Vive la F... -cz.19. Solange.

Vive la F... -cz.19. Solange.Trening sprawnościowy przebiegał wzorowo przez kilkanaście kolejnych dni. Blackmountain oszczędnie chwalił Keller za postępy, chociaż ona ich ani nie czuła, ani nie widziała. Brakowało jej sprawności, fizycznej siły i samego przekonania co do sensu ćwiczeń. Zagryzała jednak zęby raz po raz wstając z murawy.  
Sebastian z przyjemnością z ukrycia obserwował jak coraz lepiej dostosowuje się do codziennego życia w koszarach. Po kilkukrotnym skorzystaniu z zaproszenia do wspólnego obiadu przy stoliku oficerskim, sama zaczęła się przysiadać, co również pozytywnie wpłynęło na kadrę – w obecności kobiety żołnierze przynajmniej minimalnie zachowywali fason. Jednak generalnie przyzwyczaili się już nieco do Keller i nie traktowali jak dziwnego zjawiska. Stała się dopasowanym elementem ich układanki. Kobieca postać w zbyt luźnym, męskim mundurze nie budziła już prawie żadnego zainteresowania.
-Panowie! – zaczął Blackmountain podchodząc do stołu oficerskiego – Wspaniała wiadomość! Akcja "Trzy dęby” zakończona pełnym sukcesem!
Oklaski, okrzyki radości i gwizdy wypełniły olbrzymią jadalnię. Blackmountain z zadowoleniem poczekał na ciszę.  
- Major D’ecroix będzie tu pojutrze! – kontynuował, ewidentnie także ciesząc się z powrotu zwierzchnika – I to nie sam!
-Serge?! –z końca stołu wykrzyknął ktoś zainteresowany.
-Dokładnie tak! Porucznik Serge spędzi u nas kilka dni! – Sebastian uśmiechnął się szeroko. – Trzeba to uczcić! Kelner!  
Atmosfera radosnego oczekiwania wpłynęła nie tylko na to popołudnie, ale i na kilka kolejnych dni. Sebastian nie miał już czasu i ani głowy do treningów. Skupiony na doprowadzeniu koszar do idealnego stanu, chciał udowodnić przełożonemu, że pod jego rządami wszystko przebiegało bez zarzutu.
-Przyjeżdżają jutro pod wieczór. Organizujemy przyjęcie powitalne, przygotuj się! – poinformowana w biegu Keller chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej.
Musiała wystarczyć jej radość, a właściwie bardziej ulga, że na swoje miejsce wraca człowiek, którego widziała tylko dwa razy w życiu, a któremu jednak ufa bardziej niż komukolwiek innemu w koszarach. I że przetrwała czas bez jego nadzoru nad własną obietnicą. Nachodziły ją wątpliwości czy porozmawiać o wszystkim co się działo pod jego nieobecność. Postanowiła decyzję odłożyć na później.  
Tymczasem skupiła się na typowym problemie z ograniczoną zawartością szafy. Za nic nie mogła, nie chciała, iść w mundurze. Nie na wieczorny bankiet! I nie na pierwsze od dwóch miesięcy spotkanie z D’ecroix. Ponownie przejrzała zawartość torby i z radością odkryła oprócz zwiewnej letniej kiecki, klasyczną dzianinową sukienkę za kolano w kolorze butelkowej zieleni. "Świetnie!” – Cathrine przyjrzała się materiałowi. Mógł uchodzić za elegancki, zwłaszcza gdyby tylko miała jeszcze do tego złote dodatki. "Jak za starych czasów, na bankietach w Berlinie.” – przypomniała sobie.
Nadrobiwszy elegancji klasycznym upięciem włosów, Keller weszła pewnym krokiem do sali balowej. Przy barze i suto zastawionych stołach, z lampkami koniaku w ręce kręcili się oficerowie. Z około dwudziestki na sali znała praktycznie każdego. I praktycznie też każdy skinął jej głową na powitanie, w całej tej szarmanckości nie odmawiając sobie instynktownego, samczego zlustrowania jej postaci.  
"Trzeba było przyjść w mundurze.” – przełknęła gorzką myśl, ale nie drgnęła. Bez pancerza uniformu, którym pomagała sobie przetrwać przez ostatnie trzy miesiące czuła się bezbronnie. W tych okolicznościach, sama wśród dwudziestu facetów – jak zabawka. A przynajmniej atrakcja wieczoru.  
Co gorsza nigdzie nie mogła dostrzec gospodarza.  Nagle zaskoczył ją rozentuzjazmowany głos zza pleców.
