„W Monaco?”
Treść sms-a wcale mnie nie zaskoczyła. Wybrała restaurację, w której spotkaliśmy się po raz pierwszy. Być może chciała to zakończyć w tym samym miejscu. Odpisałem, że mi pasuje. Nie robiłem sobie wielkich nadziei, ale jak przystało na kogoś poważnego trzeba dać komuś szansę lub zamknąć temat ostatecznie, najlepiej twarzą w twarz.
Po szybkim prysznicu wciągnąłem tylko czarny, gładki t-shirt i dżinsowe spodnie. I choć zarabiałem nieźle, jako energetyk to nie kupowałem koszulek z wielkim logo CK czy HB. Dowartościowywanie się w ten sposób było udawaniem swojego statusu pośród reszty szczególnie, że większość właścicieli tych koszulek to ludzie z niewielką pensją i często repliką na klacie czy nogach. Jak to ujął kiedyś jakiś facet w necie, że biedniejsi próbują stać się bogatsi nosząc markowe ciuchy za pół swojej wypłaty a ci bardziej przedsiębiorczy kupują repliki czy tak zwane kupione z wyprzedaży z wczasów za granicą. Prawie każdy facet pracujący w energetyce powie ci, że nieźle zarabia. I zestawiając te 5 czy 6 z przodu w przelewie z wypłatą pracownika produkcji czy supermarketu to można odnieść takie wrażenie, ale porównując się do jakiegoś managera czy fachowca z IT to ty jesteś tym biedniejszym w zestawieniu. Kasa jest ważna w życiu każdego, ale poza wyczuciem smaku trzeba też posiadać odwagę do udawania kogoś lepszego dumnie szpanując repliką podwyższając sztucznie wartość swojej osoby. Ktoś świadomy cen Gucciego czy LV bez mrugnięcia okiem dostrzeże człowieka, który nosi na sobie replikę. Z jednej strony to dobrze, że gonimy za zachodem, ale kupowanie podróbki czy wartościowanie drugiego człowieka przez cenę ubrania nie prowadzi do niczego dobrego.
Popołudnie zrobiło się znaczniej cieplejsze. Słońce świeciło w pełnej krasie, więc szedłem wolno do garażu. Nie chciałem spocić się jak dzik, bo nie wziąłem nic na przebranie. Uchyliłem drzwi garażu. Kurz zdążył już przykryć nieco moje auto. Mając służbowy samochód pod domem swojego używałem dosłownie w niedzielę niczym niemiecki właściciel passata igły do kościoła, ale ja nawet nim do kościoła nie jeździłem. Niecały kilometr do świątyni nie zachęcał mnie, by drugie tyle iść do garażu po samochód. Silnik odpalił bez problemu, choć poczciwy już Golf piątej generacji nowością nie pachniał od piętnastu lat. Było mnie stać na coś znacznie lepszego, ale auto starzało się jak ja. Wolno i porównywalnie z moim zdrowiem. Niewiele wymagało jakichkolwiek napraw, bo w sumie tylko oleje i filtry jak u mnie picie, jedzenie i ubrania. Byliśmy dobrani pod siebie.
I tu znów trzeba chyba wrócić do auta, jako wyznacznika statusu materialnego. Lepsze poczciwe tdi w pełni sprawne czy podobne wiekowo BMW, którego paski wyją z bólu, hamulce piszczą dźwiękiem klocków szorujących po tarczach i skrzypiące zawieszenie grające melodię litości nad portfelem właściciela? Jasne, że wybieram tdi. Jedno jednak przyznam, że z mojej wieloletniej obserwacji wynika, że cztery pierścienie albo BMW mają większe branie w konkretnej grupie wiekowej dziewczyn pomimo swojego wieku często przekraczającego wiek jeżdżącego nim użytkownika. Bez dwóch zdań rozlatujące się e36 latające bokiem pod Lidlem czy Biedronką czy innym tam Carrefourem robi większą wioskę niż stonowany Golf V w czarnym kolorze, nawet w kultowym 1.9 tdi. Oczywiście każdy jeździ tym, na co go stać i w kraju, gdzie nie produkuje się praktycznie nic konkretnego (słynnego na cały świat) w pełni rozumiem wybory ludzi dotyczące zakupu auta. Ale na litość boską kupowanie auta, którego serwis jest drogi a właściciel na widok kosztorysu wymiany hamulców, oleju czy zawieszenia dostaje palpitacji serca i wybiera najtańsze wycieraczki z koszyka przecen w Biedronce wzbudza jednak niesmak. Na razie daleko nam do zachodu i póki, co powinniśmy dostosowywać nasze wybory do zasobności naszego portfela. Politykom jest na rękę rosnąca liczba zadłużających się ludzi, bo łatwiej takich trzymać w szachu, gdy wprowadza się jakieś absurdalne i uderzające właśnie w portfele wszystkich decyzje. Tacy ludzie w obawie przed utratą pracy, widmem pozbawienia dochodu a co za tym idzie utratą domu na kredyt nie pójdą na marsze, gdy zajdzie taka potrzeba. Każdy niestety musi liczyć na siebie.
