Część 32- Łamanie pieczęci.
Zabronili mi pojechać do Zielonej. Tęsknota, to jednak zakłamana suka. Siedziałem tego dnia wpatrzony w kałuże, w której obijał się zarys mojej twarzy. Siedziałem tak i przyglądałem się sam sobie. Myślałem, że to jakiś żart, głupkowaty obraz ruszający się w nieokreślony sposób. Taki ruchomy Pablo Picasso. Mając złamaną przegrodę nosową wygiętą w lewo muszę faktycznie wyglądać, jak z pewnością Picasso. Może pójść sobie na jakiś wernisaż, wystawy malarstwa, lub innych artystów plastyków, albo może jeszcze zobaczyć prace jakiegoś rzeźbiarza. Co ja pieprze, gdy człowiek tęskni, to nie ma takiego stanu, który by to przebił. Pieprze to, jadę. I pojechałem. Kiedy dobiłem już do Zielonej, to poszedłem spotkać się z komendantem. Chciałem mu powiedzieć, co takiego odwaliłem, zanim ktoś mu doniesie i będzie błędnie myślał, że to my oboje, razem z Tomkiem za to odpowiadamy.
-Szymon, nie powinieneś się tutaj pokazywać.
-Mam to gdzieś. Muszę się dowiedzieć więcej o tym, co i kto jest w grupach, którymi się zajmuję.
-Chodzi tobie o Niemców?- Zapytał Marcin.
-Tak.
-Dlaczego to zrobiłeś?- Zamarłem. Cholera, czyżby tak szybko ktoś mu o tym doniósł? Nagle otrzeźwiałem i stwierdziłem, że… .
-Ratowałem im życie. Było powiedziane, że jeśli wchodzą im w szkodę, to piach. Pozabijaliby ich nie patrząc na to, co kto mówi. A tak, to żyją. Przestraszeni, ale zawsze żywi.
-Ten, który był w bagażniku jest byłym agentem Stasi, to on napisał ten raport. Chcesz zobaczyć?
-Jaki raport? Nie. Nie chcę. Chcę się tylko dowiedzieć na kogo mogę się natknąć następnym razem.
-Nie mam takich informacji, ani nawet nie mógłbym mieć. Dowiaduję się dopiero wtedy, gdy ktoś da nam raport o twoim zachowaniu.
-Więc wszyscy, którzy nie mają nic wspólnego ze mną nie muszą się bać o życie.
-Wariat jesteś, ale plan był dobry. Dużo zyskałeś, bo wszyscy znów pytają kim jesteś i jakie jeszcze sprawy prowadzisz.- Zdziwiłem się ich chęcią poznania moich planów.
-Po chuja im to wiedzieć?
-Boją się o ludzi.- Przemyślałem sprawę dogłębnie i odpowiedziałem.
-W sumie, to zrozumiałe. Zwłaszcza kiedy mi odbija.
-Powiem tobie, że różne sposoby straszenia widziałem, ale opisu czegoś tak popieprzonego, to nigdy bym się po tobie nie spodziewał.
-Włączyła się mnie wena twórcza. Poniosło mnie trochę za bardzo, co?- Próbowałem pokazać komendantowi skruchę. Lecz szczerze mówiąc, to chciałem ich poważnie pozabijać.
-Tak, to pewne. Przesadziłeś.
-Muszę znaleźć kogoś, kto będzie robił mi za sumienie, zanim coś odwalę następnym razem.
-Dobrze by było, żebyś miał kogoś takiego.- Przytaknął Marcin. Zamyśliłem się i wpadłem na pewien pomysł.
-No dobrze. Dziękuję, żeś zechciał się ze mną spotkać.
-Szymon, to ja dziękuję, że posłuchałeś i ich nie pozabijaliście.
-Na początku, kiedy dowiedziałem się, co takiego zrobili, to miałem ochotę ich tam zostawić i popatrzeć sobie na nich, jak się topią. Przeszło mi, kiedy zobaczyłem przerażenie Tomka, Darka i tego trzeciego.
-Szymon. Wiesz, że wtedy prawie wszyscy, by ciebie ścigali, którym by to zalazło za skórę, a ja nie mógłbym nic zrobić?
-Szczerze mówiąc, to miałem to wszystko gdzieś. Bo mieliście wcale o tym nie wiedzieć.
-Twoja szczerość mnie rozbraja.
-To nie tak. Głupio wyszło Komendancie, jakoś tak…, no wiesz.
-A więc przyszedłeś dowiedzieć się, czy gdzieś jeszcze nikogo nie mamy?
