Wyruszył przed 11:00, ale zanim rozwiózł zakupy po skrajnie oddalonych od siebie częściach miasta, zajęło mu to prawie dwie i pół godziny. Zapewne trwałoby to krócej, gdyby przy prawie każdym adresie nie zatrzymywał się na kilka minut – wypadało przecież zamienić słowo z zamawiającymi.
Tuż po godzinie 13:20 zaparkował na przedmieściach, na podjeździe Stevensów, chwycił zakupy i udał się do drzwi. Otworzyła mu jasnowłosa, dwudziestopięcioletnia dziewczyna.
– Cześć – mruknął chłopak i wszedł do środka.
Postawił pakunek na stole, odebrał zapłatę i chciał wyjść.
– Czekaj, wypij kawę, i tak rzadko przyjeżdżasz – zaproponowała.
David osobiście nie czuł do niej żadnej antypatii, ale nie była w jego typie i miał szczerze dość nagabywania. Dziewczyna robiła to bez większego nacisku, niemniej jednak po niedługim czasie zaczęło go to męczyć.
– Nie mam czasu, mam jeszcze jedną dostawę i muszę oddać wóz dla szefa.
– Dziesięć minut cię nie zbawi – upierała się.
– Emily, mówię, że nie mogę, Johnowi na 15:00 potrzebny jest samochód.
– Nie umiesz kłamać – roześmiała się.
– Nie kłamię.
– Poczekaj...! – przycisnęła go do ściany i agresywnie pocałowała.
– Przestań! – natychmiast ją odsunął i bez słowa udał się w stronę wyjścia.
– David, poczekaj, przepraszam! – krzyknęła za nim, ale on za chwilę siedział już w pickupie, zły.
Szybko przekręcił kluczyk i ruszył w prawo, na drugi koniec miasta. Po trzydziestu minutach, jak już przebił się przez korki, dotarł do dzielnicy domków i zatrzymał przy jednym z nich.
Drewniany, parterowy budynek był bardzo zniszczony. Jasnożółta, niegdyś świeża farba, gdzieniegdzie schodziła już z zewnętrznych ścian. Czerwona na drzwiach była w podobnym stanie. Trawnik nie był chyba ścinany od dawna, bo roślinność miała już prawie pół metra wysokości. Uszkodzony chodnik, prowadzący do domu, też nie zachwycał prezencją, dużo płyt było pękniętych i szczeliny w nich także porastało zielsko.
David wysiadł z wozu, wziął torbę i udał się w stronę werandy. Zadzwonił dzwonkiem i zaraz otworzyła mu starsza kobieta, z długimi, siwymi włosami.
– Dzień dobry pani Davis – przywitał się.
– Witaj chłopcze. Wejdź – uśmiechnęła się ciepło.
Chłopak wszedł do wnętrza, które także od dawna nie było remontowane.
– Gdzie mam to zanieść? – zapytał.
– Chodź do kuchni. – Postaw na stole i siadaj – oznajmiła, gdy doszli do owego pomieszczenia.
David postawił zakupy we wskazanym miejscu i usiadł na krześle. Stało się to, co było do przewidzenia, za chwilę przed chłopakiem pojawił się dość spory kawałek jabłkowego ciasta.
– Chcesz kawę czy herbatę? – zapytała właścicielka domu.
– Jeśli ma pani kawę, to chętnie – odparł David.
Nie śpieszył się. Od ich pierwszego spotkania, cztery miesiące temu, bardzo polubił staruszkę. Ta wstawiła wodę i kulejąc ruszyła w stronę zakupów. Chłopak, widząc to, zerwał się z miejsca.
– Niech pani siada, ja to rozpakuję – powiedział i chwycił za torbę.
– To nic takiego. Rano szłam do skrzynki i skręciłam kostkę na tym przeklętym chodniku – poinformowała.
David stał już przy otwartej lodówce i ładował do niej produkty. Uporał się z tym bardzo szybko i usiadł koło kobiety.
– Może to pytanie nie na miejscu, ale czemu mieszka pani w tej ruinie? przecież jest pani zamożna.
Spojrzała na niego dziwnie.
