Tylko środy, cz.1

Wojciech Zimny, najlepszy przyjaciel mojego brata, nigdy nie był moim przyjacielem. Nienawidziliśmy się nienawiścią czystą, która przeszywała do szpiku kości. On drwił z tego, że byłam drobna jak nieopierzony kurczak z tasiemcem, ja wyśmiewałam jego styl dresiarza z odwiecznym, irytującym katarem i akcentem ulicznego cwaniaka. Tylko ze względu na mojego brata Michała, utrzymywaliśmy pozory wzajemnej uprzejmości, szacunku i odrobiny zainteresowania. Przeważnie. Kiedy tylko nie towarzyszył nam Misiek, osiągaliśmy szczyty chamstwa, a nasze pyskówki im dłuższe, tym stawały się absurdalniejsze. Jednak w odczuciu mojego brata relacja moja i Wojtka, choć chłodna, była oparta na pewnym fundamencie. Jakim? Tylko Bóg i Michał raczą wiedzieć. Istotne jest to, że Misio ufał Zimnemu na tyle, by zostawić mnie pod jego opieką na czas wyjazdu na stypendium do Stanów. Jakbym sama nie umiała o siebie zadbać… Biedny Michałek nie przeczuwał katastrofy, która wisiała w powietrzu.
1.
Mam na imię Natalia. Mam dwadzieścia trzy lata i moja opowieść zaczyna się niecałe dziesięć lat po wypadku. Dlaczego to zaznaczam? W życiu każdego człowieka są pewne momenty, które przesądzają o jego dalszym losie. Na niektóre mamy wpływ, na inne nie. Ja nie miałam i tak moje życie dzieli się na dwa etapy: przed i po nadzianiu się na nóż młodego gostka z bramy, który pomylił mnie z moją koleżanką.
Nasza dzielnica nigdy nie należała do spokojnych. Przed oczami przeskakują mi sceny gonitwy kilku kolesi z młotkami w ręku za jakimś niepozornym chłopakiem. Innym razem byłam niemym świadkiem awantury, która dla jednego z uczestników skończyła się pod kołami nadjeżdżającego auta. Facet nie przeżył. A mnie Zimny kazał jak najszybciej biec do domu.
O dziwo, w tym zapomnianym przez Boga i policję miejscu, nigdy nie bałam się o siebie. Byłam siostrą Misia, tego Misia, który trzymał ze wszystkimi, uczył się świetnie, ale nie zadzierał nosa i zawsze miał czas na piwo, a jak ktoś zasłużył potrafił nieźle przywalić. Nie bez znaczenia dla otoczenia było to, że Michał jako jedyny przyjaźnił się z największym sukinsynem na dzielni. Tak, Wojtek i mój brat mogliby skoczyć za sobą w ogień, podczas gdy ja pierwszego wrzuciłabym do ognia po prostu.
Tego dnia nic nie zapowiadało, że wydarzy się coś niezwykłego. Dzień jak co dzień – pobudka, śniadanie, prysznic, szkoła. Niecodzienny okazał się powrót. Podobno chłopak z bramy miał zlecenie od zazdrosnej dziewczyny, która nie mogła pogodzić się z tym, że jej ukochany odkochał się nagle i stwierdził, że pociągają go wdzięki innej, całkiem podobnej do mnie laski. Byłam podobna do innej, ale nie byłam nią. Na moje nieszczęście podobieństwo wystarczyło do ataku. Zleceniodawczyni wydała nożownikowi prosty rozkaz: "… zostaw jej pamiątkę po mnie”. Pamiątką okazała się głęboka blizna na lewym policzku i bezużyteczne oko, którego w kontakcie z nożem nie udało się uratować. A ponieważ chłopak z bramy lubił swoją profesję, w gratisie pchnął mnie jeszcze w brzuch. Wykrwawiałam się powoli, cicho. Nie mam żalu do ludzi, którzy mnie mijali. Ciemna brama, dziewczyna cała we krwi, mnóstwo deszczu i mnóstwo niepotrzebnych problemów w miejscu, gdzie celem większości było po prostu przetrwać.  
