Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Remont 62 - Szarża trzech...

Remont 62 - Szarża trzech...Oczy Bandziorka płonęły, gdy wraz z Januszem zaczęli się do mnie zbliżać. Czułam się jak zwierzyna osaczona przez sforę głodnych wilków. Stanisław, choć wciąż we mnie, jakby poczuł narastające napięcie. Jego pchnięcia stały się szybsze, bardziej gwałtowne, jakby chciał się mną nasycić, zanim chłopcy zdążą się dobrać.
— No, Stachu, zróbże nam miejsce! — zaśmiał się Bandziorek, stając tuż przy łóżku. — My tu czekamy, aż pani profesor będzie gotowa na solidną, podwójną dawkę!
Janusz stał nieco z tyłu, jego twarz była spocona, a wzrok utkwiony we mnie. Mimo że  niby był nieśmiały, widziałam w jego oczach to samo dzikie pożądanie, co u Cygana. Czułam się wystawiona na ich pożądliwe spojrzenia jak na tacy,  Moje rozchylone uda, spódnica podciągnięta wysoko, stringi tkwiące na kostkach — wszystko to sprawiało, że czułam się kompletnie obnażona, nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.
Stanisław warknął, wściekły na uwagę Bandziorka. Jego ego, wyraźnie urażone, sprawiło, że zaczął mnie rżnąć z jeszcze większą furią. Łóżko jęczało pod nami, trzeszczało coraz głośniej, grożąc całkowitym rozsypaniem się. Bałam się, że zaraz wylądujemy na podłodze.
— Niech pan nie szarżuje, panie Staszku! — wyszeptałam, choć głos uwiązł mi w gardle. - Zaraz... zaraz się rozpadnie... Zostawi pan mnie... samą na deskach...
To ich tylko jeszcze bardziej rozbawiło. — A to nic! — Bandziorek parsknął śmiechem, a Janusz dołączył do niego chichotem. — Jak się wyrko rozpadnie, to pani profesor będzie miała jeszcze większą przygodę! Na gołych deskach, z trzema chłopami naraz! Co to będzie za historia do opowiadania!
Czułam, jak moja godność, kruszy się z każdym ich słowem, z każdym pchnięciem Stacha.  
Bandziorek podszedł jeszcze bliżej, wyciągnął rękę i bezczelnie pogłaskał mnie po udzie. — No to co Martusiu? Gotowa na dwóch naraz? — Jego głos był szorstki, przyprawiał mnie o dreszcze.
Zamknęłam oczy. Już nie było odwrotu.
Czekałam w napięciu, czując, jak serce wali mi w piersi jak młotem. Każda sekunda dłużyła się w nieskończoność, wypełniona echem ich śmiechów i mojego przyspieszonego oddechu. Czułam, jak Stanisław nagle zwalnia, a potem z głośnym stęknięciem wycofuje się ze mnie. Poczułam nagłą ulgę, ulgę niemal bolesną, ale jednocześnie pustkę. Moja cipka, rozgrzana i spuchnięta do granic, pulsowała po jego brutalnej penetracji, domagając się czegoś, co miało właśnie nadejść…
— No to teraz nasza kolej! — ryknął Bandziorek, a jego oczy błysnęły dziko, niczym oczy myśliwego, który właśnie dopadł swoją zwierzynę. W jego głosie słyszałam niecierpliwość, ale i triumf, bezczelny a jednak... tak cholernie podniecający.
Wtedy zdarzyło się coś, czego się nie spodziewałam, coś, co na moment wstrzymało mój oddech. Janusz, który stał dotąd z boku, nieśmiały i zamyślony, niemal niewidoczny, nagle ruszył do przodu z zaskakującą determinacją. Czułam jego obecność tuż obok, jego ciepły oddech na mojej skórze. Spojrzałam na niego, wciąż zszokowana, ale i zafascynowana. Jego twarz spocona, a w oczach, które dotąd wydawały się takie niewinne, widziałam to samo dzikie, nieskrywane pożądanie, co u Cygana. Wyglądał, jakby toczyła się w nim wewnętrzna walka, ale ostatecznie podniecenie zwyciężyło, a opory znikły w ogniu żądzy.
Bandziorek bezceremonialnie odsunął Stanisława, który stał jeszcze ciężko oddychając. W jego oczach widziałam zazdrość, niemal namacalną złość, że musi ustąpić miejsca młodszym. Cygan popchnął mnie mocniej na łóżko, które wciąż trzeszczało niebezpiecznie, jakby protestując przeciwko kolejnym aktom brutalności. Czułam, jak każda sprężyna ugina się pod moim ciężarem, a deski jęczą złowrogo.
— Teraz zobaczymy, jaka to z ciebie damulka nauczycielka! — wysyczał, stając nad moimi rozłożonymi nogami, a jego wzrok świdrował mnie na wylot. Byłam bezbronna, moja spódnica wciąż uniesiona wysoko, stringi na kostkach, a ja sama leżałam, jak ofiara na ołtarzu.
Janusz podszedł z drugiej strony, jego ruchy były mniej pewne, ale determinacja malowała się na twarzy, jakby podjął jakąś wewnętrzną decyzję, której nie mógł już cofnąć. Poczułam dłoń na udzie. Była drżąca, ale silna, a jej dotyk wywołał we mnie kolejną falę dreszczy. Bandziorek rzucił mu spojrzenie pełne zniecierpliwienia.
— No co tak stoisz jak kołek?!. Bierzesz się za robotę! Pani profesor czeka!
Janusz, posłuszny rozkazowi kolegi, pochylił się nade mną, a ja poczułam drżące ręce na udach. Jego oddech był ciepły i nieregularny, czułam, jak całe jego ciało drży z podniecenia. Kompan, widząc jego wahanie, niecierpliwie posunął się naprzód.
— No, Januszek, na co czekasz? Wsadzaj go!— burknął, a ja poczułam, jak jegotwardy członek dotyka mojej łechtaczki, jednocześnie, gdy Janusz szukał wejścia. Byłam rozciągnięta i obolała po Stachu, ale ta nowa, podwójna bliskość wzbudziła we mnie mieszankę paniki i ekscytacji.
Poczułam palący ból, gdy Janusz wepchnął się we mnie z jednej strony, a Bandziorek niemal jednocześnie z drugiej. Moja cipka, już i tak na granicy wytrzymałości, pod naporem dwóch penisów, jakby miała się rozerwać. Z moich ust wydobył się stłumiony krzyk, choć wciąż miałam zatkaną buzię. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie były to łzy bólu. Były to łzy szoku, upokorzenia, ale też... niekontrolowanej rozkoszy.
Czułam, jak Janusz porusza się we mnie, nieśmiało i niepewnie, ale jednocześnie z narastającą siłą. Jego ruchy były chaotyczne. Bandziorek, naprzeciwko, brutalny i bezwzględny. Jego ruchy były miarowe i głębokie, a ja czułam, jak członek dobija do samej macicy, uderzając w jej ścianki z każdym pchnięciem.
— A co, Martusiu? Smakuje ci podwójnie? — Bandziorek szepnął mi do ucha, a jego oddech palił moją skórę. Jego głos był pełen satysfakcji, a ja czułam, jak jego ręka zjeżdża niżej, łapiąc moje piersi i ściskając je mocno.
Część mnie krzyczała z oburzenia i wstydu, a druga, ta mroczna i zakazana, rozkoszowała się każdą chwilą tej perwersyjnej tortury. Moje ciało drżało, napięte do granic możliwości, a ja czułam, jak moje mięśnie zaciskają się wokół ich penisów, próbując utrzymać je w sobie, mimo że to tylko potęgowało ból.
Stanisław, stojący z boku, przyglądał się temu z zaciętą miną. Widziałam w jego oczach mieszankę złości i podniecenia. Chyba nie mógł znieść, że to nie on jest teraz w centrum uwagi. Jego oddech wciąż był ciężki, a jego wzrok nie spuszczał ze mnie ani na chwilę.
