Zakręty losu #67

– Przyjdziesz jeszcze do mnie? – zapytała Betty, obejmując Lilly.
– Tak – krzyknęła rozentuzjazmowana dziewczynka, przytulając się do nogi staruszki.  
David uśmiechnął się niewyraźnie, im bliżej odwiedzin w szpitalu był, tym czuł się gorzej. Bał się, żeby nie wpadli na rodzinę Amy i nie wynikła z tego niemiła awantura. Znał siebie, wiedział, że w nerwowych sytuacjach może nie utrzymać nerwów na wodzy i powiedzieć za dużo.
– David, jedziemy? – szarpnęła go Lilly, gdyż znowu przysnął na werandzie.
– David, a może was odwiozę? Źle wyglądasz – stwierdziła zatroskana Betty.
– To nic. Będę jutro po siódmej – mruknął chłopak i ruszył do wozu.
– Do zobaczenia – zdążyła jeszcze krzyknąć Lilly, machając zabawką, zanim wsiadła z bratem do Mazdy.



– Co się stało? – zapytał od razu, widząc nietęgą minę siadzącej w kuchni Lauren.
– Jej zapytaj.
David poszedł do salonu i zbaraniał – Sophie siedziała na kanapie i przyciskała do twarzy woreczek z lodem. Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał, pomyślawszy, co powiedzą z opieki, jak zobaczą jej podbite oko.
– Zdurniałaś? – wyskoczył na ciotkę. – A jak wpadną z opieki, a ta z obitą mordą? – burczał.
Lauren milczała, gapiąc się na ścianę. Była ewidentnie rozgniewana.
– Co się stało? – David ponowił pytanie.
– Co? Dobrze, że postanowiłam wykąpać się u was i wyszłam od razu po twoim telefonie, bo gdybym przyjechała dziesięć minut później, już by jej nie było.  
– Nie rozumiem.
– Cholera, jak dojechałam, to akurat wychodziła z klatki. Poszarpałam się z nią, bo nie chciała wracać, w końcu tak mnie wkurwiła, że oberwała po twarzy. Naprawdę, inaczej się nie dało, tu, jak widzę, po dobroci już nic się nie da – wyjaśniła wkurzona dziewczyna. – I nie będzie makijażu, dostała z liścia – dodała z uśmiechem.
– Dobry liść – zaśmiał się David i zasypał kawę.
– Kilka liści – sprostowała Lauren, uśmiechając się.
– Mówiłem, że tak będzie? To już totalna patologia, nawet afera z Lilly niczego jej nie nauczyła. I gdzie tym razem zamierzała iść? Ma kasę? – zapytał chłopak.
– Ma – odparła Lauren, kłądąc na stole kilka banknotów i garść drobnych.
– Kurwa, skąd ona bierze te pieniądze? – Chłopak postawił oczy w słup, doliczywszy się trzydziestu dolarów i osiemdziesięciu ośmiu centów. – Ty? Ona chyba naprawdę daje na boku, no bo skąd?
Lauren tylko wzruszyła ramionami. Ktoś zapukał do drzwi i – jak to ostatnio bywa – David od razu się zdenerwował. Ostatnie dni były jakie były, więc chłopak spodziewał się już  tylko i wyłącznie złych wiadomości i przykrych zdarzeń. Niechętnie otworzył i ukazał mu się Henry, właściciel kamienicy. Chłopakowi krew odpłynęła z twarzy.
– Cześć. David, ja bym prosił, abyś porozmawiał z Sophie, żeby więcej takich scen nie było, dobrze? Ja dużo rozumiem i akceptuję, ale powiem wprost – libacja do trzeciej nad ranem, krzyki i trzaskanie drzwiami nie są tu potrzebne, jasne? Wiem, że to pierwszy raz, ale miałem już dziś przez to kilka nieprzyjemnych rozmów. I proszę, żeby jej goście nie wymiotowali na klatce, jeśli to oczywiście jej goście, bo tego pewny być nie mogę. Mogę na ciebie liczyć? – wyjechał surowo mężczyzna.
