"Boję się ... kiedy to zrozumiesz? " Cz.75

Dni płynęły nie ubłagalnie szybko. Dzieciaki w końcu zaczęły zachowywać się w miarę dopuszczalnie w szkole. Nie sprawiały już większych problemów. Co nie oznaczało, że już są na tyle grzeczni, żeby ich pochwalić, bo do tego jeszcze trochę im brakuje. Christianek rośnie na małego rozrabiaka. Nie pozwala nam w nocy spać. Codziennie budzimy się wyczerpani. Ale niestety na to nic się nie poradzi. W końcu z tego wyrośnie. Teraz miałam większy problem na głowie niż nieprzespane noce. W szkole zbliżał się występ na dzień babci i dziadka, a dzieciaki ich jeszcze nie poznali. Nie wiem jak mam im wytłumaczyć, że nie spotkają się z nimi, że ich dziadkowie nie będą na występie. Tylko jak do tego podejść? Przecież nie napiszę do swoich rodziców, że ich wnuki mają przedstawienie w szkole i miło by było jak by się na nim zjawili, przecież ja już wiem co z tego wyniknie. Jedna wielka niepotrzebna kłótnia. A z Tomem na ten temat nie będę rozmawiać, bo on pewnie się zezłości. Nigdy nie lubił tego tematu. O swoich rodzicach nawet nie mówił. Może kiedyś coś wspomniał, ale tak naprawdę to już zapomniałam. Najczęściej słyszałam o jego siostrze chorej na raka. To ona była dla niego najważniejsza. Z tymi myślami zabrałam się za robienie obiadu. Tom siedział z Christiankiem i dawał mu mleko. Dzieciaki były jeszcze w szkole. Dzisiaj miał ich odebrać Mario. Mam nadzieję, że nic im nie odwaliło i byli grzeczni, bo nie chciałabym, żeby to Mario musiał wysłuchiwać o ich przekrętach. Może to po prostu taki ich wiek buntowniczy. Mam taką nadzieję, bo nie chciała bym, żeby wyrosły z nich takie potworki. Byłam tak tym wszystkim zamyślona, że przepaliłam ziemniaki. To było straszne. Tom śmiał się ze mnie, bo nie zdarza mi się to często i to dla niego taka duża dawka śmiechu. Dla mnie nie było to śmieszne, bo było czuć w całym domu spalonymi ziemniakami i musiałam obierać kolejną porcje. A bardzo mi się nie chciało. No, ale nie miałam innego wyjścia. Jak już zrobiłam obiad czekałam za dzieciakami. Coś długo ich nie było.  
-Tom, może zadzwoń do Mario. Coś długo ich nie ma.
-Spokojnie kochanie. Przyjadą.  
-A jak coś się stało?
-A może dzieciaki coś przeskrobały w szkole i Mario musiał zostać na rozmowie. Często tak było. Poczekajmy jeszcze kilka minut. Nie ma co się gorączkować. Nic się nie stało. Już nie zaprzątaj sobie tym głowy.  – usiadłam koło Toma. Już miałam w głowie najgorszy scenariusz. Mógł chociaż zadzwonić. Przecież mówiłam mu to już kilka razy.  
-A może jednak zadzwonisz?  
-Nie trzeba kochanie. Idź już nakładaj obiad. Głodny jestem i ty pewnie też. Dzieciakom też nałóż. Pewnie też będą głodne po szkole.  
-Zadzwoń! – uniosłam się bo już się zaczęłam martwic na maksa. Nie wiem gdzie są dzieciaki, a powinny być w domu już czterdzieści minut temu.  
-Oj dobrze skarbie. Nie unoś się. Zło piękności szkodzi.  
-Nie denerwuj mnie. – Tom zaśmiał się i wyciągnął telefon. Wybrał numer do Mario i zadzwonił. Rozmawiał dosłownie chwilę. I się rozłączył.
-Gdzie są?