Dwadzieścia minut przed czasem dojeżdżam na parking przy Bulwarze filadelfijskim. Wrzucam monety i drukuję bilet. Kładę go pod szybą i ściągam srebrne Aviatory odkładając je do schowka w podłokietniku. Lepiej dać sobie kilkanaście minut zapasu niż pędzić na złamanie karku a jeszcze można zaoszczędzić na przypadkowym mandacie. Zawsze pojawiałem się pierwszy, bo za każdym razem dawałem sobie kilkanaście minut zapasu na wypadek nieprzewidzianych okoliczności. Zająłem miejsce pod oknem w klimatycznej restauracji Monaco. Serwowali tu polską kuchnię i być może, dlatego nie bywało tutaj tłoczno. Wszyscy byli chyba zafascynowani kuchnią orientalną i włoską omijając szerokim łukiem to miejsce. Zamówiłem mrożoną herbatę i czekałem za Agą. Miałem jeszcze kilkanaście minut na zebranie w sobie ostatnich pokładów nadziei, bo jej sms-y były pozbawione jakichkolwiek emocji dających nadzieję na cokolwiek.
Mieszam cukier w herbacie i jak zahipnotyzowany podziwiam przechodzących ulicą Szeroką ludzi. Emeryci gadający po niemiecku, którzy mają już przed sobą praktycznie jesień życia. Małżeństwa z dziećmi mają akurat lato. No i wiele par trzymających się za ręce. Ci dopiero wiosnę mają a ja czekam za kimś, kto swoim zachowaniem wprowadził zimę w moim życiu. Wszystko popieprzyło się dosłownie jak pogoda w grudniu. Raz ciepło, raz zimno a czasem przymrozi. Jak przez ostatnie pół roku w związku z Agą. Na początku było gorąco. Spacery po Toruniu, wspólne seanse przed telewizorem i ciekawość poznawania siebie nawzajem. Potem przyszły problemy, które nas nie powinny dotyczyć a jednak zaszkodziły temu wszystkiemu wprowadzając ochłodzenie. I to dzisiejsze wyczekiwanie na mróz, który zbliżał się wielkimi krokami. Oczami wyobraźni próbowałem naszkicować sobie przebieg tej rozmowy, ale stale tląca się we mnie nadzieja kazała myśleć pozytywnie. Praktycznie nie miałem sobie nic do zarzucenia, ale może nie poznałem dogłębnie wszystkich oczekiwań Agnieszki. Nie mieszkaliśmy ze sobą a moim zdaniem to jak najbardziej kluczowy element do poznania siebie i swoich zwyczajów zanim podejmie się jak to nazwała Aga odważne decyzje. I te odważne decyzje to bez wątpienia podjęcie się opieki nad drugą osobą. I nie miałem nigdy na myśli formułek ze ślubu kościelnego, bo wielu powtarzało te przysięgi a faktycznie w chorobie odmawiało swojemu małżonkowi wywiązania się ze złożonej obietnicy. Tu chodziło o coś więcej niż formalizacja tego na papierze. We wspólnym życiu najważniejsze jest wspieranie się i podejmowanie wspólnie wszystkich decyzji. Bez jednomyślności ciężko stworzyć udany związek, który przetrwa wszystko. I chyba ten brak jednomyślności obnażył słabości związku z Agą. Ja nie chciałem pożyczać pieniędzy na aborcję jej siostry a ona stanęła bezwzględnie po jej stronie nie próbując dojść nawet do kompromisu ze mną. Na decyzję jej siostry nie miałem wpływu, bo to jej ciało i chyba jedyny pomysł na rozwiązanie jak to ona powiedziała problemu. I z całą stanowczością zadeklarowałem jej, że nawet bratu, którego nie miałem nie pożyczyłbym pieniędzy na taki cel, bo i jego ewentualny życiowy dramat mógłby kształtować moje życie i poglądy na pewne sprawy. Nie przyjęła tego dobrze i kazała mi wtedy wyjść. Nie miałem zamiaru pogarszać sytuacji i odjechałem bez słowa. Dwa tygodnie ciszy oznaczały tylko jedno. Koniec półrocznej przygody, która już na początku dawała symptomy, że to stabilizacja, której szukałem przez lata.
Minuty mijały tak szybko. Moje czerwone Casio wybiło siedemnastą a jej nadal nie było. Nigdy jednak nie zdarzyło się, aby się spóźniła. Uznałem, że cierpliwość popłaca i warto zaczekać. W sobotę raczej korków nie było w mieście, ale wypadek czy potrącenie na pasach jak najbardziej mogą opóźnić każdy środek transportu. A pewnie autobusem miała przyjechać, bo niestety strach przed prowadzeniem auta skutecznie powstrzymywał Agę od zrobienia prawa jazdy. Czekałem, ale zaniepokojenie zaczęło narastać po każdych następnych piętnastu minutach.
Dodaj komentarz