Z pamiętnika niedoszłego samobójcy. Część 36. Obłuda.

Dopiero wróciliśmy z Reims i już na sam początek zawieziono mnie do Zielonej. Parszywy piątkowy wieczór, że też to musi być dzisiaj. Sprawiedliwość jednak jest zupełnie ślepa i nigdy nie patrzyła na nic innego, tylko na te tępo określone ramy będące w jej zasadach. Było już do tej pory porozmawiać z Darkiem, może wtedy można by było coś dla niego zrobić. Trzeba działać szybko i skutecznie, opanować wszystko, co się stało, uspokoić organy ścigania i uzyskać dostęp do informacji o tym, co Interpol chce zrobić, oraz ile osób ma objętych swoimi działaniami, wobec grupy przerzutowej. Muszę wymyślić, jak się dostać do nich jako podejrzany, ale tak, aby za szybko nie zorientowali się kim jestem.
-Szymon, dojechaliśmy na miejsce. Wysiadamy. Ale mam dość tego cholernego dnia.
-Nie chciałbym ciebie martwić Tomciu, ale to jeszcze nie koniec tego skurwiałego dzionka.- Spojrzał na mnie z politowaniem.
-Coś ty znowu uczynił?
-Tym razem to nie ja, tylko Natalia razem z Jagodą.
-Mógłbyś uspokoić, to swoje słoneczko?- Powiedział poirytowany tym, że znów dałem się w coś im wrobić, a do tego ciągnę go za sobą w odmęty mojego świata. Co dziwne, on swego czasu bardzo to lubił, ale to na pewno nie był jeden z tych pełnych jego chęci dni.
-Oczywiście, że tak. Tylko wiesz? Tym razem, to ta twoja sprawiedliwość narobiła się przy tym przedsięwzięciu. Tak więc, nie wypada nam nie iść na ten wieczorek poezji.
-Będę mógł tam spać?- Zapytał z irytacją w głosie.
-Nie dadzą tobie spać.- Odparłem kiwając głową na znak zaprzeczenia.
-Zakład?- Wyciągnął dłoń w moim kierunku. Powinienem przyjąć zakład, ale to by było głupie w stosunku do niego, więc odpuściłem. I tak ponad pół dnia spędził za kierownicą, co już było godne pożałowania go i odpuszczenia mu.  
-To tam właśnie będziemy jedli kolację.-Stwierdziłem fakt oczywisty dla mnie.
-Cholera. Mógłbyś czasem przestać się nawijać na każdą imprezę, jaką można znaleźć w okolicy?
-Czasem tak. Ale tym razem nie miałem okazji tego zrobić, więc ja muszę iść, ty jesteś wolnym człowiekiem. Nie będę zły o to na ciebie.  
-Obiecałem tobie.- Stwierdził nabierając powietrza.
-Na pewno musisz?- Zapytał myśląc, że wcale nie muszę się tam pokazywać, bym wyszedł z tego wszystkiego z podniesioną głową. Lecz na ten czas moja chora uczciwość nie pozwalała mi przejść obok tej imprezy niezauważenie.
-Tomek. To, że muszę tam być, to szczegół. Ja muszę tam wystąpić.- Zmarszczył twarz.  
-Współczuję.- Odparł opuszczając wzrok.
-Dwa razy.- Dorzuciłem.
-O kurwa! Moje kondolencje.- Dodał i zmarszczył czoło. Po chwili jednak podniósł wzrok i skierował go w moją stronę, patrząc na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
-A tak właściwie to, co ty chcesz tam takiego wystawić?- Zapytał wreszcie.
-Każda wpisała mnie, że wystąpię. Muszę wyjść i coś powiedzieć, zadeklamować lub przeczytać z własną interpretacją.
-Olej to.- Rzucił luźno do mnie.  
-Zbyt dużo im zawdzięczam, by to olać.
-Podwiozę ciebie do Agaty i pojadę do Piotrka, zgoda?
-Jasne.- Odwiózł mnie do Agaty i odjechał. Wszedłem do domu nie pukając i wpadłem na Paulinę.
-Agata! Szymon przyjechał! Cześć.- Krzyknęła i przywitała się ze mną Paulina, całując mnie w usta. Zacząłem mieć dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Przecież miała Pawła.  
-Cześć. Nie spodziewałem się ciebie tutaj.- Powiedziałem. Uśmiechnęła się do mnie. W trakcie rozmowy zdejmowałem ubranie wierzchnie.
-Fajnie, że jesteś.- Oświadczyła mi.
-Fajna, to ty jesteś. Co tutaj robisz?
-Pawła nie ma, więc postanowiłam zrobić coś dla siebie i odwiedzić naszą Agatkę.
-Jest na górze?
-Tak. Szykuje się na ten wieczorek poezji.
-Sama?- Zapytałem z ciekawości i ze względu na to, że ona lubi mieć choć namiastkę widowni, złożoną bodaj z jednej osoby.  
-Nie przesadzaj. Umie się ubrać bez niczyjej pomocy.
-Chodź do kuchni.- I poszliśmy.
-A Jagoda?- Zapytałem z czystej ciekawości.
-Szykuje się.
-Na wieczorek poezji. Zrozumiałem aluzje. A Andrzej?
-Nie wiem. Agata mówi, że będziesz miał możliwość wystawiania kilku utworów z puli.
-Wybierając strefę, "SWOJE" i czas "TERAZ", w chwili obecnej, jako "SYTUACJĘ", to pewnie będzie o mnie. A dokładniej o sytuacji teraźniejszej.
-Agata mówi jeszcze, że zrywasz z nią.
-Muszę przyznać jej rację. Zrywam z nią. A raczej tak w sumie, to ona zrywa ze mną.
-To blef, prawda?
-Uczciwy oszust matrymonialny ze mnie. Co nie?
-Ty przecież z nią nigdy nie zerwiesz.
-To mi pomożesz Paulinko.
-Dobrze wiesz, że ją to nie wkurza. Więc, to nie mogę być ja.
-Uuu, czyli mam pozwolenie od ciebie na swoje podejście do tematu?
-I tak byś to zrobił. Moje pozwolenie nie jest tobie do niczego potrzebne.- Oznajmiła mi coś, co było dla niej nader oczywiste.  
-Lepiej będę się czuł, jeśli będę musiał ciebie ominąć.
-Idiotyzm.- Stwierdziła.
-Wiem, ale często brakuje mi twojej obecności.
-I myślisz pewnie, że ten stan nie utrzymuje się w drugą stronę?- Nie wierzyłem, że to powiedziała.  
-Mam jakiś dziwny kredyt zaufania u was, więc pewnie masz ten sam problem, co ja.
-Ta twoja dziwna logika czasem mnie irytuje i dziwnie pobudza do działania.
-Szczerze powiedziawszy, to mam nadzieję, że nie tylko ciebie.- Do kuchni weszła Jagoda.
-Cześć Szymon.
-Cześć.- Spojrzałem na nią i oczy prawie wypadły mi z orbit. Stała ubrana niczym gwiazda filmowa na galę rozdania Oscarów.  
-Co?!- Zapytała zdziwiona moim spojrzeniem.
-Nieładnie?- Próbowała wytłumaczyć sama sobie moje zapatrzenie się w nią i widząc pewnie moje zakłopotanie, tak wywnioskowała.
-Mało powiedzieć..., że pięknie wyglądasz. Normalnie brakuje mi słów.- Stałem tam i gapiłem się na nią, nie mogąc oderwać wzroku.
-Paulina, możesz iść do Agaty i pomóc jej wybrać jakąś kreację na wieczór z poezją?- Zapytała Jagódka.
-Jasne. Pewnie, że mogę.  
-Poproś, żeby nie robiła warkocza.- Stwierdziłem nie odrywając wzroku od Jagody.
-Do jej włosów się nie mieszam.
-Nawet ja nie podchodzę do niej z takim tematem.- Powiedziała Jagoda.  
-Więc powiedz jej, że to ja proszę. Co najwyżej dostanę w twarz.- Spojrzałem wreszcie na Paulinę i uśmiechnąłem się do niej.
-Jak chcesz. Powiem, że to twoja prośba.- I poszła. Przyjrzałem się jeszcze raz Jagodzie.
-Łał. Normalnie brakuje tylko kogoś we fraku.- Stwierdziłem widząc jej kreację.
-Przecież to jest właściwie czarne, no może nie licząc tego koloru czarnej wiśni. Nie patrz tak na mnie!- Powiedziała wreszcie do mnie, nie mogąc zdzierżyć mojego obłapiającego ją wzroku. Podszedłem do niej, by się dokładniej przyjrzeć.
-I pomalowałaś się. Ładnie. Tak bardziej młodzieżowo.- Stwierdziłem, cały czas się jej bacznie przyglądając.
-Naprawdę się tobie podoba?
-Bardzo.- Uśmiechnęła się wreszcie do mnie i powiedziała.
-Troszkę eksperymentowałam, więc nie byłam pewna, czy dobrze to wygląda. Ale na pewno jest dobrze?
-Dobrze. A nawet lepiej.- Zaczęła machać rękoma przy oczach, by wysuszyć łzy.
-Przez ciebie się zaraz popłaczę i to spłynie.
-Ty nawet wtedy nie będziesz koszmarnie wyglądać, za ładna na to jesteś.
-No, ej!- Krzyknęła Jagoda. Uśmiechnąłem się do niej.
-Przestań latać. Spójrz na mnie.- I dałem jej buziaka. Uspokoiła się.
-Nie płacz i tak ciebie kocham... . Jak mamę, jak mamę, bez tych waszych głupich domysłów.
-Ty to chyba robisz specjalnie. Drażnisz się ze mną, prawda?- Powiedziała prawie płacząc.  
-To prawda. Ja nie kłamię.
-Bawi to ciebie?- Zapytała zażenowana.
-Może troszkę. Ale jesteś fajną dziewczyną, ładną i taką cudowną istotą, że niepojęcie.- Do mieszkania wszedł Andrzej. Jagoda w tym czasie, gdy się rozbierał, przytuliła mnie i nie chciała się oderwać, a on od razu przyszedł do kuchni. Kiedy wszedł spojrzał na nas i zapytał.
-Cześć. Długo tak będziesz wisiał na mojej narzeczonej?
-Tylko do czasu, gdy jej ukochany wreszcie do czegoś się przyda. A tak poważnie, to twoja kobieta się rozpuszcza.- Rzuciłem luźno, by ją zdjąć z siebie.  
-Słucham?!- Zdenerwowała się. Wywnioskowałem to, po jej pulsie.
-Nie rozpuszczam się. Tylko, dopiero co, się malowałam. Szymon doprowadza mnie do obłędu, a później ze swoistym spokojem stara się, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której moje zakłopotanie wraz ze łzami, rozpuści mi tusz na oczach.- Andrzej spojrzał na mnie.
-Nic nie zrobiłem. To one tak reagują na jakiekolwiek szczere komplementy. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałem.- Stanąłem bokiem do niej i kładąc dłoń na jej drugim ramieniu, powiedziałem.
-No powiedz mi, że nie wygląda inaczej?
-Wygląda pięknie. Choć zadziwiająco młodzieżowo. Paulina robi sobie taki makijaż, prawda?- Dopiero wtedy zwróciłem na to uwagę. Pchełka miała taki makijaż, kiedy dziewczyny zabrały ją do łazienki pod pozorem rozmazania i faktycznie Paulina jest pomalowana w ten sam sposób, co ona, tak lekko i zarazem delikatnie. Paulina posiada okrągłą twarz i nie ma czego tuszować. W sumie, to żadna z nich nie ma, a malują się chyba tylko dlatego, że lubią. Agata się nie maluje, tylko delikatnie zaznacza oczy tuszem, a w sumie, to tylko rzęsy. Ojej, ale tego tutaj wcisnąłem, sorry.
-Tak. Chciałam spróbować w swoich działaniach zrobić coś innego, coś jednostronnego i coś epickiego.
-W filmach najczęściej tego typu uczesanie pojawia się w... .
-Szymon, nie mów tego. Proszę.
-W tych też. Ale ja mówię o filmach historycznych. Rzym, narodziny imperium i zawsze w miejscach, gdzie jest chwila beztroskiej zadumy w samotności. Hm, pasuje idealnie. Nadaje się na wieczór poetycki.- Zeszły do nas dziewczyny, Agata i Paulina.
-Ładnie, tak filmowo.- Powiedziała Agata do Jagody. Witając się ze mną ukłoniła się obracając, pokazując swój strój w całej okazałości. Podałem jej swoją dłoń, obróciłem ją i także się jej ukłoniłem.
-Widzisz, mówiłem tobie.- Powiedziałem do Jagody.
-Zabieram wam go na chwilę. Chodź.- Powiedział Andrzej dziewczętom, po czym zwrócił się do mnie oznajmiając mi, raz jeszcze.
-Chodź, chodź.- Udaliśmy się do jego gabinetu.
-Stresujesz moją Jagódkę. Uważaj sobie, żebyś nie przedobrzył.
-Wiem. Muszę uważać na nie. Dziwne dla mnie jest to, że nie potrafię znaleźć sobie takiego złotego środka w komunikacji z nimi. A przecież zawsze mi się udawało.
-O co chodzi z tobą i Jagodą?
-Lubię z nią debatować i... .
-Nie o to pytam, to wiedziałem. Chcę wiedzieć, co takiego narozrabiała, że jesteście na wojennej ścieżce.
-A...to, to chcesz się dowiedzieć.
-Powiesz?
-Jasne. Tylko najpierw w roli sprostowania musisz usiąść i wysłuchać tego, co mam tobie do powiedzenia o pewnym zdarzeniu.
-Ja postoję.
-Nie. Siadaj.- Oznajmiłem mu. Usiadł, opierając się o blat biurka łokciami.
-Słucham.
-Więc zacznijmy od tego, że na samym początku naszej znajomości, nic was nie łączyło. Oficjalnie, bo innych kwestii nie będę rozstrzygać.
-W porządku.
-Więc któregoś dnia, gdy tutaj przyjechałem, Jagoda poprosiła mnie o przyjście do jej sypialni za trzy minuty, bo chciała ze mną porozmawiać. A przynajmniej tak myślałem, bo tak miało to wyglądać. Kiedy wszedłem do niej, leżała na łóżku w takim body, które rozwiewa wszelkie wątpliwości, co do jej budowy anatomicznej.
-Słucham?
-No w czymś, co więcej eksponuje niż zasłania.
-Wiem, co to znaczy!
-Uspokój się, bo to dopiero początek tego, co musisz wiedzieć.
-Opanuje się.
-I próbowała zaciągnąć mnie do łóżka. Wysłała Agatę do sklepu, by coś zaniosła i wiedziała, że będzie się spieszyć, więc sprawdziła, ile jej to zajmie czasu. Ustawiła to… w taki sposób, by Agata nas nakryła, ale jej nie wyszło. Z pobytu w jej pokoju wytłumaczyłem się w dość prosty sposób. Powiedziałem, że kupiła sobie coś takiego i chciała niezależnej opinii kogoś, kto ma inne spojrzenie na świat. Kogoś takiego, jak ja. Myślałem do tej pory, że to nie było ukartowane, ale w jednej z rozmów z Natalią, niechcący coś odkryłem. Otóż, okazuje się, że ona to zaplanowała. I teraz, kiedy już o tym wiem, po tym, gdy kopnęła mnie w krocze, chcę się odkuć za jej wyczyn. Ale nie tak szybko. Mam zamiar stworzyć własny plan komedii pomyłek, by dać jej nauczkę i ją nastraszyć. Tylko, że do tego będzie mi potrzebna twoja pomoc. No i twoje pozwolenie na zrobienie czegoś tak ekscentrycznego.  
-Uzasadnij to.
-Nie chcę, by twoja nowa żona pokazywała się w czymś takim innym chłopakom, a nawet mi.
-Powiedzmy, że rozumiem. Robiłeś to już?
-To taki żart, który był robiony we Francji w wieczór panieński, pannie młodej.
-Czyli musisz się wyrobić do ślubu.
-Kto będzie druhną?
-Agata, Paulina, Natalia.
-Jesteś pewien?
-Tak. Natalia będzie wszystko ustawiać, a Agata i Paulina mają jej pomóc.
-W takim razie, to będzie niezapomniana noc.- Uśmiechnąłem się szyderczo.
-Nie będzie z tego jakiejś chryji?- Dopytywał się Andrzej.  
-Nie. Ten plan jest doskonały. Zwłaszcza, że mamy po swojej stronie Agatę i Paulinę, a Natalię jakoś przekonamy do udziału w czymś takim. Spokojna twoja rozczochrana.
-Słucham?
-Głowa. Głowa Andrzej, głowa.
-Te twoje zawadiackie zabawy, doprowadzą mnie do rozwodu z nią, zanim jeszcze wezmę ślub.
-Baw się z nią. Ona zaraz będzie się nudzić, a sam niczego tak głupiego nie zrobisz. Daj jej te emocje i tą chwilę zapomnienia się, ten szalony rozgardiasz, nieład i pokaż jej komedię życia w związku. Nie bądź jeleń.
-Ale, jak ona będzie się złościć, to ty prostujesz wszystko.
-Masz moje słowo.- Podałem mu dłoń, uścisnął ją.
-Kiedy zamierzasz to zrobić?
-Przed waszym ślubem.- Ktoś zapukał do gabinetu.
-Proszę!- Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Paulina.
-Musimy jechać.- Oznajmiła nam.
-Dobrze, już idziemy.- Powiedział Andrzej.
-Dobrze. To ty idź, a ja jeszcze zmaltretuję Paulinę.- Andrzej poszedł, a ja podszedłem do Pauliny i zapytałem.
-Nadal jesteś taka otwarta na propozycje i zabawę?
-Twoje wariactwa? Zawsze!
-To pomożesz mi w czymś?
-Co wymyśliłeś?
-Komedię pomyłek na tydzień przed panieńskim Jagody.
-Ok. Wchodzę.- Powiedziała dość niezdecydowanie.  
-Będziesz musiała się rozebrać do bielizny.
-Nawet do naga, jeśli chodzi o zabawę.
-Kocham ciebie za tą bezpruderyjność.
-Szymon, skoro już jesteśmy sami, to... .- Pocałowałem ją, ale miałem dziwne wrażenie, że nie o to jej chodziło.
-Co jest?- Zapytałem spoglądając jej w oczy.
-Nic. Tylko, że on jest taki sztywny w tych swoich ramach. Nudzę się. Z tobą było fajnie. Było. Hm, cały czas jest. Co ja mogę z tym zrobić?
-Kombinować. Niczego więcej nie jestem w stanie tobie kochana poradzić.
-Dlaczego?
-Dałem mu słowo, że nie będę się mieszać pomiędzy was. Co nie znaczy, że nie mogę stać za tobą.- Co zresztą zrobiłem i przycisnąłem ją do siebie, zjeżdżając jedną dłonią po jej podbrzuszu, a drugą zatrzymując na jej policzku oraz całując ją w szyję i szepcząc jej do ucha.
-Ale mi tego niezdecydowania czasem brakuje.  
-Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz.
-Chodź, dzisiaj będzie szopka.
-Mam coś zrobić?- Dopytała Paulina. Chcąc, jak zwykle brać w tym udział.  
-Hamować Agatę.
-Ty nie żartujesz z tym zerwaniem?
-Nie. Jeszcze jedno. Chroń Agatę i Izę. Uważaj na Joasię i Darka. Wesprzyj Martę i pilnuj się.
-Co jest?
-Szopka. Zobaczysz w odpowiednim momencie. I Paulinko, dam tobie dobrą radę. Pod żadnym pozorem mnie nie broń.
-Powiesz mi dlaczego?
-Ty chcesz wiedzieć, co zrobię?
-Tak. Powiesz mi?
-Oczywiście. Pozamykam wszystkich tanków, oprócz Darka.
-Dlaczego robisz dla niego taki wyjątek i jego nie masz zamiaru zamknąć? Przecież to jeden z nich.
-Bo oświadczył się mojej przyjaciółce. Poza tym myślę, że to jest dobry pomysł, żeby go ratować. A ty, co o tym myślisz?
-To twój pomysł, więc pewnie to jest, dobry wybór.
-Wiem, gdyż muszę mieć sojuszników, bo w tej wojnie, lepiej będzie przeżyć. To jak, idziemy?
-Z tobą, to nie ważne gdzie.- Podałem jej dłoń i razem zeszliśmy po schodach do salonu.
-Jedziemy?- Zapytała Jagoda.
-Tak. jedziemy.- I pojechaliśmy. Po drodze nikt się nie odzywał, a Agata przytulała się do mnie w ciszy. W klubie czekała na nas kolacja oraz przedstawiono nam kilka osób. Osób, z którymi będziemy występować w wieczorze poetyckim. Ciekawe, dlaczego było tam dziewięć dziewcząt i wliczając mnie, tylko dwóch chłopaków. Przedstawiono nas wszystkich publiczności i zaczęto wystąpienia. Na początek były dwie osoby i wreszcie na scenę miałem wyjść ja. Podszedłem więc do Marty i wiedząc, że potrzebna mi będzie muza w tego typu występie, zapytałem.
-Pożyczysz mi swoją bandamkę?
-Proszę.- Podała mi ją.
-Dziękuję tobie. A w nagrodę otrzymasz ode mnie, możliwość zagrania sprawiedliwości.- Ukłoniłem się jej i poszedłem na scenę zawieszając sobie jej bandamkę na pasku po lewej stronie.

