JW Agat Rodział XLIV

Marta zamrugała kilka razy, by przywrócić oczom całkowitą ostrość widzenia i ze zdumieniem spojrzała na pochylającego się nad nią... Michała.
- A co ty tutaj robisz? - zapytała śmiertelnie zdumiona.
- Ratuję was - odparł ironicznie.
- W pojedynkę? Takiś Zorro?
- Daj spokój... Z moim oddziałem, tyle, że wpadliśmy w zasadzkę. Gdyby nie pomoc jednego z naszych myśliwcy, przypadkowa notabene, to teraz raczej siedzielibyśmy w rosyjskim pierdlu wojskowym.
- A jak się tutaj znaleźliście?
- Dzięki nim. - żołnierz machnął ręką w stronę dobroczynnych mieszkańców. - Zastanawiam się tylko - zniżył głos do szeptu, tak, by tylko Marta mogła go usłyszeć - jak my się stąd wydostaniemy...
- Też tego nie wiem, ale będziemy musieli coś wykombinować. Przede wszystkim, by wrócić do Polski.
- Tęsknisz za córką?
- I synem.
- Co proszę?
- Mówię, że mam dwoje dzieci... Widać, jak bardzo jesteś niedoinformowany.
- Gdybym był twoim mężem, to byłbym doskonale we wszystkim poinformowany i przede wszystkim nie pozwoliłbym ci tutaj być - warknął wściekły.
- Wróciły dawne żale?... Ooo, jakże mi przykro - ironizowała. - I co teraz zrobisz? Popłaczesz się?
- Dosyć! - huknął na nich francuski dowódca. - Zachowujecie się jak para rozkapryszonych bachorów! Mamy dużo poważniejsze sprawy na głowie, niż wasze sfary!
- Macie rację, majorze...

- Doktorze... Zdołacie go uratować? - zapytał z dwie godziny później Pawłowicz, obserwując lekarza uwijającego się przy już niemal zzieleniałym Granierze. Przed chwilą właśnie wystąpiły u niego jakieś wielce niepokojące objawy, które niemal od razu zostały zakwalifikowane jako bezpośrednio zagrażające życiu i zdrowiu żołnierza. Marta obserwowała cały proces, oparta o ramię Mastersa, który podtrzymywał ją lekko, by nie zemdlała z wysiłku.
Kilkanaście minut później oczy zaszły jej mgłą łez, gdy medyk zakrył płótnem martwe ciało młodego Francuza. Pani kapitan niepomna swych wcześniejszych uczuć wobec Michała, wtuliła się w jego ramiona. Dopiero po dłuższej chwili z przepraszającym mruknięciem w jego stronę, odeszła pod najdalszą ścianę piwnicy, gdzie skuliła się w kłębek, oplatając kolana rękoma i nie zważając na przeszywający ból w ramieniu, zasnęła w takiej pozycji. Obudził ją dopiero Pawłowicz, po może godzinie snu.
- Przepraszam, ale musisz wstawać.
- Co się dzieje? - zapytała, ze zdumieniem zauważając, że kompan ma kominiarkę na twarzy.
- Musimy się zbierać. Dość tego czekania - odparł, pomagając jej podnieść się z podłogi. Z jego niewielką pomocą założyła ściągniętą wcześniej kamizelkę kevlarową, kominiarkę oraz chwyciła w ręce swój karabin. Wkrótce podszedł do niej Mertau z karabinem wyborowym należącym do jego zabitego człowieka. Przekazał jej go bez słowa, jedynie kiwając ponuro głową. Marta przyjęła ten lekko makabryczny podarunek i stanęła nieopodal pozostałej przy życiu trójki snajperów, decydując się współpracować aktualnie z nimi.
Z ciężkim sercem kilku żołnierzy podjęło z ziemi martwych towarzyszy, niechcąc zostawiać ich na obcej, niekoniecznie gościnnej ziemi. Właz prowadzący do piwnicy został ostrożnie otwarty.

Kilka godzin później.

Skupieni za betonową ścianą żołnierze prowadzili ostry ostrzał w stronę nieprzyjaciela. Po przejściu być może dwustu metrów natrafili na opór rosyjskich żołnierzy, który uniemożliwił im przedostanie się dalej, ku mniej zaludnionej części miasta. Nagle z przerażeniem Marta spostrzegła ubranych w granatowe kombinezony żołnierzy, którzy niewielką grupką podchodzili ich od strony północno-wschodniej.
- Kontakt! - wrzasnęła, celując w stronę oddziałku. Przez lunetę swego MP4 dostrzegła oznakowanie owych żołnierzy. - Specnaz!!!

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 681 słów i 3903 znaków, zaktualizowała 3 lut 2017.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • igor

    Ehhh zawsze musisz kończyć w takich momentach ???  :P

    4 maj 2016

  • elenawest

    @igor z zasady tak :-P bo wtedy z wieksza niecierpliwoscia czekacie na kolejne czesci :-P

    4 maj 2016