Dwa serca, dwa smutki (V) "Karząca dłoń sprawiedliwości"

Dwa serca, dwa smutki (V) "Karząca dłoń sprawiedliwości"Zmęczony i niewyspany dojeżdżałem do leśniczówki. Wcześniej zatrzymałem się na niewielkiej stacji paliw, gdzie kupiłem kilka paczek „Seven Days”, krakersy, wodę mineralną i konserwy. W niedzielny poranek nie mogłem liczyć na świeże pieczywo, a w drodze do Rewala nie miałem ochoty na większe zakupy.
Stacja była naprawdę podrzędna. Sprzedawca, jeszcze zaspany, nie zwracał na mnie uwagi. Zapłaciłem gotówką, którą wcześniej zabrałem Tadeuszowi.
Gdy tylko zatrzymałem się przed leśniczówką, z drzwi wybiegła Klaudia. Gdy tylko wysiadłem, wskoczyła na mnie, oplatając nogami i ramionami.
— Boże, tak się bałam, Radek, tak się bałam — szeptała, w przerwach między pocałunkami.
Stałem, poddając się tym pieszczotom. Jej włosy ocierały się o moją twarz i szyję. Gdy wreszcie skończyła, zapytałem, jak Tadeusz.
— Miałeś rację. Skamlał, błagał, prosił, obiecywał wszystko…
— I?
— Leży nawalony w wannie, zlał się tam i chyba zesrał, nie wchodziłam, sikałam w lesie — odparła, a ja tylko sobie mogłem dośpiewać, że wlała mu alkohol w gębę lub zmusiła go, by wypił. — Nie zabijesz go? Prawda? — zapytała.
Zaprzeczyłem ruchem głowy. Na razie nie miałem tego w planach; marzyłem o chwili odpoczynku. Byłem skonany fizycznie i psychicznie. Ktoś powie, jesteś specjalsem, zabicie człowieka dla ciebie to jak splunąć. Tak, w walce to normalne, szczególnie gdy trafiasz gościa z większej odległości i nie idziesz sprawdzić, czy żyje, ale nie w przypadku morderstwa, gdzie patrzysz kanalii prosto w oczy. To męczy, kurewsko męczy i wysysa z ciebie wszystko, co dobre. Jeżeli coś zostało, z dobroci.
Tak, widok poszatkowanych ciał, oderwanych kończyn konających ludzi – do tego można się przyzwyczaić, nie robi to już takiego spustoszenia w psychice. Kwestia czasu.
Podałem Klaudii zakupy i przeprosiłem, że tylko tyle udało mi się załatwić.
— Nie, raczej nie — odpowiedziałem na jej pytanie, gdy weszliśmy do leśniczówki. — Spałaś? Dał ci pospać ten chuj? — zapytałem.
— Jak mysz na pudle, ale spałam. Odpocznij, dam radę, bo widzę, że padasz z nóg — zapewniła mnie, głaszcząc po twarzy.
W domku czuć było niemiły zapach. Przed udaniem się na spoczynek postanowiłem sprawdzić, co u komandora. Gdy otworzyłem drzwi do łazienki, uderzył we mnie fetor. Klaudia się nie myliła, Tadeusz znów zesrał się na rzadko. Gdy mnie dostrzegł, od razu zaczął się przesuwać w wannie, mamrocząc coś niezrozumiale, bo miał zatkaną gębę gałganem.
— Tadek, ty kurwa gorszy jesteś niż noworodek, srasz, jszczasz pod siebie, weź, ty się opanuj, nie kupiłem pieluch — wykrzesałem z siebie odrobinę humoru.
Był nawalony, co było widać po jego ruchach i mętnym wyrazie wzroku. Wyciągnąłem mu knebel z ust.
— Jak wrzaśniesz, to ci tak przypierdolę, że znów się sfajdasz. Odepnę cię teraz i umyję, bo nie mogę na ciebie patrzeć — mówiąc to, zabrałem leżący na półce pod lustrem kluczyk od kajdanek.
Siedział cicho i poddał się moim poleceniom. Zimnym strumieniem wody z prysznicowej słuchawki obmywałem osrane ciało komandora. Nawet mu do głowy nie przyszło, aby próbować coś kombinować. Osiągnąłem pierwszy stopień założonego planu wobec niego.
— Jeżeli mi obiecasz, że nic nie zrobisz, żadna głupota ci nie przyjdzie do głowy, to przeniosę cię do salonu, przypnę tam do kaloryfera i położysz się na świeżym materacu. Klaudia nam zrobi pyszne śniadanko i będziemy jak jedna wielka rodzina — miałem gadane, a ta szuja słuchała mnie jak mentora.
— T… ttak — odparł, drżąc z zimna.
Penis skurczył mu się po zimnych podchlapujkach, moszna też wydawała się mniejsza. Szedł posłusznie i walnął się na materac leżący na podłodze. Przypiąłem delikwenta do kaloryfera. Klaudia wróciła z kuchni, przynosząc herbatę i krakersy posmarowane mielonką.
Wstałem i zbliżyłem się do niej. Była chyba zdziwiona moim postępowaniem, bo przyglądała mi się uważnie.
— Nie ufam mu do końca i tobie też radzę. Herbata dla nas, dla niego woda, bo może cię poparzyć wrzątkiem. Ma jedną dłoń wolną, nie wchodź w jej zasięg. Te kanapki podaj mu na podłodze, tak jak i butelkę wody, tę małą. Będę cię ubezpieczał — można być zmęczonym, ale nawyki pozostają.
Zrobiła, jak chciałem. Tadzik łapczywie wpierdalał krakersy i popijał wodą. Spojrzałem na zegarek.
— Obudź mnie za pięć godzin, chyba że coś się wydarzy — poprosiłem Klaudię.
Walnąłem się spać w małym pokoju na parterze. Momentalnie zapadłem w sen.

Leśniczówka, pięć godzin później.

