
(I.M. Darkss, Niewolnica mafiosa)
Bałaszycha, Rosja, dom Wiktora, dzień po zakończeniu wojny rosyjsko-gruzińskiej.
Mocne szturchnięcie w ramię wybudziło mnie ze snu. Momentalnie otworzyłem oczy i ujrzałem nad sobą twarz Jekateriny. Uśmiechała się delikatnie, patrząc mi prosto w oczy.
— Jezu, kochanie, w tobie chyba obudził się instynkt tacierzyński. Z Kławdią wszystko w porządku, śpi sobie słodko. Nie przejmuj się tak — szepnęła i pocałowała mnie w czoło.
— Ale o co chodzi? — zapytałem, wciąż nieco zaspany.
— Mówiłeś przez sen po polsku, że wszystko Klaudio w porządku, już dobrze kochana, uspokój się — usłyszałem i przeraziłem się na dobre.
Z trudem starałem się opanować nerwy. Tylko ja wiedziałem, o jakiej Klaudii mówiłem i która mi się śniła. Obawy, że moja podwójna tożsamość i zdrada wyjdą na jaw, były coraz bliższe. Błogosławiłem siebie, że tak nazwałem najmłodszą córeczkę. To mnie jeszcze jakoś maskowało.
Katia dotknęła dłonią mojego nagiego torsu i delikatnie gładziła skórę.
— Chcesz? — zapytała, a jej dłoń poczęła schodzić niżej.
— Yhm — odpowiedziałem.
Sprawnie objęła budzący się do życia organ, który teraz nabierał kształtów w jej drobnej dłoni.
— Tylko proszę, nie pieść mi piersi, są tkliwe i pełne pokarmu — poprosiła, nim zaczęliśmy posuwać się dalej.
Zdjąłem z niej cienką koszulę nocną, a w tym czasie ona zsunęła moje bokserki. Nigdy nie spałem w piżamie; jakoś ta część nocnej garderoby do mnie nie przemawiała.
Nie chciałem kochać się w pozycji misjonarskiej i dobrze wiedziałem, że ona też. Moje ciało naciskało na jej pełne pokarmu piersi, co mogłoby stworzyć pewien dyskomfort podczas stosunku. Wiedziałem, że ulubiona pozycja małżonki to „na pieska”, i tak teraz się kochaliśmy — najszybciej wtedy szczytowała.
Nasze spełnienia przyszły szybko. Robiliśmy to w ciszy, nie chcąc obudzić Nadii. Tamary nie było; miała wrócić z obozu w Polsce pojutrze.
— Dziękuję, było cudownie — szepnąłem po wszystkim, gdy doszedłem do siebie i pocałowałem małżonkę w usta.
— Dziękuję ci, choć wiem, że uwielbiasz pieścić moje piersi. Na razie są jeszcze wylizingowane dla naszej Kławdi, ona ma wyłączność. Chyba nie jesteś zazdrosny? — odparła i oboje wybuchliśmy cichym śmiechem.
Boże, jaka ona była kochana i śliczna. A, ja? Podły, cholerny zdradzacz.
„Karima, Klaudia i ostatnio Swietłana” — wyliczałem kobiety, z którymi zdradziłem żonę.
Miałem wyrzuty sumienia, szczególnie za ostatni oral, jaki zafundowała mi pomoc kuchenna. Niby nic nieznaczący „lodzik”, lecz gdyby tamta nie miała menstruacji, pewnie byłby to klasyczny stosunek.
Leżeliśmy wtuleni w siebie, delikatnie się głaszcząc. Jakże ja kochałem ten jej dotyk, było w nim coś niezwykłego, przechodziły mnie ciarki i dostawałem gęsiej skórki.
Mała przewróciła się w kołysce na drugą stronę i głośno westchnęła. Cudowna istotka — bezbronna, śliczna i ukochana. Kolejny owoc naszej miłości.
— Wiesz, chyba mam rywalkę — wypaliła Katia, przyprawiając mnie prawie o zawał serca.
— No co ty? Ja nigdy… — odparłem, lustrując ją wzrokiem i kłamiąc, jak z nut.
— Ej, no co ty? Przecież wiem, że mnie nie zdradzisz. Mówię o Tamarze — to mnie nieco uspokoiło.
— O Tamarze? — zapytałem, skołowany i nieco już uspokojony ostatnim stwierdzeniem.
„Czyli dobrze gram wiernego małżonka” — pochwaliłem siebie w myślach.
— Słuchaj, jak ona się pakowała na ten wyjazd, to co chwila dopytywała się mnie: „Czy tatulkowi bym się podobała w tej sukience?”, „Co tatuś powiedziałby na tę spódnicę?”, „Ten podkoszulek, to nie jest chyba ładny, bo tata zawsze mnie wolał w niebieskim?”. Słowem, mam rywalkę, i to o wiele młodszą. Córka zapatrzona w ojca i w nim zakochana.
— Dziewczynki chyba tak mają — oho, odezwał się we mnie wielki znawca, co osiem fakultetów ma z psychologii, socjologii i jeszcze chuj wie z czego. — Przecież chłopcy w pewnym wieku też w matce widzą obiekt swojej miłości, przejdzie jej — dodałem.
— Wiktorze, ona ma prawie trzynaście lat, to już nie ten wiek. Ja, jak miałam czternaście, zakochałam się w koledze z klasy. No, wszystkie dziewczyny w nim się kochały…
— On jeszcze żyje? Bo wyczuwam rywala, podobno stara miłość nie rdzewieje — przerwałem Jekaterinie.
— Przestań, kocham tylko ciebie. Nawet nie wiesz, jak za każdym razem się martwię, gdy jedziesz zbawiać świat. Myśl, że możesz…
Przyłożyłem jej palec do ust, by już nic więcej nie powiedziała. I tak to było za dużo. O trzynastej miał się odbyć pogrzeb trzech moich ludzi, poległych w Gruzji. Błogosławiłem fakt, że nie dowieziono „Pietii”; nie zdzierżyłbym, gdyby chowali ich razem z nim.
— Nie mów tego, bo to przyciąga śmierć. Wiesz, że dzisiaj…
— Przepraszam, nie powinnam. Przytul się do mnie, brakowało mi ciebie ostatnio. Najpierw jedna akcja, potem ta wojna — objęła mnie wątłymi ramionami i pocałowała w policzek.
Kławdia zapłakała. Katia podniosła się z łóżka i narzuciła na siebie koszulę nocną. Sprawnie znalazła się przy kruszynce i wyciągnęła ją z kołyski.
— Głodna, ma apetyt — stwierdziła i razem z córeczką usiadła na skraju łoża.
Sprawnie wysunęła jedną z piersi i dała dziecku do ssania.
Patrzyłem na ten przecudny obraz; nie ma chyba nic piękniejszego niż widok kobiety karmiącej piersią niemowlę. Jest to tak subtelne i zmysłowe, że nawet najpiękniejsze kwiaty w zadbanym ogrodzie tracą przy tym swój urok.
— Zrobię nam śniadanie, co chcesz? — zapytałem, gdy już nasyciłem wzrok tym cudnym widokiem.
— Co uważasz, ale Nadii to zrób kanapki z serem żółtym, bo ostatnio za nim przepada — teraz zdałem sobie sprawę, jak mało wiem o swoich dzieciach. Gdyby nie ta uwaga Kątki, zrobiłbym dla starszej córki jakieś płatki z mlekiem. — I kakao — dodała, gdy byłem w drzwiach.
Jednostka Wojskowa „Wympieł”, Bałaszycha, Rosja, kilka godzin później.
Tkwiłem razem z „Uralem”, „Priomem” i „Patronem” jako posterunek honorowy przy trzech trumnach poległych towarzyszy. W galowym mundurze, w postawie na baczność, stałem, mając wzrok wbity w losowo wybrany punkt ściany.
Wszystkie trumny okryte były rosyjskimi flagami, na każdej zdjęcie i położone nakrycie głowy.
W sali panowała cisza. Co chwila wchodzili funkcjonariusze i żołnierze z naszej jednostki oraz tych zaprzyjaźnionych. Każdy oddawał hołd poległym. Na ustawionych stołkach siedzieli najbliżsi zabitych.
Większość znałem osobiście. Przecież nieraz spotykaliśmy się, a to na balach organizowanych co roku, a to na imprezach rodzinnych. Chrzestnym syna „Burana”, teraz siedmioletniego Wasilija, był „Ural”, a świadkiem na weselu „Akuły”, który ożenił się trzy lata temu, byłem ja.
Omiotłem salę wzrokiem — żona i syn „Burana” siedzieli w drugim rzędzie, małżonka „Akuły” — Ksenia, z maleńkim Olegiem w pierwszym rzędzie, brat „Lochy” z żoną oraz wybranka serca naszego medyka — Anastazja z dwójką dzieci, Katią i Olegiem. Drobna niska kobieta.
Najbardziej jednak utkwił mi w głowie obraz siedzącej w drugim rzędzie żony „Koli” w zaawansowanej ciąży. Drugie dziecko, wcześniej siedmioletnia córeczka Zoja. Obie ubrane na czarno.
Czterech podoficerów pojawiło się, by nas zmienić. Prowadzeni przez Fiodora, który pełnił funkcję rozprowadzającego, stanęli przed nami.
Dojrzałem wchodzącego popa i dowódcę jednostki.
Zrezygnowałem z przemowy, zostawiając tę przykrą rzecz Fiodorowi. Nie, to nie było z mojej strony tchórzostwo; bałem się, że palnę to, co tam widziałem, i przywołam fakt, przez kogo oni zginęli. Zdawałem sobie sprawę, że każda z rodzin zapragnie zapytać mnie, jak zginęli ich bliscy, co mówili i jak się zachowywali w tych ostatnich chwilach.
Trudne, nieprzyjemne. Gorsze to chyba, pojechać do bliskich i oznajmić im, że brat, mąż lub syn nie żyje. Wtedy widzisz te emocje, ten żal, bezsilność, rozpacz i łzy. Miałem takie epizody już za sobą. Człowiek jest jednak istota twardą, może nie każdy, ale idzie się przyzwyczaić, najgorszy jest ten pierwszy raz. Jak ze wszystkim.
Odpoczęliśmy chwilę w wyznaczonym pomieszczeniu. Pomimo faktu, że przed budynkiem czekały łapiduchy, które miały zamiar wziąć trumny i wsadzić je do czekających trzech karawanów, „Ural” dał im jasno do zrozumienia, że to nie oni wyniosą ciała naszych poległych.
— Na chuj liczycie, wypierdalać, pijaka możecie sobie wynosić z wakzała, a nie ludzi z Wympieła. Swabodni, paszli — odprawił ich krótko.
Przy dźwiękach werblu z pietyzmem wynosiliśmy każdego z naszych towarzyszy. Najpierw „Akułę”, potem „Lochę”, a na końcu „Burana”. Według stopni i funkcji. Na zewnątrz czekał pododdział honorowy. Ruszyliśmy w kondukcie w kierunku cmentarza.
