Mama Mojej Przyjaciółki III: Rocznica

Mama Mojej Przyjaciółki III: RocznicaZbliżała się nasza rocznica. Trudno mi było uwierzyć, że minął już rok… Rok od tamtej pierwszej, szalonej nocy. Rok od momentu, w którym pozwoliłam sobie zakochać się w kimś zupełnie nieprzewidywalnym i najbardziej właściwym na świecie. Różnica wieku, która mogła kiedyś wydawać się przepaścią, teraz praktycznie nie istniała. Czasem wręcz zapominałam, że dzieli nas dwadzieścia lat, byłyśmy po prostu sobą. Dwiema kobietami, które odnalazły się w najbardziej nieoczekiwany sposób.

Weronika wydawała się przejęta bardziej ode mnie, choć udawała, że to wszystko „tak po prostu”. Zaskoczyła mnie zmianą,  pewnego dnia przyszła z lekko rozjaśnionymi włosami. Ta subtelna modyfikacja nie była tylko fryzjerską zachcianką. Kiedy na nią patrzyłam, miałam wrażenie, że celowo chciała wyglądać młodziej. Może dla mnie. Może dla nas. I wyglądała olśniewająco.

To miała być nasza rocznica. Pierwsza celebracja, odkąd nie musiałyśmy już niczego udawać. Odkąd mogłam trzymać Weronikę za rękę na ulicy i nie zastanawiać się, kto patrzy. Odkąd mogłam powiedzieć głośno „kocham ją”, nie tylko w myślach, nie tylko w szeptach zamkniętych w czterech ścianach.
Trzy miesiące wcześniej powiedziałam rodzicom prawdę. Kilka dni później, po moich urodzinach — tych zorganizowanych przez Weronikę i Kasię, pełnych światełek, wzruszeń i miłości tak oczywistej, że aż chciało się ją krzyczeć podjęłyśmy decyzję. Nie będziemy się więcej chować. Pójdziemy razem na urodziny do moich rodziców jak para, jak ktoś, kto nie wstydzi się miłości.  

Pamiętam tamten wieczór, jakby wciąż był świeży. Mama otworzyła drzwi z uśmiechem, w fartuchu jeszcze od zapiekanek, pachnąca przyprawami i ciepłem domu. I wtedy mnie zobaczyła, a właściwie nas. Stałyśmy razem, ja i Weronika.
— Mamo — powiedziałam, zanim zdążyła rzucić swoje zwyczajowe „dziecko, Ty jak zwykle w nieładzie” - to właśnie moja dziewczyna.
Na ułamek sekundy mama zamarła. Uśmiech nie zgasł, tylko jakby się lekko zawiesił w powietrzu, gotowy spaść lub unieść się wyżej. Spojrzała na nią… a potem na mnie. Jakby układała na nowo znane puzzle, które nagle stworzyły zupełnie inny obraz.
— No dobrze. Wchodźcie — powiedziała cicho. Może trochę zaskoczona. Ale spokojna.
A potem wszystko potoczyło się… naturalnie. Bez fanfar. Bez deklaracji.
Witałam kolejnych członków rodziny, przedstawiając Weronikę tak, jakby nie było w tym nic dziwnego. Bo nie było. „To jest Weronika, moja dziewczyna” powtarzałam spokojnie, raz, drugi, piąty. Ludzie reagowali różnie. Ciocia Basia uniosła brwi i zamrugała szybko, jakby próbowała przestawić sobie w głowie jakąś zapomnianą regułę. Wujek Janek tylko uścisnął Weronice dłoń i pokiwał głową. Babcia… no cóż, babcia mruknęła coś pod nosem, czego nie usłyszałam, ale chwilę później już wciskała nam obojgu kawałek swojego legendarnego sernika.
Weronika trzymała się blisko mnie, choć z dystynkcją. Jej dłoń pod stołem co jakiś czas odnajdywała moją. Ciepła, pewna. Jakby mówiła: „jestem tu. Z tobą. I nie uciekam.”
Wieczór minął spokojnie. Rozmowy płynęły utartymi torami o pogodzie, o pracy, o tym, kto przytył, a kto schudł. Weronika, jak zawsze, potrafiła wtopić się w towarzystwo, znaleźć wspólny język z każdym, nie narzucając się, ale i nie chowając. Ja obserwowałam mamę. Była uprzejma, skupiona, może bardziej cicha niż zwykle, jakby w jej wnętrzu coś się właśnie przestawiało, ale robiła wszystko, żeby to nie przeszkadzało innym.