W pewnym momencie Bandziorek szepnął coś Januszowi, a ten, jakby na sygnał, zaczął poruszać się szybciej, dopasowując się do rytmu Bandziorka. Teraz czułam dwa penisy pracujące w idealnej synchronizacji, rozciągające mnie na niewyobrażalne sposoby. Było to niewiarygodnie intensywne, niemal bolesne, ale jednocześnie przynoszące orgiastyczną przyjemność. Czułam, jak moja cipka pulsuje, jak krew krąży w niej szybciej, a każdy nerw w moim ciele był pobudzony do granic.
Słyszałam ich ciężkie oddechy, ciche jęki Janusza i triumfalne pomruki Bandziorka.
Czas zdawał się zwalniać i przyspieszać jednocześnie. Każda sekunda trwała wieczność, a jednocześnie cała ta orgia zlewała się w jeden, niekończący się wir wrażeń. Czułam, jak Bandziorek mocno trzyma mnie za biodra, pchając się we mnie z taką siłą, że niemal odrywa mnie od łóżka. Janusz, choć drobniejszy, z każdym ruchem nabierał pewności, a młode ciało pulsowało energią. Jego dłoń, początkowo niepewna, teraz bezwstydnie błądziła po moim udzie, mocno czułam jego palce na skórze.
Moje ciało, mimo niewyobrażalnego rozciągnięcia, zaczęło reagować w sposób, który mnie przerażał i podniecał jednocześnie. Mięśnie pochwy, z początku sztywno napięte od bólu, teraz zaczęły zaciskać się i rozluźniać, jakby w jakimś dzikim tańcu, odpowiadając na ruchy ich penisów. Czułam, jak krew napływa do moich intymnych części, a każdy nerw krzyczy z nadmiaru bodźców. Moje wnętrze pulsowało, a ja byłam na granicy krzyku.
Stanisław, stojący obok, nie mógł dłużej znieść bycia widzem. Jego oddech stał się jeszcze cięższy, a ja czułam, jak jego dłoń, niczym gorące żelazo, zaciska się na moim udzie, tuż obok dłoni Janusza. To było jak ogień, który rozpalał moją skórę. Jego wzrok był utkwiony w moich biodrach, które pod wpływem pchnięć chłopców unosiły się i opadały w szalonym rytmie.
Bandziorek, czując obecność Stanisława, nagle odwrócił głowę. — Co, Stachu? Chcesz się dołączyć? — Zabrzmiało to jak wyzwanie. — Może pani profesor zniesie i trzech naraz? Co, Martusiu? Pewno chcesz być tak naszpikowana!
Zamarłam. Moje ciało było już na skraju wytrzymałości. Dwa penisy we mnie to było coś, czego nigdy sobie nie wyobrażałam. Trzy? To wydawało się niemożliwe, niewyobrażalne, absurdalne. Moja cipka pęknie. Ale w głębi duszy, mimo paraliżującego strachu, poczułam perwersyjny dreszcz podniecenia. Moje ciało drgnęło w oczekiwaniu.
Stanisław, bez słowa, pochylił się. Czułam jego ciężar nad sobą, jego oddech na mojej szyi. Jego dłoń, która spoczywała na moim udzie, teraz powędrowała w górę, w stronę brzucha, a potem, z zaskakującą delikatnością, zaczęła masować łechtaczkę. To było jak rażenie prądem. Całe ciało zadrżało, czułam, jak fala rozkoszy rozlewa się po wnętrzu.
Ich głosy, ich ciężkie oddechy, moje własne, stłumione jęki—wszystko to tworzyło kakofonię, która wypełniała mój umysł, zagłuszając wszelkie myśli o przyzwoitości czy godności. Byłam całkowicie poddana, bezbronna, a jednocześnie... nigdy wcześniej nie czułam się tak podniecona.
Poczułam trzeci, potężny nacisk. Moja cipka, już tak rozciągnięta, że myślałam, że pęknie. Ból był niemal nie do zniesienia, tak ostry, że momentalnie zapomniałam o wszystkim innym. Moje ciało wygięło się w łuk, a ja, mimo zatkanej buzi, próbowałam krzyczeć. To było niemożliwe, nieludzkie! Ale jednocześnie… w tym nieludzkim bólu pojawiła się fala niewyobrażalnej rozkoszy, która przeszyła mnie na wskroś. Stanisław, z ciężkim oddechem, wszedł we mnie od tyłu, a ja poczułam, jak moje wnętrze rozrywa się pod naporem jego i dwóch pozostałych.
Teraz czułam ich wszystkich. Bandziorka i Janusza we mnie, poruszających się w synchronicznym, brutalnym rytmie, rozciągających mnie do granic możliwości. I Stanisława, którego dłoń wciąż masowała moją łechtaczkę, doprowadzając mnie do szaleństwa, podczas gdy on sam, niczym drapieżnik, penetrował mnie od tyłu.
Moje zmysły były rozbudzone do granic. Czułam każdy mięsień napinający się pod skórą. Słyszałam ich sapnięcia, szeptane wulgaryzmy, które teraz, w tym transie, brzmiały jak mantra. Zapach ich potu, męskiej woni, mieszał się z zapachem mojej własnej wilgoci, tworząc upojną, cielesną mieszankę.
Byłam całkowicie w ich władzy. Moja wola, moja godność, moje zasady—wszystko to zniknęło, roztopiło się w tym wirze cielesności. Byłam tylko ciałem, uległym, rozciągniętym do granic możliwości, faszerowanym przez ich brutalne pchnięcia. I ku mojemu własnemu przerażeniu, czułam, że jestem na skraju czegoś niesamowitego, czegoś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
Bandziorek, który dotąd był najbardziej agresywny, nagle jakby uspokoił się. Jego ruchy, wcześniej pełne brawury, stały się bardziej metodyczne. Czułam, jak jego mięśnie napinają się, a w jego oczach widziałam chłodną determinację, której wcześniej nie dostrzegłam. Nie było w nim już tylko młodzieńczego zapału; teraz był tam drapieżny instynkt, samca który chciał mnie posiąść całkowicie, zawładnąć każdą cząstką mojej istoty. Mówił do mnie szorstko, ale jego słowa, choć wulgarne, miały w sobie dziwną moc.
— Dawaj, Martusiu, dawaj! — warczał, a jego głos był niski i gardłowy. — Jeszcze nigdy nie miałaś tak rozpychanej cipki!
Janusz, zazwyczaj nieśmiały, również uległ przemianie. Początkowo jego ruchy były nerwowe i niezgrabne, teraz jednak stały się płynniejsze, bardziej celowe. W jego oczach pojawił się błysk, który przyprawiał mnie o dreszcze — mieszanka niewinności i jakby okrucieństwa. Czułam, jak jego ciało napina się z wysiłku, a on sam, z każdym pchnięciem, stawał się coraz bardziej zuchwały. Jego oddech, blisko mojej szyi, był gorący i przyspieszony. Czułam jego rosnące podniecenie, które udzielało mi się w jakiś dziwny sposób.
Stanisław, ten pozornie małomówny i najstarszy z nich, pokazał swoje prawdziwe oblicze. Jego penetracja od tyłu była najgłębsza i najbardziej bezwzględna. Czułam, jak jego twardy członek niemal rozrywa mnie na wylot, a każdy jego ruch był ciężki i nieubłagany. Nie było w nim pośpiechu, tylko chłodna, zwierzęca determinacja, by osiągnąć swoje. Jego dłoń wciąż masowała moją łechtaczkę, ale teraz czułam, jak jego palce stają się bardziej natarczywe, bardziej brutalne, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości. Jego milczenie było najbardziej przerażające — dawało mu aurę bezwzględnego kata, który wie, co robi i nie potrzebuje słów, by wyrazić swoją dominację.
Byłam jak marionetka w ich rękach, moje ciało poruszało się w rytm ich brutalnych pchnięć. Każdy z nich pokazywał swoją inną, drapieżną stronę, a ja, ku mojemu własnemu zdziwieniu, czułam, że chcę właśnie tego. Chciałam poczuć każdy milimetr ich męskich, mięsistych tłoków, każdą kroplę ich potu, każdy ich szept. Moje ciało paliło się żywym ogniem, a umysł był na granicy szaleństwa, całkowicie pochłonięty tym nieludzkim doświadczeniem.

