
„Złodziej albo jakiś gwałciciel” — pomyślała, nie zastanawiając się długo, szybko sięgnęła prawą dłonią do schowka.
Działała jak automat, mimo że była psychicznie rozbita. Nawyki wyniesione ze szkolenia z zakresu samoobrony sprawiły, że sprawnie wydobyła pieprzowy gaz w formie piany, zanim potencjalny agresor zdążył szarpnąć za klamkę samochodu.
Drzwi nie były zablokowane, wcześniej otworzyła samochód z pilota. Centralny zamek założył Radek, ponieważ w standardowym wyposażeniu taka opcja nie była dostępna.
Gdy tylko drzwi samochodu się otworzyły i ukazała się pochylona zakapturzona męska sylwetka, bez zastanowienia nacisnęła spust „Sabre Red” i strumień piany poleciał w kierunku napastnika.
Sama momentalnie otworzyła swoje drzwi i szybko wysiadła …
Wszystkiego się spodziewałem, ale nie tego, że Klaudia potraktuje mnie gazem pieprzowym. Piana wylądowała na kapturze dresowej bluzy i, co gorsza, na mojej twarzy.
Poczułem pieczenie i mimowolnie zamknąłem oczy. Nim zaczęło mnie drapać w gardle, a kaszel połączony z dusznościami dopadł mnie, zdołałem wyrzucić z siebie:
— Klaudia!!! Kurwa!!! To ja, Wiktor!
Piekły mnie okolice nosa, oczy i skóra twarzy, gdzie zawierający kapsaicynę płyn się dostał.
Pamiętałem, by nie trzeć oczu w takich sytuacjach. Na ślepo zrzuciłem z siebie najpierw turystyczną torbę, a potem przez głowę ściągnąłem bluzę upapraną chemicznym środkiem. Tkwiłem kilka kroków od samochodu, opierając się chyba o jakiś znak drogowy.
— Jezu, Radek, to ty? Co ja narobiłam, co ja najlepszego zrobiłam. Przepraszam — usłyszałem jej lament.
Byłem cholernie zły na siebie. Zadziałałem jak amator. Mogłem przecież krzyknąć na nią, gdy wsiadała do samochodu, a nie skradać się jak jakiś bandzior. Po części sam sobie byłem winien. Brakowało, tylko by ktoś wezwał radiowóz. Przeszukanie mnie jako domniemanego sprawcy byłoby normalne, a ja miałem tylko białoruski paszport i legitymację duchownego. Oba dokumenty na inne nazwiska. Od razu podejrzenie, zatrzymanie i wyjaśnienia.
— Jeżeli możemy odjechać, to zróbmy to. Proszę. Wrzuć moją torbę na tylne siedzenie, pomóż mi wsiąść do samochodu, otwórz wszystkie szyby i jedźmy stąd do cholery — muszę przyznać, że mówiłem w miarę rozsądnie, w przeciwieństwie do stanu, w jakim się znajdowałem.
— Pomogę ci, kochany, siadaj tutaj, chwyć mnie za rękę — usłyszałem jej płaczliwy głos.
Starałem się mrugać powiekami, ale mi to nie wychodziło. Musiała kupić gaz z dużym stężeniem kapsaicyny. Nadal byłem jak ślepiec. Na dodatek kasłałem i nieco kręciło mi się we łbie.
— Nie pochlapałaś tapicerki, nie ma tam piany? — zapytałem, oparty o jej ramię.
Pociągała nosem i szlochała. Nie wiedziałem, czy to z powodu, że podeszła zbyt blisko i działanie środka ją poraziło, czy też z innej przyczyny.
— Nie, nie widzę, wszystko poleciało na ciebie.
— Wsiadaj i jedźmy już, jeżeli dasz radę. Nie chcę kłopotów — wyszeptałem, pomiędzy jednym a drugim wybuchem kaszlu.
— Już, już jedziemy. Nie denerwuj się — szepnęła, a po chwili usłyszałem, jak zapala silnik pojazdu.
— Ktoś to widział, gdzieś zapaliły się światła? — zapytałem po kilku minutach jazdy.
— Nie, chyba nie. Nie patrzyłam — odpowiedziała drżącym głosem.
— Masz chusteczki dekontaminacyjne, wodę, cokolwiek, bym mógł zebrać tę pianę z siebie? — znów postarałem się zamrugać oczami, które łzawiły i piekły niemiłosiernie. — Zatrzymaj się gdzieś za miastem, na uboczu, jakiś leśny parking, boczna polna droga — cały czas wydawałem jej polecenia, co ma zrobić.
— Tak, Radku, tak. Już wyjeżdżamy z miasta, za chwilę będzie dziki parking leśny, tam staniemy — mówiąc to, cały czas chlipała pod nosem.
Otwarte na przestrzał przednie okna poloneza dobrze wentylowały wnętrze, jednak musieliśmy mówić głośniej. Ledwo powstrzymywałem się, by nie trzeć oczu. Przychodziło mi to z trudem.
Wreszcie zjechaliśmy gdzieś z głównej drogi. Poczułem to, gdyż zmniejszyła prędkość i samochód wjechał na drogę gruntową. W końcu zgasiła silnik.
— Mam tylko chusteczki do demakijażu — odpowiedziała na wcześniej zadane pytanie.
— Mogą być, podaj mi, bo ja nic nie widzę…
— Nie ja sama, widzę, gdzie pozostał jeszcze środek. Dobrze, że nie tarłeś… — mówiąc to, poczułem, jak kobieta delikatnie zbiera pozostałości piany z mojej twarzy.
— Jezu, co ja ci zrobiłam, co ja zrobiłam — lamentowała ponownie, ścierając chemiczny środek.
Poczułem się nieco lepiej. Zdawałem sobie sprawę, że działanie gazu pieprzowego ustąpi po czterdziestu minutach, no, góra po godzinie.
Wreszcie jak przez mgłę mogłem dojrzeć twarz Klaudii. Oczy nadal łzawiły, co zakłócało ostry zoom, ale mogłem dostrzec jej wyrazisty, rozmazany makijaż. Nie taki, jaki robiła sobie w Syrii – delikatny, subtelny, pasujący do niej i niezakłócający naturalnego piękna. Ten był wyzywający, niesmaczny, słowem, kurewski. Jakby wykonany na siłę, na czyjeś polecenie. A ta sukienka, ledwie zakrywająca uda, marnej jakości. Taka, która pasowałaby do panienek obsługujących kierowców ciężarówek na przydrożnych parkingach. Czarne cienkie rajstopy i te na niebotycznie wielkim obcasie szpilki leżące na podłodze samochodu, obok moich stóp. Podłej jakości jakby kupione w podrzędnym seks-shopie.
— Przepraszam, przepraszam, ja nie wiedziałam… — mówiąc to, znów zaczęła ryczeć.
— Ostatnimi czasy w dość osobliwy sposób mnie witasz. W Libanie dostałem z plaskacza, teraz gazem, aż się boję pomyśleć, co będzie następnym razem i czy to spotkanie przeżyję — powiedziałem, chcąc ją jakoś rozśmieszyć i rozładować napiętą sytuację.
Niestety, moja próba przyniosła efekt odwrotny do zamierzonego. Klaudia wybuchła histerycznym, jeszcze mocniejszym płaczem, a ja nie wiedziałem dlaczego.
Lewą dłonią dotknąłem jej twarzy i otarłem spływające łzy, prawą objąłem kobietę za tył głowy i przyciągnąłem do swojej klatki piersiowej. Zdałem sobie sprawę, że nie jest z nią dobrze, coś w sobie tłumi. Chciałem, ba, musiałem wiedzieć, co było przyczyną takiego jej zachowania.
— Klaudia, co się dzieje? Dlaczego tak wyglądasz? Gdzie ty miałaś zamiar jechać i dlaczego? — zarzuciłem ją stekiem pytań.
Pociągała nosem i płakała nadal, a mnie kroiło się serce. Po raz drugi w tak krótkim okresie. Nie zapomniałem, po co tu przyjechałem; dorwanie klechy miało priorytet, najwyższą klauzulę wykonalności.
— Ja… nie… cieszę się… ale — wyrzucała z siebie niedające się połączyć w logiczną całość wyrazy.
Z każdą minutą widziałem coraz lepiej, a i pozostałe objawy stawały się mniej uciążliwe.
— Kochanie, uspokój się, proszę i wszystko mi opowiedz — starałem się to mówić w miarę spokojnym głosem, choć przychodziło mi to z trudem. — Jestem tutaj, pomogę ci. — Od razu złożyłem deklarację.
Patrzyła na mnie zapłakanymi, przecudnymi, zielonymi oczami. Ich wyraz psuł nałożony w nadmiernej ilości tusz do rzęs i zbyt mocna kredka do brwi. Lecz magia tych gałek pozostawała czarodziejska. Nie można było w takich oczach się nie zakochać, przejść obok nich ot tak. Nie zachwycić się ich wyglądem i wyrazem wzroku.
Łkała, chcąc coś mi przekazać, jednak emocje kobiety wzięły górę. Przesunęła swoją twarz do mojej, nie zważając na to, że środek chemiczny, choć w maleńkiej ilości, mógł na nią oddziaływać.
Delikatnie, obiema dłońmi objąłem głowę Klaudii. Jej łzy spływały teraz po moich policzkach. Czułem, jak drży jej ciało.
„Boże nie, ona chyba nie jest… — ostatni wyraz wyrugowałem z myśli. To wydawało się niemożliwe, nierealne. Klaudia dorabiająca sobie jako… — „Jeżeli tak, to nie zrobiła tego z własnej woli, ktoś ją przymusił” — sam się sobie dziwiłem, że mogłem dopuścić taki scenariusz.
Jednakże po tym, co spotkało Tamarę, nic mnie nie było w stanie zdziwić. Dlatego tak haniebna i podła myśl przeszła mi przez głowę.
Musiałem wiedzieć! Musiałem! A jedynym sposobem, by to z niej wydobyć, była niestety zapożyczona z działań „Wympieła” metoda. Proste, bezpośrednie, dosłowne pytanie i nacisk, cholerny nacisk, aby wydusić z będącego w opłakanym stanie psychicznym przesłuchiwanego informację.
Kurewsko trudne w stosunku do bliskiej osoby raniące ją cholernie. W stosunku do bliskich broń jednorazowego użycia.
„Kurwa, spasuj, nie rób tego. Nie przesłuchujesz terrorystki, kutasie” — w ostatniej chwili wycofałem się z bezpośredniego zapytania, czy jest panienką do towarzystwa. —„Jak mogłeś, jak mogłeś tak pomyśleć. Wiktorze, co się z tobą dzieje!” — słowa Katii, wtedy w domu, uderzyły we mnie teraz ponownie. Już raz wywaliłem coś takiego, raniąc ukochaną osobę.
Nie miałem zamiaru zrobić dubletu. Ranić, Bogu ducha winne osoby, bliskie persony.
Odsunąłem nieco twarz kobiety od siebie, tak byśmy mogli spojrzeć sobie prosto w oczy.
— Popatrz na mnie, proszę i powiedz mi, co się stało. Jestem tu i nie dam ci zrobić krzywdy — wyrzuciłem z siebie i poprzez załzawione jeszcze ślepia starałem się spojrzeć w te przecudne oczęta niedoszłej żony. — Kocham cię i sama o tym wiesz, kocham też Katie w Rosji — dodałem. — Więc jeżeli ty mnie też kochasz, to powiedz mi do jasnej cholery, o co chodzi? Co się stało? — to już wywaliłem głośno.
Chwilowo przestała szlochać. Popatrzyła mi prosto w twarz i zaczęła mówić.
Wolno cedziła każde słowo, z trudem przychodziło jej powiedzenie tego, co ją spotkało. Starałem się słuchać, analizując każdy wyraz, każdą zgłoskę, lecz im dalej się zagłębiała, tym bardziej moja wewnętrzna bestia, wychodziła na zewnątrz.
„Nie, nie, tylko nie to”
Na szczęście ta ludzka kurwa nie posunęła się do najgorszego. Miała jednak taki zamiar. Zrozumiałem jej zachowanie, była jak zagonione zwierzę, w róg ogrodzenia. Bez szans na ucieczkę, bez jakiejkolwiek nadziei na pomoc.
Odgoniłem na bok oceny jej działania. Może dla mnie były nieracjonalne, może postąpiłbym inaczej. Lecz to ja bym tak zrobił, nie ona – zastraszona, sterroryzowana, zaszantażowana kobieta.
Z kieszeni spodni wyciągnąłem papierosy, odpaliłem jednego i wyszedłem na opustoszały parking. Nerwowo zaciągałem się fajką. Podeszła do mnie po chwili.
— Radek, jeszcze coś, muszę ci to powiedzieć — usłyszałem.
„Więc jednak coś się stało, nie powiedziała wszystkiego do końca, zgwałcił ją” — pomyślałem, a w mojej głowie zaczęły kiełkować plany, jak zadać mu ból i śmierć, bo to wydawało mi się naturalnym rozwiązaniem.
