Mogło być i tak - cz. XVIII

Kiedy Ania z mamą i Zuzą roztrząsały jego losy i temat przeniesienia w pobliże czy nawet do samego Krakowa, Paweł robił swoje, jak umiał najlepiej, myśląc o krokach jakie powinien podjąć, aby próbować dostać przeniesienie do Krakowa lub w jego pobliże w ramach łączenia rodzin wojskowych. Bo jeżeli Ania jest w ciąży z nim, to tym samym staje się narzeczoną żołnierza, a więc prawie rodziną. Pierwsze co zrobił, to zapisał się do raportu do dowódcy dywizjonu, który doceniał jego umiejętności i zaangażowanie, czemu niejednokrotnie dawał wyraz podczas wieczornych apeli. W wyznaczonym przez dowódcę terminie, zameldował się do raportu w sprawie osobistej. Po komendzie 'spocznij' został poproszony do zajęcia miejsca na krześle przed biurkiem dowódcy i przedstawienia w krótkich słowach tej 'osobistej' sprawy. Paweł krótko i po żołniersku przedstawił dowódcy, że po ukończeniu szkolenia, kiedy decydowały się losy żołnierzy co do miejsca dalszej służby, prosił o skierowanie do jednostki w Krakowie lub jego pobliżu, lecz odpowiedziano mu, że w jednostkach lotniczych tak w Krakowie jak i na Śląsku nie ma zapotrzebowania na specjalistów radiowych urządzeń  samolotowych, proponując mu do wyboru jednostki zlokalizowane w pobliżu Olsztyna, Szczecina i Gdyni. Zdecydował się więc na Gdynię. Obecnie jego narzeczona, z którą spędzał przyznany w nagrodę urlop, poinformowała go, że jest z nim w ciąży i chciałaby, by był bliżej niej, w związku z czym on ponownie zwraca się z prośbą, o rozważenie przeniesienia go bliżej miejsca zamieszkania jego i narzeczonej, a najlepiej do jednostki w Krakowie. Dowódca popatrzył na Pawła badawczym, prawie ojcowskim spojrzeniem, w którym mógł wyczytać wiele sympatii. Przez chwilę zastanawiał się.
- Paweł, daruję sobie wobec ciebie służbowe odzywki. Nawet nie zdajesz sobie sprawy chłopie, jakiego zamieszania narobiłeś, może nawet nie ty, ale ktoś w twoim imieniu. Dowódca już dwa razy wzywał mnie do siebie w twojej sprawie, bo otrzymał telefony od samej góry. Możesz powiedzieć, masz kogoś wojskowego w rodzinie? - zapytał spokojnym, dobrodusznym tonem. - Nie, obywatelu komandorze! - odpowiedział krótko Paweł.  
- A twoja narzeczona? - indagował przełożony.
- Nic mi o tym nie wiadomo, obywatelu komandorze - odparł zgodnie z prawdą, bo Ania na pewno nie miała w rodzinie wojskowego, ale jakieś tam dojście miała jej mama Bożena.  
- No to pewnie ktoś z rodziny twojej narzeczonej ma dojścia do kogoś wysoko postawionego, bo interwencja w twojej sprawie, tak jak mówiłem, idzie od góry - wyjaśnił.  
- A myśmy mieli wobec ciebie takie szerokie plany i wszystko diabli wzięli - powiedział z lekkim rozgoryczeniem w głosie. - No, ale trudno! Rodzina to rodzina i pomimo wszystko rozumiem cię, bo sam mam wnuczkę w twoim wieku i też nosi się z zamiarami zamążpójścia za niewiele od niej starszego studenta, nie chcąc czekać na ukończenie studiów. Cóż, wypada mi tylko życzyć ci powodzenia, bo pewnie wkrótce przyjdzie nam pożegnać się. A za to, co dotychczas zdziałałeś dobrego w naszej jednostce, dziękuję ci w imieniu swoim i całego dywizjonu - zakończył swój wywód. - A teraz żołnierzu, baczność! Waszą prośbę przyjmuję do wiadomości i w którymś z rozkazów dowiecie się, jaką decyzję podejmie w waszej sprawie dowódca jednostki. Możecie odmaszerować - odprawił Pawła po przyjęciu do wiadomości jego prośby. Paweł, który stanął do raportu z lekką obawą, odetchnął z ulgą, opuszczając gabinet dowódcy dywizjonu. Więc jednak Ania z mamą dotrzymały słowa i podjęły interwencję w sprawie jego przeniesienia w pobliże Krakowa - przemknęło mu przez myśl. Czyli działali w sprawie dwukierunkowo i jeżeli ktoś w dowództwie miał w tej sprawie jakieś wątpliwości, to prośba Pawła o przeniesienie pewnie przesądziła sprawę. Teraz mógł tylko czekać i dalej robić swoje. A że odczuwał duży sentyment tak do drużyny, jak i całego dywizjonu, swoją służbę pełnił nadal z zaangażowaniem i pasją, czym zaskarbił sobie dalsze uznanie czy szacunek tak kolegów i podwładnych, jak i przełożonych. Ponieważ w dniach, w których nie było lotów miał stosunkowo dużo wolnego czasu, więc w pierwszej kolejności siadł do napisania odpowiedzi na otrzymane listy, do rodziców, Marysi i Ani. Szczególnie dużo czasu poświęcił na odpowiedź na list Ani, która też nie zasypiała gruszek w popiele.  
***
Ponieważ sprawa przeniesienia Pawła ruszyła z miejsca i nabierała tempa, należało jak najszybciej podjąć próbę 'zneutralizowania' niezbyt siostrzanego uczucia do Pawła jego siostry Marysi. Myślała o wielu wariantach nawiązania kontaktu tak z samą Marysią, jak i z rodzicami. W końcu doszła do wniosku, że należy zacząć jednak od najbardziej zorientowanej i kompetentnej osoby w rodzinie Pawła, czyli ich matki, kochanej i darzonej szacunkiem zarówno przez Pawła jak i przez Marysię. Jeżeli przekona do siebie mamę Pawła i zdobędzie jej zaufanie, to na pewno obie razem zdołają w jakiś sposób dotrzeć i do Marysi. Postanowiła więc wybrać się do matki Pawła w porze, kiedy na pewno zastanie ją w domu, czyli w godzinach południowych. Załatwiła więc w kancelarii najpilniejsze sprawy zarezerwowane tylko do jej kompetencji, przekazując mniej ważne czy mniej pilne swoim współpracownikom i wybrała się w odwiedziny do mamy Pawła i Marysi. Dojechała bez problemu do miejscowości, do której dowoziła Pawła i jadąc wolno, próbowała namierzyć jego rodzinny dom, nie chcąc pytać po nazwisku. Pamiętała, że po zjechaniu z głównej drogi był to siódmy czy ósmy dom po prawej stronie. I udało się, skojarzyła mostek i bramę w ogrodzeniu, przed którą się wtedy zatrzymała. W głębi za ogrodzeniem stał jego rodzinny dom, zapamiętała nawet psa i budę przy stodole. Zatrzymała się tak jak wtedy, kiedy odwoziła Pawła. Wysiadła z samochodu i podeszła do bramy. Pies zauważył ją i zaczął szczekać. Na schodach przed gankiem pojawiła się kobieta, będąca w wieku jej matki. Widząc przy bramie nieznajomą, młodą kobietę, zaciekawiła się.
- Dzień dobry! Pani szuka tutaj kogoś? - zapytała uprzejmie.  
- Dzień dobry! Czy pani Lipnicka? - zwróciła się do niej Ania.
- Tak, a o co chodzi? - usłyszała pytanie.
- Nie chciałabym rozmawiać tak na odległość, a mam do pani sprawę - odparła Ania.
- To zapraszam, proszę wejść! - zaprosiła ją do środka mama Pawła.  
