– Policja!
Otworzyłem jedno oko i zerknąłem na zegar stojący na nocnym stoliku. Czerwone cyfry wskazywały pięć po jedenastej. Przez chwilę się zastanawiałem czy ta policja to we śnie czy w realu, ale kolejne walenie w drzwi zaczęło się nasilać.
– Już! – krzyknąłem wymięty po kilkugodzinnej drzemce.
Zapaliłem światło w korytarzu i poprawiłem odstające włosy. Przekręciłem zamki i ostrożnie uchyliłem drzwi.
– Panowie. Jest jedenasta.
Dwóch funkcjonariuszy zmierzyło mnie imitacją groźnego spojrzenia. Parsknąłbym ze śmiechu, ale sam nie miałem budowy odpowiedniej do bycia policjantem dlatego nie złożyłem papierów do tej roboty. Dałbym im góra dwadzieścia kilka lat. Ich szczeniackie buzie wysypane trądzikiem mogły sugerować, że dopiero podstawówkę opuścili.
– Gdzie ona jest? – siostra Agi wyskoczyła zza ich pleców i natychmiast wbiegła do mojego mieszkania.
– O co chodzi? – zapytałem policjantów.
– Gdzie ona jest? Pytam ostatni raz! – warknęła groźnie Julia, która już chyba skończyła przeglądać wszystkie pokoje.
Jej pięści były zaciśnięte i gotowe do wymierzenia mi ciosu. Nie wiedziałem jeszcze tylko za co miałem oberwać. Nie wyglądała najlepiej. Chudła w oczach, włosy miała w nieładzie i jeszcze brudne ciuchy na sobie. W jej życiu też musiało coś nie grać poprawnie. Chyba podjąłem dobrą decyzję wtedy. Jej stan mógł sugerować, że była już po zabiegu aborcji, ale ja nigdy nie byłem w takiej sytuacji i mogę się nie znać. Nie miałem wybuchowego charakteru i tą niezapowiedzianą wizytę starałem się zaakceptować w jak najłagodniejszy sposób.
– Jakieś słowo wyjaśnienia? Wparowujesz tutaj i latasz mi po mieszkaniu jak wściekła osa.
– Mów prawdę!
– Jaką prawdę. Panowie możecie zabrać ją stąd?
Zerknęli na siebie znów zdziwieni. Zupełnie, jakby nie wiedzieli po co tutaj przyszli.
– Posterunkowy Mateusz Nowak – przedstawił się krótko ogolony chłopak.
– Posterunkowy Sebastian Mazurski – ten miał nawet ładnie zaczesane włosy, ale sylwetkę dość marną jak na pracownika prewencji. Klasyczny Seba spod kamienicy zapytałby tylko czy ma jakiś problem i już chłopak brałby nogi za pas.
– Pojedzie pan z nami – zasugerował mi pierwszy.
– Nadal nie wiem w jakiej sprawie.
– Pani Agnieszka Michalska nie wróciła dziś do swojego mieszkania. Nie odbiera telefonu. Pani Julia twierdzi, że podobno szykowała się na jakieś spotkanie. Zasugerowała pana – tłumaczył obcięty na jeżyka.
– Nie możemy porozmawiać tutaj?
Oboje pokręcili przecząco głowami udzielając mi jednoznacznej odpowiedzi. Raczej nie zachowywałem się dziwnie, bo nie miałem nic do ukrycia, ale zniknięcie Agi mogło oznaczać wiele i trochę się nawet tym zaniepokoiłem.
– Chwila – burknąłem i zamknąłem im drzwi przed nosem.
Przebrałem się ekspresowo. Chwyciłem w rękę jeszcze dżinsową kurtkę, portfel z dokumentami i telefon. Smartfon był najważniejszy, bo zawierał ostatnie słowa, które do mnie napisała.
Sąsiedzi już stali na klatce. Słuch mieli wytężony i wzrok nawet ostry o tej godzinie. Spoglądali na mnie jak na zabójcę, ale swój scenariusz już na pewno napisali. Plotki się rozniosą po całej klatce a potem na osiedlu. Nie miałem nic na sumieniu, więc z głową zadartą do góry szedłem przed siebie.