– Tak… przepraszam – wystękał David, myśląc, że spali się ze wstydu. – Jej znajoma miała wczoraj urodziny i chyba trochę przesadzili. Przepraszam jeszcze raz, to się więcej nie powtórzy – spuentował chłopak, w głowie mając tylko jedno: „urwę jej łeb”.
– To ja uciekam. Na razie. – Ten od zawsze ciepły i przyjazny facet nawet się nie uśmiechnął, tylko zniknął na schodach.
– No ładnie – stwierdziła stojąca w korytarzu Lauren, która wszystko słyszała przez niedomknięte drzwi. – David, nie szalej – złapała go za ramiona.
– Puść mnie – syknął zimno chłopak i zaraz zawisł naprzeciwko matki.
– Kto tu wczoraj był? – zapytał, operując demonicznym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby opętał go diabeł.
Nie usłyszał odpowiedzi, więc już chciał rzucać się na kobietę.
– Zostaw – zareagowała natychmiast Lauren, blokując mu przejście.
– Zostaw? Do jasnej cholery, jak to zostaw?! Ile czasu jeszcze zmierzasz jej bronić, co?! Mówisz, że bicie nie pomoże, ale jak ją w końcu połamię, to pomoże, bo nie ruszy się z domu… Drzwi też nie otworzy! – krzyknął wściekły blondyn.  
Lilly pojawiła się w drzwiach sypialni, wyraźnie wystraszona.
–  Młoda, weź psa i idź na lody – rzuciła Lauren, dając dziewczynce banknot. Małolatka w mig usłuchała i zaraz wyszła.  
– Kto tu był, pytam? – David oparł się o stół.
– Nikt – mruknęła Sophie.
– David, ale czy to ma znaczenie, kto był? – Wtrąciła Lauren. – Kto by nie był, liczy się to, co się stało. Ty – szturchnęła siostrę, stojąc jej nad głową. Długo jeszcze będzie trwał ten cyrk, czy w końcu pójdziesz się leczyć?  
Cisza.
– Ogłuchłaś? Mówię do ciebie, więc zrób mi ten zaszczyt i bądź łaskawa odpowiedzieć. Nie martw się, nie zamierzam krzyczeć i po raz kolejny cię pouczać, bo jesteś już dużą dziewczynką, ale chcę wiedzieć, kiedy te dzieciaki zaczną w końcu normalnie żyć? – ciągnęła chłodno brunetka.
– Jak dojdę do siebie, zapiszę się na terapię – mruknęła Sophie, lecz jej ton głosu dobitnie świadczył, że powiedziała tak tylko dla świętego spokoju. Nie było w nim ani chęci, ani przekonania.
– Jasne! – David głośno się roześmiał.  
– Dobrze, więc ja wezmę jeszcze tydzień urlopu i pójdę z tobą. Do poniedziałku wyzdrowiejesz i pojedziemy – rzekła bezemocjonalnie Lauren, otwierając balkon i odpalając papierosa.  
Mina, jaką zrobiła w tej chwili Sophie, była wyjątkowa.
– Nie potrzebuję niańki – warknęła.
– Nie? A ja myślę, że potrzebujesz, chociaż… Jak ktoś nie chce pomocy, na siłę tej osobie pomóc się nie da, prawda?  
– Daj spokój, ona pójdzie na terapię… A nawet, jak pójdzie, to po terapii zaraz zahaczy o bar albo swojego klienta – drwił David.
– Pewnie tak będzie – przytaknęła Lauren. – Ale spróbować trzeba. Znam sporo ludzi uzależnionych, którzy też stawali dęba w kwestii terapii, a potem było nagłe bum! – i nie piją, nie ćpają już kilka lat. I nie temu, że nie mogą, tylko dlatego, że nie chcą – oznajmiła, wyrzucając niedopałek przez balkon.
– Dobra, jak chcesz. Jak masz cierpliwość, mocne nerwy i chcesz się na to pisać… – ironizował David i spojrzał na zegarek – dochodziła czternasta piętnaście.
Znów ogarnęło go zdenerwowanie.
– Lari, odświeżę się szybko i pojadę do szpitala. Możesz jeszcze trochę zostać? – zapytał.
– Jasne.