Ania otworzyła furtkę i podeszła do schodów.  
- Jeszcze raz witam panią, jestem Ania, znajoma pani syna Pawła - powiedziała Ania, wyciągając rękę na powitanie.
- Miło mi, Stanisława - przedstawiła się mama Pawła, podając Ani rękę. Chwilę taksowały się spojrzeniami, w końcu uśmiech zagościł na ustach mamy Pawła.
- Można wiedzieć, skąd zna pani mojego syna? - spytała lekko zaciekawionym głosem.
- To trochę dłuższa historia i nie za bardzo nadaje się, aby ją opowiadać na schodach - odpowiedziała, uśmiechając się Ania. - Ale jeżeli nie ma pani czasu, to możemy odłożyć to na inny dzień, o ile jest pani tym zainteresowana? - dodała, nadal ciepło się uśmiechając.  
- To na pewno nie wchodzi w rachubę, bo po słowach pani pewnie bym już nie zaznała spokoju - odparła pani Stasia, patrząc na Anię z pewnym niepokojem i zaprosiła ją do domu, a konkretnie do dużej, jasnej kuchni. Wskazała Ani krzesło, sama krzątając się w kuchni.
- Pozwoli pani, że w trakcie rozmowy będę robić przygotowania do obiadu - oznajmiła Ani. Kiwnęła głową, że zgadza się. Stanowczo, rozmowa z mamą Pawła zaczęła zmierzać w niepożądanym, nie budzącym zaufania kierunku i Ania jako adwokat zaczęła sobie zdawać z tego sprawę.  
- Pani Stasiu, proszę się nie niepokoić, jestem tu prywatnie, nie służbowo i nie po to, aby wywoływać w pani niepokój, ale pomóc rozwiązać sprawę pani syna. Mam na myśli, jego przeniesienie bliżej lub do jednostki w samym Krakowie. Jeżeli chodzi o mój zawód, to jestem adwokatem i prowadzę w Krakowie własną kancelarię. Wracając do Krakowa, po załatwieniu sprawy służbowej w okolicach Zamościa, przysiadłam się w autobusie do niezwykle przystojnego żołnierza i w ten sposób miałam przyjemność poznać pani syna. Kiedy przyjechaliśmy do Krakowa, okazało się, że ostatni autobus, którym Paweł mógł dojechać do domu, właśnie odjechał. Zaoferowałam mu więc nocleg u mnie, ale Paweł honorowo chciał jakoś przepędzić tę noc na dworcu i dość długo musiałam go przekonywać, aby schował na chwilę honor oraz swoje ambicje do kieszeni i skorzystał z mojej oferty. Mam samochód i mogłam go odwieźć sama do domu, ale nie chciałam ryzykować, bo przed podróżą zaliczyłam kilka służbowych drinków. Po przenocowaniu i śniadaniu odwiozłam go więc do państwa domu. Nie ukrywam, że już wtedy pani syn spodobał mi się bardzo, a co do wieku, to dzieli nas ładnych kilka lat różnicy. Wiedziałam, że Paweł otrzymał dość długi urlop i nie wiem, co mnie podkusiło, ale w rozmowie, kiedy odwoziłam do was waszego syna, rzuciłam od niechcenia luźną propozycję, że w razie gdyby znudziło mu się w domu, zawsze może wykorzystać pozostałą część urlopu u mnie i ze mną. I tak się też stało. Po kilku dniach zadzwonił do mnie i zapytał czy moja propozycja jest nadal aktualna? Potwierdziłam, więc przyjechał do mnie i razem spędziliśmy pozostałą część tego urlopu. Tak przedstawia się w skrócie nasza znajomość - zakończyła Ania historię znajomości z Pawłem. Tu należy dodać, że Ania z oczywistych względów nie przedstawiła historii znajomości w pełnej zgodzie z faktami, tylko oszczędnie 'gospodarowała' prawdą, chcąc zyskać zaufanie mamy Pawła. Pani Stanisława wysłuchała dość spokojnie całej wypowiedzi Ani, usiadła naprzeciw i przez chwilę milczała, taksując ją uważnym spojrzeniem i przetrawiając w myślach to, co usłyszała.  
- Pani Aniu! Jestem prostą kobietą, pani adwokatem, ale przypuszczam, że nie usłyszałam od pani całej prawdy, ale to w tej chwili nie jest ważne. Ważne natomiast dla mnie jest to, w jakim celu mi pani to wszystko opowiedziała i co w ten sposób chce pani uzyskać? Paweł jest już dorosłym człowiekiem i sam już decyduje o swoim życiu, więc tu nie chodzi o niego, ale o coś innego, prawda? - Ania nie spodziewała się, że prosta kobieta, jak o sobie powiedziała pani Stasia, domyśli się, że przyjazd i rozmowa o Pawle, to do pewnego stopnia zasłona dymna i że w gruncie rzeczy chodzi o coś innego.  
- Przypuszczam, że Paweł opowiedział pani, w jaki sposób odnosi się do niego nasza córka, a jego młodsza siostra, tak? - zapytała już bez niedomówień pani Stasia.
- No cóż, nie będę ukrywać, ale tak! Opowiedział mi, że kocha Marysię, jak tylko brat może kochać swoją siostrę, ale zachowanie i uczucie Marysi do niego przerasta jego wyobraźnię, a w niektórych momentach nawet trochę przeraża - odpowiedziała szczerze jak na spowiedzi Ania.
- Musicie być już bardzo blisko związani, jeżeli to pani opowiedział? - indagowała dalej Anię mama Pawła. Ania musiała przyznać, że ta rozmowa odwróciła do pewnego stopnia role i górę na nią wzięła prosta kobieta z potężną intuicją i mądrością życiową.
- Tak! Bardzo blisko! Po prostu kocham Pawła - odpowiedziała szczerze, chociaż nie chciała tego ujawniać, przynajmniej na początku znajomości.
- Tak też przypuszczałam! Młoda, piękna i wykształcona kobieta, po kilku dniach znajomości, interesuje się losem młodego chłopaka, zakochanego w wojsku - pani Stasia rzuciła luźną, celną uwagę w stronę Ani.
- Mam rozumieć, że Paweł jest równie zadurzony w pani, jak pani w nim, tak? - było w tych słowach więcej pewności niż zapytania.
- Nie odpowiem pani na to! On wie, że go pokochałam, ale pozostawiłam mu wolny wybór drogi życiowej. Prosiłam tylko, aby pozwolił mi kochać siebie, takim jaki jest, nic mu nie nakazując, ani niczym go nie ograniczając - odpowiedziała, bo przenikliwość i intuicja pani Stanisławy wprost ją poraziła, więc ukrywanie czegokolwiek, tylko by sprawę pogorszyło.
- Kocha go pani i wiedząc o uczuciu, jakie żywi do niego Marysia, boi się pani, że to może przekreślić jakiekolwiek uczucia, które mógłby żywić do pani, prawda? I po to pani przyjechała, aby z moją pomocą coś na to poradzić, tak? - usłyszała z ust mamy Pawła słowa, które na razie chciała zachować dla siebie.  
- Pani Stasiu! Nie chciałam o tym mówić, przynajmniej nie w naszej pierwszej rozmowie, ale prawda jest taka, że Paweł boi się tej miłości i mam obawę, czy zechce wrócić do Krakowa, wiedząc, że Marysia go kocha wcale nie siostrzaną miłością - odpowiedziała Ania.
