Vive la F ... - cz. 48. Just a business.

Vive la F ... - cz. 48. Just a business.-Co to jest? – Adler odsunął się gwałtownie od biurka na widok rzucanego na blat zawiniątka.  
Stojący obok strażnik lekko drgnął.
-Twój zwrot z inwestycji. 50 procent dla mnie. – Keller jednym tchem wyrzuciła z siebie żądanie.  Miała duszę na ramieniu. Samodzielna wizyta, bez wiedzy i obecności Blackmountaina  nagle przedstawiała się jako jednak nie najlepszy pomysł.  
Adler lekko uchylił szary papier. Keller nie czekając na zaproszenie usiadła i rozłożyła mapę Paryża.  
-Tu, tu i tu. – zakreśliła okręgi w centrum. - Nie ruszacie!  
-Niby dlaczego? – założył ręce na piersi i wyprostował się na krześle. Nie przywykł do zdań rozkazujących.
–Dla kasy, ale i dla koncentracji.  
Adler spojrzał zdziwiony.
-W Paryżu jest trzydzieści tysięcy niemieckich żołnierzy. I drugie tyle pracujących dla wojska cywilów. Teraz  są rozproszeni po całym mieście. Gdy zrozumieją, że niektóre dzielnice są im życzliwsze, zaczną odwiedzać tylko te rejony.
Odłożyła pióro. Wyprostowała się na krześle.  
-Będziesz miał ich w jednym miejscu. No, może w trzech.
-Jak owce w zagrodzie.- zamyślił się Adler.  
Keller przytaknęła bez słowa.  
-Aha, i na jutro potrzebujemy kilku kelnerów.
-Skąd ja ci wezmę kelnerów?!
Ktoś zapukał do drzwi.  
-Wejść!
- Szefie, przyszedł Blackmountain.  
Keller zaśmiała się jak ze średniego żartu. Adler też wyglądał na rozbawionego kontekstem rozmowy.
-W sumie przyniósł mi kilka razy wodę. Nie najgorzej mu to wychodziło. – Cathrine chichotając szepnęła konspiracyjnie przez blat biurka i mrugnęła porozumiewawczo.
Sebastian wszedł do pomieszczenia i zagryzł zęby, by nie okazać zdziwienia obecnością i wściekłości samowolką Keller.  
Cathrine patrząc na Adlera wstała i rozchyliła szary papier. Na oko odmierzyła połowę, schowała do tylniej kieszeni.
-Tyle na dzisiaj.  
-A ty dokąd? – warknął Blackmountain.
-Idę poszukać sobie mieszkania. Akurat mi nie wypada mieszkać w burdelu. – zaśmiała się patrząc tylko na Adlera.  -Do jutra, szef! – kiwnęła mu głową.  