Z każdym pchnięciem, z każdym brutalnym ruchem w moim wnętrzu, mężczyźni zdawali się tracić resztki człowieczeństwa. Stawali się bardziej atawistyczni, pierwotni, niczym drapieżniki, które wpadły w szał godowy. Ich twarze wykrzywiały się w grymasach wysiłku i dzikiej przyjemności, a z ich gardeł wydobywały się niskie pomruki i gardłowe dźwięki, które ledwo przypominały ludzką mowę.
Najbardziej zaskakująca była przemiana Janusza. Ten nieśmiały chłopak, którego jeszcze niedawno uczyłam w szkole, teraz był niczym zwierzę. Jego oddech stał się ciężki i chrapliwy, a z jego ust wydobywały się wulgarne słowa, których nigdy bym się po nim nie spodziewała.
— O tak, kurwa, tak! Rozciągnij się, dziwko! — ryknął, a jego głos był obcy, zniekształcony przez podniecenie i agresję. Jego dłonie, które dotąd były drżące i niepewne, teraz bezwzględnie chwyciły moje biodra, z siłą, której nie przewidywałam. Zaczął pchać się we mnie z taką furią, że czułam, jak jego kość łonowa uderza o moją.
Czułam, jak jego młody, twardy członek bezlitośnie szturmuje moje wnętrze, a każde pchnięcie było niczym cios. To nie był już ofermowaty uczeń. To był nieokiełznany, prymitywny mężczyzna, który odkrył swoją ciemną stronę, i to właśnie on, ten z pozoru najmniej groźny, stał się najbardziej wulgarny i bezwzględny. Jego oczy, kiedyś pełne skrywanego podziwu, teraz były mętne i zaciemnione, pozbawione jakiejkolwiek iskry świadomości. Były oczami drapieżnika.
Bandziorek i Stanisław, widząc przemianę Janusza, tylko się rozochocili. Ich własne pchnięcia stały się jeszcze bardziej brutalne, jakby rywalizowali o to, kto z nich mnie bardziej doprowadzi na skraj. Leżałam pod nimi, uwięziona w tym szalonym tańcu, a granica między jawą a snem, między rzeczywistością a koszmarem, stawała się coraz bardziej zamazana.
Moje ciało, choć obolałe i wyczerpane, paradoksalnie zdawało się budzić do nowego życia. Każdy ich ruch, każdy wulgarny szept, każdy dotyk—wszystko to wzbudzało we mnie coraz silniejsze, niekontrolowane drżenie. Byłam na granicy utraty przytomności, ale jednocześnie świadoma każdej, nawet najmniejszej, cząstki tego przerażającego i cudownego doświadczenia. Czułam, jak całe moje ciało drży w rytm ich ruchów, a z mojego wnętrza wydobywa się narastające, nieznane mi dotąd gorąco.
Janusz, wciąż we mnie, jakby opętany, nie panował już nad sobą, jego oddech był jakby zwierzęcy, a twarz wykrzywiona w dzikim grymasie. Jego dłonie, niczym szpony, gniotły moje piersi z brutalną siłą. Czułam ostry ból, gdy jego palce wgniatały się w moją skórę, a moje sutki, stwardniałe od podniecenia, zdawały się pękać pod jego naporem. Ten ból jednak dziwnie mieszał się z falą obezwładniającej rozkoszy, która rozlewała się po moim ciele. Jego usta były tuż przy moim uchu, a każde słowo, które wykrzykiwał, uderzało mnie niczym bicz, chłoszcząc moją duszę i rozpalając moje ciało.
— Moja pani profesor, teraz jesteś moją suczką! — jego głos był pełen triumfu, niemal psychopatyczny, a w jego tonie pobrzmiewała nieokiełznana satysfakcja. — Od pierwszej lekcji marzyłem o tej chwili. O każdej z tych chwil, kiedy udawałaś, że mnie nie widzisz, kiedy patrzyłaś na mnie z tym swoim wyniosłym uśmiechem. Żeby cię zerżnąć. Żeby cię tak po prostu wyruchać. Nie. nie tak po prostu, ale wyruchać jak dziwkę!
Na słowo „dziwka” moje ciało zadrżało. Poczułam, jak krew uderza mi do głowy, a rumieniec wstydu zalewa moją twarz. Powinnam czuć odrazę, oburzenie, chęć ucieczki. Zamiast tego, czułam jak ciepła fala rozlewa się w moim podbrzuszu, a mięśnie pochwy zaciskają się jeszcze mocniej wokół dwóch wypełniających mnie członków. Z moich ust, choć wciąż zatkanych, wydobył się cichy, gardłowy jęk, który był mieszanką bólu i niewypowiedzianej rozkoszy. Był to jęk totalnego poddania.
— To dlatego, że byłaś taka niedostępna, taka elegancka. Zawsze byłaś miła na lekcji i uśmiechnięta, ale im bardziej byłaś miła, tym bardziej wydawałaś się na dystans. Byłaś jak wyzwanie, rozumiesz?! — warczał, a jego głos unosił się, niemal przerywany przez urywany oddech. — Chłopcy często rozmawiali o tobie, że chcieliby cię wyjebać. Ale wiedzieli, że to nierealne. Że nigdy, przenigdy taka cnotka jak ty by nie dała.
Jego słowa były jak potwierdzenie moich najgłębszych, najmroczniejszych fantazji. Czułam, jak pęka we mnie ostatnia tama, ostatnia bariera przyzwoitości. Każde jego zdanie, choć miało mnie upokorzyć, tylko pogłębiało to perwersyjne podniecenie.
— A teraz ja posuwam cię jak sukę. Ja, największa oferma z klasy mogę sobie ciebie wydymać jak... — zaciął się na moment, szukając odpowiedniego słowa, a jego oczy rozbłysły w szaleńczym uniesieniu. — jak kurwę!
Na to ostatnie słowo, „kurwa”, poczułam, jak całe moje ciało ogarnia dreszcz, który był tak intensywny, że niemal wywołał skurcz. To było tak, jakby te wulgarne słowa były kluczem do jakiejś ukrytej komnaty w mojej psychice, komnaty pełnej zakazanych pragnień. Z moich ust, już nie tylko zatkanych, ale i lekko rozchylonych w niemej ekstazie, wydobywał się coraz głośniejszy, stłumiony pisk, który był na granicy krzyku. Czułam, jak moje piersi, gniecione przez Janusza, reagują na ten szał.
Bandziorek i Stanisław, którzy przyglądali się tej scenie, byli niczym widzowie na przedstawieniu. W ich oczach widziałam fascynację dla tej przemiany Janusza. Bandziorek, wcześniej tak dominujący, teraz patrzył na swojego młodszego kolegę z nieukrywanym podziwem. Jego własne ruchy stawały się jeszcze bardziej brutalne, jakby chciał dorównać dzikości Janusza. Stanisław, stojący za mną, z wielkim taranem rozpierającym mój tyłek, patrzył na Janusza z zaciętą miną, a jego oddech był ciężki. Jego członek, pulsował w moim zwieraczu, rozciągając mnie do granic możliwości, a każde pchnięcie było niczym tortura, która jednocześnie wywoływała szalone pragnienie. Czułam, jak jego dłoń, wciąż masująca moją łechtaczkę, staje się coraz bardziej bezwzględna, doprowadzając mnie na skraj.
— Boże, jak mnie to podniecało... — Ta myśl, te słowa, były jedyną jasną i świadomą rzeczą w moim umyśle, który tonął w wirze szału. Moje ciało drżało w rytm ich pchnięć, a ja czułam, że jestem gotowa na wszystko, na każde upokorzenie, na każdą perwersję.
Moje ciało drżało w rytm ich pchnięć, na granicy wytrzymałości, na granicy świadomości. Każdy nerw krzyczał, a ja czułam, jak narasta we mnie fala, która lada moment miała mnie pochłonąć. Ich oddechy były ciężkie, gardłowe, a ich ciała napinały się w ostatnim wysiłku.
Nagle poczułam, jak Bandziorek, z przodu, z potężnym jękiem, napina się i z głośnym parsknięciem wytryskuje swoje nasienie na mój biust. Gorąca, lepka ciecz rozprysnęła się na moich piersiach, spływając po stwardniałych sutkach i kapiąc na pościel. Czułam jej ciepło, jej zapach, a ten widok i to doznanie tylko pogłębiły moje doznania. Zaś on sam, wyczerpany, opadł na mnie, ciężko oddychając.
Chwilę później, Janusz, który wciąż był we mnie, z dzikim okrzykiem, który był mieszanką triumfu i ulgi, gwałtownie wystrzelił swój ładunek. Poczułam, jak jego członek pulsuje we mnie, a potem, gdy wycofał się na ułamek sekundy, gorąca sperma trysnęła prosto na moją twarz. Część trafiła w moje włosy, część spłynęła po czole, a kilka kropel wpadło mi do oka, powodując pieczenie. Byłam cała nią pokryta, czułam jej smak na wargach, jej zapach w nozdrzach. To było obrzydliwe i jednocześnie... niewiarygodnie podniecające. Janusz, z zaciśniętymi zębami, wciąż drżący, patrzył na mnie z triumfem w oczach, jakby podziwiał swoje dzieło.
A potem, gdy Bandziorek i Janusz już się wycofali, pozostał Stanisław. Jego bezwzględny taran wciąż rozpierał mój tyłek. Ruchy stały się jeszcze intensywniejsze, a wrażenie potęgował jego jakby zwierzęcy oddech. Nagle poczułam, jak jego dłoń, ta sama, która wcześniej masowała łechtaczkę, teraz gwałtownie chwyta szczękę i otwiera mi usta. Zanim zdążyłam zareagować, poczułam, jak jego gorący, twardy członek wciska się w moje usta, a potem, z potężnym skurczem, wtryskuje do nich swoje nasienie.
Było ciepłe, słone, gęste. Poczułam, jak wypełnia moją buzię, podczas gdy Stanisław, z kamienną twarzą, przytrzymał mnie za podbródek, zmuszając, żebym połknęła jego produkt... Nie miałam wyboru. Przełknęłam, czując, jak lepka ciecz spływa mi do gardła. To było ostateczne upokorzenie, ostateczny akt dominacji. Czułam jego smak, jego zapach, a całe moje ciało drżało, nie z obrzydzenia, ale i z jakiejś potwornej, niekontrolowanej emocji. Stanisław, po wszystkim, wycofał się, jego oddech był potwornie ciężki, ale w jego oczach widziałam chłodną satysfakcję.

