Do sali weszła pielęgniarka, której jeszcze nie spotkałem podczas mojej wizyty w szpitalu. Mogła mieć nieco ponad dwadzieścia pięć lat chyba, że jej makijaż był tak dobry i mogła mieć mniej. Pięknie pomalowane blond włosy idealnie pasowały do dużych, niebieskich oczu, które swym błyskiem skruszyłyby nawet najtwardsze skały. Delikatny uśmiech w połączeniu z czułym spojrzeniem zachęcały, żeby chorować dłużej dla takich widoków. Była szczupła, ale przez zapiętą pod samą szyję koszulę i białe spodnie nie mogłem dokonać pełnej oceny stojącej przede mną kobiety.  
– Tak? – jej maślane spojrzenie nie zaprzeczyło mojej ocenie. 
– Przeciwbólowe przestały działać. Boli mnie jak diabli… 
– Chwilę wcześniej był doktor Tomczak. 
– I sobie ze mnie zakpił. 
– W jakim sensie? 
– Zapytałem go, dlaczego nie mogę dzisiaj wyjść. 
– I co? 
– Powiedział, że za kilka minut zrozumiem. 
– Proszę się na niego nie gniewać. To bardzo dobry fachowiec. Jeżeli uznał, że nie może pan dzisiaj wyjść to miał ku temu powody. 
– Mógł mnie uprzedzić – burknąłem rozzłoszczony bólem, który przeszywał moje wnętrze. 
Pielęgniarka złapała w ręce pustą torebkę po kroplówce. 
– Wracam za kilka minut – uśmiechnęła się lekko i wyszła. 
Telefon na szafce zaczął wibrować. Sięgnąłem po niego. Dzwoniła Ola. 
– Słucham cię piękna. 
– Wszystko w porządku? 
– Tak. Miałem odwiedziny w nocy. 
– Był u ciebie? 
– Tak. Bez obaw. Nic mi nie jest. Powiedział na wstępie, że mnie nie zabije. Przyszedł wysłuchać mojej wersji. 
– I? 
– Powiedziałem mu całą prawdę. 
– Uwierzył? 
– Nie wiem. Przeprosił za Julię i wyszedł. 
– Ale jak? 
– Bo ja wiem? Zrzuciłem na niego trochę odpowiedzialności za to, co się stało. Zostawiając żonę w chorobie zrzucił wszystko na barki swoich córek a raczej na barki Agi. 
– Zrozumiał? 
– Pewnie tak. Wyszedł w takim stanie, w jakim się zjawił. Opanowany i pogodzony z losem Julii. 
– Wpadnę po południu. Mogę zabrać dzieci? 
– Bez dwóch zdań – uśmiechnąłem się natychmiast, bo potrzebowałem tego towarzystwa. 
– W takim razie do zobaczenia. 
– Kocham was – dodałem wyraźnie rozpromieniony tym, że dzisiaj odwiedzą mnie wszyscy. 
– My ciebie też – zrewanżowała się miłą deklaracją i zakończyła połączenie. 
 
Do pokoju wszedł policjant. Bez pukania a nawet słowa dzień dobry. 
– Pan Kacper Biały? – zapytał totalnie mokry. Jego czoło się błyszczało a ubiór był znacznie ciemniejszy niż zwykle. 
– We własnej osobie. Po co tu policja? 
– Oddelegował mnie aspirant Kowalski. 
– W jakim celu? 
– Żeby pana chronić? 
– Przed kim? – udawałem złośliwie, że nie wiem o, co mu chodzi. 
– Przed panem Michalskim. 
– Ach przed nim. 
Patrzyłem na niego przez kilka sekund i trochę mi się go żal zrobiło. Pędził tutaj na złamanie karku pocąc się przy tym niemiłosiernie a ja zabawiam się jego kosztem. 
– Obędzie się. Mam zadzwonić do aspiranta, żeby pana odwołał? 
– Nie rozumiem. 
– Już mnie odwiedził dzisiejszej nocy. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i jak pan widzi jestem cały. Może pan to przekazać aspirantowi Kowalskiemu. 
– Czyli nie jestem tutaj potrzebny? – zdziwił się. 
Z dedukcją nie było u niego najlepiej, ale to nie ja przeprowadzam rozmowy z kandydatami do pracy w policji. 
– Nie mam takich uprawnień, żeby pana odwołać, ale mogę do niego zadzwonić. 
– Ja zadzwonię – wyjął komórkę z kieszeni spodni i wybrał numer. 
Po dwóch sygnałach odebrał sam aspirant Kowalski. 
– Co jest Malinowski? – rzucił do słuchawki. 
– Szefie ten Kacper, co jestem przy nim w szpitalu twierdzi, że nie jestem już potrzebny. 
– Jesteś obok niego? 
– Tak. 