– Prosiłam: nie pani, tylko Betty. Posłuchasz mnie kiedyś i zaczniesz mi mówić na
"ty”? – zaśmiała się staruszka.
– Nie mogę się przyzwyczaić – odparł z uśmiechem chłopak.
– A co do twojego pytania... to mój dom, mój mąż tu umarł i ja tu umrę – oznajmiła.
– To niech zrobi pani chociaż remont, trochę niebezpiecznie jest tak mieszkać.
Znów spojrzała na niego złowieszczo.
– Przepraszam... Betty – rozradował się.
– Remont...? Nie lubię zmian – rzekła i wstała do gwiżdżącego czajnika.
Po chwili przed gościem stała kawa, śmietanka i cukier. Posłodził napój i rzekł:
– Ja ci nie każę nic zmieniać, tylko trochę tu ogarnąć. Przecież kolor domu i ścian wewnątrz można zrobić taki sam, do tego zlikwidować te wszystkie pęknięcia w fundamencie i położyć nowy chodnik na zewnątrz. Mam znajomych chłopaków, którzy zajmują się takimi rzeczami, zrobiliby to szybko i tanio – przekonywał ją.
– Sama nie wiem... – pogubiła się trochę.
– Masz numer do naszego sklepu, przemyśl to i daj mi znać, ja załatwię resztę. W poniedziałek przyjadę, skoszę ci trawnik – orzekł, zadowolony.
– Nie ma takiej potrzeby, moja wysoka trawa wkurza tego zarozumiałego dupka z naprzeciwka, a to mi bardzo na rękę – zaśmiała się głośno.
– Czemu dupka? – zapytał, rozbawiony.
– Bo nic mu się nie podoba. Jak dzieciaki bawią się na ulicy, to zawsze na nie krzyczy i przegania, hrabiemu przeszkadza hałas – powiedziała, lekko wzburzona. – Pieprzony arystokrata! – dodała i David uderzył głośnym śmiechem.
– Do mnie nie wyskoczy, mimo, że jestem stara. Raz to zrobił. Przyszedł z pretensją, że mam zaniedbany teren przed domem, który psuje wygląd osiedla. Los chciał, że w ręku miałam akurat aluminiową patelnię. Oczywiście oberwał nią po głowie i nasłał na mnie policję. Ta mnie tylko pouczyła i dała spokój – cieszyła się staruszka. – Dobrze, że patelnia była aluminiowa, gorzej by było, gdyby oberwał tą ciężką, metalową – dorzuciła.
Chłopak już płakał ze śmiechu i po chwili ugryzł kawałek ciasta.
– Ta szarlotka to mistrzostwo świata! – powiedział z ę zapchaną gębą.
– Cieszę się.
– A co u ciebie? Jak przyjeżdżam po zakupy, to nigdy nie ma cię w sklepie.
– Wszystko ok.
– A sprawy sercowe?
– W toku – uśmiechnął się.
– Czyli...? – kobieta nie ustępowała.
– Czyli dziewczyna, która pracuje naprzeciwko.
– Tak, widziałam ją, jest bardzo ładna.
– I miła – dodał chłopak. – Ale to spokojna panna, a ja...? Zresztą sama wiesz. Raczej nie jestem odpowiednim facetem dla niej.
– Jesteś jeszcze młody, dlatego zdarza ci się narozrabiać, ale dobry z ciebie chłopak.
– Oj... nie taki dobry! – zaśmiał się David.
– A co ponadto? Nadal masz kłopoty z policją?
– Nie, uspokoiłem się.
Kobieta wzbudzała jego zaufanie, dlatego zawsze był przy niej całkowicie szczery.
– To dobrze. Nie zadzieraj z nimi, to dranie.
Gadali jeszcze kilka minut i chłopak spojrzał na zegarek – 14:32.
– Muszę już iść, dziękuję za kawę i ciasto – powiedział i wstał z krzesła.
– Odwiedzisz mnie jeszcze?
– Jasne. Tak jak mówiłem, przyjadę w poniedziałek, zrobię porządek z tym zielskiem. Chyba masz kosiarkę?
– Mam, stoi w garażu. Widzę, że się uparłeś, ale wiedz, że mi ta trawa nie przeszkadza – zakomunikowała, zadowolona.
