Vive la F ... - cz. 43. Cafe de Paris.

Vive la F ... - cz. 43.  Cafe de Paris.Drewniane schody skrzypiały przy każdym dotknięciu, ale dzięki nieznacznemu nachyleniu nie było trudno wdrapać się na trzecie piętro. Nawet z siatkami pełnymi zakupów. Może nie pasowały do nowego, eleganckiego stylu Cathrine, ale coś jeść trzeba. Postawiła zakupy przed wejściem, znalazła klucz. Odetchnęła głęboko przed ponownym dźwignięciem ciężarów i otworzyła drzwi.
Krzyknęła wystraszona, ale w momencie urażona zamilkła.
- Zawsze tak witasz gości? – Backmountain siedział wygodnie w fotelu. Wyglądał na wkurzonego.
-Tylko tych niespodziewanych. Ciesz się, że nie zarobiłeś kulki! – ugryzła się w język. Nie powinien wiedzieć o broni. – Co tu robisz? Jak tu wszedłeś?
-Drzwiami. – zaśmiał się Sebastian, ale Keller znała ten śmiech. Zwiastował kłopoty. Nie czekała długo.  
-Co to jest? – rzucił na stół otwarty list.
Na kopercie czarny orzeł rozpościerał dumnie skrzydła, trzymając w szponach wieniec.
Keller parsknęła ironicznym śmiechem.  
-Czytasz moją pocztę? Jakież to typowe…
-Zależy dla kogo. Co to jest, pytam?
-Sam sobie przeczytaj. O ile już tego nie zrobiłeś. – wzruszyła ramionami. Udało się ukryć, jak bardzo zabolało.
- Przeczytałem. – Blackmountain był zły, że go wyczuła, ale docenił jak dobrze go zna. Nie czekałby spokojnie bez zapoznania się z podanymi jak na tacy informacjami. List, już otwarty, znalazł przypadkiem, czekając na Cathrine. –Zdecydujesz się go sprzedać?
Cathrine zajęła się rozpakowywaniem zakupów. Sprawiała wrażenie znudzonej nachalnymi pytaniami.  
-Pewnie tak. NSDAP oferuje uczciwą cenę, a ja nie potrzebuję tego domu.  
-Czyli nie wracasz do Berlina?
Westchnęła. Odłożyła bagietki na szafkę kuchenną.  
-Nie widzę takiej potrzeby. Nie mam tam już nikogo.
Blackmountain odłożył list na stół. Spojrzał przenikliwie.  
-A tu w Paryżu?
Cathrine milczała przez chwilę.  
-Jak widać, na razie tu jestem. – Odpowiedziała wymijająco, ale bezsilnie opuściła ręce wzdłuż ciała. Bezsensowna wizyta zaczynała ją mierzić. – Czego chcesz, Sebastian? Bo nie przyszedłeś poczytać sobie mojej korespondencji, prawda?
-Nie.- uśmiechnął się zawadiacko.  
Ale Keller wróciła do układania owoców na paterze.
-Daruj sobie, nie mam już siły. – pokręciła głową sama do siebie. – Jaki jest twój plan? Będziesz miły? Spędzimy razem noc? Uderzysz mnie? Zmieszasz z błotem? Czego jeszcze nie przerabialiśmy?
Blackmountain wstrzymał oddech. Miał ochotę wybuchnąć. Zaprzeczyć i równocześnie potwierdzić. Miała rację. Wszystko już było. I na każdym froncie wspólnie ponieśli klęskę.  
Ugryzł się w język zanim zaproponował, by zaczęli wszystko od początku. Akurat "początek” nie był najlepszym wspomnieniem.  
- Nie wiem… - szczerze się zamyślił, szukając odpowiednich słów. – Jesteśmy w Paryżu… Może chodźmy po prostu na kawę?  