-Obłuda sprawiedliwości!

Krew! Krew. (Głęboki oddech i...)
Krew! Buzuje we mnie. Gotuje się niczym lawa, w bezkresie podziemia. Tak bezkarnie, bezstresowo, bez względu na wszystko. (Spojrzałem na Martę.) Natrętne myśli, krzątane w duchu z nienawiścią do spokoju. A w nocy? A w nocy..., oglądam z przerażeniem w mroku, obnażoną prawdę bez koloru. Poglądowo zawsze zgadzam się, lecz problem różnicy pomiędzy dwoma rodzajami doby, tak innymi, a mimo wszystko razem tworzącymi całość, jest względny. I zawsze zbawcze światło dnia, jest lepsze niż mroku cień. To cień niewiedzy, zapomnienia i przerażenia. (Podszedłem do Marty i podałem jej dłoń, ona bez zastanowienia dała mi swoją. Spojrzałem na Tomka. Kiwnął głową, że tak. Pomogłem się jej podnieść i poszliśmy razem na scenę. Po tym, gdy postawiłem już ją w dobrej koniunkturze do oglądających nas osób, obszedłem Martę dookoła.)
-Ładna jesteś! (Powiedziałem głośno i dosadnie.)
-Dziękuję. (Odpowiedziała uśmiechając się.)
-Obłuda! Obłuda, ..., ..., ..., obłuda, ma piękne oczy i ponętne uda, ale ja nie wierzę w cuda. Tak powszechna, ponętna, lecz złośliwa, jest potężną bronią. Bronią! Przeciwko sprawiedliwości. Gdyż sprawiedliwość jest ślepa. Nie widzi piękna i uczciwości. (Zamknąłem oczy Marcie, stając za nią i zawiązując je bandamką, a chwilkę później rozłożyłem jej ramiona na boki. Stała niczym posąg sprawiedliwości. Później włożyłem jej swoje ręce pod ramiona i kładąc me dłonie na jej policzkach, powiedziałem.) Sprawiedliwość to suka! Niby tak ważna, lecz nie patrząc na dobro, zawsze wyrządzająca komuś krzywdę. Wzgardzona przez ludzi z zaścianka uczciwości, jest zaniepokojona swoimi dalszymi losami. (Odszedłem od Marty i udałem się do Joasi siedzącej obok Darka. Podniosłem ją i idąc razem z nią na scenę, gdzie stała Marta, mówiłem dalej.) A gdyby tak, móc otworzyć jej oczy, wyciągnąć ją z mroku i gdyby raz jeszcze, pokazać jej to, co ważne dla innych, może zrozumiałaby błędy, jakimi się kieruje. Może, to by pomogło. (Ustawiłem Joasię naprzeciwko sprawiedliwości, a podchodząc do Marty zdjąłem jej bandamkę, którą to miała zawiązaną przeze mnie na oczach.) A naprawdę dużą pomocą w tym wszystkim, jest właśnie miłość. (Pokazałem na Joasię.) To ona potrafi spojrzeć na sprawiedliwość (Podszedłem do Joasi z tyłu i będąc za nią pokazałem na Martę.) i zawsze widzi masę jej błędów. Potrafi jej to wytknąć, oraz ustawić ją z powrotem do poziomu. (I znów stojąc za Martą wyprostowałem jej ramiona, niczym powracającą do równowagi wagę.) Lecz czy sama miłość wystarczy sprawiedliwości? Na to pytanie, musisz sam sobie odpowiedzieć. (Rzuciłem wzrokiem w kierunku Darka, pokazując na niego palcem, po czym obróciłem się do Marty. Podszedłem i spojrzałem jej w oczy.) Spojrzałem w otchłań jej duszy i nic... I nic tam nie ma? Nie było tam nic. (Odwróciłem się mówiąc to do widowni.) Może sprawiedliwość ma taką właśnie naturę i taka ma być. Niewzruszona i nieufna, aby nie dać się oszukać. Może właśnie taką powinniśmy ją znać! (Powiedziałem głośno pokazując palcem na Martę, podchodząc do niej.) Niewzruszoną i zimną niczym posąg odlany z brązu. Więc pytam. Co dalej!? (Wykrzyczałem spoglądając na Darka i wznosząc dłonie ku górze. A po chwili powiedziałem, ale już spokojnie.)

-Koniec.- Ktoś będący na sali wstał i zaczął klaskać.
-Wspaniałe. Takie realne, teatralne i wzniosłe, a mimo wszystko prawdziwe.
-Tutaj się z panem zgodzę. Realne i nad wyraz prawdziwe. Więc drodzy państwo, proszę o tym pomyśleć i podjąć decyzję.- Spojrzałem na Darka i centralnie do niego powiedziałem.
-Ale każdy sam powinien sobie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż to jego życie.- Te kilkadziesiąt osób będących na sali powstało z krzeseł i zaczęło klaskać. Ukłoniłem się i poszedłem usiąść do stolika po drodze zabierając ze sobą Martę i Joasię, która zamarła w bezruchu. Zatrzymał nas jakiś jegomość i pogratulował mi, oraz dziewczętom wspaniałej inscenizacji wiersza nieznanego mu autora. Na jego pytanie, czyje to dzieło, podałem mu standardową odpowiedź.
-Życie proszę Pana. Po prostu życie pisze takie scenariusze. A najdziwniejsze w tym wszystkim, w tej całej sprawie jest to, że my najczęściej możemy się tylko temu przyglądać.- Przyjęliśmy gratulacje i po kilku krokach znów nas ktoś zatrzymał. Lecz tym razem, była to para.  
-Kochanie, chodź poznamy grupę wystawiającą ten utwór.  
-Witajcie, jestem Michał, a to jest moja narzeczona Ewelina. Usiądziecie z nami na chwileczkę?
-Jesteśmy bardzo ciekawi waszego występu, dlatego zadamy wam kilka pytań w tym temacie, zgoda?- Zapytała Pani Ewelina. Szczerze mówiąc, to ona bardzo mi się podobała. Wysoka, mająca włosy koloru jasny blond, stonowane przez prawie czarny ubiór, bardzo obciskający jej ponętne ciało i te bardzo ciemne oczy, wprowadzające mnie w stan uwielbienia. Boże, co ja gadam, jej wzrok mnie hipnotyzował. Normalnie wpadłem w jej oczy, jak śliwka w kompot.
-Dziewczęta, usiądźmy na chwileczkę, dobrze?
-Jeśli państwo sobie życzą, to usiądziemy.- Odparła Marta. I pomogłem dziewczętom zająć miejsca przy stoliku.
-Mam dwa pytania. Więc, żeby nie przedłużać, to przejdziemy do konkretów.- Wyciągnęła Woolkmena z możliwością nagrywania, włączyła go stawiając po środku stołu i zadała pytanie.
-Czy często ćwiczycie takie scenki, jak dzisiaj wystawiliście?
-Tak. Spotykamy się czasem w różnych sytuacjach i próbujemy coś odegrać. Najczęściej wykonujemy proste ćwiczenia sceniczne, lecz czasem są one bardzo zaawansowane.
-Jakie na przykład?
-Co by było, gdybym powiedział pani, żebyś Ewelino podeszła  do tego pana i go najzwyczajniej poderwała?
-Podeszłabym i zapytała o jakąś bzdurkę, godzinę lub gdzie jest..., wszystko jedno co.
-A jeśli powiedziałbym, że nie możesz się odzywać.
-No tak. To całkiem zmieniłoby postać rzeczy.
-Wystawiacie coś czasem?- Zapytał on.  
-Nawet często.
-Co, jeśli można wiedzieć?- W traciła ona.  
-Teatrzyki i różnego rodzaju tańce,- Wyłączyłem nagrywanie i powiedziałem.  
-Striptiz, też się czasem zdarza.- Włączyłem w walkmanie nagrywanie, by na powrót zapisywał naszą rozmowę.
-Ogólnie zależy od inwencji twórczej, oczywiście w danej chwili.  
-A skąd bierzecie pomysły? Może tym razem któraś pani coś powie.- Stwierdził Michał.
-To proste. Robimy to, co chce reżyser i zawsze dobrze się przy tym bawimy.
-Ale ja pytałem skąd bierzecie pomysły?
-Trzeba byłoby zapytać Szymona.- Znów spojrzeli na mnie.
-Przypadek, wypadek, potrzeba, chęć, ryzyko, głupota..., różnie bywa, naprawdę różnie.
-Najciekawsza rzecz, jaką zrobiłeś?
-Myślę, że to jest właśnie ta gra w podrywanie.
-Powiesz dlaczego?
-Może dziewczyny powiedzą.- Odpowiedziałem.
-Jeśli przegra dziewczyna, to pół biedy. Ale chłopak w spódnicy lub sukience, to był dla mnie szok. Szymon, naprawdę zrobił furorę przebierając się. Śmiałyśmy się tego dnia całą drogę do domu. Zapomniałam tobie podziękować, bo to Tomek przegrał, a ty ratowałeś mu tyłek.
-Wiem, ale tylko dlatego, że na niego żadna z was nie miała na sobie rozmiaru sukienki, a ja musiałem zadośćuczynić poderwanym dziewczynom i w sumie, tylko dlatego to zrobiłem. Nie chciałem, żeby zabawa się urwała w takim momencie, więc mi nie dziękuj.
-To było bardzo ciekawe i takie niesamowite, kiedy wrabiałeś tą dziewczynę ze sklepu Big Star-a. Myślałam, że padnę, gdy już jej powiedzieliście prawdę, a ona myślała, że to ukryta kamera. Świetne to było.
-Joasiu, prosiłbym bez szczegółów.
-Przepraszam.
-Nie ma sprawy.
-To może jeszcze jedno pytanie. Co wam się podoba w jego pomysłach? Proszę o podanie przykładu i prosilibyśmy o wasze doznania, oraz dlaczego właśnie to, się tak w tym dziwnym przypadku wam podobało.
-Jego wyobraźnia. Ponieważ, kiedy się do czegoś przypnie, to mimo tego, że to nic takiego, zwykła bzdurka, takie byle co, to on potrafi zrobić z tego coś niesamowitego. Człowiek docenia to, co wymyślił dopiero wtedy, gdy zobaczy, że ta układanka zaczyna przewyższać piramidę Cheopsa. To jest niesamowite, jak on, co chwilkę dokłada następny poziom. To jest w nim piękne.- Powiedziała Joasia.
-A pani, pani Marto, co nam powie?
-Rozmach z jakim robi pewne rzeczy. Ułożył przyjaciółce zaręczyny i zrobił piknik. Wszystkie wzięłyśmy tego dnia ślub, wszystkim nam oświadczyli się chłopcy, a z pikniku zrobiła się impreza na dwa tysiące osób.
-To niesamowite, co pani mówi.
-To prawda. Ja też tam byłam i powiem szczerze, że ludzie odnawiali swoje przysięgi małżeńskie.
-Naprawdę?- Zapytała mnie Ewelina.
-Kłamią jak z nut. Normalnie, jakby to widziały na własne oczy.
-Więc to kłamstwo?- Zapytała Ewelina Martę i Joasię. Dziewczyny pokazały dłonie na których widniały srebrne obrączki.
-Kłamstwo powiadasz?- Zwróciła się do mnie z sarkazmem Ewelina.
-A ten sygnet na twoim palcu?
-Rozumiem, że to ostatnie pytanie?
-Tak. Dziękujemy za wywiad.
-Dobrze, to my już pójdziemy. I dziękuję za zainteresowanie.- Uścisnąłem ich dłonie i poszliśmy usiąść do swojego stolika.
-Szymon, co to było?- Zapytała Marta, kiedy już usiadła obok Tomka.
-Dla jednych proza życia, dla innych prawda, a dla jednej osoby będącej z nami na tej sali, jest to pytanie, na które musi sobie szybko odpowiedzieć, jeśli chce zostawić sobie tą odrobinkę wolności oraz niezależności, jaką jeszcze posiada. I najlepiej będzie, jeśli dostanę od niego odpowiedź na to nurtujące nas wszystkich zainteresowanych pytanie, osobiście i w cztery oczy. Ciekawe prawda?- Znów zwróciłem się do Dariusza.
-Nad wyraz ciekawe.- Odparła skrzywiony.
-Też tak myślę. No chyba, że pytasz o ten wywiad? Zapytałem patrząc na Martę.
-Denerwujesz się, prawda?- Zapytała Agata.  
-Zawsze kiedy zaczyna dziać się coś dziwnego, to ktoś się musi zainteresować. Niech to szlak trafi.
-Odpuść Szymon, bo jesteś dziś jakiś nieswój.- Powiedziała, uśmiechając się do mnie Marta.
-Szymon, przestań patrzeć na tą babkę.- Denerwowałem specjalnie Agatę.
-Denerwuje to ciebie?
-Tak.
-To zrobimy z nią szopkę i dasz mi w twarz.
-Nie.
-To ją pocałuję.
-Wtedy, to raczej ona tobie przywali.- Powiedziała, uśmiechając się Joasia.
-Ale, jeśli ona tego nie zrobi to, ty to zrobisz.
-Musielibyście zrobić coś, co by mnie zdenerwowało.
-Podczas wywiadu położyła dłoń na moim kolanie i przesunęła ją, aż do mojego... przyrodzenia.- Agata pchnęła mnie i stwierdziła, że ją zatłucze. Złapałem ją i przytuliłem do siebie. Stałem tak chwilkę z nią do czasu, aż odpuściła. Na scenę weszła Marta i poprosiła mnie o dodatkowy występ. Wlazłem tam, a Marta podała mi karteczkę z następnym występem Natalii. Sam nie wiedząc, co mam powiedzieć, bo niczego przecież nie przygotowałem. Wymyśliłem, że zagram naturą i opowiem o swojej miłości do Agaty. Zresztą tak, jak jej obiecałem. Przeszedłem się po scenie i pomysł na to, jak mam to zrobić, sam wszedł mi do głowy. Zagram pod Agatę, na przeprosiny. Pomyślałem.
-Kolejny utwór z brzegu, który teraz przedstawię, a znalazł się on na mojej liście, zwie się.- Stanąłem tyłem do wszystkich i mówiłem, co mi ślina na język przynosiła, byle było w temacie.

"Uczucie"

W bezkresną toń uczucia rzucony, (Obróciłem się w trakcie, gdy to mówiłem.) obmyślam plan niezręczny. (Po obrocie zacierałem dłonie niczym złodziejaszek.) Czuję się taki dziwnie bezradny, a w duszy jestem zaniepokojony. (Skuliłem się, a po chwili dziwnie zastanawiając się, odparłem.) Sponiewierany w myślach na drodze do swego szczęścia, sprawdzam labirynt jej myśli. (Poruszyłem dłoniami od swych uszu, robiąc nimi spiralę.) Nie mając o tym, żadnego pojęcia, co znaleźć mogę w tych kłębach. (Pokazałem na Agatę, która miała tego wieczoru niezapleciony warkocz. Podszedłem do niej pośpiesznie, zabrałem ją ze sobą w drodze powrotnej na scenę i stanąłem razem z nią na środku, mówiąc.) Gdzie ja, to woda, (Zrobiłem falę.) ona zaś, jest drzewem miłości (Podniosłem dłonie i niby będąc drzewem, kołysałem się.) z odbiciem w mej toni, (uderzyłem dłonią w swoje czoło.) gdzie zderzam się razem z nią w mojej świadomości. (Przytuliłem ją energicznie i przeczesując jej włosy dłonią, stwierdziłem.) W konarach są liście i ptaki śpiewają, ładnie pachną kwiaty (Powąchałem jej włosy.) i cień na ziemię rzucają. (Pokazałem na jej stopy, będące w płaskich czółenkach.) A w korzeniach jest woda, robaki pełzają. (Padłem na podłogę.) Więc jestem u jej stóp, życie dla niej niosę, (Pocałowałem ją w stopę.) życiodajną wodą jestem, napij się mnie, bardzo ciebie o to proszę. (W dziwny sposób znalazłem się na kolanach, prosząc ją.) Roślinka chcąc żyć miłością, w niebagatelnej ilości mnie wchłonęła. Rosła duża, (Wzniosłem ręce do góry, jednocześnie wstając.) pięknie kwitła (Obróciłem się wokół własnej osi.) i dzieci mi rodziła. (Pokazałem, jak kołysze dziecko i przytulam do siebie.) Jesienią się czerwieniła, (Znów przeczesałem jej włosy stojąc za nią i pokazując owale budowy jej ciała, dodałem.) wiosną zaś, zieleń na siebie ubierała i tak życie spokojnie mijało, a miłość przygasała. (Osunąłem się po jej udach i usiadłem po turecku. Chwilę posiedziałem udając, że myślę i kładąc się czołgałem niczym wąż, mówiąc dalej.) Bieg rzeki zmieniono, mnie do miasta przeniesiono. W ten to właśnie sposób na wieki nas rozłączono. (Stwierdziłem spokojnie, próbując podać jej dłoń będąc już daleko. Usiadłem i w dalszym ciągu udając, że myślę, powiedziałem.) Teraz, gdy tak sobie o miłości myślę do niej wiem, że to nie ona się mną karmiła, lecz ona mnie swą naturą zaszczyciła. (Wstałem podszedłem do Roberta i pokazując na niego palcem, powiedziałem.) Była bardzo kochaną dziewczyną, dlatego ma miłość do niej nigdy nie zginie. Trwać będzie wiecznie, choćby i w śmierci godzinie. (Uderzyłem pięścią w stół i...) Tak to właśnie bywa, gdy się szczerze kocha, a nie uczucia do kogoś ukrywa.

-Ale o co tobie chodzi?- Zapytał zdziwiony Robert.
-Szymon, już jest wszystko w porządku. Naprawdę.- Powiedziała Iza. Zrobiło mi się głupio.
-Przepraszam ciebie. Nie powinienem robić z ciebie teatru.
-Nie ma sprawy. Już rozmawialiśmy o tym i wiem, że to moja wina.- Wróciłem na scenę.  
-W takim razie koniec, drodzy państwo. A teraz drodzy państwo zapraszamy na scenę panią Natalię, która przedstawi swój własny utwór będący o zagubionych szczątkach pamięci. Natalio, zapraszamy!- I zszedłem ze sceny, a na scenę weszła Natalia. Przedstawiła swój utwór, w którym przedstawiła szczątki pamięci, jako nieuchwytne kartki pocztowe latające w powietrzu, a na koniec dołączyła do niej Marta i zakomunikowała, że mamy dogrywkę. Bardzo podobało mi się słownictwo, jakiego używała Natalia w swoich utworach. Większość ludzi piszących o czymkolwiek stara się omijać ciężkie do zrozumienia słowa, lecz ona tego nigdy nie robiła. Powiem nawet więcej, ona używała słów i określeń zapożyczonych z innych języków, co bardzo podnosiło standard jej wystąpień. Strasznie się mnie to podobało, wręcz niesamowicie. Znów się rozpisałem. Przepraszam, ale musimy wrócić do danej sceny.

Dogrywka.

