Kilka minut po osiemnastej po emocjonującej partyjce gry w Eurobiznes nadszedł czas na tort. Kremowe ciasto toffee posypane płatkami z czekolady wyglądało wyśmienicie. Cztery kawy do kompletu i dwie szklanki soku pomarańczowego znalazły się po chwili na stole. Nina wbiła cyfry trzy i dziewięć na środku tortu. Zanim je zapaliłem Kuba złapał mnie za rękaw koszuli.
– Chodź ze mną.
Poszedłem do jego pokoju.
– Chcieliśmy, żebyś się podpisał.
Podał mi kartkę obsypaną brokatem. W jej wnętrzu były cztery postacie. Dwoje dorosłych i dzieci. Każdy był podpisany imieniem. Patykowata rodzina rozbawiła mnie trochę.
– Mam nieco więcej włosów – skomentowałem postać podpisaną moim imieniem. – I jestem nieco grubszy.
– To Nina malowała. Powiedziałem jej, że to zbyt dziecinne, ale nie chciała słuchać.
„Wszystkiego najlepszego w dniu twoich urodzin mamo. Życzą: Nina, Kuba i…”
– Pięknie. Podoba mi się – złożyłem swój podpis nad wielokropkiem.
Kuba zabrał paczuszkę wrzucając uprzednio do niej ową kartkę.
– Sto lat! Sto lat! – zacząłem pierwszy i stanąłem za Olą obejmując ją za ramiona.
Odważnie pozwoliłem sobie na taki gest w obecności jej rodziców, ale swoim uśmiechem Ola wyraziła raczej zadowolenie z mojego zachowania. Zdmuchnęła świeczki i rozległy się brawa. Czułem się wspaniale w takim towarzystwie.
– Mamo to dla ciebie – Kuba razem z Niną wręczyli nasz prezent.
Skinąłem głową delikatnie, żeby go rozpakowała. Zajrzała w paczuszkę i wyjęła najpierw kartkę. Otworzyła ją, przeczytała tekst i spojrzała na mnie a potem roześmiała się lekko. Ja wzruszyłem tylko ramionami, ale oboje wiedzieliśmy, że to coś miłego. Pokazała karteczkę rodzicom i ci również zareagowali śmiechem. W końcu wyjęła pudełeczko. Uchyliła je i natychmiast zakryła usta dłonią. Zerknąłem na dzieciaki. Oboje byli uśmiechnięci od ucha do ucha. Wybór okazał się słuszny. Wzruszenie Oli i kilka łez podziałało i na mnie, choć nadal nie wypuściłem wciągniętego do płuc jeszcze przed chwilą wdechu powietrza niepewności.
– Są piękne – spojrzała na dzieciaki a potem na mnie. Przytuliła je a następnie mnie szepcząc mi do ucha kilka miłych słów. Po tych słowach moje wewnętrzne ja nie miało żadnych wątpliwości, kto skradł moje serce prawdopodobnie na zawsze. Prawdopodobnie, bo jeszcze nie znałem ostatecznych decyzji dotyczących wspólnego życia.
– Kocham cię – Ola uśmiechnęła się szeroko, a ja pozwoliłem sobie wytrzeć spływające po jej policzkach łzy wzruszenia, które i mnie doprowadziły do płaczu. Były tak autentyczne, że nie potrafiłem zareagować inaczej.
Ten obrazek nie pozostawiał żadnych złudzeń jej rodzicom. Nie wiedziałem jeszcze wszystkiego, ale ta chwila wyrażała więcej niż tysiąc słów.
– Proszę – kolejną paczkę podał jej ojciec.
Rodziców również przytuliła dziękując im promiennym uśmiechem.
Domyślałem się, co może być w wyjętym przez nią niebieskim pudełeczku. I nie pomyliłem się. Piękna, srebrna bransoletka składająca się z łańcuszka i zawieszonych na nim małych skrzydełek robiła wrażenie świetnym wykonaniem.
