Tylko za Tobą cz.12

– Tobi – blondynka odwróciła się w moim kierunku odciągając skaczącego do mnie psa.

To było ekstremalne zaskoczenie, którego nigdy bym się nie spodziewał. Szczególnie, że poranna sytuacja niczego nie zwiastowała. Patrzyłem na nią i na psa, który nie słuchał się właścicielki stale do mnie doskakując. Uwielbiałem zwierzęta, bo one bez niczego zawierzają siebie i swoje uczucia właścicielowi, z którym spędzają w większości całe swoje życie. Gdybym spojrzał w lustro zobaczyłbym zapewne pacjenta domu dla umysłowo chorych. Stałem z otwartą buzią w bezruchu i brakowało jeszcze pewnie tylko śliny cieknącej z kącika ust i śnieżnobiałego kaftana bezpieczeństwa. Nie wiedziałem, co mam w ogóle powiedzieć.

– Tu jesteś – roześmiała się – Dzwoniłam, ale nie odebrałeś.
– Skąd wiedziałaś?
– Widziałam cię w oknie a z matematyki jestem całkiem niezła.
– No tak…
– Nie odbierałeś. Pomyślałam, że może odkurzasz mieszkanie.
– Odkurzam? – ciężko przełknąłem ślinę, bo ja jeszcze wcale nie posprzątałem.
– Bo ja dzięki tobie zdążyłam na pilną naradę i chciałam ci podziękować.
– Nie musisz. Każdy facet by to zrobił na moim miejscu. I kobieta też, gdyby miała odpowiednią ilość siły na odkręcenie śrub.
– Co powiedziałbyś na spacer?
– Spacer?
– Z Tobim i ze mną.

Ta sytuacja rozwijała się nie tylko zbyt dynamicznie, ale też poza jakimkolwiek schematem. Przecież wedle pań to rolą faceta jest zaaranżowanie podrywu i organizacja spotkań. No chyba, że to ja zbyt wiele sobie wyobraziłem po tej propozycji. Może faktycznie to miał być tylko kulturalny spacer i nic więcej. Z drugiej jednak strony nie oczekiwałem żadnych podziękowań i jej osobista fatyga do mnie mogła oznaczać jednak coś więcej.

– Właśnie obiecałem sąsiadowi, że przywrócę mu dostęp do telewizji – uniosłem dekoder w górę.
– No trudno – spuściła głowę w dół.
Oczywiście, że poleciałbym jak na skrzydłach na ten spacer, ale zapraszanie jej do mieszkania podczas pierwszej wizyty i jeszcze lekko brudnego uważałem za absurd. Nie miałem zbyt wiele do ukrycia, ale perfekcyjnie nie było.
– A wieczorem, o której wychodzisz na ostatni spacer?
– W okolicach dziewiątej.
– No to będzie jeszcze widno. Może być wieczór?
– Świetnie – uśmiechnęła się natychmiast.
– Gdzie mieszkasz?
– Przyjdę tutaj.
– W porządku – skinąłem głową, ale ona już zbiegała po schodach.

Przekręciłem zamki w drzwiach i wszedłem do środka. Postawiłem walizkę a na niej dekoder. Oparłem się o drzwi i opadłem na podłogę. Ta cała sytuacja sparaliżowała mnie całego. Oblany potem zdążyłem uniknąć jeszcze bliższej konfrontacji. To wszystko działo się w jakimś szalonym tempie, ale zupełnie przecząc prawom natury. Jakby to powiedziała pani Czubówna, że to samiec walczy o samicę.  
– To tylko spacer. Przestań się napalać – zerknąłem w lustro a potem się głupio roześmiałem.  

Wyjrzałem zza firanki. Dziewczyna poszła dwa bloki dalej i skręciła. Wstawiłem wodę na kawę i zabrałem się za naprawę. Z pudełka, w którym zbierałem części z odzysku wygrzebałem gniazdo antenowe wymontowane z jakiegoś urządzenia. Podłączyłem lutownicę i wylutowałem uszkodzone gniazdo. Po dokładniejszym obejrzeniu okazało się, że wariant naprawy samego gniazda odpada. Cały proces wymiany trwał może z pół godziny. Kawa zdążyła już wystygnąć, ale piłem ją jeszcze się trzęsąc na wspomnienie tej dziwnej akcji na klatce schodowej. Podpaliłem się niczym mrugnięciem oka fajnej dziewczyny z czasów gimnazjum. Wtedy myślało się tylko o jednym, ale przy pierwszej rozmowie okazywało się, jaki to z każdego bohater, gdy trzeba było się odezwać. Piękne czasy beztroskich miłości i braku posiadania zmartwień były niesamowitym okresem pełnym idyllicznego życia. Wtedy nie przejmowałeś się niczym. Nie martwiłeś się o rachunki i na co masz wydać pieniądze. Najważniejsze było to czyją piłką zagra się następny mecz na boisku tak idealnym jak łąka z uwielbianego wtedy przez wszystkich Windowsa XP.