Dopiero gdy goście wyszli i dom znowu wypełniła ta znajoma cisza po rozgardiaszu, mama zaprosiła nas do salonu. Siedzieliśmy przy stole, kolacja stygnęła, a ja w końcu zebrałam się na odwagę. Powiedziałam, że jestem zakochana i że jesteśmy ze sobą od paru miesięcy oraz nie byłyśmy tak szczęśliwe jak teraz.
Cisza była gęsta jak śmietana. Mama spojrzała na mnie tak, jakby na chwilę nie rozumiała słów. Tata odsunął się lekko od stołu, jakby szukał w myślach jakiegoś bezpiecznego brzegu. Nie było krzyku. Nie było dramatów. Był tylko ten moment zawieszenia, kiedy rzeczywistość musi się dopasować do prawdy.
Trochę im to zajęło. Ale powiedzieli, że najważniejsze, żebym była szczęśliwa. I choć jeszcze czasem widzę w oczach taty cień wahania, wiem, że mnie kochają i  nas akceptują. Nie do końca może rozumieją, ale uznali, że serce córki to nie ich pole bitwy.
Od tamtej pory byłyśmy oficjalnie razem. Bez ukrywania się, bez półsłówek. Mogłam mówić, że spędzam noc u Weroniki,  bez wstydu i nerwów. Mogłam ją całować w kuchni, kiedy ktoś dzwonił do drzwi. To była wolność. Cicha, prywatna wolność, ale cenna jak powietrze.
Dlatego, gdy Weronika zaproponowała wyjazd do Pragi na rocznicę, serce mi zmiękło. Nie chodziło o podróż. Chodziło o to, że mogłyśmy ją odbyć razem jako para, jako „my”. I że ta rocznica coś znaczyła. Była symbolem nie tylko nas, ale i drogi, którą przeszłyśmy.

Kilka dni później wręczyła mi kopertę. W środku,  rezerwacja na weekendowy wyjazd do Pragi. Hotel z widokiem na stare miasto, planowane spacery, romantyczna kolacja. Miała to wszystko dopięte z chirurgiczną precyzją i czułością kobiety zakochanej. Kochałam ją za to.  
I choć mogłyśmy polecieć czy pojechać czymś wygodniejszym, zdecydowałyśmy się… na mojego Malucha. Ten mały niebieski samochodzik, który kiedyś składaliśmy z tatą, a który teraz wzbudzał uśmiech i sympatię na każdej stacji. To była nasza decyzja może trochę szalona, ale romantyczna do granic. Toczyłyśmy się przez kilometry dróg, śmiejąc się, słuchając muzyki z głośniczka i jedząc kanapki przygotowane przez Weronikę. Każdy kilometr był jak przedłużenie naszej historii. A Praga… miała być tylko jej kolejnym rozdziałem.
Spędziłyśmy tam dwa pełne dni. Praga pachniała późnym latem i przygodą. Przechadzałyśmy się między kamienicami, piłyśmy kawę w ulicznych kawiarniach, trzymałyśmy się za ręce tak, jakby cały świat był tylko dla nas. Ale to sobota była tym wyjątkowym dniem.
Wieczorem poszłyśmy na kolację do małej restauracji ukrytej w jednej z bocznych uliczek. Drewniane stoły, nastrojowe światło, lekki aromat ziół unoszący się nad talerzami. Weronika wyglądała pięknie. Jej granatowa bluzka w groszki z długim rękawem subtelnie podkreślała figurę, a kremowa, letnia kurtka dodawała jej jakiegoś czaru dojrzałego i nie do podrobienia. Ja założyłam koronkową bluzkę na ramiączkach i kremowy płaszcz. Przez cały wieczór czułam jej spojrzenia na sobie. Te ciche, głębokie, które znałam już na pamięć.
Po kolacji poszłyśmy spacerem na Most Karola. Niebo zaczynało płonąć zachodem słońca, a światła miasta odbijały się w Wełtawie. Wśród przechodniów i turystów, zauważyłam starszego mężczyznę szkicującego portrety węglem. Zatrzymałam się. Jego prace były ciepłe, pełne jakiejś ludzkiej prawdy.
– Może... razem? – zapytałam Weronikę, trochę nieśmiało.
– W przytuleniu? – zapytała z tym swoim półuśmiechem.
Pokiwałam głową.
Usiadłyśmy. Oparłam się o jej ramię, a ona objęła mnie lekko, tak jak często to robiła, gdy czuła, że coś dla mnie znaczy. Rysownik uchwycił nas w tym geście – czułości, bezpieczeństwa, czegoś, czego nie chciałam już nigdy stracić.

Wieczór skończył się późno. Kiedy wróciłyśmy do pokoju hotelowego, obie byłyśmy już lekko zmęczone, ale szczęśliwe. Weronika zdjęła kurtkę i odwiesiła ją starannie. Ja zrzuciłam swój płaszcz na fotel, uśmiechając się pod nosem.

Podeszłyśmy do biurka, nad którym wisiało owalne lustro. Musiałam stanąć na palcach, by sięgnąć wzrokiem jego górnej krawędzi. Oglądałyśmy razem szkic, trzymałam go w rękach, oświetlony lampką, i wpatrywałam się w nasze twarze na papierze.
Weronika stanęła za mną. Poczułam jej ciepło na plecach. Przez moment nie mówiła nic, a potem jej usta dotknęły mojego ramienia. Najpierw lekko, prawie jak oddech. Potem z odrobiną głodu.
Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, co się dzieje. Odwróciłam się w jej stronę, nasze spojrzenia spotkały się w półcieniu. Jej oczy błyszczały. Moje pewnie też.
Pocałowałyśmy się. Powoli, miękko, z tym ładunkiem emocji, który nie potrzebował żadnych słów. Czułam jej rękę na moich plecach, jej palce ślizgające się po koronce. Zanurzałam się w tym pocałunku, tak jak w niej  z zachwytem, spokojem i czymś, co można było już nazwać tylko miłością.

