Tylko za Tobą cz.50 koniec

Najgorszy był wieczór tego samego dnia. Spędziłem go wtedy prawie do północy na posterunku policji. Udzielałem szczegółowych wyjaśnień dotyczących całej sprawy. Powrót do zabójstwa Agi rozdrapał rany, ale musiałem opowiedzieć wszystko, co mogło mieć znaczenie. Dużo dało, że sam aspirant Kowalski stanął za mną murem i wyjaśnił, że działaliśmy zgodnie z ustalonym planem mając na uwadze ryzyko, że coś może pójść nie tak. Dzięki temu, że Młody zdemontował GPS z auta Michalskiego nie miałem się, czym martwić w przypadku dociekliwości śledczych. Przekazałem prokuratorowi, że miałem obawy o swoje życie i moich bliskich, dlatego wyposażyłem ich w nadajniki GPS. Stwierdził nawet, że zachowałem się naprawdę wzorowo i tylko to doprowadziło do w miarę szczęśliwego zakończenia sprawy, bo niestety porywacz nie żył i nie mógł zostać postawiony przed sądem. Ja również nie zdążyłem wymierzyć mu kary za uderzenie Niny, czego bardzo żałowałem, bo jakim trzeba być zwyrodnialcem, żeby bić dziecko lub kobietę. Mój prześladowca zginął, ale nie czułem się komfortowo z tego powodu. Nie zachował się jak prawdziwy mężczyzna tylko stchórzył przed wzięciem odpowiedzialności za swoje czyny. Zwróciłem pieniądze przełożonemu i dostałem dzień wolnego, żebym ochłonął po tym wszystkim. Całe szczęście, że Młody zadeklarował swoją pomoc. Odwiózł mnie do domu kilka minut przed pierwszą zapewniając, że odeśpi po powrocie z pracy.  

Wybrałem numer Oli, ale był wyłączony. Pragnąłem się wytłumaczyć z tego wszystkiego. Chciałem ją poprosić o zrozumienie, o szansę, żeby wszystko naprawić, ale bezskutecznie. Zniszczyłem coś, co budowałem mozolnie, ale z największą starannością i zupełnie szczerym uczuciem. Nie sięgnąłem po whiskey, bo alkohol nie pomaga w rozwiązywaniu problemów. Nie odnajdowałem w nim nawet iluzorycznego poczucia szczęścia, bo to omotanie trwało tylko kilka chwil. Zasnąłem ze zmęczenia, ale powykręcane ciało Michalskiego leżące potem w czarnym worku prześladowało mnie do samego rana.  
Brak odzewu ze strony Oli odebrałem jako definitywne zakończenie naszej znajomości. Nawet dzieciaki się do mnie nie odezwały. Nie miałem prawa nalegać, skoro sam wszystko zepsułem.  

Pomimo tego, że od kilku lat obchodziłem święta w samotności to ten wigilijny piątek zapowiadał się, jako najgorszy od lat. Miałem szczęście, miałem rodzinę i zostałem nagle z niczym, choć zakładałem zupełnie inny scenariusz. Wspólna choinka, prezenty i uśmiechy, które były cenniejsze niż całe złoto tego świata.  

Wybierałem ostatnie produkty, z których miałem zamiar przygotować święta dla singla. Nie było tego zbyt wiele, bo szanowałem jedzenie i nie lubiłem go wyrzucać właśnie ze względu na to, że inni nie będą mieli świąt wcale. W kieszeni zawibrował telefon. Przyszedł sms. Wyjąłem go natychmiast spodziewając się wiadomości, która przywróciłaby szczęście w moim życiu, ale łudziłem się na próżno. Nadawcą był aspirant Kowalski. Napisał, że chciałby się ze mną spotkać i pogadać. Wybrałem jego numer.
– Dzień dobry panie aspirancie.
– Miło się usłyszeć ponownie – odpowiedział wyraźnie pogodnym tonem.
– O czym chciał pan porozmawiać?
– Mamy tylko jeden wspólny temat. Wolałbym pogadać osobiście.  
– Kiedy?
– O drugiej muszę odebrać żonę z Inowrocławia.
Zerknąłem na zegarek. Wskazywał jedenastą.
– Dwunasta trzydzieści. Może być? – zaproponowałem.
– Pasuje.  
– Świetnie. W takim razie do zobaczenia.
Zapłaciłem za zakupy i wróciłem do mieszkania. Sprzątać nie musiałem, bo takie ogólne sprzątanie robiłem każdego dnia. Nie spodziewałem się, żeby aspirant miał zrobić test białej rękawiczki na moich meblach. To, co mi się udało to zrobiłem i schowałem do lodówki.  