Cathrine przypomniała sobie, jak wielokrotnie idąc alejami wśród ulicznych kafejek przyglądała się zakochanym parom. Zazdrościła im zwłaszcza teraz, początkiem wiosny, kiedy eleganckie kobiety obdarowywane kwiatami przez przystojnych mężczyzn, z uśmiechem zapominały i pomagały zapomnieć o wojennej rzeczywistości. Paryż nie proponował lepszej odpowiedzi na smutki niż l’amour. Jak roześmiana dziewczyna w nowej sukience, w ogóle nie przypominał okupowanego miasta.
Teraz, idąc obok Sebastiana, nadal im wszystkim zazdrościła. Miłości, normalności, typowych problemów kochanków. Wybrała co prawda najodleglejszą kawiarnię, by moc pospacerować jak najdłużej, ale miała wrażenie, że idą osobno, obok siebie. Jak w wojsku.  
Czuła jak narasta w niej złość rozczarowania, przekonania, że nigdy nie będą naprawdę razem. Nie zmieni tego najlepsza kawa. W najpiękniejszej nawet scenerii.
-To nie ma sensu, Blackmountain! – wyrzuciła z siebie i wkurzona stanęła jak wryta.  
Sebastian przystanął. Przymknął oczy i wystawił twarz na wiosenne słońce. Uśmiechnął się z przyjemnego ciepła jaką dawały promienie muskające skórę.  
"…dziewięć. Dziesięć.” – odetchnął.  
Otworzył ponownie oczy i spojrzał przyjaźnie na zaskoczoną Cathrine. Niedbale, objął ją ramieniem, jak kumpla po wspólnie wygranym meczu.
-Wiem. Ale jest przyjemne. –szorstko pocałował ją w skroń. – Chodź, Keller. Nie marudź.  
Nad croissantem i cafe creme Cathrine, jak podlatujące do stolika wróble, szczebiotała radośnie o swojej pracy, o Sophie, o starszej, wścibskiej właścicielce mieszkania, która szybko przestała mieć pretensje o wizyty Sebastiana.  
-Co jej powiedziałaś? – zaśmiał się Blackmountain.
-Nic takiego. – Cathrine odgarnęła włosy z czoła. Dopiła kawę. - Spytałam tylko, czy wszystkim wynajmującym u niej mieszkania Niemcom robi takie problemy. Po niemiecku, oczywiście.
-Potrafisz być wredna, Keller. – Sebastian uśmiechnął się, ale pokręcił głową. – Nie chciałbym cię mieć za wroga.
-...po raz kolejny. – Cathrine mrugnęła i uśmiechnęła się zalotnie, by rozładować atmosferę. Nad blatem stolika wyciągnęła przed siebie ręce i delikatnie chwyciła dłoń Sebastiana.  
-Powiesz mi cokolwiek o swoim nowym-starym życiu? Co robisz? Gdzie mieszkasz?
-Po co ci to wiedzieć? – zmrużył oczy. – Źle nam?
Wiedziała czego się obawia.
Zaśmiała się i pokręciła głową.
- Jak to po co? Żeby cię wsypać! – puściła ręce i poprawiła się na krześle. Głową wskazała na wartującego na rogu ulicy policjanta. - Miałam to zrobić tydzień temu, ale nie mogłam odmówić sobie kolejnego pójścia z tobą do łóżka…  
Gdyby nie śmiech i czułe spojrzenie znad filiżanki, Blackmountain dałby się pokroić, że to prawda. Patrząc pod słońce, przyglądał się mrużąc oczy i próbował zdefiniować w niej to, czego wcześniej nie zauważał. Nie wiedział czy to jest duma, pewność siebie, czy hardość jak u Solange. Czuł tylko, że w niekontrolowany sposób wciąga go coraz bardziej.
-O czym myślisz? – troska w głosie pewnie miała być lepiej zakamuflowana.
-O tym, że źle przez ciebie skończę. Tym razem naprawdę.
Wstał od stolika, nachylił się i pocałował Cathrine w policzek.
-Uciekasz? – stwierdziła hardo, ukrywając rozczarowanie.
-Całe życie. – wszedł do wnętrza lokalu.
Keller ponownie spojrzała na odwróconego tyłem francuskiego policjanta. Oświetlany wiosennym, paryskim słońcem stał jak posąg na skrzyżowaniu, idealnie prosto pod czerwono-czarną flagą. Mocno trzymając w rękach karabin, pilnował nowego porządku.


