Vive la F... - cz.30. The risk under control.

Vive la F... - cz.30. The risk under control.-Skończ dzisiaj wcześniej, przyjdę po ciebie o piątej. Mamy ważną sprawę. – Sebastian nachylił się do stojącej w kolejce po obiad Keller. Miał wrażenie, że dziesiątki par oczu zlepiają w nich wzrok. Poprawił szklankę na tacy i skierował się stolika z jedynym wolnym miejscem. Siedzący przy nim  młodsi rangą żołnierze przywitali oficera z sympatią.  
„Czyżby miało nie być kolacji?” – Cathrine zaśmiała się w duchu, wzięła z lady dodatkowe jabłko i wsadziła do kieszeni munduru.  
Z uśmiechem skierowała się do stolika z kadrą. Rozmawiała, starając się na patrzeć w róg sali, gdzie siedział Blackmountain.
Zjawił się, jak zawsze, punktualnie.  Zlustrował Keller. Była gotowa - mundur nie wymagał specjalnych przygotowań.  
-Zastanawiam się, czy nie lepiej, gdybyś była w cywilu. – Sebastian na poważnie  zadumał się nad ubiorem. – Tak. Przebierz się. Coś kobiecego, ale nie wyzywającego.
Keller spojrzała na niego z lekkim wyrzutem.  
-Nie mam niczego wyzywającego! – prychnęła.
-To ty tak sądzisz! – zaśmiał się pogodnie i poczekał na nią na zewnątrz. Po chwili szli razem, budząc zainteresowanie mijających ich, nielicznych żołnierzy.  
-Tym razem mamy  kupę szczęścia. Nie możemy tego spieprzyć. Facet to Sturmbannführer,  Joahim von Borcke. Tak, ojciec tego młodego. Zgarnęliśmy go nad ranem u francuskiej kochanki, dała nam cynk, że śpi jak zabity. Teraz już trochę przetrzeźwiał.
Keller przełknęła ślinę. Wcześniej nie pytała co dalej stało się z chłopakiem.  Rzuciła Sebastianowi pytające spojrzenie.
-Młody jest jeszcze u nas. Spokojnie - nic mu nie ma. Poza tym ojciec nie wie, że to my go mamy. To na pewno.
„Miałeś go wypuścić. Zaufanie, kurwa.” Keller wiedziała, że to nie czas na rozgrzebywanie starych spraw.
-Czego chcesz ode mnie?
-Tylko ty będziesz z nim rozmawiać. Ale nie będziesz sama. Spróbuj go namówić do czegokolwiek. To nie będzie łatwy zawodnik, nie piśnie pary z ust.
„Jak sytuacja beznadziejna, to mam iść ja?” – Keller zagryzła wargi.  
-Będę tam do pomocy, ale jako anonim. – Catherine zauważyła, że z jego munduru zniknęły pagony. - Nie będę się odzywał.  Możesz do mnie mówić „Jack”.  Zrobię cokolwiek uznasz za stosowne.  
Szli przez chwilę w milczeniu.  Keller nadal nie do końca rozumiała, dlaczego przydziela jej taką funkcję. Już przy pierwszej próbie skompromitowała się po całości. Pierwszy niemiecki oficer, nie tylko nie chciał z nią rozmawiać, ale też wypowiedział słowa, które dźwięczały jej w głowie do dzisiaj.  „Nie ważne czy coś ze mnie wyciągniecie czy nie. Wyjdę stąd. A ciebie sobie zapamiętam, sprzedajna dziwko.”
Sebastian spojrzał na Keller z niepokojem. Nie cierpiał tych chwil, kiedy nad czymś się zamyślała.  
-Ty możesz mu się nawet przedstawić. – przerwał ciszę. – Jak tylko coś z niego wyciągniemy i tak idzie do likwidacji.  
„Aha, ja mogę używać prawdziwego imienia, ty już nie. Ok. Zaufanie.” – Cathrine czuła zmieszanie, ale postanowiła przyjąć ustalenia Blackmountaina do wiadomości.
-Keller, skup się! – przed samymi drzwiami Sebastian chwycił ją za ramiona. – „Daruj sobie, wiem w co grasz”, „Znam cię”, „Znajdę cię i zabiję” – to tylko słowa. Oni zawsze tak mówią. To ty przesłuchujesz. On siedzi związany. Może bronić się tylko słowami. To nie jest prawda, nigdy nie bierzesz tego do siebie! Rozumiesz?