Równo o w pół do pierwszej na parkingu pojawiło się BMW, ale nie było w kolorze kawy z mlekiem jak to, którym aspirant zatrzymał Michalskiego do kontroli. To miało ogromne felgi, przyciemniane szyby i matowy kolor w odcieniu zgniłej zieleni. Niby fajne, ale we mnie wzbudzało niesmak. Wysiadł z niego zapowiedziany gość. Ogolony na jeżyka, ale w marynarce i spodniach na kant. Spojrzał w moje okno, ale przez firankę na pewno mnie nie zauważył. Prawie go nie poznałem i totalnie zszokował mnie jego gust dotyczący auta.
Trzy zdecydowane puknięcia oznajmiły, że aspirant dotarł pod moje drzwi. Uchyliłem je.
– Dzień dobry – przywitał się uśmiechem, którego nigdy nie widziałem na jego twarzy.
– Witam. Kawa?
Policjant skinął głową akceptująco. Wskazałem mu swój salon, który w blokach z epoki Gierka stanowił w większości mieszkań największy pokój. Zajął miejsce na zielonej kanapie a ja poszedłem do kuchni, żeby przygotować kawę.  
– Rodzinne święta? – zawołał w moim kierunku.
– Ale u pana czy u mnie?
– U pana.
Postawiłem przed nim obiecany napój i miskę ciastek. Zmierzyłem go wzrokiem a ten stale się uśmiechał. Wyglądał na dumnego jak paw.
– Jestem singlem, więc raczej nie rodzinne.
– Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
Nie miałem zamiaru tłumaczyć się ze swojej sytuacji sercowej, więc uciąłem temat bardzo krótko.
¬– Nie wyszło.
Gdy to powiedziałem wyostrzył zmysły przyglądając mi się bacznie. Odwróciłem wzrok, żeby zasygnalizować mu, że nic nie wyjdzie z jego śledztwa.
– Może nie powinienem się chwalić, ale dzięki temu muszę ci podziękować.
– Za? – podniosłem wzrok odkładając kawę.
Dziwny był z niego człowiek. Raz mówił mi na pan a czasem po imieniu, choć nigdy nie przeszliśmy na ty.
– Awansowałem.
– Gratuluję – wysiliłem się na uśmiech.
Ja straciłem wszystko a on dostał nagrodę. Los nie był jednak sprawiedliwy dla wszystkich. Wypadało jednak mu pogratulować.
– Zostałem podkomisarzem – uśmiechnął się szeroko obnażając białe zęby.
Ten szczegół dostrzegłem natychmiastowo. Podczas naszego pierwszego spotkania zapamiętałem jego żółte zęby wyglądające mi na zęby palacza.
– O ile dobrze się orientuję nie minęło aż tyle czasu, żeby przeskoczyć tyle stopni na raz.
– Zgadza się.  
– Więc?
– To była szczególna sytuacja. Mój przełożony wysilił się we wniosku doceniając moją kreatywność.
– Twoją? – pomyślałem złośliwie przeklinając w myślach.
– Wiem – dodał po chwili milczenia. – Inaczej mógłbym wylecieć z pracy słuchając sugestii cywila.
Zagotowałem się w środku jak diabli. Wykorzystał mój pomysł do osiągnięcia swojego celu.  
– Rozumiem. Wyższa pensja, szacunek w oczach kolegów. No i droższe auto.
– Podoba się?
– Tak. Jasne – dodałem złośliwie, żeby się nie obraził.  
– Przykro mi, że ci nie wyszło. Kobiety są dziwne – wzruszył ramionami i sięgnął po ciastko.
Musiał to powiedzieć, żeby odwrócić moją uwagę od awansu, który zgarnął przecież moim kosztem.
– Zdarza się. Co tak ważnego chciał mi pan przekazać?
– Może zrobimy kolejny krok. Znamy się trochę, więc powinniśmy mówić sobie po imieniu oficjalnie.
Nie potrzebowałem tej znajomości.  
– Michał – wyciągnął chudą dłoń.
Paznokcie miał nadal żółte, czyli wciąż palił. Zęby wybielił pewnie do zdjęć podczas odebrania awansu. Cwaniaczek przez duże c.
– Kacper – w końcu podałem mu dłoń, żeby powiedział, co ma do powiedzenia i poszedł sobie.
– Świetnie. Miło będzie skorzystać w przyszłości z twoich pomysłów.
Ależ miał tupet. Obiecałem sobie, że żadnej współpracy z nim nie podejmę. Na pewno nie odbiorę żadnego połączenia od tego kłamcy.
