Vive la F ... - cz.36. New wunderbar life.

Vive la F ... - cz.36. New wunderbar life.Hej! Wracam z kontynuacją właściwego wątku "Vive..." - chronologicznie po zdobyciu zamku Deauvielle przez Niemców. Czy pisać dalej? Iść dalej tym tropem?  Będę wdzięczna za wszelkie komentarze!  





-Panie Müller, czego pan jeszcze nie rozumie?! – Keller wstała wzburzona i sięgnęła po leżące na stole papierosy. Podeszła do okna, zaciągnęła się mocno.
-Bardzo przepraszam, wiem jakie to dla pani bolesne….
-Z całym szacunkiem, ale gówno pan wie. – kobieta bezczelnie zlustrowała siedzącego przy stole żołnierza. – Ile ma pan lat?
-26. Ale przez rok byłem na froncie wschodnim! – Müller próbował się obronić.
Keller westchnęła głośno.
-No właśnie…. Przysyłają jakiegoś nieopierzonego Untersturmführera…. Panie Müller – zwróciła się już bezpośrednio do mężczyzny – czasami prawdziwa wojna toczy się na salonach. Front to tylko krwawa jatka w błocie.
Spojrzała na niego wyczekująco. Przyjrzała się dokładnie. Zamiast się obruszyć, opuścił głowę, skupiając się na pustej kartce. Chociaż na początku starał się być hardy, to naprawdę był niedoświadczony. Keller zrozumiała, że skoro dla decydentów był wystarczający, raport miał być tylko formalnością. Może nawet mogło się jej zrobić żal młodego, ale dla pewności  nie mogła odpuścić.
-Próbuję tylko wykonać swoje zadanie… - odparł cicho.  
-Rozumiem… - Cathrine odparła pojednawczo. Podeszła bliżej. – Ale nie może pan tak do mnie mówić!  Tak mnie traktować! Jak podejrzaną! – podniosła głos. – Nie w ten sposób! Ile razy jeszcze zada pan to samo pytanie?! Jak długo mam się tłumaczyć, z tego, że przeżyłam?! Nie, nie wiem dlaczego mnie nie zabili. Może chcieli coś ugrać. Pewnie lepiej niż pan zdawali sobie sprawę z kim  mają do czynienia! – odsunęła się i wyprostowała dumnie. -Proszę nie zapominać z kim pan rozmawia! Mój mąż to Oberführer Hans  Mountbatten  von  Keller! Oddał życie w zamachu w Berlinie!  
Spojrzała na mężczyznę z wyższością. Nie podniósł głowy znad kartki papieru, ale zaciskając pięść, dla animuszu wziął głęboki oddech.  
-Tak po prostu poinformowali panią o tym? – wycedził kpiąco.
Keller zatrzęsło ze złości. Wiedziała, że musi w zarodku stłamsić jego próby kontrolowania sytuacji.
- Müller! Proszę na mnie spojrzeć.  
Młody podniósł wzrok.  
-Nie wiem jaką tezę chce pan udowodnić… - wycedziła. – Ale fakty są takie: spędziłam w Deauvielle prawie pół roku. Zostałam uprowadzona z własnego domu.  Byłam bita. Więziona. A po chwil, ułudnie traktowana z życzliwością  i szacunkiem. Poznałam co to głód, tylko po to by następnie  iść na wykwintną kolację z oficerami.  Manipulowano mną! –krzyknęła.
Chwilowa cisza przedłużała się w nieskończoność. Keller odetchnęła głęboko. Próbowała się uspokoić. Pierwszy raz głośno nazwała to, co stanowiło treść jej życia przez ostatnie miesiące.
- Zastraszali mnie. Pewnie uważali, że w ten sposób pójdę na współpracę. Że powiem im to, czego i tak nie wiedziałam. – znowu podniosła głos. -  Musiałam nosić ich mundur! Mówić po francusku!  Był pan kiedyś internowany, Müller? Wie pan jak to jest? Jak szybko można ze strachu i pragnienia postradać zmysły? Nie odróżniać urojeń od rzeczywistości?
Odczekała chwilę, ale nie otrzymała odpowiedzi. Młody odwrócił wzrok, skurczył się w sobie.
-Setki razy, godzinami przesłuchiwali pytając ciągle o te same rzeczy. Müller! Pan, niemiecki oficer, kilka dni później robi mi dokładnie to samo!  
Wściekła wskazała ręką na sprzęty w skromnie urządzonym pomieszczeniu.  Powiódł wzrokiem za jej ręką i uświadomił sobie analogię sytuacji. Poczuł się jak świnia.  
Cathrine podeszła do mężczyzny i by lepiej widział, zbliżyła do niego swoją twarz.  Odsunęła kosmyk włosów zasłaniający kilkudniowe, krwawe stłuczenie na policzku.  
- Kiedy pan przejdzie do tej metody?  
Zmarszczyła brwi i wpatrywała się przez chwilę w oczy mężczyzny. Wzburzona oddychała szybko. Pokręciła głową z rezygnacją i odsunęła się pod drzwi.
-Rozmowa skończona. Zastanowię się nad złożeniem zażalenia na pana.
Trzasnęła drzwiami.  
Cathrine dziobała widelcem w kurczaku.
-Niesmaczny? – z troską zapytał Sturmbannführer Karl Werner. Miał ponad  60 lat, siwe włosy, wyprostowaną sylwetkę i życzliwość do Keller, jak do własnej córki. Osobiście dopilnował, by dostała najlepszy pokój i opiekę. Tak jak D’ecroix,  Werner był majorem i tak jak on dowodził w akcji „Deauvielle”. Różnica ograniczała się jedynie do strony konfliktu. A teraz to faktu, że Adrien już nie żył.  
-Nie, nie. Bardzo dobry! – Cathrine była zła na siebie, że dała się przyłapać na rozmyśleniach. – Nienajlepiej się czuję.  
-Zaraz podadzą kawę. To panią wzmocni, Frau Keller. Chyba, że się pani uda na spoczynek?
-Wolałabym zostać tutaj. – uśmiechnęła się serdecznie. – Sama byłam zbyt długo…
Werner odwzajemnił uśmiech i rozpoczął konwersację z oficerem siedzącym po prawej stronie. Kilku pozostałych młodszych rangą dowódców rozmawiało z zaangażowaniem. Keller nie pamiętała jeszcze wszystkich nazwisk i stopni, chociaż każdy z nich przedstawił się jej szarmancko. Kurtuazja nie zakończyła się po zapoznaniu – Cathrine miała wrażenie, że wszyscy obchodzą się z nią jak z jajkiem. A może po prostu po dżentelmeńsku, jak z kobietą.
Wyjątkiem był Müller, ale nie wokół niego krążyły myśli Cathrine.  
Od lekarza dowiedziała się, że dwa pierwsze dni do zdobyciu Deauvielle po prostu przespała. Wycieńczenie i wysoka gorączka sprawiły, że niewiele pamiętała z ostatnich wydarzeń. Kiedy wreszcie stanęła na nogi, widok za oknem o mało nie powalił jej na ziemię. Elegancki podjazd przed budynkiem znała aż za dobrze – z jedynego wyjazdu z Sebastianem.  
Keller po raz kolejny nerwowo  spojrzała na drzwi, za którymi spodziewała się ujrzeć postać z tamtego letniego dnia. Spodziewała się, że rozpozna ją z wizyty z Blackmountainem.  Jednak właściciel obiektu musiał się w międzyczasie zmienić, gdyż, jak do tej pory, nigdzie go nie zobaczyła. W pałacyku niepodzielnie rządził  Werner, a nad drzwiami powiewały błyszczące w zimowym słońcu flagi Trzeciej Rzeszy.


