Życie do góry nogami - cz.31

Życie do góry nogami - cz.31Wpadł mi do głowy genialny pomysł. Odwiedzę pana George’a. Przecież tak dobrze mi się z nim rozmawiało, i mówił przecież że kiedy tylko zechcę mogę do niego wpaść. I tak nie mam żadnych planów, a z pewnością ucieszy go moja wizyta. Ubrałem się i wyszedłem z domu, ruszając w stronę plaży, bo blisko niej znajdowała się ulica gdzie stał domek starszego pana. Roosevelta 24- powtarzałem sobie w myślach, rozglądając się po numerach domów, szukając tego właściwego. W końcu dostrzegłem napis "24” na starym drewnianym domu. Jego ściany były poszarzałe, ale jak się domyślam pierwotnie były białe, a dach domu był ułożony z ciemnych dachówek. Widać było już na pierwszy rzut oka, że dom ten ma już lata świetności za sobą, nie tylko bo poszarzałych ścianach, ale także po odpadających dachówkach i wielu innych szczegółach. W każdym razie podszedłem do drzwi i zapukałem. Nikt jednak nie odpowiadał. Zapukałem jeszcze raz i znów poczekałem chwilę, jednak nadal nie było odzewu. Odszedłem do drzwi i spróbowałem zajrzeć przez okno, jednak nikogo najprawdopodobniej w środku nie było. Pewnie znów poszedł się przejść – pomyślałem. Przecież nie będzie wiecznie siedział w domu, na jego miejscu też bym tak zrobił. Dla pewności poszedłem jeszcze zobaczyć czy może nie ma go z tyłu domu i od razu moim oczom rzuciła się huśtawka, która miała swoje lata podobnie jak dom. Widac było że od bardzo dawna nikt z niej nie korzystał. Obok huśtawki stała mała piaskownica, ogrodzona zielonymi deseczkami. Ten widok mnie bardzo zastanowił. Pan George nigdy nie wspominał mi że miał dzieci. Ale w takim razie co się z nimi stało. Pewnie teraz są już dorośli, ale czy nie odwiedzają go? Trochę nie rozumiałem tej sytuacji, ale przestałem wyciągac pochopne wnioski, bo tak naprawdę nic nie wiedziałem o jego potomstwie. Może jeszcze przyjdzie moment, gdy się tego dowiem. Wychodząc przez furtkę, jeszcze raz spojrzałem na ten dom, który bardzo mnie zaciekawił. Nie zniechęcał mnie jego widok, a wręcz przyciągał. Nie wiem czemu, ale jakoś wydawał mi się bliski. Nieważne… Poszedłem w stronę plaży licząc że może tam znajdę staruszka. Z trudem przeszedłem większą część plaży, choć przyznam że nie raz wywróciłem się. W końcu jeszcze jestem kaleką, jednak i tu go nie znalazłem. Następnym miejscem, gdzie mógł być było molo. Poszedłem i tak, jednak po raz kolejny się zawiodłem. Zostałem tam jednak przez moment, i stojąc przy barierce wpatrując się w fale oceanu przypomniałem sobie słowa pana George’a. Miał wtedy absolutną rację. Odwróciłem się i poszedłem w stronę swojego domu. Gdy jednak przeszedłem kawałek drogi zobaczyłem nagle po drugiej ulicy staruszka, którego tak długo szukałem. Przebiegłem przez ulicę, podchodząc do niego i witając się. On lekko się uśmiechnął ściskając mi dłoń, i zaraz znowu posmutniał.  
- Co się stało? – zapytałem.
- Nie nic takiego, nie przejmuj się chłopcze.
- Nie musi pan kłamać, proszę…
- No dobrze, chodźmy do mnie, zaraz zrobię jakiejś herbaty i porozmawiamy – odpowiedział.
I tak też zrobiliśmy. Po chwili już byliśmy przy starym domku i weszliśmy do środka. W środku było bardzo pięknie. Stare drewniany meble, które miały swój urok, obrazy wiszące na ścianach i wiele innych ciekawostek, których nie sposób było wyliczyć. Usiadłem na fotelu i przyglądałem się temu wszystkiemu w oczekiwaniu na przyjście staruszka. Po krótkim czasie przyszedł, niosąc dwie filiżanki herbaty.  
- Widzisz Max, dzisiaj są urodziny Mary… - powiedział.
Teraz wszystko było jasne. To czemu go nie było, czemu był smutny. Że też ja wcześniej na to nie wpadłem. Pewnie często przebywa na cmentarzu odwiedzając swoją żone, a szczególnie dzisiaj. Rozumiem go, to musi być dla niego ciężkie.
- Teraz na pewno jest szczęśliwa i patrzy na pana z góry – powiedziałem uśmiechając się i powoli dostrzegłem uśmiech również na twarzy pana George’a.
- Masz rację, nie powinienem się smucić, ale sam wiesz, brakuje mi jej.
- Rozumiem pana, gdyby coś stało się Emmie, sam byłbym w nie lepszym stanie.