– Mam złą wiadomość, chociaż dla ciebie może być dobra.
– Jeszcze jedno – przerwałem mu w pół zdania. – Czy to, że Michalski zginął nie było powodem, żeby wszcząć wobec ciebie postępowanie za niedopełnienie obowiązków?
– Dlaczego pytasz? – zdziwił się i odłożył kubek z kawą.
– Awanse są za szczególne postępowanie. Celem służb jest doprowadzenie przestępcy przed oblicze sądu. Czyż nie?
– Nie rozumiem. Wydaje mi się, że to lepiej dla ciebie, dla was, że on nie żyje.  
– Nie ma pan jego życia na sumieniu?
– Przecież go nie zabiłem. Nie wypchnąłem go z okna. Czarni zeznali zgodnie z prawdą. Stanęliśmy pod drzwiami informując go, że ma się odsunąć od drzwi i położyć na podłodze. Nie odpowiedział, więc wyważyliśmy drzwi. Po wejściu do mieszkania okazało się, że nikogo nie ma. Otwarte okno oznaczało jedno.
– Co?
– Że twój prześladowca już nigdy więcej cię nie odwiedzi. Czy to źle?
Nie mogłem mu przyznać racji, że dobrze, że tak się to wszystko skończyło. Myślałem podobnie, ale ujawnianie swojego zdania na ten temat nie było wskazane.
– To on wybrał jak to się wszystko skończy. Zrobiłem, co mogłem, żeby odzyskać córkę.
– Dziwne.
– Co?
– Pomimo rozstania nadal nazywasz ją córką.
– Bo dla mnie to było coś więcej i nadal jest. Niestety przez tego typa skończyło się definitywnie.
– To już całkowity koniec tej sprawy.
– To znaczy?
– Uwolniłeś od Michalskich na zawsze.
– Nadal nie rozumiem.
Westchnął ciężko, złożył dłonie i spojrzał mi prosto w oczy.
– Ona nie żyje.
– Kto?
– Julia Michalska.
– Dziecko też? – dopytałem, żeby się upewnić.
– Niestety.
Niby powinno mi ulżyć, że już mi nikt nie zagraża, ale jednak zamiast spokojem moje wnętrze wypełniło się smutkiem. To dziecko nie było niczemu winne, ale dla osoby nieznającej sytuacji głębiej mogło być zapalnikiem, od którego to wszystko się zaczęło i jednocześnie skończyło. Było początkiem i końcem mojego koszmaru, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Tym bardziej, że to dziecko nie zasłużyło na taki los.
– Jak? – próbowałem pewnie zapytać, ale mój głos i tak się załamał.
– Została zasztyletowana przez współwięźniarki. Nawet błyskawiczna pomoc na nic by się nie zdała. Obrażenia były zbyt wielkie. Obie prawie natychmiastowo wyzionęły ducha.  
– Obie?
– Tak. Miała się urodzić córka.
Wypiłem resztę kawy i odłożyłem kubek na stole. Dałem mu jasny sygnał, że rozmowa dobiegła końca.
– Będę się zbierał – Kowalski podniósł się z kanapy.
– Odprowadzę cię. Potrzebuję świeżego powietrza.
Piątkowe popołudnie było wyjątkowo zimne. Chłodny wiatr przeszył mnie na wskroś.  
– Spokojnych świąt – były już aspirant pożegnał się i odjechał swoim brzydkim BMW.

Poprawiłem kołnierz kurtki i pomaszerowałem w stronę bloku z numerem dwanaście. Zatrzymałem się i spojrzałem w okno, z którego jeszcze niedawno wyglądałem. Zza bloku wyszła Nina a za nią Kuba z Tobim.
– Kacper! – podbiegła a ja musiałem się nachylić, żeby mogła mnie przytulić.
– Cześć. Tak się cieszę, że was widzę – uścisnąłem gorącą dłoń Kuby.
– Dałbyś się namówić na spacer?  
– Zimno trochę. Mogę was zaprosić na gorącą herbatę.
– Mama nie chce, żebyśmy się z tobą widywali – powiedział Kuba dosyć cicho.
– Powiedziała, że jest wokół ciebie zbyt niebezpiecznie – dodała Nina.
– I ma rację – przyznałem z trudem.
– Nie do końca. Przecież kupując te nadajniki i rozgrywając porywacza uratowałeś moją siostrę.  
– Właśnie! – uśmiechnęła się Nina. – Opowiesz mi jak go załatwiłeś?