-Nie. Przyszedłem się wyspowiadać tobie Marcinie z tego wszystkiego. Bo jakoś tak uważam, że powinieneś mieć jasność tego, co robię i jaki jestem.
-Może posłać tobie do szkoły kogoś, kto powie dlaczego ciebie nie ma i usprawiedliwi twoje nieobecności?
-Nie. Naprawdę nie potrzeba.
-Mów mi po imieniu, podobno nie lubisz tego.
-Nie lubię, jak do mnie się mówi na pan.
-Jak będziesz miał jakieś problemy, to daj znać. I mów do mnie po imieniu, poważnie lubię szczerość, aż do bólu.
-Dobrze. To do widzenia komendancie i dziękuję, że zechciał się pan spotkać ze mną.
-Cześć Szymon. Uważaj na siebie.- I wyszedłem. Na wejściu spotkałem Władka.
-Czy was popierdoliło robić taki numer? Komendant główny policji się wściekł, a nasz próbował ciebie bronić i mu nie wyszło. Wiesz, że dostał po uszach?
-Nie mówił mi.
-To o czym rozmawialiście?
-Podziękował mi, że ich nie pozabijałem.
-Pojebani jesteście. Widziałeś ten raport?
-Nie.
-To chodź napiszemy swój.- I poszliśmy. Zajęło nam to ze dwadzieścia minut. Krótko i w temacie. Co, dlaczego i takie tam same suche fakty.
-Dokończę już bez ciebie.
-Dzięki.
-Leć, bo ta twoja pewnie czeka.
-Pewnie tak. Dobra, to cześć.
-Cześć.- I wyszedłem z biura, ale nie zdążyłem opuścić komisariatu, bo wpadłem na Tomka, który przywitał się ze mną podając mi dłoń.
-Cześć.
-Cześć. Co tam?- Zapytałem.
-Jakbyś nie wiedział?- Odparł z gradową miną.
-Już to wytłumaczyłem.- Oznajmiłem mu fakt przyznania się do błędu.
-To dobrze, bo szczerze mówiąc, to ja jestem tutaj w tej sprawie. Ale kanał, co?
-A wiesz, że nie. Komendant podziękował mi, że ich nie pozabijaliśmy. A raport, to napisał ten fiut, co to o mało nie spłonął w samochodzie. Wiesz, że to były agent Stasi?- Wystraszyłem go, tą wiadomością.
-Pierdolisz!
-Nie. Ale jajca, co?- Nagle oświeciło Tomka i powiedział szeptem.
-Przecież miało tam nikogo nie być.
-U tanków. A to inna grupa, a o nich nie pytaliśmy.- Sprostowałem jego pogląd spoglądając z ich strony.
-No tak, to prawda. Zgodził się ze mną.
-Jedziemy do dziewczyn?
-Muszę odpowiedzieć na kilka pytań komendantowi.
-Dobra, poczekam.- I poszedłem z nim pod biuro komendanta. Zapukał i wszedł.
-Dzień dobry panie komendancie.
-Cześć Tomek. Niepotrzebnie się fatygowałeś, bo Szymon już mi wszystko wytłumaczył.
-To dobrze, bo ja nic o tym nie wiedziałem.
-To żart? On to wszystko sam?
-Szymon, chodź na chwilkę.- Powiedział Tomasz i podszedłem do drzwi, by zobaczyć, co on może chcieć.
-Wejdźcie oboje i zamknijcie drzwi za sobą.- Powiedział Komendant.
-Powiedz mi Tomek, jak ty to wszystko widziałeś.
-Szymon chciał dać im nauczkę, ale jak sam to powiedział, ratuje im życie tym posunięciem.
-A mi powiedział, że chciał ich pozabijać.- Powiedział Marcin.
-Tak. Ale to było zanim z niego nie zrezygnował, na samym początku. Później mu przeszło.- Bronił mnie Tomek, mówiąc prawdę.
-Nie kłamałeś.- Rzucił w moim kierunku komendant.
-Marcinie, ja ciebie bym nie okłamał.- Skwitowałem jego wypowiedź.
-Szymon, skąd ty masz takie głupie pomysły?
-Mam ich milion, a i tak zawsze wybiorę ten milion pierwszy, ze względu na jego głupotę i niemożliwą wersję wydarzeń.
-Dlaczego?- Zainteresował się Marcin.
-Bo to, co może robić każdy, jest nudne. Kiedy widzisz, że coś jest nierealne do wykonania, to powiedz mi, ale tak szczerze. Nie masz ochoty pokazać wszystkim, że to nie jest niemożliwe?