– To włącz to na głośnik. 
Policjant wykonał posłusznie polecenie przełożonego. 
– Dzień dobry panie Kowalski – rzuciłem do słuchawki. 
– Dzień dobry panie Kacprze. 
Zdziwił mnie jego poważny ton, jakby się o mnie martwił. 
– Może pan zwolnić już pana Malinowskiego. 
– Dlaczego? 
– Pan Michalski odwiedził mnie dzisiejszej nocy. 
– Co? Jak? 
– Doktor Tomczak na moją prośbę przeniósł mnie do innej sali podzielając w przeciwieństwie do pana moje obawy. Niestety pięćset złotych wystarczyło, żeby jedna z niewielu osób wiedzących o tym wskazała mu sekretyny pokój. 
– To brzmi absurdalnie. 
– A jednak się wydarzyło. 
– Zrobił panu krzywdę? 
– Bez urazy, ale zabrzmiało to jakby skrzywdził mnie jakiś dorosły a ja, jako dziecko nie powinienem o tym nikomu mówić. 
– Będziemy dalej bawić się w podchody? 
– Pogadaliśmy sobie. Wyjaśniłem mu wszystko i jak pan słyszy nie zabił mnie w ramach vendetty. 
– I wyszedł od tak? 
– Powiedziałem mu, że pośrednio on jest winny tej tragedii zostawiając chorą żonę głównie Adze, bo Julia niezbyt się nią interesowała.  
– Czyli mogę odwołać Malinowskiego? 
– Jeżeli dobrze zrozumiałem Michalskiego to nie ma do mnie urazy. Miał tylko poinformować mnie jeszcze o pogrzebie Agi. Może pan zwolnić swojego pracownika.  
– Słyszałeś? 
– Tak jest. Wracam na posterunek.  
– Życzę powrotu do zdrowia panie Kacprze. 
– Dziękuję. Oby nie do zobaczenia – dodałem, bo nie miałem już zamiaru stykać się policją. 
Malinowski wstał, założył czapkę na głowę i schował telefon do kieszeni spodni. 
– Do widzenia. 
– Oby nie – burknąłem pod nosem, kiedy zamknął za sobą drzwi. 
 
Zaraz po wyjściu policjanta zjawiła się ta niezła pielęgniarka. 
– Chciałam wrócić szybciej, ale mi nie kazał do momentu omówienia z panem pewnej kwestii. 
– No cóż – westchnąłem ciężko. – Proszę to podłączyć jak najszybciej.  
Kobieta pomimo ładnie zrobionych paznokci działała cuda przy tych rurkach i wieszaku. Nawet nie zdążyłem się przyjrzeć wzorkowi na jej paznokciach a zimna kroplówka już zaczęła wędrować do moich żył. 
– Można? – złapałem jej rękę dość odważnie. 
Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem. Wiedziałem, że naruszyłem jej przestrzeń prywatną. 
– Piękne. Po prostu arcydzieło – pochwaliłem zielone listki na jej paznokciach. – Cóż za szczegółowość. To mogła zrobić tylko prawdziwa artystka. 
Spojrzała na mnie zarumieniona. 
– Powiedziałem coś nie tak? – przerwałem chwilowe milczenie. 
– Nie. Wszystko w porządku. To jest moje dzieło… 
– Naprawdę? 
– Uhm. 
– Musi mieć pani bardzo sprawne dłonie, żeby namalować takie listki, tak idealnie na wszystkich paznokciach. Każdy zegarmistrz byłby zazdrosny o tak wprawione ręce. 
– Przyznam, że parę razy to poprawiałam. 
– Praktyka czyni mistrza. Doceniam efekt. 
Uśmiechnęła się dziękując za komplement. 
– W razie, czego proszę wcisnąć przycisk. 
– Oczywiście. Bardzo dziękuję za – wskazałem wzrokiem woreczek z kroplówką. 
– Do usług.  
Uśmiechnęła się po raz ostatni i wyszła. Miałem się jej zapytać, dlaczego nie jest modelką, bo mogłaby pozować do folderów reklamowych prywatnej opieki medycznej, żeby zachęcić ludzi do chorowania, ale ta rozmowa słabo się kleiła a ja nie powinienem się w nic angażować. 
Zimne kropelki już zaczęły krążyć po moim ciele. Ten błogi stan wędrówki lodowatej substancji przeciwbólowej wprowadził mnie natychmiast w sen.
1 komentarz
Yubi
Wspaniale napisane opowiadanie, przeczytałem wszystkie części z wielką przyjemnością, czekam na następne. Powodzenia
dreamer1897
@Yubi Cóż mogę odpowiedzieć? Jest mi niezmiernie miło, że mogę przeczytać takie miłe słowa komentarza. Witam nowego czytelnika i zapraszam do kolejnych części. Pozdrawiam