Zapakowała kawałek ciasta i wręczyła chłopakowi.
– Dziękuję. Do zobaczenia – rzucił i ruszył do wozu, lecz po chwili się odwrócił. – I idź z tą kostką do lekarza! – dodał i zaraz był w aucie.
Jechał trochę szybciej i około 15:00 był już w swoim markecie.
– Doszło coś jeszcze? – zapytał Paula.
– Nie, możesz spadać do domu. W poniedziałek przyjdź na 9:00, będzie dostawa. Sam nie podołam.
– Nie ma sprawy. To na razie.
Wsiadł do Nissana, zakręcił i zaparkował po drugiej stronie ulicy, po czym wszedł do sklepu, w którym nigdy wcześniej nie był.
Market był co najmniej dwa razy większy od tego, w którym pracował, do tego posiadał bar, w którym można było coś zjeść, dlatego zapewne po otwarciu go jego mały sklepik stracił nieco klientów, co szefa Davida chyba wkurza do tej pory, bo przy każdej nadarzającej się okazji o tym wspomina.
W lokalu było tylko pięć siedzących przy stolikach osób. 22-latek podszedł do baru i klapnął na obrotowym krześle. Po chwili podeszła do niego grubsza, czarnoskóra dziewczyna, mająca około dwudziestu czterech – dwudziestu pięciu lat.
– Witam. Co podać?
– Piwo, tylko zimne, jeśli macie.
Za chwilę dostał otwartą butelkę, do której natychmiast przykleił usta. Z zaplecza wyskoczyła Amy i natychmiast do niego podeszła.
– Jesteś! Spóźniłeś się, nici z obiadu! – poinformowała wesoło.
– Trudno, piwo też jest dobre.
Dziewczyna się roześmiała
– Żartowałam! Co zjesz?
– A co polecasz?
Pieczony indyk z grillowanymi ziemniakami i szparagami.
– W porządku – uśmiechnął się.
Był głodny jak wilk, zjadłby wszystko, a wymienione rzeczy lubił, więc humor mu się poprawił.
– Cindy, danie dnia! – wrzasnęła Amy głośno, strasząc chłopaka tym niespodziewanym krzykiem.
– Masz głuche koleżanki? – wyszczerzył zęby.
– Niekiedy tak. Czasem przez pogaduszki w kuchni ciężko coś do niej dociera.
Za chwilę z dziury wyłoniła się głowa dziewczyny, która go obsługiwała.
– Nie słuchaj jej. Sama w życiu nic nie ugotowała, ale gadać potrafi. Chyba wpadłeś jej w oko, widzisz, jak się popisuje – rzuciła luźno i schowała się w kuchni.
– Pieprzy głupoty... z przyzwyczajenia – usłyszał od onieśmielonej chyba nieco Amy i zaraz się roześmiał.
– Dasz mi jeszcze jedno? – spytał, odstawiając pustą butelkę.
– Jasne – uśmiechnęła się i dała mu nowe piwo. – Szybciej z tym żarciem! – huknęła wesoło w stronę kuchni.
– Zamknij się! – dobiegło z wewnątrz i chłopak znowu się rozweselił.
– Wy tak zawsze?
– I jeszcze gorzej... – odparła Amy, wisząc nad nim z uśmiechem.
Zadzwonił telefon chłopaka.
– Sorry, muszę odebrać. Co jest? – rzucił w słuchawkę, odchodząc od baru.
– Mam dla ciebie kasę od Lucka. Co z tą biżuterią? – zapytał Chris.
– Kurwa, zapomniałem, miałem sporo dostaw. Przyjdź o dziewiątej do "Black Cat” to ci je przyniosę. Koleś dał kasę?
– Nie, chce je najpierw zobaczyć. O dziewiątej to za późno, on wyjeżdża około piątej i wraca dopiero w poniedziałek. Pracuję do 17:00, jak zdążysz, przywieź mi do pracy, a jak nie, to czekaj dwa dni – odparł przyjaciel.
– Nie ma szans, muszę odebrać Lilly ze szkoły. Wymyśliła sobie jakieś sobotnie zajęcia, kompletnie nie rozumiem, po co jej to. Stary zabierze ją o szóstej, muszę jej do tego czasu przypilnować, przecież sama w domu nie zostanie.
