Rzadko wdawałem się w bójki. Przeważnie próbowałem zażegnać konflikt przed rozlewem krwi, ale gdy spotkało się dwóch osiłków, do których nic nie docierało nie było nikogo, kto mógłby ich powstrzymać. I właśnie teraz odezwał się we mnie ten instynkt przetrwania, którego mi brakowało za dawnych lat. Byłem skory stoczyć najważniejszą walkę w swoim życiu byle wrócić do domu, do Oli i dzieciaków, żeby rozpocząć swoje rodzinne życie. Ani policja ani lekarz nie byli w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa, więc pozostało mi liczyć na Olę i siebie. Byłem pewien, że ona coś wykombinuje, ale musiałem mieć drugie zabezpieczenie.
Jak jest ze służbą zdrowia w naszym kraju wie prawie każdy. Szpitale mają limity na zabiegi i leczenie, więc nie ma, co się dziwić, że nie ma, na co innego. Łóżko, na którym leżałem pomimo otaczającej mnie nowoczesnej aparatury było najstarszym elementem tego pokoju oczywiście poza mną, bo raczej nie mogło mieć ponad trzydziestu lat, ale nigdy nie wiadomo jak to jest do końca. Obmacałem wszystkie ranty, żeby znaleźć odpowiedni element mogący posłużyć za broń, ale żadna śruba nie była luźna.
– Daj mi szansę – zerknąłem w sufit.
Zacisnąłem zęby i wychyliłem się maksymalnie poza łóżko. Te kilka sekund wystarczyło, żebym sprawdził jak zostało skonstruowane. Zwykła poprzeczka z cienkiego pręta pozwalała na regulację wysokości oparcia głowy. Na niej opierały się dwa przyspawane pionowo do oparcia pręty z dość sztywnymi sprężynami zakończone półokręgami. Nigdy nie widziałem takiego czegoś, ale kto przygląda się, na co dzień szpitalnym łóżkom. Przesuwało się pręt poprzeczkę w górę lub w dół i na nią pod wpływem ciężaru opadały pionowe pręty zakończone sprężynami. Z lewej strony pręt był płaski. Opcje były dwie. Poprzeczka mogła być jedynie na zawleczkę lub zakręcona nakrętką. Musiałem ponownie zaryzykować i wychylić się tym razem poza lewą krawędź, żeby to sprawdzić. Podniosłem koc i podwinąłem koszulkę. Opatrunek był nadal biały, więc musieli pozszywać mnie jeszcze lepiej niż za pierwszym razem.
– Miej trochę wiary – szepnąłem do siebie hasło z mojego ulubionego serialu. W ten sposób Michael Scofield dodał wiary swojemu bratu Lincolnowi Burrowsowi skazanemu na śmierć za zbrodnię, której nie popełnił.
Ponownie zacisnąłem zęby, jakby to chroniło mnie przed rozerwaniem rany i wychyliłem się jeszcze raz. Nie pomyliłem się z oceną. Na drugim końcu była nakrętka.
– Mam broń.
Najtrudniejsze było dopiero przede mną, ale kombinowanie miałem we krwi. Lubiłem majsterkować. Jak rozbierałem jakiś sprzęt i składałem go ponownie to zostawały mi części, ale sprzęt działał. Do czasu. Dopiero później okazywało się, że na przykład odtwarzacz nie cofał taśmy, ale każdy uczy się na błędach.
Chwyciłem nakrętkę palcami, ale nawet nie drgnęła. Normalnie bym użył WD-40, albo Pepsi, ale moje zasoby i narzędzia zostały w służbowym aucie. Wyszarpnąłem spod materaca kawałek prześcieradła i dopiero przez nie złapałem za nakrętkę. Przez kilka sekund stawiała opór, ale moje pragnienie przetrwania było silniejsze. Poddała się po bardzo krótkiej walce. Być może ktoś po poprzedniej regulacji nie przyłożył się, żeby to dokręcić kluczem. Dziwne było to, że pozostały sprzęt był dosłownie lata świetlne przed łóżkiem, ale to nie był czas na filozofowanie.