Znalazł mnie Wojtek. Odpływałam powoli w błogi sen, ale zdążyłam zapamiętać jeszcze coś dziwnego w wyrazie jego oczu i usta zaciśnięte w cienką linię. Był blady, napięty. Pomyślałam wtedy, że to napięcie musi strasznie boleć. Mnie już nic nie bolało. Czułam ulgę, że już nie boli. Byłam spokojna. Pamiętam, że podniosłam dłoń i dotknęłam jego policzka. Uśmiechnęłam się słabo, coraz gorzej widziałam na lewe oko, ale chciałam, żeby odwzajemnił mój uśmiech. Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam, żeby się martwił.
Zimny pochylił się nade mną i po raz pierwszy w życiu nie unikał kontaktu. Nie był zły, zakłopotany, nie uciekał. Położył swoją dłoń na mojej. Z czułością. Wydawało mi się, że płacze i coś szepce, ale nagle wokół mnie zrobił się straszny raban. Karetka, ratownicy. Chwilę później urwał mi się film.
Długo dochodziłam do siebie. W międzyczasie ktoś powiedział mi, że tamtego chłopaka z bramy ktoś inny skatował tak, że dwa miesiące przeleżał w szpitalu, a przez następny rok na nowo uczył się chodzić. Dziewczynę, która nasłała nożownika ogolono do zera. Dzielnia się nie pierdoli.
Mnie już zupełnie dano spokój. Miałam podwójny immunitet. Nie byłam już tylko siostrą tego Misia. Byłam miejscowym dziwactwem. Mój wygląd fascynował ludzi, ale i odstręczał. To, co mi się przytrafiło, stało się za wcześnie. Za wcześnie, żeby dostrzec chłopców, za wcześnie, żeby mieć pretensje do świata, że wolą piękne, świeże i nieskazitelne twarze moich koleżanek, nie moją. Blizna na policzku i blady odcień lewego oka stały się częścią mnie. Nigdy więcej nie myślałam o tamtej nastolatce sprzed incydentu (tak policja nazwała napaść na mnie). Nie myślałam o jej marzeniach, planach, o tym, co byłoby, gdyby. Jej po prostu już nie było, a pewne sfery życia, pomimo wielkiej tęsknoty, stały się nieosiągalne.
I tak w wieku dwudziestu trzech lat byłam dziewicą. Zatraciłam się w nauce, choć nigdy nie byłam nawet w połowie tak inteligentna, jak mój brat, więc dwoiłam się i troiłam, żeby był ze mnie dumny. A bardzo chciałam, by był.
Ojciec poszedł w tango niedługo po moim wypadku i już nie wrócił. Matki nie znałam. Michał utrzymywał nas sam. Zaprzepaścił wiele szans, które daje młodość – na miłość, szaleństwo i zabawę. Zawsze będę mu wdzięczna za to, że nie chodziłam głodna, brudna czy niewyspana. Jego duma to był mój obowiązek.
A teraz mój brat, dla którego chciałam być idealna, wyjeżdżał. Zasługiwał na to stypendium jak nikt inny. Michał Wierzba, przyszły lekarz. Tylko… dlaczego zostawiał mnie z tym porąbańcem, który miał w głowie zieloną papkę zamiast mózgu? Prosiłam, groziłam, krzyczałam i płakałam. Na nic. Misio był nieugięty. Twierdził, że będzie mógł spokojnie poświecić się nauce, bez zamartwiania o mnie. I tak Wojtek wprowadził się do naszego małego, dwupokojowego mieszkania z widokiem na okna awanturujących się wieczorami sąsiadów i śmietnik.