- To ja pani też powiem! Oboje z mężem boimy się tej miłości, jaką okazuje Pawłowi Marysia i na razie nie wiemy co z tym fantem zrobić. Może i dobrze, że zyskaliśmy w pani sojusznika, bo może z pani pomocą coś na to poradzimy. Zdaje sobie pani sprawę z tego, że jako rodzice, nie chcielibyśmy skrzywdzić naszych dzieci, ale to przerasta nasze wyobrażenia czy możliwości. Myśleliśmy o poradzie u jakichś specjalistów, ale Marysia to bystra i mądra dziewczyna. Ona nie jest chora czy ma jakieś urojenia. To jest w czystym wydaniu miłość do chłopaka, tylko że tym chłopakiem jest jej rodzony brat. Najgorsze w tym jest to, że to my zawiniliśmy, bo gdybyśmy wcześniej się domyślili, do czego zmierza uczucie Marysi i odsunęli Pawła od opieki nad nią, kiedy jeszcze można było to przerwać, pewnie by do tego nie doszło, ale stało się. Teraz można gdybać, co by było, gdyby, tylko, że to nic nie zmieni.
A tak między nami kobietami, to wasz związek przypadkiem czymś już nie zaowocował? - usłyszała Ania pytanie w najmniej spodziewanym momencie i zarumieniła się jak panienka.
- Właśnie widzę i nie musi już pani odpowiadać! Który to tydzień? - padło rzeczowe pytanie.
- To początki, ale test krwi to potwierdził - na rzeczowe pytanie, padła rzeczowa odpowiedź.
- No to trzeba się powoli oswajać z myślą o drugim wnuczęciu - powiedziała pani Stasia, uśmiechając się ciepło do Ani.
- Powiedziała to pani dokładnie tak samo, jak moja mama, tylko, że dla niej to będzie pierwsze wnuczątko, jeśli się szczęśliwie urodzi - Ania mówiąc to, równie ciepło uśmiechnęła się do mamy Pawła.  
- Mogę zwracać się do ciebie po imieniu? - zapytała już bez ogródek i podchodów pani Stasia.
- Pewnie, będzie mi bardzo miło! - odpowiedziała Ania, też już rozluźniona i bez niepokoju.
- To podejdź do mnie i daj się przytulić! - poprosiła pani Stasia. Kiedy Ania podeszła, objęła ją i przytuliła.  
- Witaj w rodzinie i też mów mi po imieniu! - powiedziała i serdecznie ucałowała jak rodzoną córkę. To czego Ania pragnęła, stało się i przerosło jej wszelkie oczekiwania. Nawiązała prawdziwie rodzinny kontakt z mamą Pawła i omówiła szczerze praktycznie wszystko, o czym chciała rozmawiać.
- Gdzie zostawiłaś samochód? - usłyszała pytanie.
- Na poboczu, przed waszym mostkiem. Może tam stać - oznajmiła wesoło.
- Nie będzie tam stał, wjedź na podwórze. Wiesz, to jest wieś, porysują ci albo i gorzej, a wtedy bym sobie nie wybaczyła - powiedziała pani Stasia i wyszły razem z domu. Pani Stasia otworzyła bramę i pokazała miejsce, przed głównym wejściem, gdzie miała postawić samochód.
- Zobaczysz jakie miny zrobią moi, kiedy wrócą do domu - oświadczyła wesoło, kiedy Ania postawiła samochód na wskazanym miejscu.
- Mam nadzieję, że zostaniesz na obiedzie? - zwróciła się do Ani, jak do osoby znanej od dawna, a nie od niecałej godziny. Ania poczuła się równie swojsko w odniesieniu do mamy Pawła.
- Nie chciałabym sprawiać kłopotu, tym bardziej, że właściwie omówiłyśmy wszystko, co chciałam omówić, a nawet dużo więcej - próbowała się wykręcać od dłuższego pobytu.
- Aniu, nie gadaj głupot! Przecież nie załatwiłaś wszystkiego, a właściwie najważniejszego, nie poznałaś Marysi. Musimy zastanowić się, jak cię jej przedstawić, bo od tego zależy, jak ona cię przyjmie - Stasia żachnęła się lekko na Anię, zbijając jej obiekcje i podejrzewając, że po nawiązaniu przyjaznego kontaktu z nią, Ania obawia się trochę kontaktu z Marysią.
- To naprawdę mądra, wrażliwa dziewczyna i nie musisz się jej obawiać, dopóki nie będzie cię uważać za rywalkę, która może jej zabrać Pawła. Nie możesz się zdradzić, że kochasz Pawła, bo znienawidzi cię. Myśl teraz, co jej powiesz, kiedy zapyta, dlaczego interesujesz się Pawłem i jego losami? Może powiedz jej, że jechałaś z nim autobusem i dałaś mu swoją wizytówkę adwokacką, w razie gdyby chciał skorzystać z twojej pomocy. I teraz napisał do ciebie, abyś pomogła mu w staraniach o przeniesienie bliżej miejsca zamieszkania - głośno zastanawiała się i myślała mama Pawła. Oczywiście, to prosty, ale i wiarygodny powód jej wizyty w domu rodzinnym Pawła. I tego się trzymaj - przemknęło jej przez myśl. Niedługo po tym w obejściu pojawili się pozostali domownicy; ojciec Pawła oraz jego brat Adam z żoną i córką. Widząc stojącego przed domem, zadbanego mercedesa spodziewali się, że zastaną w domu jakąś bardzo znaczną osobę, którą w obejście wprowadziła żona i matka. Weszli więc do domu i usłyszeli dochodzący z kuchni melodyjny głos obcej kobiety. Pani Stasia usłyszała swoich, wchodzących do przedpokoju, wiec wyszła im naprzeciw, a za nią Ania.
- Pozwólcie, że przedstawię wam znajomą Pawła, panią Anię, adwokatkę z Krakowa - przedstawiła z dumą swojej rodzinie nowo poznaną, a jakby starą znajomą, młodą kobietę, która przebojem zdobyła jej serce, bo w jej łonie rozwijało się już życie istoty, będącej jej wnuczęciem. Ich zdumienie sięgnęło zenitu.  
- Stasiu, mamo, co ty mówisz? Pani adwokat, znajoma Pawła, jak? kiedy? - ich pytania zawisły w powietrzu.
- Pani Ania zajmuje się sprawą przeniesienia Pawła do jednostki bliżej Krakowa, bądź nawet do samego Krakowa. Paweł ją o to poprosił, a znajoma, bo razem jechali autobusem z Zamościa i dała mu swoją wizytówkę - wyjaśniła w prostych słowach powód wizyty Ani w ich domu. Ich miny i zachowanie uległy diametralnej zmianie. Ich spojrzenia również, zdumienie zastąpił ciepły uśmiech i szacunek dla jej pozycji i zawodu. Po kolei witali się z Anią, przedstawiając się imieniem. Jania słysząc, że ładna pani jest znajomą jej ukochanego stryjcia, nie odstępowała jej od tej chwili ani na krok. Pani Stasia po chwilowym zamieszaniu zwróciła się do zebranych w przedpokoju.  
- Bądźcie uprzejmi i udajcie się do pokoju. Zabierzcie też naszego gościa. Zaraz podam obiad - oświadczyła. Obiad zjedli w milczeniu, co było niepisaną tradycją w tym domu.
Po obiedzie pani Stasia podała kawę i domowej roboty ciasto. Ojciec Pawła wraz z Adamem udali się do obejścia do codziennej roboty w gospodarstwie. W pokoju pozostały same kobiety i Jancia, która w swoim stylu próbowała zdominować gościa, ale została dość skutecznie wyhamowana przez matkę. Władzia, żona Adama przeprosiła je i razem z córką poszły do siebie. Ania i pani Stasia zostały same.  
- O której Marysia wraca ze szkoły? - zwróciła się do mamy Pawła.
- Kilkanaście minut po piętnastej, więc możemy jeszcze chwilę spokojnie porozmawiać - powiedziała pogodnym, stonowanym głosem pani Stasia.
- Możesz mi opowiedzieć coś więcej o sobie Aniu, czy jest na to jeszcze za wcześnie? - dodała, spoglądając na nią z coraz większą sympatią.