– Dobra, to jak poczekasz i nie chcesz trzymać ich w domu, mogę ci przechować.
– Ok, to o dziewiątej w knajpie.
– Dobra, na razie.
David wyłączył rozmowę i wrócił do sklepu – talerz już stał na ladzie. Spojrzał na zegarek – 15:24. Nie czekał długo, tylko zabrał się za danie. Amy gdzieś zniknęła. Wróciła, jak był w połowie.
– Smakuje? – zapytała.
– Pewnie, świetne!
– Cieszę się – rzuciła i zaczęła grzebać się za barem.
Gdy skończył, dochodziła 15:38. Szybko dopił piwo, wyjął pieniądze i chciał położyć przy pustym naczyniu.
– Na koszt firmy – oznajmiła brunetka, odpychając jego rękę.
– Dzięki. Muszę spadać, odebrać siostrę. Będziesz wieczorem w "Black”?
– Nie mam pojęcia. Kończę o 17:00, a co potem...? – zaśmiała się.
– W każdym razie się nie żegnam, może się spotkamy. Jeszcze raz dziękuję za obiad. Był pyszny.
– Do usług – uśmiechnęła się.
David odwzajemnił gest i zniknął z lokalu. W centrum znowu zastał potężny korek, banda lalusiów akurat teraz musiała wracać ze swoich smutnych biur. Stał w tym tłoku dobry kwadrans, wreszcie auta się rozjechały. Znów sprawdził godzinę – 15:52. Ruszył jak wariat, ale zdążył przejechać tylko trzysta, może czterysta metrów, gdy usłyszał za sobą syrenę policyjnego motoru.
– Kurwaaa, jebany pies! – warknął i zatrzymał się przy chodniku.
Od razu się zdenerwował, gdyż był po dwóch piwach, do tego gliniarz jak na złość szedł do pickupa jak anemik.
– Witam. Gdzie się pan tak śpieszy? – zapytał nachylając się do szyby.
– Do szkoły po siostrę, i już jestem spóźniony – burknął 22-latek.
– Przez taką jazdę może się pan nie spóźnić, a przenieść na tamten świat. Poproszę dokumenty.
Zaraz je dostał.
– To będzie pana kosztować trzysta dolarów.
– Dobra, pisz pan, nie mam czasu – David znów zerknął na zegarek –16:08.
Koleś pisał mandat tak wolno, jakby dopiero uczył się to robić. Chłopak nie chciał zadzierać z policją, ale był już wściekły. Dostał świstek dwie minuty później.
– Miłego dnia i proszę wolniej – rzekł policjant i się oddalił.
David odetchnął z ulgą, dziękując losowi, że facet nie poczuł alkoholu. Zgniótł mandat, rzucił za siebie i odjechał. Nie szarżował, gdyż był jeszcze na widoku, dopiero, gdy skierował wóz w prawo, ponownie docisnął pedał gazu. Jechał zapewne ponad setką, ale nieszczególnie się tym przejmował. Pod budynek szkoły dotarł o 16:24 i małolatka zaraz wsiadła do wozu.
– Spóźniłeś się – wyjechała, zapinając pas.
– Wiem, przepraszam, miałem sprawy. Jadłaś coś?
– Nie.
– Czemu?
– Jest sobota, bar w szkole zamknięty.
– I cały dzień siedzisz głodna?! Czemu nie powiedziałaś rano?! – wzburzył się chłopak.
– Ja sama nie wiedziałam, myślałam, że będzie otwarte – mruknęła.
– Dobra, w domu obiadu nie ma, gdzie jedziemy?
– Na pizzę.
– Na pizzę, na pizzę... A może coś innego? Jakieś mięso i sałatkę?
– Nie.
Chłopak tylko westchnął po kwadransie siedzieli już w pizzerii, przy stoliku na zewnątrz. Lilly przyglądała się karcie już dobre pięć minut.
– No decyduj się szybciej, nie zamierzam tu nocować – zniecierpliwił się 22-latek..
– Chcę hamburgera i frytki – oświadczyła..
