
Stała przed lustrem w łazience, kończąc makijaż. Był on niepasujący do niej, wyzywający, wręcz kurewski – nigdy wcześniej nie robiła tak ostrego makijażu. Jednak skoro on tego pragnął, musiała się dostosować.
„Muszę, muszę to zrobić, on nie da mi żyć. Sprowadzi moje życie do medialnego piekła” – myślała, osaczona i zaszantażowana.
Przyjęła do wiadomości, że nie ma innego wyjścia. Ta szuja, ten cholerny dupek miał ją w garści.
Nie dopuści do tego, by syn był obiektem drwin, by zadawał jej głupie pytania o to, kto jest ojcem jego siostry lub brata. Dzieci w szkole potrafią być wredne, podłe, ranić kolegów, wyśmiewać się, drwić. Doprowadzić do samobójstwa. Radeczek nie był jeszcze na tyle silny. Nigdy by sobie nie darowała, gdyby stało mu się coś złego.
„Jezu, Radek. Ratuj, pomóż” – z trudem tłumiła łzy, czując się wewnętrznie rozbita.
Dobrze zdawała sobie sprawę, że to głos rozpaczy. On był w Rosji, ze swoją żoną i córeczkami. Szczęśliwy. Pewnie tulił swoją Katie, obsypując ją pocałunkami.
„A może już o mnie zapomniał?” – w jej sercu tliła się nadzieja, że tak nie jest.
Nie, wewnętrznie czuła, że tak nie jest. Znała go zbyt dobrze.
Drugi z męskich filarów, na którego mogła liczyć, tkwił gdzieś w Afganistanie, walcząc z Talibami. Kobieta miała jednak dylemat, czy zwróciłaby się o pomoc do „formoziaka”. Nie miała mu już do zaoferowania miłości, okłamałaby go. Wykorzystała. Choć, jeżeli to było dziecko Sebastiana?
Kobieca intuicja podpowiadała coś innego. W głębi duszy czuła, z kim zaszła w ciążę. Kobieca intuicja, a może tak chciała? Wszystko obarczone błędem.
„Zrobię to, ale niech wie, że nie będę czerpała z tego przyjemności”.
Stan wyższej konieczności? Nie, to raczej poczucie, że musi chronić swoich bliskich przed falą pytań, kpin i domysłów. Bycia niechcianą gwiazdą. To, co usłyszała od tego skurwysyna, jak przedstawił jej swoje zamiary, jeśli nie odda się mu i nie przekaże swoich uwag, do jego pożal się Boże projektu, zostało nakreślone bardzo realnie. A wizja donosu do WSI? Ci potrafią z igły zrobić widły. Wstrzymają poświadczenie bezpieczeństwa, a bez niego kadry mają podstawę, by ją zwolnić ze służby.
Taka menda ludzka, karierowicz, nie cofnie się przed niczym. W głowie takiej kreatury tylko jedno – pchać się na szczyt, za wszelką cenę. Po trupach, nie zważając na innych.
Nie poznawała siebie w lustrze. Inna Klaudia. Mocna, krwista szminka na ustach, całkowicie niepasująca do jej urody, gruba kreska na brwiach, nienaturalnie pogrubione rzęsy i masa tapety na twarzy.
Wyszła z łazienki i spojrzała na leżącą na łóżku kreację. Czarna, króciutka minisukienka i cienkie pończochy ze szwem w kolorze nero. Do paska, niesamonośne. Koronkowy pas leżał obok sukienki. Styl kurwy może nie takiej niskich lotów, raczej średniej klasy „escort girl”.
Usiadła na łóżku, rolując pończochę. Była skatowana tym, co działo się przez ostatnie dni. Chciała to już mieć za sobą.
Położy się jak kukła, niech wejdzie, zrobi, co swoje. Zamknie oczy, podda się. Dla dobra swojej rodziny i siebie.
„Tylko czy na tym jednym razie się skończy?”.
Taką miała nadzieję. On tak mówił. Tylko czy takiej szui można ufać? Czy słowo tego człowieka, szantażysty, jest coś warte?
Dopinając do klamerki pasa manszetę pończochy, przypomniała sobie, jak zachłannie wsadził jej łapsko pod mundur, obmacując piersi. Jak parę dni temu wsunął dłoń pod służbową spódnicę.
— Zabawimy się na ostro, maleńka. Będziesz wyła z rozkoszy — pamiętała ten lubieżny szept i to, jak delikatnie przygryzł jej płatek ucha swoimi zębami.
Wzdrygnęła się. Spojrzała na zegar. Miała jeszcze czas. Na dworze szarzało, powoli nastawał zmierzch.
„To dobrze, nikt mnie z sąsiadów nie zobaczy” – marna to była pociecha.
Naciągnęła sukienkę i poprawiła równie wyzywający przezroczysty stanik. Kupił jej te części garderoby. Tandetne, takie jak on. W dłoń ujęła niebotycznie wysokie szpilki, wsuwając na nogi obuwie na płaskim obcasie. Miała jechać swoim samochodem, leciwym polonezem. Do niewielkiej torebki zapakowała najpotrzebniejsze rzeczy, na końcu wsuwając tam prezerwatywę. Wiadomo, z kim ta szuja kopulowała wcześniej? Nie chciała złapać jakiegoś syfu.
Gdy pociemniało, wyszła z mieszkania. Syn do końca wakacji był z jej rodzicami. Sprawnie zmierzała w kierunku tkwiącego na parkingu samochodu.
Nie mogła dojrzeć stojącego nieopodal mężczyzny, który, ukryty za śmietnikową wiatą obserwował blok, w którym mieszkała. Ubrany w dresową bluzę z kapturem, teraz naciągniętym na głowę, sportowych spodniach i wygodnym obuwiu, tkwił tam już od dobrej godziny.
Otworzyła drzwi pojazdu i zasiadła w fotelu kierowcy. Odpaliła silnik i spojrzała w lusterko wsteczne. W nastawionej stacji radiowej usłyszała słowa piosenki Natalii Kukulskiej:
… Niewidzialna dłoń, Ochroni mnie
Od złego w czarny dzień
Niewidzialna dłoń, Osłoni mnie
To jedno zawsze wiem…
Przymknęła oczy i poczuła jak łzy napływają w kąciki. Jak bardzo przydałaby się jej teraz ta „Niewidzialna dłoń”.
„Nic cię nie uratuję, kobieto, musisz to zrobić” – przeszło jej przez myśl, po czym otworzyła oczy i wrzuciła wsteczny bieg.
Pukanie w szybę od strony pasażera ją zaskoczyło. Przeniosła wzrok i spojrzała w tamtą stronę…
Kilka tygodni wcześniej. 20. Wojskowy Szpital Uzdrowiskowo – Rehabilitacyjny. Krynica.
Odpoczywała. Z MON-u przyszło skierowanie do tego właśnie szpitala na dwutygodniowy turnus po misji. Miała szczęście – atrakcyjna miejscowość uzdrowiskowa, w wysokim sezonie turystycznym. Czy to był tylko fart, czy ktoś maczał w tym palce?
Podejrzewała to drugie. Po powrocie do Polski odezwał się Brzeziński. Boże, jak on się tłumaczył, jak przepraszał za to, co zrobił.
— Przestań, Teodor, chciałeś dobrze, nie mogłeś przewidzieć, sama się zdecydowałam — przerwała mu w końcu, nie mogąc dłużej słuchać jego przeprosin.
Rozmówcę po drugiej stronie słuchawki na chwilę zamurowało. Już myślała, że ich coś rozłączyło.
— Jesteś tam? — zapytała.
— Jestem, jestem. Tylko od kilku lat nikt nie mówił do mnie Teodor.
— Przepraszam, nie powinnam…
— Klaudia, nie przejmuj się. Wiesz co, to było na swój sposób dla mnie miłe.
Rozmawiali. Już wtedy wiedziała, że jest w ciąży. Nie puściła jednak pary z ust. Nie miała zamiaru go w to wtajemniczać, bo niby czemu.
— Gdyby Radek żył, to zabiłby mnie za to gołymi rękoma, a ja bym się nie bronił — wypalił nagle.
W ostatniej chwili ugryzła się w język, by nie powiedzieć, że ten żyje. Że dzięki niemu spotkała go na drugim końcu świata.
— On nie jest taki, zrozumiałby — wypaliła, zdając sobie sprawę, że określiła Radka, nie jako nieżyjącą osobę.
— Znałem go dłużej, uwierz mi, skręciłby mi kark.
Zapewniał, że zrobi wszystko, by jej pomóc, kazał dzwonić o każdej porze dnia i nocy.
Piął się coraz wyżej po szczeblach wojskowej kariery. Siedział w Sztabie Generalnym, na wysokim stanowisku. Wreszcie doceniono kompetentnego człowieka. Wedy właśnie, mimochodem, wtrąciła, że czeka na skierowanie, na turnus.
— To jeszcze cię nie wysłali? — zapytał.
— Komandorze, mają dwa lata. Spokojnie. Poczekam.
— Bez stopni, Klaudia. Teodor, masz moje pozwolenie. Tylko ty, nikt więcej — po tych słowach wybuchła śmiechem.
Dlatego, siedząc teraz tutaj, przed gabinetem lekarskim, była pewna, że to on przyczynił się do tego.
— Zapraszam panią — usłyszała od lekarki stojącej w drzwiach.
Lato było piękne, ciepłe. Ubrana w zwiewną sukienkę, weszła do środka. Dobiegająca pięćdziesiątki doktorka wskazała jej dłonią miejsce i poprosiła, by usiadła.
— Wie pani, że jest w pierwszym trymestrze ciąży?
Klaudia kiwnęła głową twierdzącą. Zrobili jej po przybyciu komplet badań. To było naturalne, tak nakazywały przepisy.
— Czy jest pani pod opieką ginekologa, lekarza prowadzącego? — padło kolejne pytanie.
— Nie — odparła krótko.
Lekarka zmierzyła ją chłodnym, badawczym wzrokiem.
— Rodziła już pani, nie rozumiem dlaczego?
Jak wtedy, pragnęła się otworzyć, opowiedzieć o wszystkim, co ją spotkało, o tym, że nie jest pewna, kto jest ojcem. O tym, jak bardzo kocha Radka, który ma swoją rodzinę daleko, kilka tysięcy kilometrów stąd.
Nie mogła. Nie chciała być postrzegana jako puszczalska. Wystawić Radka, mówiąc, że… Lekarka miała stopień kapitana. Wojskowy personel, WSI, z pewnością miał tu swoich „uszatych”. Nie mogła wykluczyć, że owa doktorka mogła być jedną z nich.
— Dużo przeszłam, pani rozumie. Nie mogę o wszystkim powiedzieć. Tajemnica — sama nie wiedziała, że w tak dyplomatyczny sposób potrafi wybrnąć z niekomfortowego pytania.
Kobieta uśmiechnęła się i kiwnęła znacząco głową.
— Pewne zabiegi, biorąc pod uwagę pani stan, wykreślam. Jest pani ratowniczką morską. Niestety, w tym stanie muszę w opinii zawrzeć zakaz pracy lotnej.
Klaudia rozpłakała się. Po części rozumiała lekarkę. Ta zauważyła jej reakcję, powstała i, podchodząc do niej, pogłaskała ją po głowie.
— Już, dziecko, już. Dlaczego płaczesz? Ciesz się. Popatrz na mnie, niedane mi było być matką, a bardzo chciałam.
Nie wiadomo, dlaczego Klaudia wstała. Objęły się ramionami i tkwiły tak przez dłuższą chwilę, obie płacząc.
Gdy usiadły, opanowawszy emocje, doktor zwróciła się do ratowniczki, patrząc jej głęboko w oczy.
— Nie zaniedbuj, nie będę się pytać, czy to ciąża chciana, czy niechciana. Urodź, a jeśli nie podołasz, oddaj. Wezmę, wychowam, obiecuję.
— Nie potrafiłabym…— Klaudia nie mogła dokończyć, głos uwiązł jej w gardle.
Nigdy nikomu nie oddałaby swojego dziecka. Nigdy.
+++++
Dwa tygodnie turnusu minęły jak z bicza strzelił. Każdy dzień wypełniony był zabiegami i smacznymi posiłkami. Były nawet spotkania z psychologiem, gdzie po części, zachowując dużo dla siebie mogła się wygadać. Wolne weekendy, które zagospodarowała, wyjeżdżając do Krakowa, zwiedzając Wawel, a drugi, przeznaczając na piesze wędrówki po Beskidzie Sądeckim. Wizyta w Nowym Sączu, gdzie zwiedziła miejscowy skansen, pozwoliła jej psychicznie wypocząć i naładować akumulatory.
Cały czas była w kontakcie z rodzicami. Nie, nie powiedziała im o ciąży. Odsuwała to od siebie, choć dobrze wiedziała, że musi się z tym zmierzyć. Można zamaskować grypę, można nawet ukryć chorobę weneryczną, ale nie przyszłe macierzyństwo.
„Jak to powiedzieć Radeczkowi? Jak wytłumaczyć rodzicom?”.
Ojciec zawsze ją rozumiał, był bardziej srogi w stosunku do jej młodszego brata. Matka natomiast, dla której syn był jakby lepszy, nie zawsze potrafiła to zrozumieć.
Nie brała sobie tego zbytnio do serca, choć bolało. Podobno matki mają o wiele więcej wymagań wobec córek, pobłażając synom i wiecznie tłumacząc ich głupstwa i błędy.
Doświadczyła tego po wypadku, gdy zginął jej brat, a ona prowadziła samochód. Niby rany się zabliźniły, wnuk dla matuli był całym światem, ale rana pozostała. Pamiętała te słowa rodzicielki.
— Mogłaś uważać. Jechać wolniej.
Korciło ją, by wybrać się na Mogielnicę, ich górę, gdzie kiedyś kochali się jak szaleni.
„Po co? By rozdrapać ranę?”
By pieścić się wspomnieniami? By tęsknić, szlochać? On tam, pod Moskwą, pewnie był szczęśliwy. Namiętnie kochał się ze swoją żoną, rozpieszczał córeczki.