Ostatnia droga, ostatnie pożegnanie.
Przypadło mi wręczyć złożoną flagę żonie „Akuły”. Zapamiętałem, jak na mnie patrzyła, cała zalana łzami. Jednak nie to mnie ruszyło. Płacz wszystkich bliskich, gdy opuszczano ich ciała do grobów i salwa honorowa. Ten huk był jak miliony igieł wbijających się w ciało.
— Pal!
— Pal!
— Pal! — te komendy i wystrzały powodowały mimowolny ruch ciała.
A potem ta cisza, gdy wystraszone kruki i wrony wracały nad cmentarne sosny.
„Show must go on, nadal mamy robić swoje” — pierwsza myśl, która przeszła mi przez głowę.
Brutalne, mocne, ale prawdziwe. Albo dotrwasz do emerytury, albo polegniesz lub zostaniesz ranny.
Dojrzeliśmy „Wołka”, który stał z Janą na cmentarzu. Smutny, skupiony, z pokancerowaną twarzą. Był może inny, ta miłość go tak odmieniła, ale tylko delikatnie, ociupeńko. Nadal we wzroku można było dostrzec wolę walki.
Nie cierpię styp. Kiedyś życie się zaczyna, a kiedyś kończy. To normalna rzecz. Jedni giną, ratując ludzi, inni popełniają samobójstwa. Ci pierwsi nie chcieli umrzeć, ci drudzy z różnych powodów do tego dążyli. Większość umiera normalnie.
Sam kiedyś zastanawiałem się, czy samobójstwo jest wyrazem słabości, czy też bohaterstwa. Niestety, jasnej odpowiedzi nie znalazłem. Zdarzają się sytuacje, gdy to jest bohaterstwo, ale są też przypadki, gdy można to zdefiniować jako tchórzostwo.
— Powiedz mi, czy on się męczył? Czy to, co nam powiedziano na pogrzebie, to prawda? Czy było inaczej? — pytania żony „Akuły” waliły mnie prosto w serce. Takie same zadałaby pewnie Katia, gdybym to ja zginął.
Przewiercała mnie wzrokiem, musiała to wiedzieć.
— Nie byłem przy nim, słyszałem tylko w radiu, co mówił. Dowodził nimi, dopóki żył, sam zabronił mi lecieć po nich, choć uwierz mi, chciałem — odparłem zgodnie z prawdą.
Oparła się na mnie i delikatnie wtuliła. Mimowolnie objąłem ją ramionami.
— Wierzę ci, Wiktorze, on o tobie zawsze mówił dobrze.
Płakałem, ryczałem jak bóbr, patrząc na jej stratę. Mój współspacz, ile razy to gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Te moje żarty, te wybuchy uśmiechów, gdy z nim się przekomarzałem…
— Kapitanie Graczow, zebraliśmy się tutaj, by zakończyć sprawę śmierci dwóch oficerów i podoficera z załogi trafionego transportera — usłyszałem po godzinie z ust prokuratora wojskowego.
— Nie mam nic do dodania do tego, co podałem w meldunku — odparłem. — Sugerowałem obu oficerom zajęcie miejsca w bojowym wozie piechoty, lecz oni, niezgodnie z procedurami, uparli się, by jechać w wozie dowodzenia — dodałem.
— Już niezgodnie, kapitanie, nie tak ostro — rzucił jakiś porucznik z prokuratury.
— Czy jest pan pewien, że w momencie, gdy wrzucił pan granat do wnętrza wozu, cała trójka osób tam będących nie żyła? — usłyszałem od panny w stopniu młodszego lejtnanta z prokuratury.
— Nie, nie byłem pewien, nie da się określić zgonu na odległość, jednak wnętrze przedziału było tak zniszczone, że niemożliwe było wejść do środka. Czy pani kiedyś widziała rozwalonego BTR-80 przy pomocy RPG?
— Kapitanie, bez osobistych… — wrzucił porucznik.
Tym bubkom się chyba w głowie pomieszało. Oboje młodzi, pewnie bez doświadczenia bojowego, z napierdolonymi do czerepów książkowymi definicjami.
— Poruczniku, moim zadaniem jest likwidacja przeciwnika. Od ratowania jest Czerwony Krzyż. Mając swoje doświadczenie, wyniesione w walce i potwierdzone przez podległego mi operatora, sklasyfikowałem całą trójkę jako zabitych, i tyle mam do dodania.
Nie mieli więcej pytań do mnie. Dali do zrozumienia, żebym wyszedł.
Po mnie wchodził „Priom”, zdołałem tylko mu mrugnąć oczami. Musiał zrozumieć.
Dzień później, lotnisko Moskwa – Domodiewo.
Zaparkowałem swojego „Patriota” na parkingu i udałem się na halę przylotów. Byłem bardzo ciekawy, jakie odczucia ma moja najstarsza córka po wizycie w Polsce. Tak bardzo chciała. Tak bardzo prosiła, wtedy tam nad Morzem Czarnym, że się zgodziłem i przekonałem małżonkę, by ta też wyraziła zgodę.
Coś mi jednak od wczoraj nie dawało spokoju. Tamara była jakaś inna w rozmowie telefonicznej, zbywała mnie, najwyraźniej nie chciała jej kontynuować. To samo dostrzegła Jekaterina. Czyżby coś się stało? Może ten wyjazd jej nie przypasił?
Już sam nie wiedziałem. Ojciec bohater bywający czasami ratujący świat przed złem. Idealny model troskliwego rodzica, który jest w stanie zrozumieć swoje dziecko. Dupa. Więcej czasu spędzałem na poligonach i akcjach niż w domu.
Tak, Tamarkę traktowałem, jak swoje dziecko. W jej żyłach płynęła moja krew, uratowana przez nas. Istota, która nas pokochała, a my staliśmy się jej rodziną.
Rejsowy Airbus miał dwadzieścia minut opóźnienia. Nie pamiętałem, jakiej linii lotniczej, takiej, taniej, nie LOT ani nie Aerofłot. Miałem dla najstarszej córki prezent, delikatny, subtelny łańcuszek z jej znakiem zodiaku, wszak za paręnaście dni miała swoje urodziny, trzynaste. Lew. Nasz wspólny prezent od wszystkich.
W końcu samolot wylądował. Lustrowałem pasażerów mimowolnie, choć takie nieraz bywało nasze zadanie. Wyszła w końcówce, moja córa. Mój skarb, najpiękniejsza nastolatka, jaką znałem.
Gdy podszedłem do niej w hali przylotów i chciałem objąć, dostałem pierwszy alarmowy sygnał. Nie pragnęła czułości, jakoś mi się tak wysmyknęła.
„Wzięła sobie do serca, te moje ostatnie gadki” — pomyślałem.
Gdy na pytania, jakie było i czy jest zadowolona, zaczęła płakać, zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak.
Odjechałem kilka kilometrów od lotniska i zatrzymałem samochód. Nie mogłem znieść jej ciągłego płaczu.
— Tami, kocham cię, powiesz mi, co się stało?
— Nie, tatku, nie — usłyszałem w odpowiedzi.
Wyciągnąłem dłoń, chcąc ją pogłaskać. Gwałtownym ruchem odsunęła się. To nie było naturalne, zachowywała się jak zastraszone zwierzę.
— Wiesz, że kocham cię nad życie i bym ci nieba uchylił. Błagam cię, powiedz mi, powiedz, jeżeli mnie kochasz.
Jebana cisza. Patrzysz i widzisz, jak córka cierpi, jak ją coś gryzie, ale ona nie ma zamiaru powiedzieć cokolwiek.
— Ten ksiądz z Polski, on… — zaczęła, a ja już miałem w głowie najgorsze scenariusze.
Nastolatka nie mogła z siebie nic więcej wydobyć prócz łez. Płakała cały czas, łamiąc mi serce. Miałem podejrzenia, domniemywałem, co się mogło stać.
„Sam ją tam kurwa wysłałeś”.
— Nie będę cię już dotykał, jeżeli sama chcesz, wtul się we mnie — rzuciłem.
Zrobiła to.
Kto odważył się tej pokrzywdzonej przez życie istocie zrobić coś strasznego? Po raz kolejny. To był klecha, nie, to było ludzkie ścierwo, niegodne, aby żyć dalej.
— Tatulku, to moja wina.
Jeszcze ją kurwa zmanipulował. Wbił, Bogu ducha winnej dziewczynce poczucie winy. Niezły kutas, wzorcowy ksiądz. Jebany magister teologii. Pierdolone ścierwo.
Nie wróciłem do domu. Podjechaliśmy pod siedzibę „Wympieła”, to były jeszcze godziny pracy. Miałem do mojej psycholożki numer bezpośredni. Irina, specjalistka psychologii, nie odmówiła.
— Wiktor, co jest?
— Małoletnia, podejrzenie gwałtu albo molestowania.
— Dawaj, nie zajmuje się tym, ale pomogę.
— Chodź Tami, jeżeli mnie kochasz, to błagam cię, chodź ze mną, porozmawiasz z panią, mnie nie będzie, jej powiedz wszystko, ona pomoże. Dobrze kochanie? Błagam! — klęknąłem przed drzwiami samochodu.
Wysiadła i przystała na moją propozycję. Nie mogłem patrzeć na to, jak moje dziecko płacze. Za dużo ta istotka doznała krzywd i łez. Wszyscy, tylko nie ona.
Nie pamiętałem, jak długo trwała sesja, odrzucałem przychodzące rozmowy od Katii. W domu czekały na nią siostry i pielmieni, które wraz z Katiuszą przygotowałem na jej powitanie.
Minuty trwały godziny, a godziny wieczność, W końcu wyszły obie.
— To nie moja specjalizacja. Przeprowadziłam typowe rozpoznanie w kierunku PTSD. Z dziećmi miałam kontakt tylko na uczelni, ale zadzwoniłam do koleżanki, specjalistki w tej dziedzinie. Ma u siebie miejsce, płatne…
— Zgoda, bez względu na cenę.
Chciałem przytulić córkę, ale Irina gestem dała mi do zrozumienia, żebym tego nie robił.
— Nie, proszę, jeśli ona sama, to tak. Nic się nie dopytuj, nie męcz jej teraz. Słuchaj, co mówi, uważnie słuchaj — szepnęła mi do ucha.
W mojej głowie panował jeden wielki mętlik. Przeczytałem adres zapisany na kartce. Gdy wsiedliśmy z Tamarą do samochodu, zdałem sobie sprawę, że nie podziękowałem psycholożce.
Z piskiem opon ruszyłem spod siedziby jednostki.
Godzinę później, przedmieścia Moskwy.
— Ja nie chcę, chcę do domu — usłyszałem od niej, gdy zatrzymaliśmy się przy prywatnej przychodni.