- Oczywiście! Sądzę, że doszłyśmy już do punktu, po którym nie czas już na tajemnice. Domyślam się, że interesuje cię mój wiek? Więc w sierpniu skończę dwadzieścia osiem lat, czyli jestem starsza od Pawła o dziewięć lat, chociaż przyznam ci się, że będąc z nim, nie odczuwam tej różnicy wieku - oświadczyła Ania.  
- A ja oceniałam cię na dwadzieścia pięć i zastanawiało mnie, jak taka młoda dziewczyna może być adwokatem i prowadzić własną kancelarię? - wtrąciła się w jej słowa Stasia.
- Mój ojciec był starszy od mamy o ponad dwadzieścia jeden lat i kiedy mnie majstrowali, mama miała dwadzieścia trzy lata, a tata ponad czterdzieści cztery. Tata prowadził własną kancelarię i dodatkowo wykładał prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kiedy mama studiowała. Podobno tata, stary kawaler zaimponował mamie aparycją i manierami do tego stopnia, że zadurzyła się w nim jak nastolatka. Długo odpierał jej zakusy i miłosne podchody, aż w końcu uległ i odwzajemnił jej uczucie. I wtedy zmajstrowali mnie. Byłam podobno dobrym, nie rozgrymaszonym dzieckiem i wszystko przychodziło mi łatwo. Wcześniej niż inne dzieci zaczęłam mówić, w wieku czterech lat zaczęłam czytać i pisać, spędzając większość czasu z tatą w jego gabinecie. Był podobno zakochany we mnie bez pamięci, tak samo jak w mamie, z której zrobił prawie swoją królową, a mnie księżniczką. Ponadto byłam bystrym i zdolnym dzieckiem, kiedy więc poszłam do szkoły, musieli mnie bardzo szybko z niej zabrać, bo ponoć moja wiedza w pierwszej klasie była na poziomie klasy trzeciej, więc nudziłam się i przeszkadzałam w edukacji innych dzieci. Tata postarał się więc, abym zakresu pierwszej i drugiej klasy uczyła się w domu, ale że ta forma edukacji odpowiadała mi, to w ten sposób w ciągu dwóch lat zaliczyłam cztery klasy szkoły podstawowej. Rodzice wystraszyli się nieco mojego pędu do nauki i wiedzy, bo zachowywałam się jak mól książkowy, bez wychodzenia z domu, bez zabawy i kontaktów z innymi dziećmi, więc kiedy znalazłam się w piątej klasie mając lat dziewięć, zaczęłam zbierać cięgi od o dwa lata starszych koleżanek czy kolegów. Nauczyciele i kierownictwo szkoły radziło zabrać mnie ponownie do domu i wdrożyć indywidualny tok nauczania z nauczycielami dochodzącymi, tak jak dla uczniów niepełnosprawnych. I tu podobno ja wyraziłam swój sprzeciw, chcąc chodzić do szkoły jak inne dzieci. A w celu obrony przed laniem i wyżywaniem się na mnie, sama zapisałam się do szkółki karate i w krótkim czasie opanowałam sztukę samoobrony do tego stopnia, że bali się zaczepiać mnie nie tylko koledzy czy koleżanki z klasy ale również uczniowie czy uczennice z klas starszych. Tak więc szkołę podstawową ukończyłam w wieku dwunastu lat. Kiedy rodzice złożyli prośbę o przyjęcie mnie do jednego z lepszych liceów, odmówiono mi ze względu na wiek, bo świadectwo z klasy siódmej świadczyło na moją korzyść. Nie pozostało więc rodzicom nic innego, jak tylko zapisać mnie do katolickiego prywatnego liceum, tak że liceum ukończyłam w wieku lat szesnastu. Tu pojawił się znowu problem mojego wieku, bo mimo, że egzamin wstępny, do którego dopuszczono mnie warunkowo, zdałam z wynikiem bardzo dobrym, były opory przed przyjęciem mnie na studia. Poskutkowała dopiero osobista interwencja rektora i przyjęto mnie w ramach jego puli. Studia ukończyłam i obroniłam pracę z bardzo dobrym wynikiem, dając się namówić na otworzenie doktoratu, ale śmierć ojca pokrzyżowała moje plany naukowe, bo w testamencie postawił wyraźny warunek i życzenie, abym to ja przejęła kancelarię po nim. Później okazało się, że maczała w tym palce również moja mama, bo nie chciała aby kancelaria poszła w obce ręce. Na gwałt musiałam robić aplikację adwokacką i udało mi się w przyspieszonym trybie zdać państwowy egzamin, co było warunkiem objęcia kancelarii po ojcu. Tak, że w wieku dwudziestu trzech lat zostałam pełnoprawnym adwokatem i właścicielem rodzinnej kancelarii, która na dzień dzisiejszy nieźle prosperuje, specjalizując się w sprawach cywilno-społeczno-rodzinnych oraz gospodarczych. Nie dojrzałam jeszcze i nie jestem specjalnie zainteresowana sprawami karnymi, ale wszystko przede mną - zakończyła swoją wypowiedź. Pani Stasia słuchała jej słów jak urzeczona. Ta młoda, siedząca przed nią piękna, wykształcona dziewczyna, może zostać jej synową, a na pewno będzie matką dziecka, kiedy urodzi się szczęśliwie, którego ojcem będzie jej nastoletni syn. To przerastało jej wyobrażenia. Ania zauważyła, jakie wrażenie zrobiły na mamie Pawła jej wynurzenia na temat jej własnego życiorysu i zinterpretowała je na swoją niekorzyść.  
- Stasiu, wiem! Jestem być może za stara dla twojego syna i być może nigdy nie będziemy razem, ale nie zabraniajcie mi oboje tego, żebym mogła go kochać, bo to by było ponad moje siły. To Paweł sprawił, że moje serce obudziło się dla niego i to za jego przyczyną zapragnęłam urodzić dziecko, jego i moje, o czym przedtem nawet nie pomyślałam. Otworzyłam się dla ciebie, bo wiem jak bardzo cię kocha i szanuje, a przez to samo stałaś mi się bardzo bliska, prawie jak rodzona matka. Nie przekreślaj mnie pochopnie, bo nie jestem złym człowiekiem i kocham twojego syna tak, jak może pokochać kogoś kobieta w moim wieku - w jej słowach pojawił się prawie błagalny ton, kiedy zwracała się do mamy Pawła.
- Co? Ja miałabym mieć ci za złe, że pokochałaś mojego syna? Z czego to wywnioskowałaś? - odpowiedziała jej Stasia pytaniami, prawie krzycząc, a w jej głosie pojawił się żal, a w oczach łzy, że Ania mogła ją posądzić o coś tak wrednego, przeciwnego do tego, co do niej poczuła.  
- Dziewczyno droga! Przecież słuchałam cię jak zaczarowana, zastanawiając się, co sprawiło, że piękna, mądra, wykształcona dziewczyna, pokochała mojego syna, prostego, młodego, nieopierzonego chłopaka? I ja miałabym mieć coś przeciw temu? Aniu, dziecko moje kochane, jak mogłaś tak o mnie pomyśleć? - przekonywała ją do siebie pani Stasia z pasją i niekłamanym, przepełnionym emocjami i uczuciami głosem.
- Przepraszam, być może mylnie zinterpretowałam twoje milczenie czy zastanawianie się nad tym, co powiedziałam - odparła, rozpogodzona już nieco i uśmiechnięta Ania.  
- Dobrze! Jeżeli jest tak jak mówisz, to jeszcze raz przepraszam - to mówiąc, podeszła do Stasi, objęła ją w pół i pocałowała. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile dla mnie znaczy twoja akceptacja mojej osoby, bo wiem, jak Paweł cię kocha i szanuje - dodała, przytulając się do niej.