Cathrine przymknęła oczy, skinęła głową.
-Zrobię co w mojej mocy. – wzięła głęboki oddech.  
Weszli do pomieszczenia.  
-Guten Abend. – zaczęła melodyjnie.
Siedzący na krześle mężczyzna nie odezwał się ani słowem, ale rzucił na nią okiem. Skute z przodu ręce opierał o kolana. Ubrany w mundur SS, całkiem przystojny, choć ewidentnie wycieńczony,  wyglądał na niecałe pięćdziesiąt lat.  Za krzesłem, pod ścianą stało dwóch pilnujących go żołnierzy.  Blackmountain wyprostowany stanął w rogu pokoju, założył ręce za plecy i wbił nieruchomy wzrok w więźnia.
Keller usiadła za biurkiem, na którym leżała szara teczka. Nonszalancko przerzuciła kilka dokumentów, z rozmachem zamknęła akta i odrzuciła na brzeg blatu.  
- Ich sagt „Guten Abend”, herr… ? – uderzyła otwartą dłonią w stół. – Nazywasz się jakoś?
Mężczyzna milczał.
-Posłuchaj! Nie jestem twoją przyjaciółką. Ale mogę ci pomóc. Przejdziemy przez to razem, ok?  
Cisza.
-No dobrze, to ja zacznę. Nazywam się Cathrine Keller  i  - tak -  jestem Niemką.  
Cisza.
-Dziwne? Lubię czasem zabawić się z Francuzami. Tak jak ty.  – mrugnęła okiem i zaśmiała się szyderczo.
Cisza.  
-No ale wracając do mnie -  Cathrine usiadła bokiem na krześle i odchyliła głowę do tyłu. – Jestem z Dolnej Saksonii, urodziłam się w Hildesheimie.
-Hildesheim. Piękna bazylika. – mężczyzna wbił świdrująco niebieskie oczy w twarz Keller. Wiedziała, że ją sprawdza.
-Właściwie to Katedra Mariacka i kościół świętego Wawrzyńca. – wstała energicznie zza stołu, obeszła go i oparła się plecami o blat, tuż przed więźniem. Skrzyżowała ręce na piersi.   – Ale tak, bardzo ładne. Zwłaszcza chrzcielnica.  Warto byłoby mieć możliwość jeszcze kiedyś ją zwiedzić, panie… - zawiesiła głos.
-Borcke.  Sturmbannführer, Joahim von Borcke. Ale to przecież wiesz. Po co ta zabawa?  
-Cieszę się, że dobrze się pan bawi, panie Borcke. To z pewnością ułatwi nam dalszą rozmowę.
-Nie będę z panią rozmawiał.
Keller prychnęła rozbawiona.
-A teraz co pan robi?
Mężczyzna zacisnął zęby.
-Panie Borcke… - zaczęła po chwili – Joahim…  Z boku wydawać by się mogło, że to ja tu rządzę. Że siedzisz tu u mnie, skuty, aczkolwiek jeszcze nie zmasakrowany, zniewolony na tym krześle. W paszczy lwa. Ale tak naprawdę wszystko tutaj zależy od ciebie. Nie ode mnie. Od ciebie. To, jak długo dzisiaj będziemy rozmawiać. To, co jutro będziemy robić. Dlatego ja już nie będę nic mówić. Zamieniam się w słuch. A ty – spokojnie zastanów się co ciekawego mógłbyś mi powiedzieć.
Keller wróciła za biurko, usiadła bokiem i wyłożyła nogi na drugim krześle. Z kieszeni kurtki wyciągnęła jabłko i nie patrząc na nikogo, powoli zaczęła je jeść. Pośród pięciu osób w pomieszczeniu, odgłos kolejnych ugryzień wypełniał ciszę.  Wreszcie skończyła i odłożyła ogryzek na bok. Wręcz fizycznie czuła, że Borcke zadowoliłby się choćby tą resztką owocu. Musiał być potwornie spragniony.  
-Jak tam, Joahim? – spojrzała z boku na mężczyznę. – Dużo jeszcze czasu potrzebujesz na zastanowienie?  
-Więcej niż zostało tobie, dziwko.  
-No wie pan! Takie słowa! Czy ja pana obraziłam? – wstała nagle i odwróciła się obrażona do okna.- Szkoda, że człowiek z taką inteligencją, nadal nie dostrzega tej subtelnej różnicy… Może to panu  wyjaśnimy,  Jack?