Boże, zabrałbym ją do domu, niosąc, stąd na rękach. Wiedziałem jednak, że sam nie dam rady jej pomóc, nawet przy zaangażowaniu Jekateriny. Do tej ostatniej zdołałem tylko wysłać SMS-a, że oddzwonię później.
— Tamarko, ja nie umiem ci pomóc, nie potrafię. Będę chciał dobrze, a zepsuję wszystko. Ta pani doktor ci pomoże. Przysięgam i proszę, zgódź się. Jeśli mnie kochasz, to zrób to dla mnie — starałem się mówić spokojnym głosem, ale było to cholernie trudne.
Cholernie? Kurewsko, kiedy w głowie masz tylko jedno – dopaść tego, który to zrobił, i się z nim rozprawić. Bez taryfy ulgowej, bez czekania na wyjaśnienia. Bo co taki kutas może mieć na swoją obronę? Nic.
Dotarło to do niej. Na szczęście się zgodziła. To była połowa sukcesu, reszta zależała od Sonii – specjalistki wskazanej mi przez Irinę.
W gabinecie przywitała nas wyglądająca na trzydzieści parę lat blondynka. Szczupła, zadbana kobieta, średniego wzrostu.
Zaprosiła córkę do gabinetu, zaznaczając, że za chwilę przyjdzie, tylko musi ze mną porozmawiać.
— Coś po drodze mówiła, cokolwiek? — zapytała.
— Nie, milczała jak grób — wyrwało mi się bez zastanowienia.
— Dobrze, Irina mi dużo rzeczy przekazała, jak wyjechaliście od niej. Na początku pana uspokoję, bo wiem, że jest pan opiekunem prawnym…
— Ojcem — przerwałem jej. — Przepraszam, tak — zreflektowałem się po chwili.
— Bardzo dobrze, że pan to powiedział. Macie ze sobą silną więź emocjonalną, to dobrze rokuje. Uspokoję pana, bo widzę, że jest pan kłębkiem nerwów. Nie doszło do penetracji pochwy, odbytu czy jamy ustnej. Prawnie nazywa się to inną czynnością seksualną…
Odetchnąłem, mój najgorszy scenariusz na szczęście się nie sprawdził. Miałem nadzieję, że…
— Co nie znaczy, że nie przebyła traumy. To był gwałt na jej psychice. Wyrafinowany. Sprawca wykorzystał mechanizm spowiedzi, dobrze rozpoznał, że córka jest religijnym dzieckiem. Usidlił, omotał, uśpił czujność, a potem… — te słowa przeszyły mnie jak włócznia.
„Zbrodnia, z premedytacją. Kurewską premedytacją” — gotowałem się ponownie w sobie.
— Bazując na swoim autorytecie i władzy, przymusił do czynności polegających na…
Robiłem w życiu wiele rzeczy niezgodnych z prawem. Przesłuchiwałem, torturowałem, zabijałem, biłem do utraty przytomności i uciekałem się do szantażu.
W robocie, w imię wyższych celów. Byłem perfidny i omotywałem przeciwnika. Kurwa, nieprzyjaciela, a nie dwunastoletnie dziecko. Kurewski w stosunku do człowieka, który był dorosły, walczył, często bez zasad, których i ja wtedy nie przestrzegałem.
Opiekun, mentor, przełożony i … oprawca. Dużo w życiu widziałem, ale takiego mechanizmu osobiście nie znałem.
Gdy zakończyła referować, z trudem ukryłem emocje. Dowiedziałem się, przez co przeszła moja córka. Z trudem tłumiłem łzy i wybuch gniewu, a co najgorsze, wściekłości na siebie, bo sam jej pozwoliłem tam jechać. Kurwa, nalegałem, choć żona była odmiennego zdania.
„Ojciec, kurwa, sam ją w to wpierdoliłeś” — nie miałem dla siebie usprawiedliwienia.
Wyrok na to ludzkie łajno wydałem już dawno. Pozostała tylko kwestia czasu, bo że chuja dorwę, to sobie poprzysiągłem, nawet gdybym miał siedzieć w tiurmie do końca życia i szukać go po całym świecie.
— Co teraz? — tylko na tyle mnie było stać po tym, czego się dowiedziałem.
— Może pan córkę zabrać do domu po spotkaniu, ale nie zalecam. Sugeruję, by została tutaj, pod fachową opieką przez całą dobę. Nie wiem, dzień, dwa, tydzień, każdy z nas jest inny, każdy inaczej reaguje. Potem terapia, jak długa nie wiem.
— Czy ja mogę być na parkingu, tu w okolicy, gdziekolwiek…
Kobieta dotknęła mojej twarzy i popatrzyła na mnie ciepłym wzrokiem. Ten dotyk był delikatny.
— Tak, i nie musi pan spać w aucie.
— Dobrze, ile zapłacić, cena nie gra roli…
— Spokojnie, uspokój się, zapłacisz po wszystkim. Stawki są w poczekalni, za twój nocleg nic nie wezmę. Irina zaręczyła za ciebie, wiem, co dla tej małej zrobiłeś. Może kiedyś będę potrzebowała twojej pomocy. Przywieź córce ubrania i bieliznę, i to wszystko, co potrzebne. Dobrze — mówiła to tak spokojnie, że aż sam się dziwiłem.
Zniknęła za drzwiami swojej pracowni. Pozostałem sam. Rozbity, wkurwiony i na swój sposób bezsilny.
Oficer służb specjalnych, z doświadczeniem bojowym, rasowy zabijaka, stał jak pipa.
„Obudź się, chuju jebany, działaj!”
Wsiadłem do terenówki i wsadziłem kluczyk do stacyjki. Nie, musiałem chwilę odczekać. Mózg trawił informacje, jakie dostałem, i ustawiał je w odpowiednie miejsca.
Wybrałem numer do Katii, musiała wiedzieć, przynajmniej, co się ze mną dzieje.
— Przygotuj Tamarce bieliznę i ubrania, no wiesz piżamkę, no i…
— Wiktor, co się dzieje? Powiedz mi, co się dzieje, bo odchodzę od zmysłów, od paru godzin. Nie odbierasz…
— Za godzinę będę w domu. Wszystko ci powiem. Dobrze?
— Coś się złego stało? Powiedz…
Rozłączyłem się i odpaliłem silnik pojazdu.
Wieczór tego samego dnia. Pokój Tamary w ośrodku.
— Mama dała tę koszulę nocną w miśki, a nie tą ładną, niebieską, no wiesz, tatku — usłyszałem, siedząc przy łóżku Tamary.
Wyrwała mnie z przemyśleń, gdyż cały czas pracowałem nad planem rozprawienia się z jej oprawcą.
— Przepraszam Tami, zamyśliłem się. Już cię słucham — odparłem.
Słuchaj, słuchaj człowieku. Nic nie wymuszaj. Cholernie trudne, gdy pracujesz w takiej profesji. Tam, przesłuchując, wymuszasz.
— Ta niebieska jest ładniejsza, prawda?
Uśmiechnąłem się. Przecież dobrze wiedziała, że niebieski to mój ulubiony. Pytanie retoryczne.
— Tak, bardzo ładna, ale wiesz, mama ma na głowie Nadię i Kławdię, a wiesz, jakie one potrafią być i jak dać mamie w kość — odparłem, nie wiedząc, czy kontynuuję tę rozmowę dobrze, czy też źle.
Rzadko w swoim życiu miałem takie dylematy. Czy to, co powiem, pomoże, czy też koncertowo spierdolę całą robotę psycholożki.
„I ty, kurwa, jesteś ojcem?”
Nie pierwszy raz zadawałem sobie to pytanie i nie pierwszy raz nie uzyskiwałem odpowiedzi.
Wyciągnęła dłoń i dotknęła moich palców, ułożonych na udach.
Nawet nie wiedziałem, czy mogę nakryć jej rękę swoją dłonią, czy ją to nie zaboli. Zrobić, jak nakazywało serce, czy inaczej? Delikatnie dotknąłem palcami drugiej ręki, drobnej dłoni córki.
— Ale ten ksiądz, tato… — zaczęła, a jej dłoń zacisnęła się na moim paliczku.
— Mów, słucham — szepnąłem.
Zdawałem sobie sprawę, że nie powie mi wszystkiego, już teraz i w tej chwili. Nie, nie to, żebym był taki mądry, bo w tej kwestii to byłem wołową dupą. Sonia mnie uprzedziła i pozwoliła, bym tę pierwszą noc był przy niej. Jakoś mi to tłumaczyła, lecz wtedy moją łepetynę zajmowała jedna rzecz.
„Zajebię cię, skurwysynu, zajebię za to, co zrobiłeś”.
„Zadziałaj ciepło, delikatnie. NIE DOPYTUJ, KURWA” — tak musiałem zrobić, nie inaczej, zajebiście trudno.
— Jestem tu przy tobie, jestem… — mimowolnie wyciągnąłem dłoń, chcąc ją pogłaskać po twarzyczce.
Kurwa, naturalny odruch ojca, bliskiej osoby.
— Nie, nie cofaj ręki, chcę, byś mnie przytulił, tak jak wtedy, gdy byłam mała. I zostań ze mną tutaj. Proszę — usłyszałem, gdy w ostatniej chwili miałem zamiar wycofać rękę.
Weszła pielęgniarka. Byłem na sto procent pewien, że wyczekiwała pod drzwiami, gdyż słyszałem odgłosy medycznych drewniaków. Miała klasę.
— Zażyj to — poprosiła córkę, wręczając jej tabletkę.
— Zostaniesz, tatku, aż usnę?
Kiwnąłem tylko głową.
— Jezu, Wiktor, co się stało? — zapytała żona, gdy przyjechałem po rzeczy Tamary.
— Zaraz ci powiem, masz to przygotowane?
— Co się stało? Powiedz mi, proszę! Masz wzrok, jak wtedy, gdy ją ratowałeś, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Chciałem przekazać wszystko, pragnąłem wyrzucić z siebie to, co mnie bolało, co uderzało w serce.
— Tatusiu, a gdzie Tami? — zapytała Nadia.
Zamknąłem oczy i nie miałem zamiaru ich otworzyć.
— Nadia, leć do pokoju i pokaż tacie swój obrazek, no już — Katia wiedziała, że stało się coś złego.
— Ktoś skrzywdził naszą córkę, bardzo skrzywdził. Jadę do niej. Dasz radę? — kurwa, zadałem pytanie, jakbym to ja codziennie opiekował się dziećmi.
— Ktoś ją zgwałcił, tam? — szeptem zapytała Katia.
Zdołałem tylko zaprzeczyć ruchem głowy, gdy wbiegła Nadia.
— To ty i ja, tam Tamarka i mama z Kławdią.
— Piękny rysunek, kochanie, podejdź tu, niech cię uściskam — pociecha wpadła mi w ramiona.