- Chcesz może jeszcze kawy, bo alkoholu pić nie możesz? - zapytała ją Stasia, zażenowana uczuciami, które jej zaczęła okazywać Ania.
- Nie, dziękuję! Nawet nie wiesz jak mnie korci, zwracać się do ciebie mamo - powiedziała Ania, uśmiechając się do niej ciepło.
- Nawet nie próbuj, bo Marysia pewnie już by się więcej do ciebie nie odezwała - napomniała ją Stasia. W dobrej komitywie oczekiwały na powrót do domu Marysi. Dokładnie o 15.20 w drzwiach pokoju pojawiła się oczekiwana przez nie licealistka, która widząc stojący przed domem samochód, zaczęła dociekać w myślach, kto to pojawił się w ich domu.
- Marysiu, pozwól, że przedstawię ci panią Anię, adwokatkę z Krakowa, która przyjechała poznać naszą rodzinę, bo Paweł zwrócił się do niej, aby pomogła mu w sprawie przeniesienia go do jednostki bliżej Krakowa lub do samego Krakowa. A poznał panią Anię, która prowadzi własną kancelarię, kiedy jechał do nas na urlop. Siedzieli koło siebie w autobusie i pani Ania dała mu na wszelki wypadek swoją wizytówkę, gdyby kiedyś potrzebował pomocy prawnej. Kiedy więc teraz poprosił ją o pomoc w sprawie przeniesienia, pani Ania przyjechała poznać nas, jego rodzinę, w ramach wywiadu środowiskowego - mama totalnie zagadała córkę, tak, że ta nawet nie zdążyła się przywitać z nieznajomą. W końcu dygnęła przed Anią i przedstawiła się sama.
- Jestem Marysia, siostra Pawła i miło mi panią poznać - powitała i przedstawiła się, uśmiechając się i ciekawie przyglądając się Ani. Ta odwzajemniła uśmiech, zaskoczona i urzeczona trochę jej urodą, świeżością i młodością.  
- Czyli widzi pani możliwość przeniesienia Pawła bliżej nas, tak? - zapytała, patrząc jej w oczy, jakby chciała wymusić potwierdzenie.
- Tak! Wydane zostały nowe przepisy przez ministerstwo, które sugerują, aby kierować żołnierzy do służby w miarę blisko miejsca zamieszkania i rodziny, bo podnosi to morale i efektywność służby - odpowiedziała Ania, zresztą zgodnie z prawdą, używając argumentów zawartych w nowych przepisach.  
- Czy długo czeka się na załatwienie takiej sprawy? - zapytała Marysia, mając już głowę nabitą myślami, jak fajnie byłoby, gdyby Paweł był blisko lub nawet w samym Krakowie.
- To będzie zależało od wielu rzeczy; ale przede wszystkim od dowódcy jednostki, w której Paweł służy i od dowódcy przyszłej jednostki oraz od decyzji kogoś, kto jest nad nimi - odpowiedziała Ania, bo sama nie wiedziała, ile czasu wymaga podjęcie takiej decyzji i samo jej wykonanie. - Pewnie to trochę potrwa, ale trzeba być dobrej myśli, bo pewne rzeczy czasem można przyspieszyć - dodała, bo przecież sama była zainteresowana, aby udało się to załatwić jak najszybciej. Pani Stasia w międzyczasie podgrzała obiad i podała go Marysi. Kiedy ta skończyła jeść, odniosła brudne talerze do kuchni i umyła.
- To ja zostawię was teraz same i pójdę zobaczyć, co robią moje chłopy, a ty próbuj nawiązać z Marysią bliższy kontakt - powiedziała cichym głosem do Ani Stasia, kiedy Marysia wyszła do kuchni i opuściła pokój, zastawiając Anią samą.  
- Marysiu, ja na chwilę wyjdę zobaczyć czy nie trzeba pomóc tacie i Adamowi, a ty, jeżeli możesz spróbuj dotrzymać towarzystwa naszemu gościowi - zwróciła się do córki, przechodząc obok kuchni. Marysia chcąc nie chcąc, musiała dołączyć do Ani, siedzącej samej w pokoju. Zdziwiło ją to trochę, bo zorientowała się, że mama celowo zostawiła je same, ale po co? Uprzejmość jednak zwyciężyła.
- Napije się pani czegoś? - spytała kurtuazyjnie. - Nie, dziękuję! - odpowiedziała Ania, myśląc intensywnie, jak podtrzymać rozmowę z tą piękną, młodziutką dziewczyną i o czym z nią rozmawiać.
- Marysiu, wygląda na to, że zostawiono nas tu same chyba celowo i nie bardzo wiem, o czym mogłybyśmy rozmawiać? - zagadała - ale na początek, może przejdziemy sobie na ty, bo wtedy łatwiej będzie nam się rozmawiało, co o tym sądzisz? - zwróciła się w bezpośrednim tonie do Marysi.
- Ma pani... masz rację - poprawiła się szybko - zawsze bezpośrednia forma pozwala na swobodniejszą rozmowę, chociaż tak jak ty, sama nie wiem, po co mama nas zostawiła same i o czym mamy rozmawiać? - podtrzymała ton i styl wypowiedzi Ani.  
- Najważniejsze, że pierwsze lody przełamałyśmy, więc może opowiemy sobie na początek coś na swój temat i zacznę od siebie, jeżeli chcesz tego posłuchać? - zagaiła rozmowę Ania, widząc jak bacznie jest obserwowana przez Marysię i jak ją intryguje.  
- Bardzo dobrze! Widzę, że jesteś bardzo młodą kobietą, a już adwokatem, masz własną kancelarię, bardzo ładny samochód, więc chętnie posłucham jak się dochodzi w takim jak ty  młodym wieku do tylu rzeczy? - Marysia wyrzuciła w końcu z siebie to, co ją nurtowało i ciekawiło w bardzo dojrzałych, raczej niespodziewanych w ustach tak młodziutkiej osoby, słowach.
- Może na to nie wyglądam, ale niedługo skończę dwadzieścia osiem lat, czyli taka  młoda to już nie jestem. A teraz szkoła; podstawówkę ukończyłam mając lat dwanaście, bo w dwa lata udało mi się zrobić cztery klasy - przerwała, widząc nieme pytanie w oczach Marysi.
- Jak to było możliwe? Kiedy byłam małym brzdącem, godzinami przesiadywałam z tatą w jego gabinecie i przeglądając jego książki czy inne rzeczy nauczyłam się czytać i pisać w wieku czterech lat. Tata był naukowcem i był wiele lat starszy od mamy. Wiem tylko, że bardzo mnie kochał, a ja jego. Gdybym go pewnie poprosiła o gwiazdkę z nieba, to pewnie by kombinował, jak ją ściągnąć z tego nieba. Tak więc kiedy poszłam do szkoły, to musieli mnie szybko z niej zabierać, bo nudząc się non stop, przeszkadzałam tak uczniom jak i nauczycielom. Uczyłam się więc w domu i stąd w dwa lata przerobiłam materiał z czterech klas. Do piątej klasy poszłam już do szkoły, ale będąc młodsza o dwa lata od innych uczniów czy uczennic, zbierałam lanie tak od dziewczyn, jak i od chłopaków. Po prostu mieli ofiarę do bicia i znęcania się. Rodzice chcieli mnie więc zabrać do domu, ale nie zgodziłam się, bo znowu siedziałabym ze starszymi bez kolegów i koleżanek w moim wieku. Wymyśliłam więc, że muszę nauczyć się bronić i zapisałam się do szkółki karate, w krótkim czasie opanowując najważniejsze zasady obrony. Nie mściłam się i nie zaczepiałam sama nikogo, ale paru cwaniaczkom, którzy w starym stylu chcieli się znęcać nade mną, sprawiłam takie lanie, że przestano mnie zaczepiać i dano mi spokój. Mam opowiadać dalej, czy masz już dość? - zapytała widząc rozbawienie na twarzy Marysi.