- Nie myśl, że mnie to też nie wkurwia – powiedział przestępując próg pierwszego dnia z torbą sportową wielkości kopertówki, w której miał podobno rzeczy na cały trzymiesięczny pobyt.
"Jak zwykle elokwentny… Trafiłeś w punkt Zimny, trafiłeś w punkt” – pomyślałam z niechęcią.
2.
Na szczęście większość czasu mijaliśmy się, nawet weekendy nie stanowiły dla nas problemu. Zimny wychodził wcześnie rano, wracał dobrze po dwudziestej drugiej. Ja uczyłam się i cieszyłam, że mam dom praktycznie dla siebie. Tak naprawdę widywaliśmy się tylko w środy. Kończyłam zajęcia o trzynastej, a Wojtek miał w tym dniu wolne. Nie wiem, czym się zajmował, ale to, co robił musiało być bardzo męczące, bo wieczorami dosłownie padał na łóżko. Kiedy tylko mógł, ćwiczył. Często przyłapywałam go na podciąganiu. Musiałam to przyznać – robił ze swoim ciałem podczas ćwiczeń niesamowite rzeczy, tak jakby grawitacja w ogóle dla niego nie istniała. Patrzyłam z zafascynowaniem na grę mięśni pod skórą, na olbrzymi tatuaż skrzydeł na plecach, który powinien być tandetny, ale nie był. Czasem Zimny przyłapywał mnie na tej wnikliwej obserwacji. Nie peszyło go to, wręcz przeciwnie uśmiechał się pod nosem i prężył jeszcze bardziej. Jak ja wtedy chciałam mu przywalić w nos… Byłoby to trudne, bo on ma sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, a ja o ponad trzydzieści mniej, dlatego najczęściej ograniczałam się do spojrzenia pod tytułem "daruj już sobie” i szłam do kuchni. Co ciekawe, mimo moich małych gabarytów zawsze pod tym spojrzeniem jakby miękł, pokorniał. Przypominał wtedy olbrzyma, na którego ktoś nakrzyczał i nie dał lizaka, groźnego, ale niewinnego zarazem, bo zupełnie niezdającego sobie sprawy ze swojej siły. Bawiła mnie władza, jaką nad nim mam. Wiem, że nigdy by mnie nie uderzył. Dlaczego? W odróżnieniu ode mnie i Michała, Wojtek znał swoją matkę. Los dał mu szansę, żeby ja pokochać. I Zimny wykorzystał ją w pełni. To była jedyna osoba w jego życiu, poza moim bratem, dla której mógłby zrobić wszystko i kiedy zachorowała na raka robił. Zmarła trzy lata temu, a Wojtek, jeśli było to w ogóle możliwe, zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Mama Zimnego była niezwykłą osobą, uwielbiałam z nią rozmawiać i jestem pewna, że pustki w sercu jej syna po niej nigdy nikt nie zapełni. Wiedziałam, że miał powodzenie u dziewczyn, ale nie słyszałam, żeby jakąś się interesował. Podobno był zakochany od lat w kimś nieosiągalnym, ale mnie tak naprawdę guzik to obchodziło.
Nie szło mi na studiach. Od początku wiedziałam, że ten kierunek był błędem, ale jak tylko Michał usłyszał słowo "polibuda”, oczy zaświeciły mu się tak, że nie mogłam zrezygnować. Dwa pierwsze lata to był prawdziwy koszmar, ale nikt o tym nie wiedział. Przetrwałam je, bo zapisałam się na zaoczną psychologię. Traktowałam te studia jak odskocznię i hobby. Niestety trzeci rok na politechnice okazał się tragedią i zaklinanie rzeczywistości upychaczami już nie pomagało. Ze stresu bardzo schudłam. Stałam się jeszcze drobniejsza. Niecały miesiąc po wyjeździe Miśka dowiedziałam się, że na pewno nie zaliczę sesji.