Leżałam tam, pokryta ich nasieniem, z jego smakiem w ustach, obolała, wyczerpana, ale jednocześnie... całkowicie spełniona. Granica między bólem a przyjemnością, między wstydem a podnieceniem, zatarła się całkowicie. Byłam ich. Obserwowałam ich teraz, a to, co robili, przypominało jakiś prymitywny rytuał, zakończenie udanego polowania.
Najpierw Stach. Ten sam, który przed chwilą wpompował we mnie swoją ostatnią kroplę, teraz, bez słowa, wycofał się, jego ogromny członek wciąż lśnił od moich soków i jego nasienia. Moje oczy śledziły każdy jego ruch. Z namaszczeniem, z niemal rytualną precyzją, wytarł go w moją spódnicę, tę samą, którą chwilę wcześniej miałam podciągniętą do pasa. Czułam oburzenie na tę bezczelność, na to, jak traktuje moją… moją godność. Ale jednocześnie, ten akt jawnego poniżenia, to bezceremonialne użycie mojej odzieży jako szmaty, podniecało mnie dziwnie.  
Potem Bandziorek. Z szyderczym uśmiechem pochylił się i podniósł mój stanik, ten sam, który zsunął mi z piersi. Obrócił go w palcach, ocenił, a potem z jawną, wulgarną satysfakcją skomentował: "Taki duży cyckonosz to w sam raz na mojego chuja!" Moje serce biło jak oszalałe, gdy patrzyłam, jak najpierw w jedną, potem w drugą miseczkę wyciera swojego spoconego penisa, zostawiając na delikatnej tkaninie ślady swojego zwycięstwa. Czułam się bezbronna, ale i zdziwiona, jak bardzo ten widok wzmagał moje wewnętrzne drżenie.
Wreszcie przyszła kolej na Janusza. Ten z pozoru nieśmiały chłopak, który przeobraził się w wulgarnego drapieżnika, teraz długo nie mógł znaleźć moich majtek. Szukał ich gorączkowo, jego wzrok błądził po podłodze, jakby szukał ukrytego skarbu. Kiedy wreszcie znalazł tę koronkową bieliznę, podniósł z niemal obsesyjną ostrożnością. Zobaczyłam, jak jego palce, drżące jeszcze z podniecenia, niezwykle starannie wycierały w nią jego członek. Robił to z precyzją, jakby chciał, żeby każda kropla wsiąkła w koronkę, zostawiając trwały ślad.
Spojrzał na majtki, a potem na mnie, wyszeptał, z trudem łapiąc oddech:
"Tak, pani profesor... tak... To teraz już cała twoja bielizna będzie przesiąknięta nami! Jak założysz ją jutro, na lekcji, będziesz wiedziała, że nosisz na sobie dowód, że jesteś moją, naszą dziwką! I będziesz o tym myślała, co nie? Będziesz myślała, jak cię wyruchaliśmy, jak kurwę! I nikt, kurwa, nie będzie o tym wiedział, tylko my i ty! A ty będziesz wiedziała, do kogo należałaś. Do mnie. Do nas!"
Jego słowa były niczym ostatni cios, to niewiarygodne, że pochodziły z ust tak nieśmiałego chłopca, przecież mojego ucznia...
Wyczerpana, obolała, ale i dziwnie... spełniona, podniosłam się lekko na łokciach. Moje ciało drżało, ale musiałam to zrobić. Musiałam ich błagać. Moja godność, choć tak bardzo zdeptana, prosiła o ratunek.
"Proszę..." – wyszeptałam, a mój głos był ledwie słyszalny. Spojrzałam na każdego z nich po kolei, próbując znaleźć w ich oczach choć cień litości, choć iskrę szacunku. Bezskutecznie. Ich twarze, wciąż spocone i wykrzywione zmęczeniem, emanowały teraz triumfem.
"Błagam was, chłopcy... Błagam! Nikomu o tym nie mówcie! To... to zniszczy mnie. Moją reputację. Moją pracę. Moje całe życie!" – Łzy napłynęły mi do oczu, nie były to łzy bólu, lecz paniki i bezsilności.
Bandziorek, który właśnie założył koszulkę, parsknął śmiechem. "Oj tam, pani profesor. Przecież to tylko... mała korepetycja była, co nie?" – Jego oczy błysnęły perfidnie.
Janusz, stojący obok, uśmiechnął się, jego wargi wciąż lekko lśniły od mojej wilgoci. "No właśnie. Pani profesor wie, że my cicho jak grób. Chyba że... pani profesor nie zechce..."
Stanisław, jak zwykle milczący, tylko skrzyżował ręce na piersi. Jego wzrok spoczął na mnie, zimny i oceniający, jakby już kalkulował, ile może z tego wyzyskać.
"Ale ja wam wierzę…" – próbowałam jeszcze, desperacko chwytając się ostatniej nadziei. – "Przecież wy... Jesteście chłopakami z zasadami."
Bandziorek znowu się zaśmiał, tym razem głośniej, a Janusz dołączył do niego chichotem. "My mamy panią profesor na haka, o tak! I to się liczy!" – Podszedł do mnie, kucnął i szepnął, a w jego głosie pobrzmiewała groźba. – "A co do zasad, to my mamy jedną. Że jak się zabieramy za taką cnotkę, to już do końca ją wykorzystamy."

