
Moja miłość do Weroniki nie osłabła. Wręcz przeciwnie, rok wspólnego życia po tamtych wydarzeniach udowodnił mi, że potrafimy przetrwać nawet burze. Nasze uczucie rozkwitało spokojniej, dojrzalej, z większą świadomością tego, jak kruche, a zarazem silne może być zaufanie. Nie było już powrotów do tamtego seksu, niepotrzebnych pytań ani wyrzutów. Zostały tylko my codzienność, pełna drobnych czułości i śmiechu.
Kasia? Z czasem odnalazła własną drogę. Zanim jednak spotkała chłopaka, z którym wreszcie poczuła się szczęśliwa, pozwoliła sobie na jeszcze dwie przygody z dziewczynami. Widać było, że taki rodzaj bliskości ją fascynował, że potrzebowała go spróbować, zrozumieć. Patrzyłam na to z życzliwością, bo w gruncie rzeczy wiedziałam, że i ona szukała swojego miejsca w świecie uczuć.
A my z Weroniką trwałyśmy. Mocniej niż wcześniej, dojrzalej, z pogodą w sercach. Tamten wypadek nie był końcem, lecz jednym z kamieni milowych, dzięki którym zrozumiałyśmy, jak bardzo jesteśmy sobie potrzebne.
Minął rok od tamtego wydarzenia z Kasią. Czasami wracało mi ono w myślach, ale już nie bolało raczej przypominało, jak krucha potrafi być bliskość i jak wiele zależy od zaufania. Z Weroniką byłyśmy już trzy lata razem, a ja czułam, że to właśnie z nią dojrzewałam, stawałam się kobietą.
Zmieniłyśmy się obie, choć w drobnych detalach. Weronika znów była brunetką, powrót do naturalności pasował jej bardziej niż wcześniejszy blond, dodawał powagi, a jednocześnie czegoś spokojnego, eleganckiego. Ja sama zrobiłam sobie grzywkę, taką lekką, która czasem spadała mi na oczy i irytowała, ale w głębi duszy lubiłam ten nowy obraz w lustrze. Moje włosy wciąż sięgały pasa, trochę jak dzieciństwo, którego jeszcze nie chciałam do końca puścić.
Miałam 23 lata. Delikatna, drobna, zgrabna, a jednak codziennie dźwigałam paczki, bo pracowałam jako kurierka. Było w tym coś dziwnie satysfakcjonującego, że moje ciało, choć takie niewielkie, dawało radę. Do tego studiowałam zaocznie socjologię. Zmęczenie bywało ogromne, ale miałam poczucie, że krok po kroku układam swoje życie.
Weronika prowadziła swój gabinet, jej świat był bardziej poukładany, dojrzały. Zawsze podziwiałam, jak łączy profesjonalizm z ciepłem, pacjenci ją uwielbiali., a ja uwielbiałam ją obserwować, gdy wracała z pracy wciąż elegancka, wciąż trochę poważna, ale w moich ramionach rozpuszczająca się w dziewczynę, która pragnie i kocha.
Kochałyśmy się często, gdy tylko mogłyśmy i pragnęłyśmy, a pragnęłyśmy nieustannie. To była nasza siła: namiętność przeplatająca się ze zwyczajną codziennością. Gotowanie, filmy, zakupy, wieczorne rozmowy i wtulenie w siebie w łóżku.
Ja wciąż grałam w piłkę, w każdy wtorek i sobotę. Z moimi dawnymi znajomymi to była zwykła podwórkowa gra, ale dawała mi radość, śmiech, wolność. Kiedy Weronika wpadała pokibicować, czułam się jak ktoś wyjątkowy, jakby jej obecność na ławce podnosiła mnie o kilka centymetrów nad ziemię.
Często bywałyśmy u moich rodziców. Tata dłubał w warsztacie, a ja lubiłam mu pomagać, smar na rękach, zapach benzyny i blachy. Bywałam wtedy znów jego małą dziewczynką, choć w domu czekała na mnie kobieta, którą kochałam do szaleństwa i właśnie wtedy, w tej pozornej harmonii, zaczęłam czuć coś nowego. W moim sercu kiełkowała myśl, że chcę dziecka. To pragnienie pojawiło się niepostrzeżenie najpierw jak sen, potem jak tęsknota, a w końcu jak coś, co rosło we mnie z każdym dniem. Wyobrażałam sobie ciepły ciężar maleństwa, wspólne budowanie rodziny, miłość, którą można powielać, nie dzielić.
Kiedy mówiłam o tym Weronice czasem półżartem, czasem zupełnie poważnie milczała, odkładała rozmowę. Była po czterdziestce. Kasia, jej córka była już dorosła, a ona sama chyba bała się, że na takie życie jest już za późno, że to, co dla mnie dopiero się zaczyna, dla niej dawno się skończyło i tak pojawiła się między nami szczelina ledwie wyczuwalna, ukryta w spojrzeniach, w dłuższym oddechu, w ciszy po dotyku. Ja czułam, że coraz bardziej chcę czegoś nowego, a ona, że trzyma naszą miłość obiema rękami, jakby bała się, że jeśli wpuści do niej coś więcej, wszystko rozsypie się w drobny pył.
Wieczór był spokojny. Siedziałyśmy razem w salonie, ja podwinięta w jej ramionach, ona z kieliszkiem wina, ja z herbatą. Telewizor mruczał gdzieś w tle, ale żadna z nas nie zwracała na niego uwagi. Moje myśli już od kilku dni chodziły w kółko, jakby zbierały się na odwagę, żeby wyrwać się z ust. W końcu odłożyłam kubek na stolik, obróciłam się do niej i położyłam dłoń na jej kolanie.
– Wero… – zaczęłam cicho, patrząc jej prosto w oczy. – Mogę ci coś powiedzieć? Tylko… tak naprawdę.
Uśmiechnęła się, gładząc mnie po policzku.
– Ty zawsze możesz.
Zaciągnęłam powietrze, jakbym zanurzała się pod wodę.
– Myślę o dziecku.
Widziałam, jak jej twarz lekko drgnęła. Nie złością, raczej czymś w rodzaju lęku. Odstawiła kieliszek i objęła mnie mocniej.
– Justyś… – wyszeptała. – Przecież wiesz, że ja już przez to przeszłam. Mam Kasię. Wiesz, jak bardzo ją kocham, ale… ja mam czterdzieści cztery lata. Nie wiem, czy… czy potrafiłabym od nowa.
Słuchałam jej serca bijącego pod moim uchem i czułam, że każde uderzenie jest pełne miłości, ale ja też miałam w sobie miłość, która szukała ujścia.
– Wiem – odpowiedziałam spokojnie. – I właśnie dlatego ci o tym mówię. Bo wiem, że jeśli kiedykolwiek miałabym być mamą, to tylko przy tobie. Nie chcę dziecka zamiast ciebie. Chcę dziecka z tobą.
Poczułam, jak jej oddech się spowolnił. Delikatnie uniosła moją twarz i spojrzała głęboko, tak jak zawsze, kiedy chciała zobaczyć, co naprawdę czuję.
– Boję się – przyznała. – Boję się, że to nas przerasta, że ja jestem za stara, że ciebie skrzywdzę, jeśli nie będę potrafiła się na to zgodzić.
Uśmiechnęłam się przez łzy, które same napłynęły mi do oczu.
– A ja boję się, że jeśli o tym nie porozmawiamy, to w końcu rozdzieli nas cisza.