— Jestem w ciąży, tak nie wiem, czy ty, czy Sebastian jest ojcem mojego dziecka, ale chcę, byś wiedział… — zaczęła, a mnie prawie ugięły się kolana. — Jestem prawie pewna, że to nasze dziecko — dodała.
Czy tylko ja miałem takie szczęście, czy też inni tego doświadczyli? Dwie kobiety, piątka dzieci.
Jakoś nie wierzyłem, że kłamie. Mówiła to zbyt naturalnie, a poza tym, jaki to miało sens, skoro Radek był moim synem? W to uwierzyłem, a nawet bez badań dostrzegałem podobieństwa do siebie, tam w Syrii. Ona nie mogła mnie wprowadzić w błąd, mogła jedynie czuć niepewność.
Upadłem na kolana i objąłem jej nogi, dotykając delikatnej faktury nylonu.
— Wierzę i … — zabrakło mi słów. Klęczałem, nie wiedząc, co począć.
— Wstań, wstań, proszę — poprosiła i jej dłonie poczęły mnie podnosić ku górze.
— Jeżeli to Sebastian, to ja… — zacząłem.
— Wiem to, wiem, przecież naprawdę ciebie tylko zawsze kochałam, gdyby nie to wtedy…
— Kocham cię, Klaudia — rzuciłem, zamykając jej usta pocałunkiem.
Objęła moją głowę obiema dłońmi. Wymienialiśmy pocałunki przez chwilę.
— Dobrze, o której masz u niego być? — zapytałem, gdy skończyliśmy.
— Nie napisał dokładnie, kiedy, tylko że wieczorem. Miałam zamiar się jeszcze zatrzymać po drodze, przemyśleć, czy się nie wycofać…
— Będzie sam? — padło kolejne pytanie z mojej strony.
— Tak, na pewno tak.
— Dobrze, ja jeszcze nie mogę prowadzić. Siadaj, jedziemy. Czy po drodze jest jakaś stacja paliw?
— Tak, za dwa kilometry jest całodobowy Orlen — odpowiedziała, już bez zastanowienia.
— Zatrzymamy się tam. Poprawisz makijaż, kupisz butelkę niegazowanej wody mineralnej, żebym mógł przemyć oczy. Byłaś tam kiedyś? — może to pytanie było nie na miejscu, ale musiałem je zadać.
— Nie, co ty — odparła, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Na umocowanej na przedniej szybie nawigacji Klaudia miała już wbity adres leśniczówki tego gagatka. Przed nami było kilkanaście kilometrów drogi.
Zatrzymaliśmy się na stacji paliw, nieco na jej tyłach, by nie być na widoku. Czułem się już lepiej, oczy mniej łzawiły, przestałem kasłać. Klaudia opuściła pojazd i udała się do budynku.
W myślach analizowałem, jak rozprawić się z komandorkiem. Fizyczna likwidacja wchodziła w grę i gdyby nie Klaudia, to bym chuja po prostu odstrzelił i zakopał gdzieś w lesie. Jednak nie miałem pewności, czy ów nie powiadomił kogoś, z kim ma się spotkać i gdzie. Mógł mieć w domu jakieś zapiski, które mogłyby naprowadzić śledczych na trop ratowniczki. Musiałem z niego wycisnąć informację, a dopiero na ich podstawie wymierzyć mu sprawiedliwość.
Nie było mi to na rękę. Doszło dodatkowe zadanie, nagłe, niespodziewane. Takie z marszu, a tego nikt nie lubi.
Rozejrzałem się po samochodzie. Na tylnym siedzeniu leżała moja torba. Sięgnąłem do niej i grzebiąc w jej wnętrzu, wydobyłem rewolwer. Nie zauważyłem bluzy z kapturem, pewnie została na parkingu w Darłowie. Wsunąłem Nagana za pasek spodni na plecach, a T-shirt wyciągnąłem na wierzch, tak, by zakrył spluwę. W głowie powoli kiełkował plan rozprawienia się z tym „sztabowym kutasem”, jak go nazwała Klaudia.
Ta powróciła po dziesięciu minutach i gdy tylko wsiadła do pojazdu, podała mi plastikową butelkę z wodą. Wysiadłem z poloneza i, stojąc w nieoświetlonej części niewielkiego parkingu, przemyłem oczy i twarz. Poczułem ulgę. Wsiadłem do samochodu i pochyliłem facjatę, by dojrzeć się w lusterku wstecznym.
Twarz nie wyglądała zachęcająco. Czerwona, nieco spuchnięta, jakby pogryzło mnie stado komarów, krwawe podbiegnięcia białka oka.
„No załatwiła mnie Klaudusia”
— Radek, ale co ty tu w ogóle robisz? — wreszcie zadała mi to pytanie.
— Potem ci powiem, to długa historia, jedźmy — zbyłem ją.
Polonez leniwie włączył się do ruchu. Pokonywaliśmy kolejne kilometry dzielące nas od celu. Minęły nas może dwa, trzy samochody.
Kwadrans później. Leśniczówka „sztabowego kutasa”, dwadzieścia kilometrów od Darłowa.
Powoli skradałem się do ulokowanej dwa, może dwa i pół kilometra za wsią samotnej leśniczówki. Tak lokalizacja, na uboczu, z dala od siedzib ludzkich, ułatwiała zadanie. Nikt nie przyjdzie pożyczyć cukru czy mąki, nie będą plątać się mieszkańcy, nawet gdy zabiorę się za obróbkę delikwenta, nikt nie usłyszy jego jęków.
Przed domkiem stał czarny Suzuki Grand Vitara, dostrzegłem jego kolor i markę, gdyż padało na niego słabe światło z oświetlenia przed drzwiami wejściowymi.
Drewniana leśniczówka nie była duża i szczęśliwie nie miała ogrodzenia. Najostrożniej, jak tylko mogłem, zbliżyłem się do niej. W jednym z pomieszczeń paliło się światło. Zachowując pełną ostrożność, spojrzałem przez okno do wnętrza.
Był skurwysynek. Ubrany na luzie, w markowy dres, poprawiał coś ukrytego pomiędzy stertą książek na półce. To pomieszczenie spełniało funkcję salonu. Dostrzegłem bujany fotel, niewielki stolik, krzesła i rozłożoną kanapę z funkcją spania. Nie mógł mnie dojrzeć, gdyż był zajęty majstrowaniem przy tych książkach. Byłem bardzo ciekawy, co on tam robi, i po chwili dojrzałem w jego ręku niewielką kamerę wideo. To ją tam skitrał, niegodziwiec. Najwyraźniej miał zamiar nagrać swoje harce z Klaudią, w jakim celu, łatwo można było sobie dośpiewać.
Na niewielkiej szafce nocnej, przy łóżku, dostrzegłem leżący pistolet i chyba wibrator.
„O chuju, ostro grasz, lubieżny z ciebie gość”.
Gnat mógł być gazowy, bo zdawałem sobie sprawę, że w Polsce nie każdy trep może mieć ostrą broń w domu. Żandarmi, specjalsi, goście w wywiadzie i kontrwywiadzie, WSI mogli posiadać służbową broń przy dupie cały czas, ale nie taki bubek jak on.
Facet nie sprawiał wrażenia, by był sprawny fizycznie. Nie był grubasem, jednakże można było dostrzec pod obcisłym dresem, że mięsień piwny już mu się zawiązał. Był młodszy ode mnie, dobre kilka lat. Nie górował wzrostem nade mną, był niewiele niższy.
Obszedłem leśniczówkę wokoło. Jedno okno na poddaszu, gdzie z pewnością była niewielka sypialnia, okno na parterze od kuchni, jedno od niewielkiego pokoju na tym samym poziomie i naprawdę małe od łazienki, nie na tyle jednak, bym nie mógł tamtędy się dostać.
Drzwi wejściowe były jedne, żadnych przesuwanych z salonu. Odczekałem jeszcze chwilę, chcąc się upewnić, czy jest sam. Nic nie wskazywało na to, by ktoś z nim przybył. Najwyraźniej nie chciał dzielić się Klaudią z nikim, przynajmniej na razie, bo tylko jeden Bóg wiedział, co takowej kreaturze we łbie się wykluje.
Klaudia została w polonezie zaparkowanym z pięćset metrów wcześniej, w leśnej przesiece. Gdy jechaliśmy, nie mogłem oderwać wzroku od jej zgrabnych nóg powleczonych cienką warstwą nylonu. Pomimo faktu, że sukienka była tandetna i nie pasowała do niej, jej długość i fakt, że ledwo zakrywała zgrabne uda, nie pozostały mi obojętne.
— Przestań się tak gapić, przecież widziałeś mnie nagą. Gdyby nie on, nigdy bym tego czegoś nie założyła — dostrzegła moje zainteresowanie.
Wracałem do niej ze wstępnie ułożonym w głowie planem. Na razie musiałem wymyślić, jak pojmać dupka. Reszta miała wyjść „w praniu” lub też „realizacji”, jak to nazywało się w „wympiełowym slangu”.
— I co? — zapytała, gdy wróciłem.
— Jest sam. Podjedziesz, wejdziesz, jak gdyby nigdy nic. Poprosisz, że chcesz się przygotować w łazience, zamkniesz się w niej, jeżeli jest taka opcja i otworzysz okienko w niej. Wtedy tam wejdę.
— I co dalej?
— Resztę zostaw mnie, powiem ci, co masz dalej zrobić — odpowiedziałem.
Patrzyła na mnie, zestresowana. Nie miała już tak mocnego makijażu, jak wcześniej.
— Radek…
— Spokojnie, wiem, co robię, zaufaj mi — przerwałem, zdając sobie sprawę, o co mnie chce zapytać. — Jedź już i pamiętaj bądź naturalna — ponagliłem ją.
Wycofała samochód z przesieki i ruszyła w kierunku leśniczówki. Podążałem na piechotę za nią, Noc była w miarę ciepła i nie czułem chłodu, będąc w samym T-shircie. Na dłonie założyłem nitrylowe rękawiczki, które wcześniej zabrałem ze swojej torby.
Polonez omiótł światłami budynek leśniczówki. Klaudia z trudem panowała nad sobą. Najchętniej walnęłaby setkę wódki, by się rozluźnić. Mimo że wiedziała o wsparciu Radka i że ten nie dopuści do tego, by stała jej się krzywda, w jej podświadomości wciąż tliły się obawy.
Przypomniała sobie, jak go załatwiła. Miał rację, mówiąc, że może trzeciego razu nie przeżyć.
„Boże, dziękuję, że mi go zesłałeś”.
Zgasiła silnik poloneza, zsunęła płaskie obuwie i nałożyła niebotycznie wysokie szpilki. Z tylnego siedzenia zabrała swoją torebkę. Zauważyła, że „sztabowy kutas” wyszedł z budynku.
— No ile kurwa mam czekać dziwko? — rzucił na dzień dobry, trzymając w jednej dłoni szklaneczkę napełnioną brązowym trunkiem.
— Opiekunka się spóźniła, przepraszam — odparła, starając się brzmieć naturalnie.
Tadeusz gestem dłoni wskazał jej, by weszła. Dostrzegła lubieżny wzrok mężczyzny, jego wyraz twarzy. Lustrował jej sylwetkę, a ona zauważyła, jak językiem zwilżył usta.
Nim przekroczyła próg domu, odwróciła się i omiotła wzrokiem okolicę.
— Będziemy sami malutka, tu nikt nie przyłazi, tylko ty i ja — usłyszała, a po chwili zamknęły się drzwi.
Od razu w korytarzu klepnął ją w zadek.
— No, niezła jesteś, tak sobie ciebie wyobrażałem, fajne te ciuszki ci kupiłem, no nie? — gadał, a jego palce powędrowały pod króciutką sukienkę.
— Nie, jeszcze nie teraz, muszę się odświeżyć, skorzystać z łazienki — zaoponowała, czując, jak dotyka jej stringów.
Śmiałym ruchem uniemożliwiła mu dalsze obmacywanie. Zlustrowała wzrokiem tę szuję. Pewnie, może zbyt pewnie patrzyła w jego twarz.
— Idź, łazienka jest tam — wskazał dłonią. — Podmyj się, tylko dobrze, żebym nie złapał jakiegoś syfa od ciebie, bo kto wie, z kim się na misji pierdoliłaś — dodał wulgarnie.
Z trudem powstrzymała wybuch złości. Miała zamiar walnąć go pięścią w twarz, ale zagryzła wargi i ruszyła w stronę toalety.
— Tylko się pospiesz, nie mam zamiaru długo czekać — usłyszała, gdy zamykała drzwi.
W pierwszej chwili miała zamiar od razu otworzyć niewielkie okno i wpuścić Radka, ale w ostatnim momencie się powstrzymała, zdając sobie sprawę, że ten mógł jeszcze nie dotrzeć w to miejsce.
Puściła wodę i, siedząc na kibelku, czekała. To trwało wieki, przynajmniej tak się jej wydawało. W końcu usłyszała cichutkie, ledwo słyszalne uderzenie w szybę. Podniosła się i najciszej, jak mogła, przekręciła klamkę w oknie, uchylając je maksymalnie.