Nie miałem koszmarów, przeciwnie, śniła mi się Tamara, gdy rozmawialiśmy nad Morzem Czarnym. Przypomniałem sobie jak się męczyłem, tłumacząc jej, że dorasta. Była uśmiechnięta, szczęśliwa.
— Radek — usłyszałem cichy szept i otworzywszy oczy, dojrzałem twarz Klaudii. — Odpocząłeś? — dodała.
— Tak — odpowiedziałem, podnosząc się z łóżka. — Jak nasz komandorek? — zapytałem, przecierając oczy.
— Nakryłam go kołdrą, bo mu faja zaczęła stawać na mój widok. Wszamał wszystko, nawet mu dokładkę zrobiłam, no i zakneblowałam mu gębę, bo znów błagał, by go wypuścić — relacjonowała.
Udałem się do łazienki, która już tak nie śmierdziała jak wcześniej, gdyż Klaudia otworzyła okno na oścież. Obmyłem dłonią twarz i spojrzałem w lustro, dostrzegając gębę zmęczonego życiem człowieka. Nie dało się ukryć, że ostatnie dni, ba tygodnie, dały mi ostro w kość. Wytarłem ją ręcznikiem i udałem się do salonu. Pochyliłem się nad Tadeuszem i wyciągnąłem mu gałgan z ust.
— Tadziu, ładnie to tak kombinować z Klaudią poza moimi plecami? Co to za przekupstwa, błagania, prośby? Myślałem, że jesteś twardym żołdakiem, oficerem, w niemałym stopniu, rozczarowałeś mnie, oj, rozczarowałeś — nadal, nie wiadomo skąd, czerpałem siłę i natchnienie do rozmów z tą kanalią.
— Błagam was, błagam, wypuście mnie, ja nic nikomu nie powiem, zapłacę — wywalił z siebie, z prędkością karabinu maszynowego.
— Zapraszasz, obiecujesz weekend pełen gorących uniesień, a jak przychodzi co do czego, to chcesz uciekać — skwitowałem jego zachowanie.
Był jeszcze pod wpływem, co dziwne nie było, bo poiliśmy go alkoholem od piątkowego wieczora. Jednak teraz jarzył wiele i znów grał na litość. Jednak to stwierdzenie „zapłacę” mnie zainteresowało.
— Mówisz, że zapłacisz? To, na ile wyceniasz krzywdę Klaudii, to co chciałeś jej zrobić i zrobiłeś wcześniej? — zapytałem, spoglądając na stojącą obok dziewczynę. Była zmęczona, co było widać po jej twarzy.
— Tutaj mam siedem tysięcy, a na koncie drugie tyle, no i w domu chyba z pięć lub sześć — śpiewał jak z nut, widząc swoją szansę na wolność.
— No i co ty na to Klaudia? — zwróciłem się do ukochanej.
— Niech spieprza, mam swój honor — odpowiedziała.
— Kochanie, idź połóż się i odpocznij, ja sobie tutaj z Tadeuszem porozmawiam i pobawimy się w naszą ulubioną zabawę… — tu zatrzymałem głos. — W bębenek? — dodałem, patrząc na niego. — Czy w dildosa? — to mówiąc, spojrzałem na leżący na półce wibrator.
Jego wzrok nagle stał się blady i wystraszony. Za to nie zapłacisz kartą „MasterCard”.
— Nie, nie, nie — powtarzał, niczym niespełna rozumu.
— Tadek, co ty? Zaciąłeś się? Nie chcesz w nasze zabawy, no to wezmę cię tutaj, ubierzesz się ładnie i zobaczymy, co tam masz w laptopie? Może jakieś świńskie filmiki? Wiesz, muszę cię bliżej poznać — cały czas w głowie miałem to, co zrobił Klaudii, owo mnie tak napędzało.
Klaudia nadal stała z otwartą buzią, słuchając naszej konwersacji. Chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, o czym rozmawiamy.
Rozkułem go i pozwoliłem wstać, cały czas będąc gotowy na to, że może wykonać jakiś gwałtowny ruch. Prowadziłem go, trzymając delikatnie wygięty jego kciuk.
— Będę go tak trzymał, jeden ruch i ci go złamię, a to boli, uwierz mi — ostrzegłem.
Gdy usiadł gołą dupą na krześle przy stole, gdzie tkwił laptop nakazałem mu, by go odpalił i odblokował hasło.
Delikatnie omiótł mnie spojrzeniem, ale dostrzegł chyba moją poważną minę i wzrok nieznoszący sprzeciwu. Komputer został odblokowany i gotowy do użycia.
— Zaloguj się do swojej poczty — poleciłem.
— Nie — oj, nie taką odpowiedź chciałem usłyszeć.
Gdy usiadł, nie kontrolowałem już jego kciuka, stałem za nim i teraz założyłem mu łokieć na szyję. Dociągnąłem go.
— Klaudia, przynieś sznurek od bielizny, jest w łazience — poleciłem kobiecie.
— Radek!
— Przynieś! — jak ja nie lubiłem na nią krzyczeć, jednak teraz musiałem. Pozostały nawyki z jednostki, które tępiłem w domu, jednak czasami nie udawało się.
Wróciła po dłuższej chwili, wręczając mi to, o co prosiłem. Dojrzałem jej drżące dłonie.
— Idź, połóż się — poprosiłem.
— Nie, nie mogę — odparła.
— Zblokuj go, muszę mieć obie dłonie sprawne — poprosiłem i gdy mnie zmieniała, trzymając go, zacząłem majstrować przy sznurku.
Zobaczyłem, że komandorzyna próbuje się rzucać wierzgać, ale Klaudia trzymała go mocno. Gdy się uporałem, stanąłem przed, nim i śmiałym ruchem zsunąłem z penisa napletek. Próbował coś zrobić, lecz nie mógł zbyt wiele. Trzasnąłem go w pysk z otwartej dłoni i za koronę żołędzi nałożyłem pętelkę.
— Uspokój się kurwa — wycedziłem przez zęby i zaciągnąłem sznurek, tak że owa pętla zacisnęła się za żołędziem. Jęknął głośno. — Mam jeszcze dociągnąć? — zapytałem.
— Nie — zapiszczał i łzy stanęły mu w oczach.
— Nie wytrzymasz długo, a ja pociągnę jeszcze mocniej. Najpierw stanie się siny, potem czarny i wiesz, co dalej, żegnajcie dymanka — już nie byłem sobą, ukryta bestia wyszła i żerowała.
— Klaudia, idź do kuchni po szmatę, bo za chwilę komandor zawyje niczym ranione zwierzę — poprosiłem partnerkę.
Zadziałała niczym robot i, nim wróciła, Tadeuszek spasował.
— Jupiter 126 — pękł.
— Na chuj liczysz, wbijaj! — ponagliłem, zwalniając ucisk.
— Radek, daj spokój, to go boli — usłyszałem głos Klaudii, gdy wróciła z kuchni.
— Nie pamiętasz co chciał ci zrobić i zrobił wcześniej? — zadałem pytanie kobiecie.
Klaudia, cała Klaudia, gotowa w ostatniej chwili wybaczyć, wierzyć, że taki skurwysyn, się nawróci, zmieni swoje postępowanie. Mało jej krwi napsuł? Nie dostrzegała, że gdyby zgodziła się pierwszy raz z nim kopulować, to byłby kolejny i kolejny.
Miał skończyć podle, bo chujem był. Mnie w siłach zbrojnych nie dziwiły takie kurwy, bo czym, że on różnił się od „wieprza”, którego na spółkę ze swoim operatorem zabiłem. Chyba tylko tym, że ta szuja nie wysłała nikogo na pewną śmierć.
„Dużo, kurewsko dużo, nie ma krwi na rękach” — przeszło w czerepie i dlatego postanowiłem kreaturze oszczędzić życie.
— Cyfry do odblokowania telefonu, no już! — rozkazałem kutasowi.
— Jeden, osiem, dwa, trzy — wydukał.
— Kochanie odblokuj komórkę — poprosiłem.
— Wstań, powoli wstań i zakładaj na siebie te pończochy i pas — rozkazałem. — Nie zmuszaj mnie bym zabawił się z tobą jak wczoraj — zagroziłem, a wyraz moich oczu chyba mówił sam za siebie.
— Po co? Nie chcę. Nie — szeptał, nie wierząc w to, co usłyszał.
Jeden cios z plaskacza w twarz, potem drugi. Dwa palce wsadzone w otwory, w nosie śmiecia i zmuszające go, by odgiął głowę.
— Nie żartuję, chyba mnie poznałeś? Rozjebałem więcej ludzi niż ty masz kolegów, więc nie zmuszaj mnie bym ciebie do swojej kolekcji dołączył — swoją twarz miałem tuż przy jego facjacie.
Pozaciągał je, ale nie zwracałem na to uwagi, pas założył tył do przodu, co szybko poprawiłem.
— Radek, Radek — Klaudia szeptała, stojąc w drzwiach i nie dowierzając temu co widzi.
— Telefon — zwróciłem się do ukochanej i po chwili dostałem aparat w swoje dłonie.
— Stawaj tam! Na chuj liczysz! — zwróciłem się do komandora.
Nie chciał, nie miał zamiaru powstać z krzesła. Jeszcze go do końca nie podporządkowałem, za mało mu jeszcze w pizdę wstawiłem.
Pociągnąłem za ucho i wyprowadziłem w odpowiednie miejsce. Zza paska spodni wyciągnąłem rewolwer i obróciłem bęben.
— Nie, nie, nie — wydobył z siebie przeraźliwy głos, a strach w jego oczach był ogromny.
— Masturbuj się, już! — rozkazałem.
— Radek! — Klaudii to najwyraźniej nie pasowało.
— Idź spać Klaudia albo mi nie przeszkadzaj — dałem jej wybór.
— Jezu, ty jesteś… — nie dokończyła i opuściła pomieszczenie.
Nacisnąłem w telefonie opcję „Reć” i nagrywałem to, co robił. Fujara mu nie stała i międlił ją w swojej prawicy.
Jedna dłonią nagrywałem bez dźwięku, a drugą kierowałem lufę broni w jego kierunku.
„Upodlić, zgnoić, upokorzyć kutasa” — to, tłukło mi się w głowie.
Przecież, gdyby mnie tu nie było, to ten śmieć, sprowadziłby Klaudie do poziomu podrzędnej dziwki. Kajdanki, wibrator – to mówiło samo za siebie. Wpadłaby w lubieżne łapska komandora, bez szans na ratunek. Zagłębiałaby się w ruchomych piaskach i stałaby się jego marionetką, kurwa, nazywajmy rzeczy po imieniu… Tego wyrazu nie chciałem w myślach wypowiedzieć.
Wystarczyło, miałem już nagranie z komandorem. Nie ejakulował, chyba nie był w stanie, co wydawało się naturalne, bo poiliśmy go parę dni. Wyłączyłem nagrywanie, w telefonie miał również pocztę elektroniczną. Laptop był mi potrzebny, ale do czegoś innego.
— Siadaj! — wydałem komendę, a on spoczął na krześle. — Jesteśmy teraz, jak bracia — stwierdziłem, skuwając go ze sobą kajdankami z futerkiem.
Bał się mnie, tego wyrazu wzroku, nie ukryjesz. Lęk, przerażenie, to cholernie trudno zamaskować. Widziałem to w oczach bossa, skarbnika i wielu, wielu innych. Coś, co nieraz, gdy zamykasz oczy cię dopada.
Jednakże to nie jest najgorsze. Widok ofiar, tych bezbronnych cywili lub pojmanych wojskowych, a potem pretensje, meldunki, przesłuchania. Z sekcji Fiodora, tylko on i drugi operator przeżył, kolejny stał się kaleką do końca życia, reszta zginęła. Z ośmiu, trzech przeżyło. Kurwa, ja straciłem pół sekcji. Teraz mogłem go zrozumieć, a on mnie.
Obraz Biesłanu i ten szturm. Pełna prowizorka, natarcie bez rozpoznania padający żołnierze wynoszący na swych rękach dzieci ewakuujący kobiety, starców, mężczyzn.
Ale dzieci, to wbija się w czerep i pozostaje na zawsze, do końca żywota. Może dlatego tak silnie kochałem Tami, tak mocno, miłością niezdefiniowaną, nie do ogarnięcia przez innych, specyficzną. Wyrwałem ją z łap kostuchy, tak jak podobno kiedyś ratowałem rozbitków przed śmiercią w Bałtyku. Szaleńczo, nie zważając na swoje życie.
Ten śmieć, który siedział obok mnie, był niegodny, by dalej kimkolwiek i kiedykolwiek dowodzić. Dostać pod swoją komendę, choćby patyczaka. Rodzisz się z genem dowodzenia albo go w czasie służby generujesz, ale ten był wcześniej ukryty w tobie. Inaczej się nie da, to nie sklep, gdzie sobie go kupisz.
— Pierdolniemy po jednym Tadziu? — zadałem mu pytanie, a w skrzynce pocztowej wybierałem adresy, gdzie wysłać frywolny filmik.
Mogłem się w stu procentach skupić na nim. Z Romanka pozostała mielonka, chyba kurwa niezjadliwa. Byłem jeden do zera, ale tego meczu nie chciałem tak zakończyć, rozpocząłem wszak drugą połowę.
Tadeusz przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Klaudia miała pończochy zakupione przez niego ze szwem, który jasno wskazywał, gdzie przód, a gdzie tył owych. No, mój koleżka, założył je na swoje owłosione nóżki na jebał pies, jedną dobrze drugą źle.
No miał tych adresów, co niemiara, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że w polskim wojsku jest tyle komórek „po chuja potrzebnych”, no i te nazwy, ledwo zrozumiałe lub nad wyraz przerysowane.
„No u nas nie lepiej” — skarciłem się w myślach, bo i rosyjska armia miała podobne „potworki”.
Podniosłem się z nim. Potulnie podreptał ze mną do kuchni. Nalałem nam obu po szklanicy wódki. Pierdolnął całą, przymuszony przeze mnie, ja wlałem w siebie mniej niż połowę.
— Siku, kupa, bo jak się zesrasz to cię zaś wpierdolę do wanny.
— Siku. — Zaprowadziłem, ptaszka mu nie trzymałem.
Poiłem skurwysyna, samemu delikatnie, popijając polskiego „Poloneza”. Nie miałem go zamiaru naszpikować GHB, choć gdybym musiał?
Wóda, nieraz jest lepsza, niż najbardziej wyszukane tortury. Rozwiązuje język, a gdy powiedziałem mu, że już z wibratorem i rewolwerem spokój, to się tak jebany po którejś kolejce otworzył, ze wskazała mi pliki, gdzie nagrywał swoje figle, że „sztabowa cipą”, jak ją nazwała Klaudia.
Czy ta pipa robiła to z przymusu, czy też nie, serdecznie mnie to waliło.
— Gdzie ta kasa, o jakiej mówiłeś, ta tutaj? — zapytałem.
— Nie powiem — wybeblotał.
Jakże ja nie lubiłem niesubordynacji. Toż ja mu wódkę polewam, jak do brata się odnoszę, wpierdolem nie straszę, a on taki?
Cios w przeponę, a potem w żołądek złamał Tadeusza opór. Mocne uderzenia, trafione. Wskazał, gdzie skitrał pieniążki. Sprytne miejsce, nie znalazłbym sam.
