Vive la F... - cz.38. Execution.

Vive la F... - cz.38.  Execution.„Pomyślałem, że po tym wszystkim, będziesz miała ochotę wziąć w tym udział. To nigdy nie zrekompensuje doznanych krzywd, ale może chociaż częściowo da ci poczucie sprawiedliwości”.
Cathrine raz po raz przywoływała słowa Karla, by wytrzymać na twardym krześle w pierwszym rzędzie. Kilka metrów przed podestem ustawionym na środku rynku. I kilkanaście przed odgrodzoną częścią placu, zamkniętą z jednej strony murem z ciemnoczerwonej cegły.  I chociaż trzęsła się z zimna, to nie mróz był powodem, dla którego chciała uciec stamtąd jak najprędzej. Lub wręcz przeciwnie – wskoczyć na podwyższenie i przerwać nieuniknione. Tymczasem, w towarzystwie kilku oficerów Wernera, mogła jedynie biernie przyglądać się rozwojowi przewidzianych wydarzeń.  I co najwyżej wysoko postawić kołnierz oficerskiego płaszcza.  
W pewnym momencie, przy poruszeniu gapiów, na podest wszedł miejscowy sędzia, dla dodania sobie otuchy, w akompaniamencie burmistrza.
-Oskarżony Sebastian Bernard Blackmountain…  
„Do zobaczenia później, Cathy.” -głos w głowie przebił się przez krzyki oficjeli.
Kołnierz w istocie się przydał. Keller opuściła głowę, by pozwolić włosom choć trochę zakryć  policzki. Müller siedział zdecydowanie za blisko.  
-…sabotaż oraz współkierowanie grupą dywersyjno – operacyjną przeciwko Trzeciej Rzeszy…  
„Zaufaj mi. Będzie dobrze.”
„Nie, Sebastian. Wcale nie jest dobrze.” – Cathrine ruchem głowy przysunęła róg wełnianego kołnierza do policzka, by wpił samoistnie uwolnioną,  pojedynczą łzę.  
Z całych sił nabrała mroźnego powietrza do płuc.  
„Ogarnij się. Było. Minęło, na szczęście. Koniec!” - podniosła wyżej głowę, jakby chciała się lepiej przyglądnąć.
Mróz zaszczypał w policzki, bezwiednie przymknęła powieki. Wręcz fizycznie poczuła na sobie wzrok podejrzliwy Müllera.
„Tego żałujesz?” – zmusiła się do przywołania obrazów pierwszej nocy w zamku Deauvielle. Porwanie, pobicie, upokorzenie.  Wszystko z Sebastianem w głównej roli.  
-Doktor Keller, w porządku? – z troską spytał jeden z siedzących obok oficerów. Zdała sobie sprawę, jaki widok musi malować się na jej twarzy. Otworzyła szybko oczy.  
-Tak, tak… dziękuję. Zamyśliłam się po prostu.  
Na przywołanie kolejnych wspomnień nie było już czasu. Wszystkie oczy zwróciły się na wyjście z magistratu. Tłum ponownie się poruszył.  
Dwóch rosłych żołnierzy wprowadziło, a właściwie przywlekło na plac  skutego Blackmountaina. Oczy miał przesłonięte szeroką opaską, włosy potargane, a kołnierz rozpiętej niechlujnie wojskowej koszuli podniesiony wysoko.  
Dreszcz wstrząsnął Cathrine tak mocno, że miała ochotę krzyknąć. Zagryzła zęby. Wbijając paznokcie w skórę, chwyciła się za dłonie, by powstrzymać je od zasłonięcia ust. Lub jeszcze lepiej - oczu. Siedzący obok porucznik spojrzał na ściśnięte palce.  Zdjął skórzane rękawiczki i bez słowa podał je Keller.  
-Danke. – szepnęła i znów zadrżała. – Okropnie zimno…
„…dzięki Bogu.” – ulżyło jej, że temperaturą może wytłumaczyć swoje zachowanie.
Absurdalnie przemknęło jej przez myśl, że Sebastianowi  z pewnością też było zimno w samej koszuli.  
-Na miejsca! – na placu jeden z oficerów ustawiał pluton egzekucyjny w rzędzie.  
Pod ceglaną ścianą stojący obok opartego o ścianę Blackmountaina ksiądz dokończył krótką modlitwę. Przeżegnał się i pośpiesznie oddalił.    
Keller zamarła. Utkwiła wzrok w nieruchomej twarzy skazańca.  
-Gotuj broń!  
„Nie dam rady!” – krzyknęła w myślach.  Wstrzymała oddech. Serce biło jak szalone.  
Prawie do krwi przygryzła wargę.  
-Cel!
„Nie zrobisz tego! Nie zamkniesz oczu!” – usztywniła mięśnie. W ostatniej chwili opuściła nieco głowę, przenosząc wzrok na stojąca obok białą górę śniegu zgarniętego z placu.  
-Pal!
Dreszcz, zakryty zbyt obszernym, męskim płaszczem, przeszedł jak wystrzał.  Śnieg pokrył się czerwienią. Cathrine powoli,  z lękiem,  przeniosła wzrok na Sebastiana. Nad poszarpanym od kul ciałem nachylał się już wojskowy lekarz. Skinieniem głowy potwierdził zgon.
„Nie patrz na to!” – zgodnie podpowiadały rozum i serce.  
Ale Keller jak kamień zastygła w bezruchu.  Nie słyszała okrzyków tłumu, ani wstających z krzeseł oficerów. Zamarła wpatrzona w jeden punkt.  
-Pan burmistrz zaprasza Panów… Państwa… -poprawił się. – na obiad do restauracji „Rose Noire”.  – asystent włodarza miasta starał się jak mógł, by przypodobać się wojskowym.
-O! No proszę, jak miło! To co? Idziemy!
-Idziemy, idziemy!
-Oczywiście! Przemarzłem na kość!
-Dokładnie! Herbata z brandy na początek!
-Pani doktor! – czyjeś nawoływanie otrząsnęło Keller. – Idziemy!
-Tak, tak… Oczywiście! – zawołała wesoło do kompanów. – Z przyjemnością!  
Chciała oddać rękawiczki, ale oficer jedynie z sympatycznym uśmiechem pokręcił głową.
Cathrine  miała wrażenie, że z pewnej odległości Müller przez cały czas się jej przyglądał. Mimo to, rozdygotana,  idąc wzdłuż rzędu krzeseł, dla pewności odwróciła się i sprawdziła   jeszcze raz. Musiała mieć pewność.  
Widok był jednoznaczny i potwierdzał to, co samotnie w tłumie zdawała się dostrzec jedynie Keller - gdy skazany upadał na ziemię, rękaw jego koszuli podwinął się, odsłaniając idealnie gładką, nigdy nienaruszoną skórę lewego przedramienia.  
Miała pewność - zastrzelony przed chwilą człowiek to zdecydowanie nie był Sebastian Bernard Blackmountain.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 933 słów i 5655 znaków. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

2 komentarze

 
  • Terazara

    Wiedziałam! On nie mógł tak skonczyc😁

    22 gru 2018

  • Somebody

    No no no, co się tutaj zadziało... Super jak zawsze  :)

    22 gru 2018