Bandziorek, z triumfalnym uśmiechem, skinął głową w stronę Janusza. Odsunął się lekko, żeby spojrzeć mi prosto w oczy.
"A taką miała pani opinię cnotliwej" — zaśmiał się, a jego głos był pełen kpiny, wymawiając słowo "cnotliwej" z wyraźnym naciskiem. To zdanie, tak wypowiedziane, uderzyło mnie mocniej niż fizyczny cios. Było to jak ostateczne rozerwanie ostatniej zasłony.
Wszystkie moje wewnętrzne bariery runęły. Wiedziałam, że to koniec. Koniec Marty, pani profesor, którą znali wszyscy z jej nienagannej reputacji. Połknęłam suchą ślinę, czując gorzki smak porażki, ale i dziwnego spełnienia. Spojrzałam na nich, a w moich oczach musiało być widoczne przerażenie, która powoli ustępowała miejsca rezygnacji.
"Dobrze," – wydusiłam, a każde słowo było ciężkie, jak kamień. Mój głos był ledwie szeptem, ale wyraźnym. – "Zrobię, co zechcecie. Cokolwiek. Bylebyście nikomu o tym nie mówili. Bylebyście trzymali to w tajemnicy."
Bandziorek uśmiechnął się szeroko, zadowolony. Jego oczy zalśniły, a widać było, że to, co zaszło, tylko wzmocniło jego poczucie władzy. Podszedł bliżej, kucnął znowu obok łóżka i delikatnie, niemal czule, dotknął mojego ramienia. Ten dotyk był jeszcze bardziej przerażający niż ich wcześniejsza brutalność.
"No, taką pani profesor to my lubimy," – powiedział, a jego głos był teraz miękki, ale z wciąż wyczuwalną stalową nutą. – "Proszę panią, słowo się rzekło. My umiemy trzymać gębę na kłódkę. Ale za to pani będzie nam musiała spłacić dług."
Janusz podszedł bliżej, jego twarz znów przybrała ten podwójny wyraz – młodzieńczej naiwności połączonej z perwersyjnym sprytem. "Każdy z nas ma swoje życzenie, pani profesor. I pani je musi spełnić. Bez gadania."
Stanisław, stojący nieco z boku, tylko skinął głową, potwierdzając słowa kolegów. Jego milczenie było najbardziej wymowne. Wiedziałam, że dla niego "życzenie" będzie czymś, co przekroczy wszelkie granice.
Czułam, jak wpadam w pułapkę. Pułapkę, którą w pewnym sensie, nieświadomie, sama sobie zastawiłam. Ich życzenia. Ich fantazje…
Pierwszy swe życzenie wyartykułował Bandziorek. Pobrzmiewał w nim jego kompleks. Otóż był on… nanalfabetą. Dlatego jego fantazja była dziwna. Chciał, żebym do niego napisała list. List w którym go chwalę, chwalę to, jak mnie przeleciał i deklaruję swą uleglość…
Zatem siedząc przy mojej toaletce w sypialni, pisałam, czytając to co piszę - na głos. Brzmiało to tak.