— Widzisz Tadziu, ja to ogólnie się brzydzę przemocą, ale jak trzeba… — przeliczałem kasę, prawie nie kłamał. Było sześć i pół tysiąca. — Dane do konta — rzuciłem.
Był nawalony, ale nie tak, by nie zrozumieć co chcę zrobić. Zaprotestował.
Nie pierdoliłem się ze śmieciem. Powaliłem na podłogę i ciągnąc za włosy kierowałem go w kierunku łoża przy kaloryferze. Tam na szafce leżał wibrator.
— Nie, nie błagam! — krzyczał,, nim mu wpakowałem w usta, jakąś szmatę, którą przyniosła Klaudia. Gdy pokiwał głową, że się uspokoił, wyciągnąłem mu ją z ust.
Numer klienta i hasła, wyśpiewał po kilkunastu sekundach, gdy wibrator zagościł mu w dupie. Pastwiłem się nad chujem, odczuwając z tego przyjemność. Miałem zamiar mu włożyć dildo w usta, ale spasowałem. No kurwa, mięczak się ze mnie zrobił. Obrabiałem go, dążąc do zamierzonego celu.
Wyszukiwałem organizacje pożytku publicznego, gdy nagle w oczy rzuciła mi się nazwa „Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju”.
— No, wreszcie zrobisz coś pożytecznego, komandorze — powiedziałem, wpisując połowę kwoty, jaką miał na koncie, w przelew do tej fundacji.
Kręcił głową, jakby nie wierzył, że to uczynię. Kwota była jednak znaczna, więc przelew musiał być potwierdzony SMS-em z jego telefonu. Po chwili przyszedł kod, a ja miałem magiczne cztery cyfry, by potwierdzić transakcję.
— Nie, co robisz? — znów zabeblotał, a jego głos przeszedł w lament, gdy zatwierdziłem przelew. — A druga połowa, błagam… — jęczał, mając łzy w oczach.
— Druga połowa dla biednych — obudził się we mnie Janosik.
Mętny i szaleńczy wyraz oczu „sztabowego kutasa” zlał się w jedno, tworząc przerażający wyraz twarzy.
— Nie, nie, nie — wył jak szaleniec i pomimo tego, że miał jedna dłoń skutą kajdankami, rzucił się na mnie.
To był akt rozpaczy z jego strony; nie mógł mi nic zrobić, bo był pijany, a jego zdolności do jakiejkolwiek walki były znacznie niższe od moich. Zdołał tylko mnie przywalić swoimi ciałem, nic więcej. Dwa palce lądujące w prawym oczodole komandorka ostudziły jego waleczne zamiary.
— Chcesz na ostro, chcesz!!! — wyrzuciłem z siebie. — Dobrze, chuju, zagramy ostrzej niż wczoraj! — dodałem, prowadząc go do materaca przy kaloryferze.
Próbował się zapierać, blokować moje ruchy, lecz kolejne ciosy spadły w okolice żołądka i splotu słonecznego. Już nie wył, bo zdołałem mu zatkać usta szmatą.
— Zaraz wrócę, nie myśl sobie — rzuciłem, przypinając go do kaloryfera.
Idąc do kuchni, natknąłem się na Klaudię. Wrzaski komandorka obudziły ją.
— Co ty z nim robisz? — zapytała, mając zaspane oczy.
— Obrabiam, przeprowadzam realizację — odpowiedziałem, wyciągając kombinerki z szafki.
W samych figach i T-shircie wyglądała kusząco. Sam nie wiedziałem, która z nich jest ładniejsza — Jekaterina czy Klaudia? Obie były w podobnym wieku, obie mądre, obie cudowne, i co najgorsze — obie kochałem.
— Radek, proszę cię, oszczędź go… — wyszeptała, całując mnie w policzek.
— On by ciebie nie oszczędził, sama słyszałaś. Wykorzystałby na maksa i może…
— Wiem, wiem, ale nie zabijaj go. Zrób to dla mnie — po tej prośbie pocałowała mnie w usta, stając na palcach.
Objąłem ją wpół i przytuliłem do siebie. Poczułem, jak jej dłonie obejmują tylną część mojej głowy.
Zapach jej włosów, delikatny dotyk dłoni, jej szept, pocałunki. Głupiałem, nie wiedziałem, co zrobić.
„Komandos, kurwa, za pięć rubli” — tak siebie oceniałem.
— Daj mi zrobić swoje i idź spać. Nie zabiję go, przynajmniej na razie, i na chuja mam inny plan — powiedziałem po dłuższej chwili, delikatnie odsuwając Klaudię od siebie. — Proszę cię — dodałem, patrząc jej prosto w oczy.
Zabrawszy butelkę wody mineralnej, zniknęła w pokoiku. Z bębna Nagana wyciągnąłem kolejne dwa naboje i obrobiłem je, jak ten pierwszy. Nie planowałem użycia tej broni. Po załatwieniu sprawy z komandorem miałem zamiar się jej pozbyć.
Zmieniłem lateksowe rękawiczki na nowe, ostatnie, jakie znalazłem, tym razem w domowej apteczce. Opróżniłem bęben rewolweru, zostawiając ostre naboje w kuchni. Do kieszeni spodni włożyłem trzy patrony bez ładunku miotającego, ze zbitą spłonką.
— Przegiąłeś, Tadzieńku, cholernie przegiąłeś, atakując mnie, ale wiesz co… — tu zatrzymałem głos.
To nie był wyraz oczu przerażonego człowieka; to wyglądało na coś gorszego. Prawie wybałuszone gałki oczne i ten wyraz twarzy. Miał zamiar pewnie krzyczeć, ale gałgan w gębie mu to uniemożliwiał.
„Jeszcze chwila”
Z premedytacją ładowałem przy nim naboje do bębna.
— Gramy do końca, chuju, albo ty, albo ja! — zacząłem, pakując patrony w bębnie jeden za drugim, tak że cztery komory następujące po sobie były puste, a kolejne trzy pełne. — Gramy do końca, strzał po strzale, bez kręcenia, po kozacku, bo ty się na takiego kreujesz. — Już widziałem w jego oczach przerażenie najwyższego stopnia.
Wyciągnąłem mu szmatę z gęby, a mój wyraz twarzy jasno mu oznajmił, że jakikolwiek krzyk z jego strony to kolejny cios albo operowanie wibratorem.
— Zakręć dobrze, niech ci fortuna sprzyja, bo żywy stąd wyjdzie tylko jeden z nas, no jak ty, to Klaudia jest twoja, o tym myśl. Poruchasz sobie, weźmiesz ją, jak będziesz chciał — to mówiąc, wziąłem jego jedną wolną dłoń i skierowałem ją na bęben broni. — Kręć, kurwa!!! — ponagliłem. — I tak, jak zaczynam, bo gościem jestem — dodałem.
Niby pijany, ale znalazł siłę, by zablokować swoją dłoń, na siłę odciągając ją od bębenka rewolweru, cały czas szepcząc, bo na więcej chyba go nie było stać.
— Nie, nie.
— Nie chciałem, przepra… — zatkałem mu usta dłonią.
— Albo się zamkniesz, albo zajebię cię tu, jak psa, bez szansy na życie. PONIAŁ? — przy ostatnim wyrazie podniosłem głos.
Jego łeb drżał, podobnie jak ciało. Sam nie wiedziałem, czy się zgadza, czy też nie. Wziąłem to jednak za dobrą monetę.
— Ja w gwardyjskiej dywizji służyłem, ale ciebie zrozumiem. Chcesz wódki? — zapytałem.
Kiwnął głową. Nie byłby w stanie iść, więc ponownie przykułem go do kaloryfera. Przyniosłem „Poloneza” bez szklanic. Podałem mu alkohol.
On nie pił; ta szuja pochłaniała to, co było w środku, w tempie ekspresowym. Nie dałem mu dopić do końca. Chwyciłem butelczynę i odstawiłem na podłogę.
— Trochę pozytywnych myśli, przyjacielu, a nie czarny scenariusz od razu. Czym popijesz swój sukces, jak tu będę leżał z rozjebanym mózgiem? — Pokręć bębnem kurwa, zaczynamy, odpinam cię Tadziu — oznajmiłem.
Pierwsze, co miał zamiar zrobić, to wyrwać się po tym, jak odpiąłem kajdanki. Na darmo to uczynił, narażając się tylko na moje kolejne ciosy. Nawet nie zdołał się podnieść z materaca, a był delikatnie spacyfikowany.
— Siedź! — rozkazałem, lokując go obok siebie. — Znów, jak bracia — dodałem, zapinając go ze sobą. — Łeb mi się rozjebie, kluczyk masz w mojej kieszonce, o tam, i wolny jesteś — zakończyłem, wskazując mu ową.
Zmusiłem go, by zakręcił bębnem.
— No, Tadzik, tak hartowała się stal… — to mówiąc, nacisnąłem spust. Głuche uderzenie, bez wystrzału. — Patrz fart, kolej na ciebie — wsadziłem kurwie rewolwer w dłoń.
Nie chciał, wzbraniał się, jakby broń parzyła. Nie miałem się zamiaru z nim pierdolić i wziąłem gnata w swoje ręce.
Jakieś bliżej nieokreślone odgłosy, coś jakby łkanie połączone z nie wiem czym. Przyłożyłem mu rewolwer do skroni. Nacisnąłem spust. Cisza…
Zlał się i padł na ziemię.
Szybkie przyłożenie giwery do mojego czoła i znów głuche uderzenie. Dla niego wszystko stało się jasne.
— Błagam, nie! Proszę! Zrobię wszystko! BŁAGAM! — on nie skomlał, on nie prosił. Objęła ta szuja moje nogi i nie chciała odpuścić. Popuścił, bo poczułem zapach gówna.
Dwa razy z otwartej dłoni w twarz wystarczyło, plus kop w jaja.
— Nie pękaj, chcesz wódki? — to mówiąc, podałem mu butelkę z resztką zawartości. Wypił do końca. Przyłożyłem mu rewolwer do skroni.
— Sam, czy ja? — zapytałem, dobrze wiedząc, jaka będzie odpowiedź.
Wył, ale to nie było nawet wycie, to coś nieokreślonego, gdy ofiara zdaje sobie sprawę, że prawdopodobieństwo śmierci jest równe stu procentom.
— No strzelaj, chuju, no strzelaj, mnie to jebie…
Nie słuchałem, co tam pierdolił. Wiedziałem, że osiągnąłem zamierzony cel. Zmasakrowałem mu psychikę i doprowadziłem do szaleństwa.
Psycha odmówiła posłuszeństwa, coś tam jebnęło i naprawić to będzie trudno. Jeżeli dobrze oceniłem, to w tej chwili był niespełna rozumu facetem.
Teraz tylko dobić chuja, zamotać mu jeszcze bardziej w czerepie. To jak cios ostateczny, pogrążający.
— Patrz, Tadzik, zasrańcu jeden, poszły filmiki twoje i twojej dziwki w pizdu, do przyjaciół i koleżków, no i do prasy.
— Jebie mnie to, chuju, spierdalaj — usłyszałem i byłem pewny, że osiągnąłem cel, jaki sobie w tej misji założyłem.
Widok jego był godny pożałowania. Osrany i oszczany facet, ubrany tylko w pończochy z pasem, upaprany rzadkim gównem — coś więcej. Na dodatek nawalony. Pozostawał mi tylko akt ostatni.
Klaudię nie zastałem w pokoiku. Okno było otwarte na oścież, a wychylając się przez nie, dostrzegłem ją ukrytą przy szybie od salonu. Patrzyła na to, co robię, najwyraźniej myślała, że wrócę i jeszcze sponiewieram Tadeusza.
— Pannie to tak nie jest zimno w samych majtkach i podkoszulku? — zapytałem.
Odwróciła się, nie spodziewając mnie się tutaj z pewnością. Bez erotycznej bielizny, będąc w ukryciu, wyglądała cudnie. Chciała coś powiedzieć, lecz to ja byłem szybszy.
— Zbieraj wszystko, co nasze. Ewakuacja — krótko, po wojskowemu, dosadnie.
Jej błysk w oczach, a potem jak mi wpadła w ramiona, gdy wróciła przez okno. Boże, co to była za kobieta.
— Radek…
— Nie pytaj, zabieraj. Ewakuacja — powtórzyłem.
Było już ciemno. Wyciągnąłem „sztabowego kutasa” i usadziłem za kierownicą suzuki.
— Spierdalaj, jesteś wolny, go!!!
— A ja to… zajebią cię „, i tak ją kurwa miałem, macałem jej… — uciąłem resztę, waląc go w ryja.
— Miałeś w snach, tych mokrych Tadziu, bo tu suchy byłeś. Śnij dalej.
Butelkę po wódce wrzuciłem mu do auta, a, nim go odprawiłem pogroziłem wibratorem.
— Mam to zrobić. Naprawdę chcesz? — krótkie dwa pytania.
— Radek, on kogoś może zabić, nie pozwól mu.
— Nie dojedzie dalej niż do zakrętu, jebnie w drzewo.
A słowo ciałem się stało. Na łuku nie wyrobił, przypierdalając w drzewo.
— Spakowałaś nasze wszystkie rzeczy? — zapytałem, gdy powróciłem z miejsca kolizji, upewniając się, że nasz komandorek przeżył. Poduchy wystrzeliły, silnik samochodu zgasł. Był nieprzytomny, ale oddychał.
— Tak.
— Pal samochód i czekaj, parę minut — rzuciłem, wchodząc do leśniczówki.
Do sieci podłączyłem elektryczny grzejnik, na, nim jasno pisało, żeby nie nakrywać, a jednak to zrobiłem, rzucając na niego suchą ścierkę z kuchni, w bezpośredniej bliskości była kołdra i róg prześcieradła. Wrzuciłem urządzenie na pełną moc.
„Zajara się łóżko, potem pokój”.
Pojechaliśmy wąska leśna przesieką w kierunku przeciwnym, skąd miała nadjechać pomoc. Po kilku kilometrach znaleźliśmy się na drodze gminnej, a potem wojewódzkiej.
— Co teraz? — zapytała się Klaudia.
Jechała nad wyraz przepisowo, nie miała zamiaru przez głupawe przekroczenie prędkości zostać zatrzymaną przez drogówkę. Prowadziłbym sam, ale nie miałem przy sobie prawa jazdy. Zbędne ryzyko, przy rutynowej kontroli drogowej.
— Najlepiej będzie znaleźć jakąś kwaterę bez meldunku, gdzie nikt nas nie będzie o nic pytał. Płacisz i finał — odpowiedziałem.
— Może do mnie, do mieszkania? — zaproponowała.
— Niby, tego kutasa nie mogą przesłuchać dopóki nie wytrzeźwieje, ale to teoria. Ryzyko niskie, ale jest.
Nie było jeszcze tak późno, aby nie spróbować poszukać kwatery gdzieś w pobliżu. Klaudia zatrzymała samochód w autobusowej zatoczce i podała mi swój telefon.
— Poszukaj, może coś znajdziesz.
Booking odpadał, trzeba było mieć konto i podać swoje dane. Nerwowo przeglądałem oferty.
— Patrz, tu coś jest! — krzyknęła, gdy w jakiejś wiosce mijaliśmy baner reklamowy z napisem „kwatery pracownicze”.
Zahamowała ostro i upewniwszy się, że nic nie jedzie za nami cofnęła, zatrzymując się tuż przy nim. Wbiłem podany numer.