-Spokojnie już są prawie pod domem. Nie masz co się martwić. – odetchnęłam z ulgą i poszłam nakładać obiad. Dziesięć minut późnej dzieciaki wraz z Mario byli już w domu. Dzieciaki były jakoś dziwnie zadowolone.  
-Jak tam w szkole? – zapytałam dzieciaków.
-Dobrze mamusiu. – powiedzieli razem i poszli do łazienki umyć ręce po czym podeszli do stołu czekając na obiad. Byłam zaskoczona.  
-Mario, czemu tak długo was nie było?  
-Bo byliśmy jeszcze na zakupach.
-Tak długo?
-Postanowiłem zrobić dzieciakom małe prezenty.  
-Za co? – zapytałam zdziwiona.  
-Byłem dzisiaj u dyrektorki i najlepsze jest to, że pochwaliła dzieciaki.
- Za co?  
-Powiedzieli o jakiejś wizycie w szpitalu u jakiś dzieci. I podarunkach. Nie wiem o co dokładnie chodziło, ale was też poproszą o rozmowę.  
-To pewnie chodziło o ich karę, co widać wyszło nam pozytywnie. Wzięliśmy im dość dużą kwotę pieniędzy i kupiliśmy dzieciakom z hospicjum zestawy szkolne itd. Dzieciaki były z nami. – powiedział Tom.  
- To ten szpital co Emily w nim była?  
-Tak właśnie ten.  
-No to powiem wam niezły gest. Jak by tak każdy się zaangażował w taką chociaż drobną pomoc to te dzieci naprawdę miały by uśmiech na twarzy nawet w tych złych chwilach.  
-Wszystko zależy od człowieka. Bo ci obrzydliwie bogaci nie pomogą, bo oni nie mają pieniędzy, a ci co tych pieniędzy nie mają pomagają najwięcej. – powiedziałam po czym zmieniłam temat. –A teraz siadać i jeść. Ty też Mario.  
-Dziewczyno. Nie musiałaś. Nie jestem głodny.  
-Ale mnie to nie obchodzi. Nawet nie wiesz ile się namęczyłam, żeby dzisiaj zrobić ten obiad. Więc nie chcę słyszeć, że nie chce ci się jeść. – powiedziałam i wszyscy podeszli do stołu. Każdy zjadł ze smakiem co mnie bardzo cieszyło. Po obiedzie poszliśmy do salonu. Emily siedziała na dywanie pod telewizorem pilnując leżącego na kocyku Christianka, a my siedzieliśmy na sofie. Dzieciaki poszły do swojego pokoju. Nagle usłyszałam jakich łomot. Już było pewne, że to dzieciaki. Szybko wstałam, a za mną Tom. Pobiegliśmy do góry zobaczyć co się stało. Otwarłam drzwi, a dzieciaki siedziały na dywanie. Coś podejrzanie wystraszeni.  
-Co tu się stało? – zapytał Tom.
-Nic. – powiedziały dzieciaki, ale ja czułam, że coś jest nie tak. Damianek miał nietęgą minę, a Wiki jakby łzy w oczach, ale nie pytałam, poczekam, aż sami się przyznają.  
-Na pewno? – zapytał ponownie Tom.
-Tak. – powiedzieli, więc poszliśmy do salonu. Nie minęło pięć minut i do salonu przyszedł wystraszony Damianek. Już wiedziałam, że coś się stało.  
-Co jest? – zapytał Tom, a Damianek nie wiedział co ma powiedzieć.  
-No, bo…bo…
-Spokojnie synek. Co się stało? – zapytał Tom i podszedł do niego.  
-Bo Wiki boli noga, bo spadła z krzesła. I to moja wina, bo ja chciałem sięgnąć grę i nie dosięgnąłem. I Wiki chciała wejść bo mówiła, że dosięgnie, i jej kazałem wejść i spadła i teraz ją boli mocno noga. Ja nie chciałem.
-Już dobrze synek. Nie denerwuj się. Zdarza się. Siadaj koło mamy, ja pójdę po Wiki z wujkiem.  
-Wiki się boi.  
-Wiem. Ale musimy po nią iść.  
***oczami Toma***
Widziałem przerażenie Damianka i wiedziałem, że Wiki będzie jeszcze bardziej przestraszona. Mario i ja poszliśmy do góry. Otworzyłem drzwi, ale nie widziałem Wiki.  