Mój Drogi Bandziorku,
Nie wiem, czy to kiedykolwiek przeczytasz, ani co sobie pomyślisz. Wczoraj... wczoraj wydarzyło się coś, co zmieniło mnie… na zawsze.
Wiesz, nigdy nie uczyłam Cię w szkole, i tego żałuję. Słyszałam, że nie ukończyłeś nawet podstawówki.
Ale co rusz widywałam Cię. Najczęściej w autobusie. Pamiętam, gdy kiedyś próbowałeś mi zaglądać pod spódnicę, czułam dreszcz. To było takie bezczelne, takie odważne. Innym razem pamiętam, jak stałeś za mną w tłoku… i ocierałeś się o mnie… udawałam oburzoną, ale w środku czułam coś, czego się bałam przyznać – to było podniecenie. Byłam wściekła na siebie, że moje ciało tak reaguje, ale nie mogłam nic z tym zrobić.
Kiedy natomiast wczoraj mnie posiadłeś, to było coś, czego nigdy bym sobie nie wyobraziła. Było brutalnie, a jednocześnie... Boże, jak mnie to podniecało! To było jak żaden inny raz w moim życiu. Czułam, jak mogłam Ci dać… dać jak dziwka... A to, że aż dwa razy w ciągu nocy mnie "wymłóciłeś" – to tylko dowód, jak bardzo byłam Twoja.
Kiedy patrzyłeś na mnie tymi swoimi oczami, pełnymi dzikiego pożądania, i kiedy powiedziałeś mi, że jestem kurwą... Boże, jak to brzmiało! Powinnam się oburzyć. Ale zamiast tego, poczułam, jak moje wnętrze drży, a krew pulsuje mi w żyłach. Było to tak prawdziwe, tak pierwotne. Te słowa rozbudziły we mnie coś, o czym nie miałam pojęcia.
Chciałam Ci podziękować za to, że mnie tak potraktowałeś. Za to, że pokazałeś mi, kim naprawdę jestem pod tą całą fasadą. I dziękuję Ci za nasienie, które we mnie i na mnie zostawiłeś. Czułam je jak jakiś talizman. Było to namacalne przypomnienie tego, co się wydarzyło, i tego, jak bardzo mnie to zmieniło.
To było upakarzające i cudowne jednocześnie. I wiem, że od tamtej chwili, nie jestem już tą samą Martą. Jestem Twoją Martą. Twoją dziwką.
Twoja, Marta.
Bandziorek był zachwycony. Pozostali zazdrościli mu wyraźnie. Zwłaszcza, gdy przekazywałam mu napisany własnoręcznie list. Drżałam z podniecenia i ciekawości - co wymyślą jego koledzy.
Kolejny był Janusz.
Jego oczy zapłonęły, gdy Bandziorek i Stanisław spojrzeli na niego z oczekiwaniem. Młodzieńcza, ale teraz już bezwzględna, perwersja wzięła górę.
“Moje życzenie jest proste, pani profesor" – zaczął Janusz, a w jego głosie pobrzmiewała dziwna ekscytacja. – "Chcę panią wziąć w szkole. W klasie."
Moje serce zamarło. W szkole? To było świętokradztwo, najgorsze z możliwych. "Janusz, proszę... To niemożliwe..." – próbowałam protestować, ale moje słowa brzmiały bez przekonania.
Chłopak uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się ten sam szaleńczy błysk, co wcześniej. "Ale tak. Najlepiej podczas przerwy. Zawsze o tym marzyłem. Że pani, taka niedostępna, taka elegancka, będzie leżała na ławce w naszej klasie, leżała na plecach… z zadartą spódnicą… a ja... a ja będę panią… po prostu… rżnął."
Wziął głęboki, drżący oddech, niemal rozmarzony, a ja czułam, jak całe moje ciało ogarnia dreszcz. To było jego najskrytsze pragnienie, wizja takiej totalnej dominacji. "To zawsze było moje marzenie, pani profesor. Od samego początku, odkąd zobaczyłem panią pierwszy raz. Żeby to zrobić właśnie tam, w miejscu, gdzie pani nas uczyła. Żeby każdy, kto przejdzie obok klasy, mógł poczuć, że coś się tam niezwykłego dzieje. Że pani, pani profesor... jest nasza. Że jest moją suczką!"
Na te słowa Janusz spojrzał na Bandziorka i Stanisława, a w jego oczach widziałam, że chce im zaimponować. Chce, żeby zobaczyli, jak daleko jest w stanie się posunąć. Czułam, jak krew uderza mi do głowy. Scena ze szkoły była symbolicznym aktem mego upokorzenia, w dodatku wystawionym na ryzyko. To było coś więcej – to było symboliczne zbezczeszczenie całego mojego świata.