-Cathrine! Jesteś! No proszę, jak pięknie wyglądasz! – Sebastian spontanicznie ucałował ją w policzek.  
Miał nienaturalnie błyszczące oczy. Zdaje się, że świętować zaczął dużo wcześniej.
- Dziękuję, ale… mogłam przyjść w mundurze – nie sądziłam, że to będzie tak oficjalne przyjęcie.  
-Przestań! Jakie oficjalne! Sami swoi! Jesteśmy jak jedna, wielka rodzina, pamiętasz? Zresztą ta zieleń idealnie komponuje się z naszymi mundurami! – zaśmiał się zbyt głośno z własnego żartu – Chodź, napijesz się wina, to wyluzujesz!
Keller nie chciała pić, jednak z racji braku lepszego rozwiązania poszła za Sebastianem w kierunku baru. Stojący przy ladzie mężczyźni śmiali się, ale atmosfera wyczekiwania była ewidentnie wyczuwalna.  
Blackmountain zamówił jej lampkę czerwonego wina, ale już po chwili zniknął zawołany przez któregoś z mężczyzn. Cathrine postała chwilę sama, jednak sympatyczny, acz pechowy Nicolaus, który ostatnio dwa razy pod rząd skręcił tę samą kostkę, przydreptał dotrzymać jej towarzystwa. Było to mile z jego strony, aczkolwiek rozmowa kwalifikowała się do pogaduszek o niczym.  
Nagle podwójne drzwi otworzyły się z hukiem. W wejściu stał wyprężony, uśmiechnięty D’ecroix, kilku żołnierzy i … równie rozpromieniona dziewczyna w mundurze.  
Keller odsunęła kieliszek od ust.
- Kto to?! – szepnęła do towarzysza, nie odwracając wzroku od nieznajomej.
-Jak to kto?! – zdziwił się Nicolaus nie przestając jak cała sala klaskać i pogwizdywać na powitanie – Porucznik Serge!  
Bez słowa odszedł, jak wszyscy, w kierunku przybyłych. Uściskom dłoni, gratulacjom i poklepywaniu po plecach nie było końca. Keller stała bez ruchu przypatrując się serdecznemu powitaniu.  
Sebastian szalał. O ile z D’ecroix przywitał się po męsku, tak dziewczynę porwał w ramiona i obkręcił kilka razy dookoła, wyściskał i wycałował w policzki. Ona również wylewnie się z nim przywitała, wycałowała i wytarmosiła za czuprynę.  
Cathrine zreflektowała się, że stoi z pustym kieliszkiem. Odwróciła się od całego tego rozgardiaszu i poprosiła  barmana o kolejne wino.
-Kto to jest? – jakby od niechcenia zagadała chłopaka.
-Kto? Ona? Porucznik Serge! To znaczy, to jest Solange, ale tak do niej mówi tylko kilka osób.  
-Dobrze słyszałam? Porucznik Blackmountain nazwał ją siostrą? – Cathrine postanowiła pociągnąć temat.  
- Aaa, tak… Nazywa ją tak czasami, ale to tylko tak z …hmmm… przyzwyczajenia. Nie jest jego prawdziwą siostrą. O ile mi wiadomo, tak jak on, straciła rodziców, trafiła do nas jako nastolatka i chyba trochę był dla niej takim starszym bratem. Są bardzo zżyci ze sobą. – barman odszedł do żołnierzy, którzy postanowili uczcić powrót kompanów jeszcze jedną kolejką.  
"Tyle to widzę” – Keller stanęła z boku czekając na rozwój wydarzeń. Kiedy w końcu gromada wokół przybyłych zmalała, postanowiła przywitać się z D’ecroix.  
Ucieszył się na jej widok, ale ograniczyli się do uściśnięcia sobie dłoni.
-Dobrze pani wygląda, pani doktor. – uśmiechnął się miło- Zdaje się, że wojskowe życie pani służy.
-No, cóż…. Cieszę się, że jest pan z powrotem. Tak nagle pan wyjechał, majorze…
-Sprawa była najwyższej wagi. Zresztą, to już za nami. Właśnie, nie poznała pani Solange! Znaczy, porucznik Serge. – poprawił się i zawołał dziewczynę. Uwalniając się na chwilę od Sebastiana, podeszła do nich pewnym krokiem.  