- No co ty? Opowiadaj dalej, a zaśmiałam się, bo wyobraziłam sobie jak ty, taka młodsza i mniejsza od nich rzucasz nimi o ziemię czy szybkimi ruchami okładasz ich, jak worki treningowe - odpowiedziała szybko Marysia. Ania wiedziała już, że Marysia zasłuchana w jej opowiadaniu, jest już jej i że przebojem zdobyła jej sympatię.  
- Może nie będę mówić o każdym roku, a o poszczególnych etapach; tak więc skończyłam podstawówkę i w wieku dwunastu lat złożyłam prośbę o przyjęcie do jednego z lepszych liceów w Krakowie, ale mimo, że miałam dobre świadectwo i zdałam egzamin wstępny, nie przyjęto mnie ze względu na młody wiek. Rodzice załatwili mi po wielu staraniach naukę w prywatnym, katolickim liceum. Maturę zdałam z wyróżnieniem, ale znowu mój wiek spowodował problem z dostaniem się na studia. Tylko dzięki temu, że rodzice byli wykładowcami, dostałam się na studia prawnicze z puli rektora uniwersytetu. Miały trwać pięć lat, ja uporałam się z nimi w cztery, tak, że obroniłam pracę dyplomową przed ukończeniem 20 lat, a po nich otworzyłam doktorat, za namową dziekana naszego wydziału. Niestety śmierć taty i jego testament, w którym przekazał mi kancelarię adwokacką, zmusił mnie do przerwania nauki i do zdobycia w przyspieszonym trybie aplikacji adwokackiej. Po trzech latach zdałam państwowy egzamin i zostałam adwokatem, kilka dni przed ukończeniem 23 lat. Tak więc, jak widzisz, nie jestem taka młoda i od prawie pięciu lat jestem adwokatem - zakończyła Ania opowieść na temat swojego życiorysu. Marysia zasłuchana i zatopiona w myślach o tym, co usłyszała od Ani, nie zareagowała.
- Marysiu, o.o....skończyłam! - zwróciła się do niej Ania, machając jej przed oczami ręką. Ocknęła się, jakby zbudzona ze snu. Popatrzyła na Anię i rzuciła jej się na szyję.  
- Aniu, dziękuję ci! To było opowiadanie jak z bajki. Chciałabym sama coś takiego przeżyć - ściskała i całowała Anię jak najlepszą przyjaciółkę. Lekko zaskoczona reakcją Marysi, przyjęła ze zrozumieniem jej spontaniczne zachowanie, objęła ją i przytuliła. Nawet w  najśmielszych przypuszczeniach czy oczekiwaniach nie spodziewała się takiej reakcji Marysi.
A jednak opłaciło się ryzyko i cel, który przed sobą postawiła; przebojem zdobyła serca mamy i siostry Pawła. Teraz kolej na realizację ważniejszego celu; zdobycia serca Pawła.  
***
Paweł tymczasem, któremu udało się stworzyć uporządkowany i jak na razie najlepszy system obsługi urządzeń radiowych, skutkujący bardzo wysoką niezawodnością, miał w związku z tym  dużo wolnego czasu, z którym nie bardzo wiedział co zrobić i jak go wykorzystać. Brakowało mu też dotychczasowych kontaktów, tak z rodziną jak i dziewczynami. Był przecież młodym, niewyżytym chłopakiem, jak to określiła Ania, o której coraz częściej myślał jak o bliskiej sobie osobie, ale na razie Ania była daleko. Kuzynka Magda go wkurzyła, a ponieważ okazała się zapatrzoną w siebie egoistką, przestał zaprzątać sobie nią głowę, ale nie przestał myśleć, o przypominającej mu Anię, Krystynie, tyle tylko, że była przecież mężatką, więc nie mógł ot tak sobie zjawić się u niej, tym bardziej, że odstraszała go też jej, klejąca się do niego, córka Kasia. Przypomniał  jednak sobie, że obok rodziny cioci Zosi,  mama w liście do niego wspomniała o mu o adresach pozostałych ciotecznych sióstr, mieszkających bliżej, bo w Gdyni, więc dopóki odbywa tutaj służbę, może przecież poznać pozostałą rodzinę mamy. Niedługo potem, kiedy pozałatwiał wszystkie służbowe sprawy i miał właśnie zamiar zameldować dyżurnemu, że chce udać się na przepustkę, usłyszał przez głośnik, że ma się zgłosić na bramie głównej, ponieważ ktoś go pilnie oczekuje. Zgłosił więc dyżurnemu, że udaje się na przepustkę i poszedł w kierunku bramy. Być może Magda doszła do wniosku, że jednak warto wykorzystać jego pomoc i przyjechała go o to prosić - przebiegło mu przez myśl. Był przebrany w wyjściowy mundur, więc mógł opuścić jednostkę. Podszedł do dyżurnego i zdziwił się, ale i ucieszył. Przy bramie czekała na niego nie Magda, a Krysia. Pokazał dyżurnemu stałą przepustkę i odmeldował się. Podszedł z uśmiechem do Krystyny i przywitał ją buziakiem w policzek. Odwzajemniła buziaka, ale w usta.  
- Wszystkiego mogłem spodziewać się, tylko nie ciebie - odezwał się ciepło i serdecznie do Krysi. - No to masz niespodziankę, mam nadzieję, że przyjemną? - odpowiedziała Krysia.
- Przyjemną, to mało powiedziane. Chyba zadziałała telepatia, bo po załatwieniu spraw służbowych, pomyślałem właśnie o tobie, że będzie mi ciebie brakowało - otwarcie przyznał się Krysi, że o niej myślał.
- Miło mi, że o mnie pomyślałeś, ale co się stało, że pokłóciliście się z Magdą? - zapytała równie szczerze i bezpośrednio.
- Właściwie to nie kłóciliśmy się. Kiedy zapytałem, czy chce nadal korzystać z mojej pomocy, odparła, że wcale jej na tym nie zależy i poradzi sobie sama, więc po co miałem się jej narzucać? - odpowiedział, może nie do końca tak, jak było.
- Chodzi o tę dziewczynę, którą masz w Krakowie, tak? - zapytała Krystyna, słusznie domyślając się, że w tle całej sprawy występuje skrywana zazdrość.
- Być może, ale przecież tego przed nią nie ukrywałem? - odpowiedział Paweł nieco rozżalonym głosem.
- To już nie ważne Paweł! Magda szybko się pocieszyła i ma już jakiegoś studencika, który jej pomaga. Natomiast mnie bardzo brakuje ciebie. Ale może chodźmy gdzieś stąd, aby nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji - powiedziała, widząc z jakim zainteresowaniem są obserwowani przez przechodzących obok nich żołnierzy. Piękna, zadbana kobieta pogrążona w rozmowie z ich kolegą, żołnierzem, wywoływała zawiść w niejednym z nich.  