-Kiedyś powiedziałbym, że owszem. Lecz teraz, kiedy już tyle przeżyłem, to muszę ciebie zmartwić, ale mówię… stanowcze "nie!".
-Ty faktycznie jesteś jakiś inny. Uspokój się, bo w końcu będzie tak, że wpędzisz nas w kłopoty.- Powiedział Tomek.
-Tomek, ale on ma rację. Będąc wariatem zawsze więcej zdobędzie plusów u nich, niż minusów.
-Czyli co? Możemy tak robić?
-Ale tylko dla ratowania życia, bo wtedy zawsze się za wami wstawię. Rozumiemy się?
-Tak. Byleby tylko nie było trupów, Zgadza się?- Odparłem, opierając się o Tomasza. Marcin pokiwał głową na znak zgody. Dziwnie na nas spoglądając.
-I będzie wszystko, w jak najlepszym nieporządku?- Uśmiechnąłem się zadając to pytanie.
-Tak. Ale jak już nic nie da się zrobić, to bronić mi ludzi nie zamieszanych w tą sprawę.
-Masz moje słowo.- Odparłem. Spojrzeliśmy oboje w stronę Tomka.
-Co tak patrzycie?- Zapytał zdumiony.
-Rozumiemy się?- Ponowił pytanie Marcin. Tomek odepchnął mnie od siebie.
-Tak. Jeśli chodzi o życie, to tak.- Zgodził się Tomasz.
-Lubię was chłopaki, ale..., nie wiem, jak wam to powiedzieć.
-Wypierdalać!!!- Rzuciliśmy we dwoje i się roześmialiśmy. Marcin uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
-Wypieprzać, a nie będziecie mi się tutaj śmiać. Wynocha, już!
-Cześć, Marcin.- Rzuciłem na odchodne.
-Dowidzenia panie komendancie.- Powiedział Tomek. Oboje spojrzeliśmy na niego.
-No co!?- Rzucił się do mnie.
-Kurwa nic! Oj, sorry.- Przesadziłem robiąc małe zamieszanie, bo Tomek nie spodziewał się takiego obrotu sprawy i się wystraszył.
-Idźcie już. Spadajcie, niech was nie widzę.- Powiedział spuszczając głowę i machając dłonią, jak gdyby wymiatał nas ze swojego biura komendant.
-To, do następnego razu.
-Wiecie co? Wyjdźcie już.- Wyszliśmy. Na korytarzu, po zamknięciu za sobą drzwi, roześmialiśmy się oboje, bo zdezorientowaliśmy Marcina.
-Ty on myślał, że jesteśmy pedałami.
-Wiem. Sorry za to.- Odparłem wiedząc, co zrobiłem.
-Co teraz robimy?
-Jedziemy do dziewczyn.- Ruszyliśmy w stronę domu Agaty, ale nie dojechaliśmy, bo zauważyliśmy je wszystkie w centrum miasta.
-Stój!- Krzyknąłem do Tomasza, a on instynktownie wcisnął pedał hamulca. Samochód zatrzymał się z piskiem opon.
-Co jest?! Zgłupiałeś, przecież ktoś mógł w nas wjechać, durniu jeden.
-Spójrz. To one, prawda?
-Marta?- Zdziwił się.
-Wszystkie osiem.- Powiedziałem po ich przeliczeniu.
-Co one tutaj robią?
-Zobaczmy. Z jedź na ten parking i zatrzymaj się gdzieś tutaj.- Zatrzymaliśmy się na wskazanym przeze mnie parkingu i poszliśmy do dziewczyn.
-Cześć robaczki. Jak tam po ślubach?
-Wariat jesteś. Ale, to było bardzo miłe.- Powiedziała Joasia.
-Szymon, jak to jest, że tobie udaje się podrywać dziewczyny na każdym kroku?
-To nie prawda. Zazwyczaj w kobietach podobają mi się oczy. Zwłaszcza te uśmiechnięte i o złożonej barwie, lub też bardzo wyróżniające się z ideologicznej karnacji. Aparycja, sposób podejścia do ludzi, wiedza, oraz umiejętność znalezienia się w dobrym miejscu i czasie, by przykuć moją uwagę swoim sposobem bycia.
-Agata tak nie ma.- Stwierdziła Paulina.
