Nie pamiętam ile spałem, ale porządnie zaschło mi w ustach. Moje wargi nadal jednak smakowały ustami Oli. Ścisnąłem mocno pręt. Tak. Nadal leżał obok. Taktyka była prosta w razie sytuacji awaryjnej. Po chorym pacjencie żaden zbir nie spodziewa się za dużo, ale wystarczy gra słowna, żeby zbliżył się do ciebie a ty wtedy wbijasz pręt w jego aortę. Zbir wykrwawia się a ty wygrywasz walkę o swoje życie. Wszystko jest takie proste na filmach, ale w najgorszych momentach należy próbować nawet najtrudniejszych rozwiązań niż bezradnie patrzeć jak ktoś pozbawia cię życia.
Znana mi melodia oznajmiła, że właściciel niezapisanego w moim telefonie numeru próbuje się ze mną skontaktować. Wyobraźnia podpowiadała, że to osoba, której wyczekiwałem od kilku godzin. Jednak nie miałem pojęcia skąd ojciec Agi mógłby mieć mój numer. A może aspirant Kowalski chciał mnie poinformować, że zorganizował opancerzoną furgonetkę z oddziałem szturmowym wyposażonym w granaty hukowe i karabiny MP5, UZI czy UMP9. Wyobraźnia potrafi płatać niesamowite figle, gdy człowiek przebywa w takim miejscu.
Wychyliłem się i z trudem sięgnąłem po dzwoniący telefon. Numer wyglądał na komórkowy. Przesunąłem palcem po ekranie i przyłożyłem telefon do ucha.
– Kacper Biały. Słucham?
Przez kilka sekund nikt się nie odzywał, ale czułem podświadomie, że ktoś jest po drugiej stronie linii.
– Możemy się spotkać? – zapytał chropowaty głos.
– A z kim rozmawiam?
– Jacek Michalski.
– Nie mam nic panu do powiedzenia.
– Na pewno?
– Mój związek z Agą dobiegł końca. Ona nie żyje.
– Uważam inaczej.
– Że?
– Przez pana straciłem córkę a druga wyląduje w więzieniu. Z żoną nie żyłem w najlepszych stosunkach. Z jednej strony dobrze, że odeszła. Była dla nich ciężarem.
– Uważa pan, że chora osoba, która wymaga opieki od swoich najbliższych jest ciężarem?
– A co w tym dziwnego?
– Nic. Nie znałem zbyt bardzo pańskiej żony, ale po pańskich słowach jestem przekonany, że nie zasługiwał pan na jej miłość.
– Nie zasługiwałem?
– Przy ołtarzu coś się obiecuje współmałżonkowi.
– Zwykła formułka, żeby odbębnić ceremonię.
– Skoro pan tak uważa.
– Kiedy możemy się spotkać? – nalegał chropowaty głos.
– Obecnie nie jestem w najlepszym stanie.
– Jest pan w szpitalu?
Zaczęła się gra w kotka i myszkę. Teraz każde wypowiedziane przeze mnie słowo miało ogromne znaczenie.
– Skąd takie przypuszczenia?
– Rozmawiałem z Julią.
– I co panu powiedziała?
– To nie jest rozmowa na telefon.
– A skąd pan ma mój numer?
– Wystarczy zadzwonić do konkretnej firmy i powiedzieć, że technik źle wykonał instalację.
Ciężko przełknąłem ślinę. Julia wiedziała, gdzie mieszkam. Miałem tylko cichą nadzieję, że nie znała adresu Oli.
– W Toruniu jest tylko kilka szpitali.
– Nie mam panu nic do powiedzenia.
– Uważam inaczej.
– Żegnam – rozłączyłem połączenie i dodałem numer do blokowanych.
Nie wiedziałem ile dokładnie jest szpitali w Toruniu, ale facet miał nikłe szanse na szybkie odnalezienie właściwego. Nie czułem strachu podczas rozmowy, bo nie zachowywał się jakoś tajemniczo czy nerwowo. Pozory mogą jednak mylić. Ścisnąłem pręt bardzo mocno i zaraz wypchnąłem przed siebie. Jeżeli jej ojciec nie był wyszkolonym komandosem to taki cios bez problemu mógł go zaskoczyć dając mi natychmiastową przewagę.
Telefon zadzwonił ponownie. Odebrałem bez zastanowienia.
– Słucham?
– Co z tobą? Gdzie jesteś? – nerwowo pytała Ola.
– Nic mi nie jest. Bez obaw.
– Dlaczego nie ma cię w sali?
– Poprosiłem doktora, żeby przeniósł mnie do innego pokoju.
– Gdzie?
