Remont cz 6

Remont cz 6W ten sposób, przy każdej niemal okazji, robotnicy wzywali mnie, żebym wchodziła na rusztowanie. Za każdym razem robili to z udawaną powagą, choć aż za dobrze widziałam błysk rozbawienia w ich oczach.  
Codziennie znajdowali jakiś nowy, najczęściej śmiesznie błahy powód – raz był to odpadający fragment czegoś, innym razem rysa na belce, której wcześniej nikt nie zauważył. Czasem chodziło o „coś dziwnego z dachem”, a czasem o cieknącą rynnę. Często – o dziwo – coś nie działało tylko wtedy, gdy akurat znajdowałam się niedaleko.

Oczywiście, zapewniali mi „pełne bezpieczeństwo”. Na dole zawsze, ale to zawsze, czekali dwaj robotnicy, trzymający drabinę z przesadną troską – zadzierali głowy, wypatrując, czy dobrze postawiłam stopę. Ale ich wzrok rzadko zatrzymywał się wyłącznie na stopie... Ich dłonie ściskały szczeble drabiny tak, jakby trzymali coś znacznie cenniejszego.

Zadziwiające, że problemy z dachem czy ścianami pojawiały się niemal wyłącznie wtedy, gdy miałam na sobie spódnicę – nigdy, absolutnie nigdy, gdy ubrałam spodnie. Wtedy nagle wszystko zdawało się działać bez zarzutu: dach szczelny, ściany proste jak od linijki.

Gdy wspinałam się na rusztowanie, czułam na sobie spojrzenia – może nie tak nachalne, ale zbyt intensywne, by je zignorować. Dreszczyk niepokoju mieszał się z czymś dziwnie przyjemnym. Wspomagały to niewątpliwie męskie żarty, które towarzyszyły "akcjom naprawczym".

     Często też zaskakiwali mnie, przychodząc niespodziewanie wcześnie rano – dużo wcześniej, niż się umawialiśmy. Otwierałam wtedy drzwi jeszcze zaspana, ubrana jedynie w szlafroczek opinający niedbale koszulkę nocną.  

Bywało, że szlafroczek nieco się rozwiązał albo zsunął z ramienia, odsłaniając fragment ciała, którego nie planowałam pokazywać. Wtedy udawałam, że tego nie zauważam, choć dobrze czułam, jak ich spojrzenia wędrują niżej, zatrzymując się dłużej, niż wypadało. Mieli przy tym okazję obejrzeć dokładnie moje koszulki do spania. A to tę bardzo króciutką, ledwie zakrywającą biodra, z cienkiego materiału... A to tamtą – z głębokim dekoltem, który prowokował, żeby spoglądać... Pamiętam, jak majster raz nachylił się do mojego ucha i półszeptem, z tym swoim chropowatym głosem, rzucił: „Pani Marto… oj, trudno się tera będzie skupić na robocie…”.

Była też ta koronkowa – niezwykle prześwitująca, wręcz nieprzyzwoita, ale jakże wygodna. W tamtym poranku, kiedy ją miałam na sobie, i szlafroczek opadł nieco niżej, zapadła cisza, jakby naraz zapomnieli, po co przyszli. A ja, z pozorną nonszalancją, zapraszałam ich do środka, odwracając się i czując niemal fizycznie, jak ich spojrzenia ślizgają się po moich łopatkach, po plecach, po nogach…

Być może powinnam się oburzyć. Być może powinnam zwrócić im uwagę. Ale… prawda jest taka, że z każdą taką scenką czułam coś na kształt dziwnej ekscytacji.

Potem zwykle, nieco zniechęcona ich porannym wtargnięciem, przechodziłam do łazienki. Miałam swój poranny rytuał – długi prysznic, który koił mnie, a jednocześnie budził do życia. I choć okno w łazience było stosunkowo małe, zasłonki, wykonane z jasnego, delikatnego materiału, jakoś nigdy nie zasłaniały go do końca. Może to przez moje roztargnienie?  Wyjątkowo często zdarzało mi się zostawiać to okno odsłonięte – akurat na takiej wysokości, żeby ci, którzy akurat „przypadkiem” mieli coś do zrobienia w ogrodzie czy na rusztowaniu, mogli rzucić okiem.

Zadziwiające, jak często robotnicy mieli akurat wtedy prace w pobliżu mojego okna. Kręcili się powoli, jak muchy w smole, przechodzili tam i z powrotem, coś mierzyli, coś sprawdzali z udawaną uwagą, odstawiali narzędzia, wracali po „zapomniany” młotek, znowu podchodzili… Kręcili? Nie. Czatowali. Wiedziałam o tym, czułam to. Udawali, że czegoś szukają z zacięciem, że coś im „spadło” akurat pod moim oknem. A ja w tym czasie… z ostentacyjnym wręcz spokojem, brałam prysznic.

Uwielbiam długie prysznice. Ciepła woda spływająca kaskadami po skórze, gęsta piana z upojnym zapachem jaśminu, dłoń przesuwająca się powoli po ciele – najpierw delikatnie po szyi, potem zmysłowo po ramionach, powoli muskając piersi, czując każdy ich zarys… aż po płaski brzuch. A potem niżej, po udach. Myję się dokładnie. Ale stoję wówczas odwrócona tyłem do okna. Nigdy przodem – to byłaby już zbyt otwarta, zbyt bezwstydna prowokacja.