– Mogę?
Ola skinęła głową akceptująco a ja założyłem bransoletkę na jej smukły nadgarstek. Jej skóra była tak gładka, jakby posmarowana kremem dosłownie przed momentem. Pozwoliłem sobie pocałować jej dłoń i złapać bardzo mocno oznajmiając swoje zamiary wobec niej.
– Jest wspaniała – pochwaliłem gust rodziców.
– Żona wybierała. Ja się na tym nie znam.
Ojciec wzruszył ramionami i przyciągnął do siebie małżonkę.
– Czas skosztować tego cuda.
Podałem nóż Oli. Cięcia były tak precyzyjne, że nikt nie miał prawa narzekać, że ma mniejszą porcję. I to bez linijki. Dziwne, że nie była chirurgiem mając tak sprawne dłonie. Słodyczy twardych jak ciastka, czekolady, batony czy cukierki nie jadłem od dobrych kilku lat, ale wspaniale wyglądającego ciasta czy tortów nie odmawiałem nigdy. Jeżeli z czegoś rezygnujesz na stałe to musisz znaleźć sobie nagrodę, która rekompensuje ci wielką stratę. A słodycze są wielką stratą właśnie ze względu na swoje działanie. Uzależniają cukrem dając w zamian błogi nastrój i zapomnienie nawet w trudnych chwilach.
– Czym się zajmujesz? – zapytał tata Oli i wsunął do ust kolejną porcję tortu.
Przełknąłem swój kęs i popiłem kawą, żeby wysłowić się jak najwyraźniej.
– Pracuję w firmie energetycznej. Instalacje elektryczne, ich konserwacja i utrzymanie.
– Jak wysokie napięcia?
Znał się na podstawach elektryczności, co było dla mnie ważne. Wielu ludzi nawet starszych ode mnie nie odróżnia prądu od napięcia a to przecież podstawy z lekcji fizyki czy techniki w szkole podstawowej.
– Niskie, średnie i wysokie. Od jednego kilowolta do dwustu dwudziestu kilo.
– Jakie są największe?
– Nawet czterysta kilowoltów. I trzeba bardzo uważać, bo każdy błąd to już nie krok, ale milimetr od tragedii.
– Masz bardzo niebezpieczną pracę – dodała zupełnie poważnie Nina.
– Z prądem nie ma żartów. Nigdy nie dotykajcie wystających skądkolwiek kabli czy odkręconych gniazdek lub puszek prądowych. Wystarczy nawet chwila kontaktu z prądem a można stracić przytomność, poparzyć się lub stracić życie.
– Ja na pewno nie będę dotykać – zadeklarowała Nina. – Ale Kuba ma przy komputerze listwę z, której wystają trzy kabelki.
– Jeszcze nie kopie jakby, co – powiedział obojętnie Kuba.
– Naprawię to. Ok?
– Dzisiaj? – zapytała Nina.
– Jeżeli macie podstawowe narzędzia to jeszcze dzisiaj.
– Coś tam się znajdzie – odezwała się Ola zapewniając, że i takie rzeczy są w ich mieszkaniu.
– Chcecie do nas przyjechać na niedzielę? – zaproponowała babcia spoglądając na dzieciaki.
– Taaak! – wykrzyknęła Nina i natychmiast wpadła w jej objęcia.
– Kuba?
– Pewnie, że tak. A przywieziecie nas z powrotem?
– My pojedziemy po was – spojrzałem na Olę, która zaakceptowała moją propozycję.
– Ale najpierw kolacja.