Pamiętała jego wyraz wzroku, gdy w śmigłowcu usłyszał radosną nowinę. Powiła mu dziecko inna kobieta. Dokonał wyboru. Czy błędnego? Co ona by zrobiła na jego miejscu?
Zatrzymała się w schronisku górskim, za półtorej godziny miała mieć pociąg do Krynicy. Bajeczna pogoda, weekend.
Pierworodny też się zmienił, bardziej był z jej rodzicami niż z nią. Dziecinna świadomość Radeczka nie mogła przyjąć faktu, że Sebastiana nie ma. Próbowała to wytłumaczyć, ale nie docierało to do niego.
I to, jak zareagował, gdy wręczyła mu emblemat „Wympieła”, mówiąc prosto, bez ogródek, że to ten kapitan ją uratował.
Maluch zbył to suchym stwierdzeniem. Nie powiedziała mu, że Sebastian tam był, że jego zachowanie było… No właśnie.
— Wszystko przeze mnie.
Nie mogła ukrywać dłużej faktu, że jest w ciąży. Po turnusie wracała do eskadry, a stan, w jakim się znajdowała, kategorycznie wykluczał pracę bojową.
Musiała się zmierzyć z tym. Tego nie można było ukryć. Wypiła herbatę i ruszyła w dół szlaku.
Dworzec kolejowy Kraków Główny, po turnusie misyjnym.
Zdecydowała się. Miała na przesiadkę, półtorej godziny. Z Krakowa do Warszawy, a potem do Gdyni. Stamtąd pekaesem do Darłowa.
Leciwy polonez, bardziej nadawał się na szrot niż na remont silnika, jak to określił mechanik. Nie posłuchała rad, to był samochód Radka. Jej Radka. Wsadziła pieniądze, tylko po to, by ta padlina jeszcze jeździła. Dlatego nie wybrała się własnym transportem.
Wybrała numer telefonu do Brzezińskiego, gdy wsiadła do pociągu. Nie odebrał. Zdziwiła się nieco. Wszak zapewniał, że o każdej porze dnia i nocy, a teraz?
„Trudno, muszę dać sobie radę sama”
Dzwonek aparatu wyrwał ją z przemyśleń po godzinie. Odebrała.
— Przepraszam, Klaudia, byłem na pogrzebie, nie mogłem — usłyszała głos komandora.
— To może ja później, przepraszam.
— Mów.
Jak najdelikatniej, bez wgłębiania się w szczegóły, przedstawiła problem. Brzeziński słuchał uważnie, analizując każde słowo. Nie przerywał, dał jej się wygadać. Powiedziała tylko, że jest w ciąży, nic więcej.
— Gdzie się przesiadasz, na której stacji i ile masz czasu? — to był on, konkretny fachowy specjalista.
— Na Centralnym, mam tam dwie godziny na przesiadkę do Gdyni.
— W „Macu”, będę czekał. Tam na Centralnym. Do tego czasu coś załatwię. Dobrze?
— Dziękuję, Teodorze — aż się sama rozśmiała.
Dworzec kolejowy Warszawa Centralna, kilka godzin później. Restauracja Mc. Donalds.
Usiadła obok niego. Boże, jak siwe włosy objęły jego czuprynę. Jednak twarz pozostała taka sama, delikatnie starsza, inna.
— Zjesz coś? — zapytał.
— Tak — odparła krótko.
— Przepraszam, Klaudia, gdybym wiedział… — zaczął, przynosząc jej danie.
Wstała i pocałowała go w policzek. Cofnął się mimowolnie do tyłu.
— Przestań, pomogłeś mi, spłaciłam dług, mieszkanie jest moje, wreszcie nie jadę na debecie.
Nadal w jego wyrazie twarzy było coś, jakby zarzut do siebie, że jej to podpowiedział, nakłonił.
Wsuwała łapczywie frytki, głodna, prawie połykała „Wieś macka” w zestawie.
— Boże, Klaudia, gdybym nie był…
Nie trawiła tych gadek. Znała swoją wartość. Nie była żadną boginią, a te męskie slogany miały tylko jedno w podtekście: dać zielone światło, wyruchać i pozostawić.
Może go za bardzo sklasyfikowała. Z pewnością był innym facetem. Utkwiły jej jednak w głowie słowa Radka — nigdy nie ufaj nikomu.
— Nie zostawię cię z tym. Nie pytam, z kim, jak i gdzie — zaczął. — Do końca życia nie zapomnę, jak się zachowałem, wtedy, gdy ciebie… — nie dokończył.
Twarz mu drgała, ledwo te słowa przechodziły mu przez usta.
— Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej, z twoim doświadczeniem. To załatwiam od ręki.
— Instruktor, czy niżej?
— Podoficer specjalista, wyżej chuja nie podskoczę. Wystarczy?
— Starczy, dziękuję — odparła.
— Od początku sierpnia, na pół roku maksymalnie. Urodzisz, pójdziesz na macierzyński, wszystko się ułoży — przekazał Klaudii konkretne informacje.
Porozmawiali jeszcze chwilę. Teodor nie dopytywał się zbytnio o uprowadzenie, akcję. Widać jednak było, że przeżywa to, że ją tam pośrednio skierował. Przecież nie chciał źle.
W mediach ukazała się krótka informacja o uprowadzeniu polskiej „misjonarki” w Libanie. Krótka, treściwa, bez wodotrysków. Pismaki zadawały pytania, chciały z tego stworzyć „news”. Jak zawsze królowały w tych „szmatławcach” informacje, wszędzie szukające sensacji.
Musiała przyznać, że rzecznicy prasowi z MON-u stanęli na wysokości zadania. Zasłaniali się tajemnicą służbową i wojskową, obiecując, że podadzą bliższe informacje. Gdy do Polski dotarła wiadomość o jej uwolnieniu, sprytnym manewrem ochronili ją przed staniem się medialną gwiazdeczką.
„Uprowadzona Polka z PKW UNIFIL w wyniku przeprowadzonych działań i negocjacji została uwolniona, a jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Ze względu na charakter sprawy oraz nałożoną klauzulę tajności na akcję odzyskania żołnierza personelu SZ RP, nie udzielę państwu żadnych dodatkowych informacji. Dziękuję, do widzenia” – koncertowo pismaków załatwiła pani major z wydziału prasowego MON.
Dziennikarze zadawali wychodzącej oficer pytania, lecz ta była nieugięta. Musiało im pozostać jedynie suche oświadczenie, a po dwóch tygodniach o jej uprowadzeniu nikt już nie pisał.
To było wręcz dziwne, że nikt nie puścił pary z gęby. Trochę osób wiedziało, a akcji — Ludzie z Dowództwa Sił Specjalnych, Dowództwo Formozy, ścisła śmietanka w Sztabie Generalnym, Departament Kadr MON. MSZ, funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej, którzy ewakuowali jej rodzinę w bezpieczne miejsce, polskie przedstawicielstwo w Ramstein, ludzie z SKW. Potężne grono ludzi, którzy trzymali buzie na kłódkę. Po raz pierwszy uwierzyła, że istnieje spora grupa ludzi godnych zaufania.
Dobrze jednak wiedziała, że gdyby nie „Wympieł”, wszystkie działania polskich organów spełzłyby na niczym. To Rosjanie grali pierwsze skrzypce – ich wywiad, agenci, jednostka specjalna, śmigłowce i logistyczne wsparcie. Była pewna, że bez „Formozy” dowodzeni przez Radka żołnierze daliby radę.
„Boże, jak mogę tak myśleć? To Rosjanie, potencjalny wróg” – sama przestraszyła się swoich myśli.
Pożegnała się z Brzezińskim na peronie i wsiadła do wagonu. Zauważyła, że ten stoi i czeka, aż skład odjedzie, jakby chciał się upewnić, że odprawił ją bezpiecznie.
— Dziękuję ci, jestem twoją wielką dłużniczka, nie wiem, jak spłacę ten dług — podziękowała jeszcze raz, wcześniej otwierając okno przedziału.
— Nie, Klaudia, to ja spłacam dług. Dzwoń, kiedy tylko potrzebujesz. Pa. Trzymaj się — odpowiedział i pociąg ruszył.
Zajęła miejsce przy oknie.
„Wszystko się ułoży, Klaudia, wszystko będzie dobrze” — pocieszała się w myślach, patrząc na przesuwające się krajobrazy.
Dom rodziców Klaudii, dwa dni później.
Ostatnie dwa dni urlopu chciała spędzić z Radkiem juniorem. Nie Radeczkiem – syn zabronił jej tak do siebie mówić, twierdząc, że jest już duży i „robi mu siarę”, gdy się do niego tak zwraca.
Fakt, przeszło to dziecko dużo. Najpierw informacja, że z mamą stało się coś złego, potem najazd ludzi z żandarmerii i szybkie przemieszczenie do bezpiecznego lokum. Przebywanie w obcym miejscu odosobnienia też było dla niego pewnie traumą, nawet pomimo faktu, że był tam z dziadkami, a potem z nią. Odcięty od kolegów, koleżanek, swojego mieszkania.
„Matka roku, no kurwa, matka roku” — klęła na siebie.
Zabrała go pierwszego dnia na lody, a potem do wesołego miasteczka. Bez słowa pozwalała mu robić wszystko, na co miał ochotę. Poszli do kina na „Kung Fu Panda”. Najlepiej, jak potrafiła, chciała zrekompensować pierworodnemu przeżyty stres i rozłąkę.
Wojsko zapewniło synkowi, jak i rodzicom, opiekę psychologa. Młoda pani porucznik rozmawiała z Radkiem, tłumaczyła, odpowiadała na zadawane pytania. Poznała ją jako ciepłą kobietę, wkładającą całe serce w swoją służbę.
Widziała jednak, że ta więź matki z synem ucierpiała. Syn był już w takim wieku, w którym dużo rozumiał. Nie, nie traciła go, delikatnie się od siebie oddalali. Dopiero teraz to dostrzegła. Maluch dalej nie mógł zrozumieć, że nie jest z Sebastianem.
— Ale po misji on wróci do nas? — zadał jej pytanie, gdy wytłumaczyła mu ze specjals jest na misji.
Nie, nie mogła dziecku powiedzieć, że tak się nie stanie. On by nie zrozumiał, dlaczego tak jest, że dorośli odchodzą od siebie. Jeżeli wtedy Sebastian zachował się tak, kierując broń, nie w Radka, bo ten dla niego był umarłym, ale w człowieka, który ją uratował i o mało co nie stracił życia, bo gdyby nie pies…
„Reksio” przybiegł i delikatnie pyskiem dotknął jej opuszczonej ręki. Wesoło machał ogonem, widząc swoją panią. Pogłaskała go po kusie, a on przyjął to z lubością.
Matka wołała na obiad, wystawiony na tarasie domu. Zdawała sobie sprawę, że jeszcze dwie, trzy godziny i będzie musiała ruszyć do Darłowa. Radek miał zostać jeszcze cały miesiąc u dziadków.
Do mieszkania wpadła tylko na noc. Przespała się i rano natychmiast ruszyła samochodem do rodziców.
— Chodźcie, rosół stygnie — pogonił ją ojciec.
Po nim najbardziej było widać, jak przeżył jej porwanie. Nawet nie zaczynała tego tematu, ogólnie unikała go. Nie chciała, by rodzina to przeżywała na nowo.
Usiadła za stołem i poprawiła lekką, zwiewną letnią sukienkę w kwiaty. Uśmiechnęła się do nich.
— Smacznego — pożyczyli sobie nawzajem.
Gdy skończyli drugie danie, zdobyła się na odwagę.
— Podjęłam decyzję. Od pierwszego sierpnia na pół roku idę do Ośrodka Szkolenia w Ustce, mój znajomy mi to załatwił… — zaczęła.
— Mam nadzieję, że to nie ten, co ci doradził, byś pojechała do Libanu — matka musiała wtrącić swoje pięć groszy.
Rodzicielka wybiła Klaudię z rytmu. Jakże ratowniczka nie znosiła tych wtrętów matki.
— Kochanie, nie przerywaj, mów córeczko — ojciec delikatnie zwrócił uwagę swojej żonie.
Nabrała powietrza w płuca i omiotła pozostałych domowników wzrokiem.
— Jeżeli się uda, to postaram się tam pozostać na stałe. Podjęłam decyzję, że dość już latania i narażania życia, przekażę to, co umiem młodszym…
— Oby to tylko się nie zakończyło tak, jak z Radkiem, też miał następnego dnia przejść i… — matka nie znała chyba umiaru w swoich dosadnych stwierdzeniach.
Krew się w Klaudii zagotowała. Matula, od czasu wymuszonej ewakuacji, stała się w stosunku do niej uszczypliwa i niemiła. Mogła dużo znieść, ale teraz czara goryczy się przelała. Wstała.
— Dziękuję za gościnę, na mnie już czas — to mówiąc, obróciła się i ruszyła w stronę salonu.
Miała zamiar zabrać swoje rzeczy z gościnnego pokoju i wyjechać natychmiast. Nie miała zamiaru wszczynać kłótni z matką, była tutaj gościem, podobnie jak Radeczek.
— Córeczko — usłyszała głos ojca.
Miała zamiar się zatrzymać, ale postanowiła inaczej. Szybkim krokiem udała się do pokoju. Szybko pakowała swoje rzeczy do torby. W kącikach oczu poczuła wilgoć. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Odwróciła się.
W drzwiach stała ojciec. Podobnie jak ona miał łzy w oczach.
— Zabiorę Radka, jeżeli trzeba — uprzedziła jego słowa.
— Klauduś nie, on i ty… jesteście dla nas całym światem… — zaczął.
— Chyba dla ciebie, tato, bo dla matki zawsze będę tą winną. Wiesz co, żałuję, że to ja nie zginęłam w tym wypadku — żółć się przelała.
— Nie mów tak, kochanie — odparł i, zbliżywszy się, objął ją czule ramionami.