Czterdzieści minut później. Kwatera pracownicza, dziesięć kilometrów od Darłowa.

Pokoik był dość obskurny i wyposażony w meble pamiętające chyba „Gierka”. Mocno sfatygowana meblościanka, dwa tapczany, którym resurs minął chyba z dziesięć lat temu i wspólna łazienka na korytarzu.
Najważniejsze, że właściciel nie wnikał, kto będzie spał i nawet nas fizycznie nie widział. Klucze wydał nam starszawy cieć, który w najlepsze żłopał kolejne piwsko. Prócz nas w parterowym budynku, nie było nikogo. Normalna rzecz, robotnicy jak to bywało zjeżdżali się w poniedziałek nad ranem, a do tego czasu mieliśmy zamiar się ulotnić z kwatery.
Idealne miejsce, perfekt. Lepszego bym nie znalazł. Pieprzyć komfort, anonimowość była najważniejsza w naszym przypadku.
— Co my tu robimy Radek? Co my w tym syfie robimy? — rzuciła Klaudia, patrząc na wnętrze pokoju.
— Jesteśmy. Ty i ja — no jakiż we mnie obudził się mędrzec i filozof. — Jutro… — chciałem kontynuować.
— Jutro będzie jutro, a dziś jest, dziś — Klaudii udzieliły się chyba moje mądrości.
Przybliżyła się do mnie i objęła mnie ramionami, przyciągając do siebie. Całowaliśmy się dobre parę minut. Na stojąco, bez słów.
— Dziękuję ci, gdyby nie ty… — szepnęła.
— Nie myśl, co by było. Najważniejsze, że wszystko tak się skończyło — znów wywalałem z siebie jakieś slogany.
— Czy to nie przeznaczenie, że znalazłeś się właśnie…
— Może — przerwałem jej. — Dawaj pod prysznic — dodałem.
Uśmiechnęła się, wyczuwając chyba, co po kąpieli może się wydarzyć.
— Z tobą? — zapytała filuternie.
— Nie, muszę pozbyć się pewnych rzeczy, a to miejsce wydaje mi się dobre — Widziałem jej skwaszona minę.
Zabrała z łózka dwa szarawe ręczniki. Podłej jakości, podobnie jak ta kwatera.
Gdy wyszła, przepatrzyłem wszystkie rzeczy, jakie zabrała, i to, co miałem i było mi już zbędne. Z torby wyciągnąłem świeżą zmianę bielizny i ciuchy na powrót. Te, w których byłem, szybko spakowałem w plastikowy worek. Mogło na nich być DNA Tadeusza i księdza.
Naprawdę zebrała wszystko perfekcyjnie jak zawodowiec. Butelki po alkoholu, wszystkie nasze śmieci, kubki, jednorazowe rękawiczki.
Może niepotrzebnie, bo miałem nadzieję, że leśniczówka Tadeusza spłonie, a w pogorzelisku nie znajdziesz niczego, ale… Pomimo faktu, że działała w stresie, postępowała perfekcyjnie.
Gospodarstwo wyglądało na typowo popegeerowskie, wszędzie jakieś sterty starych rzeczy, niedokończone budowle, istny pierdzielnik.
Do ogólnie dostępnego kontenera na śmieci wywaliłem swoje ciuchy i te nasze odpadki z leśniczówki. Paląc papierosa,, by nie wzbudzać podejrzeń ciecia zbliżyłem się do kręgu, wkopanego w ziemię, w którym stała woda.
„Pewnie tu miała być studnia?” — pomyślałem, pozbywając się Nagana i gazówki komandora.
Broń mi nie była już potrzebna, teraz stanowiłaby dla mnie zbędny balast i niebezpieczeństwo w przypadku zatrzymania. Cichy chlupot, gdy oba przedmioty wpadły do środka. Za nimi poleciała legitymacja kapłana.
Gdy wróciłem do pokoju Klaudia siedziała w nim opatulona ręcznikiem. Jej cudne mokre rude włosy spadały na ramiona.
— Nie mam koszuli nocnej, chyba muszę spać nago — powiedziała to takim tonem, jakby to było jej na rękę.
Zabrałem ze swojego tapczanu ręczniki i udałem się do łazienki. Kabina mocno sfatygowana, drzwi niedomykające się, ale była ciepła woda.
Nie mieliśmy mydła ani szamponu. To było takie obmycie się, a nie prawdziwa kąpiel. Jednak i to dało ulgę, podświadomie chciałem z siebie zmyć księdza i komandora, lecz przede wszystkim tego pierwszego. Nie śmierdziałem, ale wewnętrznie czułem ten fetor skurwysyna. Taki w myślach, nierealny.
Tak, czekała na mnie. Nie położyła się spać, choć byliśmy skonani. Ostatnie doby, dały nam ostro w kość. Nagusieńka siedząca tak jak wtedy w kwaterze syryjskiego pułkownika, patrzyła na mnie swoimi czarodziejskimi oczami. Ten jej wzrok pragnący zbliżenia, czuły i gorejący.
Powstała i zbliżyła się do mnie, bez pytania o zgodę rozwiązała zapleciony na moich biodrach ręcznik. Dłońmi dotknęła moją klatkę piersiową.
— Jak zgoliłeś brodę, to ty nic się nie zmieniłeś — przypomniała mi swoje wcześniejsze stwierdzenie — Jesteś taki sam jak kiedyś — dodała i musnęła ustami mój kark.
Stałem w bezruchu, nawet nie objąłem jej. Czułem tylko jak penis zaczyna budzić się do życia. Chciałem, ale się obawiałem. Zawsze gdy tylko dowiedziałem, że Jekaterina jest w ciąży miałem blokadę, bałem się, że zagrozi to dziecku.
— Chcesz, chodź — usłyszałem i dalej stałem ze sterczącą fujarą jak kołek w płocie.
Jeden lubi analny seks, drugiego to odrzuca, kolejny chce być kobiecym podnóżkiem i odczuwa podniecenie, gdy dostaje baty na gołą dupę, a ja… chyba jakiś ewenement, osobnik, którego należy wydać na pocztowych znaczkach w serii „Ginące gatunki”.
— Radek, co z tobą, przecież widzę, że chcesz — poczułem jak delikatnie palcami dłoni dotyka fallusa.
— Ja tak nie mogę Klaudia, ja się boję o dziecko — no wreszcie zebrałem się na odwagę i szeptem wyznałem obawę.
Uśmiechnęła się, ale w, nim nie było nic, bym poczuł się urażony. Wyraz twarzy rozumiejący moje obawy.
— Głuptasie, nie zrobisz mu krzywdy. To pierwszy trymestr. Możemy — to mówiąc, drugą ze swoich dłoni położyła na moim policzku, delikatnie mnie głaszcząc. — Boże, tak jak pierwszy raz u ciebie w pokoju, mój ukochany, pełen obaw, delikatny, kochany — dodała.
Dostrzegłem, że coś zaiskrzyło w jej oczach. Puściła mnie i cofnęła się do stolika, zabierając stamtąd swój telefon komórkowy. Coś przy nim pogrzebała.
— Mam — powiedziała, wrzucając chyba zapisany w pamięci plik audio.
Wróciła do mnie i położyła moje dłonie na swoich barkach, wcześniej kierując swoje na jej biodra.
„Swaying room as the music starts
Strangers making the most of the dark.
Two by two, their bodies become one…
Usłyszałem hit Madonny sprzed lat i zaczęliśmy pląsać. Nie umiałem tańczyć, to nie była moja mocna strona. Przestępowałem z nogi na nogę i błogosławiłem fakt, że to był wolny kawałek.
— Zamknij oczy, wsłuchaj się i mów mi co widzisz — poprosiła, przybliżając swe ciało do mojego i opierając swą głowę o moją klatkę piersiową.
Zrobiłem, to o co mnie prosiła. Najpierw nic, ale po kilku sekundach coś w myślach zaczęło kiełkować.
Piękna blondynka i ten kawałek. Już wcześniej to widziałem, wtedy w Syrii, teraz obraz stał się, jakby mocniejszy, wyrazistszy. Jakże ja byłem młody i piękny, jednakże nie tak, jak ona. Agnieszka, moja niedoszła żona, która zginęła w katastrofie śmigłowca.
— Co widzisz w myślach, powiedz — szepnęła Klaudia, tak cichutko, że tylko ja to mogłem usłyszeć.
Penis ocierał się o jej brzuch, napletek zsunął się z żołędzi. Musiała to czuć, musiała wiedzieć, że stawałem się tam wilgotny.
— Młoda blondynka, śliczna, tańczę z nią na imprezie — wyszeptałem.
— Tak, to Agnieszka, kochałeś ją szalenie, nim poznałeś mnie, po jej śmierci stałeś się samotnikiem — usłyszałem w odpowiedzi i otworzyłem ślepia — Zamknij oczy, proszę, może coś jeszcze sobie przypomnisz. Tańczmy — delikatnie mnie zestrofowała, a ja uległem jej namowom.
Nadepnąłem jej na stopę. Jakim ja byłem niezdarą. Ani do tańca, ani do różańca – jak to mówi polskie przysłowie.
Piosenka leciała, a ja czułem, jak jej palce gładzą mój kark. Ten dotyk był subtelny, delikatny, mistyczny. Gęsia skórka pokryła moje ciało. Podświadomie pragnąłem, by ten kawałek trwał wiecznie.
Czułem Klaudię całą. Jej ciepłe ciało dotykające mojego, jej jeszcze mokre włosy ocierające się o klatę, brzuch, o który ocierał się mój organ. To nie był zwykły taniec, to było coś mistycznego, coś, czego nigdy wcześniej nie przeżyłem.
Zaiskrzyło w czerepie. Ona w małej czarnej, a ja w jakimś pokoju, lepszym niż ten, w którym tkwiliśmy. Byłem podobnie niesforny jak teraz, wcześniejsza wizja była pośród tłumu ludzi, gdy to ja zamawiałem ten szlagier.
Teraz przed oczami miałem obraz naszej dwójki, bez nikogo. Gdzieś w tle zdjęcie tej blondynki. Czarna sukienka Klaudii, czarne rajstopy, podobny układ ciał jak teraz, gdy kompletnie nadzy pląsaliśmy w rytm tej samej piosenki.
— Ty i ja, jesteś w małej czarnej, tańczymy tak jak teraz, sami w pokoju, jestem taki sam…
Jej płacz przerwał moją wizję. Otworzyłem oczy. Patrzyła na mnie takim szczęśliwym wzrokiem, że i ja się rozczuliłem. Poleciały mi łzy.
— Pamiętałeś, pamiętałeś — wydusiła z siebie, a potem wbiła mi się w usta.
Przeniosłem dłonie z jej bioder i objąłem jej łopatki, pragnąc przycisnąć ją jeszcze bliżej siebie.
W marnym świetle lampki nocnej, mającej dobre dwadzieścia lat, całowaliśmy się szalenie i namiętnie. Swoimi dłońmi objęła mnie z tyłu za głową, mierzwiąc moje włosy, pragnąc, bym nie uciekł swoimi ustami.
Nie przerywając pocałunku chwyciłem ciało kobiety w swoje dłonie i uniosłem. Położyłem na tapczanie, a pochylony, nadal nie byłem w stanie odciągnąć warg. Chciałem tych pocałunków, pragnąłem ich.
— Chcę, chcę — szepnęła w momencie, gdy na chwilę nasze usta się rozłączyły.
Wcześniejsze moje obawy zniknęły. Natarłem ciałem na nią. Moje palce myszkowały przy jej intymności. Była wilgotna, gotowa na penetrację. Penis otarł się o wargi sromowe i wsunął w intymność Klaudii.
Delikatnie, jak tylko mogłem, wykonywałem ruchy posuwisto-zwrotne w pozycji misjonarskiej. Ona z lekko rozszerzonymi udami i ja wykonujący płytkie pchnięcia. Prawie cały czas, całując się, kopulowaliśmy tak jak nigdy wcześniej.
Doszła pierwsza, być może moje zmęczenie i obawy to spowodowały, ale to były sekundy przed moim spełnieniem.
Spółkujesz, ale masz zawsze to w głowie. Bezpieczeństwo. Po ejakulacji nie zwaliłem się na nią, jak to robiłem wcześniej, tylko od razu na bok.
„Nie zwalaj się na brzuch, tam jest dziecko” — nawet jej stwierdzenia, że nic się nie stanie, nie wybiły mi ze łba obaw.
Nawyk, podobny jak wyciągnąć broń, gdy ktoś ma zamiar to samo zrobić w stosunku do ciebie.
Pocałowałem ją w czoło, a potem w usta.
— Dziękuję — szepnęliśmy prawie razem.
Podobnie jak wtedy w Syrii, po ostatniej akcji usnęła wtulona w moich ramiona, wcześniej całując jeszcze mnie w usta. No i to „Kocham cię”, nim wpadła w objęcia Morfeusza.
Ustawiłem budzenie na czwartą nad ranem, gdyż spodziewałem się, że pracownicy mogą pojawić się około piątej. Nie chciałem mieć dodatkowych świadków.