******************

-Uroczy wieczór, pani doktor. – Blackmountain siedział na murku przed starą kamienicą w centrum.
Keller powoli domknęła za sobą stylowe drzwi, pamiętające jeszcze poprzedni wiek.
„Tylko spokojnie.” – nabrała rześkiego powietrza do płuc. Właśnie przestało padać i choć nie było jeszcze ciemno kocie łby paryskich ulic lśniły światłem wieczornych, przedwcześnie zapalonych lamp.  
-Co tu robisz? Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?
Sebastian wzruszył ramionami i uśmiechnął się z życzliwym zadowoleniem. Spojrzał na nią, jak na fotografię lub książkę z dzieciństwa, o której się zapomniało. I znaleziona przypadkiem, przywołuje uśmiech na twarzy.  
-Adler kazał ci mnie śledzić? Czy sami się dowiedzieli?
-A co za różnica? Ja cię wprowadziłem, więc i tak ja za ciebie odpowiadam.  
Keller  udała, że odpowiedź nie zrobiła na niej wrażenia. Kilkukrotnie wracając z nową porcją dokumentów od Adlera rozglądała się na boki, ale nigdy nie zauważyła, aby ktoś ją śledził. Co nie znaczy, że nigdy nikogo nie było.    
-Zbieraj się. Idziemy.
-Nigdzie nie idę. Nie jesteśmy w Deauvielle. Już mi nie rozkazujesz.  
-Idziemy, teraz ja potrzebuje twojego wsparcia.  
Keller miała nieodparte wrażenie, że jednak dogadał się z Adlerem. Nie bez przyczyny odsunął ją od restauracji, twierdząc, że to robota jego chłopaków.  Przynajmniej potrafił odwdzięczyć się za pomysł.
Blackmountain wstał i otrzepał spodnie. Uśmiechnął się szelmowsko.
-Poza tym chciałaś akcji, to będziesz miała. Idziemy.
Cathrine wiedziała, że nie ma sensu pytać o szczegóły.  
Jak gdyby wzajemnie na siebie obrażeni, szli bez słowa ramię w ramię. Minęli kilka kawiarni, stoisko z kwiatami, chłopca sprzedającego gazety. Skręcili w główną ulicę.  
Widok za rogiem wprawiał w osłupienie. Zgromadzeni w dwóch grupach przechodnie stali struchleli przed kilkoma niemieckimi żołnierzami.
-Kontrola dokumentów. – szepnęła Cathrine.  
-Nie zwalniaj. – Sebastian chwycił ją pod rękę. Może nie zamierzała uciec, ale jako para wyglądali mniej podejrzanie.
-Masz broń? – bardziej stwierdziła niż spytała Keller. –Daj mi ją!
-Po co..
-Dawaj!  
Cathrine zwinnie przechwyciła za plecami pistolet i włożyła go do torebki.  
Blackmountain spojrzał na nią niepewnie, ale było za późno na dyskusje.  Poczuł jak Keller ciągnie go za ramię, by lekko zmieniony kurs doprowadził do grupy kontrolowanej przez policjanta. Francuskiego policjanta.
-Bonsoir! Dobry wieczór, poruczniku! – Keller uśmiechnęła się do mężczyzny.
„Przecież to jest tylko sierżant!” – Blackmountain zdziwiony podał swój dowód.
Policjant uśmiechnął się pod nosem i tylko rzucił okiem na papiery Sebastiana, ale zatrzymał je w dłoni.  
-Dobry wieczór… A pani… - zatrzymał w rękach bordową okładkę z orłem. – Pani jest Niemką?
Otworzył dokument.
-Cathrine Mountbatten  von  Keller ?  
-Cathrine Keller. Tak. Przyjechałam na chwilę do Paryża, ale to miasto… jest magiczne! Ma w sobie to coś. Ciężko stąd wyjechać. – przytuliła się do ramienia Sebastiana nie odrywając wzroku od oczu funkcjonariusza.
Mężczyzna uśmiechnął się, tym razem bardziej obleśnie.
-No, w końcu to miasto miłości.  
Podając  Blackmountainowi dowód, machnął nim jak trofeum i z uznaniem spojrzał mu w oczy. „Dobra robota, stary. Oni nas pieprzą, a my ich kobiety”.  
Keller wkładała dokument do torebki, kiedy policjant rzucił okiem na metalowy przedmiot.  
-Ach, to? – Cathrine uprzedziła pytanie. – Proszę, tu jest pozwolenie na broń.
Spojrzała przepraszająco i podała dokument wystawiony jeszcze przez Wernera.