Dostrzegła syna. Patrzył i nie wiedział, co powiedzieć, widząc tę dwójkę zapłakaną.
Szybko otarła dłońmi łzy z policzków. Chciała coś powiedzieć, lecz spostrzegła matkę. Opuściła wzrok i delikatnie odsunęła od siebie tatę.
— Dziękuję jeszcze raz mamo, muszę już wyjeżdżać, chodź synku, w sobotę przyjadę…
— Klaudia, przecież mówiłaś… — usłyszała głos mamy.
— Zobacz, co narobiłaś! Nadal ją będziesz za to winić? Wbijać w nią poczucie winy? Opanuj się Mario! Opanuj wreszcie! — Klaudia nie poznawała ojca, jak długo żyła, nie widziała, by w ten sposób zwrócił się do żony. — Nie pamiętasz, jak cię prosiłem, byś to ty wtedy ich odwiozła, bo złamałem nogę. Ale, nie!!! Ważniejsze było spotkanie z koleżankami! Niech Klaudia pojedzie, ma prawko. Moja koleżanka Zosia taka biedna, bo co? Zadufaną tlenioną blondynę, młody kochaś rzucił. Cierpiała, a po dwóch tygodniach znalazła pocieszyciela.
— Tato, przestań. Błagam! — wydarła się Klaudia.
Maria stała się czerwona i zawinęła się. Zdezorientowany Raduś nie wiedział, co się rozgrywało w tej chwili.
Klaudia spakowała torbę i założyła ją na ramię.
— Chodź, syneczku, ukocham cię i za tydzień będę — zwróciła się do Radka juniora.
— Mamo, co się stało? — zapytała dziecko.
— Babcia ci wytłumaczy. Słuchaj, się dziadków i bądź grzeczny — to mówiąc, pocałowała syna w czoło.
— Pa, mamo.
Spojrzała na ojca. Dlaczego nie powiedział jej tego wcześniej, tylko o tym dowiedziała się teraz? Nie była już małą dziewczynką. Zrozumiałaby. Ile jeszcze takich tajemnic skrywali rodzice?
— Klaudia, proszę… — usłyszała słowa ojca.
Wsiadła do samochodu i ruszyła. Synek stał na podwórku i machał jej. Z trudem, kryjąc łzy, pomachała mu dłonią.
Ujechała kilkanaście kilometrów i zatrzymała się na leśnym parkingu. Musiała ochłonąć.
Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej, Ustka, 01.08.2008 roku.
— Komendant zaprasza panią — usłyszała i, poderwawszy się z krzesła, stanęła przed drzwiami kancelarii, najważniejszego w tym ośrodku.
Wystrojona w galowy mundur, nie za bardzo wiedziała, czy zabrać kapelusik, czy zostawić go tutaj, w sekretariacie.
— Przepraszam, czy mogę go tu położyć? — zapytała nieśmiałym głosem.
— Oczywiście, proszę — odpowiedziała sekretarka, odbierając go z jej rąk.
Ratowniczka nacisnęła klamkę i po wejściu do kancelarii głównodowodzącego zameldowała swoje przybycie.
— Klaudia, nie wierzę — powitały ją słowa… tego samego komendanta, co wtedy, kiedy została tu skierowana po szkółce. — Ty nic się nie zmieniłaś, siadaj — usłyszała jakże miłe słowa.
— Czego się napijesz? Kawy? Herbaty?
— Herbatę poproszę — odpowiedziała cicho.
— Dlaczego, powiedz mi, dlaczego nie złożyłaś wniosku wcześniej? Przecież po tym, co wydarzyło się na 828, przyjąłbym cię z otwartymi ramionami, a tak mam instruktora. Świeżaka, papiery ma, gdzieś tam ma krótki epizod, ale przy tobie.
Zdała sobie sprawę, że nie wie o Libanie. Mógł coś podejrzewać, ale się nie odkrył.
— Podoficer specjalista do spraw taktyki ratownictwa morskiego, to masz na pół roku. Tyle mogłem zrobić, bo kochana, odchodzę do cywila. Za mnie przychodzi nowa miotła. Ministerstwo powiedziało dość, czas dać innym szansę. Poodwodzę tobą tydzień. Wreszcie ryby, grzyby i szczęśliwe życie emeryta — usłyszała.
Misterny plan Klaudii runął. Trafiła tutaj za późno. Niepisana zasada – odchodzisz, nie mieszasz następcy na sam koniec. Tak działają dowódcy z klasą, a nie karierowicze — ci wyznają zasadę: po mnie to potop.
— Opowiedz, kochana, co u ciebie? — jej nowy przełożony był chłonny informacji.
Cedziła słowa, zdając sobie sprawę o czy może powiedzieć, z o, czy nie, od czasu do czasu, siorbiąc herbatę. Gdy skończyła, zabrał ją ze sobą i przedstawił kadrze ośrodka.
— Pierwsza kobieta, prymuska naszej uczelni, ratowniczka z ikrą, doświadczona w trudnym rzemiośle. Jedyna, która wychodziła z wyrzutni torpedowej z 828 po jego awarii. Brylant u nas, praktyczka, która nas, marnych belfrów, może dużo nauczyć.
— Komendancie — odpowiedziała, zaskoczona. — Proszę na serio nie brać słów pana komandora, przyszłam tutaj, by też dowiedzieć się więcej — zwróciła się do pozostałych.
Brawa na auli ją zaskoczyły. Nie, nie klaskali kursanci, bo tych nie było. Brawa dostała od kadry zawodowej.
Prawie się rozryczała, gdy podszedł do niej, będący na podobnym jak ona etacie, starszy chorąży. Pomimo tego, że była młodsza stopniem, oddał jej honor i pocałował w dłoń.
— Pamiętam panią, byłem pomocnikiem dowódcy grupy kursantów, gdy pani tu przybyła, a Gancarz chciał panią udupić. Szacun, pani bosman — usłyszała z jego ust.
Nie wiedziała tylko jednego: że będący wtedy, gdy ona była kursantką, podporucznik, którego zjebał Radek, był szefem szkolenia. Nie brała takiej opcji pod uwagę. Do głowy jej nie przyszło, że taka marnota może tkwić od początku swojej kariery w Ośrodku i dojść tak wysoko.
Dzień później. Wczesne godziny ranne. CSMW Ustka.
Ostatnie spojrzenie w lustro i była gotowa do wyjścia. Dostała dość przytulny pokój w internacie. Sama, i to było najważniejsze.
„Boże, jestem tutaj, tak jak Radek kiedyś.”.
Ubrana w mundur polowy zmierzała w kierunku placu apelowego. Po drodze spotkała tego chorążego, który oddał jej honor. Wymienili uprzejmości, chwilę porozmawiali.
Wróciły wspomnienia, Przypominała sobie jak była słuchaczką. Młodą dwudziestodwuletnią dziewczyną. Jak wysiadała tutaj i po raz pierwszy dojrzała „pogromcę kursu”.
— Tam jest twoja grupa. Ratownicy. Daj im popalić — wyrwał ją z przemyśleń głos chorążego.
Rozstali się. Śmiałym krokiem zmierzała w kierunku stojących w dwuszeregu słuchaczy.
Stojący przed frontem szyku pomocnik dowódcy grupy — bosmanmat dostrzegł ją.
— — Baczność! Równaj w prawo! Baczność! Na prawo, patrz! — usłyszała komendy i zdała sobie sprawę, że informacja o tym, że jest nowym podoficerem specjalistą, rozeszła się pocztą pantoflową.
Dawno jej nikt nie składał meldunku, w jednostce bojowej, a w szczególności podczas dyżuru, nikt się w takie ceregiele nie bawił. Owszem, bywała musztra w czasie ważniejszych uroczystości i parad.
Bosmanmat zaiwaniał w jej kierunku i zatrzymał się w regulaminowej odległości przed nią. Wyprostowany jak struna oddał honor. Odpowiedziała mu tym samym.
— Pani bosman. Pomocnik dowódcy grupy kursów numer trzy, melduję grupę do apelu porannego. Stan grupy czternastu podoficerów. Obecni wszyscy.
— Dziękuję, dajcie spocznij i przesuńcie pierwszy szereg — odpowiedziała, wyciągając dłoń.
— Czołem pani bosman.
Podoficer wykonał regulaminowy w tył zwrot i stanął przed frontem szyku. Klaudia dołączyła do niego.
— Pierwszy szereg Baczność! Dwa kroki na wprost marsz!
Kursanci wykonali nakazaną komendę. Może było jej daleko do doskonałości, ale Klaudia nie była instruktorem musztry.
— Całość, spocznij!
Przypomniała sobie Radka. Ten pierwszy raz, gdy stanął przed nią i czuła jego wzrok na sobie. To zapytanie. Teraz to ona była na jego miejscu. Może niżej, gdyż on był instruktorem, a ona tylko podoficerem specjalistą, ale…
Powolnym krokiem przechadzała się przed pierwszym szeregiem, lustrując każdego z matów wzrokiem. Za nią podążał bosmanmat. Zatrzymała się przy pierwszej z trzech kobiet, drobnej, średniego wzrostu brunetce. Ta wyprężyła się jak struna.
— Stopień, imię nazwisko kursantko? — zadała pytanie.
— Mat Justyna Bielska.
— Dziękuję — odparła, przesuwając się dalej.
Zatrzymała się przy rosłym mężczyźnie, który miał chyba niecałe dwa metry. Silny, zbudowany. Widać było, że siłownia nie była mu obca. Potężne muskuły, rozbudowana klatka piersiowa.
— Mat Damian Skórka, pani bosman — wyprzedził jej zapytanie, stojąc w pozycji zasadniczej.
— Coś bliżej o tym kursancie? — zapytała się podążającego za nią bosmanmata.
— W rankingu grupy — lider, najlepsze wyniki na basenie, w holowaniu poszkodowanego i z teorii. Urodzony ratownik z krwi i kości — usłyszała i skrzywiła się na te ostatnie zdanie.
— Naprawdę bosmanmacie? Widział pan go w akcji przy stanie morza osiem? Ilu już uratował?
Pomocnik zamilkł, zdając sobie sprawę, że popełnił błąd.
— Naprawdę pani bosman, mam najlepsze wyniki w grupy. Nikt mi nie dorównuje — wtrącił niepytany Damian.
— Gratuluję. Gdzie pan był najlepszy? W basenie mającym dwadzieścia stopni, holując manekina, który niczym nie różni się od nieboszczyka w równie spokojnej toni? Basen, z tego co wiem, ma niecałe trzy metry głębokości. Dasz radę, jak będzie pod tobą sześćdziesiąt?
— Tak jest — odparł hardo młodzieniec.
— Pycha kroczy przed upadkiem. Więcej pokory.
— Udowodnię to pani — rzucił.
Omiotła go wzrokiem. Gdy ich spojrzenia się spotkały, nie uciekał wzrokiem. Był hardy, pewny siebie, zadufany.
„Nie ma genu ratownika” — jakże go szybko oceniła.
Mimowolnie kopiowała Radka, bo do jasnej cholery, kogo miała. To on ją nauczył twardego ratowniczego rzemiosła. Stawała się kobiecym odpowiednikiem tego instruktora, w którym się zakochała.
— Mam nadzieję i nie zawiedź mnie, bo nie uznaję taryfy ulgowej.
Na samym końcu drugiego szeregu tkwiła dwójka kursantów. Mająca niewiele powyżej metr sześćdziesiąt, krótko obcięta szatynka i niewiele wyższy od niej chłopak.
— Pani… — dziewczę było zestresowane, gdy omiotła ją wzrokiem.
— Spokojnie kursantko, nie gryzę. Jak ci na imię? — zapytała cicho, widząc wystraszoną kobietę.
Drobniutka, szczupła dzierlatka pomimo strachu nie opuściła wzroku i patrzyła na Klaudię. Ta dotknęła delikatnie jej policzka.
— No, powiedz? — zachęciła.
— Mat Elżbieta Janik — wydukała z siebie.
— A ty macie? — Klaudia zwróciła się do kursanta obok.
— Mat Paweł Ożar, pani bosman…
— Na wylocie pani bosman, najsłabsze ogniwa… — wtrącił się bosmanmat.
Omiotła go takim spojrzeniem, że zamilkł.
— Pan ratował kogoś, czy od początku tutaj? Bo nie wiem, z kim mam przyjemność — odparła, bo najwyraźniej komuś pomyliły się tu role.
— Byłem na trzymiesięcznej praktyce w Siemirowicach…
— I patrolował pan morze z wysokości, coś poza tym? W promocji wyrzucił być może tratwę z samolotu. Niewiele.
Zatkało kakao podoficerowi. Zdołał tylko ruchem głowy wskazać, że zbliża się dowódca grupy.
Nakazała przesunięcie szeregu i widząc zbliżającego się podporucznika, ruszyła, by złożyć mu meldunek.
— Panie poruczniku, podoficer specjalista bosman sztabowy Klaudia Skibińska melduję…
— Dziękuję, proszę dać spocznij.
— Spocznij! — ryknęła.
Oficer przywitał się z grupą, a po „Czołem, panie poruczniku”, które wyrwało się z gardeł kursantów, wziął Klaudię na bok.
— Witam, podporucznik Klaudiusz Ryczaj. Mamy problem, instruktor przedstawił zwolnienie lekarskie. Pierwsze zajęcia są z taktyki działań ratowniczych, to teoria, prezentacja gotowa, konspekt zatwierdzony. Mogę mieć prośbę? — przedstawił się i zapytał prosto z mostu.
— Mam poprowadzić te zajęcia — wiedziała, o co chodzi.
— Da pani radę, przepraszam sytuacja awaryjna.
— Postaram się.
Kursanci mieli mieć kurs jeszcze przez dwa tygodnie. Potem mieli trafić do jednostek. Trafiła na końcówkę kursu.
Spojrzała na konspekt i zamarła. Czekały ją najmniej przyjemne zajęcia: segregacja ludzi do ewakuacji oraz taktyka ratowania w sytuacjach ekstremalnych.