Całowałyśmy się coraz intensywniej. Na początku powoli, wciąż z nutą wzruszenia po wspólnie spędzonym dniu, ale każda minuta oddychania sobą, smakowania ust drugiej, rozbudzała nasze pragnienie. Weronika przysunęła się bliżej, tak blisko, że czułam, jak jej ciało wtapia się w moje. Jej dłoń, pewna i uważna, wsunęła się pod cienki materiał bluzki, aż w końcu ją zsunęła, nieśpiesznie, jakby każda sekunda zdejmowania miała swój sens.
Nie miałam pod spodem nic. Moje ciało zadrżało pod jej wzrokiem. Nie z chłodu, z tej elektryzującej świadomości, że ona widzi mnie całą, bez żadnej tarczy. A potem jej usta, jak najczulszy pocałunek lata, musnęły moją pierś. Delikatnie. Jakby nie chciała zakłócić drżenia, które już we mnie pulsowało.
Ale zaraz potem wróciła do moich ust, głębiej, łapczywiej. Taniec języków, ślady jej oddechu na mojej skórze, nasze dłonie, które nie znały już granic, raz splątane, raz osobno, wędrujące po ramionach, plecach, szyi. Każdy dotyk niósł w sobie głód, ale i miłość, coś więcej niż namiętność, pragnienie bycia blisko do końca, bez reszty.
Obróciłyśmy się. Weronika powoli położyła mnie na łóżku, sama układając się nade mną. Jej kolano między moimi udami, ręce po bokach mojej twarzy. Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę,  spojrzeniem, które nie potrzebowało słów, bo mówiło wszystko. Byłam jej. A ona była moja.
Nasze usta znów się spotkały. Pocałunki stawały się coraz bardziej nieskładne, spragnione. Rytmiczne, a jednocześnie rozedrgane emocją. Jej dłoń sunęła wzdłuż mojego biodra, aż dotarła do zapięcia dżinsów, ale nie pospieszyła się, tylko dotykała mnie przez materiał. Powoli, z wyczuciem. Czułam ciepło i napięcie w każdej komórce ciała.
Jej usta znów wróciły niżej, do moich piersi, całowanych, pieściły je jakby mówiły: „jesteś piękna”, „jesteś kochana”, „jesteś moja”. Każdy pocałunek był pocałunkiem miłości, nie tylko pragnienia. A ja, oddychając coraz szybciej, jedną ręką wtulałam się w jej kark, drugą ściskałam prześcieradło, próbując nie odpłynąć za szybko w tej fali czułości.
To nie był pośpiech. To było świętowanie. Własne, ciche święto, które stworzyłyśmy tylko dla siebie z zachłannością, ale i czułością. Nasz rytuał. Nasz wieczór. Nasza rocznica.
Weronika poruszała się z tą samą precyzją i czułością, z jaką kiedyś leczyła moje zwichnięte ramię  tylko że tym razem chodziło o coś jeszcze delikatniejszego: intymność i zaufanie. Pochyliła się nade mną, jej długie włosy opadły jak aksamitna firanka między nami, i pocałowała mnie raz, drugi, dłużej. Jej usta znały każdy zakątek mojej skóry, jakby uczyły się mnie od nowa. I chciały zapamiętać wszystko.
Nie wiedziałam, jak można tak bardzo czuć drugiego człowieka,  nie tylko ciałem, ale każdą myślą, każdym napięciem pod skórą. Leżałam pod Weroniką, jeszcze wciąż osłonięta, a zarazem już całkowicie dla niej odsłonięta. Każdy jej gest był jak wyczekiwana odpowiedź na pytanie, które zadawałam w ciszy naszych spojrzeń.
Zsunęła powoli moje dżinsy, z gracją, jakby odkrywała coś cennego, ukrytego tylko dla niej. Jej wzrok zatrzymał się na moich bordowych figach, a ja poczułam na sobie ciepło, które nie miało już nic wspólnego z temperaturą powietrza. Kiedy powoli zsuwając ze mnie dżinsy, odsłoniła bordowe figi, poczułam się jak dar, który właśnie jest odpakowywany z największą czcią. W jej oczach widziałam czułość, ale i pragnienie to, które nie pali, lecz ogrzewa nie pochłania, a koi. Pochyliła się i znów dotknęła moich piersi ustami nieśpiesznie, z tą samą uważnością, która wcześniej rozbrajała mnie spojrzeniem.
Potem zdjęła swoją bluzkę, jeden płynny ruch, miękki jak cisza, która nas otulała. Jej ciało przytuliło się do mojego, skóra o skórę, gorąco na gorąco. Byłyśmy blisko, niemal nierozdzielne, oddychając w tym samym rytmie. Każde muśnięcie naszych ciał, każde zderzenie bioder było jak nuty w cichej, ale intensywnej melodii.
Po chwili zsunęła z siebie również dżinsy, zostając w lekkiej bieliźnie. Jej sylwetka w półmroku hotelowego pokoju, oświetlona tylko resztką światła zza okien, wyglądała jak z obrazu, miękka, spokojna, a jednocześnie pełna napięcia.
Nie powiedziałam ani słowa. Po prostu wyciągnęłam do niej rękę. Chwyciła ją natychmiast i wróciła na mnie, wtulając się znów w moje ciało. Pocałunki wróciły,  głębokie, czułe, nieskończone. Nasze języki splatały się w spokojnym, a jednak rozpalonym tańcu, który mówił więcej niż słowa: „pamiętam każdą chwilę”, „pragnę cię tak samo”, „jesteś moim domem”. Jej ciało dotykało mojego w rytmie stonowanym niemal świętym, jakby każda chwila była zapisana już dawno w jakiejś księdze tylko dla nas. Ocierające się o siebie biodra, ciepło skóry, muśnięcia piersi, wszystko to pulsowało w jednym tempie z moim oddechem.
Nie musiałyśmy się spieszyć. Miałyśmy czas. Tę noc. I siebie.
Jej ręka znów spoczęła na moim biodrze, sunąc powoli, leniwie wzdłuż materiału, aż dotarła tam, gdzie moja świadomość urywała się na granicy oddechu. Ale nie dotknęła mnie od razu, bawiła się tym zawieszeniem, budując napięcie między skrawkami materiału a ciepłem skóry. Zsunęła figi z taką delikatnością, jakby dotykała płatków kwiatu o świcie.