Miała dwadzieścia parę lat i była nieco niższa od Keller. Zgrabna i wyprostowana, świetnie wyglądała w mundurze, zwłaszcza, że w tej chwili był nonszalancko rozpięty. Zielone, błyszczące tęczówki wskazywały na dużą inteligencję i wrodzony spryt. Po męsku krótko obcięte, ciemne włosy opadały grzywką na oczy, jak u Sebastiana, ale ładnie wykrojone brwi i zmysłowe usta dodawały jej kobiecego uroku.  
- Porucznik Serge Rocher! – energicznie potrząsnęła dłonią i bezceremonialnie zlustrowała Cathrine.
- Cathrine Keller.  
-Pani doktor! Bardzo mi miło! –uśmiechnęła się z przekąsem.
- Przyznam szczerze, że jestem zaskoczona. – Keller pozornie odkryła karty – Słysząc, że przyjeżdża porucznik Serge, nie spodziewałam się kobiety.  
-No tak, nikt się nie spodziewa! Zresztą jedynej w tej armii!– dziewczyna zaśmiała się i dała upust swojej próżności – A najmniej spodziewają się tego Niemcy, kiedy dowiadują się od kogo zbierają baty! O! A propos! Właśnie Sebastian opowiadał mi, że ćwiczy pani strzelanie.
"No proszę! Już opowiadał!” – Keller stłumiła parsknięcie śmiechu.  
-To świetnie, że cywile chcą się choć trochę podszkolić, zamiast zdawać się tylko na ochronę wojska.  
-Cywile muszą się przygotowywać, choć rzadko kiedy sami wywołują wojny. – uszczypliwie Cathrine nie pozostała dłużna.
Lekko zaniepokojony obrotem sprawy D’ecroix postanowił się wtrącić.
-Doktor Keller jest podporucznikiem. Współpracuje z nami od jakiegoś czasu.
-Podporucznikiem? Voila! Czlowiek na chwilę wyjedzie, a tu takie zmiany… - Solange zuchwale wydęła usta. – Ależ "Keller” to takie niemieckie nazwisko... – dorzuciła na dobicie.
-Nie bardziej niż "Blackmountain”. – Keller podniosła brew i uśmiechnęła się w stronę podchodzącego do nich Sebastiana.
-Solange! Przestań gadać! Chodź na parkiet! Za kilka dni znowu nam uciekniesz! – mocno już wstawiony Blackmountain bezpardonowo wyciągnął dziewczynę za rękę.
Solange jeszcze raz rzuciła okiem na sukienkę Cathrine, parsknęła lekko i pobiegła na parkiet.  
Jako jedyna w cywilnym stroju, Keller poczuła się równie niezręcznie, co obco.  
Wygonieni hałasem zabawy na taras, D’ecroix i Keller oparli się o barierkę i obserwowali dokazujących żołnierzy.
-Mam nadzieję, że porucznik Blackmountain nie robił pani problemów. – Adrien zagadał zapalając papierosa.
Ze zdziwieniem stwierdził, że Cathrine wyciąga rękę w kierunku paczki. Szarmancko podał jej ognia.
Keller przeciągle wypuściła dym z płuc.
-Dało się przeżyć. – wbiła wzrok w tańczącego z Solange Blackmountaina, zastanawiając się jaki sens miałoby powiedzenie czegokolwiek więcej.  
-Panie majorze, przemowa! – ponaglający żołnierz sprawił, że Adrien zgasił niedokończonego papierosa, przeprosił Cathrine i wyszedł na środek parkietu. Ale tam już wykazywał się Blackmountain.
- … że dzisiaj możemy cieszyć się z obecności naszych najbliższych, którzy ryzykując życiem wykazali się niesamowitą odwagą i walecznością! - Zatrzymał wzrok na Cathrine stojącą w drzwiach tarasowych w tyle gromady żołnierzy. - Operacja "Trzy dęby”…
-Dziękujemy, poruczniku! – D’ecroix ewidentnie nie życzył sobie upubliczniania szczegółów akcji. A już na pewno nie przez pijanego, rozgadanego Sebastiana.  
-Najważniejsze – kontynuował za podwładnego. – że odnieśliśmy zamierzony efekt, nie ponieśliśmy start w ludziach, a wróg otrzymał celny cios.  
Keller odniosła wrażenie, że uśmiechnięta, stojąca na środku pomiędzy dowódcami Solange wbiła w nią wzrok.  
Na szczęście przemowa dobiegła końca i mężczyźni zaczęli znów klaskać, gwizdać i wiwatować na cześć Francji i towarzyszy broni.
Cathrine wyszła na zewnątrz. W chłodzie wieczoru miała chwilę dla siebie.