Tej środy wyjątkowo nie zastałam Zimnego w mieszkaniu po powrocie z uczelni, co było mi bardzo na rękę. Usiadłam w naszej małej kuchni, oparłam czoło o wysłużony blat, a rękom pozwoliłam bezwładnie zwisać po bokach. Czułam zmęczenie, bezgraniczne, wszechogarniające zmęczenie. Nigdy nie było ze mną tak źle. Robiło mi się wszystko jedno… Nie usłyszałam przekręcanego w zamku klucza. Nie zauważyłam wielkiej postaci w szarym dresie wchodzącej do kuchni i górującej nade mną. Zapadłam w ciemność.
Obudziłam się w swoim łóżku, ubrana w podkoszulek, w którym zazwyczaj śpię.
- Ten tatuaż to tryptyk? – zapytał cicho z fotela obok.
- Nie sądziłam, że znasz takie słowo – odparłam zgryźliwie. Odpowiedziała mi cisza.
- Po co pytasz skoro przebierając mnie chyba dokładnie mnie obejrzałeś? – zapytałam lekko zachrypniętym głosem.
- Chciałem się upewnić, że czwartego nie schowałaś gdzieś w okolicach cipki.
- Ooo, czyli jednak coś ci umknęło. Może za bardzo skupiłeś się na cyckach? – przewrócił tylko oczami.
- Gdybym zrobił sobie taki, podzieliłbym go na trzy. Dlaczego pióra?
- Daj mi spokój.
- Odpowiedz.
Nabrałam głęboko powietrza przygotowując się wewnętrznie na salwę śmiechu.
- Bo… - zawahałam się – bo potrzebowałam czegoś lekkiego w swoim życiu, blisko siebie. Tak, wiem, że nie zrozumiesz.
- Gdzie są pozostałe? – nie byłam przygotowana na dalsze pytania. Myślałam, że będzie rozbawiony, a on, ku mojemu zdziwieniu, drążył nieustępliwie i jakoś poważnie dalej.
- Chuj cię to obchodzi.
- Gdzie?
Poddałam się. To bez sensu.
- Dziwię się, że o to pytasz. Nie zauważyłeś przy przebieraniu mnie?
- Robiłem to szybko.
- Oprócz tego na ramieniu jest jeszcze jedno na boku, trochę poniżej piersi, na żebrach. Trzecie jest na kostce.
- Jak to możliwe, że żaden z nas tego na ramieniu nie zauważył?
- Może patrzycie na mnie, ale mnie nie widzicie?
- Nieprawda.
- To dosyć świeża sprawa.
- Co się stało? – nie zrozumiałam na początku, że zmienił temat.
- Nat, nie mdleje się od niczego.
- Masz czasem tak, że życie cię przerasta?
- Cały czas.
- Te studia… - urwałam.
- Meczysz się na nich – dokończył za mnie.
- Nie sądzę, żebym je skończyła.
- To je rzuć.
- To nie jest takie proste. A Michał? Cieszył się jak dziecko, że to polibuda i w ogóle.
- Zrozumie.
- Trudno jest dogonić ideał, wiesz?
- Może już jesteś idealna, jaka jesteś tylko w sposób, którego nie dostrzegasz? Jak tam psychologia?
- Skąd wiesz?
- Niedawno zostawiłaś w kuchni swoje notatki.
- Nic mu nie mów.
- Dlaczego?
- Bo… to byłaby dla niego strata czasu, fanaberia.
- Nie rozumiem cię. Widać, że to naprawdę kochasz. Cieszyłby się tym razem z tobą, jeśli myślisz inaczej to nie znasz w ogóle swojego brata.
- To w nim jesteś zakochany?
Wstał do wyjścia. Nigdy nie widziałam go jeszcze tak wściekłego. Przyglądał mi się intensywnie aż zrobiło mi się gorąco i głupio. Naciągnęłam na siebie kołdrę po szyję.
- Po prostu nic mu nie mów, ok?
- Ok.
Wyszedł.
3.