Zapadła długa chwila. Potem przyciągnęła mnie do pocałunku miękkiego, ciepłego, jakby chciała nim przytrzymać nasz świat.
– Daj mi czas – szepnęła w moje usta. – Obiecuję, że pomyślę.
Objęłam ją mocniej, wtulając się w nią tak, jakby moje ramiona mogły ochronić obie przed całym światem. Wiedziałam, że rozmowa dopiero się zaczęła, ale też wiedziałam, że nasza miłość jest silniejsza niż strach.
Od tamtej rozmowy w naszym salonie coś się zmieniło. Nie było awantur, żadnych wielkich słów, a jednak… cisza potrafi krzyczeć głośniej niż kłótnie. Weronika częściej wychodziła na rower. Wracała zmęczona, pachnąca wiatrem i wolnością, a ja miałam wrażenie, że ten wiatr zabiera ją ode mnie na trochę dłużej, niż chciałam. W domu mijałyśmy się, rozmawiałyśmy tylko o drobiazgach o zakupach, o pogodzie, o pracy, a jednak pod spodem pulsowało niewypowiedziane pytanie, które wciąż czekało na odpowiedź.
Kiedy wieczorem kładłam się sama do łóżka, a ona jeszcze siedziała w gabinecie albo wracała późno, czułam, jakby ktoś odwinął ze mnie ciepły koc i zostawił nagą w chłodzie. Tak wyglądały nasze „ciche dni”.
W końcu nie wytrzymałam i poszłam do rodziców. Mama od razu zobaczyła, że coś jest nie tak. Nie pytała, tylko nalała mi herbaty do mojego ulubionego kubka w kwiaty, tego sprzed lat.
– Powiedz – rzuciła łagodnie. – Widzisz, że i tak czytam w tobie jak w otwartej książce.
Opowiedziałam jej wszystko. O moim pragnieniu, o tym, jak Weronika się wycofała, o naszej ciszy, która bolała mnie bardziej niż najostrzejsze słowa. Słuchała uważnie, czasem dotykała mojej dłoni, czasem kiwała głową.
– Córeczko – zaczęła spokojnie – rozumiem cię. To naturalne, że pragniesz dziecka. Jesteś młoda, pełna życia, ale rozumiem też Weronikę. Ma swoje lata, swoje doświadczenia, swoją córkę. To nie jest proste.
Spojrzałam na nią ze łzami w oczach.
– A co, jeśli to nas rozdzieli?
Uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach zobaczyłam ciepło, które zawsze mnie ratowało.
– Nie sądzę. Ja widzę, jak wy dwoje patrzycie na siebie. Od trzech lat jesteście szczęśliwe. To nie jest byle co, Justynko. Miłość, która przetrwała tyle prób, znajdzie sposób i na to. Musisz dać jej przestrzeń, a Weronika… uwierz, że bardziej niż cokolwiek innego, boi się ciebie stracić.
Zostałam z tymi słowami w sercu. Wracałam od mamy spokojniejsza, choć wiedziałam, że to jeszcze nie koniec, ale czułam, że w tym wszystkim nie jestem sama.
Kiedy wypiłam herbatę i trochę ochłonęłam, zeszłam do garażu. Wiedziałam, że tam znajdę tatę zawsze po pracy dłubał przy swoim „królu szos”, Dużym Fiacie, który od lat był jego oczkiem w głowie. Już z daleka słyszałam stuk młotka i charakterystyczny zapach smaru mieszał się z aromatem starego drewna z półek.
– Ooo, patrzcie państwo – mruknął, gdy stanęłam w drzwiach. – Kurierka, a nie boi się ubrudzić rąk.
Uśmiechnęłam się i podwinęłam rękawy.
– To co, potrzebujesz pomocnika?
– Zawsze. – Podał mi klucz nasadowy i wskazał na śrubę. – Trzymaj tu mocno, a ja przykręcę od spodu.
Pracowaliśmy chwilę w milczeniu, tylko brzęk metalu o metal wypełniał przestrzeń. W końcu tata, jakby od niechcenia, rzucił:
– Mama mówiła, że masz trochę na głowie.
Westchnęłam.
– Tak… z Weroniką mamy trudny czas.
– Mhm. – Przykręcił kolejną śrubę. – Z kobietami tak już jest. – próbował być dowcipny, wiedząc że sama jestem kobietą – Ale wiesz co? To dobrze, że trudny czas przychodzi po trzech latach, a nie po trzech miesiącach. To znaczy, że warto.
– Ale tato… ja naprawdę chcę dziecka, a ona… ona nie jest pewna.
Tata wytarł ręce w szmatę i spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.
– Justynka, nie naciskaj. Wiem, że serce ci podpowiada jedno, ale związek to nie wyścig. Jak za szybko dokręcisz śrubę, gwint się zerwie. Rozumiesz?
– Rozumiem… – uśmiechnęłam się przez łzy.
– Poza tym – dodał, wracając do silnika – jakbyście się rozstawały, to już dawno by to się stało, a ja widzę, jak ona na ciebie patrzy. To się nie zdarza codziennie, mieć kogoś, kto nosi w oczach taki błysk. Warto o to walczyć.
Wtedy poczułam, że rozmawiam z tatą, ale też z mężczyzną, który dobrze zna życie jego ciężar i prostotę. Pomogłam mu jeszcze chwilę, a kiedy wyszłam z garażu, byłam spokojniejsza niż rano, a najbardziej zdumiewało mnie to, że mówił te słowa właśnie on ten sam ojciec, który na początku nie potrafił się pogodzić z tym, że jego córka wybrała kobietę, i to jeszcze dwa razy starszą od siebie. Pamiętałam nasze ostre rozmowy, jego milczenie, a czasem zbyt głośne westchnienia przy stole. A teraz? Teraz to on wlewał we mnie nadzieję i uczył, jak nie poddawać się kryzysom. W jego oczach pierwszy raz zobaczyłam nie zdziwienie, nie zawahanie, ale dumę i zrozumienie. To było jak ciepło, którego nie spodziewasz się po zimnym metalu – nagle sprawia, że chcesz w niego wierzyć.
Kiedy wróciłam tego wieczoru do domu, Weronika już spała. Leżała zwrócona do ściany, jej oddech był spokojny, równy. Przez chwilę stałam w progu sypialni, wpatrując się w jej sylwetkę oświetloną mlecznym światłem księżyca, ale nie odważyłam się jej obudzić. Wślizgnęłam się tylko cicho pod kołdrę, czując znajome ciepło jej pleców, i zamknęłam oczy, jakbym modliła się, by ten chłód między nami w końcu ustąpił.
Minęło jeszcze kilka dni ciszy, krótkich rozmów, spojrzeń uciekających na bok, wspólnych posiłków w milczeniu. Dopiero w sobotni poranek coś się przełamało.
Siedziałam na werandzie na piętrze, przy małym stoliku blisko okna. Wazon z białymi i różowymi różami pachniał subtelnie, ale ja nie potrafiłam się skupić ani na książce, ani na filiżance kawy, która dawno wystygła. Miałam na sobie różowy sweterek i ulubione dżinsy, a mimo to czułam się naga, tak bardzo brakowało mi jej bliskości. Myśli krążyły wokół Weroniki i tego, czy nasza cisza nie okaże się początkiem końca.