-O! Tu pani jest! – Solange wypatrzyła Keller na tarasie -Sebastian właśnie mi opowiadał…  
-Cóż takiego ciekawego opowiadał ? – przerwała kąśliwie.
-…jak pani do nas trafiła!
Keller zmroziło. To nie mogła być prawda. Niemożliwe, żeby jej o tym powiedział. Nie mógł tego zrobić!
-Że pani w ogóle wcześniej nie była w wojsku. – Solange kontynuowała, a Keller poczuła ulgę. Najwyraźniej Blackmountain darował sobie szczegóły. - To po co pani to było? W wojsku nie można być tylko lekarzem, mechanikiem czy kucharzem. Przede wszystkim trzeba być żołnierzem, potrafić obronić siebie i innych.
Keller spojrzała na nią ze zdziwieniem.
-Bronię ich każdego dnia. – opowiedziała spokojnie. "Przed śmiercią, bólem i zwątpieniem.” – pomyślała i stwierdziła, że nie będzie tego tłumaczyć.  
-Ale w wojsku trzeba walczyć, być odważnym choćby to miało graniczyć z szaleństwem! – nie zamierzała odpuścić dziewczyna.  
-Prawdziwa odwaga przychodzi dopiero gdy pogodzimy się ze śmiercią. Wtedy przestajemy się jej bać. Wszystko wcześniej to zwykła szczenięca brawura.  
-Nie boję się śmierci! – Solange krzyknęła Cathrine w twarz – To ja jestem śmiercią! To mnie się boją! Zabiłam setki takich jak ty!
-A ja uratowałam setki takich jak ty. – odwróciła się wprost do dziewczyny – I każdy z nich miał taki dzień, kiedy byłam najważniejszą osobą w ich życiu. Ostatnią osobą która oglądali. Bądź odważna, ale pamiętaj, że ty też kiedyś będziesz miała taki dzień.  
-Wolałabym umrzeć, niż trafić wtedy na ciebie! – Solange fuknęła. Odwróciła się w bok i błyskawicznie wyciągnęła broń w kierunku Keller. –Śmieszna jesteś!- zakpiła ze złością.  
W odpowiedzi Keller tylko pokręciła głową, odwróciła się i z powrotem oparła o balustradę tarasu.  
Drzwi wejściowe trzasnęły z hukiem.
Została sama z przytłumioną muzyką i ciemnością późnego wieczoru. Odetchnęła głęboko chłodnym powietrzem. Przymknęła powieki. "Za dziesięć sekund otworzysz oczy i obudzisz się w innym świecie” – przypomniała sobie słowa hipnotyzera na seansie, jednym z wielu popularnych w latach dwudziestych, który jako dziecko oglądała z ukrycia, zza ciężkiej kotary w salonie rodziców. "Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Już.”
Hochsztapler.  
Świat był wciąż taki sam. Ginący w ciemności, a jednak roztańczony.  
"Wystarczy.” - Keller wróciła z tarasu i obeszła bokiem salę. Omiotła wzrokiem pomieszczenie: większość żołnierzy była już porządnie wstawiona, podnosząc w górę rękach butelki, trzymając się za ramiona, śpiewali sprośne piosenki i wykrzykiwali obraźliwe hasła. To zdecydowanie nie było dobre miejsce dla samotnej kobiety, nawet gdyby była w tym samym mundurze. Nie spostrzegłszy Sebastiana ani Adriena, postanowiła wyjść po angielsku.  
Korytarz był długi i pusty. Podobny do kilkunastu innych w całym budynku. Przez dzień dobrze je rozróżniała. Teraz rządziła noc.  
Skręciła w lewo.  
Zatrzymała się w miejscu.  
W słabym świetle, przed drzwiami dobrze znanego gabinetu, kilka metrów przed nią, stała para. A właściwie, kobieta opierała się o framugę drzwi, a mężczyzna nachylał nad nią. Z jedną ręką na jej udzie, drugą miał zajętą rozpinaniem guzików koszuli. Solange nie była aż tak pochłonięta, żeby nie zauważyć Cathrine.
-Przepraszam – wyszeptała Keller i zaczęła się wycofywać.  
Dziewczyna nie spuszczając z niej rozpalonego wzroku, powoli wsunęła palce w blond kosmyki Sebastiana. Uśmiechając się szyderczo, przyciągnęła jego głowę do swoich piersi.  
***
Miesiąc później zginęła w akcji pod Lyon.

Dodaj komentarz