– Rocky Balboa byłby ze mnie dumny.
Nakrętka nie była mi do niczego potrzebna, więc upuściłem ją pod łóżko. Zostały mi dwa ostatnie manewry, które mogły kosztować mnie jeszcze jedno szycie, ale instynkt przetrwania wypełniał mnie całego. Podparłem się na prawym łokciu odrywając głowę od oparcia. Brzuch jęknął z wrażenia, ale nie miałem jak chwycić łba pręta. Opadłem z impetem na łóżko.
– Cholera.
Wychyliłem się do szafki i szarpnąłem za szyjkę butelki. Jej dno wydawało się najtwardsze a woda powinna wesprzeć ściankę mojego młotka. Oddychałem ciężko, ale musiałem zaczekać aż puls się uspokoi. Nie potrzebowałem teraz wizyty pielęgniarki czy lekarza. Zerkałem nerwowo na czerwone cyfry, ale te niemrawo zmierzały do tak pożądanej przeze mnie białej barwy. Ktoś jednak uchylił drzwi. Do środka zajrzała pielęgniarka. Nie była to kobieta z koszmaru. Ta miała czarne jak smoła włosy wyglądające na farbowane no chyba, że miała świetne geny i żadnego problemu z siwymi włosami.
– Wszystko w porządku? – zapytała z wyraźną troską w głosie.
– Tak. Śniło mi się coś okropnego. Już się uspokajam – zerknąłem na cyferki, które przemieniły się w białe.
– W razie, czego proszę dzwonić pilotem.
– Jasne – wysiliłem się na uśmiech.
Na szczęście nie drążyła dłużej i poszła. Nie miałem, na co czekać. Chwyciłem pewnie pół litrową butelkę, z której upiłem może z dwa łyki. Uderzyłem raz, potem drugi i butelka się odbiła. Odłożyłem ją obok siebie i namacałem pręta. Nie wystawał z otworu. Udało się za pierwszym podejściem.
– Teraz, albo nigdy.
Podparłem się ponownie na prawym łokciu i wyciągnąłem jedną z poduszek. Złożyłem ją na pół i wepchnąłem poniżej pręta, żeby przejęła ciężar mojej głowy, gdy będę leżał. Oparcie skrzypnęło przesuwając się o kilka milimetrów. Wykres na ekranie zaczął pikować w górę. Miałem niewiele czasu. Prawa ręka zaczęła drżeć zniecierpliwiona niewygodną pozycją. Złapałem za łeb pręta i wyciągnąłem go bez najmniejszego oporu. Oparcie obniżyło się, ale poduszka zamortyzowała mechanizm. Na pierwszy rzut oka nikt nie powinien zauważyć, że leżę niżej niż dotychczas. Oddychałem głęboko, ale czerwone cyfry nadal nie chciały przemienić się w białe. Zwisające z podparcia prześcieradło wcisnąłem ponownie pod materac, żeby zakryć prowizoryczną konstrukcję. Raczej nikt nie powinien tego zauważyć, bo nikt nie stawał pod oknem.
– Mam cię – obróciłem prawie pół metrowy pręt w rękach.
Nawiązując do filmów powinienem spiłować jeden koniec, żeby nadawał się do filetowania wroga, ale realnie powinienem się zastosować do porad aspiranta Kowalskiego i z jeszcze większym przymrużeniem oka oglądać amerykańskie kino akcji. Odchyliłem koc a potem koszulkę. Opatrunek nadal był czysty. Położyłem pręt wzdłuż ciała i przykryłem się kocem. Uzbrojony po zęby bandzior pewnie wyśmiałby moją broń, ale w przypadku walki na dystans miałbym szansę wydłubać komuś oko czy przebić aortę, gdyby zaszła taka potrzeba. Ja niestety nie miałem zielonego pojęcia jak wygląda ojciec Agi i czego mógłbym się po nim spodziewać, ale nie zamierzałem dać się wziąć z zaskoczenia. No chyba, że wyjąłby spluwę i przyłożył ją do mojej skroni.