Drzwi miały zamek, ale klucz nie tkwił w nim. Ten moment, kiedy ukochany przeciskał się przez okno, był krytyczny. Nawet nie myślała o tym, że jej oprawca wejdzie w tym momencie. Mimowolnie stanęła przy drzwiach, trzymając klamkę, gotowa zablokować wejście „sztabowego kutasa”.
Udało mi się dostać do środka. Klaudia naprawdę spisała się świetnie. Puściła wodę do wanny i otworzyła drzwi od niej, tak że ten szum zagłuszył odgłosy mojego wgramolenia się do łazienki. Na dodatek tkwiła przy drzwiach, gotowa zatrzymać gogusia, gdyby ten chciał wkroczyć do środka.
Zamknąłem okno. W cielistych nitrylowych rękawiczkach wyglądałem bardziej jak członek ekipy badającej miejsce zbrodni niż jak komandos. Zbliżyłem się do niej i skierowałem usta do jej ucha.
— Wyjdź teraz, spokojnie. Ma spluwę na komodzie przy łóżku, ja mam swoją…
— Nie zabijaj go — szepnęła, przerywając mi.
— Nie mam takiego zamiaru, przynajmniej nie teraz — uspokoiłem Klaudię. — I zostaw uchylone drzwi — dodałem.
Powoli wyszła z kibelka, czyniąc to, o co prosiłem. W salonie dało się słyszeć odgłos radia, muzyka leciała cicho, nie przeszkadzając mi we wsłuchiwaniu się.
Wyostrzyłem odpowiedni zmysł. Dłonią sięgnąłem po rewolwer, delikatnie i cicho odprowadzając kurek do tylnego położenia. Nabrałem powietrza i skupiony czekałem na dalszy rozwój wydarzeń.
— Szybko się uwinęłaś, suko. Teraz zabawimy się, tak jak ja chcę. Dam ci to, czego nikt inny ci nie dał — przechwalał się komandor.
— Zrobię wszystko, tylko obiecaj, przysięgnij… — usłyszałem głos Klaudii. Musiałem przyznać, że dobrze odgrywała swoją rolę.
— Milcz! masz to, co mnie interesuje, twój scenariusz ćwiczeń. Masz go! — wyrzucił z siebie.
— Tak, nie mogłam inaczej, sfotografowałam ekran komputera, każdą ze stron, tylko tyle dałam radę, mam to w telefonie.
— O, jeszcze fotografie dokumentów niejawnych, z klauzulą „zastrzeżone”, o przemycie telefonu do strefy nie wspomnę. Nie zakończy się to na tym razie, na pewno nie — Jakaż to była ludzka kurwa, jebany dupek. Pierdolony karierowicz.
Ledwo powstrzymałem się przed wyjściem. Nie był to jeszcze dobry czas. Pragnąłem dorwać kutasa „za pięć dwunasta”, gdy będzie bezbronny, pewny siebie, wyluzowany. Zdawałem sobie sprawę, że ona jest kłębkiem nerwów, ale Klaudia wiedziała, że ma mnie i że nie dam jej zrobić krzywdy.
— Klękaj, suko! Na kolana! Po wszystkim skopiuję sobie te fotki z twojego telefonu, a teraz odpowiesz za to, jak mnie wcześniej potraktowałaś. Pamiętasz? — Dupek grał ostro, pewnie nabuzowany pornolami. To był ten czas, gdy musiałem zadziałać.
Drzwi były na szczęście chyba naoliwione, bo gdy je lekko popchnąłem, nie zaskrzypiały. Wyciągnąłem prawą dłoń, uzbrojoną w Nagana, i ruszyłem naprzód. Już nic nie mogło mnie zatrzymać.
Wyszedłem zza załomu korytarza. Klaudia klęczała przed nim, a ten kutas tkwił przed nią z opuszczonymi do kolan dresowymi portkami i majtami.
— Koniec miłości komandorze, majtki na dupę, Siewodnia sieksa nie budiet — wypaliłem, zbliżając się do pary.
Jego oczy stały się wielkie, prawie jak dwadzieścia złotych z Nowotką. Patrzył na mnie jak na ducha. Jednak szybko się zreflektował i swój wzrok skierował na leżący przy łóżku pistolet.
— Nawet o tym kurwa nie myśl! Rozjebię ci czachę, nim zdążysz tam sięgnąć — ostrzegłem i zrobiłem kolejne kroki do przodu.
— Przecież ty… — bąknął, zdając sobie, chyba sprawę, kim jestem.
Sama Klaudia, gdy mnie zobaczyła bez zarostu, stwierdziła, że prawie nic się nie zmieniłem od czasu, gdy poszedłem w odmęty Bałtyku, osiem lat wcześniej. Nie miałem punktu odniesienia, no może to zdjęcie, które mi pokazała wtedy. Wydawało mi się, że starzeję się jak każdy. Ten dupek, nawet gdyby nie chciał, musiał zapamiętać moją facjatę. Zdjęcie w sali tradycji, drugie na korytarzu jednostki, no i te nagrobkowe.
— A kto umarł, ten nie żyje — zacytowałem Lindę z „Psów”. — Klaudia, przesuń się na bok i wstań, tylko tak, żeby mi nie zasłaniać linii strzału — dodałem.
— Jak… — Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
— Siadaj w tym bujanym fotelu — zwróciłem się do śmiecia — Już, raz!!! — dodałem, widząc, że nadal jest w szoku.
— Klaudia, ściągnij te rajstopy i poszukaj czegoś, abym mógł pana komandora skrępować.
— Mam pończochy, nie rajstopy — wyprowadziła mnie z błędu.
— To nawet lepiej, ściągnij je i mi podaj — poprosiłem.
Klaudia stała za moimi plecami, a komandorek posłusznie zasiadł w bujanym ratanowym fotelu. Zobaczyłem, że patrzy w tamtym kierunku.
Dostał pierwszy cios, w splot słoneczny. Mocny, musiało chuja zaboleć.
— Gdzie się chuju gapisz? Patrz na mnie — rzuciłem.
Już pękał, już dostrzegłem łzy w oczach tej mendy. Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem.
— Zapłacę… zapłacę — wyrzucał z siebie pojedyncze wyrazy.
Klaudia podała mi pończochy. Oplotłem je wokół podłokietnika bujanego fotela i mocno zaciskając, skrępowałem jego dłonie.
— Klaudia, pomiędzy książkami na półce jest kamera, wyciągnij ją i zgaś. Miał zamiar to wszystko nagrywać — rzuciłem.
Momentalnie ruszyła i podała mi kamerę.
— Masz jeszcze jakieś asy w rękawie? Coś gdzieś skitrałeś? ma tu ktoś przyjechać? — rzucałem te pytania, patrząc kutasowi prosto w oczy.
— Nie, nie mam, przysięgam — był przerażony.
— Klaudia, wyciągnij kasetę lub płytę i ją zniszcz, potem jedź do domu i przywieź coś, bym mógł chuja na dobre skrępować.
— Radek…
— Jedź, proszę. Ja mam tu z panem komandorem do pogadania na osobności. Jak oficer z oficerem, po męsku, bez świadków. Wyjaśnimy sobie pewne sprawy — przerwałem.
— Nie, ja zostanę, bo ty go…
— Klaudia! Kurwa! Zrób to, co mówię! Już! I przynieś moją torbę. — Nie znosiłem niesubordynacji.
Usłyszałem tylko stukot obcasów na drewnianej podłodze. Położyła torbę obok mnie, a potem dał się słyszeć odgłos odpalanego silnika.
— No to zostaliśmy sami, panie komandorze. Cicha noc, ciemna noc i my dwaj. Podgadamy ja czekista z czekistą? — zaproponowałem.
— Ratu… — mocny cios w szczękę uciszył jego ryk rozpaczy.
— Mam ci wepchać w usta ten pas od pończoch? — zapytałem, dostrzegając, że Klaudia, pozbywając się nylonów, pozostawiła i tę część garderoby.
Pokiwał głową, że się nie zgadza.
— Widzę, że lubisz alkohol, masz tu markowe trunki — powiedziałem, patrząc na to, co miał w kuchni. — Napijesz się? — zapytałem.
— Tak, proszę — wyrzucił z siebie.
— Patrz, rozumiemy się, to dobrze rokuje, nieprawdaż? — mówiąc to, nalałem chujowi sporą dawkę koniaku.
Nie, nie miałem zamiaru się bratać z tym kutasem, obróciwszy się doprawiłem alkohol GHB. Miałem spory zapas tego środka.
— Jestem teraz rosyjskim oficerem, patrz, jebanym zdrajcą, a ty jesteś polskim pułkownikiem, tak na nasze. Naleję i dla siebie, pozwolisz?
Kiwnął głową, dając mi znak, że się zgadza. Podniosłem się z łoża i przemieściwszy się do kuchni, przyniosłem drugą szklankę. Nalałem sobie.
— Nie zwolnię twoich rąk, bo mnie jeszcze zabijesz. Boję się ciebie. Masz, napij się, a potem ja to zrobię — to mówiąc, zmusiłem gościa, by wypił nalaną dawkę alkoholu.
— Ty to ostry gość jesteś, nie to, co ja. Giwera, wibrator, no szacun, wymiękam przy tobie — kontynuowałem.
Coś beblotał, chciał się tłumaczyć. Dobrze zdawałem sobie sprawę, że GHB zadziała po trzydziestu minutach, góra po godzinie.
— Czym chuju chciałeś jej zaimponować? Tym małym fiutkiem, który ci teraz nawet nie stoi? Wezmę cię na ostro, poznasz smak rozkoszy. Takie lubieżne słówka jej prawiłeś. Poczekaj, już ja cię wezmę na realizację i przeżyjesz to, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłeś — powiedziałem, gdy zdałem sobie sprawę, że lek już powoli zaczyna działać.
Powstałem i wziąłem do ręki jego pistolet. Tak jak myślałem, gazowa wersja polskiego P-83 „Wanad”. Wybitnie nieudolny model. Wyciągnąłem magazynek i schowałem go do kieszeni spodni. Odczekałem kilkanaście minut, po czym zbliżyłem się do komandora i zwolniłem skrępowane pończochami dłonie mężczyzny. Podniosłem dziada z bujanego fotela, patrzył na mnie przerażonym wzrokiem, przelewając mi się przez ręce. Rzuciłem bezwładne ciało na łóżko.
Szybkim ruchem dłoni ściągnąłem z niego spodnie razem z majtkami. Potem pozbawiłem go reszty ubrań i bielizny. Leżał bezbronny i otumaniony, kompletnie nagi przede mną.
— Chciałeś się ostro zabawić, no to się zabawimy. Do usług oficerze — rzuciłem i przewaliłem go na brzuch.
Sprawnie uchwyciłem wibrator i załączyłem go. Dało się słyszeć charakterystyczny przyjemny pomruk. Tadeusz tylko cicho coś zaskamlał.
Brutalnie, bez żadnych ceregieli, jednym śmiałym ruchem wsunąłem warczący przedmiot w odbytnicę lubieżnika. Jęknął tylko głośno i chyba starał się zewrzeć pośladki, ale było za późno.
Z premedytacją wyciągałem i wsuwałem erotyczną zabawkę, przy jękach i zawodzeniach mężczyzny. Nie miał siły się bronić, nie był w stanie. Sam nie wiedziałem, dlaczego stałem się tak perwersyjny, być może moja wewnętrzna bestia pokazywała kolejną swoją twarz.
Gdy go już porządnie przenicowałem analnie wibratorem, przerzuciłem nieszczęśnika na plecy.
— No co ty Tadzik, zsikałeś się? Nie wstyd ci? Taki duży facet, a zlał się jak dzieciak — rzuciłem, gdy dojrzałem, że pościel jest mokra i poczułem zapach moczu.
Patrzył na mnie wzrokiem przerażonego człowieka. Starał się podnieść dłoń, ale nie miał siły. Flunitrozepam działał perfekcyjnie. Pozbawiał go woli, nie mógł nic zrobić, w żaden sposób się bronić.
— Teraz czas na pieszczoty oralne. Przecież taki miałeś zamiar. Na kolana suko! No przecież tak mówiłeś. Dam ci to, czego nikt inny ci nie dał. Patrz Tadeusz, marzenia się spełniają, a do Mikołaja i Gwiazdki daleko. Jestem taką wróżką, co spełnia twoje chore życzenia — mówiłem, jakby od niechcenia i napawałem się jego przerażeniem, które rosło w postępie geometrycznym.
— Nie, nie — wybełkotał, śliniąc się przy tym niesamowicie.
— Chciałeś, masz, nie zmieniaj teraz zdania. Bądź facetem, a nie pizdą. — kontynuowałem psychiczną katorgę.
Pokiwał głową. Dojrzałem spływające łzy po policzku. Czy były wynikiem analnej penetracji, czy też chciał mnie wziąć na litość nie było dla mnie ważne.