Wtedy właśnie poczułam znajomy aromat bergamotkę i lipę, jej ulubioną mieszankę herbaty, którą zwykle parzyła tylko dla mnie. Podniosłam głowę. Weronika stała w drzwiach werandy, ubrana w dżinsy i krótki biały sweterek, spod którego prześwitywała koszulka na ramiączkach, wsunięta w pasek. W dłoniach trzymała kubek, a na ustach miała uśmiech nieśmiały, delikatny, jakby bała się, że jeśli się uśmiechnie mocniej, czar pryśnie.
Podała mi kubek, a ja poczułam, jak drżało mi serce. Chciałam coś powiedzieć, ale zanim zdążyłam, odwróciła się powoli, jakby chciała wycofać się z tej próby zbliżenia. To był ten moment, poczułam, że jeśli pozwolę jej odejść, cisza może już zostać na dłużej.
Zanim przekroczyła próg, chwyciłam jej dłoń. Weronika odwróciła się w moją stronę, jej włosy rozsypały się lekko na ramionach. Nasze spojrzenia spotkały się i nagle cały ciężar ostatnich dni rozpłynął się w tym jednym błysku. Odłożyłam książkę, a w kącikach naszych ust zaczęły kiełkować uśmiechy.
Pociągnęłam ją ku sobie, usiadła okrakiem na moich udach, jakby to było najprostsze, najoczywistsze miejsce dla niej na świecie. Pocałowałyśmy się, najpierw ostrożnie, potem coraz bardziej namiętnie, jakbyśmy chciały nadrobić te stracone dni. Moje dłonie odnalazły jej talię, obejmując ją ciasno, a ona objęła moją szyję, splatając palce w moich włosach. Wszystko, co było ciszą i oddaleniem, teraz wypełniał żar i czułość.
Nasze usta odnajdywały się raz po raz, coraz śmielej, coraz głębiej, jakby pragnęły zatopić się w sobie nawzajem. Pocałunki przekształcały się w cichy taniec języków, powolny, zmysłowy, niecierpliwy, a zarazem przepełniony czułością. Przerywałyśmy tylko na krótkie chwile, by złapać oddech, spojrzeć sobie w oczy i uśmiechnąć się tak, jakby w tych uśmiechach mieściło się całe przebaczenie, cała miłość, której przez kilka dni tak im brakowało.
Weronika ujmowała moją szyję, delikatnie prowadząc moją głowę ku sobie, a ja zagłębiałam dłonie w jej włosy, pozwalając, by ich miękkość oplatała mi palce. Czułam pod opuszkami ciepło jej skóry, rytm jej oddechu, jej bijące serce przyciśnięte do mojego. Każdy ruch, każdy dotyk był jak most przerzucony nad ciszą ostatnich dni, most zbudowany z namiętności, żaru i ulgi, że wciąż jesteśmy dla siebie.
Z każdą kolejną chwilą bliskość między nami narastała. Nie było już miejsca na niedopowiedzenia ani milczenie, pozostawały tylko nasze dłonie odnajdujące się na nowo, nasze usta nieustannie spragnione, nasze ciała, które znów przypomniały sobie, jak dobrze do siebie pasują.
Całowałyśmy się nadal, niespiesznie, jakbyśmy próbowały nadrobić każdą z utraconych chwil. W pewnym momencie Weronika oderwała usta od moich i musnęła moją szyję, zostawiając na niej ślad ciepłego oddechu, który przeszył mnie dreszczem. Po chwili powróciła do moich warg, a ja spragniona jej smaku przylgnęłam mocniej, zanim odnalazłam ścieżkę ustami wzdłuż jej dekoltu.
Weronika odchyliła się lekko do tyłu, jej włosy rozlały się na ramionach niczym ciemna fala. Opierając dłonie o brzeg stolika, zrzuciła z niego książkę jednym ruchem, jakby wszystko poza nami straciło znaczenie. Jej spojrzenie, dotąd ciepłe i powściągliwe, roziskrzyło się teraz figlarnym błyskiem, który tak dobrze znałam.
Z gracją zaczęłam rozpinać guziki jej sweterka, jeden po drugim, jakbym odkrywała na nowo tajemnicę, którą znałam już na pamięć. Każdy odsłonięty fragment skóry przyciągał moje usta i dłonie, a między nami, w spojrzeniach i uśmiechach, pojawił się ten szelmowski, pełen namiętności szyk znak, że obie pragniemy tego samego. Powoli zsunęłam z ramion sweterek, odsłaniając ramiona i czując na skórze chłód poranka zmieszany z jej ciepłem. Moje dłonie, niespieszne i uparte, znalazły się przy jej bluzce. Bawiłam się materiałem, przesuwając palcami po jego miękkości, aż w końcu opuściłam ramiączko koszulki, pozwalając, by zsunęło się leniwie po jej ramieniu niczym wstążka. Tkanina poddała się moim gestom i osunęła nieco niżej, odkrywając krągłość, która zawsze budziła we mnie zachwyt. Nachyliłam się i otuliłam ją ustami, delikatnie, z uważnością, zataczając językiem krąg po wrażliwej skórze. Weronika zareagowała głębszym oddechem, poczułam, jak drżała pod moimi ustami, jakby w każdej sekundzie oddawała mi coś więcej niż tylko ciało.
Jedną dłonią wciąż wspierała się o brzeg stolika za sobą, drugą zagłębiała się w moje włosy, oplatając je palcami, jakby chciała zatrzymać mnie przy sobie na zawsze. Jej głowa odchylała się do tyłu, potem przechylała na bok, by znów opaść lekko do przodu w rytmie, który wyznaczały moje pieszczoty, a każdy jej ruch, każdy oddech, sprawiał, że czułam się tak, jakbyśmy w tej chwili zlewały się w jedno.
Delektowałam się smakiem jej skóry, jakby każda chwila, w której moje usta pieściły jej pierś, była kroplą słodyczy, której nie chciałam stracić. Czułam, jak pod językiem twardnieje wrażliwa brodawka, jak Weronika coraz głębiej oddycha, jak drżenie przebiega przez jej ciało niczym fala.
Nagle, jakby nie potrafiła już dłużej czekać, odsunęła mnie od siebie i chwyciła za szyję, przyciągając do swoich ust. Pocałowała mnie gwałtownie, łapczywie, z pasją, która wybuchła w niej jak iskra. Nasze usta spotkały się w intensywnym uścisku, języki zatańczyły w znajomym, namiętnym rytmie. Po chwili znów się odchyliła, oddając mi siebie w tej otwartej przestrzeni, a ja, ulegając jej milczącej prośbie, wróciłam do piersi. Język zataczał koliste ścieżki, usta pieściły ją, a ona raz po raz wydawała z siebie ciche westchnienia, które rozpływały się w powietrzu werandy.
Powtarzałyśmy ten rytuał niczym refren namiętny pocałunek, w którym mieszały się uśmiechy i łapczywość, a potem moje usta wracające do jej krągłości, jakbym nie mogła się nimi nasycić. Dwa, trzy razy każdorazowo mocniej, intensywniej, z większym oddaniem, a ona raz zaciskała dłoń w moich włosach, raz oplatała mnie ramieniem, prowadząc nas w coraz głębszy taniec bliskości.
Jej usta były na moich, miękkie, zachłanne, znajome, a jednocześnie jakby świeżo odkryte. Czułam, jak ciało Weroniki drżało w tym rytmie, jak jej oddech przyspiesza, a biodra poruszają się w delikatnym falowaniu, które przyprawiało mnie o dreszcze.