Przed oczami stanęły jej wspomnienia, gdy Radek tłumaczył, że czasami trzeba pozostawić na pokładzie tych, których uratować się nie da. Tak, to był jego konspekt, powielony bez zmian. Dostrzegła, że nawet zabezpieczenie materiałowe to były te same materiały z US CG.
„Kurwa, minęło osiem lat i nic nowego nie ściągnęli? Nadal stagnacja? Nadal nikomu nic się nie chce?” — nie mogła w to uwierzyć.
Technika poszła do przodu, mieli nowocześniejsze wyposażenie. Podparte praktyką pewne kanony ratownictwa należało zmienić. Delikatnie. Do licha, nikt nie wprowadził nawet teoretycznych podstaw dotyczących ratowania załóg okrętów podwodnych, które osiadły na dnie. Jakby w Ośrodku Szkolenia czas stanął w miejscu.
„Zrób to, tak jak on, bez znieczulenia” — postanowiła, odpalając film.
— Zawsze pozostanie w waszych myślach pytanie: czy dobrze wybraliście, czy mogliście zrobić coś więcej? Nie, nie możecie się obwiniać. Nigdy! Dlatego że wasze życie jest równie ważne. Zginiecie, a nikt szybko nie wyszkoli waszych następców, a tonąć będą następni — mówiła, nie poznając samej siebie, omawiając zagadnienia.
Kadry filmu przesuwały się. Oczom słuchaczy ukazała się dramatyczna scena na drobnicowcu, który zmierzał w morską otchłań, gdy pozostali przy życiu marynarze, zbici przy dziobie jednostki, wołali o pomoc.
— Być może to będzie najtrudniejsza decyzja. Koszmary będą was prześladować w nocy, niejeden podda się i odejdzie. Nie możecie się poddać, musicie żyć, by ratować innych, bo nasze hasło to „Aby inni mogli żyć”, a tylko żywy ratownik uratuje rozbitka.
Poczuła coś dziwnego, wczuła się w rolę mentorki. Nie takiej w Darłowie lub Babich Dołach, bo tam jej podpowiedzi, uwagi, spostrzeżenia, a często zjobki kierowała do wyszkolonych kolegów. Tu miała grupę przyszłych ratowników. Teraz dopiero w pełni zrozumiała działania Radka. Nie mogła pozwolić na wypuszczenie półproduktów. Albo jesteś ratownikiem, albo… uciekaj, bo zawiedziesz i przez ciebie ktoś zginie.
Rozsunęły się rolety w oknach, a do środka wpadły promienie sierpniowego słońca. Rzuciła okiem na kursantów. Większość miała mokre oczy. Dwójka najsłabszych nie ukrywała kapiących łez. Ryczeli. Ela i Paweł rozkleili się.
— Pawcio, nie rycz jak baba, ten film puszczają tu co roku… — lider odezwał się na „luzaku”.
Klaudia już wiedziała, że zagięła na nim parol.
„Wyjebie cię, chuju przemądrzały, już moja w tym głowa” — postanowiła w myślach.
Niewiele bardziej różniła się od Radka. Ociupinkę. On wtedy pamiętał śmierć Agnieszki i nie chciał, by zginęły kolejne kobiety, nie znał ich możliwości. Miał zamiar wyeliminować tylko ze względu na płeć.
Ona wiedziała, że ten dupek się nie nadaje, był pyszny, pewny siebie, a to wykluczało go z grona ratowników. Najsprawniejsza istota polegnie i sprowadzi niebezpieczeństwo na innych. To gra zespołowa.
— Prawdziwy mężczyzna płacze, łzy to nie objaw słabości, to naturalna reakcja…
— E, tam. — odpalił Damian, przerywając jej.
Nie cierpiała po tym, co przeżyła, takich odzywek od smarkacza, zadufanego w sobie dupka. Dziewicy w ratowniczym rzemiośle.
— Czy tobie się macie sufit na głowę nie spierdolił? Czy udzieliłam ci głosu? Nie uczono cię, że jak wół pierdzi, to obora słucha? Masz coś jeszcze ciekawego do powiedzenia, kursancie? Reszta chętnie posłucha o twoich doświadczeniach z basenu — mówiąc to, zbliżyła się do stolika, przy którym siedział ów mat, oparła obie dłonie na blacie i spojrzała mu prosto w oczy. — No słucham.
Nie zdzierżył jej przenikliwego wzroku. Na szczęście podniósł się i stanął przed nią.
— Tak myślałam, koniec zajęć!
Kupiła część kursantów swoimi zajęciami. Sama nie wiedziała dlaczego. To było dla niej nowe doświadczenie. Ona, bez przygotowania dydaktycznego, zwykła ratowniczka, może z dużym doświadczeniem, przyciągnęła do siebie ponad połowę grupy. Zastępowała instruktora, tamten stopę rozwalił o tkwiący na dnie tulipan butelki i dostał trzydzieści dzionków zwolnienia. Została rzucona na szeroką wodę.
Dopytywali się, jak jest w „bojówce”, porównywali teorię, jaką wbito im w głowę, z praktyką w jednostce. Nie mogła się czasami opędzić od nich, ba, nie chciała.
„Może to moja misja, może koniec z moczeniem dupy w Bałtyku?”.
Pływała w basenie, ale delikatnie, nie tak ostro jak kiedyś. Przecież była w ciąży. Miała zabronioną pracę lotną i nurkowanie, nic poza tym.
Po piątkowych zajęciach, gdy zbierała się już do domu, do drzwi jej internatowego pokoju ktoś zapukał.
— Proszę — rzuciła, pakując torbę.
Gdy odwróciła głowę, dojrzała tę dwójkę wątłych kursantów oraz dziewczynę – Justynę.
— Słucham? O co chodzi? — zapytała zaskoczona ich wizytą.
— Przepraszam, pani bosman, oni nie powiedzą, a ja muszę, bo mi ich szkoda, ja wiem… — zaczęła Justyna.
— Mówcie, co jest?
— Ale pani się wybiera do domu, to my… — chłopak, mający cholernie smutną minę, zaczął mówić.
Odłożyła torbę na łóżko i spojrzała na nich. Wyczuła, że coś jest nie tak.
O co chodzi? Gadać — rzuciła bez ogródek.
— Ale to dłuższa rozmowa — teraz wrzuciła Elżbieta.
Postawiła torbę na podłodze i usiadła na tapczanie. Ruchem dłoni dała im do zrozumienia, by usiedli za stolikiem, przy którym tkwiły dwa krzesła.
— Siadaj tutaj, Elka — dodała, wskazując dziewczynie miejsce przy sobie.
Dostrzegła ich ruchy, niepewne, jakby czuli się intruzami.
— Mówcie albo nie, ty mów — zakomenderowała, wskazując na Justynę.
Słuchała kursantki. Tę dwójkę chciano relegować z kursu. Pomimo faktu, że starali się jak mogli i ich wyniki jeszcze łapały się na minima, kurs miało ukończyć dwunastu potencjalnych ratowników. Dwóch musiało odpaść i padło na nich.
Drobna Elka ryczała, do wybuchu płaczu chłopakowi też było blisko.
— To było moje marzenie, słyszałem o ratowniku, który zginął w Darłowie. Boże, jak ja bym się tam chciał dostać. Pani go pewnie nie znała, ale o nim słyszała. — Komendant był kochany, nie mówiąc wszystkiego tym młodym ludziom.
Podobnie jak wtedy, gdy Radek przybył tutaj, nie zdradził jego sekretów. Powróciły wspomnienia tamtej akcji. Inne, bo przecież wiedziała, że on żyje.
— Niech pani zobaczy, ja nie kłamię, mam tu w zeszycie wycinki z gazet o nim, on mnie zainspirował — ten młody człowiek, nie wiedział, jak teraz uderzył w czuły punkt Klaudii, podając jej stary zeszyt w kratkę.
— Ja się staram, poległam na taktyce, a i nurkowanie u mnie…
Klaudia nie słuchała Elżbiety, przeglądając wycinki z gazet. Ten chłopak nie kłamał. Wycinki z „Polski Zbrojnej” miejscowych gazet nie mogły kłamać.
— Cisza, teraz cisza! — zamknęła wszystkim zebranym usta, wyciągając telefon komórkowy.
Zamilkli, mając rozdziawione usta. Na swój sposób przerażeni, nie wiedząc co pocznie Klaudia.
— Krzysztof, cześć, tu Klaudia, ta z 828, pamiętasz mnie? — zaczęła rozmowę.
Młodzież słuchała, nie mając zamiaru przerwać. Skupieni, na swój sposób przerażeni nie mieli zamiaru przerwać rozmowy swojej mentorce.
— Dobra, to jutro po ósmej, no dobra, na ile, dwie godziny, no i ile się należy. Resztę dogadamy, jak przyjadę, bo wiesz, mam plan.
— Jeszcze jeden telefon i już wam powiem. OK.
Jak jeden mąż kiwnęli głowami, że się zgadzają.
— Tata? Halo. Przyjadę jutro po południu, dobrze?
Rozmowa trwała krótko. Odłożyła telefon i spojrzała na kandydatów, na ratowników. Sześć oczu patrzyło na nią jak w obrazek.
— Szkolił mnie, trafiłam do jego jednostki w 2000 roku, byłam prymuską, to mnie wtedy, razem z przyjaciółką, uratował z tego kutra — wyrzuciła z siebie i nie mogła powiedzieć nic więcej.
Oddała zeszyt matowi. Dostrzegła ich otwarte usta. W pomieszczeniu nastała głucha cisza.
— To pani… — chłopak nie wierzył.
— Pani bosman wyszła wtedy z 828? — Elka nie dowierzała.
— Jezu, naprawdę? — Justyna rzuciła pytanie.
— Tak, proszę was, nikomu nic nie mówcie. Jeżeli puścicie parę z gęby, to jak mi Bóg miły, dołożę rękę, by was wyjebać wszystkich. Całą trójkę — zagroziła.
— Wiedzieliśmy, że doszła do nas taka… — Justyna nie mogła się powstrzymać.
Klaudia powstała, młodzież podniosła się razem z nią.
— Jutro o 06:00 spotykamy się na parkingu, jedziemy w jedno miejsce, gdzie spotkacie się ze swoją bestią. Nie interesuje mnie to, ale macie mieć Johny Walkera, dobrą butlę, a nawet dwie, no i zwracacie za paliwo — rzuciła na koniec.
— Pojedziemy moim, pani bosman, dobrze — zaproponowała Justyna.
Klaudia przystała. Wszak polonez miał już swoje lata.
Dzień następny, wczesne godziny poranne, Ustka.
Stawili się na czas i w komplecie. Widziała w ich wzroku jakieś uwielbienie i dozę niepewności.
— Gotowi? Stroje kąpielowe są? — zapytała.
— Jezu, pani nic nie mówiła! — odezwała się przerażona Justyna.
— Trudno mała, nie ma czasu, nie ma się co przejmować, sama tam kiedyś pojechałam w koronkowych stringach.
Całe towarzystwo buchnęło śmiechem.
— Wbijaj adres w nawigację, a kupiona wódeczka? — Klaudia przejęła dowodzenie w fiacie Marea z kultowym silnikiem 1,9 JTD, zajmując miejsce z przodu.
Dojechali do Centrum Szkolenia Płetwonurków. Kandydaci na ratowników byli w szoku.
— Ja nie dam rady pani bosman, Ja się zsikam ze strachu — rzuciła Elka.
— Normalne, ja się zlałam, gdy wychodziłam z 828. Tylko zanieczyścisz obiekt, ja zaszczałam cały Bałtyk, rozeszło się po wodzie, ryby żyją do dzisiaj. Nie przejmuj się. Naprzód!
Nie weszła tam z nimi. Osiem metrów, ciąża. Ryzyko. Tkwiła jednak przy Krzysztofie, tym, który asekurował ją, gdy ona zmagała się ze swoją bestią. Miała do niego numer telefonu, był kapitanem.
Gdy przez bulaj obserwował zachowanie tej trójki i ich instruktorów, zadał pytanie:
— Coś doszło, chłopaki z Formozy też tu byli, ale mordy mieli na kłódkę. Skoro mam to załatwić, to tylko dla mojej wiedzy… — zaczął.
— No? — zapytała
— Ciebie odbijali w Libanie?
— Nie zaprzeczam, nie potwierdzam, ale kurwa, ciężko było — odparła, uśmiechając się do oficera.
Mógł ponieść konsekwencje za te dzisiejsze zajęcia, przeprowadzone poza planem. Gdyby komuś z tych ludzi stała się krzywda, uraz, wyleciałby z wojska. Nieliczny, któremu można zaufać, ale nie do końca.
— Ty panna jesteś, czy mężatka?
— Wdowa, wieczna wdowa, a ty masz żonę. Przestań.
— Patrz, chłopak spękał, coś się złego dzieje — zauważył.
— Piotr, ruszaj! — wydał komendę swojemu człowiekowi.
— Puść go jeszcze raz, Zjeb, opierdol, ale daj go jeszcze raz, to pasjonat, on jest wojownikiem, ale tego jeszcze nie wie.
— Dla ciebie wszystko, działamy.
— Trójka wraca do pozycji wyjściowej. Powtarzamy.
Za trzecim razem kursant powtórzył to, jak trzeba. Gdy wynurzył się po poprawnie wykonanym zadaniu, ku zdziwieniu wszystkich zadał pytanie:
— Stawiam sześć półlitrówek „Bolsa”, a mogę jeszcze raz?
Skończyło się na jednej, po którą pojechała Justyna. Klaudia z przyjemnością obserwowała, jak ta, określona w ośrodku jako ostatnia pipa, właśnie koncertowo przeszła przez jedno z najtrudniejszych zadań.
— Nie, to nie może się tak skończyć. Mamy mały żołd, ale nas stać. To, co pani zrobiła…
— Mam syna, on mnie potrzebuje, stracił dobre szesnaście godzin.
Wysiadła z samochodu na parkingu. W polonezie miała spakowane wszystkie rzeczy. Tylko wskoczyć i jechać. Dopadł ją.