-Poczekaj Natalio chwileczkę, to porozmawiamy sobie.
-O czym?
-O takiej pięknej i wspaniałej, jak ty osobie.
-Dziękuję tobie Szymonie, za te słowa cudne, które obmyły mój umysł w południe.
-Lecz już mamy wieczór z księżycem na niebie, który świeci jasno specjalnie dla ciebie.
-Może zejdźmy dzisiaj z tematu mojego, twój ciekawszym będzie, tutaj dla każdego.
-Czy oby na pewno będzie on ciekawy, przecież mają tutaj jeszcze inne, głębsze sprawy.
-Głęboko sięgają dziś moje kieszenie, może oddasz puchar i padniesz na ziemię.
-Chciałbym oddać dzbanek, lecz wiem, że nie mogę, bo będę uznany dziś za powsinogę.
-Proszę ciebie ładnie, ktoś go w końcu skradnie.
-Poddałbym się szybko, moja piękna rybko, ale nie wypada mi, tak szybko i bezproblemowo poddać się tobie, bo w końcu mi przyjdzie usiąść na mym własnym grobie.
-Szymonie, Szymonie, twa składnia błędem jest, więc proszę ciebie o ten prosty gest.
-Gest pojednania, czy gest uznania? Bo pojednać się z tobą mogę, lecz uznać się za przegranego..., wolałbym nie stanąć na mą prawą nogę.
-Widzę, że nie obejdzie się bez ostrej walki. Więc rozumiem, że widzisz w nas kobietach tylko rywalki?
-Raczej mam was za Anioły przybywające z nieba. Tłumaczyć waszej dwójce tego i walczyć z wami, mi raczej nie potrzeba.
-Czyli oddasz puchar, mimo swej niechęci i jak widzę tutaj, brakuje tragedii, świat się dalej kręci.
-Może i wiruje, może też się kręci, oddać tobie puchar to mnie strasznie nęci.
-Czasem sobie myślę, żeś jest strasznie głupi, lecz wiem dużo więcej i tej bzdury się nie kupi.
-Przyjaźń jest zagadką, nie większą niż miłość, a to zawsze będzie życiowa zawiłość.
-Zawsze ci pomogę, jeśli będę w stanie. Zawsze, gdy potrzeba i tak już zostanie.
-Wiem, że gdy upadnę, pomożesz mi wstać, czyli nie ma sensu, dalej z tobą grać.
-Nie ma jak rozmowa, zawsze żem wiedziała, dlaczego bastujesz bym się dowiedziała.
-Po moim wypadku, uznałem na szczęście, ..., że nie zawsze trzeba być wygranym wszędzie. Wygranym, trzeba się urodzić i zawsze zejść z pola bitwy z podniesioną głową, bez względu na wynik potyczki. Bo nieważne, jest to, kto to widzi, ale nawet przegrać trzeba umieć. Nauczyło mnie tego zdarzenie z Kawasaki. A to twoja zasługa. Dziękuję.- Podeszła i mnie przytuliła, a po chwili zrobiła krok do tyłu. Podałem jej swoją dłoń, zrobiła krok do przodu i zatrzymała się obok mnie. Podniosłem jej dłoń do góry w geście zwycięstwa, mówiąc.
-Oto niekwestionowana zwyciężczyni dzisiejszej potyczki.- Uklęknąłem i pocałowałem ją w dłoń, po czym wstałem i będąc uśmiechnięty ukłoniłem się jej, mówiąc.
-Trzeba umieć będąc pokonanym, zejść ze sceny. A nauczyła mnie tego piosenka zespołu Perfekt.- Zrobiłem dwa kroki do tyłu i jeszcze raz się ukłoniłem.
-Brawa dla zwyciężczyni dzisiejszej potyczki! Brawo, brawo i jeszcze raz brawo!- Na początku klaskało kilka osób, ale po chwili zrobili to wszyscy. Wiecie, co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Natalia mi nie odpuściła i po chwili znów musiałem iść na scenę.
-Bardzo państwu dziękuję, ale ja nie wygrałam. Szymon się po prostu poddał. A teraz chcę wiedzieć dlaczego. Tak więc, zapraszamy do nas na scenę z powrotem. Szymon, prosimy.- Poszedłem, a co miałem zrobić. Podchodząc do niej na scenie, powiedziałem.
-Nie odpuścisz, co?
-Powiem jedno Szymonie. Nie satysfakcjonuje mnie wygrana przez poddanie się.
-To potyczka słowna, więc nie poddałem się, a ustąpiłem pod naporem twoich argumentów.
-Tak, to dużo tłumaczy. Ale może pozwolimy na to, by decyzję, jaką podjęliśmy, podjęli nasi widzowie, a nie my?
-Dobrze.
-Kelnerzy rozdadzą po jednej karteczce na stół i proszę o zapisanie na tych karteczkach, ile osób jest za Szymonem, a ile za mną przy każdym stoliku. Głosujemy proszę państwa.- Trwało to wszystko ze dwadzieścia minut, więc zeszliśmy ze sceny i poszliśmy na swoje miejsca. Nie chciałem wiedzieć, co kto napisał, więc poszedłem do chłopaków liczących karteczki. W czasie, gdy kelner zbierał kartki, pomagałem im liczyć, a pięć minut później, znów znaleźliśmy się we dwoje z Natalią na scenie. Na scenę weszła Marta i uśmiechnęła się do mnie.
-No powiedz, że to nie ja. Proszę.
-Musiałabym skłamać.
-Więc skłam. Dla mnie, proszę ciebie.
-Marta prawdę. Powiedz, prawdę.- Powiedziała Natalia podchodząc do nas i widząc, że znów coś kombinuję. Marta stanęła obok mnie i patrząc na mnie, powiedziała.
-Według państwa, biorących udział w naszym wieczorku, wygrał Szymon. Rozkład głosów był nadzwyczaj dziwny. Na Szymona swoje głosy oddało dwadzieścia dwie osoby, zaś na Natalię, dwadzieścia osób. Na sali jest czterdzieści osób, minus dwie, więc wychodzi mi to na szwindel. Nie powinno być więcej niż trzydzieści osiem głosów. Ty Szymon nie głosowałeś. Natalio?
-Głosowałam. Lecz możesz zapytać kogo chcesz przy moim stoliku, że na niego.
-Więc kto?
-Nasza trójka. Odparł jeden z kelnerów.
-Jak głosowaliście?
-Dwa do jednego, na Szymona.
-Szymon minus trzy, Natalia minus jeden. Po dziewiętnaście głosów, znów remis.
-Marta, w takim razie, to ty rozstrzygniesz naszą potyczkę.
-Szymon, nie chcę.
-Proszę.
-Jestem stronnicza. Remis proszę państwa, mamy remis.
-Natalio wygrałaś.
-Jest remis, nie słyszałeś?
-U nich, ale nie u mnie Natalio. Wygrałaś i nie ma o czym mówić.
-To nie prawda.
-Tak więc, jak widzicie drodzy państwo, zwyciężczyni dzisiejszego dnia jest jedna i ze sceny zejdzie niepokonana, może zrównana, lecz nie pokonana. Brawo!- Zszedłem ze sceny i klaskając usiadłem przy stoliku. Do naszego stolika podszedł Mecenas W.
-Gratuluję pomysłu i ciekawostek w mowie. To o sprawiedliwości było bardzo ciekawe i takie życiowe. Podobało się mojej żonie, a zwłaszcza sposób w jaki to przedstawiłeś. Głosowałem na ciebie, razem z małżonką.
-Mecenasie, mam do Pana prośbę. Kiedyś powiedział mi pan, że jeśli będę mieć jakieś problemy z prawem, to pan mi pomoże.
-Mów. Wyciągnąłem papier z kolegium w sprawie mojego wypadku. Mówiąc, że… .  
-Rozprawa odbędzie się w środę.
-Nie ma sprawy. Przyjdź do mnie do stolika i powiedz, o co chodzi, a ja postaram się załatwić twoją sprawę w kolegium.
-Dzięki.
-Przecież jestem tobie winien przysługę.
-No! Jakby nie to, nie zawracałbym panu gitary.
-Żartowniś. Przyjdź.
-Szymon, co to jest?- Zapytał Piotrek.
-Ten idiota z toru wyścigowego wezwał policję, a oni skierowali wniosek do kolegium.
-Jaja sobie robią? Przecież za wszystko zapłaciliśmy.- Powiedział wzburzony Piotrek.
-Już jak zgłosisz, to nie da się tego cofnąć. A jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem to pismo w skrzynce. Dobrze, że nikt przede mną tego nie wyjął.
-Przecież to było dawno.
-Pół roku temu.
-No to szybko działają, ale co tu będziemy mówić.- Stwierdził Tomek.
-W końcu, to prawie sądy, więc nie wiem czego się spodziewałem.
-Może realnego podejścia do sprawiedliwości.- Dorzucił Mecenas W.
-Głupio tak mówić o sprawiedliwości, kiedy właśnie jestem w bardzo nietypowym położeniu.
-Nie chcę wiedzieć.
-I bardzo dobrze. Za dziesięć minut będę, dobrze?
-Jasne. Zabierz ze sobą jedną z pań, które tobie towarzyszyły na scenie. Moja żona domaga się rozmowy z kimś, kto wystąpił dzisiaj razem z tobą w przedstawieniu.
-To która się pisze? Zapytałem patrząc na Martę, ale wszystkie podniosły dłonie.- Tomek rozłożył ręce, a Darek podrapał się w głowę.
-W takim razie pójdziemy we czwórkę. Będzie tyle miejsc?- Zapytałem Mecenasa.
-Zrobi się do tego czasu.- Powiedziała wtrącając się Marta.
-Jednak pani Marto, jest pani tutaj niezastąpiona.- Powiedział z uwielbieniem w głosie Mecenas.  
-Dziękuję. I proszę to przekazać prezesowi, siedzi właśnie tam.- Spojrzała w jego kierunku i pokazała palcem. Mecenas odwrócił się w kierunku, który pokazała i rzucił wzrokiem, po czym oznajmił zdziwiony.
-O! Jest z żoną. A mówił, że sobie daruje.
-On raczej tak. Tylko, że ona jemu nie odpuściłaby czegoś takiego. Po prostu się nudzi.- Oznajmiła Marta.  
-Tak to jest z wami kobietami. Ponieważ są rzeczy, które trzeba zobaczyć i wtedy kategorycznie się tego wyjścia nie ominie.
-Za chwileczkę przyjdziemy.- Stwierdziłem.
-Dobrze, to ja idę usiąść.- I poszedł. Darek spojrzał na mnie.
-Pogadamy?
-Jasne.
-To chodźmy do baru.
-Nie pij.- Stwierdziła Joanna.
-Za chwileczkę wrócimy.- Powiedziałem i poszliśmy usiąść przy barze.
-Mogę wiedzieć, co to jest za aluzja?- Zapytał.
-To nie aluzja, to realia dzisiejszego dnia. Oświadczyłeś się mojej przyjaciółce, więc chcę tobie pomóc.
-Kablując na nas policji?  
-To ktoś u was. Jeszcze nie wiem kto, ale dojdę i do tego. Na razie chcę wiedzieć czy mogę tobie zaufać, jeśli będę musiał ciebie chronić przed wpadką. Właśnie dlatego, to pytanie zadałem. Władek mnie wpisał na informatora, więc jestem kryty, a ciebie nie wiem, gdzie umieścić, żebyś był pod ochroną, więc muszę coś wiedzieć. Czy kiedy zacznie się coś dziać, to mogę tobie zaufać. Mogę?
-Dużo policja wie.
-Interpol, to nie tylko policja. Oni nie będą patrzeć na nas, pozamykają nas i już. Trzeba działać szybko i drobiazgowo, więc chcę wiedzieć, czy mi ufasz, bo nie wiem na ile osób będących u was mam stworzyć parasol ochronny.
-Myślałem, że jesteś w porządku.
-Sprawdziłem was i policja nie interesowała się wami, a teraz mówią mi, że Interpol zamknie sprawę w kilka tygodni, bo mają u was szpicla. Wiesz, kto to może być?
-Nie. Ale ostatnio przyszedłeś do nas ty razem z Tomkiem.
-Prędzej, bo akta sięgają rzekomo dwa lata wstecz.
-Może dlatego nas aresztowano przedwczoraj w Reims.
-Może.- Odparłem zastanawiając się.
-Szymon, a gdzie są kontenery?
-Na miejscu we Francji. Chroniliśmy je.
-Dając się aresztować?
-Tak.
-Wariat jesteś.
-Ale jestem uczciwym oszustem matrymonialnym.
-Przecież teraz mają nasze dane.
-I tak mieli. Tylko ja według nich jestem tutaj nowy. Musiałem zmienić plany, żeby towar nie dostał się w ich ręce. Ktoś, kto był przy tamtej rozmowie, nas wrobił. Więc to musi być ktoś stąd, ktoś blisko Romana. Spojrzałem na Darka i... .
-Chyba nie robisz kreciej roboty?
-To nie ja.
-Mam nadzieję, bo tobie ufam, ale i tak ciebie zabiję, jeśli okaże się, że to ty.
-Dlaczego?
-Bo jeśli to ty, to pójdę siedzieć, a ty nie.
-A ten adwokat, to kto to był?
-Ma jakiś dług u wujka. To od niego dostaliśmy pomoc tego adwokata.
-Idziemy do dziewczyn, bo już się podnoszą.
-Dawaj odpowiedź na moje pytanie.
-Zgadzam się.
-To wracamy.- I poszliśmy prosto do stolika.
-Wróciliśmy.- Powiedziałem do dziewczyn.
-To chodźmy do Mecenasa.- Powiedziała Marta i wstała od stołu.
-Chodź Agatko.- Kiwnąłem Tomkowi oraz Darkowi, żeby się zgodzili i poszliśmy we czwórkę z Joasią.
-Witam panią, to jest Marta, Joanna i Agata, a mnie pewnie pani pamięta z gier w klubie.
-Tak, pamiętam ciebie. Bardzo ciekawy występ, gdyż reszta twoich oponentów tylko deklamowała swoje utwory, a ty zrobiłeś z tego teatr. A na dodatek za każdym razem, był on o czymś innym i dawał do myślenia. Jak wy dziewczyny znajdujecie się w takiej rzeczywistości i czy łatwo jest wam grać na scenie kameralnej w atmosferze, której tutaj nigdy nie było? Bo nie było tutaj nigdy czegoś takiego. Prawda pani Marto?
-To prawda, kochana pani. Pomysł powstał trochę ponad tydzień temu, podczas rozmowy z panią Natalią i Jagodą. To one były pomysłodawczyniami tego przedsięwzięcia polegającego na wieczorze poetyckim i od razu wpisały tam Szymona i siebie. A co dziwne, to one obie go wpisały twierdząc, że ich znajomy się nada, bo to ktoś, kto jest dość poetycki, by się nadać. Jak widać nie kłamały.
-A pani, panno Joasiu, grała już pani gdzieś?
-Tak, ale to tylko przedstawienia szkolne. Tutaj natomiast wszystkim steruje narrator. Gra się w czymś takim, jak manekin, choć we własnym zakresie ruchów, mimiki twarzy, czy interpretacji tego, co się słyszy w czasie rzeczywistym oczywiście, bo to nie było przećwiczone.
-A ty Agatko, co nam powiesz?
-Zostaje tutaj tylko dodać, że on takie rzeczy robi na co dzień i dla niego, to nie jest żaden wyczyn.
-A pan, co powie?
-To wszystko jest jeszcze dla mnie nowe, więc proszę o wyrozumiałość.- Zadziwiłem ją swoją odpowiedzią, bo czegoś takiego nie spodziewała się usłyszeć z moich ust.
-Ciekawe.- Stwierdziła nad wyraz spokojnie. Opanowana z niej osoba. Pomyślałem sobie.
-Fajnie. Mogę?- Zapytałem Mecenasa. A on dziwnie spojrzał na mnie, potem na żonę i na dziewczyny, które to, kiwały głowami na "tak".
-Tak.- Odpowiedział. A ja podałem dłoń jego żonie i poprowadziłem ją na scenę. Na początku nikt nie słuchał, ale szybko zrobiło się cicho i wszyscy usiedli tam, gdzie stali.

Opanowanie!

-Niczym posąg i słup soli! Jak ściana! Po której echem rozbija się dźwięk o dużej wartości merytorycznej. (Mówiłem tak obchodząc ją wokół, to w prawą, to w lewą stronę, a ona nie wiedząc, co się dzieje, próbowała stać przodem do mnie.) W niezmąconej ciszy swej duszy ludzkiej, godności osobistej i tejże pewności siebie! Widzę spokój dorównujący mojemu. (Spojrzałem na nią i zadałem sam sobie pytanie.) Czyżby to pomyłka? A może niewiedzy można zarzucić taki spokój. (Podszedłem energicznie, by ją wystraszyć. Zlękła się.) Ta gra pozorów nigdy się nie kończy. Zawsze jest strzeżonym zakamarkiem ludzkiej natury. (Powiedziałem półszeptem, będąc w półprzysiadzie w kierunku widowni, a później wstałem i złapałem ją tak, jak gdybym chciał z nią zatańczyć.) To jest, jak taniec bez dotykania podłoża. Niczym latanie nisko nad ziemią, jak sen pół metra nad łóżkiem. (Nachyliłem ją bardzo nisko.) Taka lewitacja. (Obróciłem ją wokół siebie i przytuliłem się do niej, kładąc głowę na jej piersiach.) Niczym miłość opierając się o poduszkę, będąca snem we własnym świecie. (Podniosłem głowę i spojrzałem jej w oczy.) Nigdy nie wiesz, czy zostanie nie zmącona, nigdy nie wiesz, czy zostanie zauroczona, nigdy nie wiesz, co dzieje się w środku, nie masz o tym pojęcia. Prawda kotku? (Odwróciłem się do niej tyłem i zaszlochałem. Nie wiedząc, co się dzieje próbowała podejść do mnie. Obróciłem się znów w jej kierunku i pokazałem dłonią, by się zatrzymała.) Czyli to ściana do przeskoczenia. Mur do przebicia głową! Gładka tafla wody, w którą wystarczy wrzucić kamień, by tą toń wzburzyć!! Czyli to zwykła! Gra!! Pozorów!!! (Wykrzyczałem podchodząc do niej. Wystraszyła się i odsunęła.) A ja głupi dałem się nabrać. (Powiedziałem spokojnie spoglądając na Agatę.) Na ten jej posągowy spokój, na tą wstrzemięźliwość do wynajęcia jej odruchów do własnych celów, by zrobiła, co zechcę. (Spojrzałem na nią i podszedłem do niej kładąc swoją dłoń na jej policzku i próbując ją pocałować, lecz w ostatniej chwili zatrzymując się.) Koniec! (Powiedziałem do widowni, zrobiłem dwa kroki do tyłu i dodałem.)

-Brawa dla tej pani! Za niewzruszoną postawę!- I zaczęli bić brawa. A ja odwróciłem się w jej kierunku i powiedziałem.
-Tak to właśnie działa.- Uśmiechnęła się do mnie i wyrwało jej się.
-Zakochałam się.- Po czym dziwnie zaskoczona tym, co właśnie powiedziała do siebie, położyła dłoń na swoich ustach.
-Przepraszam.
-Nie musi pani. To moja wina. Gdyż całe to przedstawienie jest iluzją, w którą ma uwierzyć grająca w nim osoba. Teraz pani rozumie?
-Jesteś niesamowity.- Powiedziała i przytuliła mnie.
-Dziękuję.- Odparłem i podniosłem jej dłoń do góry. Ukłoniliśmy się i podziękowaliśmy widowni po czym wróciliśmy do stolika.
-Oddaję pańską małżonkę.
-I jak było kochanie?
-Niesamowicie.- Odparła zarumieniona.
-I dobrze. A ty nie chciałaś iść.- Powiedział, ale już do niej.
-Miałeś rację, że to będzie ciekawe.
-Jeszcze chce coś pani wiedzieć?
-Już wiem wszystko. I bardzo wam dziękuję za tą chwilkę niesamowitości z waszego świata.
-Nie ma za co. To my dziękujemy, że mogliśmy zobaczyć, jak pani zagra na scenie kameralnej w atmosferze, w której uzewnętrznia się swoje uczucia i emocje.- Powiedziała Agata.
-Panie Szymonie, skąd pan to bierze?
-Psychologia podejścia do człowieka i chęć zobaczenia, jak reaguje na mnie i moje wymyślone zabawy. Będąc na scenie nie słucha się o czym jest mowa, bo człowiek nie ma czasu na to. A tam było przecież centralnie powiedziane, że do wynajęcia jej odruchów do własnych celów. I to właśnie zrobiłem, jak już pani zdążyła zauważyć.
-To prawda. Dziękuję. Musicie już iść, bo czekają na was przy stoliku.- Odwróciłem się, spojrzałem i przy stoliku faktycznie zrobiło się ciasno. Wstałem więc i podszedłem do niej, by jej podziękować za inspirację do tego występu, jaki daliśmy przed chwilką.
-Bardzo pani dziękuję za rozmowę i Inspirację, jaką była pani dla tego utworu literackiego.
-Raczej lirycznego.
-Pan to ma szczęście Mecenasie, nie dość że piękna, to jeszcze mądra.- Powiedziałem spoglądając jej w oczy i całując w dłoń. Wyprostowałem się i powiedziałem do Mecenasa.
-Za piętnaście minut przy barze?
-Dobrze. Jak zobaczę, że tam jesteś, to podejdę.- Spojrzałem jeszcze raz na nią i ukłoniłem się mówiąc.
-To do następnej rozmowy droga pani.
-Do zobaczenia.- Odpowiedziała uśmiechając się. Pomogłem wstać wszystkim trzem dziewczętom i udaliśmy się na swoje miejsca.
-Co ty wyprawiasz?- Powiedziała zdziwiona moim zachowaniem Agata.
-Żona mecenasa się nudziła, więc postanowił nas zaprosić.
-Wiedziałeś?
-Obserwuje ich od jakiegoś czasu. Pamiętam, jak ich poznaliśmy na początku zabawy tutaj w klubie. Ciekawa para.
-Tak, też bardzo ich lubię.- Dodała Karolina.
-Zawsze kiedy czegoś potrzebuję, to idę do nich i oni nigdy nie widzą problemów finansowych. Nawet wolę iść do nich, niż do prezesa. Choć nie powinno tak być, ale prezes zawsze chce biznes plan, a mi nie chce się ich robić. To głupota, bo z nim zawsze jest do przodu.- Powiedziała pokazując na mnie Marta. Doszliśmy do swojego stolika.
-Ale dałeś popis.- Powiedziała Monika.
-Daj swój własny.- Powiedziałem do niej z idiotycznym uśmiechem na twarzy.
-Wyzywasz mnie?
-Skądże znowu, ja?!
-Naciągacz.
-Wchodzi pani, czy wychodzi? Bo nie wiem czy usiąść, czy postać jeszcze chwilkę.
-Usiąść.
-A może położę się w panienki czystości pokazie rodzaju, na tym stole, wśród urodzaju tego piękna i urody zebranej w tym miejscu, by pokazać się, z jak najlepszej strony.- Powiedziałem do niej, by ją wyprowadzić z równowagi.
-Wal się!- Krzyknęła. Złapała ze złością Agatę i pociągnęła ją za sobą na scenę.