– To już nie pizzę...?! Sama nie wiesz, co chcesz. Chyba jednak nie jesteś głodna.
– Jestem. Chcę hamburgera.
David zawołał kelnera, zamówił kanapkę, frytki i dwie duże cole. Po kilku minutach dostali posiłek i chłopak od razu przyssał się do słomki w napoju – dziwnie go suszyło. Małolatka żuła hamburgera, bawiąc się przy okazji frytkami, układając z nich jakieś piramidki, domki, oraz inne, tego typu "budowle”.
– Lilly! Przestań się bawić i kończ, za godzinę przyjedzie po ciebie ojciec – napomniał ją wreszcie David.
Gówniara zrobiła dziwną minę, co chłopak w okamgnieniu zauważył.
– Co się stało? Nie chcesz jechać do taty?
– Chcę.
– Więc o co chodzi?
Nie odpowiedziała, tylko spuściła głowę.
– No mów!
– Bo ja nie chcę, żeby Lucy tam była.
– Czemu?
– Bo nie.
– Mała, nie kręć, tylko mów, co jest grane.
– Bo ona na mnie krzyczy, jak nie ma taty.
Chłopakiem wstrząsnęła złość.
– Mówiłaś o tym ojcu?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo to było tylko dwa razy – brzmiała tak, jakby bała się powiedzieć bratu.
David sprawdził czas – 17:11, a Lilly skończyła posiłek, zostawiając tylko odrobinę frytek.
– Chcesz lody? – zapytał 22-latek, choć wiedział, że to pytanie jest zbędne.
– Tak.
Za kilka chwil kelner postawił przed nią niewielki pucharek z deserem. David od razu zapłacił za całość i zwrócił się do siostry:
– Jak nie chcesz jechać, nie musisz.
– Chcę.
– Za co na ciebie nakrzyczała?
– Bo rozlałam napój, ale to było niechcący.
– Pójdę do łazienki. Jedz szybko, już późno – oznajmił David i podniósł się z miejsca.
O razu skierował się do baru.
– Mógłby pan zerknąć na nią przez chwilę? – zapytał barmana, który widział stamtąd ich stolik.
– Nie ma problemu.
22-latek szybko załatwił sprawy i jak wrócił, małolatka zjadła już prawie cały deser.
– Czemu obiad ci tak dobrze nie idzie? – zaśmiał się.
– Odczep się – bąknęła, pociesznie naburmuszona.
– Dasz mi spróbować?
Wzięła trochę deseru na łyżeczkę, ale wyglądało to tak, jakby starała się wziąć jak najmniej, co rozbawiło chłopaka. Podsunęła ją pod nos Davida, który zaraz wsadził ją do ust.
– Takie sobie... waniliowe są najlepsze – podsumował.
– Nieprawda, nie znasz się.
Po kilku minutach małolatka uporała się z lodami i po kilkunastu następnych byli już po swoją kamienicą.
– Chodź, zajdziemy do sklepu – powiedział chłopak i udał się do oddalonego o kilka metrów marketu.
Poszli w kierunku lodówek i David wziął dwa piwa.
– Mogę wziąć chipsy? – zapytała Lilly.
– Weź.
Chwyciła paczkę serowych chrupek i wrzuciła do koszyka. Gdy weszli do mieszkania, akurat dochodziła 18:00.
– Leć, pakuj się, tylko migiem – powiedział David i poszedł do kuchni.
Schował browar do lodówki, a drugi zaraz otworzył. Z butelką w dłoni rozłożył się na kanapie w salonie i włączył telewizor. Po chwili Lilly zjawiła się w pokoju z małym plecakiem, który rzuciła w kącie, po czym usadowiła się na nogach brata.
– Sprzątnęłaś ten bajzel, który widnieje od wczoraj? – zapytał.
– Już nie mam czasu, zaraz przyjedzie tata.
– Więc kiedy zamierzasz to zrobić?
– Jutro.
Zadzwonił dzwonek i małolatka od razu pobiegła otworzyć drzwi.
Chłopak ruszył się z miejsca, odstawił piwo i zaraz w wejściu do salonu pojawił się wysoki, dobrze zbudowany facet, imieniem Nick. Miał czterdzieści dwa lata, krótko ścięte włosy w kolorze takim samym, jak David.
