Vive la. F... - cz. 23. Let me take care of you.

Vive la. F... - cz. 23. Let me take care of you.-Co to kurwa jest? – Olivier wpadł do gabinetu Blackmountaina wymachując bronią Keller. – Skąd ona ma broń?!
Sebastian wstał gwałtownie, ale wściekły był przede wszystkim na siebie, że oddał Cathrine zdany pistolet. Postanowił jednak zachować fason.  
-Jest podporucznikiem, ma prawo do swojej broni! – podniósł glos.
- I prawo do użycia jej przeciwko samej sobie też ma? Spała trzymając ją w ręce! Wiesz co to znaczy?– Hunt rzucił przedmiotem na biurko Blackmountaina.
-Byłeś u niej w nocy?! – porucznik zmarszczył brwi.
Zdumiony Olivier rozłożył ręce w bok i przewrócił oczami.  
-Człowieku, ty naprawdę tego nie ogarniasz!  
Blackmountain ruszył gniewnie w jego kierunku lekarza, ale Hunt nie cofnął się ani o krok.
-Wiesz, co?! Może zacznij się interesować? Albo nie! Po prostu przywiąż do łóżka i poczekaj aż jej przejdzie. Wtedy na pewno będzie bezpieczna! Albo włóż jej pistolet z powrotem do ręki. To z pewnością przyniesie pewne rozwiązanie. – Olivier spojrzał kpiąco -  Po co mnie w ogóle wzywałeś, skoro masz takie świetne pomysły!
Sebastian spojrzał w bok. Musiał odpuścić.
- Ty chcesz szybkich rezultatów, a tu nic jeszcze nie jest w porządku. I wszystko może się zdarzyć. – Olivier zatrzymał się na chwilę. - Nie tylko byłem, ale przesiedziałem tam całą noc! Jeżeli to ci nie pasuje, to poszukaj sobie kogoś innego!
Trzaśniecie drzwiami nie dało porucznikowi możliwości odpowiedzi.
Keller w końcu spała. Hunt wygarniał sobie, że glukoza po południu nie była najlepszym pomysłem. Kiedy zajrzał do niej po północy, majaczyła, nie mogła spokojnie zasnąć. I jeszcze ta broń. Przesiedział przy  łóżku Catherine do świtu, chociaż w kilku przebłyskach kazała mu wyjść.  
Dochodziło południe kiedy postanowił ją obudzić. „Inaczej znowu nie prześpi nocy” – zdecydował.
-Pani doktor? – zaczął szeptem, ale zorientował się, że już od jakiegoś czasu tylko udawała sen. – Hej, dzień dobry! Wstajemy!
-Nie ma sprawy. Możesz nawet od razu wyjść. – naciągnęła mocniej koc.
-Śniadanie przepadło, ale pójdziemy razem na obiad. Co ty na to?  – niezrażony Olivier uśmiechnął się szeroko.  
W odpowiedzi Keller odwróciła się do niego plecami i jeszcze bardziej naciągnęła na ramiona koc.
Hunt odczekał chwilę.  
-A wiesz co?! Masz rację! Też mi się jeszcze nie chce jeść, a poza tym powinni nam tu przynieść ten obiad. Poczekamy.  
W  butach, bezpardonowo położył się na wznak na połówce pojedynczego łóżka. Keller odsunęła się maksymalnie, prawie wbiła w ścianę, ale i tak czuła jego bok na swoich plecach. Ściśnięta, czuła, że traci dech. Miała wrażenie, że im bardziej się odsuwa, tym bardziej Hunt dociska ją do ściany.
-Spieprzaj! – warknęła.  
Olivier śmiejąc się udawał, że chrapie.
-Za późno! – umościł się wygodniej, zabierając już prawie całą przestrzeń.
-Spieprzaj, powiedziałam! – wrzasnęła i odwróciła się, żeby wstać lub przynajmniej go spoliczkować.
W jednej sekundzie Hunt odwrócił się do niej i przycisnął jeszcze bardziej do ściany.  
Czołem prawie dotknął jej czoła, ale ręce trzymał przy sobie.  
-Good morning, my dear! – uśmiechnął się miło.  
- Jesteś walnięty! Zostaw mnie w spokoju! – Keller jak oparzona wyskoczyła z łóżka, bez krępacji  przechodząc po  mężczyźnie.
Trzasnęła drzwiami i chociaż kręciło się jej w głowie, szybkim krokiem skręciła w długi korytarz, równocześnie dopinając guziki bluzki.  
–Dokąd idziemy? – nie zareagowała na sympatyczny głos z tyłu.  
Kroki za plecami nie ustawały.  
-Jednak obiad? To zwolnij trochę, bo dostaniesz kolki. Hej, Cathrine, poczekaj! Nie sądziłem, że jesteś taka szybka! – zaśmiał się.  
-Miałeś mnie podleczyć? Świetnie! – nie zwolniła kroku, ani nie odwróciła się do mężczyzny- Ale nie podoba mi się, to co robisz.
-Aha, idziesz się poskarżyć. Ok, masz prawo. Tylko ciekawe kto ci pomoże… Pewnie „Bastian”?
Keller zatrzymała się w miejscu. Oddech urwał się i nie mogła już więcej nabrać powietrza. Patrzyła przed siebie, w głąb korytarza. Bez światła na końcu.  
Olivier dogonił ją i stanął obok. Nie spojrzał jej twarz, też skupił się na linii horyzontu przejścia.  
-Chodź, razem wyjdziemy na zewnątrz. – zachęcił spokojnie, już bez cienia żartu. Położył dłoń na jej ramieniu i delikatnie popchnął do przodu.

Dodaj komentarz