-Kto będzie zazdrościć na scenie będącej osobie, niech usiądzie na miejscu. Niech nie zasłania innym, by nie musiał czuć się winnym. Siadać!!!- Krzyknęła wściekła, gdy nikt się nie pofatygował zająć miejsca i wszyscy, którzy byli na sali nagle usiedli. Uśmiechnęła się.

-Zazdrość.

Zazdroszczę tobie tego jednego, (Przeczesała jej włosy.) zazdroszczę płomieni we włosach, (Przejechała dłonią po jej twarzy, przejeżdżając kciukiem po jej ustach.) zazdroszczę tobie uśmiechu, radości i tej dziwacznej, swoistej dla ciebie mądrości. (Zacisnęła kciuki i obracając się spojrzała w górę, mówiąc.) Temperamentu i wszystkiego, co dobre jest w tobie, tego racjonalnego i szalonego, (Powiedziała wymachując dłoniami obok niej.) tego, co kocham w tobie (Przytuliła ją.) i nienawidzę. (I odepchnęła.) Czyli zazdroszczę tobie wszystkiego, (Zatoczyła koło rękoma.) czego wytłumaczyć sama sobie nie mogę, (Przecięła dłonią powietrze z lewej strony do prawej, po trzykroć.) nie umiem i nie potrafię. (Pokazała postać i na siebie, mówiąc.) Mimo swej czystości, mimo mej uległości, mimo tego wszystkiego, co najlepsze i najbardziej pożądane, oraz krzywdzące mnie osobiście. (Pokazała na Agatę.) Zazdroszczę tobie. Nie wiem, co począć, nie wiem, jak rozpocząć przygodę życia codziennego z tendencją do (Splotła dłonie na piersi, po lewej stronie.) miłości i do niczego innego, tylko do uwielbienia ciebie. (Pokazała na Agatę.) Taką rozdygotaną, zarówno w duszy, (Oparła swoje czoło o jej czoło i złapała ją prawą dłonią za pierś.) jak i wewnątrz siebie, pasuje to do ciebie. (Odsunęła się i pokazała palcem wskazującym na jej nosek.) Jest on bowiem tylko uzupełnieniem stroju twego, (Stanęła za Agatą i przeciągnęła dłonią po niej, mówiąc.) tak wyrazistego, a jednak pięknie leżącego obok ciebie. (Pokazała palcem w stronę widowni.) I kłamcą trzeba nazwać każdego człowieka mówiącego, że to nie prawdą jest. Więc kim jesteśmy, by ciebie uderzyć w twarz? (Przeniosła palec w stronę Agaty.) Nikim innym jak tylko..., no, no powiedz mi, kim? (Złapała Agatę za dłoń i obracając ją, zawiesiła swą ofiarę nachyloną do tyłu i dała jej buziaka w usta. Choć bardziej precyzyjnie określając jej wyczyn, to powiedziałbym, że ją pocałowała.)  
-Koniec.-

Stałem blisko sceny, a ona schodząc z niej pchnęła mnie i powiedziała.
-Teraz ty.- Spojrzałem na Agatę.
-Nienawidzę ciebie za to, wiesz?
-Więc może być tak, że pierwszy raz dostanę w twarz za coś, co zrobiłem.- Uśmiechnąłem się do niej i poszedłem po Ewelinę, aby nią zagrać. Tym posunięciem wytrąciłem Agatę z równowagi. Ale Paulina i Karolina powstrzymały ją przed zrobieniem czegoś idiotycznego.
-Chodź. Zobaczysz, jak to wygląda od środka.- Wstała, wzięła mnie za rękę i pokazała Michałowi, że nie wie o co chodzi. Kiedy stanęliśmy na scenie będącej częścią składową sali poprosiłem, abyśmy mogli zobaczyć świat z wysokości stolików i aby przynieśli nam poduszki. Gdy nareszcie już je nam przyniesiono zobaczyliśmy, jak dziwnie jest siedzieć na podłodze w takim miejscu.
-Dlaczego zaczynamy tak nisko?- Zapytała.
-Pączuszku, jeśli chcesz być kwiatuszkiem, to trzeba będzie się piąć w górę.
-Nie rozumiem.
-Zobaczysz. Na początku rób to, co ja, a później słuchaj tego, co mówię, zgoda?
-Postaram się.
-Już słuchasz, to dobrze.

Kwiatuszek.  

Podczas nawałnicy urwało się nasionko, (Bujaliśmy się, niczym krzewy rzucane przez wiatr.) smagane deszczem i niesione wiatrem. (Nagle pokazaliśmy, jakby nam coś upadło i znajdowało się pomiędzy nami.) zatrzymało się ono na ziemi, (Pokazałem pierwszą klasę ziemi kciukiem i zanegowałem to, kiwając głową, iż nie wiem jaką, a później palcem wskazującym, oraz podnosząc barki i opuszczając je, że nie wiem czy można tak myśleć.) czy urodzajnej? Tego nie wiemy. (I znów bujaliśmy się jak krzewy, pokazując, jak przykrywa się kogoś do snu poduszjami, a tym kimś była Ewa.) Wiatr piasek przesuwał i nasionko ziemią przykrywał. Tak nasionko zimę przetrwało i się na wiosnę wzięło i doczekało, a później zebrało się w sobie i wykiełkowało. (Pomogłem jej wstać na kolana i rozłożyłem jej dłonie niczym płatki małej roślinki.) Na samym początku naszej opowieści, roślinka dwa listki miała, lecz była silna i dobrze się chowała. Z biegiem czasu, dni cieplejszych się doczekała. I tak to czasem bywa, że pojawiła się dłuższa łodyga. (Dodałem jej swoje dłonie, a po chwili zebrałem jej włosy w cebulę.) Przybyło liści i pączek na wierzchu, (Pokazałem na jej fryzurę, którą właśnie popsułem.) tak to natura zrobiła koleżko. (Pokazałem, jak słońce kilka razy wstaje i zachodzi.) Kilka dni minęło i gdy wieczór nastał, coś w naszym pączku drgnęło i znów się zamknęło. (Potrząsnąłem włosami i lekko je podniosłem, obchodząc ją dookoła.) Lecz kiedy znowu o świcie pierwszy promyk słońca padł na ziemię, (Puściłem jej włosy, by opadły.) otworzył się pączek i rzucił cień na kamienie. Był pięknym kwiatem i będąc bardzo uroczy, uśmiechał się do wszystkich, aż tu nagle słychać, jak ktoś dróżką kroczy. (Pokazałem, że niby idę.) Podchodzi, (Obszedłem podziwiając ją.) podziwia go chwilę, niby spokojnie odgania motyle, nagle go łapie i zrywa. (Niby zgarniając muszki złapałem ją za gardło i drugą ręką pomogłem jej wstać.) Tak kończy życie, piękno prawdziwe! (Usiadłem kładąc ją i zaszlochałem.) Siedzą motylki i pszczółki na listkach, żarliwie płaczą za kwiatkiem soczyście. Jeszcze ten kwiatek będąc piękny i przez wszystkich oczekiwany, nie był przez nas pszczółki i bączki zapylany. (Pokazałem na nią i na siebie.) No jak tak może być na tym świecie, że zrobiono coś takiego kobiecie?! To potwarz (Dałem sam sobie w twarz.) i sroga należy się kara! (Pogroziłem palcem.) Powiedziały pszczółki i odleciały. (Udałem, że odlatuję.) Niejaki chłopiec zerwał ten kwiatek, lecz nie spodziewał się kary od pszczółek. (Udałem, że idę i obrywam płatki.) Szedł sobie dróżką i płatki obrywał. Wtem, któraś pszczoła go użądliła. (Podskoczyłem, jak gdyby coś ukłuło mnie w tyłek.) Darł się i płakał, bo sprawa nie miła. (Udałem, że odlatuję.) Wróciły się pszczółki do kwiatka bez płatków i płaczą, bo widzą, że nic nie poradzą. (Usiadłem nad Eweliną i zaszlochałem.) Próbują go podnieść, lecz kwiatek zerwany. (Próbowałem, lecz mi się nie udawało.) Wtem jedna z nich mądrością zaświeciła, (Pokazałem, jakbym właśnie na coś wpadł.) wzięła pyłek z kwiatka, na inne rzuciła. (Przebiegłem się po sali dotykając dziewczęta po głowach.) Choć kwiatek sam nie urodzi, niech się z innymi kwiatami pogodzi. Więc, każdy robaczek, (Podszedłem do Doroty i potrząsnąłem jej bródką. To samo zrobiłem z Natalią i Jagodą.) pszczółka i muszka wzięły po pyłku i poleciały, by sławić urodę kwiatka po świecie całym. (Rozłożyłem dłonie, by pokazać ogrom świata.)
-Koniec!- Podszedłem do Eweliny.

-Ładna bajeczka?- Zapytałem ją.
-Miała być proza, a wyszło prozaicznie. Ale ładne. Nie wiedziałam tylko, że wezmę tutaj w czymś takim udział, bo ubrałabym się bardziej kolorowo. Ciekawe przeżycie.
-Wiem.
-Przepraszam, ale czy ktoś wie, dlaczego on robi takie rzeczy?!- Zapytała Ewelina wszystkich, stojąc na scenie.
-Szymon nie lubi ciętych kwiatów! Uważa to za profanację piękna!- Powiedziała Agata.
-Czyli żadna dziewczyna nie dostanie od niego kwiatka?
-Ja dostałam.- Stwierdziła Jagoda.
-Ja też mam kwiatka od Szymona.- Dodała Marta.
-Ładny?- Zapytała Natalia.
-Ciekawy. Ale Jagoda dostała bardzo ładnego, który mnie ugryzł, gdy próbowałam go pogłaskać.
-Fajną ma tą czuprynkę.- Powiedziała Jagoda.  
-Coś ty im dał za kwiatki?
-Kwiaty Pustyni. Chodźmy.- Powiedziałem do Eweliny i poszliśmy usiąść. Posadziłem Ewelinkę, podziękowałem i poszedłem do swojego stolika. Po chwili przyszła do nas Natalia.
-Szymon, powiedz mi, że nie mam racji. Ale czy ty przypadkiem nie dałeś dziewczynom kaktusów?
-Wiedziałem Natalio, że jesteś mądrą kobietą i zrozumiesz.- Spojrzała na Jagodę.
-I to ja podobno zawsze wszystko o nim zatajam.
-Przepraszam ciebie za to. Jakoś w tym czasie miałam dużo na głowie, ciebie później też nie było, a że długo się nie widziałyśmy, to nawarstwiło nam się spraw i zapomniałam tobie o tym powiedzieć.
-Dorota oczywiście wie.
-Podobał się jej kaktus, który dostałam.
-Szymon, co to jest za kaktus.
-Aylostera muscula. To taki kaktus z dużą masą cienkich i białych igiełek, zgoła wyglądających na niegroźne.
-Stoi u ciebie na tej nowej czarnej komodzie?- Zapytała zaciekawiona Natalia.
-Tak, to ten. Ładny jest.
-Wyzywająco wygląda w tej czerwonej doniczce będąc taką białą kuleczką. A miałam się ciebie zapytać, od kogo go dostałaś, ale zapomniałam.
-Teraz chociaż wiesz.
-Co zrobiłaś, że go dostałaś?
-Szymon chciał podarować Agatce kwiatka, a ona nie chciała, bo to kwiatek w doniczce, więc ja się zgodziłam.
-Marta, a ty dlaczego dostałaś kwiatka od Szymona?
-Ponieważ ten Jagody mnie ukłuł, a bardzo mi się on podobał, to Szymon powiedział, że da mi innego skoro ten mnie gryzie.
-Jakiego dostałaś?
-Mam go w biurze. Chodź zobaczysz, też jest ciekawy.
-Mogę też iść?- Zapytała Jagoda.
-Oczywiście. Chodźmy.- I poszły.
-Agata, ja idę do baru, bo muszę porozmawiać z Mecenasem.
-Dobrze, a ja idę zobaczyć, co straciłam.- I poleciała za dziewczynami. Ja natomiast poszedłem do baru po drodze pokazując Mecenasowi, że to już. Kiedy dotarł do mnie do baru, zapytał.  
-Powiesz mi coś więcej?
-Sprawa jest prosta, bo ucierpiałem tylko ja, a tak prawdę mówiąc, to wszystkie szkody zostały naprawione przez Natalię.
-To akurat bardzo dobrze. A tak poważnie to, co chcesz?
-Widzisz tego chłopaka siedzącego u mnie przy stoliku?
-Tak. To jeden z nich.
-Co mogę zrobić, żeby go stamtąd wyciągnąć?
-Nie wiem. Nie da się.
-A możesz coś wymyślić?
-Dlaczego chcesz to zrobić?
-Oświadczył się mojej przyjaciółce i szczerze mówiąc, to on jest w porządku, tylko źle ulokował swoje intencje związane z zarobkami.
-Wiesz, że będą chcieli, żeby zeznawał?
-Zdaję sobie z tego sprawę.
-Zawołasz go?
-Najpierw musi odpowiedzieć na moje pytanie. Ale już wie, że Interpol się nimi interesuje.
-Zaraz, czyli ten teatrzyk był skierowany do niego? Ty faktycznie nie robisz nic bez powodu, prawda? I pewnie myślisz, że wszystko da się przewidzieć. Ale któregoś dnia zobaczysz, jak bardzo się mylisz.
-Ja to wiem. Tylko, że teraz proszę ciebie o pomoc. Możesz to dla mnie zrobić?
-Nie powinienem, ale dla ciebie pomyślę i na pewno coś wymyślę. Tylko muszę ciebie od razu ostrzec, że to nie będzie idealne rozwiązanie dla niego, gdyż takich rozwiązań nie ma.
-Rozumiem. Wybierz najlepszy scenariusz, patrząc na nią.- Pokazałem na Joasię.
-Chcesz mi powiedzieć, że ta jego dziewczyna, której się oświadczył siedzi właśnie tam?
-Tak.
-Przecież to Joasia. Cholera, to córka Magdy.
-A więc ich znasz?
-Koleżanka ze szkoły mojej żony. On jest inżynierem budowlanym, a ona księgową. A ty skąd ich znasz?
-Miałem okazję ich poznać na urodzinach Joasi. Powiedziałbym, że dobrze im się wiedzie.
-Bo on nie pracuje w kraju. A niech to.- Wziął głęboki oddech i powiedział.
-Nie ma się co zastanawiać, tylko trzeba będzie się tym zająć.- Spojrzałem na niego i miałem dziwne wrażenie, że ma ten głupi pomysł.
-Mecenasie?
-Słucham.
-Tylko nie od dupy strony.
-Właśnie psujesz najprostsze rozwiązanie.
-Wiem.
-Będzie ciężko mi coś zrobić dla niego. Przecież on tam jest na wierzchu.
-A nie można by go wciągnąć na tą samą listę, co mnie?
-To nie jest takie proste. Ta lista jest już zamknięta. Natomiast jeśli chodzi o udostępnienie informacji dotyczących ich działalności, to istnieje taka możliwość, żeby korzystać z niego i by dzięki środkom pozyskanym z jego udziałem ich pozamykać. Jednocześnie zawieszając oczywiście jego winy. Jednakże problem polega na tym, że ten program nie istnieje w Polsce.
-Możemy spróbować go tutaj zaadaptować do tej sprawy, jako program pilotażowy?
-Już kiedyś próbowałem.
-Skutek?
-Człowiek, który zgodził się zeznawać, zginął.
-Czyli u nas ten pomysł odpada. Jest niesamowity, dotrzymuje słowa i jest szalony tak, jak ja. No z tą różnicą, że trafił do półświatka i to jest jego błędem.
-Co tak patrzysz?
-Przyda nam się taki człowiek.
-Nie wybiegasz za daleko w przyszłość?
-Trzeba go tylko przeciągnąć na naszą stronę.
-Czy ty słuchasz, co ja do ciebie mówię?
-Tak. To jak?
-Jesteś niesamowity. Ja do ciebie mówię, że to jeden raz, a ty zbierasz sojuszników na drugi raz. To jednorazowa akcja. Rozumiesz?
-Nie. Ale to dobrze, że pan tak mówi. Po prostu pan w to wierzy.
-Spodobało się tobie?
-Tak. Mogę świrować ile chcę, robić tyle głupot ile tylko mogę, a i tak wszyscy są z tego zadowoleni. Zajebiście głupie, prawda?
-Szymon, jest coś, co chciałbym abyś zrobił poza sprawą, dobrze?
-Załatw mi tą kokainę, a ja załatwię tobie wszystko.
-Potrzebny mi kontakt z pewnym Francuskim adwokatem. Możesz coś wymyślić, żeby go zdobyć?
-Jasne. Potrzebna mi będzie tylko jakaś zaczepka i dalej samo powinno się zrobić. Raczej nie powinno być żadnych problemów, co?
-Mam wizytówkę. Tylko, że na niej jest wyłącznie imię i nazwisko, a ten człowiek broni ludzi w sprawach narkotykowych i jego kontakt jest ściśle mówiąc, ciężki do uzyskania. To jak, zrobisz to dla sprawy?
-Pewnie. Szkoda, że teraz go nie miałem, bo bym już miał ten kontakt. A przynajmniej tak myślę.
-Następnym razem weź z funduszu dwadzieścia tysięcy marek i podeprzyj się nimi w kontakcie z nim. A ja tobie podpiszę wydatek, zgoda?
-Jasne Mecenasie. Czyli to już druga sprawa, a pan nadal twierdzi, że to będzie tylko jedna.
-Masz rację, to inna sprawa. Nie mam pojęcia, jak to ugryźć na początek.
-Duży fundusz ma pan na tą sprawę?
-Duży.
-Może władować mu Darka, jako człowieka do obronienia w sprawie o narkotyki i niech go broni.
-A wiesz, że o tym nie pomyślałem.
-Po tej sprawie będziecie mieli tyle, że go zamkniecie, a Darek oczyści się z tej wpadki jako przynęta.
-To mówisz, że czego się teraz uczysz?
-Mieszać. Uczę się mieszać.
-Ciekawe.
-Przecież pan wie, że gotować.
-Prawda. Ta dziewczyna mi powiedziała.- Podszedł do nas Darek.
-Szymon, możemy porozmawiać?
-Jasne. Co jest?- Spojrzał na mecenasa i znów na mnie.
-To ty jesteś Darek, ten narzeczony Joasi, prawda?
-A pan to Mecenas W.
-Widzę, że jestem znany.
-Niech pan nie żartuje. To pan obronił Kanoniera.
-Pamiętam tą sprawę. Było ciężko.
-Wszyscy postawiliśmy mu na piętnastkę, a pan go spokojnie wyciągnął.
-Nie tak spokojnie.
-Tego jestem pewien.- I zwrócił się do mnie.
-Szymon, zgadzam się.
-Dobrze trafiłeś.
-Dlaczego?
-Bo właśnie wpadliśmy na pewien pomysł.
-Jaki?
-Pan mu powie panie mecenasie.
-Wynajmiesz adwokata z Francji i on ciebie obroni.
-A ile będzie mnie to kosztować?
-Widzisz tą dziewczynę, która siedzi dzisiaj obok ciebie?- I mecenas pokazał na Joasię.
-Joasia jest moją narzeczoną.
-Właśnie. Więc nic to nie będzie ciebie kosztowało, jeśli ona będzie szczęśliwa. Rozumiemy się?
-Chodzi o to, żebym jej nie skrzywdził?
-Widzisz? Jednak rozumie.- Powiedziałem do Mecenasa.
-Ona jest twoją kartą przetargową.- Powiedział Mecenas, spoglądając na nią.
-Ja muszę iść, ale wy sobie porozmawiajcie. Cześć Szymon. Do następnego razu.- Rzucił do Darka podając mu dłoń. Uścisnęli sobie dłonie i Mecenas poszedł do żony.
-Coś ty wymyślił?
-Weźmiesz adwokata, jeden dzień przed chwilą aresztowania i zostaniesz we Francji. On ciebie wyciągnie.
-Skąd wiesz?
-Nigdy niczego nie przegrał.
-Skąd to wiesz?
-Kantuje. Pomożesz im go zdyskredytować.
-Co?
-Chodzi o to, żeby stracił wiarygodność. W ten sposób się oczyścisz.
-Czyli nie muszę donosić na swoich?
-Chyba nie.
-Długo to będzie trwało?
-Ciężko jest mi to powiedzieć, ale myślę, że uwinie się w maksymalnie miesiąc. Jeśli jest tak dobrym oszustem, jak twierdzi Mecenas.
-Wracajmy do dziewcząt, bo coś się dzieje. Pokazują tutaj. Tą rozmowę jeszcze dokończymy, chodź.- I poszliśmy. Na miejscu okazało się, że któraś z nich obiecała zrobić jakiś teatrzyk. Wtedy jeszcze nie załapałem, że tym kimś była Monika.
-Pogięło was. Nie ma takiej opcji.
-Przestań pieprzyć.- Powiedziała Monia i zaciągnęła mnie na scenę.
-Mów! Bo jak nie, to ja powiem!
-Kocham ciebie?
-Proza życia. A teraz masz powiedzieć wiersz. No mów!

