Vive la F... - cz.10 Game over.

Vive la F... - cz.10 Game over.Wrześniowa pogoda rozpieszczała. Słońce nic sobie nie robiło ze zmiany pór roku i ostro dogrzewało zmieniające kolor liści. Dojrzałe winogrona pachniały słodko i kusiły raz po raz sięgających po nie żołnierzy. Siedząc w cieniu pod kamiennym murem, głośno kibicowali grającym w piłkę kolegom. Niedzielne popołudnie pozwalało na chwilę normalności. Choć jak zwykle zaproszona, Cathrine wolny czas pragnęła spędzić na łonie natury, ale nie w obecności setki facetów. Nie miała ochoty na pogadanki o niczym, nadskakiwanie czy odpowiadanie na uśmiechy. Pragnęła słońca, ale oprócz ogrodu, myślała, że może się nim cieszyć tylko na środku dziedzińca. Okazało się jednak, że nie było jedyne miejsce. Poznając zamek odkryła wejście na najwyższą jego część – dobudowaną z boku, barokową wieżę pozbawioną kopuły. Zardzewiałe drzwi nie stawiały zbytniego oporu i już po chwili, z kocem w jednej i butelką lekkiego wina w drugiej ręce stała na środku płaskiego, okrągłego dachu, otoczonego niewysokim murkiem. Najwyższe miejsce pozwalało obserwować całą okolicę pozostając niezauważonym.  
"Cudownie.” – uśmiechnęła się w myślach.
Jedynym mankamentem były docierające odgłosy kibicowania. Ignorując je Cathrine rozłożyła koc, szybko zrzuciła z siebie wszystko oprócz bielizny. Już po chwili czując pieszczotę gorących promieni przeciągnęła się leniwie na posłaniu.  
"Cudownie.” – nalała sobie trochę chłodnego, młodego wina. Specjalnie na tę okazję spakowała do torby kieliszek.  
Ponownie rozciągnęła się na posłaniu i zamknęła oczy. Chociaż nie było możliwości zamknięcia drzwi na klucz, to i tak czuła się względnie bezpiecznie, wiedząc jak są one głośne przy otwieraniu. Zresztą nikt nigdy tu nie zaglądał.
Już po chwili wino i jesienne promienie rozgrzały skórę i zaszumiały w głowie. Byłoby idealnie gdyby nie odgłosy meczu, ale te zdawały się oddalać i cichnąć. Cathrine zanurzyła się w półśnie, chłonąc każdą chwilę całkowitego odprężenia. Jej myśli były mleczne jak widok pod powiekami, przy twarzy wystawionej do ostrego słońca. Nie mając swoich ulubionych okularów Foster Grands ani żadnego, choćby najlichszego, kapelusza po chwili obróciła się na brzuch. Poczuła przyjemną, gorącą pieszczotę na plecach i jak na wygodnej poduszce ułożyła głowę na dłoniach. Z przyjemnym zaskoczeniem odkryła, że roztaczający się przed nią widok idealnie komponował się z odgłosami meczu. I był na tyle intrygujący, że nie zamknęła ponownie oczu. Jak na dłoni rozpościerał się przed nią ogród, a właściwie sporych rozmiarów trawnik. Kilka usuniętych drzew pozwalało na zmieszczenie dwóch bramek, dwudziestu biegających w zaaferowaniu chłopaków i jednej skórzanej piłki. Całość okalała roślinność, w której cieniu schowało się kilkudziesięciu rozentuzjazmowanych jak dzieci kibiców. Im mocnej słońce rozgrzewało jej skórę, z tym większym rozmarzeniem przypatrywała się poszczególnym postaciom. Z lekkim uśmiechem wodziła wzrokiem do kolejnych przemieszczających się po boisku sylwetkach. Prawie każdego potrafiła już nazwać z imienia, nazwiska i funkcji. Wielu z nich pomogła w ambulatorium. Stojący na prawej bramce Jacques jeszcze niedawno miał skręconą kostkę. Pierr, grający w ataku, leczył zapalenie ucha. Cathrine powiodła wzrokiem za wysokim blondynem z czerwoną opaską kapitana drużyny. Kontrastowała z bladą szramą na przedramieniu. W rozgrzaniu grą musiała swędzieć, gdyż mężczyzna raz po raz przecierał po niej dłonią, nie przerywając biegu. Krzyknął coś do podającego i pobiegł na przedpole przeciwnika.  
Po przejrzeniu składu obu drużyn, Cathrine nieśpiesznie, punkt po punkcie zaczęła analizować zgromadzoną publiczność. Michael, Alexandre, Louis, Paul… Oddychała coraz spokojniej. Powoli zamierała w bezruchu.  
Gdy doszła do końca, wróciła do lustrowania graczy. Bezszelestnie, nie odwracając wzroku od grających mężczyzn, sięgnęła ręką do leżącego obok munduru. Wyczuła koniuszkami palców twardy metalowy przedmiot i zgrabnie uwolniwszy go ze skórzanego etui powoli ułożyła w wyciągniętych przed siebie dłoniach. Oddychała płytko, ale równomiernie. Leżąc w samej bieliźnie naprężyła rozgrzane słońcem ciało i maksymalnie przylgnęła do lekko kłującej, wojskowej derki.
Odbezpieczyła broń i wycelowała w postać wysuniętą najdalej na lewo. Zmrużyła oczy. Wstrzymała oddech. Położyła palec na spuście.  
Bramkarz.
Przesunęła spust o milimetr i wycelowała w stojącego obok obrońcę.  
"Paf” – szeptem szybko wypuściła powietrze z płuc.  
Przez chwilę śledziła biegnącego napastnika.
"Paf” – zadźwięczało w głowie.  
Przesunęła na podającego.
"Paf”.
Wtem sędzia zagwizdał przeciągle.
Zawodnicy zeszli z boiska.
Koniec gry.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 883 słów i 5008 znaków, zaktualizowała 31 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

2 komentarze

 
  • AnonimS

    No wiesz... Zakończyć w takim momencie?   :P

    4 gru 2018

  • angie

    @AnonimS  To tylko zakończenie tej sceny. Do całości jeszcze daleko :)

    4 gru 2018

  • Somebody

    Ostatnia scena ścina krew w żyłach... Wspaniale  ;)

    4 gru 2018

  • angie

    @Somebody Dziekuję ! :)

    4 gru 2018