Tuląc Cathrine przed sobą, Sebastian wpatrywał się w pływające po stawie kaczki. Myślami był jednak daleko od parku.
-Chodź. Pokażę ci gdzie mieszkam i poznam cię tez z paroma osobami. – szepnął, przerywając chwilę relaksu nad wodą.  
-Sebastian, nie chcę! Nie trzeba! – odwróciła się gwałtownie, wyczuwając, że poważny ton nie oznacza niczego miłego.
- Tylko na wszelki wypadek! Chcę, żebyś wiedziała... W razie kłopotów.
- Z nas dwojga jedynie ty możesz mieć kłopoty. Mi już nic nie grozi! – Cathrine przyglądała mu się z niepokojem. Gdzieś w głębi duszy, podejrzewała, że wystawia ją na kolejną próbę.  
Blackmountain przyglądnął się uważnie. Wyglądał jakby zdecydował się igrać z losem.
-To .. nigdy nie wiesz, kiedy ci się przyda, a ty… Cathrine… może będę tego żałował, ale mam przeczucie, że – mimo wszystko – umyślnie i celowo nie zrobisz mi krzywdy. – spojrzał wyczekująco.  
Cathrine nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Już od dawna przestała chować urazę i nie szukała zemsty za ból, którego doświadczyła na początku. Była w stanie zrozumieć motywy, które kierowały Sebastianem.  Ale żarliwe potwierdzanie, że ma rację, wyglądałoby co najmniej sztucznie.
-Sebastian, mogę być na ciebie jeszcze milion razy wściekła. Ale są rzeczy, których się po prostu nie robi. Rzeczy ostateczne. Dla których nie ma wytłumaczenia. Po których nic już nie byłoby takie samo.
Wiedział, co ma na myśli.  A mimo to kontynuowała, by mieć pewność, że ją zrozumiał.  
-Jak tamtej nocy, gdy D’ecroix wyjechał z Deauvielle. – spojrzała wyczekująco. Nie była pewna, czy w ogóle pamięta ten wieczór.  
Blackmountain opuścił głowę. Spodziewał się, że kiedyś o to spyta.  
-Tak naprawdę nie chciałem zrobić ci krzywdy. Nawet nie byłem na ciebie zły! Za dużo wypiłem, a już wtedy … Nie mogłem się powstrzymać…  - zignorował zażenowanie, chcąc dokończyć wyjaśnienia.  
- To dlaczego się powstrzymałeś?
-Właśnie dlatego – są rzeczy ostateczne, po których nic już nie jest takie samo.  Nie zrobiłem tego nigdy! Żadnej kobiecie! Nie mógłbym po tym, co spotkało moją siostrę! Potrafiłaś mi o tym przypomnieć. Jednym słowem uświadomiłaś mnie i potrafiłaś powstrzymać.  
Odetchnął z ulgą, jakby zrzucił z siebie ciężar.
-Czasem mam wrażenie, że mydlisz mi oczy.- westchnął ciężko. - A tak naprawdę tylko ty potrafisz mnie poskromić. Dlatego chcę ci znowu w pełni zaufać.
Cathrine spojrzała z obawą, ale bez słowa kiwnęła głową.  
Sebastian miał wrażenie, że zawarli między sobą niepisany, nawet niewypowiedziany pakt. Układ, w który bardzo chciałby wierzyć.  Mocno przytulił Cathrine. Oparł wargi o jej skroń i wdychając zapach jej włosów, spoglądał na niemiecki oddział, zwartym szeregiem dudniący obcasami  po drugiej stronie stawu.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1615 słów i 9598 znaków, zaktualizowała 23 gru 2018.

1 komentarz

 
  • Somebody

    Coś mają w sobie te dysfunkcyjne pary,  że tworzą najlepsze historie ;)

    24 gru 2018

  • angie

    @Somebody Hahaha! Świetna diagnoza, jakaż prawdziwa! :D No coż, jesli ktoś się spodziewał "i żyli długo i szcześliwie" - to nie u mnie ;)

    24 gru 2018

  • agnes1709

    @angie I bardzo dobrze:bravo:

    27 gru 2018