— Aa, no, aa, otwieramy buzię komandorze. No już! — W dłoniach trzymałem wibrator i przysuwałem go do jego twarzy.
Nie posłuchał, mocno zacisnął usta, nie mając zamiaru ich otworzyć. Przysunąłem gadżet i musnąłem końcówka wargi mężczyzny. Momentalnie odsunął głowę na bok.
— A, rozumiem. Śmierdzi. No, nie moja to wina Tadziu, że nie umyłeś dupy — stwierdziłem. — Otwórz kurwa tę gębę, bo inaczej wybiję ci wszystkie zęby. Nie wkurwiaj mnie. Już!!! — wycedziłem i mocniej natarłem wibratorem.
Poskutkowało. Wsunąłem mu go głęboko i ponownie zacząłem poruszać nim do przodu i tyłu. Dławił się, starał przerzucać głowę na boki, robił wszystko, by pozbyć się tego przedmiotu z ust. Na darmo. Nie pozwoliłem na to. Jedną dłonią chwyciłem mocno twarz oficera, a druga penetrowałem wibratorem jego usta.
Przestałem się z nim zabawiać, gdy usłyszałem szum samochodowego silnika, a leśniczówkę musnął snop światła reflektorów. Powstałem i zbliżyłem się do okna. Polonez zatrzymał się przy Suzuki. Dojrzałem wysiadająca Klaudię.
— No Klaudia nam wróciła, to teraz zabawimy się we trójkę — stwierdziłem i wróciłem do niego.
— Nie, nie — powtarzał jak mantrę, patrząc na mnie.
Kobieta weszła do leśniczówki i widząc nagiego komandora na łóżku i mnie przy nim stanęła i otworzyła usta.
— Radek… — zaczęła — Co tu się dzieje? — zapytała po chwili.
— Nic. Figlujemy sobie troszeczkę. Twój kolega tak się podniecił i było mu tak dobrze, że z tego wszystkiego się posikał.
— Przykryj go, proszę, nie chcę na to patrzeć — poprosiła, przenosząc wzrok na bok.
— Widzisz Tadziu, nie podobasz się Klaudii, ale nie martw się. Poczułem do ciebie coś od pierwszego wejrzenia, mi pasujesz — zwróciłem się do komandora i nakryłem jego ciało kołdrą.
Podeszła do mnie i delikatnie pociągnęła za rękę. Wstałem i zrobiliśmy parę kroków, mając jednak cały czas delikwenta na widoku.
— Co mu jest? Co ty mu zrobiłeś? — rzuciła pytania, nieco przestraszona tym, co zauważyła.
Przebrała się i zmyła ten cholerny wyzywający makijaż. Ciemnozielone bojówki, niewysokie trekkingowe buty, podkoszulek w serek, a na niego narzucona cienka, rozpięta militarna bluza w czarnym kolorze, taka stylówka bardziej pasowała do niej niż ta kusa tandetna sukienka.
— Podałem mu GHB, zaraz odleci, na razie jest tylko bezwolny, do rana dojdzie do siebie i wtedy…
— Proszę cię, błagam. Nie zabijaj go. Proszę — przerwała mi.
— Mam na niego inny plan. Spokojnie.
Odszedłem od niej i wróciłem do komandorka. Jeszcze kumał, co się z nim dzieje, a może tylko takie sprawiał wrażenie.
— Gdzie masz dokumenty i kluczyki samochodu i pieniądze? Powiedz, a dam ci już dziś spokój — zwróciłem się do Tadeusza.
Nie był już w stanie nic odpowiedzieć, jednak zdołał dłonią wskazać mi na jedną z szafek.
— Nic mu nie będzie? Na pewno? — usłyszałem za plecami głos Klaudii.
Wyrzucałem ze wskazanej szafki rzeczy. Co tam nie było. Dodatkowe gazowe naboje do pistoletu, kajdanki z futerkiem, prezerwatywy, jakieś lubrykanty. Najważniejsze, że znalazłem też portfel kutasa i kluczyki do samochodu.
Miałem nocleg, transport na jutro i chwilowo bezpieczną melinę. To znacznie ułatwiało moje główne zadanie.
— Nie, nic mu nie będzie. Napoiłem go koniakiem, do rana będzie spał jak zabity. GHB jest nie do wykrycia po czterdziestu ośmiu godzinach — odpowiedziałem po chwili.
Schowałem kluczyki od Suzuki, do kieszeni i zacząłem przepatrywać dokumenty bubka. Z portfela zabrałem spora ilość gotówki i dowód rejestracyjny samochodu. Klaudia stała za mną i przypatrywała się.
— Padł, odpłynął chyba — stwierdziła, patrząc na komandora.
Godzinę później. Leśniczówka.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie, trzymając się za dłonie. Patrzyłem na cudną twarz Klaudii. Jej oczy, śmiały się do mnie.
— Boże, ty wróciłeś, wróciłeś w takim momencie. Radek — szeptała, zbliżając swoją twarz do mojej.
Jeden pocałunek, długi namiętny, potem drugi. Wyzwoliłem swoje dłonie i objąłem jej głowę. Mierzwiłem włosy delikatnie palcami. Pragnąłem, by te subtelne pieszczoty trwały w nieskończoność.
Komandora przykuliśmy tymi kajdankami z futerkiem do kaloryfera. W ramach promocji zwaliłem z łózka materac i na nim ułożyliśmy nieprzytomne ciało faceta. Profilaktycznie spętałem mu nogi przywiezionym przez Klaudię sznurem, a w gębę wsadziłem gałgan z pończoch i pasa do nich. Nie miałem pewności, kiedy odzyska świadomość, a jego potencjalne wrzaski mogły zaalarmować przypadkowych ludzi. Nie mogłem wykluczyć, że ktoś w sobotę nie wybierze się na spacer do lasu.
— Po co przyjechałeś? — wreszcie szeptem zadała mi to pytanie.
Siedzieliśmy na niewielkim tapczanie w pokoju obok salonu. Nabrałem głęboki haust powietrza i zacząłem opowiadać o tym, co przydarzyło się Tamarze.
Nie przyszło mi to łatwo. Kilka razy, zatrzymałem opowiastkę, ledwo tłumiąc łzy. Klaudia słuchała mnie w skupieniu i swoimi palcami delikatnie gładziła moje dłonie.
— Boże, jak on mógł, jak mógł — przerwała mi w pewnej chwili, gdy wspomniałem o tym, że ten bydlak zmusił córkę, by ta swoimi dłońmi go masturbowała.
Gdy zakończyłem, objęła mnie ramionami i mocno wtuliła w siebie. Płakałem, płakałem jak mięczak. Znów wróciły obrazy jak Tami rzuca się na łóżku i krzyczy, bym jej pomógł. Ostatnimi czasy, ten obraz prześladował mnie we śnie.
— Wiesz Klaudia, co jest najgorsze? To, że sam przekonałem żonę, by ona tam pojechała, bo Katia była przeciwna.
Mocniej jeszcze objęła moje ciało. Całowała głowę, włosy.
— To nie jest twoja wina, to nie twoja wina, tak samo, jak to, że ją wtedy trafiłeś. Nie możesz się tak zadręczać Radku, nie możesz! — wyszeptała, jakby mnie rozgrzeszając.
Ochłonąłem po kilku minutach. Nie mogłem cały czas tak się samobiczować. Przyjechałem tu z jasną misją. Swoją, nienarzuconą przez nikogo. Zdefiniowaną i niepodlegającą negocjacjom — ZABIĆ SKURWYSYNA.
Pozostawało tylko pytanie: jak? Szybko i bezboleśnie, czy może pastwić się nad nim i zadawać mu ból, podobny do tego, jaki on zadał mojej córce? Tego jeszcze nie zdefiniowałem, choć wewnętrzna bestia podpowiadała mi to drugie.
Wstała i skierowała się do salonu. Nie dopytywałem dlaczego. Może za potrzebą, a może tylko sprawdzić, czy ta kanalia śpi. Usłyszałem jedynie odgłos otwieranych drzwi wejściowych, a potem trzask samochodowych. Wróciła po chwili, dzierżąc w rękach album.
— Zabrałam go, zabrałam, żebyś mi uwierzył, że jesteś moim Radkiem, a nie żadnym Wiktorem — powiedziała, siadając obok mnie i otwierając go.
Przeglądałem fotografie. Najpierw te z jej dzieciństwa, a potem nasze wspólne. Jaka ona była wtedy cudowna, dziewczęca, śliczna. Nie to, że teraz stała się paskudą, broń Boże. Zdjęcia przy śmigłowcu, na plaży.
— A tu, chwilę wcześniej, kochaliśmy się jak szaleni na szczycie Mogielnicy. Zobacz, jakie jeszcze mam rozczochrane włosy po naszym dzikim seksie — wtrąciła, wskazując mi fotografie z górskiego szczytu.
Poznawałem siebie, nie, to nie mógł być fotomontaż. To były zdjęcia z mojego życia.
Sam nie wiedziałem, czy to kolejna jej próba, bym wrócił do niej i zostawił swoją rosyjską rodzinę. Bardziej brałem pod uwagę fakt, że chciała mi przywrócić pamięć sprzed wypadku.
— Pierwsze zdjęcia Radeczka, a tu ja, kilkanaście dni przed porodem u rodziców. Tata mi to zdjęcie zrobił, zobacz, jaka byłam gruba — znów opowiadała, tym razem o swoich epizodach, gdy mnie nie było.
Najchętniej bym się nawalił jak stodoła, a potem namiętnie kochał z Klaudią, jeżeli bym zdołał. Zrobić sobie reset, jak czyniłem to nieraz. Nie teraz, nie w tej sytuacji.
— Przepraszam, muszę wyjść zapalić — rzuciłem.
— Musisz palić? — zapytała zdziwiona.
— Yhm — odparłem i wyszedłem przed leśniczówkę.
Dołączyła do mnie. Oparła swoją głowę o moje plecy, a dłonie położyła na moich barkach.
— Co zrobisz z komandorem, bo że klechę zabijesz, to wiem, dojrzałam to w twoich oczach — zapytała szeptem.
— Na tę szuję mam plan, nikogo już nie będzie szantażował, nikomu krzywdy nie zrobi — odparłem dyplomatycznie. — A jak ty się czujesz, z dzieckiem wszystko w porządku — zadałem jej pytanie, odwróciwszy się.
Oczy Klaudii lśniły w poświacie księżyca. Oparła swoją głowę o moją klatkę piersiową.
— Tak, wszystko w porządku, kochany.
— Połóż się teraz, ja chuja przypilnuję, potem się zmienimy. Muszę odpocząć, bo jutro czeka mnie cholernie ciężki dzień.
— Chcesz?
— Nie, nie dzisiaj.
Ranek następnego dnia. Leśniczówka.
Szturchnięcie w ramieniu obudziło mnie. Otworzyłem oczy i dojrzałem twarz Klaudii. Uśmiechnęła się.
— Obudził się, dobrze, że mu zatkałeś gębę pończochami, bo jak mu je wyjęłam, to zaczął wrzeszczeć, no to mu z powrotem wsadziłam — poinformowała mnie.
Spojrzałem na zegarek, dochodziła siódma, spałem dobre pięć godzin.
Przetarłem oczy i przeciągnąłem się. Szybkie przemycie twarzy w łazience, łyk wody. Poprosiłem ukochana, by odpoczęła. Nieco marudziła, ale przystała na moją propozycję. Widziałem, jaka była zmęczona.
— Witam cię, Tadziu, mamy piękny sobotni, słoneczny sierpniowy poranek. Widzę, że odpocząłeś i jesteś gotowy na kolejne igraszki. Napijesz się koniaczku, a może brandy? — powitałem go najlepiej, jak umiałem.
Gdy mnie dojrzał, znów w jego oczach dostrzegłem strach. Może mniejszy niż wczoraj, ale…
— O, głupie pytanie. Pewnie, że się napijesz. Nic nie mówisz, to ja wybiorę. Brandy może być? O, nie odpowiesz, bo ty mały fetyszysta jesteś. Wiem, wiem, ja też uwielbiam zapach stóp Klaudii, jest boski, dlatego postanowiłem nie być samolubem i podzielić się z tobą. Chyba jesteś zadowolony? — Moja gra z komandorem zaczynała się na dobre.
Nalałem do szklaneczki sporą dawkę alkoholu. Zbliżyłem się do niego.
— Nie będziesz chyba krzyczał, bo mi się Klaudia na ciebie poskarżyła. Jak wrzaśniesz, to patrz, co tam leży? Oj, pupa znów zaboli, bardzo zaboli — to mówiąc, skierowałem wzrok na leżący wibrator.
Nerwowe ruchy głową dały mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru krzyczeć. Szybkim ruchem dłoni wyrwałem mu gałgan z ust i jednocześnie przystawiłem szklankę z alkoholem.Przechyliłem ją. Nic nie zdołał powiedzieć, dawka alkoholu wylądowała w jego ustach. Trochę się rozlało.