– Cześć – podał rękę synowi – Co u was?
– Lilly! Poczekaj w swoim pokoju – nakazał jej brat.
Usłuchała i poszła do siebie.
– Powiedz swojej lali, że jak jeszcze raz się dowiem, że podniosła głos na małą, to porozmawiam z nią osobiście – wyjechał chłopak do ojca.
– Nie rozumiem…
– Nie wiem, co tu jest do rozumienia? Chyba jasno się wyraziłem. Ta suka drze się na twoją córkę, ale nie dziwię się, że nie wiesz, Lilly nie należy do skarżypyt.
– Nic nie wiem o takim zajściu – zdziwił się facet.
– No jasne, a kto miał ci opowiedzieć?! Ta pusta suka?!
– David, grzeczniej...
– A z jakiej racji, kim ona dla mnie jest? Wiedziała, że bierze faceta, który ma dzieci, więc jeśli nie umie tego uszanować, to niech spierdala. Ale przecież nie może odpuścić sobie twojej kasy, nie...?! – wkurzył się chłopak.
– Dobrze, porozmawiam z nią i wszystko będzie jak należy.
– Mam nadzieję, bo nie chcę być jej skórze, jak to się powtórzy – oznajmił David.
– Matka pije? – zapytał mężczyzna.
– Nie, pracuje.
– Synu, nie broń jej, tylko mów prawdę.
– Mówię, do cholery!
– Może jednak Lilly powinna zamieszkać z nami?
– Że co...?! Nawet nie próbuj, ona chce mieszkać tu!
– Skąd ta pewność?
– Bo znam ją lepiej, niż ty!
– Ale ty pracujesz, matka też. Lucy nie pracuje, byłoby łatwiej z odbieraniem Lilly ze szkoły, gotowaniem obiadów i zajmowaniem się nią.
– O nieee!!! Ona na pewno nie będzie jej wychowywać! – rozkrzyczał się zdenerwowany chłopak.
– Dobra, porozmawiamy o tym, jak Sophie będzie w domu.
– Jak już swoje powiedziałem: mała nigdzie się stąd nie ruszy! – oznajmił, mocno już wyprowadzony z równowagi 22-latek.
Mężczyzna sięgnął do kieszeni jeansowej bluzy.
– Trzymaj – wyciągnął do chłopaka dłoń z kilkunastoma banknotami.
– Chcesz mnie przekupić? Nie potrzebuję twojej forsy.
– To żadne przekupstwo, weź. Czyżbyście się nagle wzbogacili? Znowu kradniesz? – zapytał złośliwie.
– Nie, pracuję. I radzimy sobie bez twojej łaski.
– No weź, dasz matce.
– Ona też nie potrzebuje. Jak już nagle zrobiłeś się takim dobrym tatusiem, to kup za to coś dla małej.
Facet spojrzał na zegarek i krzyknął:
– Lilly, chodź, musimy jechać!
Młoda za chwilę wyszła i poszła za ojcem.
– O której ją przywieziesz? – zapytał chłopak.
– O 18:00 – 19:00.
– Nie pożegnasz się? – rzucił David do siostry, kucając.
Zaraz go uściskała i wyszła z ojcem z domu.
– Pamiętaj, co powiedziałem i nie zapomnij przekazać tego swojej cipie! – krzyknął jeszcze za ojcem David, ale ten po chwili zniknął z małolatką z klatki.
Chłopak dokończył piwo i ruszył do pokoju siostry. Pozbierał porozwalane rzeczy, które ułożył na regale, kredki schował do blaszanego pudełka, zasłał łóżko i wrócił do salonu. Na zegarze ściennym figurowała 18:34.
Leżał i gapił się w ekran, w którym leciał jakiś raczej nieciekawy serial, bo po kilku minutach chłopak zasnął z pilotem w ręku.
– David – poczuł dłoń na ramieniu.
Wiedział, że to matka i nie zamierzał się ruszać, ani otwierać oczu.
– Synku, wstań – zaczepiała go nadal, w końcu podniósł powieki.
– Chodź, zjesz coś.
– Nie chcę. Która godzina?