Pogłaskałem dziecko po włosach i ucałowałem w czoło.
— Tamarka jest chora, nie może teraz przyjechać, bo Kławdia jest mała. Mogłaby ją zarazić. Chciałabyś, by Kławdia była chora? — błogosławiłem Katkę, że mnie od tych pytań wybroniła.
— No już, idziemy spać, raz-dwa — Katia dowodziła naszym stadkiem w tej chwili.
W momencie, gdy brałem torbę, usłyszałem pytanie żony.
— Może ja tam pojadę, ja kobieta…
— A ja nakarmię Kławdię piersią? — odparłem.
Zacząłem, skończę. Bez skrótów.
Rankiem obudził mnie dzwonek telefonu. Tylko spojrzałem. Numer służbowy „Wympieła”. Musiałem odebrać.
Zasnąłem w fotelu. Tamara spała. Popatrzyłem na jej cudną twarz.
„Moje dziecko, moja ślicznotka”
Wzrok utkwił na protezie.
„Ty załatwiłeś to dziecko, ty oddałeś strzał”.
"Nigdy sobie tego nie zapomnę. Będę analizował. MÓJ BŁĄD”.
— Melduj się do bazy. Potwierdź kodem 01.
— 741 355 — podałem.
— Stawiaj się, natychmiast. Jasne!
— Przyjąłem, realizuję.
Z bólem serca odsunąłem dłoń.
Spojrzałem na twarz córki i mimowolnie dotknąłem jej policzka. Tylko musnąłem, nie chcąc dzieciny wybudzać ze snu.
Odszedłem.
Siedziba Jednostki „Wympieł”, Bałaszycha, dwie godziny później.
— Kieruję pana na urlop. Primo, zaległy za ten rok, a sekundo, odsyłam od działań ze względu na znane kwestie — usłyszałem po tym, jak zameldował mnie mój przełożony, Fiodor.
Stałem u dowódcy jednostki, niewyspany, zmęczony, z głową zawaloną myślami. Nie za bardzo wiedząc co począć. Generał kazał mi usiąść. Spocząłem na fotelu.
— Porucznik Irina musiała zameldować, sam pan wie, jakie są procedury. W tym stanie nie może pan wykonywać zadań bojowych — rozpoczął.
Nie miałem pretensji do psycholog, postąpiłbym tak samo. Takie były regulaminy i zdawałem sobie z tego sprawę. Byłbym świnią, gdybym pomyślał o niej jak o konfidencie. Wykonywała swoją pracę, pomogła, wskazała terapeutkę. Mogłem być jej tylko wdzięczny.
— Wiem, co się stało, nie w szczegółach, ale wiem, co spotkało pana córkę i jak silnie jest pan z nią związany. Proszę mi powiedzieć kapitanie, czy chce pan to zgłosić do organów ścigania? Możemy wysłać nakaz ścigania tego klechy do Polski, tylko przestępstwo zostało popełnione w Polsce, przez polskiego obywatela na naszej obywatelce. Rozprawa i ukaranie sprawcy nastąpi tam, według ich kodeksu karnego, o ile w ogóle go posadzą.
— Jak to? — wyrwało mi się.
— Proces poszlakowy. Słowo pana córki, przeciwko polskiemu księdzu. Brak świadków. W Polsce duchowni to święte krowy, kierownik sekcji rozpoznania na kierunek Polski już zebrał prasowe i pozaprasowe informacje na temat karalności tego typu przestępstw dokonanych przez duchownych katolickich. To plaga, a karalność prawie zerowa. Jeżeli pan chce, to może się pan z nim spotkać.
— Mam darować temu… — przerwałem generałowi.
— Fiodorze, zostaw mnie z kapitanem samego — dowódca zwrócił się do Fiodora.
Ten powstał bez słowa i wyszedł. Pozostałem sam z najwyższym przełożonym.
Generał powstał, dając mi znak ręką, bym siedział. Stanął za moimi plecami i obie dłonie położył na moich barkach.
— Wiktorze — po raz pierwszy w życiu tak się do mnie zwrócił. — Jeżeli zgłosisz to i pójdzie to drogą dyplomatyczną, Watykan upchnie tego skurwysyna gdzieś na misji w Afryce lub Ameryce, skitrają go na jakimś zadupiu. Wystraszysz ptaszka. Dlatego po przyjacielsku sugeruję, nic nie zgłaszać — kontynuował.
Wyostrzyłem zmysły i słuchałem generała w skupieniu.
— Masz trzy tygodnie urlopu. Zdaj broń i paszport, zajmij się córką, masz zmysł analityczny, a w razie konieczności nasze bazy danych są do twojej dyspozycji. Przemyśl wszystko i podejmij właściwą decyzję. Nic pochopnie, weź wszystkie za i przeciw. Rozumiesz mnie?
Domyślałem się, co chce mi przekazać. Byłem zaskoczony. Nie spodziewałem się takiej reakcji.
Powstałem, gdy wziął dłonie z moich barków. Staliśmy naprzeciw siebie i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
— Wiem, co przeszedłeś. Najpierw czwórka twoich ludzi, teraz córka. Wiem, jak z nią jesteś związany, jest twoim oczkiem w głowie. Ułóż sobie plan, nawet dwa, i nie działaj na wariackich papierach. Zrób to tak jak w Libanie, perfekcyjnie. Wszystko dopracuj w szczegółach — zakończył i wrócił na swoje miejsce.
Stałem przez chwilę, nie wiedząc co odpowiedzieć.
— Jeżeli nie ma pytań, to jesteście wolni, kapitanie.
— Tak toczna — wyrzuciłem z siebie.
— Gdyby coś nie wyszło, nie licz na nas. Ta rozmowa tu w ogóle nie miała miejsca. Poniał — usłyszałem na odchodne, gdy nacisnąłem klamkę drzwi.
— Poniał, tawariszcz gienierał — odparłem, nie biorąc nawet pod uwagę takiej opcji.
+++++
Kolejne dwa dni były dla mnie jednym wielkim maratonem. W domu byłem chwilowym gościem. Wpadałem na krótkie chwile, przebierając się tylko.
Jednostka i przychodnia – to było moje życie. Bez snu, jedząc byle co i żłopiąc niezliczone ilości kawy i herbaty. Katia płakała, widząc mnie w takim stanie, lecz wiedziała, a może się bała zwrócić mi uwagę, bym się uspokoił, zwolnił.
Nie mogłem i nie chciałem. Na szczęście nie byłem sam. W robocie pomagali mi „Priom” i „Ural”. Ten pierwszy uruchomił swoich kolegów informatyków oraz, jak się później okazało, hakerów.
— Nie, zrobię wszystko, zesram się pod siebie, ale go zlokalizuję. Podły skurwysyn. Nie odpuszczę — zapewnił mnie łącznościowiec.
To jednak „Patron” zapewnił pierwszy sukces. Uderzył tam, gdzie żadnemu z nas nie przyszło to do głowy.
— Ksiądz Roman B. z archidiecezji kamieńsko-szczecińskiej, tu masz jego zdjęcie, właśnie z tego obozu, na którym była Tamara — wypalił na trzeci dzień, gdy rankiem po pobycie u córki, pojawiłem się w jednostce.
— Jesteś kurwa pewien? — zapytałem, nie dowierzając mu.
— Tak. Brat mojej kuzynki jest popem. Przepraszam cię, dowódco, że nic nie mówiłem, ale ty byłbyś w gorącej wodzie kąpany i byś to mógł z niego wyciągnąć jak „Buran” z Ingusza. Trochę to trwało i już tłumaczę…
Z rozdziawioną gębą słuchałem, co miał do powiedzenia snajper. Pop po wysłuchaniu, co przydarzyło się Tami, za punkt honoru narzucił sobie znalezienie sióstr zakonnych, które wyjechały z Rosji, na tamten obóz. Jaki ja byłem głupi i otępiały, że nie uderzyłem właśnie w ten punkt. Były dwie, tyle wiedziałem od Tami. Wydzwaniając od kolegi do kolegi, od parafii do parafii, poprzez kolejne eparchie, w końcu trafił na jedną z zakonnic. Tak się szczęśliwie okazało, że przełożonym klasztoru był kolega z seminarium owego członka rodziny „Patrona”.
— No i ten skurwysynek, polski klecha jebany, zrobił sobie zdjęcie z naszymi zakonnicami. Na dodatek nie skrywał swej tożsamości, no i mamy dane kutasa — zakończył „Patron”, wręczając mi wydrukowane zdjęcie.
Przyjrzałem się tej szui. Miał na oko nieco ponad trzydzieści lat. Wysoki, liczący tak na oko ze 190 centymetrów, kawał chłopa. Tak szacunkowo, że sto kilo. Tyle mogłem wywnioskować ze zdjęcia, porównując gabaryty klechy do wyglądu obu zakonnic, a wzrost do stającego za nimi samochodu. Prosta chłopska gęba, łapy delikatne, wypięknione, nieskalane ciężką pracą.
Ucałowałem snajpera, a on, zdziwiony, odskoczył na bok.
— Nie trzeba, przestań, daj spokój — odparł.
— Biorę dane, może nasi w polskiej sekcji coś mają — od razu zadziałał „Ural”.
Zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz — numer z przychodni. Odebrałem natychmiast, dając znać towarzyszom, by ucichli.
— Graczow, słucham.
— Myślę, że jutro będzie można zabrać Tamarę do domu. Rozmawiałam z nią dzisiaj i wydaje mi się, że lepiej jej zrobi, gdy spotka się z rodzeństwem i pana żoną, przepraszam, matką, bo ona tak ją nazywa. Pozostawię córkę na jeszcze jedną noc, porozmawia z nią psychiatra, ale myślę, że przychyli się do mojego zdania — usłyszałem znajomy głos Sonii.
— Dobrze, dziękuję pani. Proszę podać kwotę, jaką mam przelać na konto — zapytałem.
— Słucham? Kwota została uregulowana wczoraj, panu zostanie do zapłaty tylko ostatnia doba, to będzie…
— To niemożliwe, ja przecież nic nie wpłacałem — bąknąłem zdziwiony i skołowany.
— Panie Wiktorze, przelewy nie kłamią. Może żona zapłaciła?
Klapnąłem na fotel. Za dużo chwilowo padło na mnie. Nieco zakręciło mi się w głowie. Sonia rozłączyła się.
— Szanuję cię, Wiktorze, bardzo szanuję, ale posłuchaj mnie — głos „Patrona” stał się poważny jak nigdy.
— Co? — zapytałem.
— Idź spać, bo pierdolniesz nam tu na zawał. Jeżeli mnie szanujesz, odpocznij.
— „Patron” ma rację, ty lecisz na oparach, musisz zluzować — dodał „Priom”.
— Przestańcie.
Ich wzrok nie znosił sprzeciwu. To nie była delikatna sugestia. Dali mi jasno do zrozumienia, że przeginam.