— Pani jest… — wydukał z siebie.
— Takim samym żołnierzem jak ty — przerwała.
Chwycił jej dłonie i zaczął całować. Wyrwała mu je szybko.
Trzy dni później. Kancelaria komendanta. Godziny poranne.
— Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? Że ktoś, oddelegowany, robi takie rzeczy za moimi plecami? Sam bym to załatwił, po powrocie z urlopu miałem to zrobić — szef szkolenia był bardzo zdenerwowany.
— Pan się uspokoi komandorze, pani bosman załatwiła spluwaczkę, pan obiecywał, ona załatwiła. Mamy kurwa porozmawiać na osobności.
Poprosili ją, by wyszła. Wróciła po chwili.
— Usiądź proszę, kawy, herbaty, kochana? — zapytał komendant.
Dała znak na nie.
— Wiesz, nie trawię chuja, ale senator za nim stoi, taka pijaczyna, co to miał aferę, że psa ciągnął za hakiem, kojarzysz? Nowy przychodzi od września, ja teraz spierdalam na zaległy urlop. Zastępca na razie dowodzi, dobry chłop, moja szkoła. Nowy od września, spoko gość, dowódca z Babich Dołów, krzywdy ci nie zrobi, tam służyłaś. Klepnąłem wyjazd. Bierz, zabierz ich tam i dokonaj selekcji. Ty i tylko ty.
Jezu, jak poczuła się szczęśliwa.
Stała przy bulaju i patrzyła, jak jej podwładni pokonują „spluwaczkę”. Faworyt przepuszczał wszystkich, miał może nadzieję, że na końcu będzie mu łatwiej.
Faworyt przepuszczał wszystkich, miał może nadzieję, że na końcu będzie mu łatwiej. Spękał w rurze, musieli mu posłać dwóch instruktorów, by wydobyć go na powierzchnię.
— Jeszcze raz, dajcie mi tylko jeszcze raz — wrzeszczał, napraszając się o kolejną próbę.
— Only one — była nieustępliwa.
Szokiem dla tych, którzy nie przeszli, był moment, kiedy ogłosiła wyniki.
— Z czwórką panów się żegnamy, oblaliście test. Powtórki nie będzie.
— To jakiś żart, nie na darmo tak się starałem. Pani nie może… — wypalił Damian.
Powinna go uciszyć. Ryknąć na młodzika „Baczność!”, lecz tego nie zrobiła. Z jakąś wewnętrzną przyjemnością patrzyła na złość i wkurzenie kursanta. Tylko on nie przyjął tego z klasą. Pozostała trójka, która oblała, umiała zachować się godnie.
— Mogę, decyzja zapadła.
— Cwana jest pani, bo setki razy wychodziła stąd i ma wszystko obcykane. Ciekawy jestem, jak by pani się zachowała, gdyby naprawdę trzeba było wyjść przez wyrzutnię, tak jak wtedy, gdy 828 osiadł na dnie? Tam była jedna kobieta, ale na pewno nie pani, bo tamta była z Babich Dołów… — oj zagrał młodzieniec ostro.
Zrobiła krok do przodu i stanęła tuż przy Damianie.
— Ty nie wyszedłbyś na pewno — stwierdziła.
— Skąd pani wie?
— Nie przeszedłbyś z aparatem ucieczkowym przez tubę wyrzutni, jesteś zbyt krępy, zaklinowałbyś się.
Parsknął śmiechem delikatnie, wyprowadzając Klaudię z równowagi.
— Równie dobrze mogę to powiedzieć o pani, nie wyszłaby pani. Bo tylko ten, kto to robił, może o tym powiedzieć — filozofował.
— I Klaudia wyszła wtedy, bez przygotowania, z sześćdziesięciu sześciu metrów, gówniarzu, na trimixie, wcześniej na pokładzie, ratując parę osób. Więc zamknij ryja, bo nie wiesz, z kim tańczysz — usłyszała głos kapitana ze „spluwaczek” za swoimi plecami. — Tak, macie ją tu przed sobą, to ona była na 828.
Damianek wywalił oczy. Pozostali kursanci otworzyli ze zdziwienia usta. Kapitan stanął obok kobiety.
— Za miesiąc jest selekcja do Formozy, spróbuj, fircyku, ale marnie cię widzę, bo tam obok dobrze rozbudowanej klaty trzeba mieć jeszcze umiejętność kojarzenia faktów i pokorę, a skoro ty nie potrafisz kojarzyć faktów, to dupa z ciebie będzie, nie komandos — kontynuował Krzysztof. — W tym czasie w Babich Dołach nie było na etacie żadnej ratowniczki, Klaudia była tam oddelegowana, Sherlocku.
Twarz Damiana stała się czerwona ze wściekłości. Nie wytrzymał.
— Zobaczycie, ja wam wszystkim jeszcze pokażę! — wrzasnął i biegiem ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
— Oby nie za dużo, bo możemy paść z wrażenia — goniły go słowa kapitana.
Ustka, kancelaria dowódcy Ośrodka, kilka godzin później.
— Wy „Darłowiaki”, macie jakąś dziwną manierę. Prosić, by zredukować kursantów o dwie osoby, to wywalicie cztery. No Radek w spódnicy z ciebie, Klaudia — rzucił komendant, podpisując rozkaz dzienny, w którym zawarta była informacja o skreśleniu z listy słuchaczy czterech mężczyzn.
Wiedziała, że żartuje. Dał jej wolną rękę tam w Gdyni, a ona zrobiła, co uważała.
— Wedle woli twojej — powiedział i zamknął książkę rozkazów. — Coś jeszcze? — Dobrze ją wyczuł.
— Mam prośbę — rzuciła.
Podniósł głowę i zlustrował ją wzrokiem.
— Jak zawsze, „Darłowiaki”, nic za darmo, zawsze transakcje wiązane. Pewnie chodzi o skierowanie wyznaczonych kursantów do Darłowa, tych najlepszych, a okrętowi i Babie Doły mają dostać gorszych. Zgadłem?
Kiwnęła głową. Nabrała powietrza w płuca.
— Do Darłowa prosiłabym, aby wysłać tę trójkę — to mówiąc, położyła na stole nieco wygniecioną karteczkę z nazwiskami.
— Załatwione, zmykaj — usłyszała.
Dzień później. Centrum Szkolenia MW. Ustka. Godziny poranne.
Kursanci pakowali się do służbowych Lublinów i Honkerów, które miały ich dostarczyć do jednostek bojowych. Pięć dni szkolenia, powrót do ośrodka i wręczenie papierów ratownika.
— Nie wiem, jak pani podziękować — Paweł prawie płakał, wiedząc, że jedzie do Darłowa.
— Pani jest… — Elżbieta już ryczała.
— Nigdy nie spotkałam takiej osoby jak pani — kadziła Justyna.
Cała trójka wrzucała swoje rzeczy do pojazdu.
— Tylko jak mi przyniesiecie wstyd, to was wszystkich utopię na redzie w Oksywiu. Jasne! — ostrzegła.
— Tak jest!
— Dobrze, teraz słuchajcie mnie uważnie. Ty, niedoszła prymusko, zgłosisz się do Wojtka. To mój wychowanek, rasowy ratownik. Tylko go nie zbałamuć, bo to poczciwy facet — zwróciła się do Justyny.
— Pani bosman…
— Już ja widziałam te twoje miniówki, co ledwo dupę zakrywają, wiem, co mówię.
— Tak jest!
— Wasza dwójka zgłosi się do Marzeny. To moja najlepsza przyjaciółka. Ostra, wymagająca, przeczołga was i nie daje taryfy ulgowej. Czasami gorsza niż ja, ale nauczy was czegoś — rzuciła do pary.
Kiwnęli głowami. Mocny uścisk dłoni, klepanie po plecach.
— Powodzenia — pożegnała ich i stała jeszcze chwilę, wzrokiem odprowadzając oddalający się pojazd.
„Cholera, jaka szkoda, że tylko pół roku tutaj. A może jeszcze coś się zmieni?”
Połknęła bakcyla nauczycielki. Chciała uczyć przyszły narybek, przekazywać swoją wiedzę. Była jedną z nielicznych, którym się chce, a nie tylko są tutaj, by odbębnić swoje. Nie zabito w niej jeszcze inicjatywy, chciała swoje doświadczenie przenieść tutaj.
„Aby inni mogli żyć”.
Kancelaria dowódcy Ośrodka. Sześć dni później. Po uroczystości mianowania grupy ratowników.
— Pani bosman, do końca sierpnia mamy wolną lukę szkoleniową, a zbliżają się wrześniowe ćwiczenia „Strażnik Bałtyku 2008”. To spore przedsięwzięcie, ściśle związane z SAR-em, na wysokim szczeblu MON-u — zastępujący komendanta szef sztabu rozpoczął swój wywód.
Słuchała go z zaciekawieniem.
— Ostatnie ćwiczenia nie wypadły zbyt dobrze, zarzucono nam sztampę, powielanie tego samego co roku. Dlatego na najwyższych szczeblach zapadły decyzje, by z Akademii i od nas dać grupę ludzi, która przyjrzy się wypracowanemu scenariuszowi, wskaże błędy, a nawet stworzy swój, jakoby autorski, a ludzie z IC MON ocenią i wybiorą najlepszy — kontynuował.
Nie za bardzo do niej to docierało, co teraz mówił. Czyżby do tego zadania wybrano ją? Marnego bosmana sztabowego?
— Jest pani praktykiem, przeszła pani dużo w swojej ratowniczej karierze, zasób wiedzy i doświadczenia, jakie pani posiada… Słowem, wysyłam tam panią razem ze starszym chorążym, sztabowym Wójcikiem. Co pani na to? To nowe doświadczenie, otrze się pani o planowanie na najwyższych szczeblach, zobaczy pani to od podszewki.
Nie za bardzo wiedziała, jak odpowiedzieć. Zaskoczona, siedziała cicho, jakby połknęła swój język.
— Zgadza się pani, pani Klaudio?
— Przepraszam, zaskoczył mnie pan. Mogę wyjść na chwilę, na minutkę i wrócić z odpowiedzią?
— Proszę. Nawet na kwadrans, pół godziny, ale powiem szczerze, poza panią nie widzę nikogo innego. Proszę zważyć. Udane ćwiczenia, spora gratyfikacja finansowa. Pozna pani sporo ludzi na wysokim szczeblu. Takie znajomości procentują.
Wyszła z kancelarii i udała się na plac musztry. Chodziła przez kilka minut, zastanawiając się co zrobić. Te ostatnie słowa szefa sztabu, tłukły jej się w głowie.
„Pozna pani ludzi na wysokim szczeblu. Takie znajomości procentują”.
Nie potrzebowała kwadransa. Wystarczyło parę minut, by podjąć decyzję, a ta mogła być tylko jedna.
— Zgadzam się.
Komandor podporucznik uśmiechnął się do niej serdecznie.
— Wiedziałem, że podejmie pani wyzwanie i bardzo się z tego cieszę. Proszę iść teraz pożegnać kursantów, czekają na panią w koszarowcu. Kupiła pani ich serca i dusze. Kancelaria przygotuje papiery do wyjazdu, jak pani skończy, powinny być gotowe — szef sztabu podniósł się i, zbliżając się do Klaudii, wyciągnął dłoń.
Na korytarzu koszarowego budynku czekała na nią cała dziesiątka.
— Kursanci Baczność! Równaj w prawo! Baczność, na prawo patrz!
Stała jak zaczarowana, widząc, jak zbliża się do niej delegacja z ogromnym koszem kwiatów. Krwistoczerwonych róż. Łzy stanęły w oczach Klaudii.
— Dziękujemy za wszystko, za pani zaangażowanie, przekazaną wiedzę i przysięgamy, że nie zawiedziemy, a to, to nasza skromna podzięka od nas — Pawłowi, któremu przypadła rola mówcy, głos się łamał.
— Jesteście… — więcej nie mogła z siebie wydobyć.
Ucałowała ich serdecznie. Justynę, Elżbietę i Pawła. Mocno obściskała. Gdy tylko wrócili do szyku, zbliżył się do niej Konrad, chłopak, który zajął drugie miejsce.
— To od nas, czujemy się no tak… — zaciął się, wręczając jej płytę DVD z serialem „Kompania Braci”.
Emocje oszalały. Odłożyła na bok kosz z kwiatami i dostrzegła też słodycze. Stanęła przed nimi. Podeszła do każdego i mocno uścisnęła dłoń.
— Obiecywałaś, a zbałamuciłaś Wojtka — rzuciła na ucho Justynie, przytulając ją mocno.
Najwyraźniej jej kolega po rozstaniu ze swoją dziewczyną, która nie tolerowała jego pracy, coś poczuł do kandydatki na ratowniczkę. Kilkukrotnie dzwonił do Klaudii, dopytując się o nią. Wyczuwała w głosie mężczyzny dziwny ton.
— Pani bosman. Broń Boże, jak mnie zaprosił na kawę, to miałam sukienkę maksi, ledwo mi stopy było widać — dziewczyna wzięła jej wcześniejsze słowa na poważnie.
— Ale pod T-shirt stanika nie zakładałaś — Klaudia była bezpośrednia.
— No tak, przepraszam…
— Uważaj, związki ratowników są szalone, ale bolesne.
Gdy zakończyła ten rytuał, gratulacji każdemu, stanęła przed nimi.
— Nie, nie będę tu się wysilać, bo to nie moje słowa, a to, co powiem, usłyszałam, jak byłam tak jak wy tutaj, osiem lat temu — wreszcie zdobyła się, by przemówić do grupy. — Ratujcie tych, których możecie ocalić, niech to będzie waszym celem — łzy płynęły jej już po policzkach.
Otarła je. Nabrała głęboko powietrza w płuca. Omiotła spojrzeniem każdego ze stojących w szeregu. Dojrzała te zaciśnięte twarze, poważny wzrok. Zdała sobie sprawę, że nie dopuściła, by z tej szkółki wyszły półprodukty. Miała w tym swój udział.