Nie powiedziała nic. Tylko patrzyła i widziałam w tym spojrzeniu nie tylko zachwyt, ale coś więcej. Jakby właśnie tam, pomiędzy moimi udami, znalazła miejsce, do którego wraca się nie pożądaniem, lecz miłością. Jej usta spoczęły najpierw na moim podbrzuszu, z czułością, jakby każda część mojego ciała miała swój rytm, a ona znając go na pamięć potrafiła śpiewać go bez słów. Potem niżej, powoli, z miękkością tak pełną oddania, jakby zanurzała się w świętość, którą same dla siebie tworzyłyśmy delikatną, kruchą, a zarazem silniejszą niż wszystko. Jej język muskał moją łechtaczkę w rytmie, który zdawał się nie mieć początku ani końca. Czułam, jak każda jego fala niesie mnie dalej, jakby mój oddech splótł się z falowaniem Wełtawy, a puls serca z jej pocałunkami. Jej palce powoli odnalazły drogę do mojego wnętrza. Najpierw nieśmiało, z uważnością kogoś, kto zna każde drżenie, potem głębiej, pewniej, jakby już nie musiały szukać.
A ja? Leżałam w ciszy, lecz w tej ciszy był cały hałas świata. Moje dłonie błądziły wśród jej włosów, moje ciało drżało od dreszczy, jak moje biodra unosiły się miękko, jakby chciały spotkać się z nią jeszcze bliżej, jeszcze pełniej. Czułam, jak moje ciało rozkwita pod nią płatkami dreszczy, westchnień, półszeptów. Gdyby wtedy ktoś mnie zapytał, czym jest miłość, wskazałabym na tę chwilę. Tę ciszę, w której obie się słyszałyśmy. Czułam, jak każdy dotyk Weroniki miękki, ciepły, wilgotny stawał się pieśnią, której nie znałam, a którą od razu zapamiętałam na zawsze.  
Nie wiem, ile czasu spędziłam w tamtej chwili między oddechami a drżeniem. Weronika była delikatna, skupiona, jakby całym światem była dla niej tylko ja, i to miejsce, gdzie łączyła się moja wrażliwość z jej czułością. Jej język sunął po mnie z uwagą, miękkością, która wcale nie była słaba wręcz przeciwnie. Była we mnie we wszystkim, co czułam.
Kiedy uniosła głowę, jej oczy błyszczały tym samym światłem, co latarnie odbijające się w Wełtawie za oknem. Spojrzała na mnie jak ktoś, kto odkrył w drugim człowieku prawdziwy dom.
Nie zatrzymała się jednak. Jej dłoń, wilgotna od mojej skóry, przesunęła się w dół, miękko, naturalnie. Czułam, jak wchodzi we mnie, najpierw ostrożnie, potem pewniej i jak moje ciało reaguje na ten gest z taką łagodną gotowością, jakby wszystko w nas właśnie po to było.
Jej palce poruszały się we mnie z czułością, ale i ogniem. Jakby każda ich krzywizna była zapisana dla mnie. Czułam ją w środku i na zewnątrz całą. A gdy jej usta znowu wracały do mojej łechtaczki, kiedy zsynchronizowała ruch języka z wewnętrzną pieszczotą, nie mogłam już zatrzymać siebie. Moje ciało pulsowało, zaciskałam powieki, a potem je otwierałam, nie chcąc zgubić jej pięknych szarych oczu, tych rozświetlonych źrenic, które mówiły mi, że jestem u siebie.
Jej wolna ręka pieściła moją pierś, kciukiem zataczała kręgi wokół sutka, który drżał jak wyczekujący pocałunku po czym ustami wracała do sutków, do ramienia, do szyi. Czułam jej oddech, gorący, urywany, jakby i dla niej ta chwila była graniczna, jakby rozpuszczała się we mnie tak samo, jak ja w niej.
W pewnym momencie, bez słowa, przesunęła się obok mnie. Jej ciało przylgnęło do mojego bokiem, a jej dłoń pozostała tam, gdzie należała, we mnie. Leżała teraz blisko, z twarzą wtuloną w moją szyję, jakby pragnęła nie tylko dawać rozkosz, ale być jej częścią. Jej palce poruszały się we mnie rytmicznie, miękko, ale z tą cudowną pewnością, która mówi: „znam cię, kocham cię, chcę cię teraz”. Kciuk z czułością i wprawą odnajdywał łechtaczkę, drażniąc ją w harmonii z wnętrzem, jakby chciała, by każda moja cząstka zatańczyła w tym samym rytmie.
Czułam, jak moje biodra reagują mimowolnie, unosząc się ku niej delikatnie, błagalnie. Westchnienia wymykały mi się z gardła, niskie, drżące, coraz mniej powściągnięte. Mój oddech przyspieszał, urywał się na pół wdechu, jakby nie mógł dogonić tego, co działo się w moim ciele.
Jej usta nie przestały całować mojego ciała, jakby znały drogę do każdego z moich zmysłów. Raz całowała mnie tuż pod uchem, innym razem przyciskała wargi do szyi, zostawiając ślad ciepła, który przeszywał mnie dreszczem. A jej palce... Jej palce były jak hymn odprawiana w skupieniu, pełna rytmu, oddania i miękkiej mocy.
W jednej chwili poczułam, jak wszystko we mnie się zbiera, jak fala, która rosła w środku, nie pytając o zgodę. Moje ciało napinało się pod nią, moje dłonie chwyciły prześcieradło, jakby tylko ono mogło mnie zakotwiczyć w tej chwili. Jęknęłam, cicho, lecz intensywnie. To nie był krzyk. To było westchnienie duszy, która nie potrafiła już oddzielić siebie od niej.
Spojrzała na mnie wtedy, przez ramię, z bliska. W jej oczach nie było triumfu. Tylko czułość, głęboka, przejmująca, jakby wszystko, co robiła, było częścią większej historii. Historii, którą pisałyśmy razem, właśnie teraz, w tej chwili, w tym drżeniu, które było moim spełnieniem i jej obecnością w jednym.
Nie przestawała. Była we mnie aż do końca. A ja? Pozwalałam sobie na bycie kochaną.