— Dobra, niech wam będzie, ale gdyby…
— Obudzimy, jakby coś, a teraz idź spać — dojrzałem w oczach „Prioma” błysk zadowolenia.
Padłem jak zabity. Obudziłem się, gdy zapadł zmierzch.
— Wiesz, tatulku, pani doktor mówiła, że jutro pojadę do domu. Wiesz, jak się bardzo stęskniłam za Nadią, Kławdią i mamą — usłyszałem na dzień dobry od Tamary.
Nadal nie wiedziałem, czy mogę tak jak zawsze, pochylić się i pocałować ją w czoło lub usta, przytulić, pogłaskać.
„Proszę być naturalnym, takim jak wcześniej” — w głowie tłukły mi się słowa Sonii.
Jak wcześniej. Nic nie było jak wcześniej. Roman B. to zmienił. Zdeptał, sponiewierał to pokrzywdzone wcześniej przez życie dziecko.
„Już niedługo świętej pamięci Roman B”. — poprawiłem się w myślach.
— Jutro po południu cię zabiorę. Wiesz, jak Nadia się stęskniła, a Kławdia urosła? — odpowiedziałem.
Boże, jaki byłem nieporadny, bezsilny. Młodszemu dziecku przeczytałbym bajkę, ale nie nastolatce. Obrałem jej pomarańczę. Nadal miałem opory, czy mogę dotknąć własną córkę. Wszak od mężczyzny spotkała ją krzywda.
— Tatku, co się dzieje? — była wprawną obserwatorką, dostrzegała, że ze mną jest coś nie tak.
— Nic, kochanie, nic, martwię się trochę — no kurwa, nie wiedziałem, czy dobrze mówię. Mogłem wymyślić ból zęba, głowy, chuj wie, co jeszcze.
Wstała z łóżka i objęła mnie ramionami. Najdelikatniej, jak tylko mogłem, objąłem ją swoimi.
— Ty mi wtedy mówiłeś, pamiętasz nad morzem, że jesteś mężczyzną, a ja dorastam i jestem kobietą. On mówił co innego i ja nie wiedziałam, kto ma rację. Mówił inaczej niż ty, że ty się nie znasz, a on jest księdzem i wie lepiej… — szeptała mi do ucha.
Miliony igieł wbijały się w moje ciało, gdy tego słuchałem. Wściekłość i złość wzrastały. Pragnąłem mieć go w swoich łapskach i obrobić, ostro, bez znieczulenia.
Przytuliłem córkę mocniej, może nawet za mocno.
„Boże, ześlij na mnie ten ból, NA MNIE, ja to udźwignę, wytrzymam. Oszczędź ją!”.
Gdy zwolniliśmy uściski i odsunęliśmy się od siebie, dojrzała łzy w moich oczach.
— Tatulku, nie płacz, to nie twoja wina, ja sama chciałam tam jechać — powiedziała, a jej drobna dłoń otarła kroplę z mojego policzka.
Kierownik rozpoznania na Polskę, gdy tylko pojawiłem się u niego, przedstawił mi sporo materiałów dotyczących pedofilii w Kościele katolickim. Czytając te rzeczy, byłem w szoku.
Jakieś przesłuchania poszkodowanych przed komisją kościelną, stwierdzenia biskupów, że to wina dzieci i że to one kapłanów swoim zachowaniem kierują na złą drogę.
„Uderzenie w dobre imię Kościoła”, to takie delikatne „ciumki”. „Przecież ksiądz to też człowiek” i podobne. Jebani hipokryci. Kryli te przestępstwa, przenosili kapłanów w to umoczonych na inne parafie, w inne miejsca.
Nie pracowałem w Czerwonym Krzyżu, kurwa, FSB i GRU miało dużo na sumieniu, ale to nie była wspólnota religijna. Wzorzec dla takiego dziecka jak moja córka. Ksiądz to jakby ostoja spokoju, pewności, bezpieczeństwa, człowiek bez grzechu, guru.
Chuj, nie wzorzec, niedorajda życiowa, facet nienadający się do życia w normalnym społeczeństwie. Wyjebane w kosmos ego. Całowanie po rękach i na kolana, ty marny puchu. Kurwa, przed kim? Przed tobą, fagasie, co byś się o własne sznurówki zabił.
Na kolana mogę paść przed własną żoną, a i ta jak mnie szanuje, to poprosi, bym powstał. Przed matką i ojcem. Błagając kogoś o przebaczenie, za wyrządzone krzywdy.
Podobnie z całowaniem w rękę. Rodzice, żona, a nie biskup, bo kimże on dla mnie jest? Szczególnie ten, który przenosił podległych pedofilów na inne parafie, a zdarzał się i taki, co sam się z dzieciakiem zabawiał.
— Ja nie płaczę, tylko mi się oczy załzawiły.
— Nie kłam, tatku, ja widzę.
— Połóż się, proszę. Zostanę tu z tobą.
Podała mi rękę i położyła się na łóżku w tej niebieskiej koszulce nocnej, która mi się podobała.
Trzymając swoje dłonie, usnęliśmy razem. Ona na łóżku, a ja w fotelu.
— Nie, proszę, nie chcę, zostaw! — usłyszałem głos Tamary i poderwałem się zaspany z fotela.
— Już, spokojnie, już jestem tu z tobą — szepnąłem, przytulając ją do siebie.
Drżała, przeżywając koszmar. Znałem to z autopsji. Podobne koszmary, a jednak inne. Porównywalne, jednakże odmienne. Nie można porównać traumy trzynastolatki do doświadczeń bojowych czterdziestolatka. Nie ten sam kaliber. Nie ta sama psychika.
Teraz gdy spała, mogłem ją pogłaskać po twarzy. To najwyraźniej uspokajało, pamiętałem to z poprzednich traum, tych z Biesłanu. Mój sposób, prosty, sprawdzony na tamte przeżycia.
Zadziałało. Uspokoiła się.
„Już jesteś martwy jebany skurwysynu”
Zapadłem w płytki sen.
— Mamy dane, niedużo, ale jest — zameldował „Ural”, gdy pojawiłem się w swojej kancelarii.
Wziąłem w ręce wydruki i zacząłem je czytać. Ta cholerna bladź, nie po raz pierwszy dobierała się do nieletnich dziewczynek. Ukończone seminarium, potem wikary w Stargardzie Szczecińskim i pierwsze „ale” – dziwne zachowania w stosunku do jedenastoletniej scholanki. Łapska wkładał w majtki i obmacywał piersi. Matka zgłosiła to do kurii.
„Kurwa, do kurii biskupiej, a nie na policję?” — nie rozumiałem tych ludzi.
Standard. Przeniesiony na inną parafię. Tam niby spokój, ale coś nie grało. Przepracował niecały rok i zaś inna parafia. Już to mi śmierdziało.
— Czytaj tutaj, kamandir — wskazał mi palcem „Ural”.
Gówniana gazeta, jakaś miejscowa i krótka wstawka na przedostatniej stronie. Policyjne zapiski.
„Patrol policji wezwany do tego ekshibicjonistycznego zdarzenia, nie został wpuszczony na teren parafii. Ksiądz Roman B. tłumaczył się, że na balkonie nie mogło być nikogo innego, gdyż on w tym czasie spożywał posiłek, co potwierdziła gosposia Brygida R.”.
Słowem, trzy trzynastolatki miały wizję. Szczególną, widząc nagiego księdza na balkonie.
Wszystko mi się układało w całość.
Stwierdzenia miejscowych dewot broniących księżulka i rady parafialnej. Idealny ksiądz, superczłowiek, tyle dobrego zrobił dla parafii, a te oskarżenia to policzek dla Kościoła.
— Wodzu, idziemy na fajka, dawaj — zaproponował „Priom”.
Ostatnio paliłem jak smok. Wyszliśmy na zewnątrz, a on poprowadził mnie w okolice boiska sportowego.
— Wiemy, co chcesz zrobić, i masz nasze wsparcie. Teraz posłuchaj i nie przerywaj.
Zamieniłem się w słuch. Zatrzymaliśmy się przy jednej z bramek.
— Tu masz namiar na fałszerza. Był coś winny „Buranowi”, więc z ciebie nie zedrze. Z tego, co wiem, dokumenty podrabia pierwsza klasa, śmiało uderzaj, klamkę masz lewą od czasu akcji w Inguszetii, rewolwer Nagana, myślisz, że nie widziałem, jak go zabrałeś… — zaczął.
Nie wiedziałem, czy teraz chce mnie szantażować, czy co innego. Zdębiałem chwilowo.
— Musimy mieć numer telefonu komórkowego tego chuja, a on się nie ujawnił ani do tych zakonnic, ani do Tamary…
— „Priom”, to mi nie daje…
— Właśnie. Wodzu, szanuję cię, kocham jak brata, ale czy mogę zdradzić ci swoje kontakty?
Zdębiałem, nie wiedziałem, co odpowiedzieć przez chwilę.
— Czego chcesz?
— Niczego, tylko pewności, że mnie nie wydasz.
Odsłonił się, nie pozostawało nic innego, jak przystać na jego propozycję. Nie wierzyłem, że może być zdrajcą. Nie on.
— Przysięgam.
— Poprzez Dark Net mam kontakt z towarzyszami z Północnej Korei, najlepsi hakerzy na chwilę obecną. Myślisz, że to nasi sparaliżowali strony gruzińskie w czasie wojny? Nie, to oni, Koreańczycy z północy to zrobili. Z jednym spotkałem się na szkoleniu w Moskwie, pomagał naszym hakerom, trochę potem nawywijał po pijaku na mieście i mu dupę uratowałem, ma wobec mnie dług, bo wiesz, tam u nich w Korei to nie ma taryfy ulgowej, obóz reedukacyjny w najlepszym razie.
Zadzwonił telefon, odebrałem. Brat Jekateriny chciał wiedzieć, co się stało, bo Katka była przerażona tym, co się wydarzyło i moim zachowaniem. Zreferowałem mu pokrótce i poprosiłem, by, jeżeli to możliwe, wsparł siostrę, bo ja chwilowo nie dam rady.
— Masz to, jak w banku, rozumiem cię, ale proszę, nie rób głupot. Obiecasz?
Skłamałem, dając słowo, że nie zadziałam w tym kierunku. Podpowiadał mi, bym to zgłosił na milicję, a tamci przekażą to Polakom. Słuchałem jego porad jak zgaszonego radia. Chciał dobrze, ale nie znał realiów. Narazić dziecko na kolejne przeżywanie traumy, przesłuchania, być może na wyjazd do Polski i spotkanie się oko w oko z oprawcą? Nie, nie mogłem do tego dopuścić. I tak już zbyt wiele osób wiedziało o tym, co się wydarzyło. Zakończyłem z nim rozmowę.