Widmo.

W pogoni za widmem własnego cienia miłości, odkrywam inną osobę. (Zatoczyłem koła rękoma w powietrzu.) Spoglądając jej oczyma na swój świat, nie tak, jak na moją pierwszą ozdobę. (Stałem, jak gdybym oglądał ją przez lornetkę z oddali.) Mimo tylu różnic dzielących te zgnuśniałe i bez wyobraźni egzystujące dwa światy wiem, że nigdy nie dostanę potrzebnej mi i jej, by żyć z nią w miłości, twej aprobaty. (Pokazałem na Agatę i na siebie, spoglądając i mówiąc to do Moniki, po czym złapałem się za serce.) Boli mnie to (Potrząsnąłem nią, a później się do Moniki przytuliłem.) i strasznie rozrywa me ciało, ale dobrze wiem, że twoje, także by tego chciało. (I powiedziałem jej to w twarz, łapiąc ją za biust w taki sposób, by stanęła na palcach.) Zdaję sobie sprawę, iż mnie będzie to bolało, lecz czym byłaby miłość, gdyby tak być nie musiało. (Odszedłem od niej dwa kroki.) Będzie grzmiało, będzie padać, (Powiedziałem w stronę sufitu.) musisz mieć chęć o tym wszystkim nam opowiadać. (Pokazałem na wszystkich, a w końcu na nią podchodząc na krok i mówiąc do niej.) Stoisz, bo jesteś jedyną i wspaniałą strażniczką własnego skarbu. (Obróciłem ją wokół własnej osi i przytuliłem się do jej pleców.) Tego rzadkiego skarbu, wianka. (Zjechałem dłonią na jej wzgórek i lekko kładąc ją na podłodze i siebie obok niej, stwierdziłem.) A ja boję się obudzić będąc już jego skarbnikiem, każdego spędzonego z tobą cudownego poranka. (Podniosłem się i podałem jej dłoń, a gdy wstała, przytuliłem ją, kładąc swoją głowę na jej ramieniu.) Nie rozumiem tego, co możesz chcieć od siebie, lecz potrafię zrozumieć w tym momencie ciebie. (I znowu mówiłem do niej patrząc jej w oczy.) Twa żądza, pojednania się z drugą osobą, nie jest osamotniona, ani przede mną, ani też przed tobą. (Złapałem ją za piersi i zapchałem aż do ściany.) To zdrowy rozsądek tobie podpowiada, byś szukała duszy, która tobie odpowiada. Widzisz więc dziewczę, że nie takie to proste, by znaleźć takiego, jak ja diagnostę. (Nagle uśmiechnęła się spoglądając na mnie i popychając mnie do przeciwległej ściany, stukając w moją pierś palcem, mówiła dalej.)
-Zrozumieć ciebie, nikt nie potrafi, za tobą w to miejsce, nikt już nigdy nie trafi, (Zatrzymała się nagle i położyła dłoń na moim policzku.) więc zrób w swym serduszku porządek, dziękuję. A ja ciebie teraz i tak pocałuję. (I na koniec mnie pocałowała.)

Na sali zrobiło się cicho i spokojnie, można było usłyszeć latające muchy, gdyby tylko tam były. Na scenę tupiąc ze złością weszła Agata, podeszła do mnie i wymierzając im soczysty policzek, powiedziała.
-Teraz przesadziłeś! Kochałam ciebie, a ty mnie zdradzasz na scenie, przy wszystkich przyjaciółkach i w dodatku nic sobie z tego nie robisz, że mnie ośmieszasz! Koniec z nami!!! Nie chcę ciebie więcej widzieć, rozumiesz!?- Dała mi jeszcze raz w twarz i popłakała się, a później wybiegła z klubu. Na scenę weszła Jagoda.
-Szymon nie pobiegniesz za nią?
-Przecież wyraziła się jasno. Przepraszam ciebie za to, ale dałem jej furtkę bezpieczeństwa. Nie mogę tego zrobić i ją ugłaskać, bo jasno z niej skorzystała. Biegnij ty. Poczekaj! Dam tobie tylko dobrą radę, przyznawaj jej rację i mnie nie broń. Żegnaj.
-Cześć Szymonie.- I wyszła.
-Szymon, nie chciałam. Chciałam tylko tobie podziękować za zmuszenie mnie do spróbowania z Jackiem.- Zmartwiła się Monia.
-To nie twoja wina. Kiedyś tobie wytłumaczę. Idź i jeśli możesz ją przeprosić, to to zrób.
-Idę. Jest zła, ale ja się nie boję.- Poszła, a przyszedł do mnie Jacek.
-Mogę wiedzieć o co chodzi?- Zapytał dziwnie zdezorientowany tym, co zobaczył.
-Przepraszam. Jakoś nie tak wyszło, jak miało. Wróci zaraz do ciebie, tylko przeprosi Agatę.
-No dobra, przekonałeś mnie.- Chciałem coś powiedzieć, ale mi przerwał.
-Monika zagrała twoją Agatą, więc jesteśmy kwita.
-Ok.- Odparłem zdziwiony jego tokiem rozumowania. Poszedł usiąść do stolika. Zjawił się Tomek.
-Aleś poleciał. Dobrze, że moja zerwała wcześniej. I co teraz robimy?
-Resztę problemów. Chodź idziemy do stolika.- Poszliśmy usiąść, a na miejscu usłyszałem.
-Darek, wychodzimy. Nie będę siedzieć z tym skretyniałym imbecylem. Ostatnim razem, kiedy Agata zerwała z Rafałem, to miesiąc chodziła tak, jak gdyby jej czegoś brakowało. Dopiero dużo później, kiedy zapoznała ciebie, znów można było z nią porozmawiać. Cham jesteś.- I zdzieliła mnie w twarz.
-Dzięki Joasiu. Tego mi właśnie dzisiaj brakowało.- Złapała Darka za rękę i pociągnęła go do wyjścia.
-Cześć Szymon.- Powiedział Darek wychodząc.
-Cześć.
-To znaczy, że ja też mogę mieć tą przyjemność i tobie przyłożyć?- Zapytała Iza.
-Wal, a co mi tam.- Powiedziałem spoglądając w sufit. Podeszła i mnie pocałowała w policzek.
-Myślałem, że mnie uderzysz.
-Nie. Pytałam o tą, co się przyssała do twojej twarzy, a nie o Agatę i Joasię. Ja chciałam przyłożyć swoje usta do twojej twarzy.
-A ha.- Co było drugim szokiem dla mnie. Przyszedł Andrzej i powiedział.
-To do kiedy?
-Cholera go wie.- Odparłem.
-Właśnie. Ta nasza cholera, nigdy nam nie mówi, co i jak. Chyba nie prędko, co?
-Chyba nie. Na pewno zmienią się okoliczności.- Stwierdziłem.
-Zdaję sobie z tego sprawę.
-Wiesz, o czym się mówiło?
-Tak.
-To dbajcie o nią.- Powiedziałem.
-Ma dużo nowych przyjaciółek, poradzi sobie.- Dołączyła do nas Natalia.
-Zrobiłeś to specjalnie?
-Nie wiedziałem, że ona mnie pocałuje.
-Ale liczyłeś na to.
-Jagoda tobie powiedziała, że chcę, by Agata się wściekła na mnie?
-Tak. Przyjedziesz na noc dzisiaj do nas?
-Tak. Ale tylko na tą jedną noc. Jedziecie za tydzień na festiwal, prawda?
-Tak. Jedziemy na wszystkie wydarzenia.
-Dziewczyny będą u was przez cały tydzień?
-Tak. Jeśli będziesz chciał przyjechać do niej, to powiem służbie, że będziesz.
-Dobrze. Dzisiaj przyjadę z Tomkiem, może być?
-Może.- Powiedziała i dodała.
-Tylko, żebyście byli przed północą.
-Dobrze.
-Szymon, a Agata?
-Po prostu chciałem, by mnie uderzyła. Musiało wyglądać autentycznie. Wszyscy muszą uwierzyć, że zrywamy.
-Dla jej bezpieczeństwa?
-Tak. Mam prośbę.
-Słucham.
-Nie przeszkadzaj im gadać na mnie. Andrzej, może powiedziałbyś im, żeby tak robiły i na mnie jechały, dla własnego bezpieczeństwa.
-Ciężko będzie je przekonać, ale zrobię, co się da.- Powiedział i poszedł w kierunku wyjścia.
-To ja też idę.- Powiedziała Natalia i wyszła za Andrzejem. Podszedł Piotrek z pchełką.
-Teraz to poleciałeś. Powinnam przywalić tobie w twarz, ale mam dziwne wrażenie, że niepotrzebnie, bo Natalia i Jagoda ciebie nie uderzyły. Mam rację?- Zapytała, jak zwykle nie dająca się zmanipulować, Mariola.
-A kiedy to ty nie miałaś racji?
-Skoro jesteś wolny, to może moja kochana siostrzyczka się zgodzi z tobą chodzić.- Wyskoczył Piotrek.
-Zwariowałeś.- Zdenerwowała się Mariolka na niego, za tą głupią propozycję.
-Porozmawiamy za dwie godziny, Zgoda?
-Będziesz u nas?- Zapytał Piotrek.
-Tak.
-I dobrze.- Wróciła Natalia na salę i poszła prosto do Karoliny.
-Chyba musicie jechać.- Powiedziałem do Piotrka i Marioli.
-Nie. My mamy drugi samochód.
-Co jest z Karoliną?
-Myślała, że zagrasz z nią jeden swój utwór. Brałeś dziewczyny po kolei, a ją pominąłeś. Zrobiłeś jej przykrość.
-W sumie, to masz rację i dlaczego miałbym się jej nie zrehabilitować. Ona jest przecież, jak marzenie.- I poszedłem do Karoliny.
-Jak się coś takiego chce, to trzeba się nawinąć, a jak nie, to chociaż powiedzieć. Chodź.
-W celu?
-Zobaczysz.- I złapałem Karolinę za dłoń ciągnąc ją za sobą na scenę. Postawiłem ją i poprosiłem o zamknięcie oczu.  

Anioł!  

Gdybym budził się obok ciebie co rano, (Otworzyłem oczy i pokazałem na nie palcami prawej dłoni, spoglądając Karolinie w twarz.) nie wierzyłbym oczom, oraz swej duszy, (Zrobiłem pięść i położyłem na sercu.) że taka istota, jak ty, jest przy mym ramieniu i się nie wykruszy, (Pokazałem, jak gdybym zgniótł kamień i go kruszył jedną dłonią.) z grona zastępu Aniołów mych stróży. Mając diabła na jednym ramieniu (Strzepnąłem coś z lewego ramienia, a później stanąłem tak, by Karolinę mieć po prawej stronie.) i ciebie na drugim, zawsze posłuchałbym twej rady, bez mej dziwnej interpretacji oraz żadnej trudności i tej pieprzonej maskarady. Kim, że jesteś Aniele, (Przyklęknąłem i pokazałem na nią.) stojący przy mnie na piedestale, kimś kto mi pomoże? Czy mogę to wiedzieć na pewno i nie myśleć o tym wcale?- Położyła mi palec na ustach, bym ucichł.  
-Anioł zawsze tobie pomoże, nie zapyta dlaczego, w jakim celu i po co. (Podniosła mnie trzymając za twarz.) Nawet, jeśli kroczysz ciemną doliną i nieznaną przez ciebie w noc drogą. (Oparła swoje czoło o moje.) Jeśli tylko wierzysz w dobro, gdyż taka jest cena jego, (Uniosła dłonie do góry i powiedziała koniec tego zdania, stukając palcem mnie w pierś, przy każdym słowie.) by pomagać innym, nigdy nie patrząc na siebie samego. Zawsze po złym uczynku, musisz czuć się winnym. (Położyła sobie moją głowę na swoim ramieniu, w taki sposób, by oglądające nas osoby myślały, że mi żal i płaczę.)- Przejąłem inicjatywę.  
-Gdyż Anioł, to stworzenie Boże, które w naturze u nikogo, kto nie wierzy w dobro i komu brak pokory, żyć nie może. (Stwierdziłem obracając głowę na bok i mówiąc to, w stronę widowni.)
-Więc, jak sobie pomożesz człowieku, (Stanęła naprzeciwko mnie i palcem wskazującym prawej dłoni, uniosła mi brodę i mówiąc mi to prosto w twarz, uśmiechała się do mnie.) bez pomocy aniołków w tym strasznym czasie i (Nagle złapała mnie za koszulę.) żyjąc w tym bez skrupułów wieku? Wiara góry przenosi, (Udała, że mnie przenosi, a tylko zniżyła się i obchodząc mnie zamieniła nas miejscami.) więc proszę, (Położyła dłonie na moich policzkach.) idź ścieżką dobra, bo tak mawia Archanioł i zdaje on sobie sprawę, (Wzięła mnie pod ramię.) że będzie tobie prościej, mając taką podporę, jak anioł. Gdyż wiem, że kiedy to zrobisz, (Pokazała, żebym uklęknął. Wysłuchałem jej prośby i przyklęknąłem przed nią.) nie wpadniesz już w żadne dołki, ponieważ zawsze będą czuwać nad tobą Aniołki. (I przytuliła moją głowę do swego brzuszka. Stała tak chwilkę i spoglądała na mnie. Z tego poziomu nie mogłem się nadziwić jej urodzie. Zresztą, ona z każdego punktu widzenia jest przepiękna. ~Dokończyła moją kwestię nie bacząc na nic i nie zjeżdżając z tematu. Prawdziwy Anioł.~ Pomyślałem, jak gdybym nigdy o niej tak nie pomyślał.)