Objęłam ją, przyciągnęłam, nasze usta znów się spotkały. Pocałunki były teraz inne, pełne dziękczynienia, pełne zachwytu, że właśnie to, właśnie teraz, właśnie my. Jej palce wciąż były we mnie, rytmiczne, powolne, niepospieszne,  jakby prowadziła mnie do miejsca, w którym znika wszystko poza miłością.
Czas przestał istnieć. Liczyły się tylko nasze ciała, splecione, oddychające wspólnym rytmem, i uczucie czyste, nienazwane, tak silne, że chwilami aż przerażające. Jak można kogoś aż tak kochać?
Płynęłam. Każdy ruch Weroniki był falą, każda pieszczota przypływem, który unosił mnie wyżej i wyżej. Nie walczyłam z tym. Pozwoliłam sobie zatonąć w niej, pozwoliłam, by mnie prowadziła. Moje ciało szarpały dreszcze, ale serce biło spokojnie, jakby wiedziało, że właśnie teraz jestem tam, gdzie powinnam być.
Kiedy przyszło uwolnienie, gdy wszystko we mnie pękło i rozlało się w niej, w moim oddechu, w jej czułym spojrzeniu świat zamarł. Przez chwilę istniał tylko dotyk skóry, nasze splątane dłonie, potargana pościel i ta jedna, głęboka cisza, która potrafi nadejść tylko po szczerości bez słów.
A jednak to nie był koniec.
Weronika objęła mnie, przyciągnęła do pocałunku, miękkiego i spokojnego, jakby chciała zamknąć ten moment w swoich ustach. Ale potem uniosła się, opierając o masywne, rzeźbione wezgłowie łóżka, i ułożyła poduszkę za plecami. Jej ciało zapraszało mnie teraz, wyciągnięte, otwarte, piękne jak pejzaż, który znam, a za każdym razem odkrywam od nowa.
Uśmiechnęłam się do niej. Teraz była moja kolej.
Zbliżyłam się, jak do czegoś świętego. Zaczęłam od ust, pieczętując naszą chwilę kolejnym pocałunkiem, dłuższym, bardziej świadomym. Potem powędrowałam niżej, skórą obojczyków, linią ramion, przez dekolt aż po piersi, które znałam już niemal na pamięć, a jednak dziś wydawały mi się jak nowe. Moje usta tańczyły wokół nich z wdzięcznością, język kreślił kształty niewidzialnych słów.
Pocałunek po pocałunku, pieściłam ją, jakbym chciała oddać jej wszystko to, czym była dla mnie przez ostatni rok. To nie był pośpiech, to była opowieść pisana ustami na ciele, każda linia, każdy mięsień, każde westchnienie miało znaczenie. Weronika zamknęła oczy, a jej dłoń sięgnęła moich włosów. Czułam, jak mięknie pod moim dotykiem, jak otwiera się na mnie, jak drży…
A ja byłam gotowa dać jej wszystko.
Weronika spojrzała na mnie w sposób, który nie wymagał żadnych słów. Ten wzrok pewny, łagodny, pełen ciepła był zaproszeniem, które poczułam aż w głębi serca. Powoli, bez pośpiechu, rozchyliła uda, a delikatny materiał jedwabistych fig odsunęła na bok z taką naturalnością, jakby otwierała dla mnie tajemnicę, która i tak należała już do mnie.
Zamarłam na ułamek sekundy. Nie z niepewności, ale z szacunku. To była chwila jak z obrazu cisza, miękkie światło i ona, otwarta, piękna, prawdziwa. Położyłam dłoń na jej udzie, przesunęłam nią w górę z pieszczotliwą uważnością, a potem pochyliłam się, pozwalając, by moje usta same odnalazły drogę.  
Jej zapach był ciepły, znajomy, przyprawiony odrobiną napięcia i tęsknoty. Zaczęłam ostrożnie, delikatnie jakbym chciała najpierw tylko musnąć, zatrzymać się na brzegu, ale jej westchnienie, miękki ruch bioder, który napotkałam, mówił więcej niż jakiekolwiek słowo. Otworzyłam się na nią, powoli, rytmicznie, całując  z uwielbieniem, badając każdy milimetr językiem jej kobiecość z szacunkiem i oddaniem. Raz subtelnie, raz z nieco większym naciskiem, kiedy jej ciało prowadziło mnie swoim rytmem
Nie było we mnie ani grama niecierpliwości. Chciałam, by poczuła, że ta chwila jest tylko dla niej, że każda moja pieszczota mówi „kocham”, że każda fala, którą w niej wywoływałam, była odpowiedzią na to, jak wiele we mnie rozbudziła. Skupiłam się na niej, na jej miękkim centrum rozkoszy, na tym punkcie, który znałam już tak dobrze, a który za każdym razem był jakby nowy, bardziej drżący, bardziej wyczekujący. Mój język poruszał się rytmicznie, cierpliwie, z tą mieszanką czułości i pewności, którą miała tylko ona. To był właśnie ten balans, który tak kochałam. Czułość i namiętność, oddanie i siła, szelest i szept. Moje wargi pieściły jej łechtaczkę z wyczuciem, raz kolistym ruchem, raz lekko pulsującym, czasem zatrzymując się, jakby tylko po to, by usłyszeć jej cichy jęk, wyczekać aż sama poprowadzi mnie biodrami.  