Minęły prawie dwa miesiące od porwania i nie było po niej widać jakiejkolwiek traumy z tego powodu. Chyba, że podczas mojej nieobecności przeszła psychologiczne piekło a ja nie potrafiłem tego dostrzec.
– Chodźmy na tą herbatę – Kuba pociągnął Tobiego.
– A, co powiecie mamie?
– Że spacerowaliśmy tak długo. Kuba potwierdzi.
– Nie powinniście jej okłamywać.  
– Nie będziemy musieli, jeżeli nie będzie pytać.
– Chodźmy – Nina ruszyła przodem a ja za nią z Kubą i Tobim.

Zaparzyłem trzy herbaty i podałem razem z plastrami cytryny. Po tak rześkim spacerze należało się wszystkim trochę witaminy c.  
– Mama chce, żebyś zabrał konsolę.
– Nie potrzebuję jej. Możecie ją zachować.  
– To, co? Opowiesz? – Nina naciskała coraz mocniej.
Dmuchnąłem kilka razy w parującą herbatę i upiłem solidnego łyka, żeby moje gardło się zwilżyło. Miałem wiele do powiedzenia w krótkim czasie.  
Kiedy mówiłem bacznie ich obserwowałem. Słuchali uważnie zadając mi trudne pytania. W kilku przypadkach nawet sobie podyskutowaliśmy, co uznałem za bardzo pouczającą lekcję.
– I jeszcze jedno na koniec.
Oboje spojrzeli na mnie ze skupieniem.
– Kocham waszą mamę, kocham was.  
– Wiem o tym – Nina uśmiechnęła się szczerze i przysiadła obok mnie na kanapie.
– To, co teraz usłyszycie może wszystko zmienić.  
– Że wrócisz do nas?
– To zależy od mamy i od was. Uważam was za bardzo mądre dzieci i to, co powiem jest dosyć drastyczne. Jeszcze bardziej niż leżące pod blokiem zwłoki Michalskiego.  
Spojrzeli na siebie i synchronicznie kiwnęli głowami.
– Jesteście pewni, że chcecie to usłyszeć?
– No, mów! – nalegała Nina.
– Jest jeszcze szansa uratować święta – dorzucił Kuba a ja zareagowałem uśmiechem.
– Michalski nie żyje. Dzisiaj rozmawiałem z policjantem, który mi pomagał tamtego dnia. Pochwalił się, że awansował i zyskał wyższą pensję. Przekazał mi jednak drastyczną wiadomość – westchnąłem przełykając ciężko ślinę. – W więzieniu została zadźgana nożem Julia i jej dziecko. Powiedział, że nie było szans na ratunek.
Oboje milczeli jak kamienie, ale dostrzegłem błyski w ich załzawionych oczach. Zareagowali w prawidłowy sposób słysząc o krzywdzie niewinnego dziecka.
– Czy to oznacza, że…
Skinąłem głową.
– Że wszystko skończone. Już nie ma się, czego bać.
– Mama na pewno się ucieszy. Hurra! – wykrzyknęła Nina i wtuliła się w moje ramiona. – Często płakała i chodziła smutna – dodała szeptem.
Kuba również zbliżył się obejmując nas bardzo mocno. Moje serce biło szybko a łzy wzruszenia wypełniły moje oczy. Doznałem niesamowitego poczucia szczęścia, że jeszcze nie wszystko stracone. Ich nie straciłem.
– Odprowadzę was. Tobi?
Pies podniósł się na łapy i stanął przy mojej nodze merdając radośnie ogonem.
Tyle się wydarzyło przez ostatnie miesiące, że nie mogliśmy się przestać śmiać w drodze do bloku z numerem dwanaście. Czułem, że wszystko jest w moim zasięgu i muszę zrobić, co się da, żeby wspólne życie wróciło na odpowiednie tory.
Z klatki wyszła akurat Ola. Miała na sobie ten camelowy płaszcz i szarą czapkę na głowie.  
– Gdzie tak dług chodziliście? – podniosła nieco głos, ale zamilkła na mój widok.
– Cześć Olu – powiedziałem prawie szepcząc, żeby dać jej chwilę na oswojenie się z moją osobą.
– Co ty tutaj robisz?
– Mamo wszystko skończone. Jesteśmy bezpieczni – Nina objęła Olę i uśmiechnęła się dziarsko w moim kierunku.
– Definitywnie – dodał Kuba głosem podobnym do samego Huberta.
Wszyscy roześmialiśmy się słysząc jego głos.
– O czym mówi Nina?
– Możemy porozmawiać? – zbliżyłem się do niej na pół metra.
– Teraz?
– Mamo! To bardzo ważne.