Pomimo nalegań Oli i jej mamy, że sobie poradzą nie mogłem siedzieć z założonymi rękami. Nosiłem na stół razem z Niną wszystko, co wyciągnęły z lodówki i szafek. Widok kolorowych sałatek sprawił, że chciałbym powtarzać takie dni jak najczęściej. Wszystko wyglądało zdrowo i apetycznie. Kuba z dziadkiem poszli zagrać na konsoli, więc nie musiałem na pierwszym spotkaniu wdawać się w rozmowę ojca z chłopakiem córki. Nie byłem przygotowany na takie spotkanie i całe szczęście, że konsola wybawiła mnie od tak trudnego starcia.
O dwudziestej w październiku było już całkiem ciemno i choć jej rodzice mieli tylko pięćdziesiąt kilometrów do domu to dało się wyczuć w głosie Oli troskę o pomyślną jazdę. Zeszliśmy razem na dół. Na ręce Kuby widziałem zegarek, na szyi Niny fragment łańcuszka, więc oboje byli gotowi nawet na jednodniowy wyjazd. Mądre dzieciaki, którym nie trzeba nic tłumaczyć kolejny raz to efekt skutecznego wychowania i Ola mogła być z nich dumna.
Zlustrowałem otoczenie, ale nic nie przykuło mojej uwagi. O tej porze ciężko dostrzec kogokolwiek chowającego się w aucie kilkanaście metrów dalej. Obiecałem sobie, że po ich wyjeździe zajrzę do aplikacji i sprawdzę położenie nadajników. Zaczekaliśmy jeszcze kilka minut aż auto zniknęło za skrzyżowaniem. Nie widziałem żadnego, które by ruszyło za nimi.
– Spacer? – zaproponowałem Oli.
Tobi nie czekał na decyzje tylko ciągnął nas za sobą. Zabrałem walizkę z pickupa, bo przecież miałem zadanie do wykonania.
– Pozmywam a ty się zajmij tymi kabelkami.
– Pomogę ci a potem się tym zajmę. Może być?
– Skoro nalegasz.
Tym razem Ola zmywała a ja wycierałem na sucho. Kiedy skończyłem wytarłem dłonie w papierowy ręcznik i stanąłem za nią, gdy chowała suche naczynia do szafki.
– Dziękuję za wspaniały wieczór. Było smacznie, przyjemnie i tak rodzinnie.
– Starałam się, żeby było miło, ale wieczór jeszcze się nie skończył.
– Jak skończę może być późno…
Uwielbiałem gry słowne i szczególnie takie niejednoznaczne, ale uważałem je za dosyć ważne w budowie relacji. Domysły, szukanie konkretnej odpowiedzi pozwalały na poznawanie siebie, na odkrywanie swoich pragnień i oczekiwań.
– Taki fachowiec?
Uśmiechnąłem się na ten komplement, bo niby już kilka lat pracowałem w branży, ale znałem znacznie lepszych od siebie. A ja właśnie patrzyłem na lepszych od siebie, bo tylko ciężka praca i porównywanie swoich osiągnięć do innych pozwalały na ciągły rozwój charakteru, pasji i umiejętności.
Podniosłem listwę z podłogi. Odkręciłem śrubki i na spokojnie określiłem zakres naprawy. Niestety przewód wyglądał na złamany od jakiegoś zbyt długo trwającego przegięcia. Mógł jeszcze popracować, ale lepiej zarobić to na nowo przy okazji mocując go w obudowie. Ktoś musiał wyrwać go kilkoma mocniejszymi szarpnięciami. Obrałem trzy żyły i przylutowałem je w listwie, zakręciłem mocowanie w obudowie i podłączyłem do sieci. Wyłączniki lub jak się popularnie przyjęło bezpieczniki nie wyskoczyły a monitor zapalił się mrugając diodą w moim kierunku. Wszystko poszło zgodnie z planem.
– Wiedziałam, że fachowiec.
– Skoro tak uważasz – pocałowałem ją w czoło i dałem się pociągnąć za rękę do jej pokoju.
Na stoliku obok kanapy stały kieliszki, w których migał płomień palących się świeczek. Były jeszcze puste, ale wieczór był dopiero przed nami…
Dodaj komentarz