Skasowałem jednym pewnym ruchem dłoni budzik w moim telefonie i delikatnie odsunąłem Klaudię od siebie. Jakże ona wyglądała ślicznie, zagłębiona we śnie.
Kolejna zdrada i wyrzuty sumienia. Teraz już takie małe, nic nieznaczące. Czy czułem się dobrze? Nie, podle. Przed oczami stanęła Katia, Tamara, Nadia i Kławdia.
„Jestem chujem” — nie miałem w stosunku do siebie innego określenia.
Szybkie obmycie twarzy w łazience. Potem pakowanie naszych rzeczy. Jej osobno, a moje do torby. Wziąłem w dłonie album ze zdjęciami, który przywiozła, i ponownie lustrowałem strony.
To była prawdziwa moja tożsamość, byłem Radosławem Gancarzem, teraz to wiedziałem na pewno.
„No i kurwa, co z tego?”
Pocałunkiem w czoło i delikatnym dotykiem dłoni obudziłem Klaudię. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie, podobnie jak wtedy w Syrii, gdy wracaliśmy do bazy po wykonanym zadaniu.
— Śniłeś mi się — szepnęła, ujmując moją twarz dłońmi.
— Wstawaj, śpiochu, czas jechać — odpowiedziałem i odsunąłem się.
Ubierała się w pośpiechu, a po chwili udała się do łazienki. Wróciła po kilku minutach. Miałem czas, by z zabranych komandorowi pieniędzy zabrać dla siebie pięć stówek na podróż. Nie miałem zamiaru dokładać ze swoich. Ekstra zadanie, „sztabowy kutas” płaci.
Cieć spał w najlepsze i nawet nie ruszył dupy, by otworzyć bramę. Zrobiłem to za niego, kładąc mu na stole banknot o niskim nominale, wystarczający, by zakupił sobie czteropaka. Obok pieniędzy położyłem klucze od pokoju.
Zatrzymaliśmy się tuż przed Darłowem, na tym samym postoju, gdzie rozmawialiśmy wcześniej, gdy jechaliśmy w przeciwnym kierunku.
Klaudia zadzwoniła do swoich, biorąc urlop, twierdząc, że źle się czuje, ja zniszczyłem kartę SIM, którą zakupił mi taryfiarz.
— Musisz? — zapytał, zdając sobie sprawę, że wracam do Rosji.
— Tak, ale proszę, pojedźmy na cmentarz — poprosiłem.
— Chcesz zobaczyć swój grób, Radek…
— Nie swój, Agnieszki — wyprowadziłem ją z błędu.

Cmentarz parafialny w Darłowie, pół godziny później.

Przeskoczyliśmy niewysoki mur cmentarny, a Klaudia poprowadziła mnie do mogiły.
— Zostaw mnie samego, proszę.
— Dobrze, poczekam w samochodzie — usłyszałem i odeszła.
Patrzyłem na grobowiec i zdjęcie Agnieszki. Cudna, patrząca gdzieś tam w przyszłość.
„Zginęła śmiercią tragiczną” — ten napis.
Padłem na kolana. Obok moje miejsce spoczynku, i to samo stwierdzenie, a powyżej, jakby nas łączące zdanie po polsku i po angielsku. Nie tam żadne „pokój ich duszy” lub podobne.
„So others may live” – „Aby inni mogli żyć”.
Ryczałem, kładąc głowę na płycie nagrobka i przytulając czoło do zimnego marmuru.
Jakieś położone wypalone znicze. Model śmigłowca. Dobrze wiedziałem, że Klaudia poprosiła, by to motto było wygrawerowane.
— Przysięgam Agnieszko, wszyscy już przeżyją. Przysięgam — wyszeptałem.
Dłonią ocierałem kapiące mi łzy. Nadal klęcząc pocałowałem mogiłę.
Z trudnością podniosłem się z kolan i wróciłem do samochodu.
— Do Gdyni, proszę — rzuciłem, gdyż na tyle mnie tylko w tym czasie było stać.
Przez drogę układałem Klaudii scenariusze ostatnich dni. Byłem pewien, że przesłucha ją policja lub żandarmeria. Analizowałem najmniejsze szczegóły, mogłem, nic teraz nie zaprzątało mi głowy.
„Tragiczny wypadek na linii kolejowej w zachodniopomorskim. W niedzielę nad ranem pociąg pospieszny relacji… potracił śmiertelnie mężczyznę. Ze wstępnych ustaleń policji i prokuratury wynika, że było to samobójstwo, jednak dokładniejsze dane zostaną przekazane po sekcji zwłok” — dało się słyszeć w lokalnym radiu.
Uśmiechnąłem się. Klaudia spojrzała na mnie. Nic nie zapytała, ale kiwnąłem jej głową.
— Jezu — szepnęła tylko.
Posililiśmy się w McDonaldzie, biorąc porcje na wynos. Klaudia kupiła, ja nie ruszałem dupska z samochodu. Cholernie głodni pochłonęliśmy zestawy w ekspresowym tempie, zatrzymując się na krańcu parkingu pobliskiego centrum handlowego.
— Tu masz sześć tysięcy złotych, rekompensata za straty moralne od komandorka. Schowaj je dobrze, nie wykluczam, że możesz mieć przeszukany dom. Skrytka pocztowa lub bankowa, najlepiej na poczcie lub w banku poza miejscem zamieszkania. I nie wydawaj ich od razu, odczekaj miesiąc, dwa — poleciłem jej, wręczając zwitek banknotów. — Zabrałem pięćset złotych jako koszty — dodałem.
— Dobrze, będzie jak się dziecko urodzi — szepnęła, a z jej oczu poleciały łzy.
Usta w podkówkę, smutny wzrok. Zdawała sobie sprawę, że za godzinę, może półtorej, rozstaniemy się i każde z nas pójdzie w swoją stronę. Mnie też było ciężko, może nawet ciężej niż jej. Takie życie na dwa fronty mnie wykańczało. Byłem nauczony kłamać, może dlatego Katia jeszcze nic nie podejrzewała, jednak to męczy, wysysa z człowieka dobrą energię. Wpadasz jak w grzęzawisko, wcześniej czy później nie wytrzymasz lub zwariujesz.
Inaczej jest, gdy okłamujesz obce osoby, przeciwnika, zdrajcę, by podejść kutasa i wyciągnąć z niego dane lub zmusić do współpracy. W stosunku do kochających osób to nie fair, to podłość.
— Obiecaj mi, obiecaj, że jak urodzisz, to mnie poinformujesz. Ja muszę wiedzieć — mogłem tylko poprosić, nie mogłem żądać.
— I co ci to da? Przecież może nigdy go nie zobaczysz, a ono nie będzie miało, do kogo powiedzieć „tato” — Jezu, jak mocno mnie to uderzyło.
Objąłem jej twarz dłońmi i nakierowałem na swoją. Dotknęliśmy się nosami. Płakała.
— Myślisz, żebym nie chciał? Że jest mi łatwo? Że to prosty wybór? — zadałem jej pytania. — Gdybym tylko mógł cofnąć czas…
— Ale nie cofniesz, Katia wygrała — raniła mnie po raz kolejny tym stwierdzeniem.
— Żałuję, że naprawdę nie zginąłem wtedy… — rzuciłem, a w odpowiedzi poczułem uderzenie otwartej dłoni w policzek.
— NIGDY, ale to NIGDY tak nie mów!!! — wrzasnęła, wybuchając histerycznym płaczem.
Przegiąłem, cholernie przeszarżowałem, mówiąc to. Nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Po Libanie nic nie było dla mnie normalne. Dowiedziałem się, kim naprawdę jestem i już to zderzenie było straszne.
Potem nastał powolny powrót pamięci. Pojedyncze epizody z życia sprzed wypadku. Jedna tragicznie zmarła narzeczona, potem druga miłość, gdzie ja niby umarłem. Gdy znalazłem wybrankę swojego serca i założyłem rodzinę, okazało się, że nie jestem tym, za kogo się uważałem.
Czy moje małżeństwo z Katią było ważne? Nawet jeśli nie, to miałem z nią dzieci — dwójkę biologicznych i Tamarę.
Podświadomie wiedziałem, że dobrze wybieram. Klaudia była silniejsza niż Katia, choć obie były na swój sposób wojowniczkami. Tak myślałem, a wiadomo, że mój punkt widzenia mógł nie być właściwy. Choć.
Nasze usta spotkały się. Całowała mnie namiętnie, w przerwach pocałunków szepcząc „Przepraszam”. Obejmowaliśmy się, mierzwiąc sobie nawzajem włosy.
— Przepraszam, Klaudia, nie wiem, co się ze mną dzieje — tłumaczyłem się.
Nie pamiętam, jak długo jeszcze całowaliśmy się i wzajemnie dotykaliśmy. Chciałem, by to trwało wiecznie.
Otarła dłonią łzy z oczu i zapaliła silnik poloneza. Ruszyliśmy w dalszą drogę.

Kazałem jej się zatrzymać przy jakiejś podrzędnej stacji na peryferiach Gdyni. Unikałem zatłoczonych głównych dworców kolejowych i autobusowych. Lepiej było dostać się kolejką podmiejską tam i w miarę sprawnie przesiąść się do dalekobieżnego pociągu. Podróżni przesiadający się z założenia mniej rzucali się w oczy.
— Odprowadzę cię — rzuciła.
— Klaudia, to nie jest dobry pomysł. Zobacz, tam jest monitoring.
Skrzywiła się, a łzy znów zaczęły jej lecieć. Teraz ja je otarłem.
— Możesz mi zostawić swój włos? Chcę, żeby gdy do ciebie zadzwonię lub napiszę, mieć… — ryczała w najlepsze. Wiedziałem, o co jej chodzi.
— Rwij, jak trzeba, to i skalp ściągnij — odpowiedziałem, chcąc ją chwilowo rozśmieszyć.
To był jej śmiech przez łzy, gdy wyrwała dwa, może trzy moje włosy.
Pocałowałem ją po raz ostatni przed podróżą. Trzymała mnie mocno, nie chcąc puścić. Gdy wreszcie się wyswobodziłem i otarłem swoje łzy, ująłem jej dłoń i złożyłem pocałunek.
— Jeszcze się spotkamy, ja to wiem. Trzymaj się, kochanie — powiedziałem łamiącym się głosem i zabrałem torbę z tylnego siedzenia.
Powoli ruszyłem w kierunku niewielkiej stacyjki kolejowej.

Klaudia, załkana, patrzyła, jak Radek z torbą przerzuconą przez plecy kieruje się na dworzec. To, że się pojawił, nie mogło być kwestią przypadku. To było przeznaczenie, jakiś magnes przyciągał ich do siebie w sytuacjach ekstremalnych.
Uwierzyłaby, gdyby to było tylko raz, tam w Libanie, gdy Rosjanie wysłali swoje siły specjalne razem z Polakami, ale teraz? Gdy była prawie pod ścianą, bez szans na ratunek?
Nie, to nie mógł być przypadek. Przeznaczenie, mus.
Przeskoczył przez torowisko i znalazł się na peronie. Wytężyła wzrok, chcąc go jeszcze dojrzeć, zatrzymać.
Nie wytrzymała, wysiadła z samochodu i podeszła na peron. Skład już czekał. Dojrzałą go siedzącego przy oknie, gdy pociąg ruszył podniosłą rękę i pomachała mu na rozstanie, uśmiechnął się smutno do niej.
Wróciła zapłakana do samochodu.
Odpaliła silnik poloneza i zgasiła go po chwili. Teraz zdała sobie sprawę, jaki bagaż stresu z niej spadł.
… po cichu ciągle wierzę, że nadejdzie taki dzień.
Gdy wrócisz, by stąd zabrać mnie
I powiesz mi: „Wciąż kocham cię…
(Anna Iwanek, Pati Sokół – Miasto feat. Piotr Cugowski).
— Kocham cię, Radku, kocham — szepnęła sama do siebie po kilku minutach i odpaliła silnik pojazdu.
„I życzę ci wszystkiego najlepszego”

+++++

Dotarcie do wykupionej kwatery w Puszczy Białowieskiej zajęło mi mniej czasu, niż planowałem. Pociągi przyjechały o czasie, a przesiadka wynosiła akademicki kwadrans. Odświeżyłem się, zjadłem coś i zwaliłem się spać. Do jutra miałem opuścić lokal.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu wyspałem się na maksa. Właściciel nie wnikał, czy byłem w pokoju, czy nie. Zapłaciłem i go to serdecznie waliło. Na miejscu tkwił cały czas podłączony do ładowarki mój telefon z białoruską kartą. Jakieś alibi, że nie ruszałem się stąd, niezbyt mocne, ale…
Zostawiłem klucze w umówionym wcześniej miejscu i na piechotę przekroczyłem polsko-białoruskie przejście graniczne w Białowieży.
Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie nie napotkałem problemów. Polacy kazali tylko otworzyć torbę i rzuciwszy okiem na wizę, stwierdzili, że wszystko w porządku. Wszak to było przejście dla obywateli tylko tych państw. Mogłem wjechać, jak mi się podobało, i opuścić Polskę w dowolnym dozwolonym miejscu.
Napawałem się pięknym widokiem tej puszczy. Boże, zabrałbym tu wszystkie moje dziewczyny i „Biełkę”. Ta ostatnia uwielbiała spacery, urosła na sporą suczkę. Kolejny pupil Nadii, no może czworonóg był mniej zdyscyplinowany, a gdy dziecko za bardzo dawało psince w kość, to ta jasno oznajmiała, że ma dość, ale nie była tresowana. Godnie zastąpiła Demona w mojej rodzinie.
„A może byś tu zabrał Klaudię z Radkiem?”
Wyciągnąłem telefon komórkowy i wybrałem numer do „Prioma”.
Byłem u swoich, choć czy aby ci swoi to byli moi?
— Mów — usłyszałem.
— Słuchaj, wszystko w porządku, ale duch puszczy mnie powalił — rzuciłem umówione hasło.
— No duch puszczy, to duch puszczy, a jak kartacze? — przedłużał rozmowę, by zlokalizować mój aparat i wysłać po mnie bezpieczny transport.
Bajdurzyliśmy jeszcze chwilę o pierdołach, potem nagle rozłączył się, a po chwili esemesem dostałem lokalizację agenta, który miał mnie dostarczyć na dworzec kolejowy.