— No to na drugą nóżkę…
— Wypuść mnie, zapłacę, nikomu nie powiem, a Klaudii dam spokój — przerwał mi, wyrzucając z siebie te zdania z prędkością karabinu maszynowego.
— Tadek, ty kurwa niekonsekwentny jesteś. Zapraszasz pannę na igraszki, obiecujesz gorący weekend, a jak przychodzi co do czego, to pękasz. Mamy dopiero sobotę…
— Pomocy!!! — wrzasnął na całe gardło.
Mocny cios w przeponę uciął to, co jeszcze miał zamiar z siebie wyartykułować. Chwyciłem jego wolną rękę, którą się zamierzał bronić, i ciałem natarłem na niego. Zatrzymałem twarz kilka centymetrów przed jego ryjem, czułem dosłownie oddech tego knura na policzkach.
— Jeszcze jeden taki numer, a nie wibrator wyląduje w twojej dupie, tylko szczotka od kibla, i uwierz mi, wepchnę ją do końca — wycedziłem cicho przez zęby. — Poniał? — dodałem.
Nerwowo pokiwał głową. Znów łzy płynęły mu po twarzy. Nie ufając kanalii do końca, wepchnąłem mu gałgan w usta.
Klaudia musiał spać mocno, bo na szczęście krzyk Tadzika jej nie obudził. Zamierzałem się z komandorzyną jeszcze dzisiaj dobrze zabawić. Zagrać na moich zasadach, w swoją grę. Miałem czas, z klechą planowałem spotkanie dzisiejszego wieczora.
Zostawiłem śmiecia samego i udałem się do kuchni. Będąc tam wcześniej, w którejś z szuflad znalazłem kombinerki. Teraz miałem zrobić z nich użytek.
Wyciągnąłem jeden rewolwerowy nabój. Cążkami uchwyciłem pocisk i operując narzędziem, oddzieliłem łuskę od niego. Do zlewu wsypałem ładunek miotający i ponownie nałożyłem pocisk na łuskę. W ten sposób stworzyłem swoistego ślepaka. Pozostało jeszcze zbić spłonkę, co też uczyniłem po chwili, wsadzając nabój do bębna i naciskając spust.
Poczułem głód i otworzyłem lodówkę. No jak u każdego faceta, wypełniona browarami, wódeczka i napojami. Dojrzałem konserwę, chyba tyrolską. Posiliłem się.
Nie ściągałem rękawiczek, nie chciałem zostawić swoich odcisków palców. Zdejmowałem je tylko, gdy musiałem się umyć, zwracając uwagę, by niczego nie dotykać. No i gdy w nocy rozmawiałem z Klaudią.
Wyciągnąłem wszystkie patrony z rewolweru i schowałem do lewej kieszeni, w prawej tkwił mój ślepak. Zrobiłem sobie kawę i wróciłem do salonu. Omiótł mnie wzrokiem. Usiadłem na podłodze obok niego.
— Sorki, zapomniałem o brandy.
Powstałem i wróciłem do kuchni. Ze stołu zabrałem butelkę i szklanicę. Stojąc nad nim, wypełniłem ją po brzegi.
— Na drugą nóżkę. Twoje zdrowie — powiedziałem, wyciągając mu z ust pończochy i pas, od razu przekładając szkło do ust.
Bez problemów przyjął kolejną dawkę alkoholu, krzywiąc ryj niemiłosiernie.
— Błagam, błagam, proszę — zdołał z siebie wyrzucić.
— Na trzecią, tę twoją króciutką, co to nie chce stanąć, coby mocy dostała — nie zważałem na jego prośby i błagania.
Poszło w ten jego ryj. Zwrócił, zarzygał się.
— Kurwa, Tadek, co ty odpierdalasz? Gardzisz markową brandy? Pojebało cię?
Dojrzałem mętny wzrok faceta. Pomieszany wyraz przerażenia i upojenia, swoisty miks, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Nie zatykałem mu już teraz gałganem ust. On z pewnością skapitulował i nie miał zamiaru wzywać pomocy.
— Zagrajmy po męsku, jestem ruski, to i w ruską grę zagramy. Słuchaj, Klaudia śpi, ja cię teraz wyswobodzę. Uda ci się? jesteś wolny, nie, spotkasz się z Bogiem. Prawdopodobieństwo, jedna siódma. Wchodzisz?
Miał wzrok, jak zwierzę, które psy myśliwskie dopadają na polowaniu. Siedział spokojnie i nie miał zamiaru ruszyć się, gdy odpiąłem go od kaloryfera. Pomiędzy nami leżał rewolwer i jeden nabój. Bez słowa, wsadziłem go do bębna i przekręciłem nim.
— Czekaj, jak to jest w meczach? Komu pierwszemu hymn grają na spotkaniach międzynarodowych? — zadałem pytanie. — A, wiem, gościom, więc pozwolisz, że to ja zacznę tę rosyjską ruletkę — dodałem, przykładając sobie lufę broni do skroni i odpowiadając na pytanie.
— Nie, nie — wydobył z siebie, widząc, jak naciskam spust.
Głuche uderzenie, trzask i nic.
— Miałem szczęście, twoja kolej — wypaliłem bezpośrednio i przyłożyłem lufę rewolweru do jego skroni.
— Nie, nie, nie chcę!!! — wył, starając się na siłę odsunąć głowę od zimnej lufy stali.
— Przestań, nie maż się, GRAMY — mówiąc ten ostatni wyraz, nacisnąłem spust.
Iglica uderzyła, nie padł strzał, ale poczułem smród i zapach gówna.
— Tadek, zesrałeś się? — zadałem retoryczne pytanie.
Materac, na którym siedział, stał się w wiadomym miejscu brązowy, zapaskudzony rzadkim stolcem.
— Ty pojebany jesteś, pojebany jesteś — szeptał, jakby oszalał.
— Masz, pierdolnij sobie, boś się jakiś blady zrobił — to mówiąc, podałem mu butelkę.
Pochłaniał łapczywie zawartość. Nie przestawał, dopóki jej nie opróżnił.
— Dawaj do łazienki. No już idziemy! — rozkazałem.
— Nie, nie — zaprotestował.
— Mam ci tym gównem gębę nasmarować?
— Nie, nie — powtarzał jak mantrę.
Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Przewijałem obie córki i widok gówna nie był dla mnie niczym obcym. Bez żadnego zażenowania wysmarowałem jego pysk ekskrementami.
— Teraz pójdziesz? — padło krótkie pytanie z mojej strony.
Przytaknął, ale nie był stanie się podnieść. Kopnąłem go w bok i naprowadzając w ten sposób, dotarliśmy do łazienki. Pomogłem mu wejść się do wanny. Zimną wodą spłukiwałem jego ciało. Widziałem, jak drży, w perfidny sposób mocny strumień kierowałem na penisa i jądra ofiary.
Nie mógł wygramolić się z wanny. Alkohol zrobił swoje, no i pusty żołądek. Przypiąłem kajdankami kutasa do baterii wannowej i ryja zatkałem wcześniejszym gałganem. Zasrany materac wyniosłem na piętro, do minimalistycznej sypialni, zabierając z tamtego łózka czysty. Miałem chuja z głowy na kilka godzin. Z jego samochodowej apteczki wyciągnąłem parę jednorazowych rękawiczek, poprzednie nie nadawały się do niczego.
Zajrzałem do Klaudii, Spała sobie smacznie. Najdelikatniej, jak mogłem, pocałowałem ją w czoło. Tylko przerzuciła się na drugi bok.
Kilka godzin później. Leśniczówka.
— Jezu, co tu tak śmierdzi — usłyszałem głos Klaudii i dojrzałem ją w drzwiach do salonu.
— Pograłem z Tadeuszkiem w jedną z moich ulubionych gier, no i się zesrał — odpowiedziałem rozbawionym głosem.
Czerpałem przyjemność, gdy widziałem, jak się panicznie boi, jak ma w oczach przerażenie, jak się trzęsie ze strachu.
Wiedziałem, co zrobił Klaudii, ile razy zachował się jak cham i prostak, a ten ostatni szantaż był szczytem skurwysyństwa. Miał odpokutować z nawiązką, tak, aby nigdy już nikomu nic podobnego nie uczynił.
— Radek, nie zabijesz go? Prawda?
— Nie, chyba że będę musiał.
— Powiesz mi, co chcesz z nim zrobić?
— Ukarać, pozbawić władzy, przywilejów, godności i zapewnić spokój tobie i innym podobnym do ciebie — odpowiedziałem dość enigmatycznie.
Zdała sobie sprawę, że nic ze mnie więcej nie wyciągnie. Otworzyła okna na oścież, chcąc wywietrzyć mieszkanie.
— Słuchaj, mnie Klaudia, posłuchaj uważnie — zacząłem. Odwróciła się i usiadła za stołem. — Za godzinę wyjeżdżam, wiesz, po co, więc nie próbuj mnie zatrzymać. Wrócę nad ranem — kontynuowałem, a twarz Klaudii stawała się coraz bardziej smutna. — Gdyby mi się coś, jednak stało…
— Nie, nie jedź tam, odpuść — szepnęła, przerywając mi.
Omiotłem ją zimnym przenikliwym spojrzeniem, z pewnością miałem znów w oczach wyraz bestii.
— Czy ty byś odpuściła, gdyby coś takiego przydarzyło się naszemu synowi. — Brutalne pytanie, podobne jak te, które zadałem Katii.
— Nie — szepnęła, roniąc łzę.
— Gdyby mi się coś przytrafiło i nie wrócę do dwunastej w południe, wlej w niego alkohol, wytrzep mu kutasa i zbierz nasienie, potem je rozsmaruj po ubraniu dłoniach, gdzie ci przyjdzie do głowy. Porozrywaj częściowo ciuchy i biegnij do wsi, najlepiej, gdybyś była w samej bieliźnie. Niech ktoś zawiadomi policję. Zniszcz swój telefon, bo tam masz te zdjęcia dokumentacji, tak aby nic nie można było z niego odczytać. Zgłosisz próbę gwałtu, nie wywinie się. Gdyby pytali, szantażował cię, przyjechałaś, by się dogadać.
— A jego samochód? — zapytała.
Rzeczywiście, nie brałem pod uwagę pojazdu. Tak to jest, gdy wszystko planuje się na ostatnią chwilę.
— Z tego wynika, że muszę wrócić i musi mi się udać. W ostateczności powiedz, że jak przyjechałaś, auta nie było. Żywcem się wziąć nie dam, pozostanę drobnym białoruskim martwym agentem. Moich odcisków palców tu nie ma — musiałem jakoś improwizować.
— Nie mów tak, nie mów — szlochając, objęła moją twarz dłońmi.
— Wrócę, przysięgam — rzuciłem krótko, odsuwając jej dłonie. — Posłuchaj mnie jeszcze. Ten skurwysyn będzie cię błagał, prosił, płakał i chuj wie jeszcze, co robił, starał się będzie wzbudzić w tobie litość, obiecywał, że nikomu nic nie powie, że zapłaci. Nie możesz go wypuścić, nie możesz, bo się zemści ze zdwojoną siłą. To mięczak, ale mściwy i pamiętliwy, nie odpuści ci. Musisz przysiąc, że tego nie zrobisz! Jak będzie skamlał, wlej mu wódę w ryj, najebie się, przestanie gadać.
— Przysięgam Radku — wyszeptała.
Wstałem od stołu i wsunąłem za pasek spodni rewolwer. Klaudia nadal siedziała i patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Ruszyłem do drzwi.
„Broń, GHB, wino, legitymacja księdza, paszport, torba, pieniądze i dokumenty wozu, telefon” — wymieniałem, czy wszystko zabrałem.
Gdy wyszedłem na zewnątrz, dogoniła mnie i objęła ramionami, wbijając swe usta w moje.
— Uważaj na siebie — usłyszałem, gdy zakończyła pocałunek. — I powodzenia — to ostatnie z pewnością przeszło jej trudno przez gardło.
— W domu nic nie ma do jedzenia, jakieś konserwy, chleba nie znalazłem. Nie wychodź nigdzie, nic nie kupuj, posil się tym, co jest, on musi wytrzymać bez żarcia, nawet lepiej, bo go wóda szybciej powali. Zrobię zakupy po drodze — dodałem w ostatniej chwili, nim wsiadłem do Vitary. — I pamiętaj o tym, co mówiłem — dodałem, trzaskając drzwiami.
Odpaliłem silnik samochodu i rzuciłem wzrokiem na tablicę rozdzielczą. Na szczęście komandorek zatankował prawie do pełna swoją furę, odpadała kwestia uzupełnienia paliwa. Na przednim siedzeniu leżała moja torba. Rzuciłem okiem na stojąca w drzwiach Klaudie i ruszyłem. Czekało mnie blisko sto czterdzieści kilometrów drogi.
Rewal, późne godziny popołudniowe tego samego dnia.
Moje ręce były zmęczone tym, że cały czas byłem w tych lateksowych rękawiczkach. Musiałem jednak zachować najwyższe standardy bezpieczeństwa i nie zostawiać paluchów w jego samochodzie. Rozważałem, czy nie jechać polonezem Klaudii, lecz ten grat mógł odmówić posłuszeństwa w każdej chwili.