Do dziewiątej było jeszcze sporo czasu. Zabrałem dekoder i wróciłem do sąsiada.
– Tak szybko? – zdziwił się na mój widok.
– Prosta sprawa.
– Ile mam kasy przygotować?
– Miałem jakieś gniazdo z odzysku.  
Zabrałem się za podłączenie dekodera. Podpiąłem HDMI, wcisnąłem antenę i podłączyłem do zasilania. Sygnał załapał za pierwszym razem. Obraz był czysty jak łza. Poruszałem kablem, ale wszystko działało jak trzeba.  
– Naprawa zakończyła się sukcesem – wyszczerzyłem zęby z radości.
– W serwisie powiedzieliby, że mam przyjść za tydzień ze stówą pewnie.
– Mogłoby tak być.  
– Chociaż jedna kolejka – wskazał butelkę Ballantine’s.

Nie musiałem zerkać na butelkę. Odruch wymiotny powrócił już na samo wspomnienie, gdy pierwszy raz powąchałem to cudo. Z podziwem patrzyłem na tych, którzy lali to prosto w gardło.
– Mam spotkanie wieczorem i muszę być w pełni formy.
– Z tą szprychą?
– Tak, tak – mruknąłem ignorując to określenie.
– Nie ma co się oglądać. Trzydzieści lat to już czas na poszukiwanie stabilizacji życiowej. Znaleźć kobietę z którą będzie pan spędzał resztę swojego życia to powinien być priorytet.

Czasami sam nie wiem skąd sąsiedzi wiedzą tyle na mój temat i skąd wiedzą, co dla mnie powinno być najlepsze. Nigdy nie miałem zamiaru się komuś odgryzać, ale mocne nadepnięcie mi na odcisk na pewno by wzburzyło moje negatywne emocje. Tym razem staruszek raczej udzielał mi rad ojcowskich. Jego żona umarła dwa lata po tym jak się wprowadziłem do tego bloku i widać po nim, że nie otrząsnął się jeszcze z tego marazmu.

– Ja w twoim wieku obchodziłem już dziesięciolecie.  
– Kiedyś były inne czasy.
– Tak. Wtedy człowiek podejmował odważne i prawdziwe decyzje. Teraz młodzi nie chcą się żenić. Wolą się bawić na całego. Częste zmiany partnerów i żadnych stałych związków.

Nie podobało mi się to w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa. Miałem tylko nadzieję, że nie dotyczy ostatnich wydarzeń związanych z moim życiem uczuciowym. Nie miałem pewności, ale skoro obserwował mnie rano to mógł obserwować też wizyty Agi w moim mieszkaniu. I na tej podstawie zapewne wysnuwał swoje wnioski dotyczące rozwiązłości młodych.  

– Pójdę już.
– Szklaneczkę – nalegał łapiąc za nakrętkę butelki.
– Dziękuję, ale nie.
– To chociaż tyle – wsunął mi do kieszeni zmięty banknot.  

Wyjąłem go. Dwadzieścia złotych wyglądało na wyjęte z psiego gardła. Obiecałem sobie, że nie będę naciągał emeryta, bo od tego są inne wyspecjalizowane grupy polityczne. I przyznam, że emerytura to nie są złote czasy zasłużonego odpoczynku. Wielu walczy każdego dnia o przetrwanie w kraju dla którego poświęcili ponad połowę swojego życia płacąc podatki z ciężkiej pracy często poświęcając całe swoje zdrowie. Sam też będę kiedyś emerytem i obecne prognozy nie napawają optymizmem, co do wysokości świadczenia dzięki, któremu będę musiał przetrwać do ostatnich swoich dni. Niech, chociaż on ma na życie kasę, która mnie nie zbawi a przysługa okaże się czerwoną kropką na mojej tablicy dobrych uczynków.

Dodaj komentarz