Jej dłoń wsunęła się w moje włosy, miękko, bez nacisku, jakby tylko chciała upewnić się, że jestem tam naprawdę, a ja byłam. Cała.
Z czasem moje ruchy stały się pewniejsze, głębsze. Mój język znał już jej rytm, ciało reagowało na każdy dotyk z wdziękiem, jakby tańczyło. Zatracałam się w niej, w tych dźwiękach, w drżeniu jej ud, w przyspieszonym oddechu, który stawał się melodią, jakiej nigdy nie zapomnę. Wiedziałam, kiedy zwolnić, a kiedy pozwolić, by napięcie wzrosło.
Byłam tylko dla niej i tylko ona istniała.
Byłam w niej, choć nie do końca fizycznie, w tej chwili, w jej oddechu, w drżeniu skóry pod moimi ustami. Powoli dołączyłam palce delikatnie, z czułością, jakbym chciała dać jej jeszcze jedną warstwę bliskości. Jej wnętrze było gorące, wilgotne, przyjmujące. Czułam, jak pulsuje, jak reaguje na każdy mój gest. Poruszałam się powoli, w równym, łagodnym rytmie, w środku niej, a jednocześnie wciąż skupiona na tym, co na zewnątrz. Moje usta i język nie przestawały pieścić łechtaczki, raz z lekkim naciskiem, raz tylko muskając, tak by każdy ruch był jak fala, która rośnie, ale jeszcze nie przetacza się przez brzeg. Jej ciało zareagowało miękkim napięciem, które przeszło przeze mnie jak impuls, cichy, ale potężny.
Ale Weronika, jakby prowadzona własnym instynktem, oderwała się ode mnie na chwilę, dotykając mojego ramienia z subtelnym uśmiechem. Wsunęła się w głąb łóżka i położyła wygodniej, unosząc biodra, by podłożyć pod nie poduszkę. Ruch był płynny, kobiecy, pełen tej znajomej gracji, którą zawsze w niej podziwiałam.
Spojrzałam na nią, teraz rozciągniętą przed sobą w całej urodzie, skóra muśnięta światłem lampki, włosy rozsypane po poduszce, a spojrzenie… to spojrzenie mówiło więcej niż tysiąc szeptów. Ujęłam materiał jej fig, jedwab był napięty jak oddech między nami i zsunęłam je powoli, odsłaniając jej kobiecość jakby to było coś świętego, coś, co znałam, a za każdym razem odkrywałam od nowa.
Położyłam dłonie na jej udach, objęłam je miękko i pochyliłam się, pozwalając sobie zatracić się w niej jeszcze głębiej. Całowałam ją, językiem kreśląc najczulsze ścieżki – nieśpiesznie, z pełną uważnością. Każdy ruch był odpowiedzią na jej westchnienia, jakbyśmy prowadziły rozmowę, której nikt nie słyszał, a jednak obie rozumiałyśmy każde zdanie.
Ona była otwarta, prawdziwa, piękna. Jej biodra poruszały się powoli, jakby zanurzała się we mnie, jakby szukała ukojenia, które obie tak dobrze znałyśmy. Ja byłam dla niej, tylko dla niej i tylko ta chwila istniała.
Z każdym dotykiem, każdym cichym jękiem, który w niej budziłam, czułam, jak wszystko we mnie drży nie tylko ciało, ale i dusza. Bo to nie był tylko akt to było świętowanie nas. Naszej miłości. Naszej rocznicy. Naszego „tak”.
Byłam zanurzona w niej, cała, sercem, dłońmi, ustami. W każdej reakcji, w każdym drżeniu jej bioder i ściśnięciu uda czułam, jak staje się całą sobą tylko dla mnie. Pieszczota, jaką ofiarowywałam jej kobiecości, miała w sobie wszystko, co czułam, zachwyt, oddanie, miłość… i to delikatne szaleństwo pragnienia, które nas w tej chwili prowadziło.
Jej oddech przyspieszał, drżał w gardle, cichy i łamiący się w przyjemności. Chciałam, by ta chwila trwała, więc spowolniłam na moment, tylko po to, by dać jej oddech… i zaskoczenie. Wysunęłam palce z jej wnętrza i z rozmysłem, z cichym uśmiechem, podałam je do jej ust.
Weronika uniosła głowę, spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek, ten błysk w jej oczach był czymś więcej niż pożądaniem. To była czysta gra, nasza, pełna intymnego porozumienia. Ujęła moje palce ustami powoli, głęboko, smakując mnie tak, jakby chciała zostawić we mnie ślad tej chwili. W tej ciszy i między spojrzeniami rodziło się coś dzikiego, ale pięknego.