Wziąłem sobie spory bufor czasu, tak, by móc objechać tę niewielką nadmorską miejscowość i wybrać odpowiednie miejsce, do którego mógłbym ściągnąć klechę. Dość długo krążyłem po mieścinie, analizując wszystkie za i przeciw wybranych lokalizacji. W końcu znalazłem odpowiednie miejsce. Nie znajdowało się daleko od domu sióstr zakonnych, w którym przebywał mój cel.
Nie chciałem, by na spotkanie przyjechał samochodem, mógł, go ktoś przywieź, a to generowało świadka. Po kolejnym kółeczku, gdy już nieco pociemniało, zatrzymałem się w ustronnym miejscu.
Wyszedłem z pojazdu na zewnątrz i wyciągnąłem paczkę papierosów. Odpaliłem i zaciągnąłem się, wypuszczając ustami dym z płuc.
„I on tatulku mi wtedy kazał… „— przypomniałem sobie, to co Tami opowiadała mi o tym szubrawcu.
Szubrawcu? To był pedofil, kurewski podły skurwysyn. Nerwowo zaciągałem się papierosem. W końcu go zgasiłem i wsiadłem do samochodu. Spojrzałem na zegarek. To była odpowiednia pora, by wykonać telefon, do księdza Romana B.
Nabrałem powietrza w płuca i po kilku wdechach i wydechach, gdy nieco uspokoiłem się wewnętrznie, wybrałem numer.
„Odbierz chuju, odbierz” — tłukło się w myślach, gdy słyszałem te piip-piip.
Jest! Usłyszałem jego głos. Przedstawiłem się jako przedstawiciel watykański z kongregacji nauki wiary. Wyczułem pewne zdziwienie w jego głosie. Jak na razie szło mi dobrze.
— Sprawa jest delikatna księże Romanie, powiedziałbym nawet bardzo delikatna… — jakże mi z trudem przychodziło powstrzymać emocje.
Zamilkł na chwilę, nawet się obawiałem, że coś zerwało połączenie. Nie, na szczęście nie.
— Ale o co chodzi? Odpoczywam tutaj po turnusie dziecięcym. Nie bardzo rozumiem…
— Właśnie o ostatni turnus, ten międzynarodowy. Sprawa jest delikatna i drażliwa.
— Nie bardzo rozumiem…
— Na tyle poważna, że spłynęło do nas oficjalne pismo z Federacji Rosyjskiej. Konkretne zarzuty oczerniające księdza, bardzo poważne.
— To potwarz, atak na mnie, niepierwszy już raz — w głosie klechy wyczuwalna była nuta zdenerwowania.
— Dlatego tu jestem, otrzymał ksiądz informację o moim przybyciu. Sprawa jest poufna, dlatego jestem incognito. Mam wyjaśnić tę sprawę, bo te poprzednie nie stawiają ojca w dobrym świetle. — Sam nie wiedziałem, że mogę z siebie wykrzesać tyle spokoju.
Bałem się, że wtrącę jakąś głupotę, że on jakimś stwierdzeniem wyprowadzi mnie z równowagi. Tak, miałem drugi plan, cholernie ryzykowny i niebezpieczny, prawie ocierający się o misję samobójczą. Był on, jednak ostatecznością.
— Rozumiem gniew, proszę jednak i mnie zrozumieć. Przyjechałem tu, aby wyjaśnić wszelkie wątpliwości i…
— Tu nie ma co do wyjaśniania, nic nie zrobiłem — przerwał mi.
Zdałem sobie sprawę, że należy zmienić taktykę. Do niego nie przemawiały delikatne słówka i sugestie. Należało wytoczyć cięższe działa i pokazać mu, kim jest.
— Nie rozmawia ksiądz z wikarym, z podrzędnej parafii tylko z przedstawicielem watykańskiej władzy i przypominam, z jakiej komórki, jeżeli ojciec nie dosłyszał. Kongregacji Nauki Wiary, tak, tej, która zajmuje się wykorzystywaniem małoletnich, a takie księdzu zarzuty, podparte przesłuchaniem małoletniej Tamary, tak tej bez prawej ręki, wytoczyła rosyjska prokuratura i na dodatek pismo od Patriarchy Moskwy i całej Rusi, bo ta dziewczynka jest prawosławna. Więc więcej pokory i mniej buty! — wypaliłem grubym kalibrem, ale tak musiałem. — Nie chcemy zatargu z Autokefalicznym Kościołem Prawosławnym, z patriarchą Aleksym II, a tym bardziej z Putinem. Ojciec tej dziewczynki to wysoki dygnitarz państwowy. Zrozumiałeś, o czym ja mówię! Czy nadal będziesz mówił mi tu o swojej niewinności? Na odzieży tej dziewczynki rosyjska prokuratura zabezpieczyła ślady nasienia. Rozumiesz! — dodałem, ostrym tonem.
Nastała cisza w słuchawce.
„Spierdoliłem, za ostro uderzyłem do kurwy nędzy, zjebałem sprawę” — byłem na siebie cholernie wściekły.
— Jest tam ksiądz? — rzuciłem w słuchawkę, nie mogąc znieść milczenia.
Cholerna cisza. Spojrzałem na telefon — nie rozłączył się. Była nadzieja.
— Co mam zrobić? — usłyszałem wreszcie.
— Spotkamy się dzisiaj, sami, na osobności, za godzinę. Już prawie dojeżdżam, tylko zatrzymałem się na parkingu. Jeżeli to prawda, zabierz ze sobą wszystkie dowody tego ohydnego postępku. Nagrywałeś ją, a może było tych dziewczynek więcej? — Tryumfowałem, udało mi się.
— Tak, jeszcze jedna, ale miała piętnaście lat i sama chciała… no Wiera, przysięgam…
— Dobrze, porozmawiamy o tym na miejscu. Potępiam cię, ale musimy działać dla dobra Kościoła. Po to tu jestem, a tylko od ciebie zależy, czy staniesz przed sądem i pożegnasz się ze stanem kapłańskim, czy też… — tu zawiesiłem głos.
Nie poznawałem siebie. Nieraz, przesłuchując terrorystów i Rosjan, którzy przeszli na ich stronę, blefowałem, grałem różne role, ale teraz osiągnąłem szczyt. Już wiedziałem, że mam chuja w garści.
— Uwierz mi, może nie będzie potrzeby, by udać się do archidiecezji, mogę dużo, niejednemu pomogłem. Pamiętasz sprawę… — Godziny spędzone na analizie polskich księży pedofilów i w jaki sposób ich chroniono i przenoszono, teraz procentowały.
— Naprawdę… — przerwał mi po raz kolejny.
— Nie przerywaj, słuchaj! — skarciłem go — To nie rozmowa na telefon. Siostrom zakonnym powiedz, że masz pilny wyjazd do archidiecezji, możesz wrócić za dwa, trzy dni. Dużo mogę…
— Proszę, pomóż mi, ja nie chciałem… — skamlał w aparat.
— Za godzinę, wyjście 26. Tam będzie najlepiej, wiesz, gdzie to jest? — podałem lokalizację, którą wcześniej rozpoznałem i która dawała mi poczucie bezpieczeństwa.
— W Rewalu?
— Tak.
— Będę.
— Oczekuję cię na plaży, a jeżeli się nie pojawisz… — postraszyłem, choć byłem pewien, że przyjdzie.
— Jak rozpoznam waszą…
— Ja cię rozpoznam, mam twoje zdjęcie — przerwałem mu i rozłączyłem się.
Czułem się cholernie sponiewierany psychicznie. Chyba dalej nie potrafiłbym prowadzić z tym skurwysynem rozmowy. Miałem godzinę, nawet mniej, bo musiałem być wcześniej, przed nim. Mógł kutas wyjść za pięć minut, za kwadrans, a do owego wejścia na plażę nie dzielił go długi dystans. Specjalnie wybrałem to miejsce, niezbyt odległe od domu sióstr.
Kolejny papieros i nerwowe zaciąganie się. Jeden, potem drugi. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem butelkę włoskiego wina, zabranego z domu „sztabowego kutasa”. Odnalazłem korkociąg i otworzyłem ją. Doprawiłem alkohol GHB i zatkałem korkiem szyjkę butelki, wstrząsając nią wcześniej.
„Tyle ci wystarczy, kutasie, żebyś wiedział, a nie mógł nic zrobić. Zdechniesz w świadomości” — Bestia pokazała swoje kolejne oblicze. Stężenie było słabsze, ale według opracowań miało pozbawić go siły.
Wszystko miałem zaplanowane, w przeciwieństwie do akcji z komandorkiem, nawet najdrobniejsze szczegóły. Godziny spędzone nad Google Maps, wyliczenia, miejsca. Nawet w snach analizowałem to wszystko — słowem obsesja.
„Ja naprawdę nie chciałam, naprawdę nie chciałam” — znów słowa Tamary mnie przeszyły, i to cholernie ostro.
I jeszcze ta druga dziewczynka — nie chciałem wiedzieć, co tamtej istotce on zrobił.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce. Silnik zagadał. Ruszyłem na miejsce spotkania.
Plaża w Rewalu, niedaleko wyjścia numer 26.
Siedziałem w kucki na piachu i spoglądałem na spokojne morze. Szum fal uspokajał, działał kojąco. Obok leżała butelka wina i plastikowy kubek.
„Mój żywioł, moja robota” — przypomniałem sobie wszystkie szkolenia w Rosji i te, o których powiedziała mi Klaudia.
Wracały do mnie wspomnienia. Nic nie jest w stanie wymazać z pamięci przeszłości, jeżeli masz obrazy sprzed lat przed sobą. Zamknąłem oczy.
Najpierw przeleciały mi kadry z Rosji. Opuszczanie okrętu podwodnego przez właz ewakuacyjny, potem nasz wspólny urlop z Nadią i Tamarą. Ta mniejsza pluskająca się w wodzie i starsza w dwuczęściowym kostiumie kąpielowym opiekująca się siostrą stojąca nad brzegiem. Obie śliczne, najpiękniejsze moje dzieci w tym czasie. Szczęśliwe, śmiejące się.
Zagłębiłem się mocniej w myślach, pragnąc sięgnąć do początku. Zadziałało. Klaudia ochlapująca mnie, a ja łapiący ją, a potem my razem w wodzie. Całusy, uściski. Piękny zielony jednoczęściowy kostium kąpielowy…
Otworzyłem oczy i dostrzegłem mężczyznę wchodzącego z wejścia na plażę. Sylwetka mi pasowała. Stąpał jakoś ciężko i rozglądał się na wszystkie strony.
Fotkę skurwysyna miałem w kieszeni, nie musiałem jej wyciągać. Bardzo dobrze zapamiętałem, jak wygląda, ale z tej odległości nie mogłem go dokładnie rozpoznać. Nie pozostawało nic innego jak ruszyć dupę w jego kierunku. Powoli powstałem i skierowałem swe kroki w jego stronę.
„Spokój, kurwa, spokój” — powtarzałem sobie w myślach.
Dostrzegł mnie i skręcił w moją stronę. Podniosłem powoli prawą dłoń, a wzrokiem zlustrowałem teren. Poza nami nie było w odległości kilometra żywej duszy. Wysoki sezon już się kończył, była końcówka sierpnia i za chwilę dzieciaki szły do szkoły.
— Szczęść Boże — rzucił pierwszy, będąc chyba pewien, że ze mną ma się spotkać.
— Szczęść Boże, księże Romanie, i pochwalony Jezus Chrystus — No, przechodziłem samego siebie.
— Przepraszam, nie powinien… — zaczął rozmowę.
— Już dobrze — zacząłem dobrodusznie. — Ma ksiądz to, o czym mówiłem? — dodałem. — Tu jest moja legitymacja duchownego, a w torbie mam swoje upoważnienia i ksero pisma wysłanego do archidiecezji i do was — machnąłem mu dokumentem przed oczami. Po części blefowałem.
— Nie, nie trzeba wasza…
— Nie jestem biskupem, niegodnie mnie tak nazywać — obruszyłem się. — Taki sam sługa Boży, jak i ty — dodałem.
— Naprawdę, tam wtedy na balkonie, to ja wyszedłem po kąpieli, ale nie miałem zamiaru… — Już ta kurwa zaczęła swoistą spowiedź.
— Usiądźmy tu na piasku, jak kiedyś nasz Pan, i porozmawiajmy. Tylko szczerze, jak na spowiedzi — To, że nadal potrafiłem wytrzymać, było czymś dla mnie niezrozumiałym.
Pragnąłem to ścierwo dostać w swoje łapska, poddać torturom, a na koniec zlikwidować. Teraz wymienialiśmy zdania. Na spokojnie, bez nerwów.