Kolejowa granica białorusko-rosyjska, kilkanaście godzin później.

Ten, z którym wcześniej rozmawiałem w Moskwie, na dworcu, czekał na mnie i dosiadł się do przedziału, gdy tylko nasi celnicy i pogranicznicy zakończyli procedury. Poznałem tę gębę, był sam.
— Masz kapitanku? — zapytał, gdy zostaliśmy w przedziale sami.
— No, mam, ale za skancerowanie mojej dupy bez cellulitu, żądam odszkodowania, żona może mieć odrazę na tę ranę. No wiesz, niektóre kobiety pociągają męskie tyłki — odpowiedziałem.
— Przestań, twoja dupa poszatkowana, myślisz, że nie wiem, jedna rana w tą, czy w drugą nie zrobi twojej dupencji różnicy.
Przeginał ten frajer z GRU, mocno przeginał i nie miałem zamiaru tego tak zostawić. Po raz drugi obraził moją rodzinę, a wcześniej się odgrażał. Na razie spasowałem, ale byłem jak przyczajony tygrys.
— Udało ci się pomścić….
— Dodasz coś, a cię zapierdolę! — ostrzegłem.
— No dobra, dobra, już spokojnie — odparł, widząc moje wkurwienie.
Prosty z wyglądu, napakowany, nieco wyższy niż ja, no i młodszy. Nie, on nie był ze starego GRU, gdzie sprawność fizyczna królowała. Stawiano tam teraz na tych inteligentniejszych, ale w tym przypadku to sito musiało mieć grube oczka, skoro on przeszedł.
— Wysiądziemy na najbliższej stacji, tam czeka mój człowiek. Pojedziemy do lecznicy i tam wydłubią z ciebie to, co przewiozłeś. Jasne! — usłyszałem.
— Tak toczna tawariszcz… no nie znam stopnia — odpowiedziałem.
— Major, major Leszczuk — no, wreszcie ta kurwa mi się przedstawiła, choć chuj wie, czy to prawdziwe nazwisko.
Skład zwalniał i zdałem sobie sprawę, że to owa stacja, o której wspominał oficer. Zabrałem torbę i wyszedłem z nim na korytarz.

Pół godziny później. Lecznica weterynaryjna kilkanaście kilometrów za granicą rosyjsko – białoruską.

— Weź to, chuju, rób delikatniej, bo nie jestem knurem do kastracji — zaprotestowałem, czując ból na pośladku.
Coś tam pod nosem przeprosił, ale nadal odczuwałem ból. W końcu zakończył zabieg. Na dupsko nakleił sporej wielkości opatrunek i mojemu „koledze” wręczył to, co miałem w sobie.
— No, to zapominamy o wszystkim, kapitanie. Mnie tu nie było, podobnie jak pana.
— Oczywiście — odpowiedziałem, zapinając rozporek i guzik spodni.
Wyszliśmy przed lecznicę, było już późno w nocy. Miałem nadzieję, że podjadą na dworzec jakąś lepszą furą, a tu patrz – „Buchanka”.
Kierowca wyszedł, widząc nas.
— Podrzucę cię do hotelu, nie obawiaj się, nasi zapłacili. Ja muszę pilnie do najbliższej placówki, nie mogę cię zabrać — usłyszałem.
— Rozkaz, to rozkaz — odpowiedziałem spokojnym tonem i spojrzałem na leżącą z tyłu torbę.
Nosiła ślady otwarcia, średnio inteligentny szympans by to dostrzegł. Telefon komandora miałem przy sobie, w jednej z kieszeni, a gdy robiono mi zabieg, to szczęśliwie mogłem patrzeć na swoje ciuchy.
Podwieźli mnie pod podrzędny hotel. Wyciągnąłem torbę.
— Do widzenia kapitanie — usłyszałem.
— Wiesz co? O czymś zapomniałem ci powiedzieć. Jak tam byłem w Polsce… — przewidywałem, że to chuja zaciekawi.
Wysiedli obaj, co nie było dla mnie dziwne. Moje stwierdzenie, musiało mieć potwierdzenia z dwóch źródeł, i to teraz zrobili.
— Mów, mów, może do nas trafisz — zachęcił mnie.
Potężny mój cios w podbródek powalił kutasa na ziemię. Padł, jak kłoda, a ja momentalnie z jego kabury operacyjnej wyjąłem pistolet i, nim jego kamrat, kierowca zdołał zareagować, przeładowałem i skierowałem na niego broń.
— Odrzuć broń, spokojnie bez gwałtownych ruchów, bo cię zajebię. Mam dwie wojny za sobą, nie liczę zlikwidowanych, tylko swoich poległych. Chcesz dołączyć do tych pierwszych. Startuj? JUŻ!!!
Zadziałało. Odrzucił pistolet na bok.
— Kajdanki, dawaj! Na co czekasz? — ponagliłem tego drugiego.
Rzucił owe, skułem majora, kierowcy poleciłem położyć się na ziemi.
— Zagrałeś zbyt ostro, mówiąc, że moja córka została wyruchana… — zwróciłem się do oficera.
— Ale ja… — cios kolbą pistoletu rozwalił mu łuk brwiowy.
— Nazwałeś moją żonę dupą i zagrażałeś mojej rodzinie. Wystarczy kurwa, bo nie mam zamiaru się z tobą kutasie pierdolić.
— Ale — zabrzmiało z jego ust i dostał dwie kolejne pizdy na twarz. Mocne, trafione.
Majorek stracił przytomność, odwróciłem się do kierowcy.
— Mam sobie z tobą tak samo porozmawiać? — zapytałem.
Zaprzeczył stanowczymi ruchami głowy.
— Pal samochód, jedziemy — rozkazałem, mając dwa gnaty przy sobie.
Majorek, miał kajdanki, co nie umknęło mi uwagi. Zapiąłem je mu powyżej kostek u nóg.
— Ruszaj kutasie i bez numerów, bo zajebię.
Poczciwy UAZ ruszył

Meldunek Komendy Powiatowej Policji w Sławnie dotyczący zajścia na linii kolejowej numer…

Po przybyciu na miejsce zdarzenia, sił z komisariatu w Darłowie, stwierdzono wstępnie, że ofiara jest płci męskiej w wieku około 30-40 lat, krępej budowy ciała. Najprawdopodobniej uderzył w niego skład pośpieszny numer… a potem zwłoki . przedostały się na tor, którym poruszał się w tym samym czasie skład towarowy numer…
Zwłoki rozczłonkowane, na odległości kilkuset metrów. Oba składy zatrzymane do wyjaśnienia.
Maszynista pociągu pośpiesznego twierdzi, że to on uderzył w ofiarę, a ona potem dostała się pod koła obu składów.
Wezwano prokuratora, ale ten pojawił się po 18 godzinach.
W kieszeni spodni znaleziono list ofiary wskazujący na to, że popełniła próbę samobójczą.
Stosowne dokumenty przekazano do KPP Sławno celem dalszego rozpatrzenia.
Podpisano sierżant sztabowy Leszek Pietrzak (podpis nieczytelny).

Prokuratura Rejonowa w Sławnie (osiem dni po wypadku).
Wypadek na kolejowej linii komunikacyjnej należy zakwalifikować jako samobójstwo, o czym świadczy pozostawiony list w tylnej lewej kieszeni denata.
Ksiądz Roman B. w pozostawionym liście przyznał się do seksualnego molestowania nieletniej trzynastolatki, obywatelki Federacji Rosyjskiej, osoby częściowo niepełnosprawnej (proteza prawej dłoni), jak również podobnych czynów w stosunku do innych małoletnich płci żeńskiej, obywatelek Rzeczpospolitej.
W związku z powyższym Prokuratura Rejonowa w Sławnie wnioskuje o zakwalifikowanie tego czynu jako samobójstwo, nie widząc podstaw udziału osób trzecich.
Ze względu na brak zarzutów ze strony rosyjskiej, postępowanie ze względu na śmierć oskarżonego zakończono, nie informując strony rosyjskiej, gdyż z takowej nie wpłynęło zgłoszenie.
Od powyższego ……

Meldunek OSP z Darłowa dotyczący wyjazdu dwóch jednostek ratowniczo – gaśniczych w dniu…

Po przybyciu na miejsce pożaru, wcześniej znaleziono rozbity samochód marki Suzuki Vitara, a wokół niego biegającego mężczyznę w damskiej bieliźnie (pończochy, pas do nich) powiadomiono posterunek policji w Darłowie, mając podejrzenia, że ów zamieszkuje tę okolicę.
Dewa zastępy przystąpiły do akcji gaśniczej, gasząc leśniczówkę będącą własnością ww.
Podczas akcji gaśniczej, właściciel, niejednokrotnie, ją przerywał, podważają taktykę i działanie sił, zaangażowanych w działania mające na celu ratunek dobra.
Przekazano poszkodowanego w ręce funkcjonariuszy z posterunku policji Darłowo.
Prawdopodobna przyczyna pożaru – niechlujstwo właściciela lub celowe podpalenie.

Meldunek funkcjonariuszki policji dotyczący tego zdarzenia.

Wezwana do pożaru, będąc dowódcą patrolu na miejscu zdarzenia zastałam mężczyznę w damskich pończochach i pasie do nich. Owe miały wyraźne ślady moczu i kału.
Podobno pokrzywdzony twierdził, że to zrobiła mu Klaudia S, wraz z nieżyjącym już od ośmiu lat Radosławem G. Człowiekiem, którego każdy z nas z posterunku w Darłowie szanuję i złego zdania powiedzieć nie da. Zatrzymany, odgrażał się swoimi koneksjami na wysokich szczeblach, a gdy to nie poskutkowało rzucił się na mnie ze słowami „już ja cię załatwię”.
Czując się zagrożona i bezpośrednio napadnięta zastosowałam chwyt na nadgarstek. Ów został złamany w wyniku szamotaniny z nim. Wyzywał mnie od kurew. Użyłam środku przymusu bezpośredniego w postaci gazu służbowego.
Przebadano zatrzymanego alkomatem – wynik 2,3 promila w wydychanym powietrzu.
O godzinie … przekazano zatrzymanego funkcjonariuszom żandarmerii wojskowej.
Zatrzymanego przyjął podporucznik Robert Kozak z Placówki ŻW w Ustce.
Podpisała protokół sierżant Iwona Szkarłat.

Poniedziałkowe popołudnie, Dowództwo Marynarki Wojennej w Gdyni.