– Szesnaście po ósmej.
Ruszył się leniwie i usiadł zaspany na kanapie. Po dłuższej chwili egzystowania w tej pozycji wstał w końcu i ruszył do łazienki. Migiem wziął kąpiel, zmienił ciuchy i ruszył do kuchni. Od razu uderzył go miły, ziołowy zapach.
– Wychodzisz? – zapytała Sophie.
– Tak.
– Zaraz będzie spaghetti, zjedz coś.
– Nie chcę, jadłem po pracy. Czy wiesz, że stary chce zabrać Lilly?
– Nie zrobi tego.
– Jesteś pewna? Bo ja nie. Lepiej zarabia i ma większy dom.
– To nic, mała chce mieszkać tu, więc nic nie zdziała.
– Nie...?! Wystarczy, jak powie, że pijesz i masz pozamiatane. Namyślił się po roku i nagle potrzebna mu córka?! – krzyknął chłopak.
– David, nie denerwuj się. Mówię ci, że nic nie zrobi. Poza tym się nie upijam, już ci powiedziałam.
– Chlasz butelkę wina każdego wieczoru, a może i więcej, tylko o tym nie wiem. To nie jest upijanie?!
– Daj już spokój, to nie jest przecież dużo i pomaga na stres.
– Na jaki, kurwa, stres?! Powiedz, że lubisz popijać, a nie pieprzysz mi tu o stresie! – ryknął rozdrażniony chłopak i spojrzał na zegarek – 20:31. Wyszedł do salonu i wykręcił numer najlepszego kumpla.
– Co jest? – usłyszał po chwili w słuchawce.
– Jedziesz samochodem?
– Tak, a co?
– Przyjedź po mnie, mam mało paliwa. Zauważyłem dopiero w domu. Nie dojadę w poniedziałek do roboty.
– Dobra, zaraz będę – rzucił Chris i się rozłączył.
Chłopak wrócił do matki, otworzył drugie piwo i usiadł obok. W ciszy popijał trunek, patrząc dziwnie na jedzącą kolację kobietę.
– Gdzie idziesz? – ta zapytała w końcu.
– Zachlać ryj – burknął chamsko.
– Nie właduj się w jakieś kłopoty.
Chłopak nie odpowiedział. Po kilku minutach ponownego milczenia zadzwonił domofon i po chwili w mieszkaniu pojawił się Chris.
– Cześć Sophie! – ryknął i obaj panowie schowali się w pokoju Davida.
– Pokaż je, mam drugiego kupca – rzucił przybysz i wręczył mu resztę zarobku za Mercedesa.
David wziął z niego trzy stówy, resztę schował w podłodze i dał biżuterię przyjacielowi.
– Dobra, jedziemy, koleś czeka - rzekł brunet.
– Wychodzę! – wrzasnął David do matki i opuścili lokal.
Pół godziny później dojechali na drugi koniec miasta, na przedmieścia zatrzymali się przy dużym, wręcz "sterylnie" wyglądającym domu.
– Poczekaj, zaraz wracam. Typ nie lubi gości – zakomunikował Chris i poszedł do budynku.
Nie było go już około kwadransa i David zaczął się niecierpliwić. Po kolejnych kilku minutach w końcu nachylił się do fotela kierowcy i zatrąbił dwa razy.
Poskutkowało, kumpel zaraz wyłonił się z posiadłości i wsiadł do auta.
– Kurwaaa, pieprzyłeś się z nim?! – wyjechał zły 22-latek.
– To jebany sknera. Nie chciał dać czterech stów, musiałem się targować.
– A za ile chciał?
– Za trzy.
– Kurde, stary, skąd ty bierzesz tych pedałów? Te kolczyki kosztują ponad tysiąc dolców – zniesmaczył się starszy chłopak.
– Dlatego się targowałem, wiedziałem, że dziad się napalił i prędzej czy później wyskoczy z kasy – wręczył koledze czterysta dolarów.
David rozdzielił pieniądze i dał Chrisowi połowę.
– Dzięki. Gdzie jedziemy?
– Do "Black”.
– Czemu tam?
– A bo ja wiem? Chyba się przyzwyczaiłem.
