JW Agat Rozdział LXVII

JW Agat Rozdział LXVII- Pani major, nie spaliśmy od kilku godzin, jest noc!
- Konkretnie to świt! No i co ty nie powiesz? Nie spaliście?! Ojej, a to pech! - sarknęła Marta. - A jak sadzicie, co my robiliśmy do tej pory? - wydarła się. - Jesteście pieprzonymi kotami, kadecie, nie macie aktualnie żadnych praw, tylko obowiązki! Mam zamiar was porządnie przygotować do dalszej waszej ewentualnej służby, więc nie pieprzcie mi tutaj o zmęczeniu, jasne? Nie macie bowiem bladego pojęcia o zmęczeniu! Nie wiecie nawet, jak to jest czatować przez trzydzieści godzin pod ostrzałem ze snajperką przy ramieniu w cholernie niewygodnej pozycji. Nie wiecie co to za ból, gdy nogi drżą wam przy najmniejszym ruchu tak mocno, jakby telepał was atak febry! Nie wiecie co to mieć kilkudniowe ropiejące odciski i otarcia na piętach i stopach, a musisz uciekać pod ostrzałem z ciężkim sprzętem na barkach lub postrzelonym kolegą przez sześć kilometrów! Nie wiecie kompletnie nic o wojsku i związanych z nim trudach!... Ale zapewniam was, że choć w części się o tym przekonacie!... A teraz jazda, do jasnej cholery!!!
Część uczniów próbowała jeszcze coś pyskować, ale podszedł do Marty Tomek i rzucił krótki, ostry rozkaz:
- Padnij!
Jego słowa przepełnione były autentycznym strachem, więc kadeci niemal natychmiast wykonali polecenie, a wtedy on z szatańskim uśmiechem na ustach, powiedział:
- Pozostajecie w tej pozycji przez piętnaście minut. I niech nikt nie waży się choćby jęknąć, bo kara przedłuży się o kolejne pół godziny!

Po upływie ustalonego czasu pozwolono im się podnieść, ale bynajmniej nie by odpocząć.
- W lewo zwrot i biegiem marsz!
Długa kolumna zmęczonych nastolatków ruszyła niezbyt żwawym krokiem przed siebie, obstawiana ze wszystkich stron przez uzbrojonych po zęby zawodowych żołnierzy. Po parudziesięciu metrach skręcili w las i tu droga momentalnie stała się dużo gorsza. Wszyscy, nie wyłączając instruktorów zapadali się w grząskiej ziemi, rozmiękłej jeszcze po niedawnych deszczach, potykali się o ledwo widoczne w półmroku konary drzew, zaczepiali o gałęzie, ale uparcie parli naprzód. Nieustannie popędzani uczniowie po kilku kilometrach zaczęli potykać się coraz częściej, a przez to i upadać, ale nie mieli nawet sekundy na odpoczynek, dorośli byli pod tym względem wręcz bezlitośni. Całą trasę pokonywali truchtem, który z czasem stał się coraz cięższy i niedbały, a nawet wręcz ślamazarny.