Blackmountain podszedł do mężczyzny i uderzył go z pięści w twarz. Borcke zachwiał się, zaczął szybko dyszeć. Sebastian poprawił dokładnie w tym samym miejscu.  
-Starczy. – szepnęła.
Blackmountain wrócił na swoje miejsce.  
- Joahim… - Keller kucnęła przed więźniem. - No i spójrz co zrobiłeś. Tak nie można…
Rękawem przetarła krwawiący policzek mężczyzny.
-Nie będę z tobą rozmawiał. – Borcke splunął krwią na dekolt Catherine.  
Westchnęła głęboko.
-Faktycznie. Nic tu po mnie.  
Wychodząc rzuciła okiem na Sebastiana.  Za zamkniętymi drzwiami odgłosy jednoznacznie wskazywały na dalszy rozwój wypadków. Keller niosąc butelkę z wodą wróciła po kilku minutach.
-O rany! Zostawić was tylko na chwilę, łobuzy! – uśmiechnęła się do Sebastiana, który jak automat wrócił na swoje miejsce. – No co tu się dzieje? Posadźcie pana Sturmbannführera  na krześle. Przecież nie będzie tak leżał na brudnej podłodze.  
Żołnierze ciągnąc pobitego mężczyznę za mundur wykonali rozkaz.
Keller nalała wody do szklanki i podsunęła więźniowi. Sama, powoli sącząc płyn, napiła się z butelki.  
-Bardzo pana przepraszam za niedogodności. Ci Francuzi są tacy prymitywni.  
Joahim rzucił okiem na szklankę. Zacisnął spieczone usta. Zrezygnowana Keller odetchnęła głośno.
-No dobrze, niefortunny początek. Może zacznijmy jeszcze raz. Tylko – uśmiechnęła się promiennie – proszę pamiętać o zasadach: kłamiesz – cierpisz. – ściszyła głos. – Kłamiesz – zaczynamy od początku.
Mrugnęła porozumiewawczo.
-To może ja -  Cathrine Keller . – wyciągnęła dłoń do skutego mężczyzny. Udając speszenie nietaktem, cofnęła szybko rękę.
Więzień milczał. Wiedziała, że nie zacznie mówić. Znał wszystkie jej metody. Prawdopodobnie sam stosował je jeszcze niedawno.  
-Przepraszam, ale nie dosłyszałam. Borcke? Johann von Borcke?
-Joahim! – mężczyzna szybko podniósł głowę. – Joahim.  
-Proszę? Jest pan pewien? Znaczy, jak można nie być pewnym swojego imienia – zaśmiała się sama z własnego żartu – ale zdawało mi się, że w dokumentach mam co innego.  
Wróciła na krzesło, szybko otworzyła odrzuconą wcześniej teczkę. Zaczęła przerzucać papiery, jeden po drugim. Przez skórę czuła jak Borcke w natężeniu śledzi każdy jej ruch.  
-Czyżby błąd? Niemożliwe!  A może… zaraz! Kim jest Johann? – spytała nie czekając na odpowiedź.  
Borcke opuścił głowę.  
- Ma pan syna! No proszę, jaki przystojny młodzieniec! – Keller podniosła w górę przypadkową fotografię, udając, że przygląda się wizerunkowi młodego. – Musi pan być dumny! – przeniosła wzrok na mężczyznę. Uśmiechnęła się przyjaźnie. Przechyliła głowę.  – Ile ma lat? Szesnaście? Siedemnaście?
-Piętnaście. – Niemiec szepnął zrezygnowany.
-No świetnie! – Keller ponownie przeszła przed stół, minimalizując dystans. – Pewnie jest w Hitlerjugend! Wspaniała sprawa!  
-Niestety przyjechał ze mną do Francji. – Borcke zaryzykował. – W tej chwili nie wiem gdzie jest. Od tygodnia nie mam z nim kontaktu.  
-O Boże, to straszne! Ale chyba nic mu się nie stało?! – Keller przyklękła przed więźniem. Z troską wpatrywała się w jego twarz. – Joahim, mówiłam, nie znamy się, nie jesteśmy przyjaciółmi. Ale mogę i chcę ci pomóc! – szepnęła.- Przecież jesteśmy Niemcami, musimy trzymać się razem! Pomogę ci znaleźć syna! A ty pomóż mi w zebraniu kilku informacji. Tylko tyle. Na prawdę niewiele za życie twojego dziecka.