Kiedy wysunęłam koszulkę z jej dżinsów, przez krótką chwilę nie mogłam się oprzeć, by nie pogładzić odsłoniętej skóry jej brzucha, moje palce przez chwilę błądziły po odsłoniętej skórze brzucha, zanim z gracją zaczęłam ją unosić ku górze. Była ciepła, jędrna, a ja zatapiałam w niej palce, jakbym badała coś kruchego, bezcennego. Potem zaczęłam unosić materiał ku górze, a ona, patrząc na mnie tym uśmiechem z półprzymkniętymi ustami, którego tak brakowało przez te dni ciszy, pomogła mi sama unosząc ramiona, ułatwiając mi ten gest. Koszulka opadła gdzieś w kąt, a ja zostałam z widokiem, który zatrzymał mnie na sekundę w bezruchu. Patrzyłam na nią, jak na dzieło sztuki z mieszaniną zachwytu, wzruszenia i niepojętej dumy i nie wierzyłam, że naprawdę mogę być tak blisko. Czterdzieści cztery lata, a jej ciało wciąż zachwycało kształtem i jędrnością Było piękną mapą, gładkie, pełne krągłości i linii, które znałam na pamięć, a które i tak mnie wciąż zaskakiwały. Jej piersi i smukły brzuch były dla niej dowodem, że piękno nie zna wieku. W moim sercu zakwitła myśl: to ja mogę być tak blisko, to mnie wybrała. Byłam dumna, że to właśnie ja byłam tą, którą wpuściła tak blisko, ja jej zdobywczynią. Objęłam ją ramionami, przesuwając palce po jej plecach i przyciągając z powrotem do pocałunku. Chciałam znów czuć jej smak, jej zapach, chciałam zatopić się w niej, by nic nie istniało poza nami.
Weronika zapierała się dłonią o stolik, a drugą raz obejmowała moją szyję, raz wplątywała palce w moje włosy, jakby nie chciała, żebym się choć na chwilę odsunęła. Ja natomiast sunęłam dłońmi po jej ciele po biodrach, po łukach pleców, po gładkiej skórze, która poddawała się moim pieszczotom jak aksamit. Wiedziałam, że w tym dotyku mówię więcej, niż potrafiłabym wypowiedzieć słowami.
Weronika odchyliła się, podpierając obiema dłońmi o krawędź stolika, a jej piersi wysunęły się ku mnie, jakby same mnie wzywały. Gładziłam je powoli, z czułością, przesuwając opuszkami po jędrnych krągłościach, a spojrzenie jej oczu stapiało się z moim głębokie, ufne, pełne ukrytego żaru. Nachyliłam się, by musnąć ustami drugą pierś, smakując jej ciepła i delikatności, a potem pozwoliłam swoim pocałunkom sunąć niżej przez smukły łuk brzucha, który drżał pod moimi wargami.
Nagle poczułam, jak Weronika zsuwa się z moich ud i staje przede mną, wciąż oparta o stolik. Zbliżyłam się do niej niemal instynktownie, prowadząc dłonie ku paskowi jej dżinsów. Rozpinałam go powoli, z gracją, jakbym zdejmowała warstwy niewidocznych barier. Potem rozchyliłam zamek i zsunęłam materiał w dół, pozwalając, by ciężar dżinsu sam opadł w stronę podłogi. Obróciłam ją delikatnie i patrzyłam, jak pochylała się nad stolikiem, by przesunąć w głąb kubek z herbatą ten sam, który minuty wcześniej stał się symbolem naszej rozmowy, pojednania i powrotu do siebie. Ten drobny gest sprawił, że coś we mnie zadrżało, tak jakby ten kubek był pieczęcią naszej bliskości, a teraz ustępował miejsca naszej namiętności.
Wypięła biodra ku mnie, a czarne koronkowe figi podkreślały miękkość jej kształtów i prowokowały mnie samym widokiem. Zatrzymałam się na moment, żeby nasycić oczy tym obrazem, jej sylwetka, linia pleców, krągłość pośladków wszystko wydawało się dziełem sztuki.
Nie mogłam się powstrzymać. Pogładziłam jej pośladki otwartą dłonią, z czułością i zachwytem, a potem pozwoliłam dłoni zsunąć się niżej, dotykając jej najbardziej intymnego miejsca przez cienką warstwę koronki. Weronika zadrżała, a jej westchnienie, krótkie i nieoczekiwane, przeszyło mnie jak iskra. Poczułam, że ogień, który przez kilka dni krył się pod popiołem naszych cichych dni, teraz rozniecał się na nowo, potężniejszy niż kiedykolwiek.
Weronika odwróciła się ku mnie i nachyliła, składając na moich ustach soczyste, namiętne pocałunki. Jej oddech mieszał się z moim, a ja czułam, jak każda kolejna chwila pogłębiała nasze pragnienie. Moje dłonie sunęły wzdłuż jej ud, przez linię bioder, aż do ramion, jakbym chciała zapamiętać dotykiem każdy fragment jej ciała.
Po chwili poczułam, jak chwyta za dół mojego sweterka i powoli unosi go w górę. Poddałam się temu gestowi, unosząc ręce, a gdy materiał zsunął się z moich ramion, poleciał w kąt, jak niepotrzebna przeszkoda. Stałyśmy już niemal nagie w naszych emocjach, coraz bliżej siebie. Wstałam i delikatnie naparłam na Weronikę, przyciskając ją do stolika. Zanurzyłyśmy się w długiej chwili głębokich, namiętnych pocałunków, które zdawały się nie mieć końca. Nasze języki tańczyły ze sobą, raz leniwie, raz gwałtowniej, jakby same nie mogły się zdecydować, czy chcą jeszcze drażnić, czy już pochłonąć całość.
Weronika wsuwała dłonie w moje dżinsy, gładząc pośladki, a ja niemal topniałam w tym dotyku. Czułam, że zna każdy punkt mojego ciała, każdą czułą linię, i że potrafiła poruszyć we mnie wszystko, co ukryte. Unosząc jedno udo, oparła nogę o krzesło, a ja otuliłam ją dłońmi, głaszcząc i obejmując jej zgrabną, silną nogę. Patrzyłam na nią z zachwytem, zawsze kochałam jej nogi, tak seksowne, smukłe i pełne wdzięku. Były dla mnie jak dzieło sztuki, które teraz miałam na wyciągnięcie ręki, rozpalające we mnie żar i czułość jednocześnie. Weronika, jakby prowadzona instynktem, zaczęła przesuwać pocałunki niżej. Jej usta odnalazły moje piersi, a ja poczułam dreszcz, który rozlał się po całym ciele. Z gracją usadziła mnie z powrotem na krześle, nie przerywając ani na chwilę swoich czułych pieszczot. Naprzemiennie otulała usta moich brodawek, a jej język zataczał na nich powolne, koliste ścieżki, od których serce przyspieszało, a oddech rwał się coraz krócej.
Czułam, jak delikatnie, a zarazem z błogą pasją przygryzała je ustami, sprawiając, że cała moja uwaga skupiała się tylko na niej, na tym, co mi dawała, i na tym, kim dla mnie była. Wsunęłam dłonie w jej włosy, mocniej przyciągając ją do siebie, chcąc, by nigdy nie przestawała. Moje ciało drżało, a dusza zdawała się rozpływać w tym uniesieniu. Kochałam ją z każdą cząstką siebie. Kochałam być kochaną właśnie tak, przez Weronikę, której usta i dłonie mówiły więcej niż tysiąc słów, której czułość splatała się z namiętnością w jedną melodię, rozbrzmiewającą we mnie coraz intensywniej.