Zrobiłam sobie tygodniową przerwę od nauki. Wojtek tego nie komentował, chyba nawet mu ulżyło, że po omdleniu zdecydowałam się zostać jakiś czas w domu. Pod koniec pierwszego dnia postanowiłam zrobić generalne porządki w domu. Na pierwszy ogień poszła kuchnia. Pucowałam szafki, myłam naczynia podśpiewując cicho piosenkę, której nauczyła mnie babcia ze strony ojca.
- A ty księżniczko w sznur pereł ubrana, tańcz sama, tańcz sama. Ja mam miłość i nie będę już płakała, nie będę płakała, więcej nie – pod koniec wyłam już na pół osiedla tak mnie wzięło.
Nie widziałam za sobą Zimnego, który stał oparty o blat i przyglądał mi się z rozbawieniem. Kiedy się odwróciłam i zobaczyłam, że nie jestem sama, przestraszyłam się tak, że z rąk wypadł mi namydlony talerz.
- Nigdy mi tak nie rób! – wrzasnęłam.
- Talentu do śpiewania to ty nie masz za grosz – nie przejął się w ogóle moim krzykiem.
- Tak? Może zaśpiewasz lepiej?
Podszedł bliżej jak kot – cicho, z gracją, o którą nigdy bym go nie posądzała. Był jakiś inny niż zwykle, drapieżny. Zrobiło mi się nieswojo. Patrzył mi głęboko w oczy, a kiedy chciałam odwrócić wzrok przytrzymał moją brodę dłonią. Pozmyślam, że to śmieszne. Stoję w fartuchu na środku kuchni, pod nogami mam rozbity talerz i mokrą od wody i płynu podłogę, a nade mną stoi olbrzym, który właśnie nabiera powietrza, żeby zaśpiewać mi piosenkę dla dzieci.
- A ty księżniczko… - zaczął, a ja zdębiałam. Miał cudowny głos, słodki, taki… ciepły. Nie, nie było to profesjonalne, ale… rozczulające. Jakby ten duży facet brał udział w jakimś konkursie, w której nagrodą był mój uśmiech. Widziałam to. Zrobiło się bardzo intymnie, a świat za oknem przestał istnieć. Czas w kuchni zwolnił.
- Ja mam miłość… - zaakcentował to, choć śpiewał cicho, a mnie zrobiło się jeszcze bardziej nieswojo. Uparcie wpatrzona w jego szyję nie zauważyłam jak przechyla głowę i szepce mi do ucha niezgodnie ze słowami piosenki – Ja mam twoją miłość…
Ocknęłam się. Zrobiłam krok w tył.
- Co ty pierdolisz? – milczał, ale nie przestał intensywnie mi się przyglądać.
Poczułam, że grunt usuwa mi się pod nogami. Odwiązałam fartuch i cisnęłam go w kąt. Wymijając go, trąciłam Zimnego mocno ramieniem.
- Porąbaniec – zdążyłam jeszcze powiedzieć kręcąc głową, zanim uciekłam do swojego pokoju zatrzaskując na amen drzwi.


Napisane w przerwie między "Szkłem".
Pozdrawiam,  
Kamyk

JakKamyk

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użyła 2847 słów i 15600 znaków, zaktualizowała 19 lip 2018.

7 komentarzy

 
  • yrek

    ...."spojrzał mi gleboko w oczy"....to w koncu ma oczy? czy tylko jedno??

    22 lip 2018

  • JakKamyk

    @yrek na jedno nie widzi,jest bezużyteczne,ale nie zmienia to faktu, że jak każdy posiada dwa😊dziękuję  
    za czujność i popracuje nad tym, bo to rzeczywiście niezreczne

    22 lip 2018

  • edi

    ozeszkurwanywlesie ,zaczyna sie cosik dziac  piknie  oby tak dalej  :bravo:  :yahoo:

    21 lip 2018

  • iamnaughty1990

    Wielkie brawa za talent :bravo:

    20 lip 2018

  • Ningru

    Piękne!!!

    20 lip 2018

  • Hush

    Pokochałam :*

    20 lip 2018

  • Lordvader

    Oj będzie się działo, mam taką nadzieję.  :bravo:

    19 lip 2018

  • dolly

    zaczyna się bardzo dobrze

    19 lip 2018