-Wiki? Gdzie jesteś? – zapytałem ale nie odpowiedziała. Nagle usłyszałem szloch dochodzący z szafki. Podeszliśmy z Mario i otwarłem drzwiczki. –Wiki, co się stało? Dlaczego się schowałaś w szafce?  
-Ja chcę spać. Śpiąca jestem.
-No to idź do łóżka, a nie chowasz się w szafie. – powiedziałem, a Wiki ostrożnie wyszła z szafki i próbowała  iść w stronę łóżka. Lecz po dwóch krokach zrezygnowała i rozpłakała się na dobre.  
-Kochanie, dlaczego nam nie powiedziałaś, że spadłaś z krzesełka?  
-Bo się bałam, że będziecie na mnie krzyczeć.  
-Nikt nie będzie na ciebie krzyczał. – powiedziałem i wziąłem ją na ręce. Usiadłem z Wiki na łóżku. –A co cię boli?  
-Noga. – przytuliła się do mnie.
-Mogę zobaczyć? - Zapytał Mario.  
-Nie chcę.  
-Oj, tylko pokaż, bo mogło się coś stać.  
-Ale mnie boli mocno.  
-To ja zobaczę ok?
-Ok. – powiedziała Wiki i znowu się do mnie mocno przytuliła. Mario ściągnął jej skarpetkę i poruszał jej nóżką. W pewnym momencie pisnęła sygnalizując, że ją to boli.  
-Oj, przepraszam Wiki. – powiedział Mario, po czym dodał. –Tom, najlepiej będzie jak będzie miała prześwietlenie tej nóżki, bo teraz nie wiem co to może być, ale podejrzewam, że ma skręconą. Ale nie mam rentgena w oczach.  
-Jeszcze tego brakowało. No ale jak trzeba, to trzeba. Trudno się mówi. Pojedziesz z nami?  
-No jasne chłopie. – powiedział Mario i poszedł powiedzieć Nicole co jest grane. Uszykowałem Wiki i pojechaliśmy do szpitala w którym Mario ma znajomego. Wiki była przerażona. Ale dała się zbadać i zrobić sobie prześwietlenie. Tak jak mówił Mario było to tylko skręcenie. Ale usztywnioną nóżkę i tak musiała mieć. Czekaliśmy teraz za ortezą. Mario wziął Wiki i poszedł ortopedy, który dopasował jej rozmiar. Po wszystkim ruszyliśmy do domu. Nicole Była przerażona, ale jak wyjaśniłem jej o co chodzi, to się uspokoiła. Zrobiłem kawę i usiedliśmy wszyscy w salonie. Dzieciaki również. Wiki usiadła Mario na kolanach i zasnęła, co było dziwne, bo nie przepadała się za nim. Damianek natomiast cały czas był przestraszony. Ale po krótkiej rozmowie trochę wyluzował. I tak aż do wieczora siedzieliśmy i rozmawialiśmy.  
***oczami Nicole***
Było mi szkoda Wiki. Taka malutka i już taki wypadek, ale niestety, mogli przyjść po nas. Na pewno by dostali co by chcieli. Byłam tak wyczerpana tym dniem, że nawet nie wiek kiedy zasnęłam. Na szczęście w domu był Tom i pilnował dzieciaki. Wypili z Mario po piwku i siedzieli dość długo. Jak się obudziłam dzieciaki już były wykąpane i spały. A Tom i Mario jeszcze piwkowali.  
-Cześć księżniczko.  
-Hej. Rozumiem, że Mario śpisz u nas, bo w takim stanie nie możesz prowadzić samochodu, a teraz dobranoc, bo jestem śpiąca. Powiedziałam i poszłam spać dalej, ale myśl o dniu dziadków nie dawała mi spokoju. Będę chyba musiała porozmawiać o tym z Tomem.

***

emilka38

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1762 słów i 9608 znaków.

2 komentarze

 
  • gubernator

    nareszcie :)

    4 lis 2016

  • Olifffka<3

    Suuper :yahoo:

    1 lis 2016