— Dobra, kontaktuj się z nim, tylko jak on nam pomoże, jak to zrobi? — powróciłem do przerwanej rozmowy z „Priomem”.
— Coś mi się w głowie kluje, nie zdradzę ci, bo nie wiem, czy on będzie umiał to zrobić, choć znając jego, to podoła. Ja przy nim to mały pikuś jestem.
Odebrałem Tamarę, z ośrodka. Uśmiechała się bidulka, ale to już nie było to samo dziecko. Starała się, lecz widziałem, że niektóre jej gesty są na siłę, nienaturalne.
— Proszę pamiętać, to początek drogi. To, że nie trzymam jej tutaj, nie znaczy, że wszystko z nią w porządku. Obawiałam się próby samobójczej, ale widzę, że ona nie byłaby w stanie tego zrobić. To zasługa pana i żony czuje silną więź emocjonalną, nie mogłaby was zranić, zrobić krzywdę kochanym osobom. To naprawdę dobrze rokuje, ale jeszcze daleka droga przed nami. Nadal ma poczucie winy, że to ona sprowokowała działanie oprawcy — przypomniałem sobie słowa Sonii.
— Co ja mam robić, jak z nią rozmawiać?
— Naturalność, proszę być naturalnym. Nie dopytywać, nie zaczynać tego tematu. Niech ona mówi, a przede wszystkim — powtarzać w czasie rozmów na ten temat, że to ona jest pokrzywdzona, a nie ksiądz. Nie rozpaczać, nie popadać w skrajności i zapewnić spokój — usłyszałem.
W kopercie wręczyłem kobiecie zaległą kwotę. Nawet nie przeliczała.
— Powodzenia, Wiktorze, zazdroszczę żonie. Ja nigdy nie trafiłam na takiego faceta — powiedziała, ściskając moją dłoń.
Ruszyłem z Tami w kierunku domu. Nie bardzo wiedziałem, jak zacząć rozmowę, więc kilka kilometrów przejechaliśmy w ciszy.
— Musisz odpocząć tatku, wyglądasz na zmęczonego, obiecaj mi — zaczęła.
Była bystrą obserwatorką, z pewnością dostrzegła moje worki pod oczami, ziemistą cerę i smutny wzrok.
— Obiecuję, mam trochę urlopu, pobędziemy razem, ale mam do ciebie prośbę — odpowiedziałem. Przyglądała mi się bacznie, nic nie dopytując. — Nadia o niczym nie wie, powiedzieliśmy jej z mamą, że zachorowałaś i musiałaś być te kilka dni w szpitalu. Zrozum, ona jest mała, nie ogarnie tego wszystkiego, a wiesz, jaka z niej gaduła, powie komuś w przedszkolu — nie wiedziałem, czy nie balansuję na granicy ryzyka. — Więc gdyby się pytała, to powiedz jej, że źle się czułaś i dlatego byłaś w szpitalu. Dobrze kochanie?
Jak na szpilkach, czekałem na odpowiedź. Obawiałem się, że może to przyjąć nie tak, jak chciałem.
— Dobrze, tatku, masz rację, wypapla w przedszkolu, a ja tego nie chcę. Powiem, jak mówiłeś — odparła, a kamień spadł mi z serca.
— Dziękuję, Tami — odpowiedziałem uspokojony.
— A mama wie?
Przytaknąłem i wyjaśniłem, że musiałem Katii powiedzieć.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jedziemy do domu. Stęskniłam się bardzo za wami — usłyszałem po chwili, a ona delikatnie głaskała mnie po policzku.
Pozostałą część drogi opowiadała mi o swoim pobycie w ośrodku. Chwaliła personel i Sonię, widać było, że ten czas jej służył.
Jekaterina i Nadia powitały ją, jakby wróciła z dalekiej podróży. Ściskały się długo i płakały. Tylko Nadia nie wiedziała, dlaczego obu kobietom płyną łzy z oczu.
— Fajnie, że jesteś już zdrowa, bo się martwiłam — wypaliła Nadia, obejmując starszą siostrę ramionami.
Zasiedliśmy wszyscy do późnego obiadu. Tamara zajadała się pielmieni.
— Mamo, są super, nie jadłam nigdy tak dobrych — pochwaliła kunszt kulinarny żony.
— To też zasługa taty, pomagał mi — odparła Katia.
Gdy Tami poszła pobawić się z Nadią i zostaliśmy sami, Jekaterina dotknęła mojej dłoni.
— Wyglądasz strasznie. Wiktor, masz nas, błagam cię, nie rób głupot, odpuść, bo widzę w twoich oczach tę wściekłość i wolę zemsty. Nie warto, czas zaleczy tę ranę.
Omiotłem ją chłodnym spojrzeniem i spojrzałem żonie głęboko w oczy.
— Mówisz tak, bo jej nie urodziłaś? Bo jest przybrana? Czy to samo powiedziałabyś, gdyby to się przydarzyło Nadii lub Kławdii? — byłem do bólu bezpośredni, choć może nie zdawałem sobie sprawy, że ranię ukochaną.
Popatrzyła na mnie chłodno i przenikliwie. W tym spojrzeniu był wyrzut złości i żalu.
— Jak mogłeś, jak mogłeś tak pomyśleć. Wiktorze, co się z tobą dzieje! — wyrzuciła z siebie i odwróciła się na pięcie, kierując swe kroki do sypialni.
Chwyciłem ją mocno za ramię, zatrzymując. Zdałem sobie sprawę, że zagrałem zbyt mocno.
— Przepraszam Katka, przepraszam, nie wiem, co się ze mną dzieje. Wybacz, nie chciałem — wycedziłem cicho przez zęby.
Odwróciła się i dojrzałem, że płacze. Tkwiliśmy chwilę, może kilka sekund, a może minutę, patrząc na siebie.
— Puść, proszę. Nie poznaję cię. Masz oczy bestii, takie jak wtedy, gdy ją uratowałeś — te słowa przeszyły mnie na wylot.
Zwolniłem uścisk, dając jej odejść. Zrobiłem kilka kroków w tył i usiadłem na krześle, zatapiając głowę w dłoniach.
Tak, uwolniła się we mnie bestia. Zemsta zatruła umysł i wcale nie chciałem tego zmieniać.
„Oko za oko, ząb za ząb, a gwałt, niech się gwałtem odciska”.
Dwa dni później. Nasz dom. Bałaszycha. Federacja Rosyjska.
Nastały ciche dni pomiędzy mną a żoną. Przed dziećmi stwarzaliśmy pozory normalności. Wymuszone uśmiechy, nawet na siłę gesty czułości, jednak była jakaś rysa. Katia odsunęła mnie od alkowy, ścieląc mi łóżko w pokoju gościnnym.
Siedziałem w domu, nie pokazując się w jednostce. Musiałem odetchnąć i nabrać sił, a poza tym obiecałem to Tamarze. Zabierałem obie starsze córki na spacery i do kina, ale w mojej głowie wciąż tłukło się jedno — plan.
Gdy zamykałem oczy, analizowałem, co i jak zrobić, gdzie się zatrzymać i jak zapewnić alibi. To zaprzątało mój umysł. Kuriozalnie, kłótnia z Katką okazała się dla mnie zbawienna.
Po telefonie od „Prioma” byłem zmuszony, po 48-godzinnej przerwie, stawić się w „Wympiele”. Małżonce nie powiedziałem nawet, gdzie jadę; po prostu wsiadłem w UAZ-a i pojechałem.
— Mój kolega Joon stworzył takie cudo i puścił wczoraj. Patrz, Wiktorze, kurwa, mistrz z niego, mistrz świata. To się musi udać — łącznościowiec nie krył podziwu.
Spojrzałem w ekran. Watykańskie pismo z komórki Kongregacji Nauki Wiary, dołączone w załączniku, pytało o miejsce przebywania naszego kapłana, prosząc również o podanie kontaktu telefonicznego lub mailowego w celu wyjaśnienia „nieścisłości i pomówień”. W dalszej treści wskazywano na poufność informacji i wyjaśniano, że w najbliższym czasie skontaktuje się z nim wysłannik ze strony Stolicy Piotrowej.
Loga, pieczątki, podpisy i forma były bez zastrzeżeń. Jeśli to stworzył ów Joon, to był kurwa mistrzem świata i okolic.
— rzuciłem.">— Ty, ale przecież to pójdzie do Watykanu, od razu wykukają, że to podróbka, te biskupy z archidiecezji nie są chyba takimi jełopami — rzuciłem.
— Czytaj wodzu, czytaj. Odpowiedź prosimy przesłać jako kontynuację tego maila ze względu na poufność sprawy. Kapujesz?
Nie kapowałem, jeżeli coś wyszło z adresu watykańskiego, nawet jeśli nasz „Kim” tam się włamał, to musiało tam wrócić. Wszystko się wyda i plan pierdolnie. Ostrzegą klechę i dupa.
— Nie kapuję… — odparłem, dodając mu swoje przemyślenia.
— Starzejesz się, niedługo ci zęby zaczną wylatywać albo już jesteś tak zmęczony, że nie dostrzegasz, jest zmieniony jeden znak, szczegół. To trafi tylko i wyłącznie do Joon, Watykan nic nie dostanie. Kumasz?
Nie dostrzegałem tego, o czym mówił. Skoro ja nie spostrzegłem, to może i ci biskupi nie skumają.
— „Priom”, kurwa…
— Nie dziękuj, gdybym był na twoim miejscu, działałbym tak samo i ty byś mi pomógł. A teraz wypierdalaj do fałszerza, adres masz. Powołaj się na „Burana”, hasło Kamaz, negocjuj, bo to menda niesamowita, do odbioru paszport białoruski i legitymację kapłańską. Polskiego dowodu na takie samo nazwisko nie zdołał załatwić, tylko tyle ci musi wystarczyć — dodał, gdy na zewnątrz, w odosobnionym miejscu paliliśmy papierosa.
Tylko mocno uścisnąłem mu dłoń i po kilku minutach prułem do Moskwy. Wskazany adres znajdował się na jej peryferiach.
Peryferie Moskwy, kilka godzin później.
Byłem na totalnym zadupiu. Trudno było pomyśleć, że to jeszcze Moskwa. Rozpoczęte budowy, obok wysypiska odpadów, pojedyncze domy. Zatrzymałem się przy jednym z nich. Za paskiem spodni miałem wydobytego z gospodarczego domku poczciwego Naganta wz. 1895, poczciwy rewolwer.
Skierowałem swe kroki pod wskazany adres. Pchnąłem zdezelowaną furtkę i znalazłem się przy drzwiach do domu. Nim zdołałem zapukać, usłyszałem chrobot klucza w zamku. Stanął przede mną wytatuowany mięśniak.
— Jestem od Burana, kazał mi podstawić Kamaza na jutro — rzuciłem umówione hasło.
— Wpuść Alosza, swój — usłyszałem z głębi.