Na słowa Janusza, że chce mnie "rżnąć" w klasie podczas przerwy, moje ciało przeszedł paraliżujący dreszcz. W mojej głowie zderzyły się dwie skrajne emocje: panika przed totalną kompromitacją na myśl o tak perwersyjnym akcie. To było niemożliwe. Moja szkoła, moja klasa, miejsce, które symbolizowało moją godność i autorytet, miało stać się areną mojego upokorzenia…
Me usta rozchyliły się, ale żaden dźwięk nie wydostał się z gardła. Byłam sparaliżowana, a jednocześnie czułam, jak w moim podbrzuszu rozpala się znajome ciepło. To było chore, ale… niezaprzeczalne.
Bandziorek zaśmiał się głośno, klepiąc Janusza po plecach. "No proszę! Mały Janusz to ma fantazję! Ale to jest... kurde, to jest mistrzostwo świata!" – Patrzył na mnie, a w jego oczach widziałam podziw dla pomysłu kolegi, ale też czaiła się w nich myśl, jak on sam będzie mógł to wykorzystać. "No, pani profesor, tego się pani nie spodziewała, co? Że największa oferma z klasy będzie panią rżnąć na pani własnym biurku?"
Janusz, podbudowany reakcją Bandziorka, dumnie wypiął pierś.
Stanisław, jak zwykle, milczał. Ale jego spojrzenie było najbardziej wymowne. W jego oczach widziałam chłodne zadowolenie, ale i coś więcej – ciche, perwersyjne oczekiwanie. Jego życzenie z pewnością będzie jeszcze bardziej ekstremalne, skoro to Januszowi udało się wymyślić coś tak szalonego. Czułam, że ten plan, ten szatański pomysł Janusza, zostanie zaakceptowany. Nie miałam wyboru. Moje milczenie, moje drżenie ciała, było dla nich wystarczającą odpowiedzią.
Musiałam poddać się jego perwersyjnej fantazji. To było tak straszne, a jednocześnie tak rozpalające…