– Na końcu korytarza po lewej. Drzwi bez numerka. Proszę cię, żebyś się dyskretnie rozejrzała.
– Nie ma nikogo na korytarzu. Wchodzę.
Nigdy nie chciałem, żeby ktoś denerwował się z mojego powodu i widok jej zdezorientowanej twarzy zasmucił mnie natychmiastowo.
– Zobacz to!
Wyjąłem moją broń.
– Skąd to wziąłeś?
– Wymontowałem z łóżka.
– Co? W jaki sposób?
– Trochę pokombinowałem.
– Chyba nie zamierzasz komuś zrobić tym krzywdy.
– Użycie tego narzędzia to ostateczność.
– Mam coś dla ciebie – sięgnęła do torebki.
– Co to? – zerknąłem na opakowanie czegoś podobnego do dezodorantu w sprayu.
– Gaz pieprzowy.
– Aha.
– Zbyt kobiece? – uśmiechnęła się niebiańsko pomimo pokręconej sytuacji.
– W żadnym wypadku. Wspaniała decyzja. Dzięki tobie mam dwie bronie w razie, czego.
– Ale?
– Nie umiem tego użyć. Po prostu nie miałem nigdy styczności z takim czymś.
– Odchylasz to wieczko palcem i wciskasz ten czerwony przycisk.
– To wszystko? – zdziwiłem się prostotą obsługi dezodorantu drażniącego oczy.
– Sprzedawca w sklepie udzielił mi instruktażu. Pokazał na testowym egzemplarzu, jaki jest zasięg.
– Wspaniale się spisałaś. Załatwiłaś najlepszą w tej chwili dostępną legalnie broń. Bardzo ci dziękuję.
– Na pistolet trzeba mieć pozwolenie także nie ma szans na strzelanie.
– Nawet bym go nie chciał. Jak sobie pomyślę, że mógłbym was stracić idąc do więzienia…
– Nigdzie nie trafisz.
– Jak dzieci?
– Nina zaczęła wygrywać mecze z Kubą.
– Naprawdę?
Skinęła głową akceptująco uśmiechając się promiennie.
– Nie mogę się doczekać tego pojedynku.
– Oni też.
Patrzyłem na nią w milczeniu. Wyglądała pięknie pomimo tego wszystkiego. Jedynym moim marzeniem na teraz było przytulić ją siedząc gdzieś na kanapie podczas oglądania filmu.
– Miałem telefon.
– Od jej ojca?
– Uhm.
– I?
– Chce ze mną porozmawiać.
– O czym?
– O Julii i o tym, co się stało.
– Jak cię namierzył?
– Numer musiał podać mu ktoś z firmy, ale pytał czy jestem w szpitalu.
– I?
– Twierdzi, że rozmawiał z Julią. Pewnie mu powiedziała, że sprzedała mi kosę.
– Nie podoba mi się to.
– Mi również, ale lepiej być przygotowanym.
– Poproszę rodziców, żeby zostali u mnie jeszcze przez kilka dni. Ja zostanę tutaj.
– Nie zgadzam się.
– Będę spała, gdy ty będziesz czuwał.
– Nie ma takiej opcji. Nie będę narażał twojego życia.
– Dzwoniłeś do aspiranta Kowalskiego?
– Jeszcze nie. Zrobię to później.
– Kto wie, że tutaj jesteś?
– Oprócz ciebie, doktora Tomczaka może z jedna, albo dwie pielęgniarki.
– Mogę zostać?
Pokręciłem przecząco głową.
– Proszę cię o zwiększoną ostrożność. Nie wiem ile to może potrwać, ale czekam tylko na dzień, kiedy opuszczę szpital. Wtedy będę przy was bez przerwy.
– Śpij dobrze i trochę się uspokój. Może on faktycznie nie ma złych zamiarów?
Tym stwierdzeniem trochę mnie uspokoiła. Bo to może ja zbyt mocno nakręcałem tę sytuację.
– Niczego nie możemy być pewni.
Ścisnąłem mocniej jej dłoń a potem pocałowałem ją z uczuciem. To, co dla mnie robiła znaczyło o wiele więcej niż wszystkie skarby tego świata.
W drzwiach stanęła nieco zasmucona. Musiałem posłać jej delikatny uśmiech.
– Uważaj na siebie i dzieci. Wszystko się niedługo skończy.
Skinęła głową delikatnie się uśmiechając. Zamknęła drzwi a ja opadłem na łóżko głęboko wzdychając. Niczego nie byłem pewien, ale tylko ona i dzieci dawali mi poczucie siły i natchnienia do walki z tym, co się zaczęło dziać wokół mnie.
Dodaj komentarz