- Marta, daj im spocznij — powiedział w końcu Norbert, gdy kobieta przeczołgała kadetów pod drutem kolczastym zawieszonym nad płytkim wykrotem. - Ja wiem, że wszyscy oni bez wyjątku zawinili, ale spójrz... Ledwo już żyją, my też, w końcu jesteśmy tylko ludźmi, nie pieprzonymi robotami!
- Należy im się poważna kara. Nie pozwolę, by ktokolwiek jeszcze postawił nas w tak chujowej sytuacji, jak ta! - warknęła, ciężko oddychając.
- Wiem, ale daj im odpocząć. - mężczyzna nie dawał za wygraną. - Niech się teraz prześpią, my też a później zrobimy im taki trening, że będą srali po nogach ze szczęścia, jak się już skończy... Ja też nie pozwolę sobie, by wywalili mnie ze służby przez tamtych dwóch kretynów, ale zrozum, że jeśli teraz nie skończymy tego crossa, wkrótce bardzo poważnie tego wszyscy pożałujemy, a Drumowicz tak mocno ci dopieprzy, że przez miesiąc nie pozbierasz się po raporcie, jaki ci wystawi.
Marta spojrzała na niego smętnie, rozważając to, co przed chwilą usłyszała.
- Stać! - wrzasnęła w końcu. - Odpoczynek bez zdejmowania rynsztunku! Czas operacyjny pięć minut!... Chłopaki, chodźcie na krótką naradę... Norbert, powiedz im w czym rzecz.
W końcu sprawa została im uczciwie przedstawiona. Przez chwilę trwała cisza, w której słychać było ciężkie oddechy śmiertelnie znużonych uczniów.
- Norbert ma rację — odezwał się w końcu Igor. - Wszyscy padamy na mordy, jesteśmy chyba tak samo zmęczeni, jak oni. Chodźmy wreszcie spać.
- Marta, zgadzam się z nimi. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i wściekli, ale nie możemy przeciągnąć struny. Wracajmy do jednostki. Niech zjedzą śniadanie i idą spać. Damy im wolne, a sami pomyślimy nad dalszymi ćwiczeniami dla nich. Ja już ledwo widzę na oczy, zaraz padnę ci tu pyskiem w błoto i będziesz mnie ściągać do jednostki. Przypuszczam, że zupełnie dosłownie - przywtórował im Dawid. Pani major przez dłuższą chwilę patrzyła na swoich kompanów, zastanawiając się nad ich słowami, aż w końcu machnęła ręką i powiedziała:
- Wracamy powoli do jednostki. Podejrzewam, że dotrzemy tam jeszcze przed śniadaniem, więc niech idą najpierw pod prysznice, a dopiero potem na jadalnię i do łóżek... Niech pośpią do obiadu, a potem robią, co chcą, byle jednostki nie roznieśli... Tomek, wydaj im odpowiednie polecenia.
Wkrótce cała grupa ruszyła ponownie do cichej już jednostki, która miała ponownie ożyć po nocnych wydarzeniach. Marta szła powoli na samym końcu, a jej nastrój był daleki od tego bojowego, jaki prezentowała jeszcze przed paroma chwilami. Widząc jej zachowanie, Dawid zrównał się z żoną i objął ją ramieniem.
- Hej — zagadnął kobietę delikatnie. - Co się dzieje? Coś tak nagle oklapła?
- Jestem na siebie zła. Nie mam pojęcia czemu, ale ostatnio popełniam coraz więcej błędów — mruknęła niezadowolona.
- Jakich błędów? O czym ty mówisz? - zdziwił się.
- Najpierw te narkotyki, które pozwoliłam, by pojawiły się na obozie, a teraz mój głupi upór przy karze dla nich.
- Co do narkotyków, to nie możesz brać całej winy na siebie, bo my też w tej sprawie jednakowo zawaliliśmy i podejrzewam, że wszyscy w jakiś sposób za to bekniemy... A co do tej kary... No cóż... Byłaś bardzo wzburzona, my też, chyba nikt z nas nie myślał w stu procentach racjonalnie, przesadziliśmy, ale jak sądzę ta dzisiejsza noc mocno wstrząsnęła młodymi i nawet jeśli myśleli jeszcze o prochach, to teraz im się odechciało.
- Dawid, ale podjęłam decyzję w nerwach, narażając zdrowie, a może i życie młodzieży — powiedziała ostro, kiedy wyszli z lasku, umorusani od stóp do głów w błocie.
- Nie przesadzaj — zganił ją. - Jeszcze nigdy nie widziałem, byś podjęła złą decyzję, kochanie. Jesteś dobrym, rozważnym dowódcą, doskonałą żoną i cudowną matką. Nie zadręczaj się tym, że kretyni dostali sporą nauczkę. Myślę, że dobrze im to zrobi, naprawdę. Tak samo, jak nam zrobił ten dziesięciokilometrowy bieg, który nam tu urządziłaś. I pamiętaj, że nikt z nas po nim nie umarł, a był to niemały wyczyn. - uśmiechnął się do niej czule, chcąc jej dodać otuchy.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1236 słów i 6801 znaków, zaktualizowała 9 sie 2016.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.