— Czy ktoś mi jest w stanie wyjaśnić, co ten pajac odpierdolił? — przełożony wszystkich marynarzy był najwyraźniej wyprowadzony z równowagi.
W ekspresowym czasie zebrał wszystkich na naradę. Sprawa była poważna, nawet bardzo i nie można było jej zamieść pod dywan. Kompromitujące zdjęcia komandora z sekcji planowania dostały się do pismaków ze szmatławców i redaktorów lokalnych gazet.
— Szefie Sztabu, co wiemy? — padło kolejne pytanie.
Łysawy jegomość będący bezpośrednim przełożonym „sztabowego kutasa” miał nietęga minę. Zdawał sobie sprawę, że jego kariera wisi na włosku. Ktoś był winien temu gównu, które wypłynęło, a jak to bywało najczęściej, winę przypisywano komórce nadrzędnej sztabu, za którą ów oficer odpowiadał.
— Zatrzymany w stanie upojenia alkoholowego, miał 2,3 promila, ubrany w pończochy i do tego upaprany kałem i zasikany…
— No zajebisty obraz oficera wysokiego stopnia zajmującego kierownicze stanowisko — przerwał wiceadmirał. — Proszę kontynuować — dodał po chwili.
— Ze wstępnych ustaleń wynika, że przebywał cały weekend w swoim domku letniskowym pod Darłowem. Ta leśniczówka spłonęła, a on został znaleziony w rozbitym samochodzie. —Twarz dowodzącego stawała się coraz bardziej czerwona. — Z jego prywatnej skrzynki mailowej zostały wysłane filmiki o treści pornograficznej, na których to kompletnie pijany masturbuje się ubrany w damską bieliznę do grona osób, podobnież poczynił, wysyłając owe na numery telefoniczne do szerokiego grona osób z naszego dowództwa, innych komórek instytucji centralnych MON, na adresy mailowe dziennikarzy…
— Jezus Maria — westchnął najważniejszy marynarz RP.
— Dodatkowo opublikowane zostały treści pornograficzne z udziałem pani komandor podporucznik z komórki rzecznika prasowego Dowództwa MW…
— Wezwać ją natychmiast! — padł rozkaz kierującego odprawą.
— Przedstawiła zwolnienie lekarskie — szybko odparł, obecny na zebraniu rzecznik prasowy.
— I kurwa może dobrze — wiceadmirałowi powoli puszczały nerwy. — Co to za treści, niechże pan mówi normalnie, mamy tu niezły burdel, a pan ubiera to wszystko w ładne słówka — tu zwrócił się do szefa sztabu.
Wybił nieco z rytmu referującego łysawego oficera. Ten nabrał powietrza w płuca.
— No, pierdoli się z nią, i to dość odważnie, a ona nie wygląda, by do tego została przymuszona, takie hard porno — odpowiedział, jak najkrócej mógł.
— Kurwa, panowie, kto mi tego kutasa tu polecił!!! — wiceadmirał wrzeszczał, co zdarzało mu się rzadko.
Nastała grobowa cisza; nikt nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. W końcu, mający chyba najwięcej odwagi, szef logistyki zdobył się na wyznanie:
— Pan wiceminister z MON, on go pchał, zwąchali się jak nasz bohater służył w Darłowie.
— Pierdoleni politycy, teraz pewnie chuj się od niego odetnie i zażąda naszych głów — głos dowodzącego był silny i stanowczy. — Co pan jeszcze wie? Czy ta kurwa coś zeznała? — padło pytanie do szefa sztabu.
— Tak, twierdzi, że został napadnięty przez nieżyjącego od ośmiu lat ratownika z jednostki w Darłowie, Radosława Gancarza, który jest teraz rosyjskim szpiegiem, oraz przez ratowniczkę śmigłowcową Klaudię Skibińską, tę, co była uprowadzona w Libanie. Ta druga jest oddelegowana do pracy nad projektem, który on nadzorował, ćwiczenia pod kryptonimem „Strażnik Bałtyku 2008”.
— O czymś jeszcze powinienem wiedzieć?
— Tak, napadł podczas interwencji na policjantkę z Darłowa, szamotał się ze strażakami z OSP, tymi, co gasili pożar, odgrażał się wszystkim, że jest wysoko postawiony i im zrobi koło dupy. Ma złamany nadgarstek i trzeźwieje w izbie zatrzymań placówki żandarmerii wojskowej w Ustce — szef sztabu zakończył, a dowodzący gestem pozwolił mu, by ten spoczął.
— Jak widzicie, panowie, jesteśmy w ciemnej dupie, bardzo ciemnej i osranej dupie. Słucham propozycji jak wyjść z tego, by się tym kałem nie ubabrać, bo ja powiem szczerze już mam gotowy wniosek o wypowiedzeniu stosunku służbowego. Nie mamy dużo czasu, pismaki czekają na naszą odpowiedź. Słucham, jakie macie propozycje.
Rozgorzała burza mózgów… Po dwóch godzinach rzecznik prasowy Dowództwa Marynarki Wojennej stanął przed zebranymi dziennikarzami.
Wtorek, dzień po zatrzymaniu „sztabowego kutasa”. Dowództwo Marynarki Wojennej w Gdyni, około południa.

W całym dowództwie wrzało od plotek, co udzieliło się również Klaudii. Nie ukrywała zadowolenia z tego, że komandorek z takim hukiem poleciał na pysk. Nic by mu nie pomogło. Radek w perfekcyjny i wyrachowany sposób dał mu nauczkę. Ta menda była spalona, zrównana z błotem; nie wiadomo, czy śmierć nie byłaby lepszym wyjściem w jego sytuacji.
Nie była zdziwiona, gdy do sali, gdzie dopieszczała swój scenariusz ćwiczeń, zapukał podporucznik żandarmerii wojskowej. Przedstawił się i podał cel swojej wizyty. Towarzyszący jej kolega z Ustki wyszedł, pozostawiając ją samą z żandarmem.
— Słucham? — rzuciła do niego.
— Prowadzimy czynności wyjaśniające w sprawie komandora… i chciałbym pani zadać kilka pytań.
— Jestem o coś oskarżona — pamiętała co Radek jej mówił i jak ma się zachowywać.
— Nie, chcę wyjaśnić fakty, które przedstawił oskarżony, i porównać je, tylko tyle. Proszę mnie zrozumieć.
— Dobrze, proszę pytać — odpowiedziała, zamieniając się w słuch.
Przyznała się do tego, że była w piątkowy wieczór w leśniczówce, jej celem było wybicie z głowy komandorowi, że przekaże mu swój scenariusz ćwiczeń i odbicie zalotów. Postawiła wtedy sprawę jasno, a gdy ten zaczął składać jej propozycje o charakterze seksualnym, stanowczo odmówiła i wróciła do domu.
— Dlaczego nie zgłosiła pani tego? — padło pytanie.
— Niech pan nie będzie śmieszny. Nie miałam świadków, co znaczy słowo ratowniczki przeciwko słowu komandora z dowództwa, zgnoiły mnie, posądził o pomówienie — odpowiedziała naturalnym głosem, choć przyszło jej to z trudem.
— Co pani robiła w noc z niedzieli na poniedziałek?
— Musiałam odreagować, poszłam na plaże w Darłowie i poznałam tam dość przystojnego faceta, wypiliśmy, jestem dużą dziewczynką. Alkohol, przystojny facet, czułe słówka, uściski, pocałunki, szum fal. Do rana przebywałam z nim na plaży, mogę panu wskazać miejsce gdzie. Poszliśmy na całość, to chyba nie jest zabronione, a jeżeli nawet, to chyba kwalifikuje się na mandat za nieobyczajne zachowanie.
Żandarm zarumienił się, nie wiedząc co odpowiedzieć, a Klaudia błogosławiła, że Radek ja do tego przygotował.
— I proszę mnie nie pytać o jego personalia, miał na imię Adam, nie mam w naturze legitymować przypadkowych kochanków — dodała, chcąc uciąć kolejne pytania.
Dostrzegła zakłopotanie podporucznika. Wybiła mu oręż z ręki. Siedział biedaczek i powoli notował to, co powiedziała. W końcu zdobył się na kolejne pytanie.
— Zatrzymany twierdzi, że była pani przez cały weekend w jego posiadłości, razem z Radosławem Gancarzem…
— Naprawdę, z moim niedoszłym mężem, ojcem mojego dziecka, bohaterskim ratownikiem, który uratował dziesiątki osób, wydzierając je z toni Bałtyku, a który nie żyje od ośmiu lat — napięcie w niej rosło, głos stawał się coraz silniejszy. — Co ta menda jeszcze wymyśli? Jak Radek tam się znalazł? Może przyleciał ze swoją załogą z „Hoplita01”, może ich też ten chuj widział — perfekcyjnie, wręcz teatralnie, ogrywała swoją rolę. — Przepraszam, czy może pan na chwilę wyjść? To za wiele, muszę ochłonąć po tym, co usłyszałam. — dodała, wstając zza stołu i odwracając się tyłem do żandarma.
— Dobrze, proszę mnie zawołać, mnie też się w to nie chce wierzyć. Przepraszam, ale to moja praca, muszę wyjaśnić — tłumaczył się podporucznik i po chwili usłyszała odgłos zamykanych drzwi.
„Trzymaj się, Klaudia, idzie dobrze” — pochwaliła się w myślach.
Napluła na dłoń i śliną rozmazała swój delikatny makijaż, po czym starła go z twarzy. Odczekała parę minut i zaprosiła żandarma do pomieszczenia.
Dostrzegła, że ten jest nieco rozbity.
— Przepraszam, niepotrzebnie się uniosłam, ale proszę mnie…
— Ja rozumiem, ale taka moja praca, musiałem…
Nastała dłuższa chwila ciszy. Facet najwyraźniej nie miał dalszych pytań, albo jej zachowanie dało mu do myślenia, że nie ma co dalej ciągnąć tej farsy. Zamknął kajet, w którym notował jej zeznania, i powstał z krzesła.
— To wszystko, przepraszam…
— Ale ja rozumiem, takie pan ma zadanie.
Gdy wyszedł odetchnęła z ulgą.

Dwa tygodnie później. Pomieszczenie przy sali konferencyjnej w Dowództwie Marynarki Wojennej. Gdynia.

Poprawiała marynarkę wyjściowego munduru i ruchem dłoni pogładziła spódnicę.
— Kurczę, dobrze wyglądam? — zapytała się Wójcika, kolegi, z którym pracowała nad projektem.
— Harpio, gdybym nie miał żony, to bym się w tobie zakochał. Perfekcyjnie — zapewnił ją towarzysz.
Trzasnęły drzwi i pojawił się Brzeziński. Momentalnie wyprężyli się na baczność przed starszym stopniem. Nie było to dla niej zaskoczeniem; Teodor był jednym z recenzentów scenariusza ćwiczeń i to on zadecydował, by Klaudia referowała owe przedsięwzięcie przed szerokim gronem zebranych. Tak, ich projekt wygrał, był najlepszy i najbardziej realny. Najpierw miała przedstawić go tutaj, a potem omawiać poszczególne elementy w praktyce, będąc w porcie w Gdyni.
— Jak, gotowa? Przestańcie z tą musztrą, to nie batalion reprezentacyjny Wojska Polskiego — zapytał, patrząc na wystrachaną Klaudię.
— Ja to spierdolę, Teodor, zeżre mnie panika, zatnę się i dupa — już widziała czarne scenariusze.
Brzeziński położył obie dłonie na barkach Klaudii i głęboko spojrzał jej w oczy.
„Każdy swoje dziesięć minut ma
By na jawie przeżyć wielki sen
Teraz właśnie los Ci szansę dał
Poczuj, że na całość możesz iść” — zanucił, fałszując niemiłosiernie i modyfikując tekst piosenki Seweryna Krajewskiego na tę chwilę.
O mało co się nie rozryczała, słuchając tego. Zacięła usta. Nie mogła z siebie wydobyć nawet zgłoski.
— To jest twój czas. Idź tam i pokaż wszystkim, na co cię stać. Bądź sobą, zrób show — dorzucił, a następnie opuścił pomieszczenie.
Rzuciła okiem na kolegę.
— Nie spierdolisz tego, za dużo włożyłaś w to serca — Wójcik był kochany. — pogonił ją.
Słyszała, jak ktoś z dowództwa wita przybyłych gości. Gdy otworzyła drzwi od pomieszczenia, dostrzegła kamery stacji telewizyjnych i błysk fleszy.
— Nie ma odwrotu, robimy swoje. Dasz radę — szepnął podążający za nią kolega.
— Scenariusz ćwiczenia przedstawi państwu młodszy chorąży Klaudia Skibińska, doświadczona ratowniczka, jedyna kobieta, która ewakuowała się z głębokości 66 metrów z pokładu okrętu podwodnego „828”. Jest współautorką scenariusza ćwiczeń, który został wybrany jako najlepszy spośród wielu przedstawionych — zapowiedziano ją.
Zebrani powstali i powitali ją brawami, co jeszcze bardziej ją zestresowało. Zimny pot oblał jej ciało.
„Radek, wiem, że mi pomożesz” — pomyślała, zbliżając się do mikrofonu.
Omiotła wzrokiem aulę, w której znajdowało się około pięćdziesięciu ludzi. Dostrzegła Ministra Obrony Narodowej, przedstawicieli Sztabu Generalnego oraz żołnierzy w obcych mundurach, prawdopodobnie z NATO. Kątem oka zauważyła, jak Wójcik zasiadł przy laptopie z prezentacją i delikatnie kiwnął głową, dając znak, że jest gotowy.
To było transmitowane na żywo; dostrzegła mnóstwo mikrofonów z logo najważniejszych stacji w Polsce, a także BBC i innych zagranicznych mediów. Nabrała powietrza w usta.
— Szanowni państwo, chciałam przedstawić założenia i scenariusz ćwiczeń… — zaczęła.