Weronika osunęła się na kolana przede mną, a jej usta powędrowały niżej, zatrzymując się na moim brzuchu. Każdy pocałunek był jak znak uwielbienia, powolny i namaszczony, sprawiający, że moje ciało unosiło się na falach rozkosznego drżenia. Jej dłonie, pewne i czułe zarazem, rozpięły pasek i zamek moich dżinsów, a ja poczułam, jak rozchyla się przede mną świat pełen obietnic. Jej usta zatrzymały się przy samym pępku, a język zatoczył linię, która rozpalała mnie od środka. Gdy lekko odsunęła materiał bielizny, składając na mojej intymności delikatne, niemal nabożne pocałunki, miałam wrażenie, że cała staję się tylko drżącym pragnieniem. Po chwili uniosła się, a ja pozwoliłam się prowadzić jej gestowi. Przyparła mnie do chłodnej ściany obok krzesła, a kontrast chłodu tynku i żaru jej bliskości był niemal nie do zniesienia. Nasze usta złączyły się ponownie w pocałunku głębokim, łapczywym, pełnym tęsknoty, której nie potrafiłyśmy już powstrzymywać. Nasze dłonie błądziły, szukając nawzajem swoich kształtów, obejmując się z namiętnością, jakby chciały się wzajemnie zatrzymać w tym momencie na zawsze. Jej dłoń wsunęła się z wprawną czułością pod materiał moich dżinsów i cienkich stringów, a ja poczułam, jak palce zatoczyły pierwsze koliste ruchy po najbardziej wrażliwych miejscach mojego ciała. Westchnęłam w jej usta, nie przerywając namiętnego pocałunku, jakby nasze oddechy i języki splatały się w jeden rytm z bijącym we mnie żarem.
Po chwili poczułam, jak moje spodnie zsuwały się powoli w dół, zatrzymując się na kolanach. Weronika obróciła mnie ku ścianie, chłód tynku kontrastował z gorącem mojej skóry. Uklękła za mną, a ja drżałam, gdy jej usta zaczęły swoją podróż. Z czułą gracją rozsuwała materiał mojej bielizny, igrając przy tym zębami, jakby każda sekunda miała być celebracją mojego poddania się jej.
Na moich pośladkach składała miękkie, rozpalające pocałunki, które sprawiały, że mój oddech stawał się głębszy i cięższy. Potem uniosła się, wtuliła w moje plecy i oplotła ramionami, a jej dłoń ponownie odnalazła drogę w dół, zataczając powolne, koliste ruchy, które rozbudzały mnie coraz mocniej. Czułam, jak moje ciało odpowiadało na każdy jej gest, jak stawało się instrumentem w jej dłoniach, a ona gra na nim z taką wprawą, że traciłam poczucie granic między bólem tęsknoty a rozkoszą spełnienia.
Nagle poczułam, jak jej dłoń odsuwała się od mojej nabrzmiałej kobiecości. Zamiast tego objęła moje piersi, ujęła je z taką czułością, jakby trzymała w dłoniach sam rdzeń mojego pragnienia. Odchyliłam głowę do tyłu, w poszukiwaniu jej ust głodnych, łapczywych pocałunków, które natychmiast mnie odnalazły.
Nasze wargi przez chwilę prowadziły namiętny dialog, a potem płynnie obróciłam się ku niej, jakby nasze ciała same znały dalszy rytm. Weronika jednak nagle oderwała się od moich ust. Jej spojrzenie, rozpalone i jednocześnie skupione, było jak zapowiedź czegoś, co miało mnie całkowicie pochłonąć.
Uklękła przede mną z gracją i powagą, która sprawiła, że zabrakło mi tchu. Jej dłonie rozchyliły moje uda, a ja poczułam, że staję się dla niej jedynym światem. Gdy jej usta dotknęły mojego najbardziej wrażliwego miejsca, miałam wrażenie, że oddaje mi się całą sobą. Każdy jej pocałunek, każdy ruch języka był jak akt nabożnej pasji, jakby składała hołd nie tylko mojemu ciału, lecz i temu, co nas łączyło.
Czułam, jak zanurzam się w tej rozkoszy coraz głębiej, jak fala ciepła wznosi mnie i unosi, a Weronika trwała przy mnie z oddaniem jak kapłanka celebrująca najświętszy z rytuałów.
Jej usta nie znały wahania, a język wirował coraz śmielej, coraz głębiej, jakby chciała zapisać na moim ciele swoją miłość. Każdy ruch był pełen oddania, pełen zachłannej pasji, a ja nie mogłam powstrzymać się od drżenia. Czułam, jak napięcie rosło we mnie, jak każdy nerw, każda komórka reaguje na jej czułe, a zarazem zdecydowane pieszczoty.
Moje dłonie same odnalazły jej włosy, oplatając je palcami, przyciągając ją jeszcze bliżej, jakbym bała się, że mogłaby choć na moment się odsunąć. Mój oddech stawał się coraz szybszy, urywany, jak melodia przerywana falami uniesienia.
Weronika poruszała się z rytmem, który był niemal taneczny raz delikatny i miękki jak muśnięcie piór, raz intensywny, porywający mnie w głąb, aż granice między bólem a rozkoszą zacierały się w jedno. Jej język, jej usta, jej dłonie wszystko było oddaniem.
Czułam, jak fala wzbierała we mnie coraz mocniej, jakby cała ja miała za chwilę rozkwitnąć i rozsypać się w świetlistym drżeniu. Zamknęłam oczy, pozwalając sobie unieść się tą falą, a z moich ust wyrwał się jęk, którego nie mogłam już zatrzymać. Moje ciało zadrżało w rozkoszy, aż musiałam na chwilę zacisnąć powieki, lecz zaraz potem poczułam, jak narastał we mnie głód, głód jej bliskości, jej ust, jej dotyku. Gdy uniosła się, szukając moich pocałunków, odnalazłam jej wargi, nasyciłam się nimi, a potem niemal instynktownie, obróciłam ją delikatnie, prowadząc ku biurku.
Weronika ulegle pochyliła się nad nim, a ja zbliżyłam się za jej plecami, otulając pocałunkami linię kręgosłupa, jej kark, smukłą szyję. Moje dłonie błądziły po jej ciele, jakby chciały zapamiętać każdy jego fragment, każdą krzywiznę. Zsunęłam powoli czarne koronki, które tak ponętnie oplatały jej biodra, i odsłoniłam kształtne pośladki, których nie mogłam nie obsypać pocałunkami, czasem miękkimi, czasem figlarnie przygryzającymi, wywołując dreszcz drżący przez całe jej ciało.
Przylgnęłam do jej pleców, czując jej ciepło, słysząc przyspieszony oddech. Gdy uniosła udo, opierając je o narożnik stolika, przyjęłam to jak zaproszenie. Moje palce odnalazły drogę, wślizgując się z wprawną czułością w rozpaloną wilgoć jej wnętrza.
Weronika jęknęła, a jej ciało wygięło się w łuk, jakby chciało oddać mi wszystko całą siebie. Poruszałam się w rytmie, który narzucało jej ciało, wsłuchując się w jego drżenia, w jej oddech, w drobne westchnienia i szarpane jęki. Moje pocałunki spływały po jej karku, ramionach, jak pieczęć, że należy do mnie.
Czułam, jak jej napięcie rosło, jak drżała w moich ramionach, jak fala rozkoszy porywała ją w nieodwracalny sposób i gdy rozkwitła, gdy oddała się temu całkowicie, obejmowałam ją, prowadząc łagodnie przez ten moment, przez jej własne spełnienie, które rozbrzmiewało we mnie jak echo.