— Ratownicy tego kursu. Czy uratujecie mnie, gdy będę tonąć?!!? — zapytała, prawie wrzeszcząc.
— Tak jest pani bosman!!! — wyrwało się z dziesięciu gardeł.
— Spocznij!!!
Okrążyli ją, zwolnieni z postawy zasadniczej. Nikt nie zwracał uwagi na łzy, które lały się każdemu. Emocje oszalały.
Dowództwo Marynarki Wojennej RP. Gdynia. Kilka dni później.
Zakwaterowała się dzień wcześniej w hotelu garnizonowym. Super pokój, jedynka, nieporównywalny do standardu w Ustce.
Weekend spędziła z synem i rodzicami. Matka nie była już tak upierdliwa, ojciec, jak to ojciec, rozpuszczał jedynego wnuka. Gdy przyjechała, właśnie Radeczek wrócił z ryb. Kilka leszczy, jakiś niewielki karp i szczupak.
— Mama, te dwie rybki są moje, sam złowiłem — pochwaliła się pociecha.
Ucałowała syna. Coraz bardziej dostrzegała w nim Radka, gdy był dzieckiem. Tylko wizualnie, porównując zdjęcia. Jego oczy, kolor włosów.
Sobotę spędziła z nim na zakupach, a potem znów poszli do kina. No, kultowa saga „Gwiezdnych Wojen”, nawet nie pamiętała, która.
— Wiesz, mamo, jak wyjechałaś wtedy, to babcia płakała, a dziadek wcale jej nie utulił — usłyszała. — A Reksio to dorwał w ogrodzie jeża, ale się go trochę bał, uratowałem malutkiego jeżyka, wiesz.
„Czas stać się inną matką, tracisz go, nie warto iść tą drogą, dziecko najważniejsze” — wreszcie to chyba do niej dotarło.
„Za chwilę będziesz miała drugie, wtedy Golgota się zacznie” — była realistką.
Cudowne dwa dni minęły szybko, pozostawała proza życia. Nowe wyzwania, nowe zadania. Całkowicie inne od tych, jakie realizowała wcześniej. Nieznane, obce.
Zderzenie z rzeczywistością było straszne. W najśmielszych snach nie zbudowałaby takiego scenariusza. Nie wierzyła w to. To nie mogło być prawdą.
— Witam państwa serdecznie. Miło mi, że wspomożecie nas swoją wiedzą i doświadczeniem. Mam nadzieję, że wspólnie… — tu głos „sztabowego kutasa”, obecnie będącego reżyserem ćwiczeń, się urwał, gdy wzrokiem omiótł Klaudię.
Nie, nie spuściła wzroku w dół. Hardo patrzyła w jego ślepia. Nie mogła tylko zrozumieć, jak taka menda nadal pnie się po szczeblach wojskowej kariery.
— Opracujemy dobry, wzorcowy plan ćwiczeń, który da naszym siłom zbrojnym podstawę do dalszych działań — zakończył miałką gadkę, typowego rzecznika prasowego.
Nie, już nim nie był, poszedł wyżej. Był w planowaniu. On, który by poległ na grafiku służb w dywizjonie. Kuriozum.
Słuchała tego bełkotu. Marnych gadek, podlanych patriotycznym sosem. On i patriotyzm, dwa bieguny. Obok niego siedziała ta cipa, która pamiętała z dywizjonu.
„Daje mu dupy, to idzie w górę” — stopień komandora podporucznika tej laski mówił sam za siebie.
Banda miernot, medialnych mistrzów, ludzi, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć. Polska Armia XXI wieku. Więcej wodzów niż Indian. Smutne podsumowanie.
„Piętnaście lat i ani dnia dłużej” — wtedy podjęła decyzję, w myślach odliczając, ile dni jej zostało.
Laleczka przedstawiła plan. Klaudia była w drugiej z trzech grup, które miały pracować nad projektem, razem ze swoim partnerem, z którym przybyła.
— Znam go kawał chuja. Nasz plan wygrywa! — zwróciła się do chorążego.
— Klaudia, kurwa, nie na darmo nazwali cię u nas harpią, ale wiesz, co? Od 1998 roku nie czułem takiego powera, damy mu w pizdę — usłyszała.
Po odprawie wezwał wszystkich, którzy mieli uczestniczyć w projekcie. Kawka, herbatka, ciasteczka, paluszki. Był miluśki, cukierkowy. Każda z grup dostała scenariusz ćwiczenia — śliczny, zbindowany, z właściwą czcionką i różnymi kolorami.
No, na mapach wygrywamy. Nas nie dagoniat, Best of the best. Jest działanie sił specjalnych, Straży Granicznej, Izby Morskiej, przechwycenie statku, który operował w pobliżu naszych platform wiertniczych na Bałtyku. Tylko Klaudii od początku real nie grał. Wszystko przewidywalne, poprowadzone po sznurku, bez czasów gotowości jednostek, a te latające, na których się znała, kłuły w oczy. Nawet bardzo.
„Wizja małego Kazia, nic niemająca wspólnego z realiami” — oceniła, pobieżnie lustrując „kwity”.
Pamiętała jego działania, pamiętała, jak się zachował w stosunku do niej przed rozmowami kadrowymi, a także wcześniej, gdy zesłał ją na banicję do Babich Dołów. To tkwiło jak cierń.
„Zrobię wszystko, by spierdolić twój plan” — zaprzysięgła sobie.
Po nieoficjalnej części poprosił, by została. Nie mogła odmówić, ale wymusiła, by drzwi do auli zostały szeroko otwarte. Nie, nie bała się go, wszak już raz mu wpierdoliła. Takie działanie było dodatkową furtką bezpieczeństwa.
— Mam nadzieję, pani bosman, że przez wzgląd na nasze poprzednie kontakty, nie będzie mi pani wrzucać kłód pod nogi. Ja teraz dużo mogę, widzi pani, gdzie jestem, mogę… — usłyszała.
Przybliżyła się do niego i pochyliła delikatnie. Usta skierowała w kierunku ucha tego gościa.
— Pamiętam pana zachowanie i co pan chciał zrobić. Nie licz chuju na moje wsparcie.
Omiótł ją wzrokiem. Takim podłym, złym.
— A kim ty jesteś drobna dziwko, marnym podoficerem — szepnął.
— Pamiętaj chuju, że podoficerowie to podstawa armii, bez nich jesteś nikim, a że nim jesteś, to dobrze wiem, kutasie — odszepnęła.
15 sierpnia. Święto Wojska Polskiego. Godziny poranne. Gdynia. Hotel Garnizonowy.
Ubierała się szybko, nie wiedziała, dlaczego delikatnie zaspała. Może to ta współpraca, która szła jak po grudzie, a naprawdę tak, jak ona chciała.
Po dwóch dniach znalazła rażące byki w planie. Coś jej nie grało we współpracy dwóch resortów MON-u i MSWiA. Te decyzje były w scenariuszu wypracowane zbyt szybko, bezinercyjne. Przecież to musiało trwać powinien okres. I ten potencjalny przeciwnik, rosyjski statek, stałby w tym miejscu po próbie kontroli, przez jednostkę straży granicznej. Kim grzybem, na wodach terytorialnych polska jednostka ma prawo sprawdzać jakiekolwiek statki? Nawet jeśli te znajdują się w pobliżu polskiej platformy wiertniczej. Brak podstaw. Bujda na resorach.
Zadzwoniła do Teodora. Podesłał jej wszelakie przepisy, porozumienia ustawy. Miała pewność, że to wszystko nie kleiło się w całość. Radosna twórczość komandorka, niepodparta przepisami.
No i do jasnej Anielki, jak siły z Babich Dołów miały się znaleźć po trzydziestu minutach w rejonie konfliktu? Ktoś nie czytał procedur, nie znał realiów. Kurwa, przecież laik wyliczy, że sam dolot przy zerowej zwłoce zajmie minimum godzinę.
Grało dla zwykłego Nowaka czy Kowalskiego. Dla mediów, dla pismaków. Popatrzcie, nasze Siły Morskie potrafią to zrobić. Opanujemy to wszystko. Super zdjęcia, jak Formoza wbija się na jednostkę pływającą. Dobry film, jak lecą granaty hukowe, jak opanowują statek.
Im bardziej się wgryzała, tym bardziej była przerażona, kto tam u góry siedzi i co ma w czerepie.
Zaskoczyła ją informacja, że ma się zgłosić do kadrowej w Dowództwie.
— Gratuluję, pani chorąży — usłyszała. — Podobno sam Petelicki w tym maczał palce, a na dodatek to odznaczenie od ruskich. O 14:00 melduję się pani w dowództwie „Formozy”, tam przyjedzie przedstawiciel Ambasady.
Szła o korpus wyżej. Od teraz była młodszym chorążym. Porzuciła chwilowo analizę dokumentów. Przecież, być może pojawią się media. Nie może wyglądać jak kocmołuch.
Perfekcyjny, ale zgodny z regulaminem makijaż u kosmetyczki. Brwi, rzęsy, obszycie munduru na ostatnią chwilę. Zapłaciła krocie. Wszystko w ostatniej chwili, na wariata.
No i dzień wcześniej USG, takie kontrolne dopochwowe. Po raz pierwszy usłyszała bicie serca swojego dziecka. Ten maciupeńki zarodek dojrzała na zdjęciu, które wrzuciła do torebki, a potem zostawiła w pokoju internatu.
Cieszyła się tą ciążą. Pomimo wszystkiego, co mogło ją spotkać.
— Cholera jasna — zaklęła, widząc, że zaciągnęła paznokciami rajstopy, a oczko poszło od części udowej w dół.
Pobiegła w dół, do kantyny. Na szczęście znalazła rajty w odpowiednim kolorze i grubości. Na biegu, w ubikacji, wciągała je, uważając, by nie zaciągnąć kolejnej pary.
Spojrzała na zegarek, czas naglił. Ostatnie przejrzenie się w lustrze. Pobiegła do kancelarii po pozostawiony tam kapelusik. Wójcika nie było, pojechał do Ustki.
Stukając niemiłosiernie obcasami, zbiegała po schodach w dół. Dopiero w służbowym Honkerze zdała sobie sprawę, że torebkę pozostawiła na krześle w służbowym pomieszczeniu.
„Przecież, niedługo wrócę”
Obiekt był chroniony przez „dyżurnego bloku dydaktycznego” i jego pomocnika.
Służbowy pojazd ruszył.
+++++
„Sztabowy kutas” po uroczystym apelu kręcił się po korytarzu bloku dydaktycznego. Jakże wkurwiała go ta Klaudia. Co za licho ją tu przygnało, kto ją tu skierował? Właśnie tę cholerną babę.
Podobała mu się, taka ostra, konkretna. Nie to, co „sztabowa laleczka”, którą przenicował już wielokrotnie i był nią znudzony. Fakt, była otwarta na nowe doznania, doświadczenia. Jednak Klaudię traktował jak niezdobytą twierdzę, podniecał go jej opór. W myślach widział obrazy, jak z nią kopuluje, jak ona się broni. Jarało go to niesamowicie. Wściekłość, a zarazem wizja, że znów ma okazję, cały czas krążyła w głowie mężczyzny.
Rozwiódł się z żoną, jeszcze, gdy służył w Darłowie, i miał serdecznie w dupie, że pozostawił samotną kobietę z dwójką dzieci. Co miesiąc płacił alimenty i nie w głowie mu było, nawet odwiedzić pociechy. Znów był wolny. On, idący po szczeblach kariery oficer.
Prócz tych erotycznych wizji, jeszcze coś nie dawało mu spokoju. Nie mógł pozwolić na to, by jego scenariusz ćwiczeń poległ jak jego poprzednika rok temu. Pamiętał krytykę i zarzut, że to pokazówka. On teraz przedstawi swój autorski scenariusz, gdzie będzie wszystko. Walka, abordaż, śmigłowce, samoloty. Słowem: ruch i ogień, rodem z Jamesa Bonda.
„To będzie coś” — był pewny, że te ćwiczenia zakończą się sukcesem.
Przypomniał sobie, jak zagadał tego chorążego z Ustki, który pracował z Klaudią. Rzucił krótkie pytanie, jak ten zapatruje się na jego zajebisty scenariusz.
— Sporo błędów, powiedziałbym, że bardzo dużo — usłyszał w odpowiedzi, a te słowa uderzyły w niego mocno, bardzo mocno, nie dając spokoju.
Przypomniał sobie również słowa Klaudii, wtedy tam na osobności. Liczył na jej pomoc i wsparcie, a tu dupa.
„Pamiętliwa suka” — ocenił kobietę.
Wróciły wspomnienia z Darłowa. Wtedy, gdy delegował załogę do Babich Dołów, a potem na imprezie. Ubodła jego ego, oj, bardzo. Dostać wpierdziel od baby. Bolało, bardzo bolało. Urażona męska duma. Toż nie ma nic gorszego, upokarzającego.
„Pokażę tej kurwie, gdzie jej miejsce, jeszcze będzie błagać mnie…” — szepnął cicho i dostrzegł otwarte drzwi do kancelarii, w której pracowała.
Coś go tknęło, by tam wejść, ale nim to zrobił, rozglądnął się po korytarzu. Na piętrze nie było żywej duszy. Wszedł do środka.
Pomieszczenie było puste. Na stole leżała damska torebka. Coś zaświtało mu w głowie. Odpalił stacjonarny komputer, na którym pracowała Klaudia. W zamku tkwiły klucze. Komandor, sprawnym ruchem przekręcił je i z blatu podniósł torebkę. Otworzył ją i zaczął wyciągać z wnętrza zawartość.
Niestety, prócz karty, którą znalazł w torebce, należało znać hasło do plików.
„Jebane podwójne zabezpieczenie” — zaklął w myślach, mając nadzieję, że przejmie jej scenariusz lub uwagi do swojego.
Przeglądał jej dokumenty, wbijając datę urodzenia kobiety, jej syna, adres domowy i to wszystko, co mu do głowy przyszło. Za każdym razem dupa, „bad password”.
— Kurwa mać — zaklął pod nosem.