- Paweł, tu nie chodzi o miłość, tylko o seks - mówiła spokojnym, pogodnym głosem, idąc obok niego i trzymając go pod pachę. - Wiesz, że kocham Piotra i mimo, że między nami nie jest już tak, jak jeszcze kilka lat temu, to nawet w myślach nie dopuszczałam możliwości zdrady. Ale stało się i teraz nie mogę odgonić się od myśli o tobie, a właściwie o twoim 'instrumencie'. Pewnie myślisz teraz o mnie jak o zwariowanej babie, ale nic na to nie poradzę. Kiedy Magda powiedziała mi wczoraj, że od ostatniego naszego spotkania nie byłeś u niej, to omal się nie rozpłakałam. Opanowałam się i słowo po słowie wydobyłam z niej, że pokłóciliście się i przestałeś ich odwiedzać. Magda oczywiście przypisała tobie winę, więc domyśliłam się, że poszło pewnie o tę dziewczynę w Krakowie - idąc, próbowała wyjaśnić Pawłowi złożoność sytuacji, jaka się wytworzyła i usprawiedliwić swoją zdradę, mimo, że bardzo kocha swojego męża.  
- To było może nie do końca tak, jak przedstawia to Magda. Po twoim wyjściu, zapytałem Magdę, czy kontynuujemy dalej naukę czy dajemy sobie spokój? Odpowiedziała, że na naukę nie ma już chęci, natomiast na seks tak, na co ja z kolei nie miałem ochoty. No to dalej z pretensjami do mnie, że tobie dałem dwa orgazmy, a jej tylko jeden i tym podobne duperele. Zacząłem więc zbierać się do wyjścia, pytając wprost, czy mam jej dalej pomagać czy nie? Odpowiedziała, że jeżeli mi bardziej zależy na tej dziewczynie w Krakowie, to mogę sobie odpuścić i nie przyjeżdżać, więc uznałem, że jestem jej niepotrzebny. I to wszystko - Paweł przedstawił Krystynie swoją wersję wydarzeń, różniącą się nieco od wersji Magdy i powód zakończenia wizyt u jej rodziny w Gdańsku. Wysłuchała go z niejaką niecierpliwością.  
- Paweł, przyjechałam do ciebie, korzystając, że Piotr ma wolne kilka dni i jest w domu. Jesteś bystry i pewnie domyślasz się w jakim celu, więc pomyśl gdzie moglibyśmy pójść, abyś mógł mnie spokojnie przelecieć, bo na samą myśl, że to będzie możliwe, mam już mokre majtki - powiedziała, po wysłuchaniu tego, co powiedział. Nie był zaskoczony, bo domyślał się, co ją do niego przygoniło, myśląc podobnie o niej, jak ona o nim, nie jako o obiekcie  uczuć, ale seksu w czystym wydaniu, bez zobowiązań, dla zaspokojenia rozbudzonych chuci.
- Zdaję sobie sprawę, co o mnie myślisz, ale to ty mnie rozbudziłeś i pewnie tylko ty jesteś zdolny mnie zaspokoić. Czuję, że ledwie mnie dotkniesz, a będę szczytować, bo moje myśli krążą nieustannie wokół ciebie i twojego kutasa - dodała, jakby na swoje usprawiedliwienie. Skierowali się więc na ścieżkę wiodącą w stronę plaży pełnej malowniczych urwisk, krzewów i zakamarków, gdzie mogli się skryć przed oczami ciekawskich. Dzień był raczej pochmurny, a od morza zawiewała rześka bryza, więc nie spotkali po drodze nikogo. Krystyna z każdym krokiem coraz bardziej się nakręcała. Doszli do dużej kępy rozrośniętych krzewów i zagłębili się w niej. Zauważyli, że jeden z konarów dużego, wysokiego krzewu jest przygięty i sięga prawie do ziemi. Krystyna omal wciągnęła Pawła w lukę za tym konarem, rozejrzała się. Otaczały ich same krzewy, pokryte prawie całkowicie gałązkami i liśćmi. Stali się niewidoczni dla otoczenia i ze ścieżki. Krystyna już prawie dysząc z podniecenia, ściągnęła majtki, wkładając je do torebki. Paweł chciał opuścić spodnie sam, ale mu nie pozwoliła.
- Pozwól, że sama to zrobię - poprosiła i trzęsącymi się z podniecenia rękami rozpięła mu pasek i klapę od marynarskich spodni. Niecierpliwymi ruchami ściągnęła mu spodnie poniżej kolan, a potem spodenki, z których wyskoczył naprężony kutas Pawła. Objęła go  pieszczotliwie ręką i kilkakrotnie poruszyła skórką, a potem tkliwie go pocałowała;
- Jestem gotowa, bierz mnie jak sukę - powiedziała i odwróciła się tyłem, rozpinając szereg guzików bluzki, a potem pochyliła się i zarzuciła dość wysoko na plecy dół spódnicy. Wsparła się na pochylonym konarze i zatrzepotała kokieteryjnie nagim tyłkiem, ukazując mu nabrzmiałą i lśniącą od wilgoci cipkę. Sam będąc dość napalony, wiedział, że nie ma szans i dojdzie szybciej niż ona. Chwycił więc kutasa u nasady i ścisnął, kiedy poczuł ból, podniecenie i parcie do wytrysku lekko opadło. Podszedł do Krystyny i parę razy przeciągnął kutasem po otwierającej się dla niego szczelinie. Pochwyciła go ręką i prawie naciągając, wcisnęła w szparkę, nabijając się na niego. Była bardzo wilgotna, więc wszedł w nią bez oporu bardzo głęboko. Rozpoczęli szybką kopulację na całą długość jego kutasa, bo Krystyna pogłębiała jego wycofywanie prawie do końca i kiedy główka już prawie opuszczała przytulny futerał jej pochwy, dość gwałtownie wpychała się w niego również do końca.  
- Pamiętaj o moich piersiach - usłyszał pośród mlasków ich ciał, dyszenia, stękania i jęków.
Pochwycił wiec jej piersi i początkowo delikatnie je gładził, pieszczotliwie drażniąc sutki.
Nie trwało to długo. Koliste, szybkie ruchy zataczane tyłkiem i drażniące coraz to inne okolice pochwy oraz tłamszenie i tarmoszenie piersi szybko doprowadziły niesamowicie napaloną Krystynę na szczyt. W pewnym momencie bardzo głośno jęknęła i znieruchomiała, a Paweł podtrzymując ją na swoich rękach, poczuł, jak bezwładnie ugięła się w kolanach. Po chwili oprzytomniała i czując go w sobie, bez słowa rozpoczęła dalszą jazdę, tylko w bardziej wyrafinowany sposób, chcąc uzyskać maksimum doznań od jego sztywnego, wypełniającego ją dość dokładnie kutasa. Od samego początku uruchomiła też uciskanie czy wyciskanie kutasa dość silnymi, wyćwiczonymi ruchami mięśni Kegla, powodując, że kutas Pawła stawał się jakby twardszy i dłuższy. Zmieniając ponadto tempo i kolistość ruchów tyłka, ponownie szybko wspinała się na szczyt doznań i przyjemności, reagując na ruchy kutasa czy pieszczoty jej piersi. Wiedząc, że jest wrażliwa na dotyk i delikatne drażnienie okolic drugiej dziurki, Paweł z wyczuciem zagłębił czubek palca w kakaowym oczku. To wystarczyło, że ponownie doszła, trochę z mniejszym natężeniem, a po chwili wysunęła się z niego.
- Paweł, wystarczy! Ten twój drążek demoluje moją cipkę, ale przez to pamięta go dłużej - oświadczyła rozluźniona i wyraźnie zadowolona. Paweł zresztą też, mimo, że nie opróżnił swoich jąder.  
- Nie spuściłeś się! Czemu? Mnie dałeś przyjemność, a ty co? - odezwała się ponownie z niejaką troską w głosie. Ubrali się i uporządkowali swoją odzież.
- Znasz tu gdzieś niedaleko jakąś knajpkę czy kawiarnię, gdzie moglibyśmy usiąść? - zapytała.  
- Tu raczej nic takiego nie ma. Może w sezonie, ale nie teraz. Musielibyśmy jechać do Gdyni, ale przecież ty musisz wracać? - powiedział też raczej wyluzowany.
- A o mnie nie musisz się martwić, czuję się bardzo dobrze, tak jakbym się spuścił - dodał z uśmiechem, zadowolony, że ją zaspokoił w niezłym stylu...cdn...