– Muszą być sygnały? Nie potrzebuję szemranych opinii na osiedlu.
I znów to spojrzenie na siebie. Ci policjanci to chyba wszystko razem robią, bo reakcje mają zgrane co do milisekundy. Nie zapalili kogutów i pojechaliśmy na komisariat w Toruniu. Nie wiedziałem dlaczego tam, ale nie pytałem. Miałem czyste sumienie i nie musiałem się obawiać niczego. Za nami jechała Julia z jakimś facetem. Nigdy go nie widziałem, ale znając jej swobodny tryb życia mogłem przypuszczać, że to jej nowy chłopak.
Dziwne to było uczucie jechać policyjną Octavią, gdzie przestrzeń pasażerska oddzielona jest pleksą. Dziwne, bo nigdy nie jechałem żadnym radiowozem. Droga do Torunia zajęła ledwo dwanaście minut. Mundurowi gnali bez obaw, że ktoś może skontrolować radiowóz.
– Wysiadaj – otworzył mi drzwi ten krótko obcięty. Aspirował na złego i napakowanego glinę, ale brakowało mu jeszcze sporo wagi i zabijającego spojrzenia. Nie miałem wątpliwości, że tego nie osiągnie. Wyglądał raczej na takiego, który dostał tą robotę po znajomości.
Szedłem między obojgiem niczym bandyta. Tylko łańcuchów albo kuli u nogi brakowało. Normalnie Dead man walking! Nie trzymały się mnie żarty, ale poczucie dziwnej niesprawiedliwości, której doświadcza każdy podejrzany niemający zupełnie nic na sumieniu. Jedna krata się uchyliła, potem druga i tak wylądowaliśmy w biurze innego policjanta. O ile ciasny pokój z biurkiem zawalonym stosem papierów i dwoma krzesłami można nazwać biurem. Myślę, że ludzie pracujący w open space i tak mogli być zazdrośni o tyle prywatnej przestrzeni. Nie znałem się na stopniach, ale sam się przedstawił.
– Aspirant Michał Kowalski.
Nawet nie podniósł głowy znad papierów łysawy już moim zdaniem facet po czterdziestce. To było moje pierwsze zetknięcie z policją i to na komisariacie. I jak się okazuje niezbyt uprzejmie się to zaczynało. Ja rozumiem, że każdy ma jakieś problemy ze swoją pracą, ale nie traktujmy drugiego człowieka jako zło, któremu najchętniej byśmy łeb obcięli zaraz na wstępie.
– Kacper Biały – nie wyciągnąłem dłoni w jego kierunku jak to miałem w zwyczaju, bo sytuacja nie zachęcała do tego zbytnio.
Spotykając ludzi w różnych branżach podczas wykonywania swoich obowiązków służbowych podanie ręki nawet obcemu uznawałem zawsze za przejaw szacunku i chęci okazania współpracy. Tym razem sytuacja a raczej zachowanie policjanta nie sugerowało, że może być miło. I jedno z filmów się sprawdza. Pierwszym podejrzanym jest mąż lub chłopak potencjalnej ofiary. I wypadło na mnie, choć nie wiem czy nadal coś mnie wiązało z Agą. Nie zmienia to faktu, że na pewno nie byłem tym, który widział ją jako ostatni.
– Jak już pan wie pani Agnieszka Michalska nie wróciła do domu. Prawdopodobnie po spotkaniu z panem.
– Tak. Mieliśmy się spotkać, ale nie przyszła.
– W jakim celu mieliście się spotkać?
Tym razem patrzył na mnie. Zaciekle, ale bacznie i podejrzliwie. Rasowy detektyw jak Tommy Lee Jones w Ściganym. Zawsze uważałem, że sprawy osobiste to temat tylko dla zainteresowanych bezpośrednio. Tym razem trzeba było postawić na jawność. Nie pisaliśmy do siebie przez sms-y nic pikantnego, ale prywatna korespondencja to jednak nie jest temat do pokazywania obcym.