Potem znów zanurzyłam się w niej, z ustami, językiem i palcami, razem. Ruchy znów nabrały rytmu, który znałam i czułam jak muzykę tej jednej, tylko dla niej pisanej. Weronika odchyliła głowę do tyłu, jej ciało uniosło się, jakby pragnęło więcej, mocniej, głębiej. Jedną ręką objęła swoje udo, unosząc je i przyciągając lekko ku sobie, jakby chciała dać mi jeszcze więcej dostępu, jeszcze więcej siebie. Drugą ręką wplątała się w moje włosy, delikatnie, czule, prowadząco.
Jej stęknięcia były jak słowa, których nie trzeba wypowiadać. Wypuszczała z siebie oddechy urywane, rosnące, jakby każde westchnienie zbliżało ją do miejsca, gdzie wszystko się rozpuszcza. Zadrżała. Fala przeszła przez jej ciało, rozlała się w biodrach, w brzuchu, w piersi, w szyi. Wydobył się z niej dźwięk, miękki, zduszony, a jednak tak pełny, jak nuta, która długo brzmiała we mnie.
Trwałam przy niej, delikatnie, coraz wolniej, coraz łagodniej, aż jej ciało rozluźniło się w cichym bezdechu ulgi. Oparła głowę o poduszkę, a ja całowałam jej uda, wnętrze biodra, dolinę brzucha, znów jakby składając pocałunki na ołtarzu tego, co między nami się wydarzyło.
Cisza, która nadeszła, nie była pusta. Była pełna wszystkiego naszego oddechu, wilgoci jej skóry, mojego serca, które biło w rytmie spełnienia, które jej dałam.
Oddychała spokojnie, wtulona w nią. Czułam jej ciepło, jakby przeszło na mnie z każdym kolejnym oddechem. Nasze ciała były jeszcze mokre od czułości, a ja jakby lżejsza o cały świat. Oparłam czoło o jej skroń, a ona uniosła głowę i pocałowała mnie powoli. Głęboko, z taką czułością, że aż mnie ścisnęło w piersi. I wtedy wszystko zamilkło. Niebo, ulice, czas. Byłyśmy tylko my.
Przytuliłam się do niej, dłonią przesunęłam leniwie po jej plecach. Czułam na swoich piersiach jej oddech, spokojny i ciężki zarazem. Palcami musnęłam jej bok, przylegając całym ciałem. Chciałam zostać tak na zawsze, zanurzona w jej obecności.
— Kocham cię — wyszeptałam. I wiedziałam, że to nie były słowa po prostu. To było serce, które wypowiedziało się głośno.
Pogładziła mnie po policzku. — Ja ciebie bardziej, niż kiedykolwiek myślałam, że można — odpowiedziała cicho. — Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz.
Uśmiechnęłam się do niej. Tak naprawdę. Bez filtra. Po chwili usiadłyśmy, naprzeciwko siebie na łóżku. Ja po turecku, z poduszką między udami, oparta nieco o krawędź łóżka, ona z tyłu, oparta o wysokie drewniane oparcie, z kolanami lekko ugiętymi, jakby chciała mnie otulić wzrokiem.
Trzymałyśmy się za ręce, nasze palce poruszały się powoli, jakby toczyły własną rozmowę.
— Szkoda, że jutro wracamy — powiedziałam, nie kryjąc rozczarowania. — Tu jest jak poza czasem.
Weronika skinęła głową. — Chciałabym tu zostać jeszcze kilka dni. I nic nie robić. Chodzić po moście, jeść śniadania na balkonie…
— …i zasypiać tak jak dziś — dodałam, uśmiechając się. — Tylko ty i ja.
Przez chwilę tylko patrzyłyśmy na siebie. Czułam, jak między naszymi dłońmi pulsuje ciepło, tak znajome, tak moje.
— Chodźmy pod prysznic, zanim zasnę na siedząco — mruknęła z rozbawieniem Weronika, przeciągając się.
W łazience panował półmrok. Przygaszone światło otulało parę, a ja czułam się, jakbyśmy znów wkroczyły do naszego świata tego miękkiego, gdzie wszystko było powolne i czułe. Woda spływała po naszych ciałach, a my myłyśmy się nawzajem z uważnością. Delikatne gesty, drobne muśnięcia nie po to, żeby wzniecać ogień, ale by gasić napięcie, jakbyśmy tuliły siebie od środka.
Przesuwałam dłonią po jej karku, potem gąbką po krzyżu. Zatrzymywałyśmy się co chwilę, by pocałować się w ramię, przytulić, spleść palce. Nie śpieszyłyśmy się. Nie musiałyśmy.
Wróciłyśmy do sypialni nagie. Ona usiadła na łóżku i opadła w półsiedzącej pozycji, rozkładając nogi naturalnie, bez żadnej intencji poza wygodą. A ja… po prostu się wtuliłam. Plecami do niej, między jej udami, z głową przy jej ramieniu. Objęła mnie ramieniem, tak że czułam każdą krzywiznę jej ciała za sobą, jej oddech na swoim karku, jej spokój we własnym sercu.
— Dobranoc — wyszeptała.
Ale ja już odpływałam. Zasypiałam w niej. Jak w domu.