Znalazłem się w domostwie. Naprzeciw mnie wyszedł niski, przygarbiony wyglądający na 60-latka mężczyzna. Przyjrzał mi się dokładnie i poprawił okulary.
— Broda, musisz zgolić brodę, bo na fotce będziesz inaczej wyglądał — przywitał mnie. — Diengi — dodał po chwili.
— Spakojna, dokumenty — odpowiedziałem, będąc gotowy na najgorsze.
— Witalij, wsio w pariadkie — odezwał się mięśniak.
— Masz w stosunku do „Burana” dług, liczę na zniżkę, ale chce zobaczyć papiery. Jasna? — rzuciłem.
Kiwnął głową, podając mi paszport i księżowską legitymację. W marnym świetle przypatrywałem się dokumentom. Na moje oko były w porządku.
— Pewne, nie wysadzą mnie na granicy? — zapytałem.
Roześmiał się, lustrując mnie wzrokiem.
— Kapitan, u mnie FSB i GRU zamawia takie rzeczy, jesteśmy po tej samej stronie. Gwarancja to moje drugie imię.
— Skolka?
Rzucił kwotę, wyższą niż tę, którą przekazał mi „Priom”. Rzuciłem swoją. Skrzywił się.
—„Buran” nie żyje, zginął w Gruzji, sam jego trumnę niosłem na plecach. Był mi jak brat.
Ruszyło go. Dojrzałem to po wyrazie twarzy. Wiedziałem, że się waha, że ma opory. Rzucił kwotę, niewiele niższą, ale do przyjęcia.
— Deal — zaproponował.
— Deal — odparłem i wyciągnąłem z kieszeni zwitek banknotów.
— Zapal mu świeczkę ode mnie — poprosił, gdy staliśmy w drzwiach.
Popołudniem, wróciłem do jednostki. Poza dyżurnymi siłami i środkami tkwiła tam tylko trójka moich ludzi – „Priom”, Ural” i „Patron”.
Odpowiedzi z archidiecezji nie było. Zdałem sobie sprawę, że to piątek, byłem tak skołowany, że myliły mi się już dni tygodnia.
— Jedź do domu, kontrolujemy wszystko, jakiś ruch i masz info — usłyszałem od „Patrona”.
— Zostanę…
— Jedź, to rozkaz i w dupie mam, że jestem młodszym stopniem. Wiktor, WYPIERDALAJ, STĄD — huknął na mnie „Ural”, pomimo faktu, że był moim podwładnym.
Spasowałem, skonany wróciłem do domu i walnąłem się spać.
Dwa dni później, godziny popołudniowe. Siedziba jednostki „Wympieł”.
— Zapisuj kurwa ten numer, „Ural” zapierdalaj z nim do polskiej sekcji, niech lokalizują go, bo to, co mamy to nie wystarcza, Nasz wódz musi mieć pełne dane, by śledzić fagasa — „Priom” starał się dowodzić całością.
Snajper wybierał numer do mnie. Obudził mnie, gdy w bujanym fotelu usnąłem przy łóżku Tamary.
Krzyczała w nocy. Wzywała mnie na pomoc.
— Nie, proszę nie, ja nie chcę, nie, TATO — ten jej głos, i to jak wiła się i przerzucała twarz, z prawa na lewo mnie obudził i nie pozwolił spać dalej.
Katia, wpadła na chwilę i dojrzawszy, że tulę nastolatkę i całuję po włosach, wyszła.
— Tata jest tutaj, już dobrze, nie dam ci zrobić krzywdy. Już spokojnie kochanie, już spokojnie — szeptałem.
Po raz kolejny pomogło, choć wydawało mi się, że za mocno ją przytulałem do siebie. Nie mogłem jednak postąpić inaczej. To było silniejsze niż ja.
Dzwonek komórki wybudził mnie nad ranem z płytkiego snu. Ledwo zasnąłem.
— Co jest? — rzuciłem, krótko.
— Mamy to, przyjeżdżaj — rozpoznałem głos „Patrona”.
Poderwałem się na równe nogi. Wpadłem do łazienki i szybko obmyłem twarz. Spojrzałem na siebie w lustrze i dojrzałem twarz zmęczonego faceta.
„Nie odpuszczę”
Nim wyszedłem z domu od razu, wróciłem do pokoju Tami. Pochyliłem się nad nią i pocałowałem jej kruczoczarne włosy, Spojrzałem, jak spokojnie sobie śpi.
— Dorwę go, dorwę i zabiję. Przysięgam — szepnąłem i pocałowałem córkę w policzek.
— Mamy gościa, mamy jego numer. Działamy — tryumfował „Priom”, gdy tylko się pojawiłem.
Pierwszy dzong nadszedł od swoich. Polska sekcja nie miała polecenia, by lokalizować ten numer. Nie było takich rozkazów.
— „Priom”, dasz radę? Ratuj! — zaskamlałem.
— Spoko, spróbuję, ale nie gwarantuję, w razie czego jest Koreańczyk — usłyszałem.
Fiodor i generał nie chcieli mnie nawet wysłuchać. Ten pierwszy porozmawiał ze mną, drugi nie zezwolił na audiencję.
— Bez operatora, dupa, mogę tylko zgrubnie ustalić lokalizację pod warunkiem…
— tu rzucił techniczne dane, które dla mnie były czarną magią. — Ale nasz „Kim”, może on coś może.
— Uspokój się wodzu, wszystko idzie w dobrą stronę — starał się mnie pocieszyć „Ural”.
Musiałem się uzbroić w cierpliwość.
Pięć dni później. Dworzec kolejowy Moskwa Belarusskaja.
Czekałem na podstawienie składu. Bezpośredni pociąg Moskwa – Warszawa o nazwie „Polonez”. Same wagony sypialne. Blisko piętnaście godzin podróży.
Wyrwałem się rano. Katia tylko spojrzała na mnie i chyba od razu zrozumiała.
— Jedź, jeśli musisz, ale pamiętaj, zawsze pamiętaj, masz tu nas. Kochamy cię jak nikt inny na świecie — powiedziała, nie wiedząc, że jest jeszcze jedno serce, które kocha mnie tak samo, jak one.
W bieluteńkiej koszuli nocnej ucałowała mnie, jakbym jechał na front. Pomimo naszych cichych dni, które trwały, bo ja, jak ten turoń, nie zniżyłem się do tego, by ją przeprosić, bardzo przeprosić, wręcz błagać o przebaczenie.
Przez te dni dograłem wszystko. Wizę do Polski, w ramach małego ruchu granicznego na rejon białowieski, ogarnęło mi biuro turystyczne. Bilet kolejowy kupiłem tylko do pierwszej stacji po przejściu granicznym. Miejscówka na Białorusi. Miejsce, gdzie mogłem ukryć broń i dalsze plany, jak się dostać… no właśnie. Nasz księżulo był zakonserwowany u sióstr w domu rekolekcyjnym w Rewalu.
„Darłowo, to stamtąd, gdzie żyłem i zginąłem”.
Lokomotywa wtłaczała skład na peron. Popatrzyłem na bilet, starając się zapamiętać numer wagonu. Nie dostrzegłem dwóch osób, które zbliżyły się do mnie.
— Graczow, tak? — zapytała młoda dziewczyna.
— Tak.
— Jest zadanie w Polsce, a tam jedziesz — walnęła mi na ty.
— Kurwa do brzegu, jestem z FSB.
— My również, może niekoniecznie stamtąd, ale w gramy do tej samej bramki, dostajesz zadanie. Zrozumiałeś?
Kim ta pizda dla mnie była? Miałem zamiar ją chwycić za to wąskie gardło i podnieść, ale spasowałem. Zauważyłem faceta, który ubezpieczał kobietę, a nie chciałem robić siary na peronie.
Zdałem sobie sprawę, że mój wyjazd niekoniecznie był związany z wyrównaniem rachunków krzywd. Ktoś miał zamiar coś ugrać na moim wyjeździe.
— Lewy paszport, wywalą cię na granicy z Białorusią, 48 godzin u nich, w chuj czasu, my mamy kolejne dwie doby. Naprawdę warto, kapitanie, tak ryzykować?
Zadała pytanie retoryczne. Dobrze wiedziała, że się poddam.
— Przystaję, o co chodzi?
Odwróciła się do swojego towarzysza i kiwnęła głową. Ten zbliżył się do mnie.
— Pójdziesz do antykwariatu w Białymstoku i zakupisz książkę „Ten obcy”, starą, tam znajdziesz namiary miejsca odbioru. W Białymstoku zgłosisz się do doktora Marcina O., lekarza od uzależnień. W dupę pozwolisz sobie wszyć coś niby esperal, to normalne. Zrozumiałeś — przedstawił mi wymagania.
— Co kurwa w zamian?
— Rewolwer schowaj w swoim wagonie, podróżował z tobą będzie facet z małym dzieckiem, gnata włóż w kieszonkę wózka, wózek będzie granatowy, on jedzie dalej, lewą legitymację klechy tam też schowaj. Nikt nie sprawdzi, w tym nasza głowa. Dupa się będzie palić, nasz konsulat w Gdańsku będzie uprzedzony. Odjebiesz mocny numer i cię złapią, to wiesz co? Katiuszka, Nadia, Kławdia, no i Tamarka, tę, co ja ksiądz wyruchał, wiesz co?
Poniosło mnie. Chwyciłem typa za chabety.
— Spokojnie, kapitanku, ludzie patrzą. Wezwę milicję i nie odjedziesz.
— Wiesz, że jak coś im zrobisz, to cię znajdę i zajebię. Ciebie, twoją babę, dzieciaki i bliskich — nie trawiłem takich i wcale się chuja nie bałem, mając go w rękach. — Jebnę cię teraz pod skład i po tobie — dodałem. — Spróbujemy?
— Kurwa, przekazuję to, co miałem przekazać, PUŚĆ!
— Przyjmuję, spierdalajcie — dodałem, otwierając drzwi przedziału i nadziewając się na stewarda — kobietę o typowo słowiańskiej urodzie.
— Zapraszam — powiedziała, lustrując mnie wzrokiem.
Zatopiłem się w lekturze zakupionej książki. Podrzędnego kryminału. Podróżowałem sam, co było dla mnie zbawienne. Mogłem podumać i przypomnieć sobie, co nieco.
Szybko rozebrałem się do slipek i nakryłem kocem. Po kilkunastu minutach usłyszałem pukanie do drzwi.
— Kontrola biletów, proszę otworzyć — usłyszałem damski głos.
Podniosłem się i zwolniłem blokadę. Weszła owa kobieta. Podałem jej paszport i bilet.
— Dziękuję, Dobranoc.
Przebudzono mnie na pierwszej z granic. Tylko i wyłącznie procedura. Nikt nikogo nie sprawdzał, nikt o nic nie pytał.
Wreszcie mogłem spokojnie usnąć. Nie opiekowałem się nikim. Zapadałem spokojnie w sen.
