Vive la F... - cz. 12. Let the game begin!

Vive la F... - cz. 12. Let the game begin!Cathrine siedziała na łóżku przed otwartą szafą. W myślach zaśmiała się z problemów sprzed wojny: "Nie mam się z co ubrać”. Teraz wisiały przed nią trzy kompletne mundury i dwie dodatkowe wojskowe koszule. Ciemny róg mebla skrywał torbę spakowaną jeszcze w domu. Wcześniej do niej nie zaglądała. Nie miała odwagi przywoływać wspomnień, nie chciała się rozklejać. Co dzień rano mechanicznie zakładała mundur, który oprócz okrywania, dodatkowo psychicznie od razu ustawiał ją do pionu. Nie myśleć, nie roztrząsać. Przetrwać.
Teraz zawartość torby wylądowała na ziemi. Tak jak się spodziewała, jeszcze w domu, kiedy czekała na tylnim siedzeniu samochodu, Adrien kazał dorzucić parę ciuchów, ale były one bardzo przypadkowe i ciężko byłoby sklecić coś sensownego.  
"Nie mam się w co ubrać, a jutro idę na "randkę”” – Cathrine zaśpiewała z ironią. Zamiast żołądka czuła ściśniętą z nerwów kulkę. Czuła się jak skazaniec idący na szafot, który pogwizdując wesołą melodię udaje, że drwi sobie z tego.  
"Kurwa mać!” – przekleństwem przestała udawać rozbawienie. Ukryła twarz w dłoniach, zacisnęła powieki i zagryzła wargę aż do bólu. Był dobry. Był realny. Pozwolił się skupić. Był jedynym realnym uczuciem w chaosie obecnych myśli, przeszłych rozmów i przyszłych zdarzeń.  
"Przepraszam, może niefortunnie to wyszło” - przypomniała sobie słowa porucznika, kiedy zaglądnął do niej do szpitala kilka godzin później. Sądziła, że chodzi mu o informację o Bergues, ale on już nie wracał do tej sprawy. Faktycznie wybierał się do pobliskiego miasta i jeszcze raz zaproponował wspólny wyjazd. Nigdy wcześniej, nawet kiedy była nastolatką i dopiero doświadczała pierwszych dotyków i pocałunków, propozycja "Pokażę ci okolicę” nie wzbudziła w niej tylu emocji. Złych emocji. Odwróciła się bokiem, żeby ukryć zdenerwowanie, ale zgodziła się pojechać. Nie chciała ryzykować reakcji drugiego odrzucenia. Sebastian był psychopatycznym sadystą. Nie wiadomo jak chciałby się zemścić. A to byłoby pewne. Dostęp do broni, przepustka, sympatia w głosie – te tanie sztuczki sprawiały, że jeszcze bardziej jeżyła się w oczekiwaniu na kolejny cios, który był tylko kwestią czasu. Zbyt dobrze pamiętała sprawę operacji młodego chłopaka i oskarżenie o spowodowanie jego śmierci.
"Nie ufam ci jak psu, Blackmountain.” – powtórzyła jak mantrę.
Spojrzała na rozrzucone na podłodze rzeczy. Aż za dobrze symbolizowały możliwość wyboru i przewidywalność zdarzeń. Zaczęła analizować. Opcje, jak tych kilka bluzek i spodni, były jednak ograniczone, a to sprawiało, że mogła się do nich psychicznie przygotować. Prawie się zaśmiała ze swojego odkrycia. "Po co chcesz mnie zabrać ze sobą? Dlaczego mam być ubrana po cywilnemu i nie brać ze sobą broni? Czym chcesz mnie zaskoczyć ? Uderzysz mnie? Już znam to uczucie! Wywieziesz w nieznane? Powtarzasz się! Wystawisz na kolejną próbę? To coś nowego? Zagrozisz śmiercią? To też już znam aż do znudzenia! Będziesz chciał przelecieć? No proszę, to też już przerabialiśmy. Pewnie teraz ci się uda. A może jednak będziesz miły? Ja też potrafię być miła, bardzo miła. I tak już wszyscy myślą, że jestem twoją dziwką, więc może chodźmy w tym kierunku? Awans na kochankę porucznika z pewnością niesie ze sobą jakieś przywileje. Czemu by nie sprawdzić? Fajnie by było mieć trochę łatwiej w zasranym życiu jakie mi zaserwowałeś! No to teraz ja cię zaskoczę! Ale zobaczysz - spodoba ci się!”