Rozglądnął się po pomieszczeniu i z pękiem kluczy ruszył w kierunku zamykanej szafy ubraniowej. Bez problemu dopasował odpowiedni model do zamka.
Bez zastanowienia przeglądał jej rzeczy. W kieszeni munduru polowego znalazł zdjęcia Sebastiana i niedoszłego męża. Tego drugiego nie trawił, ten facet przyćmiewał jego aurę.
„Kimże on był, zwykłym pływakiem?”
Błogosławił fakt, że tamten zginął 31 października. Nie musiał osobiście udawać się na jego grób, by zgodnie z tradycją złożyć wiązankę kwiatów i zapalić znicze w rocznicę śmierci. Zawsze wysługiwał się w Darłowie szefem sztabu lub szkolenia, a tamci chętnie to robili.
Najgorszy był luty, no wtedy musiał, w rocznice śmierci załogi „Hoplita 01”, bo ten ratownik był pochowany z lekarką, która zginęła, podobno niedoszła jego żona.
„Kurwa, takie nic, a laski rwał. Co one w nim widziały? Chuja skończył, nie to, co ja, Akademię Marynarki Wojennej”.
Jednak coś go męczyło. Ten elitarny kurs w US CG, który ten gość ukończył jako jeden z nielicznych, nie dawał mu spokoju.
„Chuj z jego kursem, gówno wart. Jeśli ćwiczenie się uda, chrzestny załatwi mi kurs w Annapolis, w Stanach, a wtedy…” — snuł wizje swojej kariery.
Po kilkunastu minutach zdał sobie sprawę, że nie znajdzie tu zapisanego hasła. Wrzucił do wnętrza torebki babskie pierdoły, zostawiając na stole tylko klucze do jej pokoju w internacie.
Był tak napalony, że musiał to doprowadzić do końca. Taka szansa trafiała się raz na milion.
Internat świecił pustkami. Każdy, kto mógł, wyjechał, a pan Franio, starszy gość, były żołnierz zawodowy, dorabiający teraz na emeryturze, nawet nie zauważył, jak komandor znalazł się na piętrze, gdzie mieszkała Klaudia. Prozaiczna przyczyna — musiał się wypróżnić w toalecie. Gastryka w tym wieku to normalna sprawa.
Otworzył drzwi do jej pokoju i cicho je zamknął na klucz. Tkwił teraz w królestwie Klaudii.
Najpierw szafa ubraniowa – tam nic nie znalazł. Przeszukiwał jej pokój jak śledczy. W końcu natrafił na zdjęcie USG, a z nim opis.
„Mam cię, dziwko” — triumfował w myślach, gdy z opisu jasno wynikało, że kobieta zaszła w ciążę, będąc na misji.
Przy łóżku, na stoliku, leżał notes. Lustrował zapiski. W większości były to numery polskie, ale znalazł też numer serbski i, co najważniejsze, kierunkowy +7, czyli Rosja lub Kazachstan, z zapisem „Wiktor”.
Fotografował wszystko, co mogło mu się przydać. W głowie układał już scenariusz rozmowy z tą kobietą. To, że miał ją w ręku, było dla komandora jasne.
Musiał sobie chwilowo ulżyć. Nie wiedział tylko, czy tutaj, czy gdzie indziej, wszak mogła wrócić, a gdyby go zastała, to byłoby źle.
Znów przeszukiwał szafę, znalazł jej bieliznę i stanął w oknie wychodzącym na parking.
Masturbował się do biustonosza, zwykłej bardotki. Stojąc w oknie, ze spuszczonymi do kostek spodniami walił konia do damskiego białego stanika. Gdy osiągnął szczyt, zwinął biustonosz w specyficzny sposób i wsadził go do jednej z kieszeni. Miał trofeum.
— Już ja ci pokażę — szepnął, wychodząc niezauważony z internatu.
Siedziała w poczciwym polonezie, udając się do domu rodziców. Miała zamiar zabrać na weekend synka do mieszkania, wszak był piątek.
Impreza była cudowna. Akt mianowania odebrała z rąk dowódcy Formozy, a potem otrzymała odznaczenie. Attaché wojskowy Rosji osobiście przypiął jej medal do munduru — „Medal za odwagę”.
Podobne odznaczenia otrzymali wszyscy, którzy brali bezpośredni udział w walkach, przy czym Klaudii wydawało się, że jedynie jej nazwisko i imię były prawdziwe. Wszyscy chłopacy w kominiarkach i polowych mundurach.
Planowała zerwać się szybko, lecz formoziaki nie pozwolili na to. Gdy attaché odjechał, zaprosili ją na nieoficjalną część imprezy. Już bez kominiarek. Jakże miło było spotkać „Andkora”, „Pumciaka”, „Pikora” i resztę polskiej ekipy, która, by ją uratować, narażała własne życie.
Na luzie wspominali akcję, nie dopytywali się, co robiła po ich wyjeździe. Padło tylko jedno pytanie w tej kwestii.
— Powiedz, załatwili tych sukinsynów? — padło z ust „Andkora”.
Ruchem głowy potwierdziła, że tak.
Została dłużej, niż przewidywała, nie mogła im tego zrobić, a sama też tego chciała.
Wyściskali ją na koniec jak bracia.
— Masz od nas, dla synka, wspominałaś, że zbiera emblematy — usłyszała, a od „Pikora” dostała „paskudę” — odznakę naramienną Formozy.
Ta chwilowa odskocznia dobrze na nią podziałała. Głęboko w podświadomości upchnęła dylematy związane z ciążą i spotkaniem ze „sztabowym kutasem”. Mogła to porównać do wypoczynku w Tyrze, wtedy tam ze swoją załogą. Tyle tylko, że tamto trwało 48 godzin, a to tutaj niecałe cztery.
Gdy w internacie przebierała się w cywilne ciuchy, zauważyła, że ktoś chyba grzebał w jej rzeczach.
„Pewnie znowu te sprzątaczki. Co za wredne babska” — niesłusznie rzuciła podejrzenia na „konserwatorki powierzchni płaskich”, pakując do podróżnej torby brudne rzeczy.
Leciwy „poldek” pokonywał kolejne kilometry.
Dwa dni później. Dowództwo Marynarki Wojennej RP, Gdynia.
Siedziała przy służbowym komputerze i wklepywała uwagi do scenariusza. Ostre, kąśliwe, obnażające indolencję i wskazujące szkolne błędy. Nie było jej towarzysza, wziął sobie jeden dzień urlopu. Poinformował ją o tym, a ona nie pytała o przyczynę.
Swój scenariusz mieli już dopięty na 80%. W pełni realny, prawdziwy, bez wodotrysków. Naprawdę, wysokiej klasy specjalista z ogromnym doświadczeniem mógłby się doczepić do szczegółów, a i tak Klaudia wiedziała, że wybrnęłaby z pytań i obroniła większość potencjalnych uwag. Dawała z siebie wszystko, podobnie jak jej partner — to musiał być topowy scenariusz. To się wie i czuje, gdy wkładasz całe swoje serce.
Trzecią grupę z Akademii Marynarki Wojennej tworzyli chyba jacyś adiunkci, co wcale nie zdziwiło kobiety — wszak był sezon urlopowy i kierownicy katedr wypoczywali. Nadal niepisana zasada obowiązywała w jednostkach i szkołach wojskowych.
„Młody, lubisz ciepłe piwo i spocone kobiety?” Każdy z takich odpowiadał, że nie. „No to czerwiec, lipiec i sierpień masz z głowy” — padała odpowiedź mentora i było „po ptokach”.
Dlatego nie zdziwiło ją, że ta dwójka kapitanów, z pewnością „przyspawanych” do Akademii, co to jednostkę liniową widzieli z daleka, szybko nawiązała kontakt z kierownikiem ćwiczenia. Z ich zachowania wynikało, że „sztabowemu kutasowi” krzywdy nie zrobią, a będą się zachwycać jego nierealnym scenariuszem.
Nie mieli też o tym pojęcia. Parę pytań zadanych przez Klaudię i jej kolegę wystarczyło, by mieć pewność, że są laikami w kwestii ratownictwa. Odpowiadali jakimiś oklepanymi sloganami, uciekając od meritum sprawy. Teoretycy, z głowami w chmurach, zero praktyki.
Czuła się świetnie. Z Radeczkiem wybrali się do fokarium na Helu, a potem wodolotem do Gdyni. Razem spędzony czas był bezcenny. Jej mały mężczyzna rósł, dostrzegała to. Narzekał tylko, że nie wzięli Reksia, ale ten źle znosił pobyt w dużych skupiskach ludzkich.
Gdy miała go odwieźć do rodziców, padło pytanie od chłopca:
— A nie pojedziemy jeszcze do taty? Nie zapalimy mu świeczki mamo?
Z trudem opanowała łzy. Jakżeby chciała przekazać synowi radosną nowinę, że jego ojciec żyje.
„Żyje i ma swoją rodzinę w Rosji”.
— Tak, pojedziemy — ledwo wydusiła z siebie.
Z trudem powstrzymała emocje, widząc, jak dzieciak modli się nad mogiłą. Wszak tam był tylko mundur Radka, nic więcej.
— Pa, tatusiu — syn zawsze tak się z nim żegnał, a słysząc to, uroniła łzę.
Przed końcem pracy pojawił się „sztabowy kutas”. W jego zachowaniu dostrzegła jakąś zmianę. Był dość pewny siebie. Gdy zbliżył się do niej, szybkim ruchem przeskoczyła na inny plik, niezwiązany z uwagami i scenariuszem. Powstała, tylko i wyłącznie dlatego, że miała niższy stopień.
— Jak praca? Jakieś uwagi? Zdradzi pani tajemnicę? — zarzucił ją pytaniami.
— Nie, mam zasadę, że tajemnic nie zdradzam. Wszystkiego pan się dowie na końcowej odprawie — odparła hardo.
— No ja też tajemnic nie zdradzam, ale niektóre wcześniej czy później wyjdą na jaw. Nieprawdaż pani Klaudio?
Zdębiała. O co temu dupkowi chodziło? Jeszcze ten jego głupi uśmieszek. Nie lubiła tajemnic, niedomówień. Zawsze dążyła do tego, by szybko wyjaśniono jej takie stwierdzenia.
— Może pan, panie komandorze, wyrażać się jaśniej? — zapytała.
Ten uśmiech szubrawca ją przeraził. Stał obok niej i „szczerzył kły” zadowolony. Nie minęła chwila, a pochylił się i szepnął jej do ucha:
— No, ta ciąża na przykład. Ciekawi mnie, kim jest ojciec? Może jakiś ciapaty, a może ruski?
Mimowolnie wyprostowała się jeszcze bardziej i nie wiedziała, co odpowiedzieć. W głowie przelatywały jej tysiące myśli i zapytań. Sparaliżowana, tym, co usłyszała nie za bardzo mogła odpowiedzieć, dać ripostę.
— To pan… — wydukała.
Jego wyraz twarzy i specyficzny uśmiech mówiły same za siebie. Odsunął się nieco i patrzył Klaudii prosto w twarz.
— Z USG wynika, że zaszła pani w ciążę, będąc na misji, a z tego, co wiem…
— To moja sprawa, z kim zaszłam w ciążę — przerwała mu, wciąż nie mogąc pojąć, jak ten podły typ się o tym dowiedział.
Postanowiła zareagować ostro, choć nie czuła się zbyt pewnie. Wpieprzał się w jej osobiste sprawy, a tego nie tolerowała.
Zbliżył się do niej, a Klaudia cofnęła się o krok, nie mogąc się dalej ruszyć, bo zablokował ją stolik.
— Mnie to nie obchodzi, ale znam podejście mediów. Taki news na pewno ich zainteresuje. Niby sprawa polskiej uprowadzonej ratowniczki nieco przyschła, ale… — wyszeptał cicho, prosto w jej twarz.
Poczuła, że się poci, mimo że sala była klimatyzowana.
— Gówno panu do tego, z kim sypiam i z kim mam dziecko — syknęła w odpowiedzi.
Stał dosłownie tuż przy niej, tak blisko, że czuła jego oddech i dostrzegała lubieżny uśmieszek.
— Mnie to lata, ale pismakom chyba niekoniecznie, już widzę te tytuły w „SuperEkspresie” i „Fakcie” — „Polska ratowniczka prawdopodobnie zgwałcona przez terrorystów” lub „Dramat polskiej żołnierki”, do tego portale internetowe, będzie głośno…
Odepchnęła go od siebie i wybiegła na korytarz.
— Czekam jutro, u siebie w kancelarii, o tej samej porze — jego słowa goniły ją.
Dzień później, kancelaria „Sztabowego kutasa”, godziny popołudniowe.
Kierowała swe kroki w stronę kancelarii kierownika ćwiczenia…
Wczorajsze popołudnie i noc były dla Klaudii jednym pasmem przemyśleń. Nie mogła zasnąć. Przede wszystkim nie dawało jej spokoju, skąd ta szuja wiedziała o jej ciąży i jak odbić piłeczkę, by to teraz nie wyszło. Przede wszystkim do mediów.
W pierwszym odruchu miała zamiar udać się do placówki Żandarmerii Wojskowej i zgłosić fakt… no właśnie czego? Szantażu. Na razie nic od niej nie żądał, zasugerował tylko, nie podjął żadnych działań.
Po drugie – nie było świadków. Rozmowa odbywała się face to face. Mógł się wszystkiego wyprzeć, a komu sierżant bądź chorąży żandarmerii uwierzy? Jej, czy oficerowi starszemu, o nieposzlakowanej na razie opinii? Brak dowodów, jej słowo, przeciwko jego. Umorzą postępowanie, a on ją oskarży o próbę zniesławienia i stanie się ofiarą.
Gdyby nie fakt, że była w ciąży, obaliłaby butelkę wina lub wódki, co być może jakoś by jej pomogło.