To były koszmary. Chuj, gdyby moje, bo na to byłem odczulony. Przed sobą widziałem księdza dobierającego się do Tami, to jak swoimi łapskami zagłębia się w jej majteczki, jak obleśnymi paluchami stymuluje jej łechtaczkę. Lubieżne pocałunki, wyrwane tej istotce. To, jak ona się wije, nie chcąc tego przeżyć. No i kwintesencja wszystkiego — penis pana księdza, wymuszenie swoistej adoracji i nakazanie lizania.
— Kurwa nie, zajebię cię”
Spojrzałem na zegarek. Jeszcze godzina i granica z Polską. Facet z wózkiem rzeczywiście wsiadł na kolejnej stacji. Teraz spał w najlepsze. Dziecko również. Niby to powstałem, jakby chcąc za chwilę wyjść do toalety, a swoje zrobiłem.
Po kontroli granicznej byłem już w Polsce. Zgodnie z planem wysiadłem na pierwszej stacji za granicą. Ponownie myk i rewolwer oraz dokumenty były moje. Byłem w Polsce.
Białystok, kilka godzin później
Wykonałem to, co ode mnie chcieli. Odebrałem książkę, rozkodowałem miejsce i poddałem się nieprzyjemnemu zabiegowi.
Jeszcze robił to facet, prosto, bez delikatności, szybko. Najprawdopodobniej w swoim pośladku miałem zaszyty mikrofilm, a chuj wie, z czym, to mnie nie interesowało.
Chwyciłem połączenia w kierunku Gdańska. Najpierw Pekaes, a potem kolej. W tym drugim środku transportu czułem się bezpieczniej. Nie miałem komórki, słowem kaleka w tym czasie.
Skoro miałem operować w tamtym rejonie, musiałem zobaczyć te miejsca, które mi Klaudia wskazała. Zobaczyć, własny grób za życia było swoistą perwersją.
Nie o to jednak chodziło. Pragnąłem zobaczyć Klaudię, dotknąć jej, przytulić, może nawet więcej. Zobaczyć swojego syna — jak wygląda, czy jest podobny do mnie, moje rosyjskie marzenie. Widziałem go tylko na fotkach.
„Boże, ja mam syna, syna, który mnie nie zna”.
Mogłem kombinować, mieszany transport do docelowego miejsca. Każda przesiadka to ryzyko pojmania. Monitoringi, zapis kamer.
— Kierowniku, ile do Darłowa, tak bez licznika, coby kierownik straty nie miał — zapytałem, wsiadając do czwartej taksówki na postoju. Kierowcą był, stary taryfiarz, nie jakiś młodzik.
— W jedną stronę?
— Tak, w jedną, ale zapłacę ekstra, aby się wróciło.
Rzucił kwotę, przystałem. Wręczyłem taksówkarzowi zwitek banknotów.
— Za tę kwotę, to i dziewczynki wskażę — palnął.
Gadaliśmy przez drogę, a ja kombinowałem, jak załatwić kartę SIM do telefonu. Musiałem ją gdzieś kupić. Miałem aparat.
— Szefie, staniemy tutaj na cepeenie, tu dobra cena, zatankuje i pojedziemy dalej. Dobrze? — zapytał mnie po godzinie jazdy.
— OK, nie ma problemu, a mogę mieć prośbę? — zapytałem.
Odwrócił się i spojrzał na mnie.
— No tu, jak pana przypiliło, to panienek nie znam. Trza było wcześniej…
— Nie, nie o to. Cholera, nie doładowałem chyba karty i mi numer zablokowali, potrzebuję zakupić nowy, bo muszę pilnie zadzwonić.
— Nie, to nie jest problem, mam pan gotówkę.
— Jest problem, mam tylko legitymację, bo cholera, dowód i prawko zostawiłem w domu — grałem.
Cmoknął. Zmienił wyraz twarzy, gdy podałem mu legitymację kapłana.
— A ja o dziewczynkach, do osoby duchownej…
— Rzecz ludzka, taka pana praca…
— Przepraszam, jeszcze raz przepraszam księdza dobrodzieja…
— Oj dobrze już
— To ja na siebie wezmę, jakby co. Jeszcze raz przepraszam — to mówiąc wysiadł z pojazdu, zabierając dokument.
W głowie miałem wbity adres zamieszkania Klaudii. Podałem przecznicę wcześniej. Krzyżówkę ulic. Zasady, choć nigdy nie byłem specjalistą w wywiadowczej branży, pozostały.
„Jeżeli jest szczęśliwa z tym facetem, to tylko popatrzę, może Radek wyjdzie, zobaczę go w realu”.
Trzask drzwi wyrwał mnie z przemyśleń. Kierowca podał mi zestaw startowy.
— Udało się.
Podziękowałem. Nie interesowało mnie, czy kupił na siebie, czy też na tę lipną legitymację. Ważne było, że mogłem wymienić kartę i po kilkunastu minutach aktywować nowy numer. Zamarkowałem wbijanie numeru.
— Niedobrze, abonent poza zasięgiem.
— Zdarza się, trzeba powtórzyć — poradził mi.
Szybko wysłałem SMS-a. Po chwili dostałem odpowiedź. Ptaszek tkwił w miejscu. Komenda – odpal tę aplikację. Wykonałem polecenie i rozpakowałem przysłany mi plik. Rząd wprowadzonych cyfr. Miałem go, znałem jego lokalizację.
Porozmawiałem chwilę z kierowcą, by nie wzbudzać podejrzeń. Potem zapadłem w przemyślenia.
Te ostatnie dwie doby były dla mnie swego rodzaju odpoczynkiem. Skupiłem się tylko i wyłącznie na zadaniu – swoim zadaniu, bo to, co mi narzucono, traktowałem jako poboczne.
Zdawałem sobie sprawę, że do Darłowa dojadę późnym popołudniem i nic w tym dniu nie zdołam zdziałać. Kwatery tam nie miałem, więc działałem na żywioł. Jak najmniej legalnych noclegów, gdzie wymagany jest dowód lub paszport. Szemrane hostele, najlepiej bez monitoringu, coś w tym stylu. Bez podatku, bez meldunku, na zasadzie – płacisz, a mnie nie obchodzi, kto śpi.
Miejsce, gdzie przebywał klecha – Rewal, było niezbyt daleko.
— Odpocznę chwilę — rzuciłem do taryfiarza i zamknąłem oczy.
Wróciły obrazy, gdy żegnałem Klaudię, spuszczając ją z pokładu śmigłowca. Na nowo przelatywały kadry naszych intymnych spotkań w Syrii.
„Kogo ja tak naprawdę kocham?”
Chyba zasnąłem, a może mi się tak zdawało. Jednak chyba nie, bo we śnie lub myślach miałem obraz Katki, córek i spędzonych z nimi chwil. Ten pierwszy raz, gdy kochałem się z moją żoną, jej westchnienia, wyraz oczu, namiętne pocałunki i pieszczoty. Potem szczęście, gdy Tami została naszą córką, i ten moment, gdy bierzesz w dłonie obie córeczki, owoc naszej miłości.
— Jesteśmy na miejscu, proszę księdza — usłyszałem.
Przetarłem oczy. Powoli zmierzchało. Taryfiarz wysiadł i otworzył bagażnik, wręczając mi torbę podróżną.
— Dziękuję, to za fatygę, jeszcze raz dziękuję i niech Bóg cię ma w opiece — powiedziałem.
— Nie, nie trzeba… — niby nie chciał, ale przyjął dodatkową gotówkę.
Odjechał, pozostawiając mnie samego. Kilkaset metrów dalej znajdował się blok, w którym mieszkała Klaudia.
„Działaj chuju”.
Rozglądałem się wokoło. Żywej duszy. Skierowałem się do wiaty śmietnikowej. Była otwarta. Szybko przebrałem się w wygodny dres z kapturem. Planowałem nocleg, gdzieś na uboczu. Plaża, zagajnik. Byłem do tego przyzwyczajony.
„Poczekam, może wyjdzie ona albo mój syn”.
Wypaliłem jednego papierosa, potem drugiego, tkwiąc za śmietnikową wiatą, będącą najbliżej mieszkania Klaudii. Dokładnie lustrowałem okolicę.
„Polonez, kremowy polonez?”
Coś zagrało w czerepie. Jakieś wspomnienia wróciły. Postanowiłem pozostać dłużej.
Dostrzegłem kobiecą sylwetkę zmierzającą na parking. Podobno nieraz się to czuje i wie.
Tak. Zdałem sobie sprawę, że to Klaudia, choć przez chwilę miałem dylemat. Ta króciutka sukienka, ten styl ubioru nie pasował do niej. Szybkim krokiem zmierzała do nadwątlonego rdzą samochodu.
Mocniej naciągnąłem kaptur dresu i przerzuciwszy turystyczną torbę na ramię, ruszyłem w kierunku pojazdu.
Usłyszałem odgłos odpalanego silnika. Nim zdążyła ruszyć, zapukałem w szybę od strony pasażera…
4 komentarze
Pumciak
Mam ochote cię uduśic za to motanie ale postanowiłem poczekać do końca opowiadania
Jammer106
@Pumciak Jak mnie udusisz, pochować mnie musisz, a kto napisze kontynuację?
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.
Hart
No i zrobiłeś to w takim momencie. Wiedziałem że jesteś złośliwy ale nie przypuszczałem że aż tak bardzo🤨. A teraz coś na poważnie znowu mistrzu mieszkania, zamieszałeś w tej akcji strasznie. To mi pasuje do ,thrillera ,a nie romantycznej powieści. Jedno jest pewne to się chce czytać, a każda część jest ciekawsza od poprzedniej👍🏻. Ale i tak ci nie wybaczę, że skazałeś nas na niewiedzę . Czekam na cdn.
Jammer106
@Hart No fakt, zapachniało thrillerem, ale czy to źle?
Może stworzyłem swoisty mix o nazwie thriller romantyczny?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.
Czytelnik3
Ty to wiesz jak utrzymać napięcie.
Jammer106
@Czytelnik3 staram się i chyba na razie wychodzi. Zobaczymy jak długo.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.
Maciek12
Nie wierze w takim momencie skończyłeś...I znowu trzeba będzie długo czekać.Nie wiem jak to skomentować ale kopara opadła jesteś dobry chodź wiem że to za mało powiedziane
Jammer106
@Maciek12
Nie tak dawno dowiedziałem się że takie zakończenie nazywa się "Cliffhanger" niby takie zawieszenie w najbardziej emocjonującym momencie.
Czytelnicy poczekają z tydzień, może nieco dłużej. Najważniejsze że scenariusz mam we łbie i wiem jak to dalej poprowadzić.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.
Maciek12
@Jammer106 ja to przeczytałem już parę godzin temu i dalej o tym myślę....
Jammer106
@Maciek12 A co Ci tak dało do myślenia?