Lata doświadczenia, a może nie? Kurewska wola zemsty, nie do opisania. Chyba mix jednego z drugim, z przewagą tego pierwszego. W mojej robocie nie było miękkiej gry. Przegrasz, polegniesz ty albo twoi ludzie. Nie możesz przepuścić. Jak potem spojrzysz tym rodzinom w twarz? Już to przeszedłem, już musiałem się spotkać ze wzrokiem żony „Akuły”, nie mówiąc owej, kto przyczynił się do śmierci jej męża.
Przysiadł kutas, przyklapnąłem przy nim.
— No to jak to było, bracie Romanie, tylko tak, jak na spowiedzi. Bo naprawdę myślę, że misja duszpasterska w Mali albo Zimbabwe rozwiąże ten problem. No, ja też święty nie jestem, wiadomo, jak to w seminarium bywało — to mówiąc, pogłaskałem go po twarzy, z obrzydzeniem, ale…musiałem
— Wyznam wszystko, bo i mnie to przerasta ja nie wiem, dlaczego… — zaczął, a ja sam nie wiem, dlaczego pozwoliłem mu mówić.
Wysłuchałem jego zeznań. To nie było ani miłe, ani przyjemne. Co gorsza, mówił to tak naturalnie i bez zająknięcia, jakby opowiadał o normalnych przeżyciach, a nie o okrutnych rzeczach, jakie zrobił dzieciom.
Zbierałem dowody, przesłuchiwałem odbitych jeńców, ale z niczym takim się nie spotkałem.
Drapieżca, najpierw urabiający swoje ofiary, a potem atakujący, a ta istotka mu ufa, wierzy. Tamara miała szczęście, duże szczęście, bo dostała okresu, a to tę szuję, jak to wyznał, „brzydziło”. Zgwałcił tamtą rosyjską dziewczynkę, pomimo tego, że płakała.
Jak mówił — diabeł w niego wstąpił, i to stwierdzenie na koniec — Miała tak krótką spódnicę, że sama prowokowała.
— O tamtej nie mówimy, co zrobiłeś tej z protezą — przerwałem mu swoistą spowiedź.
— Z tą pieprzoną kaleką… — jakże mnie te słowa ubodły, jak poczułem się źle. Jak ktoś mógł tak powiedzieć o mojej córce, o istotce tak wcześniej pokrzywdzonej przez los?
Zacisnąłem zęby, gryząc wargi prawie do krwi. Już mnie wziął za kolegę, co wyprowadzi go z gówna, w jakie się wpierdolił.
— Nie chciała, to wsadziłem jej tam między cycki, a miała na swój wiek duże — o tym mi Tamara nie powiedziała. — Czy uda się załatwić to w Afryce, co ksiądz mówił? — zapytał.
— Myślę, że tak, wtul się we mnie bracie i żałuj za grzechy, mocno żałuj — to mówiąc z obrzydzeniem wziąłem go w swoje ramiona i przytuliłem do siebie.
Powolnym ruchem cofnąłem prawą dłoń i sięgnąłem po butelkę wina i kubek.
— Może wina, bo ksiądz bardzo zdenerwowany. Bardzo dobre, włoskie — zaproponowałem.
— A jeżeli trzeba będzie jechać do…
Uśmiechnąłem się dobrodusznie i dotknąłem dłoni księdza, a po chwili nakryłem ją drugą dłonią.
— Proszę tej sprawy nie widzieć w czarnych barwach. Jest poważna, ale nie beznadziejna — pocieszyłem, nalewając czerwony trunek do naczynia. — No, nalegam, poczujesz się, Romanie, lepiej — dodałem, podając mu napełniony kubek.
Wahał się przez chwilę, ale w końcu się zdecydował.
Dopytywał się o misje, jakie są szanse, powoli, sącząc wino. Moje nerwy były na granicy wytrzymałości. Starałem się odpowiadać składnie, ale cały czas bałem się, że polegnę na jakimś szczególe.
— Te dowody, gdzie ksiądz je ma, chciałbym je zobaczyć i co to jest? — musiałem mu przerwać.
— A tak, są tutaj, wszystko w telefonie i pendrive. Te na komórce są z ostatniego turnusu — Wiedziałem, że kupiłem jego zaufanie.
— Mogę? — zapytałem skurwysyna, biorąc drżącą dłonią topowy model smartfona.
Był na tyle tępy, że przy mnie wbił te cztery magiczne cyfry, odblokowując urządzenie. Jeszcze go nie „brało”, głos i zachowanie klechy były naturalne.
„Kurwa, może za mało dałem?”
Same krótkie filmiki, jedne zrobione pod natryskami, z ukrycia, niezbyt ostre, potem ostrzejsze. Musiał kutas, ustawić telefon w ukryciu. Przeleciałem jeden z tą Wierą, drobniutką piętnastolatką. Nie, nie miałem ochoty oglądać filmu z Tamarą. Wybuchłbym i z pewnością zabił tu i teraz tego kutasa, a nie taki miałem plan.
— Oj, niedobrze, niedobrze, niech ksiądz to trzyma, zniszczymy to później. Może jeszcze wina? — dochodziłem do granicy wytrzymałości.
— A ty — walnął mi bezpośrednio, odbierając komórkę.
— Prowadzę, nie mogę, dostałem samochód na polskich blachach, no i nie mam statusu dyplomaty — dalej grałem, lecz było mi coraz ciężej. — Może później — dałem szui nadzieję i nalałem kolejną porcję wina.
Z niecierpliwością czekałem na pierwsze objawy działania środka. Fakt kutas, miał swoją tusze, gdzieś, że sto kilo, ale wygląd i ruchy ciapciaka. Dwa, trzy ciosy i leżałby pizdeusz.
Drugą dawkę alkoholu pochłonął łapczywie.
— Myślisz, że da radę. Odwdzięczę się, mam namiar na taką czternastolatkę u siebie i ona to lubi, a jak to robi… — Kwas g-hydroksymasłowy zaczynał działać. Klecha stawał się coraz bardziej bezpośredni i skłonny do zwierzeń. Musiałem go tylko odpowiednio prowadzić.
— Tu mam coś, co Robercie musisz mi podpisać. Bez tego nie ruszę opcji, by cię wyciągnąć z tej sytuacji — mówiąc to, wyciągnąłem z kieszeni spodni, złożoną na czworo zadrukowaną tekstem kartkę.
— A co to? — głos księdza już miał specyficzną barwę sugerującą lekkie upojenie. — Mocne to wino cholera, we łbie mi się kręci — dodał.
— Klauzula poufności, zobowiązuje mnie i ciebie do tego, by nikomu bez zgody Kongregacji o tym nie mówić.
— Ale nie widzę tu godła watykańskiego, to zwykła kartka — No, chuj jeszcze, coś tam jarzył.
— Romanie! — podniosłem delikatnie głos. — To ja co ciebie jak brat, a ty…
— Dobra, dawaj, gdzie podpisać? — przystał, a ja wskazałem mu miejsce, gdzie ma złożyć parafę.
Brało go, to było widać. Nim podpisał walnął jeszcze pół kubka wina.
Podniosłem się i cisnąłem butelkę z resztkami alkoholu w morze.
— Po co? Gdzie ty jesteś? Ale mnie kurwa jebnęło — już beblotał, rzucając pojedyncze zdania z trudnością.
— Chodź bracie, jedziemy — rzuciłem i podniosłem klechę z piachu.
Nałożyłem na głowę czapkę z daszkiem i uchwyciwszy księdza prowadziłem w kierunku samochodu. Z każdym krokiem, stawał się coraz bardziej mniej stabilny. Musiałem go naprawdę mocno uchwycić, byśmy obaj nie wyrznęli o kostkę brukową.
— Kurwa, ale się tym winem najebałem, jak mi się we łbie pierdoli — bełkotał, gdy wsadzałem delikwenta do suzuki.
Zapiąłem chuja w pasy, zakręcając je na jego złączonych dłoniach. Tak na wszelki wypadek. Mógł mieć różne odpały po GHB, a nie chciałem generować kłopotów.
Był mój, do końca swojego żywota tylko i wyłącznie do mojej dyspozycji.
Linia kolejowa, dziewiętnaście kilometrów od Rewala.
Siedziałem w samochodzie i patrzyłem na to ludzkie ścierwo. Wydobyłem jego telefon i wbijając zapamiętaną kombinację cyfr odpaliłem go.
Korciło mnie, by obejrzeć film z Tamarą. Bardzo korciło. Chciałem wiedzieć co uczynił temu dziecku, a o czym moja córka mi nie powiedziała.
„Po co? Po co kurwa ci to potrzebne? Żebyś wiedział? Patrzył na to i miał pretensję, że ci nie powiedziała? Mało kurwa przeżyła? MAŁO?”.
Kolejne „Delete”, kasowałem każdy filmik, a płytę złamałem na pół i wrzuciłem do torby.
Wtedy po raz pierwszy, z pięści przyjebałem mu w samochodzie, w twarz. W jednorazowych rękawiczkach, bo przed wsadzeniem kościelnego ścierwa założyłem je. Nawet nie zareagował, był otumaniony.
Długo wybierałem miejsce, gdzie ta ludzka kurwa miała dokończyć swojego żywota.
„Utopić, dać śmiertelną dawkę narkotyku, powiesić, pierdolnąć dawkę pavulonu, by świadomie dusił się, będąc przytomny, a może chujowi podciąć żyły?” — przerobiłem chyba wszystkie możliwe scenariusze jak ukatrupić gada.
I żaden nie dawał mi satysfakcji. Miałem, owszem te skrajnie wyszukane, typu, obciąć penisa i patrzyć jak się wykrwawi, tudzież, po kolei strzelać mu w kolana lub zakopać żywcem, ale… Te ostatnie nie pasowały do samobójstwa, a owe chciałem upozorować, a to, co podpisał mi na wpół już świadomy było „listem samobójcy”, gdzie przyznawał się do popełnionych zbrodni.
Fakt, nie do wszystkich, bo ów stworzyłem jeszcze w Rosji i bazowałem na tym, co na tamten czas wiedziałem. Jednak to wystarczyło.
Czekałem do świtu, gdy pierwszy osobowy lub pospieszny pociąg miał przemierzać ten komunikacyjny szlak. Miejsce na uboczu, totalnym zadupiu. Samochód zaparkowałem w pobliskiej przesiece leśnej, Stamtąd do miejsca, gdzie miał klecha zakończyć żywot, nie było daleko – że sto metrów. Linia kolejowa zakręcała tam i maszynista nie zdoła wyhamować składu, widząc samobójcę na torach.
Dwa tory i tu problem. Którym będzie jechał pociąg? Tego nie wiedziałem. O ile rozkład jazdy był dostępny, to pozostałe dane stawały się zagadką.
Miałem cholernie dużo czasu na przemyślenia, i to nie te jak załatwić komandora, bo na tego chuja miałem plan.
Klaudia i dziecko, Katia i jak ją udobruchać? Tamara jak zniesie to, co przeżyła i czy wróci do pełni sił?
„I kogo ja tak naprawdę kocham?” — jebane pytanie, bez odpowiedzi.
Może wielożeńcy tak mają, że potrafią kochać wszystkie swoje żony w haremie, ale i oni do jasnej Anielki, mają faworytę. Ta ładniejsza, owa lepsza w figlach łóżkowych, inna mądra, kolejna ma inną zaletę. W głowie miałem mętlik.
Wypaliłem kolejnego papierosa, nie wiedziałem już którego. Bydlę na siedzeniu obok się poruszyło. Odpiąłem go z pasów i wywaliłem na glebę.
— Co jest? — nadal bełkotał, lecz silny cios pięścią w twarz ukrócił dalsze słowa.
Ściągnąłem rękawiczki i wsunąłem je do kieszeni. Nim zdołał coś powiedzieć dostał kolejny cios, tym razem w przeponę. Zdołał tylko jęknąć.
— Mamy sobie do porozmawiania Romanku, a może gwałcicielu dzieci?
— Kim ty kurwa…
Kolejny cios w twarz, mocny wypracowany, rozjebałem mu łuk brwiowy.
— Archaniołem Gabrielem, tym od sprawiedliwości — usłyszał i chwyciłem chuja za włosy, odciągając od pojazdu. Kop w bok, tak że tylko jęknął. — Boli kurwa? — zapytałem, stojąc obok niego.
Było jasno, tak że dostrzegłem, że krew zalewa mu jedno oko. Pochyliłem się i uchwyciwszy go za łeb przybliżyłem ją do swojej twarzy.
— Jestem ojcem tej pieprzonej kaleki jak nazwałeś moją córkę — Mój cios był wybitnie silny i precyzyjny. Złamałem mu nos.
Wył z bólu, wył niemiłosiernie i płakał zarazem. Napawałem się tym widokiem jak jakaś bestia. Tak, byłem w tej chwili potworem.
Mocno chwyciłem złamany nochal i ścisnąłem go. Znów krzyk.
— Puuuuść!!!
— Jak Wiera mówiła nie, nie przestałeś, jak moja Tamara prosiła też — czułem chrząstki pod moimi palcami prawej dłoni, a lewą zatkałem mu ryj.