Stojący nieruchomo Blackmountain wzdrygnął się. Choć nie spuszczał wzroku z więźnia, poczuł, że coś jest nie tak, zanim jeszcze to zobaczył.
W jednej sekundzie  Borcke wyciągnął przed siebie skute kajdankami dłonie i zarzucił je na kark Cathrine, przyciągając ją mocno do siebie. Zgięciem łokcia przychwycił ją za szyję, a drugą rękę wyciągnął w kierunku broni przy pasku pilnującego go żołnierza. Miał ułatwione zadanie, gdyż mężczyzna pochylił się w odruchu pomocy Keller. Borcke wstał energicznie pociągając za sobą do góry Catherine. Teraz trzymał ją tyłem opartą głową na swoim ramieniu i przystawił lufę do skroni.  
Żołnierze cofnęli się pod ścianę, a Blackmountain  z bronią wycelowaną w więźnia zatrzymał się w półkroku. Nie opuścił pistoletu, ale wystawił przed siebie pojednawczo rękę.
-Tylko spokojnie.  
-Jestem bardzo spokojny. Faktycznie, ta wasza dziwka nie kłamie – SSman zaśmiał się szyderczo. - Jest w stanie mi pomóc. Nawet bardzo.  – Borcke szarpnął przerażoną Keller. – I tak jak mówiła -  już nic tu od niej nie zależy.  
-Dokładnie tak. – przytaknął Blackmountain. Kiwnął na chłopaków, żeby opuścili pokój. Zostali w trójkę.–  Problem tylko w tym - zaczął powoli wyjaśniać. - że niewiele nią ugrasz. To płotka.  Marionetka. Możesz strzelać.  
Borcke nie dawał się nabrać, ale słuchał uważnie. Przytrzymał mocniej Cathrine. Kręciła głową z niedowierzaniem.  Oczy miała rozszerzone strachem i błaganiem o pomoc.
-Szczerze mówiąc, mnie też już zaczęła wkurwiać.  – dokończył Blackmountain.
Sebastian dał Joahimowi kilka sekund na reakcję. Opuścił nieco broń. Podniósł rękę w geście ugody.
-Rób co chcesz, mnie to nie interesuje. Spływam. Pogadajcie sobie sami.
Blackmountain ruszył energicznie w stronę drzwi. Trzy szybkie kroki wystarczyły, żeby przenieść się na tyle daleko, żeby zaskoczony Borcke musiał się odwrócić, chcąc nadal go obserwować. Zblokowana Cathrine nie miała takiej możliwości obrotu. Bezwiednie ręka mężczyzny zsunęła się ze skroni kobiety  i przez sekundę znalazła się za jej głową.  
Pistolet wypalił. Krew obryzgała twarz Keller. Krzyknęła. Padający na ziemię Borcke pociągnął ją za sobą.  
Sebastian natychmiast klęknął przy niej na ziemi, pomagając uwolnić się z martwych rąk SS-mana. Żołnierze wpadli do pokoju. Stanęli w progu, próbując ogarnąć wydarzenia.
- Jesteś cała? – szybko przetarł zakrwawiony policzek w poszukiwaniu rany. Ale już wiedział, że to nie jest jej krew.  
Kiwnęła głową i z płaczem rzuciła mu się na szyję.  
-Już dobrze. Już po wszystkim. – przytulił ją z całej siły. Trzęsła się, ale jego serce też szalało jak dziki zwierz w klatce. Dobrze wiedział, jak małe miał szanse. Niewiele brakowało. Tak naprawdę - milimetry.
-Chodź! – pomógł jej wstać, odciągając od trupa.
-Zabierzcie stąd to ścierwo! – krzyknął do chłopaków.  
Sebastian podtrzymując Cathrine wyszedł na korytarz. Nogi miała jak z waty, nie była w stanie iść.  Stanęli na chwilę. Całym ciałem wtuliła się w jego tors. Obejmując ją, zauważył, że nadal trzyma broń.  Szybko schował ją do kabury.
-Naprawdę uwierzyłam, że mnie tam zostawisz. – Keller znów zaczęła płakać.  
- Proszę cię! Ty uwierzyłaś? – zaśmiał się próbując rozładować napięcie. – Taka przechera?!
W odpowiedzi wtuliła się jeszcze mocniej. Sebastian pogłaskał zmierzwione włosy.
-Cathrine… „Zaufanie!” – pokręcił głową.
Rzucił okiem na drzwi, które w każdej chwili miały się otworzyć.  
-Chodźmy stąd.  
-----------------------------------------------------------------------------