Moje palce wnikały w nią raz płycej, raz głębiej, raz z wolną, drażniącą czułością, raz z żywszym przyspieszeniem. W tej grze powoli odnajdywałyśmy wspólny rytm, jednostajnie narastający, coraz pewniejszy, coraz bardziej nieodwracalny. Jej ciało odpowiadało falującymi ruchami, jakby chciało zsynchronizować się ze mną, wciągnąć mnie głębiej w ten taniec rozkoszy.
Z jej ust wydobywały się dźwięki, które były dla mnie muzyką, jęki, urwane westchnienia, przyspieszony oddech, raz przerywany pocałunkiem, raz drżącym szeptem. Szukała moich ust, odwracając się lekko, wyciągając rękę do tyłu i wplatając palce w moje włosy, przyciągając mnie ku sobie. Uległam temu pragnieniu, objęłam jej szyję, pochłaniając jej wargi namiętnymi pocałunkami, tak głębokimi, że traciłyśmy oddech, a wszystko inne znikało.
Temperatura między nami rosła jak wznoszący się płomień coraz bardziej pochłaniający, coraz intensywniejszy. Czułam, że w tej harmonii ruchów, w tej fali, która nas unosiła, rodzi się coś nieuchronnego… Rytm przyspieszał, nasze ciała poruszały się w tej samej melodii, jakby znały ją od zawsze. Weronika wygięła się w łuk, ufnie wtulając plecy w moje piersi, a ja objęłam ją mocniej, chroniąco, jakby chciała zatrzymać się w moich ramionach na zawsze. Jej oddech rwał się krótkimi falami, każdy coraz wyższy, coraz bardziej urwany.
Odwróciła głowę i odnalazła moje usta, szukając ich łapczywie, z desperacją, która sama była rozkoszą. Oddawałam jej pocałunki w tym samym tonie, gorączkowe, pełne pragnienia, przerywane westchnieniami. Jej ciało zaczęło drżeć w moich ramionach, fala za falą przebiegała przez nią, a ja czułam, jak całkowicie poddaje się tej sile. Oplotłam ją jeszcze ciaśniej, podtrzymując, kiedy kulminacja rozlała się przez jej wnętrze, ciepła, rozświetlająca, nieuchronna. Była piękna w tym uniesieniu drżąca, rozedrgana, a jednak wtulona we mnie z pełnym oddaniem, jakby chciała wtopić się w moją skórę.
Nie przestawałam całować jej twarzy, skroni, włosów, obejmując ją tak, by wiedziała, że jest bezpieczna w tej chwili i że ja jestem z nią do samego końca tej fali. Nie mogłam oderwać się od jej ust. Całowałam ją zachłannie, a zarazem czule, jakby w tym dotyku kryła się moja siła i ukojenie jednocześnie. Każdy pocałunek smakował jak obietnica, że ten płomień nigdy nie zgaśnie. Moje biodra pozostawały przyciśnięte do jej bioder, kołysaliśmy się razem w powolnym, miękkim rytmie, jakbyśmy tańczyły własny, tylko nam znany taniec. Czułam, jak nasze oddechy splatają się w jedno, gorące, niespokojne. Nie potrafiłam powstrzymać dłoni, błądziły po jej ciele, zatrzymując się, muskając, odkrywając ją raz jeszcze. Wiedziałam, że ogień w nas nie gaśnie, żarzył się pod skórą, gotowy, by rozgorzeć, gdy tylko pozwolimy sobie znów stracić kontrolę.
Weronika obróciła się w moich ramionach tak naturalnie, jakbyśmy od zawsze znały ten taniec. Wciąż całując jej usta, pozwoliłam, by poprowadziła mnie w głąb pokoju. Usiadła na stoliku, plecami oparła się o chłodne szkło, przysłonięte miękką firanką, a ja w jednej chwili zapragnęłam odkryć każdy fragment jej ciała.
Moje usta sunęły po jej szyi, zostawiając na niej ślad mojego pragnienia, a potem po piersiach, które drżały w odpowiedzi na każdy pocałunek. Powoli zjeżdżałam niżej, ku jej rozchylonym udom, które przyjęły mnie jak najcenniejszy dar. Uklękłam przed nią, czując, jak cały świat sprowadza się do tej chwili i do jej ciała. Z nabożnym oddaniem musnęłam językiem jej skarb, jakby każde liźnięcie było modlitwą składana tylko jej. Weronika zadrżała gwałtownie, a ja poczułam, jak każdy nerw jej ciała odpowiada na mój dotyk. Z każdym kolejnym ruchem języka jej oddech stawał się cięższy, a ja wiedziałam, że smakuję nie tylko jej ciała, ale i całej jej duszy.
Delektowałam się jej smakiem, jakby spijała ze mnie sam boski nektar. Każda kropla jej wilgoci była dla mnie cenniejsza niż wino, a język mój wirował szaleńczo, coraz szybciej, w rytmie jej falującego ciała. Wkrótce dołączyłam do tego tańca palce, wsunęłam je ponownie w jej wnętrze, lecz tym razem płytko, lekko, za to z taką dynamiką, że każdy jej drżący oddech brzmiał jak potwierdzenie, iż odnajduję właściwy ton.
Ciało Weroniki wyginało się w moich ramionach jak struna rozbrzmiewająca pod smyczkiem. Przygryzała wargi, a z jej ust wydobywały się raz stłumione pomruki, raz urwane jęki, jakby sama nie mogła się zdecydować, czy pragnie zapanować nad rozkoszą, czy oddać się jej całkowicie, a ja, czując ten rytm, chciałam zatracić się w nim razem z nią.
Dynamizowałam ruchy, czując, jak Weronika coraz intensywniej odpowiada na każdą moją pieszczotę. Jej ciało falowało w rytmie, który obie nakręcałyśmy, a powieki opadały półprzytomnie, jakby pragnęła w całości zanurzyć się w tej fali przyjemności. Jej jęki stawały się coraz głośniejsze, przechodząc z cichego pomruku w pełne, namiętne westchnienia, które wypełniały pokój.
Nagle jej dłoń odnalazła klamkę okna, jakby potrzebowała zaczepienia w tej lawinie doznań. Czułam, jak przez jej ciało przebiegały drżenia krótkie, spazmatyczne fale, które z każdą chwilą stawały się potężniejsze, aż w końcu całkowicie ogarnęły jej sylwetkę. Weronika wiła się w ekstazie, a ja zwalniałam swoje ruchy, pozwalając, by jej szczytowanie wybrzmiało do końca, z całym pięknem i intensywnością tego momentu.
Patrzyłam na nią w zachwycie, na jej rozchylone usta, drżący oddech, na ciało, które poddawało się rozkoszy w tak urzekający sposób. Smakowałam tę chwilę jak najpiękniejszy dar, ciesząc się widokiem kobiety, którą kocham, w pełni rozkwitu jej namiętności. Objęłam Weronikę, gdy jeszcze obie oddychałyśmy szybko, a nasze usta znów odnalazły się w namiętnych pocałunkach. Czułam, jak jej ciało miękko wtula się we mnie, a zarazem jak w jej ruchach iskrzyła świeża energia, pragnienie, które wcale nie chciało wygasnąć. Nim zdążyłam odetchnąć głębiej, Weronika płynnie, z wdziękiem, który zawsze mnie zachwycał, usadziła mnie na krześle, a sama opadła na kolana przede mną. W jej spojrzeniu błyszczał ten upór, ta słodka pasja, że chce mi ofiarować jeszcze więcej.