Teraz, siedząc w eleganckiej jadalni, zorientowała się, że im lepiej się czuje, tym więcej myśli o Sebastianie. Znajome miejsce, urywki rozmów, wreszcie dzisiejsza, poranna retrospekcja na użytek Müllera sprawiały, że zastanawiała się gdzie jest Blackmountain.  Nie chciała dopuszczać do siebie przypuszczeń, wręcz pewności, w jaki sposób jest traktowany. Fala  empatii, jak przy smakowitym kurczaku w ziołach, przychodziła sama – Cathrine nie potrafiła odgonić troski-  czy jest głodny, spragniony?  Czy bardzo cierpi? Kto go przesłuchuje? I czy w ogóle żyje.  
W reakcji na niepewność, starała się przekonać  samą siebie, że odpowiedź jest dla niej obojętna.  Ale przewidując, że nigdy go już nie zobaczy, poczuła nieprzyjemne ukłucie w gardle.
Nie mogąc bez wzbudzenia  podejrzeń spytać o Sebastiana, kilkukrotnie próbowała przydusić w sobie dręczące pytania. „Ma to na co zasłużył! Bardzo dobrze! Mam nadzieję, że potraktują go bardzo profesjonalnie.” – żądza zemsty targała nią raz po raz. Ale kiedy była na chwilę sama, powracały wątpliwości. I widok pokonanego Blackmountaina z karabinem, jakby broniącego ostatniego bastionu – pokoju, w którym sam ją zamknął.
Przynajmniej rozwiązała się jedna z zagadek. Już w chwili, kiedy Niemiecki żołnierz znalazł ją przykutą do krzesła, zrozumiała co kierowało Sebastianem przez ostatnich kilkanaście godzin obrony.  Mistyfikacja, dająca jej większe szanse, niż najlepiej podrobione dokumenty. Dzisiejszy obiad z dowództwem był tego najlepszym dowodem.  
Nagle prywatne rozmyślania Keller i głośne rozmowy mężczyzn przerwał widok otwierających się na oścież drzwi jadalni. W wejściu stało dwóch niemieckich poruczników i elegancko ubrany bardzo młody człowiek.  
-No proszę, kto przyszedł! Wspaniale, trafiliście w sam raz na kawę i ciasto! – ucieszył się Werner i ruszył w stronę przybyłych.  
Na sali zapanowało poruszenie, wszyscy głośno i radośnie przywitali gości. Jednak w rozradowanym tłumie dwoje ludzi zupełnie znieruchomiało. W osłupieniu wpatrywali się w siebie. W końcu młody, nie odrywając oczu od Keller, szarpnął jednego z przybyłych z nim mężczyzn za rękaw.  
-Wujku… - próbował zachować spokój. – To jest ta kobieta. Ta, o której ci opowiadałem.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1512 słów i 8765 znaków. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

1 komentarz

 
  • Somebody

    Po takim zakończeniu MUSISZ iść tym tropem.

    21 gru 2018

  • angie

    @Somebody  Brzmi jak rozkaz ;)

    21 gru 2018

  • Somebody

    @angie W końcu jest wojna  :)

    21 gru 2018