4 komentarze

 
  • Użytkownik emeryt

    Drogi Autorze, po przeczytaniu kolejnego odcinka twojego opowiadania, zastanawiałem się czy umieszczać kolejny komentarz.  Nie wiem czy ciągłe powtarzanie moich pozytywnych opinii ma sens. Za każdym razem jednak, czytając kolejny odcinek,  mam odczucie że jest to coś co przekazujesz  młodszym czytelnikom  (i nie tylko) odnośnie wyzbycia się cech egocentrycznych i w pierwszym rzędzie myślenie o potrzebach swojej partnerki. Sądzę że miłość jest sztuką. A Ty potrafisz jej arkana przelać na łamy swoich opowiadań. Dlatego  proszę Ciebie abyś pisał jak najdłużej.
    Twój wdzięczny czytelnik -  emeryt.

    25 sie 2017

  • Użytkownik franco/domestico

    @emeryt Witam. Sam nie wiem, co odpisać na twój post. Chyba tylko krótkie dziękuję, za to , że jesteś i że oceniasz. Pozdrawiam

    29 sie 2017

  • Użytkownik emeryt

    @franco/domestico   Nic nie odpisuj Drogi Autorze, tylko pisz tak dalej, gdyż gdyby choć jeden procent twoich czytelników wzięła do siebie naukę pieszczenia stref erogennych swoich partnerów, które Ty opisujesz, to byłby wielki sukces.

    29 sie 2017

  • Użytkownik POKUSER

    Część tak samo dobra jak poprzednia, a poprzednia była świetna. Czy masz w planach powrót do Olivii i Victorii?

    25 sie 2017

  • Użytkownik franco/domestico

    @POKUSER Witam. Myślę i piszę. Dziękuję, że jesteś i oceniasz. Pozdrawiam

    25 sie 2017

  • Użytkownik Lordvader

    No Panie Franek- chylę czoła przed Twoim kunsztem pisarskim. Może trochę cukierkowe przyjęcie w domu Pawła, ale to Twój warsztat. Świetnie pociągnąłęś losy Magdy-cichodajki i Krystyny, choć miałem nadzieję, że poznamy inne laski z rodziny :) Czekam niecierpliwie na następną część. Tak trzymaj. Pozdrawiam :bravo:

    24 sie 2017

  • Użytkownik franco/domestico

    @Lordvader Witam. Dziękuję za to, że jesteś i za opinię. Pozdrawiam

    25 sie 2017

  • Użytkownik Petrix

    Część całkiem ciekawa :), fabuła zwłaszcza z punktu patrzenia Ani i rodziny Pawła bardzo się posunęła do przodu i to w dość nawet wyidealizowany sposób, ale każdemu może się poszczęścić
    Jedyne moje, ale to że 2 razy napisałeś niemal identycznie i trochę to nurzące dla mnie było, ja na Twoim miejscu te fragmenty bym wykropkował i dołączał do tego tylko reakcje Marysi
    A co do Magdy to mój szacunek do niej spadł prawie do samego dna ...
    Może trochę źle to zabrzmi, ale mam nadzieję, że już nigdy nie poczuje pełnego spełnienia za takie zachowanie :devil:  
    Za to do jej siostry to ... przeczucie mi dobrze mówiło, że sobie ona nie odpuści go
    Łapa w górę za kolejny kawał dobrej części ;)

    24 sie 2017

  • Użytkownik franco/domestico

    @Petrix Witam. Miałem nie polemikować o twoim komentarzu, bo miło, że czytasz i oceniasz, ale przeczytałem jeszcze raz te fragmenty, które według ciebie są niemal identyczne i tym samym nużące. Zwróć uwagę, że Ania opowiada o sobie dwóm osobom, na których jej zależy; mamie i córce, u obu chce zdobyć zaufanie, więc uważam, że trudno by było pominąć któregoś z tych fragmentów i oba się jednak trochę różnią. Ale to ty oceniasz, za co dziękuję i pozdrawiam

    25 sie 2017