Puściłem w momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że może zemdleć. Nie, to by było za piękne, dobroduszne z mojej strony.
— Proszę, błagam — zaczął skomleć — Ja nie chciałem — dorzucił.
— Ja też nie chcę, ale muszę.
Zmasakrowałem mu twarz, może nie na miazgę, ale… Kilka pizd w ryj, nieraz sam dostawałem więcej. Zdawałam sobie jednak sprawę, że uderzenie elektrowozu rozsmaruje jego głowę na miazgę, a być może rozpierdoli ją tak, że nic z niej nie zostanie.
Już był na tyle świadomy, by wiedzieć co go czeka, a jak spojrzałem na zegarek zaczął zawodzić.
Gdy go podniosłem i ruszyliśmy w stronę torowiska zaczął się bronić. Zapierał się nogami, próbował mnie jedną ręka chwycić, wyrwać. Na darmo, był jeszcze za słaby, a i bez środka dostałby parę ciosów w odpowiednie miejsca i musiałby spasować.
— Nie eee!!! — wył.
Nie mogłem go jebnąć w pysk, ale mogłem jedną z dłoni zacisnąć na jądrach klechy, co też uczyniłem.
— Aaaaa — wyrzucił z siebie cieniutkim głosem.
Gdy znaleźliśmy się na torowisku dostał w splot słoneczny i zwalił się na tłuczeń. Przyłożyłem ucho do szyny. Tak, To było to. Odgłos zbliżającego się składu.
— Jedzie pociąg z daleka, a piekiełko już czeka — Jaki ja byłem podły, nucąc mu to teraz.
Miał na sobie półbuty z długimi sznurówkami. Musiałem mieć pewność, że nie spierdoli, więc przeplotłem obie pod szyną i zrobiłem węzeł nie do rozplatania.
Wył, skamlał, błagał o litość, zaklinał się na Boga, obiecywał cuda. Chyba się zesrał i zlał, ale mi to było wszystko jedno.
— Tu masz swoją przepustkę do piekła i tam się jeszcze spotkamy — powiedziałem, w tylną kieszeń spodni, wsadzając mu list samobójcy. — Nawet nie wiesz chuju co podpisałeś — dodałem, zmykając z torowiska.
— Nie!!! Nie!!! Nie!!! — wrzeszczał, starając się podnosić, ale był jeszcze tak otumaniony i słaby, że mu to z trudnością przychodziło.
Nie obawiałem się tego, że ktoś zacznie badać, dlaczego sznurówki puściły, bo przy takim uderzeniu musiały. List, jasno mówiący, dlaczego tak zrobił. Podobno jak motocyklista pierdolnie na czołówkę, to wyskakuje z butów i wtedy według przesądów jest na sto procent martwy. U naszego Romana też tak mogło być.
Była niedziela, lekarze patolodzy pracują od poniedziałku, a i im z weekendu dostarczą nieco samobójców. GHB już z niego spierdalało, a ono ucieka szybko, we krwi osiem godzin, z moczu dwanaście. Znajdą alko we krwi, liścik. Samobójstwo jak nic, po chuja się grzebać w gównie.
Musiałem to zobaczyć, musiałem mieć pewność, że ta kanalia zakończy swoje życie. Zająłem odpowiednie miejsce, ukryty w lesie.
Opóźniony pociąg pospieszny mijał się w tym miejscu z towarowym składem, jednak to ten pierwszy uderzył w człowieka znajdującego się na torach. Siła uderzenia była tak ogromna, że ciało nieszczęśnika zostało rzucone na jedną z cystern, a stamtąd, odbite, uderzyło w osobowy wagon i wpadło pod koła kolejnych. Już te pierwsze uderzenia zmasakrowały ciało, a kolejne jedynie przekształcały je w „swoistą mielonkę”.
Obaj maszyniści rozpoczęli awaryjne hamowanie, zatrzymując składy. Jednak zatrzymanie takiej masy nie jest łatwe, nawet przy zastosowaniu niekonwencjonalnych metod.
Zebrałem niedopałki wokół Vitary, założyłem rękawiczki i wsiadłem do samochodu. Zasiadłem za kierownicą i zastanowiłem się, czy ten widok przyniósł mi ukojenie.
Przed oczami wyrósł mi obraz Tamary stojącej wtedy w Biesłanie, umorusanej, zapłakanej, wystraszonej i oczekującej pomocy.
„Już nikt, nigdy w życiu nie zazna od ciebie bólu” — wyjaśniłem sobie. „Skurwysynu” — dodałem po chwili, odpalając silnik pojazdu.
I to było najważniejsze.
Osiem lat wcześniej. Centralny Szpital Floty Północnej Federacji Rosyjskiej w Siewieromorsku. Meldunek do Zarządu GRU. Telefonogram o klauzuli „Tajne Specjalnego Przeznaczenia”.
Dostarczony pacjent, w stanie ciężkim, był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. Po wybudzeniu stwierdzono pełną amnezję, przy czym pacjent perfekcyjnie operował językiem polskim i w stopniu dobrym rosyjskim.
Przydatność do zadania Barma – dobra, z tendencją do bardzo dobrej. Konieczne oddziaływanie psychologiczne i psychiatryczne. Diagnoza chirurgiczna – stłuczenie kręgosłupa połączone z wstrząśnieniem rdzenia kręgowego. Ustępujące rokujące powrót do pełnej sprawności, w krótki okresie. Bez złamań, przemieszczeń, stałych urazów.
Zalecenia – pozostanie w szpitalu, zabiegi rehabilitacyjne. Należy sprawdzić amnezję w hipnozie, metodami niekonwencjonalnymi oraz środkami farmaceutycznymi.
Podpisał…. (podpis nieczytelny).
6 komentarzy
Kap.
No świetny horror, tak jak i poprzednie części. Na zakończenie ostatnich odcinków podajesz tajne telegramy odnośnie Radosława, co znaczy zadanie Barma. Mi to dowodzi po co obcy wywiad porywa obywatela innego państwa. Czekam na cdn.
Jammer106
@Kap. To raczej thriller niż horror, tak myślę.
Końcowe wątki sprzed 8 lat są wtrącanie, aby wyjaśnić dlaczego uratowano Radka, gdyż napisanie o jego przygodach w Rosji po uratowaniu by mnie chyba przerosło, a tą serią chce pożegnać się z tymi bohaterami. Już wystarczy, czas na dokończenie innych porzuconych opowiadań lub wejście w nowe.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.
Ask
Mocne. Bardzo mocne. Los klechy - taki, na jaki zasłużył. Opis tej rozmowy Radka z klechą to perfekcja, chyba najlepszy wątek w tym odcinku. Miła rozmowa, wręcz przymilne zachowanie "współczującego advocatus Vaticanis" - a potem śmierć. Nie okrutna w sensie fizycznym, szybka, pewnie bezbolesna (oprócz kilku uderzeń nieco wcześniej). Okrutne było tych kilka minut oczekiwania na ten koniec. Mogę to porównać tylko do egzekucji. A swoją drogą - ja bym tak rozmawiać na pewno nie potrafił. Zresztą, zabić tak bezbronnego człowieka - też nie.
Reasumując: tworzysz świetny psychotriller, dreszczowiec z dużą dozą okrucieństwa i przemocy, ale też z pewnym przekazem moralnym. Oko za oko, ząb za ząb. Ale Chrystus nie tego chciał. "nadstaw drugi policzek". Cóż, na tym świecie nie rządzi Chrystus, Jego królestwo nie jest z tego świata. Ludzie nie są święci, stosują "oko za oko" i chyba nie można tego potępiać. Pewnie nawet Jezus to zrozumie w odpowiednim czasie, choć zapewne nie pochwali. Ale takie typy, jak komandor T i klecha, to raczej szatan wysłał na ziemię i on nimi kieruje. Takie typy trzeba, niestety, eliminować fizycznie, z tym się w pełni zgadzam.
W tym znakomitym tekście tylko jedna scena mi nie odpowiada: użycie gazu przez Klaudię. To raczej do jej sylwetki nie pasuje, to mocna, opanowana osoba, że wspomnę obezwładnienie żula, kopiącego pieska. I nie widzę - na razie - sensu tej sceny, w tym odcinku nie ma żadnych konsekwencji tego wydarzenia. "Jeżeli w pierwszym akcie (rozdziale) pojawi się strzelba, to w ostatnim najpóźniej musi wystrzelić" - mówi podstawowe prawo dramaturgii. Czy "to" wystrzeli?
Gratuluję, pozdrawiam i czakam na dalsze (i nie omieszkam skrytykować!)
Ask
Jammer106
@Ask Jak zawsze Asku, czekam na komentarz od Ciebie, jak oblubienica na kochanka. Konkretny, merytoryczny, dający mi wskazówki i pokazujący błędy. O to mi właśnie chodzi. Dziękuję.
Opis rozmowy z klechą rzeczywiście może robić wrażenie, ale ciekawym Twojej opinii na temat rozmów z Tadeuszem.
Czy ta śmierć jest bezbolesna, myślę że przedawkowanie narkotyków byłoby łagodniejsze, ale tutaj jednak klecha nie dostałby wpierdolu, no i ten strach gdy widzisz światła pociągu.
W kwestii religii, jestem starotestamentowej i wyrok 4 lat więzienia za wielokrotne zgwałcenie 12-latki to śmiech na sali ( książka o tytule Sama). Tak, jestem zwolennikiem kary śmierci za najcięższe zbrodnie.
Teraz kwestia gazu, już tłumaczę dlaczego tak postąpiłem
1. Kwestia psychiki bohaterki, ona jest totalnie rozwalona emocjonalnie. Niezdolna częściowo do podejmowania racjonalnych decyzji.
2. Środowisko w jakim jej przyjdzie zmierzyć się z bandziorem. Niekorzystne, wąska przestrzeń pojazdu, a gdy blokuje cię jeszcze kolumna kierownicza to nie możesz użyć wszystkich kończyn, jest wąsko, niewygodnie.
3. Żul, a nieznany zakapturzony mężczyzna to spora różnica. Ten drugi może mieć nóż, pistolet, nie sposób ocenić zagrożenia, jak to było w przypadku żula.
4. Strój bohaterki, wąska obcisła sukienka, nie sprzyja. Jest ubrana wyzywająco, dlatego obawia się że to gwałciciel.
Szanuję jednak Twoją uwagę i wezmę pod uwagę ją w przyszłych częściach
Dodatkowo daje to opowiastce pewną dynamikę, no bo co bez tego. Radek wsiadł, całowania, uściski, miziania, czułe słówka.
Bardzo, ale to bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.
Jaśko
Nawiązując do komentarza Maciek12 to ja już się nauczyłem, że najlepiej dla mnie jako czytelnika to nie starać się przewidywać co będzie dalej. W moim przypadku jest to zmarnowany czas bo i tak Jammer106 wszystko wywróci do góry nogami
Jammer106
@Jaśko oj każdy tam widzi swoją kontynuację i dla mnie jako autora jest najlepszym komplementem.
A że wywracam wszystko do góry nogami to już inna bajka.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.
Pumciak
Masz niesamowitą wyobraznie czekam nicierpliwie na następne części tego opowiadania
Jammer106
@Pumciak dajcie chwilowo odetchnąć.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.
W oczekiwaniu
Jak zwykle łapka w górę
, ale najlepsza była poprzednia część
. Gratuluję pomysłów i talentu pióra.
.
Niecierpliwie czekam na kolejne odsłony Twojej twórczości.
Nawiązując do komentarzy do części III, jestem ciekaw czy uda Ci się wydać tę książkę, wszystko jest zgrabnie napisane i porywa, ale jest dość drastyczne, od dawna nie czytam beletrystki "wydawanej oficjalnie" i nie wiem jakie treści są obecnie dopuszczane do obiegu. Na pewno to co piszesz czyta się rewelacyjnie, ale czy to ... puszczą? Zobaczymy. Tak czy siak, życzę oprócz uznania czytelników, sukcesu komercyjnego
Jak będziesz chciał poprawić "Tu mam coś, co Robercie musisz mi podpisać" i "że sto metrów"
Jammer106
@W oczekiwaniu dziękuję za wskazane błędy i nieścisłości w tekście. To świadczy że jesteś uważnym Czytelnikiem.
Ten tekst to jeszcze taka surowizna, ale tak mnie pospiszacie że staram się opublikować jak najszybciej. Przepraszam za błędy i obiecuję poprawę.
Co do książki, to trzeba dokończyć tę serię, potem wystąpić do touchstone pictures o zgodę na używanie ich scenariusza filmu ( bałtycki rybak dusz) i dopiero spróbować.
Nie liczę na sukces komercyjny, bardziej to będzie podlechtanie mojej próżności.
Co do ostrych scen, to też rzecz problematyczna, ale chyba do przeskoczenia.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.
Maciek12
Chyba idę twoim tokiem myślenia....rewelacja.Tylko znowu to czekanie na następną cześć
Jammer106
@Maciek12 nie zdradzaj swojego scenariusza, odpowiesz najwyżej w kolejnym odcinku. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.