-Dziękuję, koniec. Wystarczyło tylko powiedzieć.- Zwróciłem się do niej, uśmiechając się.
-Piotrek!- Krzyknęła z pretensją Karolina.
-No co!? Zapytałem tylko.
-Dziękuję.- Powiedziała mając łzy w oczach i uśmiechając się do mnie.
-Ty jesteś takim Aniołem stróżem, więc nie musisz dziękować. To ja dziękuję i przepraszam, że musiałem to usłyszeć, żeby na to wpaść.
-Dlaczego Szymonie ty taki jesteś?
-Jaki?
-Taki kochany.
-No! Jeśli chodzi o takie pytania, to sama musisz sobie na nie odpowiedzieć. To twoja miłość i twój system oceny merytorycznej wniosków podejmowanych przez ciebie. Nie mój. Ja swój system identyfikacji miłości znam.
-Słyszałam.- Powiedziała uśmiechając się. Miałem dziwne wrażenie, że na coś jeszcze czeka.
-Chodź dziewczyno, przytulę ciebie.- I to zrobiłem.
-Kochana jesteś, wiesz?- Wyszeptałem jej do ucha.
-Mama mi powiedziała.
-Co my byśmy zrobili bez tych mam?
-Żyli byśmy w niewiedzy.- Odparła i dała mi całusa w usta.
-Wiesz?- Powiedziałem spoglądając na nią i oddalając się.
-Wiem.- Powiedziała wciąż się uśmiechając.- Podszedłem do Tomasza.
-Ładna jest, co?- Zapytał.
-Mało powiedziane. Jeśli chodzi o nią, to trzeba by było dużo więcej dodać.- Stwierdziłem spokojnie.
-To prawda.- Powiedział patrząc w jej kierunku.
-Co teraz?- Zapytałem spoglądając na niego.
-Nic. Odprowadzisz Martę, a ja odwiozę Izę i przyjadę po ciebie.
-Zgoda. Ale później do Natalii. Okey?
-Okey, okey.  
-Zaraz, przecież ona może jechać taksówką.
-Chce porozmawiać.
-Ona, czy ty?- Zapytałem.  
-Ona.
-Chyba przestała ufać ojcu.  
-Zbyt szybko do tego doszło. Roman będzie miał pretensje do nas.- Zmartwił się Tomasz.  
-Oficjalnie nikt nic nie wie. Więc myślę, że jesteś kryty. Obadaj sprawę i bądź ostrożny. Towar jest na miejscu. Więc, jak na razie nie mają się o co przypierdolić.
-Chcesz uderzyć psa, to kija zawsze znajdziesz.
-Nie kwestia jak, a dlaczego.- Odparłem.  
-Dajcie mi człowieka, a wina się znajdzie.
-To bardziej pasuje do tej przypadłości. Uważaj, zgoda?
-Jasne. A ty pilnuj Martę.
-Najpierw ja.
-Nie zrobisz mi tego, macie oboje przeżyć.
-Raczej troje.
-To akurat fakt.
-Dogadaliście się, co do dziecka?
-Według danych z tego urządzenia.
-To USG.
-Tak. Wychodzi na to, że to moje.
-Mówiłem, a ty nie słuchałeś.
-Lubisz Martę, prawda?
-Jest wspaniała. Nic dodać, nic ująć. Ideał stworzony z realistki. Nigdy nie pomyślałbym nawet, że kiedykolwiek spotkam kogoś takiego, a sprzedałem jej uczucie tobie. Nie to, żebym zrobił źle, bo pasujecie do siebie, jak mało kto.
-Przestań się motać, bo zaczynam myśleć, że uważasz to za błąd.
-Nie. To nie tak. Uważam, że bardziej do Marty pasowałby Piotrek, ale…, co ja bym wtedy zrobił z Mariolką?
-Marcin.
-A Dagmara?
-No wiesz.
-No to wtedy miałbym dopiero milion kombinacji alpejskich, żeby utrzymać was przy sobie.
-A więc, to o to chodzi. Trzymasz nas przy sobie, bo to tobie pasuje?  
-Kotwica się czasem przydaje. Jak nie chcesz zrobić czegoś dla siebie, to zrobisz dla niej. I myślę, że czasem jest więcej kombinacji z wami, niż u mnie.
-Kłamiesz. Teraz to naprawdę łżesz.
-Lubię, jak coś się dzieje obok mnie. Ale nie, żebym mógł się bawić, tylko pomóc.
-Bawisz się w Anioła?
-Próbuję dorównać Karolinie.
-Chcesz na nią zasłużyć?
-Już wiem, że się nie da.
-Oj, jakiś ty biedny.
-Spadaj.
-Dobra, idziemy.- I poszliśmy, każdy do swojego zadania. Poszedłem więc do Marty.
-Odprowadzę ciebie, zgoda?
-Tomek ciebie prosił?- Zapytała pokazując na mnie palcem.  
-Nie prosił mnie.
-Kazał tobie. Ale ta sytuacja jest dziwna. Fajny chłopak z ciebie. Lubię się z tobą bawić i przebywać obok ciebie, ale zawsze mam wrażenie, że coś jest z tobą nie tak.- Spojrzałem zdziwiony jej dedukcją.
-W normalnym życiu musisz być nieszczęśliwy.- Stwierdziła.  
-To nie tak. Po prostu jestem znudzony, choć nie zawsze.
-Zauważyłam, że szczęście tobie daje możliwość patrzenia na szczęście innych osób.- Rozgryzła mnie, a ja ją błędnie sklasyfikowałem. Pomyślałem sobie i powiedziałem.
-Jesteś niesamowitą kobietą Marta. Szkoda tylko, że nie mogę się z tobą spotykać na co dzień.
-Ja też żałuję.- Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała.
-Usiądź, muszę zrobić raport i napisać zapotrzebowanie.
-Długo tobie to zajmie?
-Dwadzieścia minut.
-To idę do baru.
-Szymon!?
-Mirindę. Wezmę sobie tylko mirindę, spokojnie. Dopisz mi do rachunku.
-To możesz przynieść i mi.
-A może być skundlona?
-Słucham?
-Pomieszana, pół na pół z 7up.
-Dlaczego ty robisz takie rzeczy?
-Lubię. Piwo z pepsi i mirindę z 7up, ketchup z chrzanem.- Dziwnie się na mnie spojrzała.
-Wiem. Głupi jestem.- Stwierdziłem.
-Nie. To tylko kwestia gustu. Twój wybór, twoja sprawa. Nie pojmuję tylko jednego. Dlaczego zerwałeś z Agatą? Przecież to nie trzyma się kupy.
-A z jakiego powodu prosiłem ciebie o zerwanie z Tomkiem? Pomyśl, a ja za chwileczkę przyjdę.- I wyszedłem z biura do baru i z powrotem.
-Już wiesz?- Zapytałem stawiając przed nią szklankę.
-Nie powinnam ciebie pytać, przepraszam. Powinnam się domyślić. Myślałam, że wy tak na poważnie.
-Miało tak wyglądać.
-Kochasz ją, prawda?
-Dlaczego wy kobiety zawsze zadajecie to samo beznadziejne pytanie? Przecież chyba dla każdego, jest to logiczne, że ją kocham.
-Oboje jesteście niesamowicie dopasowani do siebie, ale nie pojmuję jednego. Po co ta cała maskarada?
-To proste. Żeby oddzielić się od podejrzeń, ją od swojej głupoty i każdego kto może nas znienawidzić od zemsty. Uważaj na siebie, bo nie chcę musieć ciebie pomścić.
-A pomściłbyś mnie?
-Każdą z was, nawet Tomek tym razem by mnie nie powstrzymał.
-Dlaczego pozujesz na takiego bezdusznego gnojka?
-Wtedy wiem, że żyję. Tak, jak z nią. Ona jest niesamowita. Wszystkie takie jesteście, ale ona jest dla mnie, nie z tej ziemi.- Uśmiechnęła się.
-I mówi to ktoś, kto wylądował na ziemi, lecąc z marsa.
-Czasem fajnie jest być ufoludkiem, ale tylko czasem.
-Bardzo lubię z tobą rozmawiać. Ty się nigdy nie złościsz, nie podnosisz głosu, nie ekscytujesz się niczym. Z ciebie, to jest taka owieczka. Tylko, że mająca kolce w tej swojej wełnie, jak ten kaktus, którego próbowałam pogłaskać.
-Realne porównanie z ust realistki.- Powiedziałem, uśmiechając się do niej.
-Nie śmiej się. Ja naprawdę ciebie lubię. Nie rozumiem tego, ponieważ formalnie takich ludzi, jak ty, nie znoszę. Ale ty jesteś jakiś inny.
-A jednak wyjątek potwierdza regułę.
-Sarkazm masz opanowany do perfekcji.
-To nie sarkazm, to iloraz inteligencji w sprawie ustalenia terminu określonego w twoim przypadku, jako fakt zawierający prawdę.- Podjechałem do biurka na krześle obrotowym i oparłem swoją głowę na dłoniach, by spokojnie i z bliska spojrzeć jej w oczy.
-Kochasz mnie, tak jak resztę swoich przyjaciółek, prawda?- Zapytała w końcu nie mogąc opanować swoich odruchów, spoglądając na mnie, co chwila.
-Nie. Każdą z was kocham oddzielnie i inaczej, ale ciebie kocham za ten realizm i sposób bycia. Zawsze jesteś ciekawa, co też jeszcze mogę wymyślić. I zawsze się temu musisz przyglądać, razem z tym swoim realistycznym sposobem bycia.
-Masz rację. Zawsze ciekawi mnie, co jeszcze może tobie strzelić do głowy i wciąż mnie zadziwiasz. A w dniu naszych zaręczyn, zakochałam się w tobie, lecz nie rozumiem tego.
-Skończyłaś?
-Jeszcze nie.
-Pytam o raport i zamówienia.
-Tak. To skończyłam. Możemy już iść.
-To chodźmy.- Do piliśmy napoje i wyszliśmy z klubu, by udać się do Marty. Po drodze zapytała, co chcę.
-Wysoko mieszkasz?
-Na przedostatnim piętrze budynku, a co?
-Byłaś kiedyś na dachu?
-Nigdy. Po co miałabym tam wchodzić?
-Zobaczyć swój świat z innej perspektywy, gdyż sposób spojrzenia, zmienia się od wysokości siedzenia.
-To tylko kwestia wysokości.
-Nieprawda. Stoisz w mroku, oglądasz świat będący w świetle, a nawet więcej, gdyż widzisz obie strefy, jedna to strefa światła, a druga jest strefą ciemności. Pamiętasz o czym mówiłem w pierwszym wystąpieniu?
-Tak. O sprawiedliwości.
-Nie to. Na samym początku.
-O sposobie spojrzenia na problem.
-Właśnie. Chodź, mamy dzisiaj bezchmurne niebo, więc pokażę tobie mój punkt widzenia. Sama zobaczysz różnicę pomiędzy dwoma światami.- Zatrzymała mnie stając przede mną.
-Dlaczego ty robisz takie rzeczy?- Zapytała. Uśmiechnąłem się do niej.
-Bo mi na to pozwalacie. Chodź zobaczysz.- Podałem jej dłoń. Chwilkę się wahała, lecz wreszcie podała mi swoją i poszliśmy.
-Mam klucz by wejść na dach, więc najpierw musimy iść do mnie. Chodź.- I zaciągnęła mnie do mieszkania. Szybko znalazła klucz i poszliśmy na górę, by wejść na dach. Wejście było z jej klatki schodowej. Wchodziło się po drabince, trzeba było tylko podnieść klapę do góry. Wszedłem pierwszy.
-Chodź.
-Tam jest brudno.
-Wiem, chodź. Pomogłem jej wejść na dach tak, by się nie ubrudziła.
-Spójrz w górę.
-Ładne niebo.- Stwierdziła, czując się niezręcznie i dziwnie niepewnie, z tego co w tym czasie wywnioskowałem.
-A teraz chodź na krawędź. Chodź.- Powiedziałem, ale coś było nie tak, bo stała w miejscu.
-Boję się.- Powiedziała. Co tym razem, było naprawdę widać.
-Podaj mi dłoń i pomalutku idziemy w tamtym kierunku. Tam jest murek, więc będziesz miała poczucie bezpieczeństwa. Dobrze?
-Zgoda.- Zgodziła się, ale bardzo niepewnie.
-Masz lęk wysokości?- Zapytałem dla pewności, gdy szliśmy.
-Raczej lęk przestrzeni.- Odpowiedziała po dłuższej chwili zastanowienia, gdy doszliśmy już na miejsce.
-Ta sama różnica oparcia się i spojrzenia na odległość, jak na drogę do przejścia. Dlaczego w czasie, gdy spoglądasz na gwiazdy, to się nie boisz?
-Są piękne i nierealne. A do tego człowiek ma takie dziwne wrażenie, że są na wyciągnięcie ręki.
-To spójrz mi w oczy.- I spojrzała, a ja obróciłem się razem z nią, zamieniając nas miejscami w taki sposób, by stała przodem do otwartej przestrzeni stojąc przodem do mnie. Obszedłem ją stając za nią, przytulając się do jej pleców, oraz trzymając dłoń na jej brzuchu.
-O przepraszam ciebie zapomniałem, że nosisz dziecko.- I przesunąłem dłoń do góry wjeżdżając na biust.
-To też nie jest dobry pomysł.- Po czym moja dłoń znalazła się lekko wyżej na jej policzku. Obróciła głowę delikatnie i mnie pocałowała. Cały jej strach został pochłonięty przez chwilkę, w której byłem całym jej światem. Niechcący coś odkryłem.
-Widzisz, że stoisz pół metra od krawędzi.- Powiedziałem po chwili, kiedy uznałem, że zbyt długo patrzy mi w oczy. Wystraszona obróciła się i bardzo mocno mnie przytuliła.
-Marta, ty nie masz lęku przestrzeni, ty po prostu jesteś nieprzyzwyczajona do dużych odległości pomiędzy tobą, a innymi obiektami. Ufasz mi?
-Już nie. Idziemy na środek dachu. Chodź, proszę.- Powiedziała zaniepokojona tym, co właśnie zrobiłem.
-Dobrze.
-Możemy tak iść?
-Jak?
-Tak przytuleni.
-Żartujesz sobie?
-Boję się.
-Skoro musisz być przytulona do mnie, to trudno. O cześć Tomek!- Zażartowałem. Zlękła się i puściła mnie. Złapałem ją. Wystraszyłem się jej odruchem. Miała taki, dziwny brak skoordynowanych ruchów.
-Chodź zejdziemy z dachu, to był głupi pomysł.
-Nie. Z tobą było fajnie i się nie bałam..., aż tak. Do czasu, aż zażartowałeś.- Spuściła wzrok, a po chwili znów go podniosła i dodała.
-Teraz czuję jednak dyskomfort związany z twoim sposobem bycia. Lubisz stawiać ludzi w głupich sytuacjach?
-Raczej w moim świecie.
-Dla ciebie, to jakaś różnica?
-A dla ciebie, to pewnie żadna różnica.  
-Dziwny jesteś. Kochany, ale dziwny.
-Każda z was Marta, jest dla mnie niesamowitą dziewczyną, gdyż każda z was ma do mnie niesamowite podejście. Inspirujecie mnie. Wiecie, że to prawda, iż zawsze za wspaniałym mężczyzną stoi jakaś cudowna kobieta?
-Ciekawy pogląd. Więc powiedz mi, jak ty mnie widzisz?
-Jako postawną, twardo stojącą na ziemi osobę. A mimo wszystko kogoś, kto potrzebuje wsparcia i pomocy, tak kruchej podpory, niczym ja. Więc, jak widzisz, nie ma ideałów. No chyba, że anioły. One są piękne i żyją w nierealnym świecie, w świecie baśni.- Puściła się mnie i załapała temat.
-Mówisz o Karolinie.- Stwierdziła spoglądając mi głęboko w oczy.
-Też to widzisz, prawda?
-Kiedyś przez przypadek, prawie zaproponowałam jej, by mi pomogła. I wiesz co?
-Zrobiła to instynktownie.
-Tak. Nawet nie musiałam prosić.
-Jej mama, też taka jest.
-To prawda, jest wspaniała. Zawsze wyskakuje mi z inicjatywą i rzuca mi tym w twarz, a później sama robi całe to przedsięwzięcie. Tak, jak z tym pokojem. W ogóle widziałeś projekt, który wygrał?
-Tego nie wiem. Projekt Pawła, tak?
-Raj. To ten z rzeczkami i jabłonką na podeście. Znaczy się na tej górce.
-Wiesz co? Chyba widziałem.
-Nie zrobiło to na tobie żadnego wrażenia.
-Fajna inscenizacja, ale nie przemyślana, bo nie ma się gdzie położyć. Z lekka lipa.
-Czasem umiem zrozumieć twój sposób podejścia do wszystkiego, a czasem nie wiem, co i jak.
-Jak się czymś zajmiesz, to nie masz problemów z przestrzenią. Zauważyłaś to?
-Słucham?- Nie usłyszała, co chciałem jej powiedzieć.
-Ładne dzisiaj mamy niebo, prawda?
-Tak.
-Tam jest wielka niedźwiedzica. Te cztery gwiazdy, to jej tułów. Dwie na dole to nogi, te i te z drugiej strony u dołu. Trzy u góry to głowa. Tam jest ogon. Ciekawe są te konstelacje gwiazd.
-A ja zawsze myślałam, że to jest tylko te siedem gwiazd.
-No coś ty. Gołym okiem widać ich ze dwadzieścia.- Uśmiechnąłem się do niej.
-Szymon, kim ty jesteś? Ale tak poważnie.
-Nikim. Chodź zejdziemy z dachu.
-Z tobą, to zapominam o całym świecie.- Powiedziała.
-Zauważyłem.- Odparłem nie mówiąc jej o tym, co przed chwilką powiedziałem. Sprowadziłem Martę do domu. Usiadła na kanapie i....
-Czasem jest trudno zrozumieć wasze oczekiwania wobec nas, dziewczyn. Ale czasem mam dziwne wrażenie, że jesteś bardziej niż inni faceci uczciwy wobec kobiet. Mam rację?- Zapytała mnie, gdy usiadłem przy niej.
-Szczerze mówiąc, to nie wiem, ponieważ to jest twój profil spojrzenia na tą sprawę i tylko ty możesz mi powiedzieć, jaka jest prawda według ciebie. Ja tego nie widzę.
-Obiecałeś mi, że zrobisz dla nas zaręczyny. I zrobiłeś. O cokolwiek ciebie nie poproszę, zawsze robisz to, co powinieneś. Skłamałeś tylko raz i to pewnie przez nieuwagę.
-Kiedy nie dotrzymałem danego słowa?
-Powiedziałeś, że nie zerwiesz z Agatą.
-Przecież to nie ja zerwałem. A w sumie, to myśmy wcale nie zerwali. My tylko zrobiliśmy sobie wolne od siebie na jakiś czas. Zresztą tak, jak i wy.
-Czyli jednak dalej jesteście ze sobą?
-Dała mi wolną rękę. Musiałem jej tylko obiecać, że wrócę do niej.
-Szymon, Tomasz wiedział o tym, że mamy ze sobą zerwać?
-Tak. Lecz on by czegoś takiego nie zrobił, a ja nie chcę ciebie narażać.
-Ale mu powiedziałeś?
-Agata mu powiedziała.
-I co on na to?
-Posłał mnie na deski.
-Słucham!?
-Zawalił mi kopa przed klubem i ocknąłem się u Agaty w pokoju.- Patrzyła na mnie, jak na winnego całego tego zamieszania wokół niej. I nagle podniosła się, podała mi dłonie, a gdy ją złapałem za nie, powiedziała.
-Podnieś się.- Wstałem myśląc, że mi przywali. Ale jednak nie, ona najzwyczajniej się do mnie przytuliła.
-Dziękuję.- Powiedziała uśmiechając się i mając łzy w oczach.
-To ja dziękuję, że się nie odwróciłaś i dotrzymałaś obietnicy.- Drzwi otworzyły się i wszedł do jej domu Tomek.
-Czy ja mogę zostawić ciebie z kimś i kiedy przyjdę, to mogę nie oglądać ciebie, jak wisisz na tej osobie?
-Przecież ja tylko mu dziękuję za nasze zaręczyny i zainteresowanie się naszym życiem.- Powiedziała Marta myśląc, że Tomek powiedział to do niej.
-Nie mówię do ciebie Marta, tylko do niego.- I pokazał dłonią na mnie. Zrobiłem głupią minę.
-To zawsze one, nigdy ja. Nie rozumiem tego, ale to miłe, kiedy ktoś tobie dziękuje za coś. Zwłaszcza, jeśli jest to tak piękna kobieta, jak Marta.
-Ty nie powinieneś prawić dziewczętom komplementów.- Powiedziała Marta uśmiechając się do mnie.
-Zwłaszcza u was.- Sprostowałem.
-Wszędzie, nie tylko u nas.- Skrzywiła mój punkt spojrzenia na tą sprawę.
-Ciekawy pogląd na mnie. Ale okey, zobaczymy.
-Czyli nie będziesz już tego robić?
-Zobaczę.
-A więc będziesz?
-Mam dziwne wrażenie, że nie jesteś przekonana do tego, co właśnie powiedziałem. Zaraz. Chwila. Moment. Marta, odpowiesz mi na jedno pytanie?
-Jakie.
-Ty się mnie boisz, prawda?
-Nie, nie boję się ciebie, tylko twoich pomysłów. A w sumie, to mojej ciekawości, jeśli chodzi o ciebie.
-Boisz się tego, żebym ciebie w coś nie władował. Realne podejście realistki.
-Nieważne, co to by było, ty i tak zrobiłbyś wszystko, aby mnie z tego wyciągnąć, prawda?
-To fakt.
-Szymon, daj mi klucze na dach.
-Przepraszam, prawie je zabrałem.- I wyciągnąłem je z kieszeni, po czym podałem Marcie.
-Tomek, chodź ze mną na dach.- Oznajmiła.