Do środka wszedł doktor Tomczak. Moim zdaniem upłynęły już dwie godziny od jego wyjścia i raczej powinien być już w domu.
– Pan jeszcze tutaj?
– A gdzie miałem być?
– W domu? Z rodziną?
– Nie mam rodziny.
– Skoro nadal pan tu jest to chyba coś się zadziało w mojej sprawie.
– Zabieram pana do innego pokoju. Oficjalnie pomieszczenie jest odgrzybiane i niezdatne dla pacjentów.
– Pan to ma łeb na karku – pochwaliłem go. – Sam lepiej bym tego nie wymyślił.
– Poprosiłem personel o zebranie się w naszej stołówce. U wszystkich pacjentów drzwi są zamknięte także nie powinniśmy mieć problemów z większą liczbą wtajemniczonych – zrobił niesamowicie poważną minę.
– Jak wyjdę stąd cało to będę musiał się panu jakoś odwdzięczyć.
– Chcę tylko jednego.
– Czego?
– Żeby nie wydarzyło się nic złego i żebym nie wyszedł na durnia, że zachowuję się teraz jakbym grał w filmie.
– Tyle, że tutaj ratuje pan komuś życie naprawdę.
– Mówiłem przecież, że tutaj się ratuje ludzi przed śmiercią.
– Teraz wiem, że pańskie słowa nie były pustym sloganem.
– Ma pan coś do zabrania?
– Tylko to, co jest w szufladzie – skinąłem głową na szafkę.
Doktor wyjął telefon, chusteczki i kosmetyczkę z najpilniejszymi przyborami, ale ja nawet z łóżka się ruszyć nie mogłem, a co dopiero miałbym się ogolić.
To już nie były żarty. Doktor Tomczak uchylił drzwi i rozejrzał się dwukrotnie w lewo i w prawo, po czym chwycił za łóżko i wyciągnął je na korytarz. Pchał je wolno, żeby nie wydać ani dźwięku. Na szczęście pomimo swojej starości nie skrzypnęła nawet sprężyna. Na samym końcu korytarza było pomieszczenie bez żadnego numerka. Wsadził klucz w zamek i otworzył drzwi a potem wciągnął łóżko do środka.
Rozejrzałem się na szybko. Zaciągnięte zasłony, kurz unoszący się w powietrzu i duchota. Nikt chyba tu od wieków nie wietrzył.
– Cztery gwiazdki to nie są… – próbowałem rozluźnić nieco atmosferę.
Lekarz zmarszczył brwi i spojrzał na mnie poirytowany.
– Żart. To był żart – wysiliłem się na uśmiech, ale raczej go tym zbytnio nie rozbawiłem.
– Od śmierci poprzedniego pacjenta nie było tutaj nikogo przed panem, dlatego jest tutaj tak duszno i ciemno.
– Proszę powiedzieć, że to żart.
Tomczak pokręcił tylko głową.
– Nigdy nie żartuję na takie tematy – dodał ponurym głosem.
Wyglądał na mocno zmęczonego.
– Mimo wszystko dziękuję panu za pomoc. Wiem, że moje obawy mogą wydawać się absurdalne, ale jak wspomniałem mam, dla kogo żyć.
– Rozumiem.
– Przepraszam, że przeze mnie stracił pan kilka godzin z wypoczynku.
– Dawałem radę w gorszych momentach – podrapał się po głowie.
– Jestem elektrykiem i jakby miał pan jakiś problem to zajmę się tym. Bez względu na porę i okoliczności.
– Nie chcę nic w zamian.
– Jakby, co jestem do dyspozycji.
– Będę miał to na uwadze. Z dzisiejszych leków przyjął pan już wszystko. Jedynie kroplówkę przeciwbólową możemy jeszcze podać.
– Nie trzeba. Dam radę. Im mniej osób wie tym lepiej śpię.
– Widzimy się jutro. Do zobaczenia.
Wyszedł ociężale, ale z podniesioną głową. Zrobił dla mnie wiele.
Dodaj komentarz