Wyjazd z hotelu był cichy. Nie dlatego, że coś było nie tak, przeciwnie. Po prostu nie chciałyśmy spłoszyć tego, co między nami rozkwitło jeszcze mocniej przez te dwa dni. Zamiast słów, były spojrzenia, dotyk dłoni na dłoni, uśmiechy, takie, których nie trzeba było tłumaczyć. Spakowałyśmy się powoli, zostawiając po sobie zapach naszych perfum i ciepło pocałunków na poduszkach.
Zamykając za sobą drzwi pokoju, poczułam ukłucie żalu. Nie jakby coś się kończyło, ale jakbyśmy opuszczały miejsce, w którym coś się spełniło. Weronika delikatnie ścisnęła moją dłoń, kiedy zjeżdżałyśmy windą. Nie powiedziała nic, ale czułam, że rozumiała to ukłucie tak samo jak ja.
W drodze powrotnej było spokojnie. Siedziałam przy oknie, głowa oparta o jej ramię, a świat za szybą przesuwał się wolno jak sen. Co jakiś czas poprawiała mi włosy albo całowała mnie w skroń, szeptem pytając, czy wszystko w porządku. Odpowiadałam tylko „mhmm”, a ona uśmiechała się w ten swój sposób łagodny, z domieszką czegoś głębszego.
W samochodzie grała cicha muzyka. Znamy się na tyle dobrze, że nie potrzebujemy rozmów dla zabicia ciszy. Cisza między nami jest dobra. Gęsta od znaczeń, przyjemna jak koc.
Gdy dotarłyśmy do domu, zapach drewna i znajomego wnętrza przywitały nas jak stare przyjaciółki. Weszłyśmy wolno, bagaże zostały pod ścianą. Zdjęłam buty i od razu poczułam, jak bardzo stęskniłam się za tą podłogą pod stopami, za ciepłem ścian, za tym kątem, w którym rzuca się światło o zachodzie.
Weronika rozpięła płaszcz, rzuciła go na fotel i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.  
— Jesteśmy w domu — powiedziała cicho, tak jakby to słowo miało dziś inny smak.
Podeszłam do niej i wtuliłam się bez słowa. Objęła mnie od razu. W jej ramionach, pachnących wciąż trochę Pragi, trochę perfum i trochę zmęczenia znów byłam cała.

iskra957

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i miłosne, użyła 6621 słów i 34908 znaków, zaktualizowała 24 cze o 13:06. Tagi: #lesbijki #miłość #młode #dojrzałe

2 komentarze

 
  • Użytkownik WersPer

    Jak zawsze u Ciebie, fantastycznie delikatne... Czytając wyczuwa się, jak bardzo byłaś podniecona pisząc.

    9 godz. temu

  • Użytkownik iskra957

    @WersPer  :przytul: Dziękuję za wsparcie. Cieszę się, że się podoba :p

    9 godz. temu

  • Użytkownik Hart

    Praga na coś w sobie klimatycznego, a jeżeli dołączyć do tego uczucia i bliskość to jest to coś wyjątkowego. Tyle w tym Twojej pasji, że można się rozmarzyć . Niech żyją uczucia i miłość😘

    9 godz. temu

  • Użytkownik iskra957

    @Hart Dziękuję. Cieszę się, że i miło mi, że mogę sprawiać przyjemność pisząc. :)

    9 godz. temu