– To nie będzie trwało długo, nie chcę wciąć się na jej rodzinkę. Uważają mnie za zwyrodnialca, lepiej, żeby mnie nie zobaczyli. Obadam tylko, co się dzieje, pogadam z młodą i wracam – oznajmił chłopak, stojąc w progu z kluczykiem w dłoni.
– Dobra, poradzimy sobie, nie? – odparła wesoło Lauren, czochrając Lilly po głowie. Zaraz skombinujemy z Lilly jakieś bajki, zrobimy popcorn i sobie obejrzymy. Tu jest chyba niedaleko wypożyczalnia – spojrzała na Davida.
– Po drugiej stronie ulicy i kawałek trzeba podejść. Ale… – mruknął David, wskazując głową matkę.
– Spokojnie. – Lauren szeroko się uśmiechnęła, pokazując chłopakowi klucze kobiety. Wyjdziemy z tobą.


– Chcesz? – zapytała brunetka, podając Davidowi kluczyki od swojego auta.
– A bo ja wiem…
– Bierz, oszczędzisz na benzynie. Mi za paliwo płacą w pracy, więc… – nalegała młoda kobieta.
Podziękował i po chwili odjechał czarnym autem. Przy szpitalu zaparkował za dziesięć trzecia. Bał się jak cholera, obawiał się, co zastanie na miejscu. Mimo słów lekarza miał dziwne przeczucie, że stanie albo stało się coś złego. Wiedział, że zaraz się wkurwi, widząc Amy w takim stanie, ale musiał to zrobić. Miał tylko nadzieję, że Polly będzie miała trochę czasu, potrzebował informacji.
Nie zdążył dojść na oiom, bo wyskoczyła na niego pielęgniarka.
– Pan do kogo?  
– Do Amy Banks, jestem jej bratem – skłamał.
– Bratem? Przykro mi, ale nie jest pan jej bratem i nie mogę pana wpuścić. Jej rodzina zakazała jakichkolwiek odwiedzin – oznajmiła kobieta, napinając Davidowi i tak naciągniętą już do granic możliwości żyłkę.
– Ale… – Chłopak podrapał się po głowie; nie miał pojęcia, co robić. – No dobrze, dziękuję – mruknął i się oddalił.
Od razu zadzwonił do Polly, poinformować, jak się sprawy mają.
– Wracaj, zaraz z nią zagadamy. Laska jest spoko – usłyszał.
Ponieważ Polly była nieustępliwa, przekonując i rzetelnie twierdząc, że David jest ich kuzynem, przyjechał z daleka i chce tylko na chwilę zobaczyć kuzynkę, baba w końcu ustąpiła i pozwoliła im  wejść na kwadrans.
David z każdym krokiem szedł coraz wolniej, bał się coraz bardziej.  
– Na pewno bez przypału? A jak twoja prokuratorka wyjdzie z roboty i tu wpadnie? Nie chcę afery – rzekł chłopak.
– Olać ją, najważniejsze, że Sama nie ma. Ona sobie może… – burknęła dziewiętnastolatka i właśnie doszli do sali brunetki.  
David nie patrzył, spojrzał dopiero, gdy stanął nad łóżkiem dziewczyny. Od razu nogi się pod nim ugięły i gorąco przeszło mu po karku. Na twarzy dziewczyny prócz rany na wardze nie było widać nic, lecz była bardzo blada i mimo podłączonego tlenu, oddychała bardzo ciężko. Wyglądała trochę jak staruszka, ciężko walcząca o każdy kęs powietrza. Głowę miała zabandażowaną, prawą rękę zagipsowaną, a warga mimo iż nie była mocno rozcięta, odrobinę spuchła.  
– David. – Polly dotknęła jego ramienia.
Chłopak nie się nie odezwał, tylko wziął krzesło i usiadł, chwytając zdrową dłoń ukochanej.
Znasz jego adres? – zapytał po chwili, nie patrząc na nastolatkę.
– Wiem, gdzie mieszka. Co chcesz zrobić? – Polly się zaniepokoiła.
Nie odpowiedział.
– David, a może tego nie ruszaj. Ta jego obecna lala to totalny margines, nie wiadomo, czy dasz radę. Nie wiadomo, kogo zna, może lepiej, żebyś się w to nie mieszał.  
– Psy wiedzą, kto to zrobił?
– Nie wiedzą. Nic nie mówiłam, bo się boję, że będzie jeszcze gorzej. Amy byłaby za tym, na pewno. Zobacz, co się stało, bo zeznała za sklep; pobicie to inna bajka. Za pobicie dostaną pewnie spore wyroki i wtedy zemsta będzie jeszcze gorsza.  
Amy wzięła głębszy wdech i chłopaka przeszedł zimny dreszcz, brzmiało to jak ostatnie tchnienie. Po chwili jednak oddech wrócił do normy, lecz Davidowi już żal stał w gardle ciężkim kołkiem. Chętnie by się rozbeczał, ale przecież nie mógł, nie mógł okazać słabości.
– Może już chodźmy, bo jak faktycznie wpadnie tu suka… – rzuciła Polly.  
David wstał, ucałował Amy w czoło i dwie minuty później stał już z nastolatką pod szpitalem.
– Pokaż mi, gdzie mieszka – poprosił oschle chłopak, nie patrząc na towarzyszkę.
– David… – mruknęła Polly.
– Pokaż!

***

Do tej pory nie wierzę, że cokolwiek napisałam, chyba będzie koniec świata. I padło na Davida, czego spodziewałabym się jak zderzenia kuli ziemskiej z planetoidą. :lol2: Pozdrawiam. ;)

agnes1709

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1962 słów i 11579 znaków, zaktualizowała 24 wrz 2023.

1 komentarz

 
  • Gaba

    Coś podobnego! Ktoś się obudził ze snu dłuuugiego...! I dobrze, nareszcie! 😜

    13 wrz 2023

  • agnes1709

    @Gaba Jakoś tak wyszło. :D Ile można spać?

    13 wrz 2023

  • Gaba

    @agnes1709 £oj dłuuugo, jak widać na załączonym obrazku😋

    13 wrz 2023

  • agnes1709

    @Gaba Krótka wena, chyba, że coś błyśnie. Jeszcze jedna dziś, bo nie mogę się zatrzymać; trzeba kuć żelazo... :D Brakowało mi tego, szczerze mówiąc, już było parcie. :D

    13 wrz 2023