I wtedy dobiegały mnie ciche, przytłumione szmery. Głosy, wypowiadane szeptem, niemal konspiracyjnie, jakby dzielili się najpilniej strzeżoną tajemnicą. Ale okno, to stare, nieszczelne okno, miało ramę, z delikatną szczeliną – przez którą słyszałam więcej.

„– Ale ona ma boską pupę…” – wyszeptał któryś z nich, z charakterystyczną nutą podziwu i pożądania.

„– Fajnie byłoby jej tak dać mocnego klapsa…” – dodał drugi trochę zachrypniętym głosem.

Zamarłam na krótką chwilę pod strumieniem gorącej wody. Oddech uwiązł mi w piersi. Serce mocniej zabiło. Fala gorąca rozlała się po ciele. Czy powinnam się oburzyć? Czy powinnam się poczuć dotknięta, wręcz zbezczeszczona? A może powinnam zaciągnąć zasłonki?  
Czułam na sobie ich wzrok, niczym fizyczny dotyk. Piana powoli spływała po moich  pośladkach, a ja wsłuchiwałam się w to co za oknem, "to" wypełnione męskim pragnieniem.

„– No kurna... mogłaby się odwrócić przodem!” – padło wreszcie z nutą desperacji. Domyślałam się od początku, że czyhają na ten jeden moment, w którym uda im się choć przez chwilę zobaczyć moje nagie piersi. I właśnie dlatego się z tym nie spieszyłam. Przeciągałam każdą chwilę pod prysznicem, celebrując dotyk gorącej wody na skórze. Wiedziałam, że czekają. I że muszą obejść się smakiem.

Zazwyczaj tak właśnie było. Gdy tylko kończyłam kąpiel, wyciągałam ręcznik – i zamaszyście owijałam się nim, zasłaniając wszystko, zanim ktokolwiek zdążył nacieszyć oczy. Ale… raz czy dwa… pozwoliłam sobie na drobny, niewinny „przypadek”. Szybki obrót, jakby odruchowy, niedbały. Ręcznik jeszcze nie uniesiony, opadał luźno. Biust migający w świetle poranka – dosłownie na sekundę, ulotna wizja. I wtedy… szmer za oknem, niemal zbiorowy. Cichy, urwany oddech, jakby ktoś wstrzymał powietrze. Słyszałam stłumiony dźwięk, jakby któryś z nich uderzył łokciem kolegę w ramię, a potem pośpieszny szept: „Widziałeś?!”

Potem celebrowałam ubieranie się. Wiedziałam, że wciąż czają się przy oknie, udając, że coś poprawiają na rusztowaniu. Zyskiwałam na czasie, wydłużając każdą chwilę niczym artystka przed lustrem. Przesadnie długo nakładałam pończochy – najczęściej cieliste albo czarne z wyraźnym, intrygującym szwem z tyłu, który podkreślał linię łydki. Unosiłam nogę wysoko, z gracją opierając ją o krawędź krzesła, by dać im lepszy widok, i z uwagą naciągałam pończochę – palce wsuwające się w materiał, powoli, z namaszczeniem, aż po samo udo, czując jego gładkość. Potem poprawka – wygładzanie każdej drobnej zmarszczki, tak żeby materiał przylegał idealnie. I sprawdzanie, czy szew idzie równo. A jeśli nie – zaczynałam od nowa, z precyzją i niemal sceniczną powagą.

Ten moment… miał w sobie coś teatralnego. Byłam na scenie, a światło poranka było moim reflektorem. Oni – chłonącą każdy ruch widownią.

Nasłuchiwałam. Dochodziły mnieprzytłumione komentarze, ściszone chichoty, jak u chłopców podglądających przez dziurkę od klucza, ekscytujących się każdą drobnostką. A ja, z każdą chwilą, z każdym powolnym, zmysłowym ruchem dłoni po udzie, czułam, jak rośnie napięcie między nami, niczym niewidzialna nić.

A komentarze…? Ach, te były najsoczystsze, najbardziej dosadne, bez żadnych hamulców.

„– Ale ma nózie!” – sapnął Bandziorek z przejęciem. Czułam to. „– Bosko wyglądają w tych pończochach... Stworzone do rozkładania!” – dodał już szeptem.

„– Chciałbyś, żeby rozłożyła je przed tobą…” – prychnął Janusz, z nutą złośliwej zazdrości. „– Nie dla pasa kiełbasa!”

Potem znów odezwał się Bandziorek, już bardziej zamyślony, niby żartobliwie, ale jakoś ciężej, z goryczką i nutą rezygnacji:

„– Ciekawe... przed jakimi frajerami je rozkłada?”

Stałam przed lustrem, naciągając drugą pończochę. Ich słowa, choć ordynarne, a nawet prostackie, miały swój dziwny, surowy urok – nieprzyzwoicie szczery, brutalnie męski.

Czy mnie to raziło? Dziwne, ale nie.

Historyczka

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 1486 słów i 8854 znaków, zaktualizowała 9 sie o 14:34.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Tory

    Pani do "remontu" idealna :napalony:

    25 kwi 2020

  • Użytkownik Historyczka

    @Tory Dziękuję za komentarz :) Co wymaga u niej, Twoim zdaniem, wyremontowania?

    25 kwi 2020

  • Użytkownik Tory

    @Historyczka  Dla mnie nic ma idealne kształty, śliczną pupcię, świetny biust a powiedziałem "remont" żeby nie mówić pieprzyć  :redface:

    25 kwi 2020