Leżeli, wpatrując się w swoje oczy w mroku. Zwróceni do siebie twarzami, spletli położone na poduszce ręce. Cathrine  delikatnie, opuszkami palców przesuwała po zgrubieniach blizny na lewym przedramieniu Sebastiana.  
-Beznadziejnie to zszyłam.
-Nie wyrywałem się przecież. – łagodnie uśmiechnął się w ciemności.
-Wiem. To mi tak trzęsły się ręce. – Keller smutno przywołała niemiłe  wspomnienia.  – Nie masz pojęcia, jak bardzo się ciebie bałam …  
-Cii… - Blackmountain odsunął rękę by pogłaskać leżący na prześcieradle kosmyk. – Śpij.  
-Nie wychodź. Proszę. Zostaniesz ze mną jeszcze?  
-Ile tylko będziesz chciała, Cathy. – czule przesunął wierzchem dłoni po jej policzku.  Delektował się przygaszonym przez mrok widokiem.  
-Chcę … - nie dokończyła, sama nie wiedząc jakiego użyć słowa. - Ale muszę się już odwrócić.
Cathrine przekręciła się na boku w taki sposób, że wylądowała tuż przy Sebastianie. Poprawiła koszulę i wtuliła się plecami w jego tors. Blackmountain podsunął rękę pod jej głowę, a drugą przytulił za pas do siebie, naciągnąwszy wpierw rękaw kurtki. Położył głowę bliżej na poduszce wtapiając usta w jej włosy. Odetchnął głęboko.  
„Osobiście zastrzeliłem najcenniejszego z więźniów i wbrew rozkazom nadal zadaję się z Keller…. Po prostu zajebiście .” – stwierdził z przekąsem.  
W butelce na stole ulatniały się resztki wina.

2 komentarze

 
  • AnonimS

    Ciekawe to piszesz.  I stopniujesz napięcie.  Ostra scena przesłuchania a potem sielanka przy zasypianie.  Zestaw na tak.  Pozdrawiam

    9 gru 2018

  • angie

    @AnonimS Dziękuję bardzo. Ostro i sielanka? No cóż, takie jest życie ;) Napięcie musi być, żeby było ciekawie ;)

    9 gru 2018

  • AnonimS

    . Spokojnie - nic mu nie ma. Chyba.. Nic mu nie jest?

    9 gru 2018

  • angie

    @AnonimS  Nic mu nie jest i narazi nie będzie. Zresztą tacy jak oni zawsze spadają na cztery łapy ;)

    9 gru 2018