Przełknęła ślinę, jak gorzką pigułkę. Wiedziała, że się oszukuje. Że nie wytrzyma bliskości człowieka, który umyślnie sprawił jej tyle cierpienia. Ale oszukuje się świadomie, by choć tymczasowo uspokoić rozedrgane ciało i umysł. Istniała iskierka nadziei, że sprawy nie pójdą w tym kierunku. Że nie będzie musiała wystawiać się na próbę. O dziwo, może faktycznie chciał żeby się na chwilę zrelaksowała przejażdżką. Nastawiając się na najgorsze, wciąż miała nadzieję na najlepsze. Ale "pragniesz pokoju, przygotuj się do wojny.”
Ze złośliwym śmiechem uklęknęła przy ubraniach i zaczęła je energicznie przerzucać. "Spokojnie! Nic ewidentnego! To musi być jego decyzja.” – odrzuciła na bok letnią sukienkę. W końcu coś wybrała. "Idealnie. Teraz zagramy po mojemu, Blackmountain”.  
Sebastian, w jasnobrązowych, sztruksowych spodniach, niebieskiej koszuli i kurtce pilotce, stał przy samochodzie, bębniąc palcami o maskę. Przechodzący obok co chwila żołnierze salutowali, ale zdawał się ich nie zauważać. Ponownie spojrzał na zegarek.  
"Nosz kurwa! Ja rozumiem, że kobiety lubią się spóźniać, ale bez przesady” – zaklął w myślach. Nagle dotarło do niego, że Cathrine mogła go wystawić. Pewnie siedzi tam teraz u siebie i drwi sobie z niego. Palce zebrały się w pięść. "Jeśli tak, to pofatyguję się tam na górę, ale porozmawiamy sobie inaczej. A dokładniej, to tak jak na początku.” – przygryzł wargę i uderzył lekko pięścią w maskę. Wiedział, że wciąż bez wahania byłby w stanie do tego wrócić.  
W tym czasie Keller, oparta o umywalkę, oddychała już prawie normalnie. Atak paniki, który dopadł ją przy samych drzwiach, powoli odpuszczał. Wdech. Wydech. Wczorajsze plany nijak się miały do dzisiejszej reakcji ciała, które intuicyjnie buntowało się przed wyjściem i nieznanym ciągiem dalszym. Nieprzespana noc też nie pomogła. Zagrzewająca do walki adrenalina ulotniła się i Cathrine uświadomiła sobie, że wcale nie chce powtórki z niczego co znała do tej pory. Ani też nie chce doświadczać niczego nowego. Nie, nie była jeszcze na to gotowa. Zaszycie się w pracy, unikanie Blackmountaina było jak dotąd skutecznym sposobem i powinna była przy tym zostać. Ale teraz było już za późno. W chwili próby bojowe nastawienie rozwiewało się jak senne marzenie. Zostawał tylko realny, fizyczny, behawioralny strach.  
Porucznik spojrzał na zegarek. Wyciągnął kluczyki, żeby zamknąć samochód i ruszyć na górę, kiedy ciężkie zewnętrzne drzwi otworzyły się i ukazała się w nich kobieca postać. Cathrine, w jasnych spodniach cygaretkach i błękitnej, zwiewnej bluzce na guziki, zbiegała lekko po marmurowych schodach. Przepasująca pierś kobiety płócienna, wojskowa torba komponowała się wyjątkowo dobrze na tle tego zestawu.  
-Przepraszam za spóźnienie – zawołała melodyjnie i dotknęła luźnego upięcia na głowie - Włosy. - posłała Sebastianowi najpiękniejszy z przepraszających uśmiechów.
Oniemiały Blackmountain schylił się po kluczyki, które złośliwie wypadły mu z rąk.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1173 słów i 6908 znaków, zaktualizowała 31 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Ciekawe co będzie dalej pozdrawiam

    4 gru 2018

  • angie

    @AnonimS "The game" by Cathrine ;)

    4 gru 2018