Bałaszycha. Siedziba Jednostki „Wympieł”. Federacja Rosyjska, w tym samym czasie.

— „Priom”, „Ural”, dawajcie, już się zaczyna — krzyknąłem do swoich ludzi, którzy wypełniali jakieś dokumenty.
Tak, dostałem od Klaudii informację na ukrywanego przed wszystkimi maila, że ma występować, ale udawałem, że przypadkiem zauważyłem transmisję z polskich ćwiczeń, analizując kanały telewizyjne.
W robocie mieliśmy podgląd na wszystkie kanały, od skrajnych islamskich po północnokoreańskie. W końcu nie wiadomo było, gdzie mogą nas rzucić.
— Kurwa, to „Biełka” — No „Ural” zabłysnął.
— „Poliak”, przetłumacz, co ona mówi — poprosił „Priom”.
Pojawił się „Patron” i zasiadł z nami przed telewizorem. Wszedł jeden z nowych operatorów, przydzielonych nam.
— Panie kapitanie… — zameldował się.
— Kurwa, nie przeszkadzaj, coś ważnego? — zapytał go „Ural”.
— Nie, przyjdę później — odparł i wyszedł.
Tłumaczyłem chłopakom, co mówi, a w sercu czułem radość. Moja Klaudia nie spękała, mówiła płynnie, może w jakimś momencie jej głos zadrżał, może źle akcentowała, ale to były drobiazgi.
Widać było, że wczuła się w rolę. Scenariusz ćwiczeń opracowała perfekcyjnie, sam bym tego lepiej nie zrobił. To był majstersztyk.
— Wiktor, trzeba było ją brać do nas, w meldunku napisać, że wtedy w Libanie jej nie znaleźliśmy — zauważył „Priom”.
— Co za debilne pytanie tego z TVP Info, on się dobrze czuje? — „Ural” wkurzył się na dobre i miał rację, bo pytanie do Klaudii było, delikatnie mówiąc, głupie.
Jakże subtelnie dała mu do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o czym mówi. Z klasą, a jednak tak, że reszta spojrzała na dziennikarza z politowaniem. Szukał medialny szakal przysłowiowego „gwintu w dupie”.
— Ale patrz, jak mu dojebała — zauważył „Priom”.
— Ej, panowie, żebyście się w niej nie zakochali — fuknąłem, niczym zazdrośnik.
Wpadł „Tor”, który zajął miejsce „Akuły”. Doświadczony żołnierz z WDW, ostrzelany, z doświadczeniem po Czeczenii.
— Wodzu, Fiodor chce pana widzieć, natychmiast — poinformował mnie.
— Opowiecie mi — rzuciłem do reszty obserwujących.
— Chuja ci opowiemy, bo chuja bez ciebie zrozumiemy — odpowiedział „Patron”.
Zameldowałem się u przełożonego, a ten miał nietęgą minę. Kazał mi usiąść.
— Znów twój awans się poszedł pierdolić — walnął prosto z mostu. — Musiałeś spacyfikować tych dwóch z GRU?
— Musiałem, obraził moją córkę i żonę, a mnie potraktował jak mużyka. Wystarczy?
— Nie mogłeś się opanować?
— A wy nie mogliście mi powiedzieć, że w promocji mam przewieźć w swojej dupie mikrofilm? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Machnął ręką, chyba przyzwyczaiłem go do swoich zachowań.
— Swobodny, uciekaj do roboty — usłyszałem.

Reda portu wojennego w Gdyni. Parę godzin później.

Oklaski na koniec ćwiczeń ją zaskoczyły. Nie spodziewała się tego. Gdy zakończyła omawiać praktyczne zadania poszczególnych elementów ćwiczenia, mogła odetchnąć z ulgą.
„Klaudia, udało się”.
Pierwszy podszedł Wójcik. Chwycił ją mocno i przyciągnął do siebie, gdy zniknęli z zasięgu kamer i aparatów.
— Ty nie jesteś Harpią, ty jesteś Harpią do sześcianu. Klaudia, zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś? — zapytał i pocałował ją w czoło.
— Co? — zapytała.
— Rozjebałaś te ćwiczenia, pokazałaś real, a nie popierdółki i miałkie gadki — wypalił.
— My to zrobiliśmy, ty i ja — rzuciła i pocałowała kolegę w usta.
Wpadł bez pukania Brzeziński, cały w skowronkach.
— Klaudia, byłaś niesamowita — rzucił i, nie bacząc na innych, objął ją ramionami i przytulił do siebie. — To było… — zaczął, ale przerwał mu Minister ON, który wszedł do pokoju na zapleczu, razem z attache wojskowym USA.
— Pani chorąży, w imieniu sił zbrojnych USA chcielibyśmy zaprosić panią do Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis, celem przedstawienia tego scenariusza. On jest bardzo realistyczny… — dalej już nie pamiętała, co tłumacz do niej mówił…

Po wszystkim sięgnęła do torebki i wyciągnęła telefon komórkowy, na którym miała mnóstwo wiadomości. Szybko odczytywała kolejne, odrzucając te reklamowe, których jednak w tym natłoku było mało.
„Gratulacje, Klaudia, pokazałaś real” — to od Marzeny.
„Córeczko, jesteśmy z ciebie dumni” — od rodziców.
„Wreszcie ktoś na właściwym miejscu” — to Paweł, mąż Marzeny, który pisał pewnie z platformy wiertniczej.
„Darłowo rządzi, jesteś wielka” — napisał Wojtek.
„Zaszczytem było panią spotkać i zaszczytem służyć w pani jednostce” — wychowanka Justyna, teraz służąca w Darłowie.
I ten ostatni, z nieznanego numeru, o jakże wymownym tekście:
„Aby inni mogli żyć” oraz emotikonka z czerwonym sercem. To nie mógł być nikt inny…

Szpital dla psychiczne chorych, województwo pomorskie. Polska. Kilkanaście minut przed końcem transmisji z ćwiczeń.

Jeden z pacjentów na świetlicy oszalał, co wcale nie było dziwne w tym przybytku. Zaczął nagle krzyczeć, rzucać przekleństwami, aż w końcu chwycił telewizor i rzucił go z pełną siłą o podłogę.
— Świetlica, potrzebuję wsparcia, nasz wojak szaleje — krzyknęła przez radiotelefon pielęgniarka, obawiając się o swoje życie.
— Ta kurwa ZABIJE JĄ, ZAJEBIĘ!!! — wrzeszczał histerycznie niczym obłąkaniec dostarczony tutaj tydzień wcześniej „sztabowy kutas”.
— Tę kurwę Skibińską jebana sukę zapierdolę — odgrażał się.
Wpadło dwóch przypakowanych ochroniarzy, a jeden z nich miał w stosunku do Klaudii dług wdzięczności. Uratowała jego brata, tego, który dostał zawał na łodzi, gdy po raz pierwszy współdziałała z Sebastianem.
— Zostaw, sam go spacyfikuję, nie będzie mi obrażał szlachetnej kobiety — rzucił do kolegi.
Nie było w tym obezwładnieniu nic z delikatności; to było brutalne działanie, ale zgodne z procedurami.
Kilka mocnych ciosów, tak by nie zostawić śladów, mocne wygięcie powalonego na ziemię delikwenta, a potem kaftan bezpieczeństwa i iniekcja „głupawego Jasia”, zrobiona przez sanitariusza.
Nim „sztabowy kutas” odpłynął, usłyszał od owego ochroniarza ostrzeżenie.
— Jeszcze raz o niej tak powiesz, a wsadzę ci szczotkę z kibla w dupę do końca.
Przeraźliwy jęk, mający w sobie pomieszanie strachu, przerażenia i panicznego lęku, rozszedł się po całym oddziale...

6 komentarzy

 
  • Użytkownik Maciek12

    Rewelacja..mam tylko nadzieję że to nie koniec

    1 godz. temu

  • Użytkownik Yrek

    To jest zajebiste......To gotowy scenariusz na serial. Może ktoś kiedyś to nakręci. Dziękuję za emocje i wzruszenia ktorych dostarczasz pisząc to opowiadanie. Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego w nadchodzącym Nowym Roku.

    1 godz. temu

  • Użytkownik Hart

    No to zrobiłeś mam prezent pod choinkę. I to w takim wydaniu że całe święta będę miał o czym myśleć. Sytuacja nabrała odpowiedniego tempa. Akcja jest zwykle rollercoaster , ale to już chyba norma w twoim wykonaniu. Witam że starasz się dla nas jak tylko potrafisz , więc i my staramy się połaskotać twoje ego. A wszystko po to żebyś wiedział że to co robisz( piszesz) doceniamy i podziwiamy. To tyle czułości😉. Przyrzekam że wszystko co poprawione przeczytam na pokątne i odpowiednio skomentuję. No tak się rozpisałem z tymi pochwałami że w końcu zapomniałem że tekst jest 👍🏻. Błędy też parę literówek ale to przy twoim tempie tworzenia nie psuje obrazu całości . Dla mnie jak zwykle petarda. I oczywiście wypocznij przy święta żeby wyraz z nowym rokiem dać nam następną dawkę tego co tak dobrze robisz. Czekam w napięciu. I dziękuję za to co już przeczytałem. Wesołych Świąt 🌲

    12 godz. temu

  • Użytkownik Ask

    Dobre, bardzo dobre. To w zasadzie dwie części, powiązane ściśle fabułą, ale o zupełnie odmiennym klimacie, nastroju.  
    Pierwsza - brutalna i brudna. Zgnojenie "sztabowego kutasa", co nb. w pełni mu się należało. Trochę może przerysowałeś miejscami, za dużo - jak na mnie - defekacji i nieprzyjemnych zapachów, ale OK, takiego kutasa należy odpowiednio potraktować. W sumie fizycznej krzywdy nie doznał, przynajmniej jakiejś wielkiej. Za to psychicznie został zgnojony całkowicie. I bardzo dobrze, należało się kanalii jak mało komu.
    Druga część to finał sprawy komandorka Tadzia. Szczerze się momentami uśmiałem, wyobrażając sobie, jak goły oficer w damskich pończochach, w dupę pijany, przy rozwalonym samochodzie i płonącej leśniczówce opowiada, jak Klaudia z martwym od ośmiu lat Radkiem spili go i pobili, po czym rzuca się na policjantkę i strażaków. Finalna scena w domu wariatów jest tylko dopełnieniem. No i perełka - narada sztabowa w sprawie wyżej wymienionego. Po prostu - boki zrywać.
    W sumie - happy end. Kanalia załatwiona na zawsze, nawet jak wyjdzie, nic już nikomu nie zrobi. Klaudia - wreszcie doceniona. Niezwykle zdolna dziewczyna, o możliwościach znacznie powyżej miejsca, na którym postawiło ją życie, wykorzystała szansę. Wyjazd do Annapolis - to można porównać z Noblem, Oskarem, Virtuti Militari. Najsławniejsza uczelnia marynarki wojennej na  świecie.

    I może tylko jeszcze ten smutek z kolejnego rozstania. Łzy Klaudii - która kolejny raz musi żegnać swoją miłość. Łzy Radka - ale on, opuszczając jedną miłość, jedzie do drugiej.

    Nie poruszam tu wszystkich aspektów tej części, bo i tak za dużo piszę, grafoman jeden. Ale ocena - w skali szkolnej (1-6) to 7. Za cały cykl do tego miejsca.

    Pozdrawiam, czekam na ciąg dalszy.

    A przy okazji życzenia Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

    Ask

    14 godz. temu

  • Użytkownik Pumciak

    Jammer 106 ale dałeś czadu jesteś WIELKI pozdrawiam

    16 godz. temu

  • Użytkownik andkor

    Kolejna super część, gratuluję.
    Pozdrawiam Andrzej
    PS dodałem dwa opowiadania o mnie i Bee

    19 godz. temu

  • Użytkownik on

    @andkor , wychodzi na to, że czytasz, aby ciebie czytali. Słabizna.

    15 godz. temu