Poczułam, jak jej gorące usta zbliżają się do mnie, jak język zaczyna kreślić na mojej kobiecości figlarne, a zarazem pełne oddania ścieżki. Pieściła mnie z temperamentem, którego nie sposób było poskromić, a ja od razu zareagowałam moje biodra uniosły się lekko, serce przyśpieszyło, a oddech zamienił się w krótkie, niespokojne westchnienia. Z każdym jej dotykiem traciłam poczucie granic, zanurzając się w czystej rozkoszy. Oparłam się wygodniej o oparcie krzesła, czując, jak Weronika zanurzała się we mnie z cierpliwością i zmysłowym oddaniem. Jej język tańczył na mojej wrażliwości raz szybciej, raz spokojniej, zawsze z tą czułą namiętnością, która sprawiała, że moje ciało drżało pod każdą falą przyjemności. Nie mogłam powstrzymać reakcji, biodra poruszały się same, jakby w rytmie, który nadawały jej usta. Z moich ust wydobywały się ciche westchnienia, krótkie jęki, czasem przeciągłe mruknięcia, gdy jej dotyk stawał się bardziej intensywny.
W pewnej chwili dołączyła do języka delikatne, zwinne palce. Zanurzyła je we mnie tylko płytko, jakby chciała mnie drażnić, a zarazem rozbudzać jeszcze bardziej. To powolne wnikanie, ten rytm przerywany i zmysłowo kapryśny, sprawiał, że moja skóra mrowiła, a oddech rwał się w poszarpanych falach. Czułam, że moje ciało jest w jej dłoniach jak instrument, na którym Weronika grała utwór pełen napięcia, nie pozwalając jeszcze na finał, a budując melodię, której pragnęłam coraz bardziej.
Byłam już na samej krawędzi, czułam jak fala pragnie mnie porwać, gdy nagle Weronika zatrzymała się. Zaskoczyła mnie, ale zrobiła to z taką płynnością, że nie mogłam mieć w sobie ani cienia protestu. W jej ruchach była pewność, jakby wiedziała dokładnie, gdzie mnie poprowadzić. Zanim zdążyłam złapać oddech, nasze ciała znalazły się na stoliku. Położyłam się, rozchylając nogi i unosząc je lekko, gotowa oddać się temu, co nadejdzie.
Weronika wróciła do mnie z całą pasją. Jej usta i język pieściły mnie nieustannie, a palce wypełniały płytko, lecz z drapieżną dynamiką. Czułam, jak każdy jej ruch stymuluje mnie coraz mocniej język, który igrał z moją najbardziej czułą częścią, i druga dłoń, która nie pozwalała mi uciec przed rozkoszą. Wszystko we mnie falowało, moje biodra same odnajdywały rytm, a oddech rwał się w urywanych seriach. Ciepło rozchodziło się po całym ciele niczym ogień, który nie pozwalał się zatrzymać. Jęki stawały się głośniejsze, krew pulsowała w skroniach, a ja czułam, że zbliżałam się do granicy, za którą nie ma odwrotu. Gdy w końcu nadeszła ekstaza, objęła mnie całą spazmatyczna, potężna, tak intensywna, że mimowolnie zacisnęłam uda na głowie Weroniki, zatrzymując ją przy sobie, jakby miała być moim kotwicą w tym sztormie.
Drugie spełnienie było jeszcze głębsze, mocniejsze od pierwszego, niemal onieśmielające w swojej sile. Leżałam przez chwilę oszołomiona, potrzebując długiego momentu, by znów złapać rytm oddechu i poczuć własne ciało jako coś więcej niż falę przyjemności.
Weronika podniosła się i nachyliła nade mną. Jej usta znalazły moje w czułym, długim pocałunku, w którym było tyle samo namiętności, co troski. Po chwili objęła mnie i z uśmiechem, niemal figlarnym, usiadła na krześle, pociągając mnie ku sobie. Usiadłam na niej, wtulając się w jej ciało, jakbyśmy miały w ten sposób zapieczętować całą tę rozkosz, którą przed chwilą dzieliłyśmy.
Całowałyśmy się bez końca, jakby czas na chwilę przestał istnieć. Były w tym nasze czułość i namiętność, ale też łapczywość, która co jakiś czas wyrywała się spomiędzy naszych ust, gdy pragnienie brało górę. Nasze nagie ciała ocierały się o siebie w tej bliskości, jakby próbowały zapamiętać każdy fragment skóry, każdy oddech i każdy drżący ruch. Dłonie błądziły niespiesznie, wciąż odkrywając to, co już dawno zostało poznane. Czasem były delikatne, czasem bardziej zdecydowane, lecz zawsze prowadziły nas ku sobie, wtulając głębiej i głębiej. Czułam, jak jej dotyk stapia się z moim, jakbyśmy obie były częścią jednego rytmu oddechów, pocałunków, przyspieszonego bicia serca. Im bliżej siebie byłyśmy, tym trudniej było odróżnić, gdzie kończy się ona, a zaczynam ja.
Jeszcze długo całowałyśmy się niespiesznie, jakby każdy pocałunek był spokojnym oddechem po burzy, jakby nasze usta chciały dopisać słowa, których wcześniej brakowało. Milczenie między nami było gęste, ale nie przytłaczające raczej pełne treści, której nie trzeba było wypowiadać.
W końcu pozwoliłam, by szept wyrwał się ze mnie sam:
– Kocham cię…
Weronika zatrzymała na mnie spojrzenie, a w jej oczach zamigotało coś, co sprawiło, że serce ścisnęło mi się z czułości. Uśmiechnęła się lekko, muskając opuszkiem palca moje wargi, i odpowiedziała bez zawahania:
– Ja ciebie też kocham.
Patrzyłyśmy na siebie długo, z uśmiechem, który rozjaśniał naszą bliskość. Bawiłyśmy się nawzajem kosmykami włosów, jakby to była najprostsza i najpiękniejsza gra, w której żadna z nas nie chciała zwycięstwa, tylko trwania.
Nagle Weronika westchnęła cicho, a w jej głosie zabrzmiała nuta powagi, którą rozpraszał łagodny uśmiech:
– Chyba pora w końcu porozmawiać…
Słowa brzmiały poważnie, niemal groźnie, a jednak ton i ciepło w jej spojrzeniu działały jak balsam. Zamiast lęku poczułam dziwne ukojenie, jakby właśnie to zdanie miało otworzyć przed nami dalszą drogę.
– Chyba czas najwyższy… – wyszeptałam, patrząc jej prosto w oczy. Długa chwila ciszy zawisła między nami, a gdy już nabierałam powietrza, by zacząć, Weronika uniosła dłoń i delikatnie położyła mi palce na ustach.
– Poczekaj, Justyś. Najpierw ja… – jej głos drżał, choć starała się mówić spokojnie. – Kocham cię. Bardziej, niż potrafię to ująć w słowa i wiesz… cholernie boję się, że mogłabym cię stracić. Jesteś dla mnie kimś absolutnie najważniejszym – obok Kasi, oczywiście – ale ty jesteś moim sercem, moim domem.
Zatrzymała spojrzenie, a jej oczy zaszkliły się, jakby na moment dopuściła do siebie coś, czego dotąd unikała.