– Chodź – Kuba złapał siostrę za rękę i wciągnął do klatki. – Pogadajcie sobie a my idziemy pograć.
Staliśmy kilka sekund w bezruchu. Ani ja, ani ona nie potrafiła rozpocząć rozmowy.
– Idziemy?
Jej spojrzenie nie mówiło mi nic, ale podświadomie czułem, że ona pewnie też liczyła na jakieś spotkanie, które wszystko wyjaśni.
– Dzisiaj rozmawiałem z Kowalskim.
– I?
– To już koniec.
– Czego?
– Rodziny Michalskich.
Zatrzymała się na chwilę przyglądając mi się z zaciekawieniem, ale żaden uśmiech nie pojawił się na jej twarzy.
– Jest mi strasznie przykro z tego powodu, ale chciałem, żebyś wiedziała.
– O czym?
– Tęskniłem za tobą i dzieciakami każdego dnia coraz bardziej. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że uczucie, które się między nami pojawiło przestanie istnieć przez tamtą sytuację.  
– Nie miałam wyboru. Bezpieczeństwo moich dzieci jest dla mnie najważniejsze. Przepraszam, że tak się wtedy zachowałam, bo nie zasłużyłeś na ten cios, ale porwanie dziecka to coś niewyobrażalnego dla matki.
– Zasłużyłem sobie. To przeze mnie Nina znalazła się w tarapatach. I choć nie byłem jeszcze rodzicem to staram się zrozumieć każdego dnia z jaką presją się mierzyłaś, jakie uczucia targały wtedy twoim umysłem.
– Nie musisz się obwiniać. Z perspektywy czasu zrozumiałam, że twoje obawy o nasze bezpieczeństwo były uzasadnione. Myślisz, że Julia może ci zagrażać?
– Już nie.  
– Co nie?
– Ona nie żyje.
– Skąd wiesz?
– Kowalski przekazał mi, że została zasztyletowana przez współwięźniarki.
– A dziecko?  
– Niestety ona również nie przeżyła tego ataku.
– Ona?
– Miała urodzić córkę. Wedle niego obrażenia były tak poważne, że nie było szans na ratunek.
– Ale dlaczego? Czemu było winne to maleństwo?
Wzruszyłem tylko ramionami. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Moja kreatywna wyobraźnia już podsunęła mi przed oczy stosowne obrazy. Twarz Julii znałem dobrze, więc domalowanie reszty nie sprawiło mojej wyobraźni najmniejszej trudności.  
– Nic już nam nie zagraża. Możemy zacząć od nowa.
– Od nowa? A coś się skończyło? – zapytała zdziwiona.
Zatrzymałem się i złapałem ją za rękę.
– Z mojej strony nic się nie skończyło, ale twój brak odzewu…
– Cii… – przyłożyła palec do moich ust i mocno mnie objęła. – Ja nie przestałam cię kochać.
Zobaczyłem w jej oczach łzy. Nie miałem jej za złe tego, w jaki sposób mnie potraktowała, bo sama też musiała cierpieć z tego powodu.  
– Kocham cię Olu…
Pocałowała mnie w usta a ja odpłynąłem w morzu euforii. Czasem jednak los potrafi być sprawiedliwy. To, co zabrał oddał mi z nawiązką.
– Chciałbym spędzić z tobą resztę swojego życia – zadeklarowałem się na poważnie.
– Tylko ze mną?
– Dzieci kiedyś wyfruną z gniazdka, więc zostaniemy sami. A ja powiedziałem o całym życiu.
– Jestem kilka lat starsza… – uśmiechnęła się lekko przygryzając wargę.
– Kobiety żyją dłużej, ale jak będziesz taka słodka i miła jak teraz to będzie czystą przyjemnością spędzić życie u twego boku.
– Jesteś niesamowity…
– Wiem.  
Kiedy wróciliśmy pod klatkę ja już wiedziałem, że mój wybór okazał się słuszny. To uczucie nie mogło się skończyć, nie w taki sposób.
– Spędzisz z nami święta? – zaproponowała Ola.
– O niczym innym nie marzyłem.
Przez kilka sekund patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Ostatnie elementy tej życiowej układanki w końcu znalazły się w odpowiednim miejscu.
– Idziemy? – zapytała pewnym głosem.
– Tak. Pójdę wszędzie tylko za tobą.
Złapałem ją za rękę i weszliśmy na górę. Zapukałem w drzwi z numerem dwadzieścia pięć.
– Wesołych świąt – uśmiechnąłem się ciepło, gdy zobaczyłem w drzwiach dwójkę dzieci, która wlała w moje serce mnóstwo nadziei.

Dodaj komentarz