Brunet przekręcił kluczyk i odjechali.
W czasie podróży starszy z kumpli nie był za bardzo skory do rozmowy, rzucał tylko kilka słów od czasu do czasu. W końcu Chris zapytał:
– Co jest?
– Nic, stary działa mi na nerwy.
– Co, znowu wykład na temat moralności?
– Nie, chce zabrać małą.
– A co to się stało?
– Nie wiem, przypomniał sobie, że ma córkę. Przyjechał i wkurwił mnie od progu, do tego ta jego suka wrzeszczy na Lilly. Jak ją spotkam, natłukę po ryju – David znowu był zły.
– Ale przynajmniej masz spokój na co dzień. Ten chuj znów dziś chla, a od miesiąca był spokój. Nie wiem, gdzie będę spał, do domu na pewno nie pojadę, wrócę jutro, jak wytrzeźwieje.
– Ty masz takie akcje raz na miesiąc, a ja codziennie.
– Nie przesadzaj, po niej nie widać... no i nikt cię nie tłucze.
– Ale ojciec ma pretekst do odebrania małej, rozumiesz? Choć to przez niego pije –powiedział wkurzony David. – A twój stary jeszcze oberwie, jeśli znowu cię tknie – dodał.
Nagle samochód się zatrzymał.
– Widzisz tego jubilera? Jamie chce go skubnąć. W gablotach zawsze zostawiają drobną biżuterię, ale podliczając całość, minimum trzydzieści kawałków. On sam nie pójdzie, a we dwójkę wszystkiego wynieść nie zdążymy. Przemyśl to – zwrócił się Chris do przyjaciela.
– Podwójna szyba, do tego nie byle jaki alarm, to nie napawa optymizmem. Samo wybicie okna jest raczej niemożliwe, a po zamku widzę, że go nie otworzę. Nie uważasz, że to ostro ryzykowne?
– Sprawdziłem. Do najbliższej komendy jest siedem – osiem minut drogi, więc pomijając szybę będziemy mieć spokojnie trzy minuty na wyczyszczenie gablot i spory zapas czasu, żeby się zmyć. We trójkę damy radę, z szybą też. Po za tym jak widzisz, nikt tu nie łazi, nie wiem, czemu właściciel nie otworzył go w centrum?
David wysiadł z auta i podszedł do witryny. Faktycznie, w gablotkach leżały różnego rodzaju pierścionki, łańcuszki, kolczyki i inne złote drobiazgi.
Po chwili wrócił do Toyoty.
– Ten złom jest wart trzy dychy? – zapytał z niedowierzaniem.
– Nawet więcej. Dużo łańcuszków jest z wisiorkami, najtańszy kosztuje około tysiaka, a sam widziałeś... jest ich tam cała masa. Do tego pierścionki i cała reszta, sporo się tego nazbiera.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale dobra, zastanowię się. Tylko najpierw trzeba sprawdzić szybkość psów.
– Jak?
David opuścił wóz, udał się między budynki i po chwili wrócił z cegłą w ręku, trzymając ją przez rękaw bluzy. Podszedł do witryny znajdującego się obok sklepu odzieżowego i z całej siły huknął kamieniem w szybę. Ta od razu się pobiła i rozkrzyczał się alarm. Spojrzał na zegarek – 22:28 i szybko wsiadł do wozu.
– Zaparkuj na końcu ulicy – rozkazał przyjacielowi, który zaraz odjechał i stanął ponad sto metrów dalej, za zaparkowanymi samochodami.
Po trzech minutach z głębi miasta dało się już słyszeć policyjne syreny. Gdy radiowóz dotarł na miejsce, była dokładnie 22:35. Gliniarze wysiedli i od razu zauważyli chuligański wybryk, po czym jeden z nich zagadał coś przez szczekaczkę.
– Dobra, siedem minut, może damy radę – powiedział David.
– Pewnie! Tam jest osiem, do dziesięciu niewielkich gablot, wyczyścimy je w mig.
– Oni teraz tam postoją, aż przyjedzie właściciel. Jedź do knajpy, tylko spokojnie – pouczył 22-latek i Chris łagodnie wyjechał zza samochodów.
Dodaj komentarz