– Wiem, że mówiłam, iż nie chcę już dziecka, że mój wiek, że to nie pora… ale kiedy widzę, jak na to patrzysz, gdy czuję, ile to dla ciebie znaczy, rozumiem jedno: twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze. – Zawiesiła głos i uśmiechnęła się smutno, jakby chciała ukryć własną niepewność. – Może i nie cofnę czasu, ale mogłabym poczuć się młodsza, jeśli miałabym u boku ciebie i naszą wspólną przyszłość.
Przygryzła wargę, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle, jak każde jej słowo układa się we mnie niczym echo, którego nie zapomnę.
– Dlatego… mam pewien kompromis – dodała cicho, nie odrywając ode mnie wzroku.
Serce waliło mi jak szalone. Wpatrywałam się w Weronikę, próbując ogarnąć ogrom jej słów, które jeszcze przed chwilą wydawałyby mi się nierealne. Miałam ochotę rzucić się jej na szyję, ale zamiast tego lekko, niemal odruchowo, zaczęłam bawić się kosmykiem jej włosów, oplatając go między palcami.
– Kompromis…? – szepnęłam, unosząc brwi i starając się uśmiechnąć, choć w głębi mnie wszystko drżało z emocji.
Weronika westchnęła cicho, jakby potrzebowała odwagi, i ujęła moją dłoń.
– Tak. Wiem, że nie mogę odkładać tego w nieskończoność, ale jeśli w ciągu najbliższych lat… spróbujemy, to może się uda. Jeszcze jest dla nas czas.
Patrzyłam na nią chwilę w milczeniu. W mojej głowie walczyły ze sobą myśli: ogromne pragnienie i jeszcze większa miłość, która kazała mi przedłożyć jej spokój ponad moje marzenia. Poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy, choć na ustach trwał uśmiech.
– Kochanie… – zaczęłam miękko, przesuwając palcami po jej policzku. – Nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie chcę, żebyś czuła się osaczona albo że robisz coś „na siłę”. Najważniejsze, żebyśmy były szczęśliwe. Ty i ja. – Zawahałam się, a potem dodałam ciszej, jakby wyznanie było kruche i intymne: – Kocham cię tak bardzo, że to jedyne, co naprawdę się liczy.
Pochyliłam się i musnęłam jej wargi.
– Ale jeśli ten kompromis daje ci poczucie spokoju, jeśli to ma być nasza wspólna droga… to przyjmuję go całym sercem, bo wiem, że to rozsądne i… że może nas jeszcze bardziej scalić.
Weronika uśmiechnęła się z wdzięcznością, a ja czułam, jak ciężar, który wisiał nad nami, powoli topnieje, ustępując miejsca ciepłu i nadziei. Spojrzała mi głęboko w oczy, a jej uśmiech miał w sobie coś z figlarności, ale i powagi. Jej palce powoli przesunęły się po mojej dłoni, jakby chciała wpleść moje myśli w swoje.
– To co? – odezwała się miękko, choć w jej głosie czuło się napięcie. – W ciągu dwóch, trzech lat… spróbujemy? A ty będziesz mamą biologiczną.
Poczułam, jak moje serce aż zadrżało, mieszanina ulgi, zaskoczenia i czułości. Na moment zabrakło mi słów. Przełknęłam ślinę i dotknęłam jej policzka, jakby musiałam się upewnić, że to naprawdę padło z jej ust.
– Weroniko… – wyszeptałam drżącym głosem. – Nawet nie wiesz, co dla mnie znaczą te słowa. – Uśmiechnęłam się lekko, choć czułam, że policzki mam rozpalone. – Myśl, że mogłabym nosić w sobie część nas, owoc naszej miłości… jest czymś tak wielkim, że aż trudno mi to objąć sercem.
Przytuliłam się mocno do niej, wtulając nos w jej szyję.
– Ale obiecuję ci jedno. Jeżeli w którymkolwiek momencie poczujesz, że to za dużo, że nie chcesz – odpuścimy, bo ty jesteś dla mnie ważniejsza niż wszystkie marzenia o dziecku razem wzięte.
Weronika uśmiechnęła się ciepło i szepnęła w moje włosy:
– Właśnie za to cię kocham.
Weronika, wciąż muskając mój policzek opuszkami palców, zamyśliła się na chwilę.
– Jest tylko jedno pytanie… – zaczęła ostrożnie. – W jaki sposób chciałabyś, żeby to się stało?
Poczułam, jak uśmiech sam wkrada się na moje usta, choć temat był poważny. Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Kochanie, nie wyobrażam sobie dzielić łóżka z kimkolwiek innym niż z tobą. Nawet dla takiego celu. To byłoby wbrew temu, co czuję. – Pokręciłam lekko głową, a kosmyk jej włosów owinął się o mój palec, jakby podkreślając wagę tych słów. – Dla mnie istniejesz tylko ty.
Weronika skinęła z czułym uśmiechem, jakby spodziewała się tej odpowiedzi.
– Właśnie tak myślałam. – Ścisnęła moją dłoń. – In vitro jest rozwiązaniem, które da nam spokój i pewność, a ja… mam trochę kontaktów, wiesz. Mogę to uruchomić, kiedy tylko będziesz gotowa.
Poczułam wzruszenie, które aż ścisnęło gardło.
– Nawet nie wiesz, jak mnie to uspokaja… że nie muszę się z niczym zmagać sama, że ty jesteś obok i że możemy to przejść razem.
Weronika pochyliła się i pocałowała mnie delikatnie, zatrzymując usta na moich.
– Zawsze będziemy razem. Nawet w tym. Zwłaszcza w tym.
– Kocham cię – wyszeptałam, muskając kącik uśmiechu Weroniki.
– Na zawsze? – zapytała cicho, niemal dziecinnie.
– Na zawsze, zawsze – odpowiedziałam bez chwili wahania.
Jej spojrzenie rozjaśniło się, a nasze słowa rozpuściły się w kolejnym pocałunku. Był długi, miękki, pełen tej nowej pewności, że odnalazłyśmy się na nowo. Zatraciłam się w nim tak, jakby miał być pieczęcią na obietnicy, którą właśnie sobie złożyłyśmy.
W końcu podniosłyśmy się, lekko zmęczone, ale też odświeżone, jak po burzy, która przeszła i pozostawiła po sobie czyste powietrze. Narzuciłam na siebie koszulę, która wcześniej wisiała na krześle, a Weronika zrobiła to samo. Materiał opadał swobodnie na nasze nagie ciała, a mnie uderzyła prostota i intymność tego obrazu niczego więcej nie potrzebowałam.
Resztę dnia spędziłyśmy w naszym domu, nie czując potrzeby wychodzenia gdziekolwiek. Wystarczało mi, że ona była obok. Krzątałyśmy się bez planu, parzyłyśmy herbatę, czasem śmiałyśmy się z błahostek, czasem pozwalałyśmy sobie na milczeniem, a w tych drobnych gestach, gdy nasze dłonie spotykały się przy stole, gdy poprawiałam jej kosmyk włosów, gdy ona całowała mnie w policzek mimochodem rozkwitała nasza miłość. Spokojna, osadzona, bezpieczna. Czułam, że ta intymność pomogła nam odnaleźć równowagę, że dzięki niej mogłyśmy zrobić krok dalej, w kolejny etap naszego wspólnego życia. Nie musiałyśmy już uciekać od rozmów ani od trudnych tematów. Wiedziałam, że po kryzysie odzyskałyśmy siebie i że tym razem nic nie będzie w stanie nas rozdzielić.
Dodaj komentarz