– Szczerze? – zadałem retoryczne pytanie. – Sam nie wiem. W piątek napisała mi, że to ja wybrałem i potraktowałem to jak koniec związku z Agą.
– Długi był ten związek?
– Pół roku.
– W czwartek się rozstaliście a dzisiaj mieliście się spotkać. Brzmi dziwnie. Bardzo dziwnie.
– Może tak będzie łatwiej – odblokowałem telefon i podałem mu go z otwartą korespondencją od Agi.
Wiadomości nie było wiele, bo regularnie je kasowałem. Nie potrzebowałem archiwizować wszystkich swoich i jej wyznań. Ważne, że my sami wiedzieliśmy, co było między nami.
– Czyli jakby się rozstaliście, ale chcieliście dać sobie jeszcze jedną szansę?
– Jeżeli nie szansę to chociaż rozstać się po ludzku. Jak dorośli ludzie twarzą w twarz a nie przez sms. Rozumie pan?
– Dlaczego nie chciałeś się z nią ożenić? To był powód?
– To chyba nie ma nic do rzeczy.
– Według pana może nie mieć. To jak?
– Pół roku to chyba zbyt krótki okres na deklarację ślubu. Po ilu latach pan się ożenił? – zapytałem, bo dostrzegłem na jego palcu obrączkę.
– Po pięciu – mruknął od niechcenia a potem zaczął klikać coś w komputerze.
Oczywiście nie była to najnowsza maszyna, ale też zbytnio się nie spieszył z pisaniem. Jako programista nawet na bułki by nie zarobił. Policja to jednak nie piekarnia i chyba stosował się do tej złotej rady bezwzględnie.
– Czy jestem o coś oskarżony?
Nadal coś wklepywał w ten cholerny komputer ignorując pytanie. Dopiero, gdy drukarka zaskoczyła podniósł się z krzesła stękającego niczym zarzynana gęś. W tym kraju płacisz tylko same podatki i składki a wszystko dookoła wygląda jakby czas się zatrzymał dziesiątki lat wcześniej. Stare biurka, skrzypiące fotele i obdrapane ściany. Odebrał wydruki i podał mi do przeczytania.
– Proszę się podpisać na obu egzemplarzach.
– Czy jestem o coś oskarżony?
– Oskarżony nie, ale podejrzany.
– O co podejrzany?
– W związku z zaginięciem pani Agnieszki Michalskiej. Proszę podpisać – wskazał wzrokiem kwity.
Przeczytałem oba egzemplarze jednym tchem. Protokół z przesłuchania, ale napisany tak kulawym stylem, że ja to bym się ze wstydu spalił po takich zapiskach.
– Zatrzymacie mnie?
– Nie. Sprawdziłem pańskie nazwisko. Wszystko w porządku. Podatki pan płaci. Żadnych mandatów i kar.
– Ale podejrzany jestem.
– To normalne w takich przypadkach. Zawsze najbliższe osoby są na pierwszym miejscu listy potencjalnych morderców.
– Myśli pan, że ktoś mógł ją zabić? – ostatnie słowo z takim trudem przeszło mi przez gardło, że omal nie zwymiotowałem przed biurkiem.
– Tego nie można wykluczyć. Na razie jednak jesteśmy na etapie zbierania dowodów i przepytywania najbliższych.
– Mogła gdzieś wyjechać przecież. Po rozstaniu ludzie szukają chwili wytchnienia w różnych miejscach.
– Późno już. Nie będę pana dłużej zatrzymywał. Proszę nie opuszczać kraju.
– Nie mam zamiaru. Dobranoc.
– I jeszcze jedno – spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. – Raczej nie wygląda mi pan na tego, który mógłby wyrządzić krzywdę pani Agnieszce. Te sms-y i pańska reakcja nie wyglądają na sztuczne zachowanie, ale pozory mogą czasem mylić.
Skinąłem tylko głową i wyszedłem z biura aspiranta.
Dodaj komentarz