Teraz przyszła kolej na Stanisława. Wiedziałam, że jego życzenie będzie inne, cięższe, bo on nie potrzebował słów, by dominować. Spojrzał na mnie, a w jego oczach, które wydawały się najstarsze z całej trójki, nie było podniecenia, tylko bezwzględna, cicha determinacja.
"Moje życzenie jest proste, pani profesor," – powiedział wreszcie Stanisław, a jego głos, choć niski, miał w sobie ciężar. – "Nie chcę żadnego konkretnego miejsca ani konkretnej godziny. Chcę, żebyś paniusiu była dla mnie zawsze dostępna."
Moje serce zamarło. Dostępna? "Co... co to znaczy?" – zapytałam, a mój głos był ledwie słyszalny.
Stanisław podszedł bliżej, jego postać rzucała na mnie długi cień. "To znaczy, że gdziekolwiek się spotkamy, kiedykolwiek, paniusiu, ty będziesz gotowa. Bez pytań. Bez sprzeciwu. Wystarczy, że dam znać, a ty mi wtedy dasz, Bez względu na to, gdzie będziemy, czy ktoś będzie patrzył, czy nie. I bez względu na to, co będziesz elegancka damulko miała na sobie."
Czułam, jak ogarnia mnie zimny dreszcz. To nie było jednorazowe upokorzenie, jak to z Januszem. To była totalna kontrola nad moim ciałem i moim życiem, nad każdą chwilą. To było zniewolenie. Stanisław chciał, żebym była jego prywatną dziwką na każde zawołanie, w każdej sytuacji. Mój Boże!
"Będę patrzył," – kontynuował Stanisław, jego głos był monotonny, ale przeszywający. – "Będę czekał na odpowiedni moment. I kiedy przyjdzie, będziesz wtedy moja. Tam i wtedy. Bez gadania. Bo pani Marta jest teraz moją własnością. Zrozumiałaś paniusiu?"
Wiedziałam, że jego słowa to nie groźba, lecz zapowiedź. Nie było ucieczki. Moja godność została całkowicie zdarta, a ja stałam się pionkiem w ich perwersyjnej grze. Patrzyłam na niego, na Bandziorka i Janusza, i wiedziałam, że moje życie właśnie zmieniło się diametralnie. A jednocześnie... ta potworna myśl, ta sama, która mnie tak ekscytowała podczas podczas wcześniejszego aktu, znowu pojawiła się w mojej głowie: jak bardzo, jak cholernie mnie to podnieca...

2 komentarze

 
  • Użytkownik Historyczka

    Jeden z czytelników napisał mi że tu za dużo opisów uczuć... Czy macie podobne wrażenia?

    15 godz. temu

  • Użytkownik Baba

    @Historyczka nie. W sam raz

    10 godz. temu

  • Użytkownik LosSaperos46

    Wspaniałe opowiadanie 👍👍👍

    15 godz. temu

  • Użytkownik Historyczka

    @LosSaperos46  
    \
    Dzięki! :)

    42 minuty temu