-Coś zgubiłaś? Pójdę i poszukam.- Stwierdziłem.
-Nie o to chodzi Szymon.
-Chodź.- Znów powiedziała do Tomasza, a on wstał i z nią poszedł. Zostałem sam w jej mieszkaniu. Po czorta ona tam ciągnie Tomka? Nagle ktoś zapukał do drzwi, więc z przyzwyczajenia otworzyłem.
-O! Cześć. Jest Marta?- W drzwiach stała dziewczyna o ciekawej urodzie, w sumie to podobna troszkę do Marty, tylko tak jakby, o kilka lat młodsza.
-Poszła na dach.- Rzuciłem faktem oczywistym.
-Przecież ona się boi.- Zdziwiła się.
-W takiej chwili, to człowiek nie jest w stanie zrozumieć własnego strachu.
-Boże!- Krzyknęła i pobiegła na górę. Wariatka, pomyślałem sobie. Zamknąłem drzwi i poszedłem usiąść na kanapie. Cały czas zastanawiałem się, po co Marta tam poszła z Tomkiem. Po około dziesięciu minutach przyszli wszyscy.
-Marta, kto to jest?- Zapytała dziewczyna, która chwilkę temu pobiegła za nimi na dach, będąc zdziwiona tym, że Marta zostawiła kogoś w domu.
-Nie poznaliście się?- Zapytała mnie Marta.
-Poleciała na dach do was zanim zdążyłem się przedstawić.
-Myślałam, że się zabijesz.- Rzuciła w stronę Marty.
-Słucham!? No teraz, to ciebie całkiem potrzaskało.
-Jesteś w ciąży, nie masz chłopaka, to co miałam sobie pomyśleć!?- Wybuchła. Nagle mnie oświeciło.
-A więc to dlatego się tak zachowałaś. O to chodziło. Jestem Szymon.- Stwierdziłem. Podałem jej dłoń i się uśmiechnąłem. Uścisnęła ją i....
-O Boże, to on?- Nagle zaczęła zachowywać się, jak jakaś małolata.
-Jestem Róża. To ten Szymon? Ten z klubu?
-Tak. To jest Szymon. Nie z sikaj mi się tylko na dywan, był drogi.
-Po co tobie taki drogi dywan?- Zapytałem patrząc na Martę i spojrzałem na Tomka stojącego obok Różyczki, która wciąż stała podekscytowana spotkaniem ze mną.
-Ponieważ ten dywan jest taki miękki i wygodny, a ja lubię się czasem położyć na podłodze.- Tomek miał nad wyraz głupią minę, po jej wypowiedzi.
-Tak, to wiele tłumaczy.- Stwierdziłem spoglądając na niego, a on dodał.
-Złożyliśmy się razem na ten dywan.
-Czyli jednak coś w tym temacie czasem myślisz. Bo rozumiem, że jeśli zapłaciłeś połowę za ten dywan, to... razem leżeliście na nim. O! Zejdź kotku z niego, bo te plamy pod twoimi stopami, to mogą być twoi bratankowie.- Powiedziałem do Róży, a ona spojrzała pod stopy i podłapała temat.  
-Faktycznie. To jest Genek, Heniek, Irek, Jarek, Konrad... .
-Odwalcie się, co?!- Rzucił się Tomek.
-Czyli to wszystko, jest jedną wielką bzdurą. Wy ze sobą nie zerwaliście.- Powiedziała uradowana Róża, jak gdyby nagle odkryła Amerykę.
-Brawo. Cóż za dedukcja.- Powiedziałem spoglądając na nią.
-Paplo, tylko zostaw to dla siebie.- Stwierdził Tomasz.
-A co robiłaś na dachu?- Zapytała Martę.
-Chciałam sprawdzić, czy jeszcze się boję.
-I?
-I coś się zmieniło.- Odparła.
-Niby, co się miało zmienić?
-Mój sposób spojrzenia na problem się zmienił. On nadal jest, ale tak..., jakby bardziej mglisty.
-To dobrze.- Stwierdziłem.
-Byłeś z nią na dachu?- Zapytał Tomek.
-Tak. Pokazać jej inną percepcję spojrzenia na wszystko, ale czuła się nieswojo w moim towarzystwie, więc pewnie dlatego postanowiła zrobić to z tobą.- Tomek spojrzał na Martę.
-Więc z tego powodu zaciągnęłaś mnie na dach?
-Tak. Szymon ma dość dziwny sposób bycia i z nim czułam się nieco niezręcznie.
-Marta, można ciebie prosić do kuchni?- Załapała Róża różnicę tego, co powiedziała Marta.- Poszły.
-Powiesz mi, co znowu wymyśliłeś?
-Róża myśli, że Marta zdradza ciebie ze mną. Chyba. Bo, tak zareagowała.
-Co się stało na dachu?
-Tak się bała, że mnie przytulała. Nie myślałem, że ona, jest taka wspaniała. Pilnuj się jej. To dobra rada.
-Skorzystam, a przynajmniej się postaram.- Złapałem go za koszulę i powiedziałem.
-Zrób to i się nie staraj. Po prostu to zrób.- Za sobą usłyszałem dziwne dźwięki. Obróciłem się i w tym czasie Tomek mnie obezwładnił i założył mi Nelsona.
-Tomek puść go!- Zdenerwowała się Róża. Puścił mnie i patrząc na mnie, stwierdził.
-Nigdy, ale to nigdy więcej tego nie rób.- Spojrzałem na Różę.
-Dlaczego tak się zdenerwowałaś?
-Ponieważ jakiś czas temu, Tomek pobił chłopaka, który podrywał moją siostrę.
-Byłaś wtedy z nimi?
-Tak.
-To moja wina, wiesz o tym?- Pokiwała głową, że nie.
-Jesteś debilem Szymon. Po czorta jej to mówisz?
-Dla jasności. To ja powiedziałem twojej siostrze, żeby robiła to co on, jeśli ją to denerwuje i Tomka poniosło. Przeze mnie ten chłopak dostał w gębę.
-Ten chłopak ma na imię Sławek. Jest bardzo miły, a ja nie rozumiem waszego problemu.
-To dla bezpieczeństwa i ochrony. Zostaw to dla siebie dziewczyno. W ten sposób przysłużysz się dobrej sprawie i być może będzie mniej problematycznie na końcu. Zrób to, nie połóż całego planu, a zaoszczędzisz Marcie kłopotów.
-Dla Marty zrobię wszystko. Płaci nasz rachunek za leczenie babci.
-Zaraz. Jesteście przecież siostrami.
-Przyrodnimi, bo łączy nas tylko ojciec, a babcia jest ze strony mamy.- Stwierdziła czując, że jestem zainteresowany naszą rozmową, a nie byłem.
-Czego chcesz w zamian?
-Szymon, Róża zrobi to za nic.- Stwierdziła Marta.
-Ale coś na czym jej zależy, nie zaszkodzi.
-Dlaczego to robisz?- Zapytała.
-Lubię mieć pewność, że to będzie pewne. Plan idealny i zabezpieczony. Więc, co to będzie?
-Jedno spotkanie z tobą.
-Przyjacielskie?
-Tak. Mam chłopaka. To tylko ciekawość.- Powiedziała Róża.
-Zgoda. Ale najpierw zrobisz coś dla mnie.
-Układ stoi.- Wyciągnęła do mnie dłoń.
-Nie chcesz wiedzieć, co to będzie?
-Nie. Marta mówi, że nie warto wiedzieć. Niespodzianki w twoim wykonaniu, są podobno najciekawsze.
-Już ciebie lubię.- Uśmiechnąłem się i podałem jej dłoń.
-Szymon, to harpia.- Stwierdził Tomasz.
-Wiem. Lubię niebezpieczne kobiety.- Powiedziałem coś, czego chyba nie powinienem mówić.
-Pasowałabyś do niego.- Stwierdziła Marta, zwracając się do Róży.
-Nie. On jest cwańszy, niż się nam wydaje.- Powiedziała Różyczka.
-A wiesz to, bo... ?- Zapytałem stawiając jej odpowiedź na piedestale.
-Ktoś, kto zrobił dwóm parom zaręczyny i dopilnował, żeby się nie dogadały, musi być niesamowity tak, jak i świat wokół niego.- Nagle coś wpadło mi do głowy, bo to nowa krew.
-A więc kochasz swojego przydupasa. Ciekawe.
-Szymon przestań męczyć ludzi wokół siebie.- Powiedziała Marta.
-Chcesz zagrać z nami?
-W co?
-Zobaczysz.
-Szymon, musimy jechać, jeśli chcesz zdążyć przed północą.- Stwierdził Tomasz.
-To cześć, dziewczęta. My uciekamy.- Dałem buziaka Róży, a żegnając się z Martą zapytałem.
-Coście jej nagadały?
-Zawsze podsłuchuje, kiedy rozmawiamy o tobie. Nic szczególnego nie słyszała.
-No to będzie w szoku.
-Szymon, przestań męczyć ludzi!- Strofował mnie Tomasz.  
-To nie ja. To oni mnie męczą.
-Tak. Najważniejsze, to mieć na kogo zrzucić.
-Wiem. Fajnie, co nie?
-Jesteś niesamowity.
-Cześć dziewczyny.- I wyszliśmy. Poszliśmy do samochodu Tomka, a kiedy wsiedliśmy, Zapytał.
-Co zamierzasz odwalić za szopkę z nią?
-Jagody dzień pomyłek. A co? Nikt jej tam nie zna, więc będzie zabawniej.
-Przesadzasz.
-Powiedział jeden niby ogrodnik.
-Odwal się.- Ruszyliśmy do Piotrka. Po drodze kłóciliśmy się o wrzucenie Róży do planu tego dnia, gdyż miała to być Paulina. Ale, że się nawinęła..., to będzie zabawniej, bo bardziej realnie. A co głupsze, to stwierdziłem, że właduję jeszcze jej chłopaka w to zamieszanie. Wreszcie od niego usłyszałem.
-Zdebilałeś do reszty?
-Wiem. Będzie ciekawie, zobaczycie.
-Jak zwykle narobisz zamieszania i sobie pojedziesz.
-Obiecałem Andrzejowi, że całą złość Jagody wezmę tylko na siebie.
-Po kiego wała robisz takie rzeczy?
-Mam do niej żal, za sam początek naszej znajomości.
-A do mnie?
-Mam nadzieję, że Marta jest chociaż w połowie taka, jak myślę. A jest, bo przekonała mnie już do tego wszystkiego dzisiaj. Więc, jak coś, to do ciebie pretensję będę mieć o nią.
-Mieliśmy się zdystansować do nich, a ty robisz takie romantyczne coś. Jak mam się do tego wszystkiego zdystansować, co?
-Romantyczne coś? Przecież to było niechcący. Chciałem jej pokazać inny sposób spojrzenia na wszystko. Nie zawsze dobrze widać stojąc w pełnym świetle. Przecież, gdy bierzesz udział w zamieszaniu niewiele widzisz, lecz wystarczy stanąć obok tego, co się dzieje i już jesteś Bogiem sytuacji.  
-A musiałeś wchodzić z nią na dach, żeby pokazać jej gwiazdy?
-Ojej. Masz rację. Wyszło dziwnie romantycznie.
-Wiem. I teraz ona będzie się zastanawiać, kiedy ja wymyślę coś tak spontanicznego i romantycznego.
-Nigdy?
-To nie jest zabawne!
-Czego się wściekasz? Sorry za to. Nie o to mi chodziło. Kiedy weszła ze mną na dach, zobaczyłem w pierwszym momencie, że jest strasznie zdezorientowana.
-Ma lęk przestrzeni! To dlatego nigdy nie wychodzi na balkon!
-Nie wiedziałem tego! A gwiazdy pokazałem jej po to, by odwrócić jej uwagę. Żeby zobaczyła, że nie ma się czego bać. Sorry! Nie pomyślałem nawet o tym, że ona może odebrać to, w ten sposób.
-Mogłeś zapytać!
-Równie dobrze mogłem zapytać o wasze nocne Voyage.
-Zaczynasz mnie wkurwiać. Nie zapędzaj się za daleko, bo jeśli przekroczysz tą granicę, to tylko z wilczym biletem.- Spojrzałem na niego i miałem okazję zobaczyć szczegóły dotyczące funkcjonowania naszej kłótni i doszedłem do wniosku, że kłócimy się, jak na facetów przystało we wiadomej sprawie, której nazwie nadano brzmienie, kobieta. Oparłem się o fotel wygodnie i zacząłem się śmiać. Tomek spojrzał na mnie.
-Z czego się znów cieszysz idioto?
-Śmieję się z nas, bo zdałem sobie sprawę, że kłócimy się o kobietę. Jak na facetów przystało, oczywiście. Tylko, że my nie pozabijamy się o jej względy, a o jej sposób spojrzenia na jej własny problem, który to, zaczyna być, twoim problemem.
-Więc to od dzisiaj, jest twój problem.- Powiedział.
-Dla mnie, to nie będzie żaden problem.
-Czyli ustalone.
-Zaraz zaraz, jak to ustalone. Miałem się wam nie wpierdzielać w życie z buciorami.
-Skoro wlazłeś w gówno, to długo będziesz lizał buty, żeby znów były czyste.
-Niesmaczna sprawa i z lekka śmierdząca.
-Ty lubisz takie zamieszanie wokół całej sprawy, więc postanowiłem dać tobie wolną rękę.
-Pewien jesteś?
-Tak. Bez pretensji.
-Ale mamy czas. Zostało nam dziesięć minut do północy.
-Mówiłem przecież, że jeśli chcesz być przed północą, to musimy wyjść.
-Dobra, idziemy.- I poszliśmy do domu Piotrka. Na wejściu była Paulina.
-Są w salonie. Ona jest naprawdę zła na ciebie.
-Wiem. Dałem jej do tego powód, choć nie miała to być Monika. Ale wyszło, jak wyszło.
-Jest bardzo zła na ciebie. Monika z Jackiem jest tutaj, więc uważaj sobie.
-Hamować. Okey. Myślę, że da się zrobić.- Rozebraliśmy się i poszliśmy do salonu. Byli tam wszyscy nasi przyjaciele, którzy byli na wieczorku poezji, oprócz Marty, bo ona była w domu.
-Nie wytłumaczysz się?- Zapytała Jagoda.
-Nie widzę sensu.
-A może go tobie pokazać.- Usłyszałem głos Agaty i poczułem jej piąstkę na ramieniu.
-Może bez zbędnej agresji.- Powiedziała Natalia.
-On to zrobił specjalnie!- Krzyknęła wściekła Agata.
-On nie wiedział, co zamierzam zrobić.- Broniła mnie Monika.
-Wiedział! I przestań go bronić! Wszystkie przestańcie stawać po jego stronie!- Podszedłem do niej i ją przytuliłem.
-Nie!- Krzyknęła, po czym mnie odepchnęła. Do salonu weszła Izabela.
-Burza mózgów?
-Raczej wojna o pokój.- Stwierdziła Karolina.
-Odsuń się ode mnie i nie podchodź do mnie. Nie życzę sobie, rozumiesz!?- Podniosłem dłonie do góry i odsuwając się, stwierdziłem.
-Jeśli tego chcesz, to spełnię twoje życzenie.
-Nie chcę ciebie więcej widzieć!- Wykrzyczała mi w twarz, robiąc dwa kroki do przodu w moim kierunku, po czym ostentacyjnie odwracając się do mnie tyłem.
-Agata, ja wiem, że to moja wina, ale on tylko mnie nie negował. Choć powinien to zrobić. To moja wina, naprawdę.- Powiedziała spokojnie Monika.
-A właśnie. Tobie też jestem coś winna.- Podeszła do Moniki i złapała ją za biust jedną ręką, a drugą przytrzymując, by nie upadła na podłogę, gdyż się właśnie przewracała zdziwiona tym, co się dzieje. Po czym, gdy już była pochylona do tyłu, to Agata pocałowała ją. Wszystkim kopary opadły z wrażenia. Spojrzałem na Jacka, a on gapił się na całą tą sytuację.
-Co tak patrzysz? Wyrównała rachunek.- Stwierdziłem.  
-Dobrze, że to mówisz.- Powiedziała Agata podchodząc do niego i całując go w usta. Po wszystkim spojrzała na Monikę.
-Nie jestem zła.- Stwierdziła spokojnie Monia.
-A szkoda.- Rzuciła jej w twarz Agata.
-Mogę wiedzieć o co chodzi?- Zapytał Jacek.
-Jakby to tobie powiedzieć. Dla równego rachunku powinienem teraz pocałować ciebie, ale jakoś mi to nie w smak.
-Popieram twoje zdanie i na znak tego, że nie mamy do siebie pretensji podajmy sobie dłonie.- I uścisnąłem jego dłoń, a on moją. Agata zaniosła się złością i próbowała zawalić mi jeszcze jedną lepe w twarz, lecz Tomasz zapobiegł temu i ją przytrzymał.
-Agata!- Krzyknęła Natalia widząc, że to wymyka się spod kontroli.
-Pójdziesz ze mną. Paulina też. Jagódko można ciebie prosić?
-Tak.
-Kto jeszcze?- Zapytała Natalia Jagodę.
-Ta mała, o którą jest całe to zamieszanie.
-Idziemy do mojego gabinetu.
-Puść mnie!- Rzuciła się Agata do Tomka.
-Agatko, ty pierwsza. Drogę znasz.- Powiedziała Natalia. Tomasz postawił ją na podłodze, ona poprawiła bluzkę, pokazała mu język i poszła pierwsza, a za nią reszta dziewczyn.
-Tomek, Szymon, można was prosić na chwilkę?- Zapytał Andrzej.
-Jasne.- I też opuściliśmy pomieszczenie.
-Czegoś nie rozumiem. Dlaczego ona się tak ciska?
-Ma wyglądać autentycznie.
-Przesadza, co?- Zgodził się z nim Tomek.
-Tak. Chciałem się tylko upewnić.
-Jest okey.- Stwierdziłem.
-Wracajmy, bo to wygląda nadzwyczaj dziwnie.- Oznajmił nam Andrzej.  
-Tak chodźmy.- Po powrocie do salonu podeszła do mnie Izabela.
-Zerwaliście. Naprawdę ona nie da się ugłaskać?
-Znasz Agatę. Ona mi tego nie wybaczy. Wściekła się na mnie i powiedziała przecież, że nie chce mnie widzieć, a tak brzmiało hasło do odejścia od niej i nie pytanie dlaczego. Sama podjęła decyzję, ja dałem jej słowo honoru, że uszanuje jej prośbę. Źle zrobiłem, ale danego słowa nie złamię.
-Kim jest ten chłopak od tej małej?- Zapytała wreszcie dziwnie się mu przyglądając.
-Nie przedstawiałem go?
-Nie i nie słyszałam, żeby się przedstawiał.
-Jacek, to jest nasza przyjaciółka Iza i jej chłopak Robert.
-Cześć. Was nie było u mnie na osiemnastych urodzinach?
-Nie.
-Więc to dlatego się jeszcze nie znamy, bo reszta była. Myślałem, że ty też byłaś, przepraszam.
-A kiedy miałeś osiemnastkę?
-Na początku roku.
-Zimowy chłopak z ciebie. A jak podoba się tobie u nas?
-Nie pojmuję tego zamieszania z dziewczynami. Może ty umiałabyś mi to wytłumaczyć?
-Dziewczyny mówią, żeby się nie wcinać pomiędzy nich, bo to czasem może obrócić się przeciwko tobie. Ty jesteś chłopakiem tej małej, która zaczęła to zamieszanie, prawda?
-Czasem nie rozumiem Moniki.
-Człowieku, a kto rozumie kobiety. One same siebie nie rozumieją, więc nie wiem na co ty liczysz.- Iza odwróciła się do mnie i powiedziała z sarkazmem.
-Wiesz, co Szymon? Zachowałeś się, jak świnia i w dalszym ciągu zachowujesz się, jak dupek. Przestałbyś już dzisiaj robić z siebie takiego chama.
-Mógłbym. Tylko, że nie wiem dlaczego miałbym przestać to robić.
-Bo ładnie ciebie o to proszę. Możesz?
-To panno Izabello, niestety jest niezupełnie zależne ode mnie.
-A to niby dlaczego?- Do salonu weszły dziewczyny.
-Przyszła osoba decyzyjna.- Stwierdziłem.
-Rozumiem.- Odparła Iza. Z marszu podeszła do nas Monia.
-Cześć. Ciekawe wiesz? Bo ciebie nie znam, ale mam dziwne wrażenie, że jesteś bardziej popularna tutaj, niż on.- I pokazała palcem na mnie. Iza spojrzała mi w oczy i podeszła bliżej do mnie.
-Kim ona jest...?
-To moja pielęgniarka ze szpitala. Przedstaw się.
-Jestem Izabela.
-Monika.
-Jak rozmowa z Agatą?- Zapytała Izabela Monikę, a ona powiedziała do mnie.
-Powinnam dać tobie w twarz, ale się jeszcze powstrzymam, przez jakiś czas. Oczywiście.  
-Co chcesz w zamian?
-Pomyślę i tobie powiem później, zgoda?
-Jakiś wybór?
-Żaden.
-Takem czuł. Dobra, zgoda. Skoro i tak nie mogę nic innego odpowiedzieć, to możesz powiedzieć mi to później.- Uśmiechnęła się i razem z Izabelą poszła do Agaty. Chwilkę później wszystkie trzy przytulały się do siebie. Jacek przyglądał się całej tej sytuacji z daleka. W końcu nie wytrzymał i zapytał.
-O czymś tutaj nie wiem?
-Na przykład o tym, co teraz widzimy. Agata jest biseksualna, a na dodatek, jest bardzo kochaną dziewczyną przez przyjaciółki, więc do pewnych sytuacji kryzysowych z nią w roli głównej, trzeba było przywyknąć.
-Zobaczę, co się dzieje.- I poszedł w kierunku Moniki. Tomek spojrzał na mnie i powiedział.
-Powiesz mi, jak bardzo się mylę? Miałeś coś wspólnego z Moniką, prawda?