Wewnętrznie była rozbita. Starała się na to wszystko patrzeć nie tylko przez pryzmat swojej osoby. Gdyby to tylko miało uderzyć w nią, to pal licho, przyjęłaby to i broniła się jak lwica. Posunęłaby się nawet do tego, by zaskarżyć gazety i tych pożal się Boże internetowych twórców o atak na swoją osobę. Fakt, sprawy ze stopy cywilnej ciągną się niemiłosiernie długo. Tylko jak zareagują rodzice, synek? Dowiedzą się o tym z gazet, Internetu.
„Nie dam mu się, nie dostanie satysfakcji”.
Wszak nie miał dowodów, a nikt jej nie zmusi do tego, by przyznała się, że jest w ciąży, a do tego, by wyjawić, kto jest ojcem. Miała też cichą nadzieję, że służba prasowa MON stanie po jej stronie i zdusi w zarodku ten bełkot. Przecież tak profesjonalnie zachowali się wtedy. Ukrócili zapytania pismaków. Tu widziała swoją szansę.
Znała tego dupka – komandorka. To nie był odważny typ. Marna gnida, podły typ bez krzty honoru. Miała nadzieję, że gdy się ostro postawi, to wybije mu z głowy takie pomysły.
„Toż to pizda przecież, mały, drobny skurwysynek”.
Nie wiedziała, co chce w zamian za potencjalne milczenie. Przewidywała, że jej uwagi do planu, bo od początku krążył wokół niej, jakby chciał się zakolegować i wyciągnąć właśnie to.
„Nie, nie ma mowy” — zadecydowała najpierw.
Gdy już kładła się do snu, nieco poluzowała swoją ostatnią myśl.
„W ostateczności wskaże mu rażące błędy, ale nie wszystkie, coś zostawię dla siebie”.
Nie mogła zasnąć. W głowie cały czas tłukły się jej jego słowa. Obmyślała scenariusz spotkania, bo zadecydowała, że uda się jutro do niego. Nie, nie skuli się, odwróci wzrok i będzie go unikać. To nie ma sensu. Wezwie ją i będzie musiała wykonać rozkaz. Takie działanie to odwlekanie i danie tej kreaturze do zrozumienia, że się boi, a na razie się go nie bała.
Zapadała w płytki, kilkunastominutowy sen i budziła się co chwila. Analizowała, jak ma się zachować, co powiedzieć. Już jej się te scenariusze w głowie mieszały. Gdy zapadła w jakiś dłuższy, blisko godzinny sen, gdzieś tam przed świtem, dźwięk ustawionego budzika przerwał objęcia Morfeusza.
Przez cały dzień w pracy nie była sobą. Nie mogła skupić się na tym, co robiła. Wpisywała jakieś uwagi i po chwili je kasowała. Co jakiś czas spoglądała na zegarek, odliczając godziny i minuty do spotkania z tą kreaturą. Pragnęła mieć to już za sobą, wiedzieć, czego żąda ten gad, jakie ma asy w rękawie.
— Harpio, kochana, co z tobą? Jakaś dziwna dzisiaj jesteś? — dostrzegł jej zachowanie Wójcik.
— Mam te dni, źle to znoszę, możesz mnie zrozumieć — nie wiadomo, dlaczego fuknęła na mężczyznę.
— OK, OK, już nic nie mówię, moja, jak ma, to nawet nie podchodzę, rozumiem — odparł i nie odzywał się do niej więcej do końca pracy.
Była wściekła, że tak wyżyła się na Bogu ducha winnym koledze. Wklepała do komputera jedną uwagę, jakąś pierdołę, i na tym zakończyła pracę.
— Idziesz do hotelu? — zapytał ją, wyłączając swój komputer na fajrant.
— Przepraszam cię. Wiesz, zostanę — odparła, siląc się na przeprosiny.
Wójcik uśmiechnął się do niej i opuścił kancelarię. Pozostała sama. Sama ze swoimi problemami.
— Jednak się zdecydowałaś, dobry ruch — przywitał ją „sztabowy kutas”, gdy weszła do jego kancelarii w polowym mundurze.
Nie miała zamiaru się meldować, jak to było wskazane w regulaminach. Po pierwsze, było to już po godzinach służbowych, a po drugie, miało to być spotkanie prywatne.
— Wiesz… — zaczęła.
— Nim zaczniemy rozmawiać, wyciągnij wszystko z kieszeni i pozwól, że cię przeszukam. Niby nie wolno wnosić na ten teren nośników pamięci ani urządzeń rejestrujących mowę i obraz, ale do końca tym chujom na biurze przepustek nie wierzę — przerwał jej.
Zszokowała ją ta wypowiedź. Nie spodziewała się tego. Zdała sobie sprawę, że jednak nie doceniła Tadzika, bo tak owa kreatura miała na imię.
— Zwariowałeś — wypaliła bezpośrednio.
Wstał i zbliżył się do niej, stając tak jak wtedy, krok przed kobietą.
— Jak nie pasuje, to wypierdalaj — szepnął, patrząc jej hardo w oczy.
Nie, on nie blefował; jego wyraz wzroku i barwa głosu mówiły same za siebie. Klaudia tkwiła zestresowana. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie nawet zgłoski i stała jak kołek w płocie. Zdała sobie sprawę, że trafiła na twardego, bezkompromisowego gracza.
Wszystkie jej scenariusze upadły. Nie spodziewała się takiej reakcji z jego strony. Z podłego człowieka, jakiego znała z Darłowa, stał się teraz diabłem.
— Na co czekasz albo wypierdalasz, albo opróżniaj kieszenie. No już! — cały czas miał inicjatywę w działaniu.
Sama nie wiedziała, dlaczego, ale pośpiesznie opróżniała kieszenie. Każdą po kolei, kładąc na stole zawartość. Zahukał ją, zaskoczył swym działaniem.
Ona, która zabiła człowieka, wtedy w Syrii, była teraz tak sparaliżowana, że nie mogła zdobyć się na żadne działanie, w momencie, gdy łapsko komandora powędrowało pod poły marynarki munduru polowego i obmacywało jedną z jej piersi. To nie był delikatny dotyk, tylko wulgarne obmacywanie. Posunął się do tego, że wsunął rękę pod miseczkę biustonosza i sprawnie palcami ujął brodawkę.
Zacisnęła zęby, wściekła na siebie. Pozwoliła, by to samo zrobił z drugą piersią, tą naciętą, gdzie rana się już nieco zabliźniła. Zaoponowała, gdy jego łapska próbowały wsunąć się pomiędzy jej uda.
— Tam nie, NIE — rzuciła, odpychając jego dłonie od krocza.
Spasował. Odszedł i łaskawie stwierdził, by usiadła.
— Teraz możemy porozmawiać.
— Czego chcesz i o co ci chodzi? — wreszcie wydobyła z siebie zapytanie.
Uśmiechnął się lubieżnie. Powstał i zaczął przedstawiać swoje propozycje oraz ewentualne konsekwencje, gdyby nie przystała na to.
… i jeżeli to będzie mało, to mam jeszcze coś w zanadrzu, numery telefonów do jakiejś serbskiej kurwy o imieniu Ljubica, ale to chuj i numer do Rosjanina o imieniu Wiktor. Nasze WSI będzie zachwycone. Postępowanie, podejrzenie, że cię ruscy zwerbowali, bo na jaki chuj ci potrzebny ten numer, chyba że dziwko z nim się pierdoliłaś, a to wyjaśni sprawę. Zobacz, ruski numer, ruskie odznaczenie kilka dni temu. Jesteś skończona, a jeżeli tego nie widzisz…
Nie musiał kończyć. Jeżeli idąc do niego, była pewna, że zgasi tego frajera, to niestety, on załatwił ją. Prosto, krótko, bez znieczulenia. Przedstawiał jej wizję przyszłego życia, jeżeli nie zgodzi się na to, co on proponował.
Jej kontrargumenty padły. Stopiły się jak śnieg w maju.
— Czego chcesz? — tylko na to ją było stać.
Tryumfował, to było widać po jego wyrazie twarzy. Patrzył na nią z góry. Najgorsze było to, że miał Klaudię w garści.
— Upodliłaś mnie wtedy, suko. Zadarłaś z mistrzem. Mam wszelakie kwity na ciebie, konkrety. Jak widzisz, jestem w stanie zrobić z ciebie medialną gwiazdę, a to umiem, a na dodatek nasi „uszaci” się za ciebie zabiorą. Bachor usłyszy, jaką kurwą jesteś, i chuj mnie interesuje, czy oddałaś się ciapatemu, czy ruskiemu. Dwie rzeczy. Twój scenariusz ćwiczeń i druga to seks z tobą, bez ograniczeń, na moich zasadach. Jasne!!! — ta końcówka Klaudię wreszcie jakoś otrzeźwiła, bo do tego momentu nie kumała do końca, o co chodzi tej kreaturze.
To do niej jeszcze nie docierało. Nie tak widziała to spotkanie, na które się sama zgodziła. Szok, stres, to wszystko w nią uderzyło.
— Zrozumiałaś to, kurwa, czy nie? — padło pytanie.
Kiwnęła tylko głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. To, co teraz działo się w jej mózgu, można by przyrównać do chaosu.
Wstała sama, jakby nie była sobą. Nie zareagowała, gdy na koniec klepnął ja w pośladki. Na wpół przytomna wracała do hotelu. Wracała jak zbity pies.
Kolejne dni nie przyniosły ulgi. Kombinowała, na swój sposób starała się znaleźć rozwiązanie, ale wyjścia nie dostrzegła. Prawie dokończyła scenariusz. Perfekcyjny, do którego nikt nie mógł mieć zastrzeżeń i pytań. Idealny. Te ostatnie szlify zrobił jej partner, ona nie była w stanie.
Wizja jej przyszłego życia, jaką przedstawił „Sztabowy kutas” była nie do przyjęcia. Ataki pismaków, to, że Radeczek z tym się spotka, że jego będą wytykać palcami, kpić, poniżać, wyśmiewać się — to wszystko było nie do przyjęcia.
Skapitulowała, nie była w stanie przyjąć tego. Najważniejsze dla niej to było, by chronić dziecko i rodziców. Nie była ważna ona, ważni byli inni i podjęła już decyzję. Pomimo tego, że był to podły szantaż.
Zmusił ją, by była na pożegnaniu człowieka, którego nie znała. Potem, po imprezie, gdy pozostali sami w jego kancelarii, zgodziła się, by podjarany przekroczył kolejną granicę. Wsunął jej pod spódnicę swe łapczywe dłonie i obmacywał poprzez bieliznę intymność.
Pamiętała jego pocałunki na swojej szyi i rękę między udami. Obrzydlistwo.
Potem te przesyłki kurierskie, które musiała odbierać na biurze przepustek, bo tam je wysyłał, po wcześniejszym odebraniu ich od producenta.
— Siedemdziesiąt dwie godziny albo zrobię z twojego życia piekło — zaszantażował, gdy wszystkie gadżety dotarły do niej.
Był cwany, nie kontaktował się z nią przez komórkę, nie wysyłam SMS-ów. Każdy kontakt albo bezpośredni, bez świadków, lub pisemny, gdzie karteczka ginęła. Uczył się. Nawet bardzo dobrze.
Nawet lokalizację swojej wykupionej za grosze leśniczówki w okolicy. No, porozumienie służb. Gdy dowodził w Darłowie, to było możliwe i naturalne.
Ubrany w markowe ciuchy czekała na swą zdobycz…
Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!
2 komentarze
Hart
No to namieszałeś jak w żołnierskim kotle. Wiem jedno łatwo nie będzie . Ale jedno jest pewne trzeba to wszystko odkręcić. I to zadanie na kolejną odsłonę. Bo po co obciążać ciężarną kobietę dodatkowymi kłopotami. Oj popraw się drogi autorze😊. A teraz tak poważnie to czy ty chcesz mnie doprowadzić do nerwicy. Akcja super napięcie rośnie z każdym słowem no może bym tam coś poprawił . To oczywiście żart . Jestem na 👍🏻. Oczywiście czekam na szybkie cdn.
Jammer106
@Hart
Mieszanie w kotle to chyba mój znak rozpoznawczy.
Nie myślałem że moje opowiadania mogą negatywnie wpłynąć na zdrowie (nerwica). Odszkodowania płacić nie będę, czytacie na własną odpowiedzialność (żart).
Co do poprawy, zdaje sobie sprawę że końcówka opowiadania została potraktowana pobieżnie, zbyt szybko, ale jak zobaczyłem że dobijam do 90k znaków musiałem przyspieszyć bo dałem sobie chomonto max 100k znaków.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.
Ask
Jammer, teraz trochę kierujesz się w stronę kryminału. Szantaż, nawiasem mówiąc, wyjątkowo paskudny. Mam nadzieję, że takie rzeczy nie zdarzają się naprawdę w WP. W czasach mojej służby zawodowi wojskowi - obojętne, jakiego stopnia - trzymali jednak pewien poziom. Można mówić o różnych historiach, podgryzaniu, donosach (raczej rzadko), popieraniu faworytów i obcinaniu nielubianych, no i oczywiście wódka się lała. Ale do kobiet był zawsze szacunek. Nie było ich zresztą w wojsku w sensie służby, były pracownice cywilne, ale gdyby ktoś przekroczył czerwoną linię, to chyba marny byłby jego los (ja się z taką sytuacją nie spotkałem).
Ale wracając do tematu. Trzyma w napięciu, akcja dość wartka, wciąga. Nastrój ponury od pierwszych słów - to konieczność przy takiej tematyce. Było mi przykro, żal Klaudii - wiem, to fikcja. Ale tak wciąga, że zapominałem czasami. I to chyba najlepsza recenzja, jaką mógłbym wymyślić.
Tu - zero seksu, zero przemocy w sensie fizycznym. To znaczna różnica w stosunku do poprzednich Twoich opowiadań. I nic na tym to opowiadanie nie traci. Ocena 5+.
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Czy tylko mi się zdaje, że grupa z Formozy pojawiła się tu nieprzypadkowo? Jakby tak jakiś mały łomot, bo się chyba pewnemu komandorowi należy jak psu miska.
Pozdrawiam
Ask