- Taki los mężczyzn – powiedział uśmiechając się.
- Powiedz, jak ci idzie w szkole? – zapytał mnie.
- Daję radę, teraz jestem sam w domu, bo rodzice pojechali do Nowego Jorku i nie mam innego wyjścia. Nie miałem planów i pomyślałem że odwiedzę pana, jednak nie było pana w domu i tak trafiłem na molo, i wracjac stamtąd spotkaliśmy się.
- Ciesze się że pomyślałeś o mnie, to naprawdę miłe. Wybacz że nie było mnie w domu.
- Nie musi mnie pan przepraszać, wszystko teraz rozumiem. Był pan gdzie być powinien.
I znów zaczął mi opowiadac o swojej żonie. Widac było jak bardzo ją kochał. Mówił o niej z takim zapałem. Na pewno byli wspaniałą parą, i zazdroszczę im tego że dotrwali ze sobą do końca. Mam nadzieję że mnie i Emmę czeka podobna historia. Staruszek opowiadał dalej, i gdy kończył ja przypominając sobie o małym placu zabaw z tyłu domu, zapytałem:
- A czy mieli państwo dzieci?
George lekko się zakłopotał na to pytanie.
- Oczywiście jeśli pan nie chce nie musi pan opowiadać, zrozumiem.
- Nie to nie o to chodzi – powiedział – opowiem ci.
Mieliśmy dwójkę dzieci. Najpierw opowiem ci o naszym synu Johnie. Był naszym pierwszym dzieckiem i 2 lata później urodziła się Jessie nasza córka. Ale wracając do Johna, był wspaniałym chłopakiem.  
Lekko się zdziwiłem. "Był”? To znaczy że nie żyje? – myślałem.
George kontynuował historię:
Uczył się dobrze w szkole, byliśmy z niego dumni. Jego marzeniem było zostać żołnierzem. I tak też zrobił. Spełnił swoje marzenie. Służył w armii kilka lat i bardzo był tym zafascynowany. Długo nie było go w domu, ale zawsze pisal listy i wiedzieliśmy co się dzieje. Pewnego razu został wysłany na misje na Bliski Wschód i tam na jego obóz napadli terroryści i John zginął od postrzału w głowę. – powiedział ze smutkiem.  
Nagle wstał i otworzył szufladę. Chwile w niej poszperał i pokazał mi medal na którym było napisane "John Dawson – za zasługi dla ojczyzny”.  
- Jestem z niego naprawdę dumny – powiedział staruszek a w jego oczach zaczęły pojawiać się łzy.
- A co z pana córką? – zapytałem.
On szybko otarł łzy i mówił:
- Tak, Jessie. Była naszym oczkiem w głowie, gdy brakowało nam Johna. Jednak później poznała jakiegoś mężczyznę i wyjechała z nim na drugi koniec Stanów, nawet nie wiemy dokładnie gdzie. Nie kontaktowała się z nami.
- Przykro mi – powiedziałem.
- Nie szkodzi. Widzisz ten plac i te pamiątki to jedyne co mi po nich zostało. Bardzo mi ich brakuje…
- Rozumiem, przepraszam, mogłem nie pytać.
- Nic się nie stało, ciesze się że ci to powiedziałem. Nie chciałbym cię wyganiać, ale zaraz muszę wyjść z domu bo mam umówioną wizytę u lekarza.
- Nie szkodzi, rozumiem już idę.  
- Wpadnij jeszcze kiedyś do mnie, miło mi się z tobą rozmawia – powiedział staruszek.
- Dziękuję – odpowiedziałem uśmiechając się.
Pożegnałem się z nim i wyszedłem. No i mam czego chciałem. Dowiedziałem się nieco więcej o jego przeszłości. Bardzo mi go szkoda, został teraz sam i nie ma już nikogo. Myślałem całą drogę o jego sytuacji. Wróciłem do domu położyłem się na kanapie i nie mając już żadnych planów na spędzenie wieczoru zaczałem oglądać telewizję. Rodzice chyba jeszcze nie wracają, bo mieli zadzwonić, czyli pewnie jutrzejszy dzień też spędze sam – pomyślałem. Nagle jednak zadzwonił telefon…
  

***************************************************************

Przepraszam za długą nieobecność, teraz będę znów częściej pisał, a w razie jakiś wypadków będę informował na FB.  

Jeżeli się podoba to piszcie kom i lakujcie na fb, gdzie jak wspomniałem będą zamieszczane wszelkie informacje.

matti3312

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1494 słów i 8107 znaków.

6 komentarzy

 
  • Użytkownik Ello

    super :) nie mogę się już doczekać kolejnej części :)

    20 lut 2014

  • Użytkownik matti3312

    w moim profilu tutaj jest

    19 lut 2014

  • Użytkownik pattka

    a podasz link do fb? prosze :*

    19 lut 2014

  • Użytkownik Vessene

    ♥♥♥

    19 lut 2014

  • Użytkownik Pysia1234

    Bardzo fajne :)

    19 lut 2014

  • Użytkownik patii

    Super :*

    19 lut 2014