-Ostatnio nie jest zbyt bezpiecznie. – ponownie ścisnęła ramię  Sebastiana.
-Wystawione na panią? – policjant sprawdził szybko. - W porządku. Spokojnej nocy.
-Dziękujemy. Spokojnej służby. – w końcu odezwał się Blackmountain.  
Pod rękę wytrzymali do końca ulicy.
- Masz pozwolenie na broń? Dlaczego nie mówiłaś?
-Dlaczego nie pytałeś? – Keller sparodiowała Sebastiana i dyskretnie oddała mu pistolet.
-To dlaczego nie nosisz?
-A kto powiedział, że nie noszę?
Zabawa w pytania zaczęła irytować, ale Blackmountain chciał wiedzieć  więcej.
-Masz ją przy sobie?
„Wystarczy” - Cathrine  patrząc przed siebie zlitowała się nad Sebastianem.  
-Przy sobie. – kiwnęła głową z lekkim uśmiechem.
Zanim doszli do wyznaczonej restauracji, Blackmountain wyłuszczył jej wszystko, czego potrzebowała do swojej roli.  
-Nie podoba mi się to, Sebastian. – stwierdziła zaniepokojona na widok rozświetlonej nazwy lokalu. – Mogłeś powiedzieć mi wcześniej, może bym się jakoś przygotowała.  
- Cathrine, znam cię. Myślałabyś nad tym godzinami, a to jest prosta sprawa. Poza tym, ty najlepiej działasz spontanicznie. Zaufaj mi i trzymaj się planu.
„To jest plan?! Co by było, jakbyśmy go w ogóle nie mieli?” – kwaśna mina Keller nie świadczyła o przekonaniu do słuszności racji. Pozostawało zaufać.  
Objęci weszli do lokalu i zajęli stolik na środku, pomiędzy parą starszych Francuzów i czekającym na kogoś mężczyzną.  
-Tobie nigdy nic nie pasuje! – Sebastian podniósł głos jeszcze przed przyjściem kelnerki.  
-Uspokój się, tu są ludzie… Jesteś pijany.  
Starsi skomentowali coś między sobą, a mężczyzna z braku lepszego zajęcia przyglądał się dyskretnie ścierającej się parze. Osoba, na którą czekał, wyraźnie się spóźniała.
-Pieprzę to! – Blackmountain walnął otwartą dłonią w blat stołu. Czerwone wino z przewróconego kieliszka zalało serwetki i pomknęło wprost na podłogę.
-Ciszej! – szepnęła w popłochu Cathrine. Wstała, by wytrzeć resztki alkoholu.  
-Bo co? Niech wszyscy wiedzą, że moja żona się puszcza! – teatralnym gestem roztoczył dłonią po sali. Już nikt nie patrzył do swojego talerza.
Keller upuściła zebrane kawałki szkła. Ciężar kilkunastu spojrzeń gości restauracji podyktował reakcję. Sebastian dostał z całej siły w policzek.
Kelner zdążył zawołać kolegę, ale obaj nie byli wystarczająco szybcy. Blackmountain chwycił Keller za płaszcz, by się nie wywróciła i nie pozostał jej dłużny.
-Ej, człowieku! Co ty robisz? – obsługa przy pomocy kilku gości szybko rozprawiła się z niestawiającym zbytniego oporu Blackmountainem. – Wypad z lokalu! Spieprzaj stąd!
Cathrine usiadła ciężko przy stoliku i przez łzy obserwowała wyprowadzenie Sebastiana.  
-W porządku? – podetknięta pod nos chusteczka prowadziła wprost do eleganckiego mężczyzny ze stolika obok. Najwyraźniej ktoś wystawił go do wiatru, bo nadal siedział sam.
Keller kiwnęła głową i otarła łzy. Zaczęła porządkować bałagan na stoliku.
-Proszę to zostawić, kelnerka się tym zajmie. Zapraszam do mnie. Jest względny porządek. – nieznajomy uśmiechnął się zachęcająco.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1493 słów i 9073 znaków. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

2 komentarze

 
  • Somebody

    Ja także przeczytałam. Dziękuję za umilanie świąt  :przytul:

    25 gru 2018

  • angie

    @Somebody Ojejku... To najmilsza rzecz, jaka mnie dzisiaj spotkała ! Dziękuję 😘

    25 gru 2018

  • AnonimS

    Przeczytałem. Zestaw  na tak.

    25 gru 2018

  • angie

    @AnonimS Dziękuję 😘 Powoli zbliżamy się do finału.

    25 gru 2018