-Biust ma większy niż ja. Jest ładna, żywiołowa, ma niesamowity temperament i jest pigułą. Gdzie ty tutaj widzisz podobieństwo? Brak jakichkolwiek części wspólnych w tychże dwóch osobach.
-Co?
-Jak widzisz, nie mamy nic wspólnego ze sobą.
-A Agata?
-Teraz mamy wolne od siebie.
-Dała tobie rachunek zaufania?
-Dała mi wolną rękę na ten czas. Mogę wszystko i nie będzie miała do mnie pretensji.
-Ona tak powiedziała?
-Tak.
-Musiałem jej tylko obiecać, że wrócę do niej.
-Powiesz mi coś?
-Pytaj.
-Jak Marta podeszła do twojej dyspozycji, aby ze mną zerwać?
-To nad wyraz inteligenta osoba. Zapytała mnie tylko z jakiego powodu proszę ją o to.
-I co?
-I jeszcze obiecałem jej, że poczekam na ciebie na zewnątrz, żebyś niczego głupiego nie odwalił.
-Agata wiedziała?
-Powiedziałem jej na zewnątrz i próbowała wejść do środka, by Marcie przeszkodzić. To dlatego tobie o tym powiedziała, bo była zła na mnie, że tak postąpiłem.
-Czyli jednak mnie lubi.
-A odnosisz inne wrażenie?
-Tak.
-To pewnie dlatego, że zawsze kiedy się pojawiasz, gdzieś razem znikamy.
-O tym nie pomyślałem. Fajna ta Monika. Naprawdę ona jest dziewicą?
-Tak.
-Biedny Jacek.
-To, że jest dziewicą, wcale nie znaczy, że nie uprawiają seksu. Jest naprawdę pomysłową dziewczyną.
-A wiesz to, bo...?
-Bo byłem w szpitalu, gdzie jest Pielęgniarką.
-Spałeś z nią.
-Ona spała, a ja nie potrafiłem zasnąć obok niej. Miałem dziewicę w łóżku i nic. Sam w to nie mogę uwierzyć.
-Ale powiedz mi coś. Widziałeś jej biust w całej okazałości?
-Biustem błysnęła mi przy pierwszym spotkaniu. Po co ja to tobie mówię?
-Bo mnie lubisz. A zresztą już widziałem, co takiego zrobiła na jego urodzinach.
-Piotrek powiedział mi, że jestem jeleń, jeśli wierzę jej na słowo w sprawie dziewictwa. A po jej pokazie, było mi naprawdę głupio.
-Tobie?
-Koniec tematu. Bo zaczynasz myśleć nie wiadomo co.
-Nie obrażaj się. Próbuję zrozumieć kobiety, a ty jesteś normą krajową tutaj. Nawet Marta reaguje na ciebie inaczej.
-Dzisiaj powiedziała mi, że nie rozumie siebie, bo formalnie nie cierpi takich ludzi jak ja, ale jeśli chodzi o mnie, to jest zawsze ciekawa, co mi jeszcze strzeli do głowy. Boi się tego, lecz ciekawość zawsze wygrywa ze strachem.- I nagle sobie o czymś przypomniałem. Spojrzałem na Tomka przerażony własnym spostrzeżeniem.
-Co się tak gapisz?
-O cholera! Ona chciała zobaczyć, jak to wygląda od twojej strony.
-Możesz się wysławiać pełnymi zdaniami.
-Kiedy była ze mną na dachu, dała mi buziaka i powiedziała, że nie boi się..., aż tak. To było powodem zaciągnięcia ciebie na dach.- Oprzytomniałem nagle chcąc to naprawić, ale nie miałem pojęcia, jak do tego się zabrać.  
-Co jej tam powiedziałeś?- Zapytałem Tomasza.
-Że to tylko dach i nie ma się czego bać.
-Z ciebie, to naprawdę jest idiota. Było odwrócić jej uwagę od tego, że jest na dachu! Pokazać jej gwiazdy.
-Ty pokazałeś.
-To kurwa księżyc!!!
-Szymon!!!- Zdenerwowała się Natalia.
-Przepraszam.- Tomek stał nie łapiąc tego, co się dzieje w jego otoczeniu.
-Jagódko i Paulinko, można was prosić na rozmowę? Na osobności.- I ruszyłem do wyjścia z salonu razem z dziewczętami, a Tomasz stał w miejscu.
-Rusz te dupę!- Krzyknąłem do niego.
-Szymon!- Natalia znów krzyknęła na mnie zdenerwowana.
-Naważyłem sobie niechcący piwa Natalio i teraz muszę je wypić zanim się coś stanie.
-Skorzystaj z mojego gabinetu.
-Dziękuję tobie za to.- Powiedziałem, naprawdę będąc jej wdzięczny.
-Chodź Tomasz z nami.
-Miałeś rozmawiać z nimi na osobności.
-Nie ja. tylko ty!- Rzuciłem pokazując na niego palcem.
-Szymon, dołączę do was, dobrze?- Powiedziała Natalia.  
-Jak najbardziej. Może wy coś poradzicie.
-Idziemy.- I pomaszerowaliśmy.
-O co chodzi?- Zapytała Jagoda podchodząc do mnie w gabinecie.
-Stań tutaj tak, żeby on się do mnie nie zbliżył. Paulinko stań tyłem do mnie i zamknij drzwi i pilnuj, aby Tomek do mnie nie podszedł.
-Dowiemy się wreszcie, o co chodzi?
-Dzisiaj zabrałem Martę na dach, by pokazać jej inny sposób spojrzenia na wszystko. Ale, że ona strasznie się bała, to by odwrócić jej uwagę od tego, gdzie się znajduje, pokazałem jej gwiazdy.
-Pocałowała ciebie?
-Tak.
-Powiedziałeś, że dała tobie całusa!- Rzucił się Tomasz.
-Delikatnego buziaka w usta, cały czas się przytulając do mnie. Myślałem, że to ze strachu.
-Aleś nabroił.- Powiedziała Paulina.
-Myślałem, że naprawdę ze strachu, bo nie chciała się wcale puścić mnie i szliśmy tak całą drogę powrotną do zejścia. Później, kiedy przyszedł Tomek, to zabrała jego na dach, a on zachował się..., jak on. Coś tu trzeba więcej dodawać!?
-I znów musisz wypić to piwo.- Stwierdziła Jagoda.
-Siadaj!- Powiedziała kierując słowa do Tomka stojącego na przeciw mnie za nimi.
-Co zrobiłeś?- Zapytała Paulina Tomasza.
-Ona ma lęk przestrzeni. Więc powiedziałem jej, że to tylko dach i nie ma się czego bać.
-Trochę zrozumienia dla kobiet. To raz. Po drugie. Naucz się odwracać uwagę od strachu. Po trzecie. Osoba, której pomożesz w zwalczaniu swoich fobii zawsze, ale to zawsze czują więź ze swoim nauczycielem. To kwestia zrozumienia jej, a nie stwierdzenia, że według ciebie nie ma się czego bać. Czegoś jeszcze nie rozumiesz?
-Po co mi to mówicie?
-Jagoda, może ty mu to powiedz.- Stwierdziła Paulina.
-Szymon, wyjdź.
-Nie.
-Pamiętasz, co się stało ostatnio?
-Co najwyżej, tym razem mnie zabije.
-Dowiem się wreszcie o co chodzi!?- Podniósł się z krzesła.
-Siadaj! A ty wyjdź.
-Nigdzie się nie wybieram.- Do drzwi zapukała Natalia.
-Można!?
-Tak! Otwórz jej.- Powiedziałem do Pauliny.
-A ty, nie waż ruszać się z miejsca.- Otworzyła drzwi i okazało się, że Natalia nie jest sama. Była razem z Moniką.
-To jakiś problem?- Zapytała. Spojrzały na mnie.
-Wejdźcie obie.- Weszły. Natalia bardzo szybko oszacowała pozycje strategiczne.
-Dlaczego chcą się pozabijać?
-Tomek Szymona, tylko jeszcze nie wie za co.
-A za co?
-Szymon wszedł i pokazał Marcie gwiazdy z dachu.
-Przecież ona ma lęk przestrzeni.
-Uspokoił ją na dachu i pochłonęła ją jego inwencja.
-Oł, to bardzo źle.- Stwierdziła Natalia.
-To nie wszystko.- Dorzuciła Paulina.
-A co jeszcze?
-Zabrała Tomka na dach, a on powiedział jej, że nie ma się czego bać.
-Mogę wiedzieć o co chodzi!?- Zapytał Tomek nie wiedząc jeszcze, jaki jest morał tej sprawy.
-Ja mu powiem. Ja, mogę?- Wyskoczyła Monika.
-Niech on powie.- Powiedział Tomek, pokazując na mnie.
-Ja pierdole! Przepraszam Natalio. Jeszcze nie załapałeś? Ona jest tutaj od pięciu sekund i już zna odpowiedź, a ty jeszcze na to nie wpadłeś? Naprawdę musisz mieć wszystko wyłożone przed sobą?
-Tak prościej.- powiedział ot tak, od niechcenia
-Ty bezduszny chamie! Trochę więcej zrozumienia dla dziewczyny. Ona potrzebuje wsparcia, wspólnoty z drugim człowiekiem, a ty zachowałeś się jak..., jak baran! Imbecylu jeden. Teraz rozumiesz!?- Rzuciła mu w twarz Monika, nachylając się nad biurkiem. A on zamiast patrzeć na nią, gapił się jej w cycki.
-Uuu u. Ale zaraz będzie wojna. Ja wychodzę.- Powiedziałem i skierowałem się w stronę drzwi.
-Stój gdzie stoisz!- Krzyknęła na mnie, zamarłem.
-A ty chodź.- Powiedziała do Tomasza i zaciągnęła go do wyjścia na taras z gabinetu. Otworzyła drzwi i wyszła wlokąc go za sobą.
-Spójrz w górę i powiedz mi, co widzisz?
-Księżyc.
-Tylko tyle tępaku? Nie dziwię się, że ona zakochała się w nim.- Powiedziała pokazując na mnie, a on gapił się jej w cycki.
-Co?- Zapytał wreszcie.
-Gówno!- Powiedziała i zawaliła mu w brzuch.
-Monika! Przeproś.- Zdenerwowała się Natalia, a Monika zawaliła mu w twarz i powiedziała.
-Przepraszam.- Do Natalii.
-Jego przeproś.- Znów zawaliła mu w brzuch, a gdy się zgiął, złapała go za uszy i powiedziała patrząc mu w oczy.
-Nie mam ciebie za co osobiście przepraszać, ale skoro Natalia prosi.- Wepchnęła jego głowę sobie w cycki i wykrztusiła z siebie wreszcie słowo.
-Przepraszam.- Po czym znów go walnęła w papę.
-A to za to, żebyś sobie nie myślał, że miałam za co ciebie przepraszać. Kołku jeden.- Natalia spojrzała na mnie.
-Ona taka jest, mówiłem wam w szpitalu.
-Ale, aż taka?
-To jest nic. Zostaw i się nie mieszaj, będzie krócej.- Monika weszła do gabinetu.
-Światło zgaście. Już!- Krzyknęła, aż Natalia z Jagodą wzdrygnęły się ze strachu.
-Przepraszam.- Powiedziała uśmiechając się i kładąc dłoń na ramieniu Natalii.
-W porządku?
-Tak, jest okey.- Odpowiedziałem gasząc światło. Pokazała mi język i wyszła na taras.
-Co teraz widzisz?- Zapytała Tomasza.
-Księżyc i gwiazdy.
-Jest różnica pomiędzy światem światła i cienia?
-Jest.- Odparł. I znów uderzyła go w brzuch.
-Tą różnicę chciał pokazać Szymon twojej dziewczynie.- Powiedziała mu, gdy się zgiął.
-Teraz mnie przytul.- Powiedziała, więc to zrobił. On dwa metry trzynaście, ona metr sześćdziesiąt z grochem. Dwie głowy różnicy.
-Szymon, co ona robi?
-Pokazuje mu mój punkt widzenia i Marty. Ona jest taka jak ja. Talko, że ma temperament Agaty.
-Wiesz co? Za wysoki jesteś. Podnieś mnie i przytul.- Po chwili dodała.
-Złap mnie za tyłek, a nie pod pachy. Tutaj sama będę się trzymać.- Złapał ją za tyłek i nie mógł się powstrzymać.
-Zaraz znów oberwiesz. Przytul mnie.- Przytuliła się do jego klatki piersiowej, tak jak ja do jej, by posłuchać muzyki jej serca. Po chwili powiedziała, by ją postawił na ziemi. Znów weszła do nas.
-Ty faktycznie jesteś jakiś inny, bo nie znalazłam nikogo kogo serce bije takim spokojem.- Jagoda spojrzała na mnie.
-To ja. To nie twój sposób.- Natalia spojrzała na Jagodę.
-Wiem. Powiem tobie później. Przepraszam.
-O czymś tutaj nie wiem?- Zapytała zdziwiona Monika.
-Tak.- Po tej odpowiedzi wyszła na taras.
-Wszystkie go kochają.- Powiedział Tomek.
-A cha. Rozumiem już.- Zrobiła dwa kroki do tyłu i powiedziała do dziewcząt.
-Tego nie musicie mi tłumaczyć. Po czym podeszła do Tomasza.
-Postaw mnie na balustradzie. Tylko mnie trzymaj, bo jak spadnę, to ciebie zatłukę.- Przyklęknęła na niej i go najzwyczajniej w życiu pocałowała. Patrzył jej tym razem w oczy. Pochłonęła go chwila nieuwagi. Monika znów go pocałowała i gdy tak na nią patrzył, stwierdziła.
-To się właśnie stało, ty tępaku. Teraz łapiesz?
-Teraz tak.- Stwierdził dziwnie zdezorientowany.
-Postaw mnie.- Gdy ją postawił przyszła prosto do mnie i najpierw zawaliła mi w twarz, a później w brzuch. Złapała mnie za uszy i powiedziała.
-To za to, że musiałam go pocałować. To dla ciebie za zaproszenie.- Pocałowała mnie.
-A to za mieszanie Marcie w głowie.- I zajebała mi z drugiej strony.
-Dziękuję.- Powiedziałem. Po czym wyszła.
-Czegoś tutaj nie rozumiem.- Powiedziała Jagoda.
-Czego tutaj nie rozumieć? Ona ma po prostu rację. Zrobiłem nieświadomie coś, z czym sam bez niej, bym sobie nie poradził. Teraz rozumiecie mój pogląd na jej świat?
-Zakochałem się. Powiedział Tomek.- Jagoda spojrzała na mnie i powiedziała.
-Tylko nie to.- Podeszła do niego i zawaliła mu w twarz, a później go delikatnie pocałowała w usta i wyszła. Do Tomka podeszła Natalia i najpierw musnęła jego usta swoimi, a potem chlasnęła go w twarz i tak, jak Jagoda opuściła gabinet.
-Cholera! Dlaczego ja!?- Zapytała Paulina.
-Jesteś najmłodsza, więc masz najjędrniejsze ciałko!- Powiedziała podniesionym głosem Natalia będąc już na korytarzu. Paulina podeszła do Tomka i przycisnęła go do biustu, chwilkę tak stała przewracając oczami. Pokazała mi język, podniosła mu głowę za uszy, tak jak Monika, spojrzała mu w oczy i go pocałowała. Po wszystkim zawaliła mu w twarz. Najpierw z forhendu, a później z bekhendu. Złapała go za uszy i powiedziała do niego.  
-Lepiej, żeby to był ostatni twój problem z Martą, bo następnym razem promień rażenia będzie skierowany, o tutaj.- I zajebała mu z kolanka w jajca. Zwinął się na podłodze. Wychodząc dodała.
-Zapominamy o tym, co się tutaj stało. I myśl o Marcie, a nie o Monice. Miłość do Moniki już tobie przeszła rozumiem. Czy nie?
-Tak.- Stwierdził jękliwie, leżąc na podłodze.
-Wspaniale, to mogę już sobie iść? Czy jeszcze mamy jakiś problem?
-Nie, nie. Jest okey.- Odpowiedział jękliwym głosem.
-W razie jakichkolwiek problemów jeszcze z nim, jestem na dole.- Powiedziała do mnie i poszła. Siedziałem tak z leżącym Tomkiem na podłodze w gabinecie Natalii i się nie odzywałem.
-Jesteś tutaj?
-Tak. Jak chcesz mnie pobić, to lepiej tutaj, niż na dole.
-Co ty robisz z tymi kobietami?
-Nie wiem. Nie pojmuję tego, ale ciekawe, co?- Usiadł. Spojrzał na mnie i powiedział.
-To było niesamowite. Wszystkie!? Naprawdę!?
-Tylko Dorota i matka Izy nie mają takiego podejścia do mnie.
-Kurwa! Kim ty jesteś? Normalnie jakbym ciebie nigdy nie znał. Ja pierdole! Muszę… .
-Jedź. Tylko trochę zrozumienia.
-Załapałem.
-Wytłumaczę ciebie. I mam prośbę.
-Mów.
-Nie zrozum tego źle, ale powiedz Marcie, że ja też ją kocham. Zgoda?- Wziął głęboki oddech i.
-Zrozumiałem. Zgoda.
-Mogę..., jeszcze coś chcieć od ciebie?
-Mów, a co mi tam.
-Powiem dziewczynom, że pojechałeś do szpitala.
-Przecież będą... .
-Chociaż trochę się odkujesz.- Stwierdziłem.
-Rozumiem. Zgoda. Zagram pod to.
-Poczekaj pójdę po Jacka.
-Nie mów mu.
-Musi być świadek i lepiej, żeby myślał, iż coś się tobie naprawdę stało.
-Jesteś niesamowity.
-Okrutny. Zemsta upadłych aniołów.
-Idź.- Poszedłem na dół po Jacka i chwilkę później byłem już razem z nim w gabinecie.
-Kurwa mać. Kto ciebie tak sklepał?- Zapytał Jacek.
-Nie pytaj. Wstyd się przyznać.
-Paulina gra w tenisa. Jak tobie zajebała, to znalazłeś się na podłodze.- Oznajmiłem mu.
-Należało mi się. Pomóżcie mi wsiąść do samochodu, pojadę na ostry dyżur.
-Chodź, sprowadzimy go do samochodu.- Powiedziałem do Jacka i pomalutku zeszliśmy do garażu. Tomek podziękował Jackowi i zabronił nam jechać z nim. Wróciliśmy więc do salonu i podeszła do mnie Izabela.
-Co robiliście? Widziałam, że wyprowadzacie Tomka.
-Źle się poczuł i pojechał do szpitala.
-Szkoda. Myślałam, że pojedzie ze mną do domu. Trudno. Pojadę tylko z Robertem.- I poszła. Nie minęło pięć minut i podeszła do mnie Paulina.
-Z Tomkiem wszystko w porządku?- Spojrzałem na nią zdziwiony.
-Jacek mi powiedział.
-Pojechał na ostry dyżur. Nie chciał, żeby z nim jechać. Poprosił tylko o sprowadzenie go do samochodu.
-Puściłeś go samego, zwariowałeś? Przecież po drodze coś się może stać.
-Zabronił mi jechać. Poszukamy go rano. Dzisiaj i tak już niczego nie znajdziemy, zanim go wpiszą na listę leczonych, to się troszkę zejdzie. Do tego czasu i tak nic nie zrobimy.- Uśmiechnąłem się do niej i dodałem.
-Mam dość wszystkiego już dzisiaj. Idę spać.- Poszedłem do Natalii i zapytałem.
-Natalio, gdzie mogę się położyć?
-Piotrek śpi z Mariolką. W gościnnym też jest komplet.
-Mamo. U mnie jest tylko Paulina, to może... ?
-Piotrek?
-Mamo, on i tak już z nimi spał, nawet ostatnio, kiedy był u nas.
-Szymon! Miałeś przecież do nich nie iść.
-Nie wyszedłem z pokoju gościnnego, to one przyszły do nas. Miały pilnować, żebym do nich nie przyszedł. Dotrzymały słowa.
-Trzeba chyba w twojej sprawie rozmawiać z każdym, jak z tobą i nie zostawiać żadnej możliwości interpretacji i rozwoju wyobraźni w tym przedziale.
-Ja chcę tylko spać. Mam dość ostatnich trzech dni. To gdzie mogę się położyć?- Zapytałem patrząc na Natalię.
-Paulina?
-Z nami u Karoliny.- Odparła.
-Wszyscy mają dzisiejszego dnia dość, nie będzie żadnych szopek. Słowo.- Powiedziała Paula
-W takim razie kończymy imprezę i do spania. Iza?
-Wracam do domu.
-Piotrek odwieź Izabelę.- Pożegnaliśmy ich i pojechali.
-Masz chyba dość wrażeń na dzisiaj, co?
-Chyba na pewno. Dobranoc wszystkim.- Podeszła do mnie Monika i powiedziała.
-Przepraszam ciebie.- Przytuliłem ją i szeptem powiedziałem jaj na ucho.
-To wszystko, co dzisiaj przeżyłaś, to tylko gra pozorów. Pamiętaj o tym.- Uśmiechnąłem się do niej i kładąc dłoń na jej ramieniu, puściłem jej oczko.
-Karolina, zaprowadzisz mnie do swojego pokoju?
-Oczywiście.- Spojrzała na mamę.
-Odprowadź go.- Powiedziała Natalia.
-Agata przyjdzie później. Chodź się położyć.- Powiedziała Karolina szeptem i podała mi dłoń.
-Dzisiaj nie liczcie na mnie. Poważnie mam dość.
-Agata będzie zawiedziona.
-Wiem.
-O co chodzi z Tomkiem?
-Narobiłem bigosu i Monika mnie z niego wyciągnęła, a Jagoda, Natalia i Paulina sklepały mu twarz. Paulina nie tylko twarz. Trzecia godzina. Ale lipa.- Powiedziałem przechodząc obok Starego zegara. Weszliśmy do pokoju.
-Weź sobie prysznic.
-Uwierz mi, że skorzystam.- Przytuliłem się do niej i pocałowałem ją w czoło. Po krótkiej chwili wyszła z pokoju. Wykąpałem się i położyłem do łóżka. Dość szybko zasnąłem.

kaktus

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 24506 słów i 132813 znaków, zaktualizował 21 cze 2021.

Dodaj komentarz