-Spójrz. Ona ma płomienne włosy, piegi od gorącego słońca, a do tego jeszcze na przekór wszystkiemu niebieskie oczy. Zimny kolor w gorącym pięknie.- Wytłumaczyłem wszystkim swój sposób spojrzenia na świat piękna. Nikt nie zadał drugiego pytania, które nasunęło by mi się na myśl.
-Mam pomysł. wymyśl najgłupszy sposób podrywu i pokaż nam, że to działa.- Nawinęła Karolina.
-Ale jeśli uda mi się to udowodnić, to nie będziecie mogły dzisiaj mi odmówić robienia głupot.
-Nie!- Ucinała dalszą debatę Agata.
-Tak!- Powiedziała na przekór Paulina.
-Agata, no przestań.- Dorzuciła Iza.
-Pozwól nam się z nim pobawić. Proszę!- Prosiła Karolina.
-Dobrze, ale jeden warunek.
-Jaki?- Zaciekawiła się Marta.
-Żadnych nowych dziewczyn.
-No weź!- Zbulwersowała się Paula.
-To w jaki sposób mam to im udowodnić?- Zapytałem.
-Oddam tobie Agatko, moją wygraną.- Powiedziała Karolina.
-Dobrze, ale ja wybieram.- Obstawała przy swoim Agata.
-Zgoda. Tylko, że ja mogę odmówić i poprosić o inny wybór.
-Niech ciebie szlak trafi.- Zdenerwowała się Agatka, nie zapominając o tym, że trzeba rzucić fochem, a ja próbując znaleźć wyjście, zacząłem tłumaczyć jej swój punkt widzenia.
-Wiem, bo przecież to, że gra jest wszechobecną formą kształcenia własnego umysłu, jest faktem i nie trzeba wam tego mówić, prawda?- Agata spojrzała na mnie, tak jak gdyby bardziej łagodnie, lecz mimo, iż jej wzrok był mniej wzburzony, nie zdążyła mi odpowiedzieć, gdyż wtrąciła się ze swoim zdaniem… .
-Szymon, udowodnij nam tą swoją tezę.- Mariola. Spojrzałem na Agatę i chcąc dać jej broń przeciwko sobie oznajmiłem jej.
-Wybierz cel Agatko.- Agata rozejrzała się wokół, nie zauważając nikogo ciekawego. Skrzywiła się spoglądając w moim kierunku. Chwilkę pomyślała, zawisła wzrokiem dłuższą chwilę patrząc na mnie, aż w końcu odwróciła się i stwierdziła… .
-Ta dziewczyna żująca gumę i strzelająca balonami. Może być?- Zapytała.
-Tak, przecież mam ją tylko poderwać.- Powiedziałem.
-Nie. Nie tylko.- Oznajmiła mi Agata.
-To, co jeszcze?- Zapytałem spoglądając znów na nią.
-Wymyśl sobie coś sam.- Oznajmiła mi.
-Niech się przedstawi jajo twoja dziewczyna.- Wtrąciła Iza.
-Nie! To zbyt proste.
-Co proponujesz? Zapytała Agata. Spojrzałem na nią i wymyśliłem sobie jedną rzecz, dzięki której ona przychylniej podejdzie do mojego głupiego pomysłu.
-Powie, że jest twoją dziewczyną i do tego jeszcze kochanką. Może tak być?- Zapytałem myśląc, że odmówi.
-Wariat jesteś, jak myślisz, że zmusisz nieznajomą do powiedzenia czegoś takiego. Ona tego nie powie.
-Się zobaczy.- Podszedłem do niej, a ona zrobiła balon i strzeliła z niego.
-Ja przepraszam, ale nie wiem, jak to pani powiedzieć...?
-Normalnie.- Powiedziała dziewczyna z gumą w ustach.
-Głupio zabrzmi, więc raczej, nie powinienem tego, tak wprost mówić.- Powiedziałem dość niepewnie do niej.
-Powiedz mi to, albo odejdź.- Niecierpliwiła się.
-Ale....
-No mów!- Nie wytrzymała, aż krzyknęła, po czym nie wiedząc czego się spodziewać, próbowała sama sobie odpowiedzieć, zadając mi pytanie.
-Coś gdzieś mam?
-Nie, to nie to.
-To…, o co tobie chodzi? Wykrztuś to wreszcie z siebie!- Znów się uniosła.
-Guma tobie pękła i teraz masz kapcia w gębie.- Jej koleżanka roześmiała się i spadła z murku na trawę, a ona patrzyła na mnie z rozdziawioną miną.
-Mówiłem, że głupio zabrzmi.
-Wal się!- Rzuciła w moim kierunku wściekła, że dała się tak podejść.
-Uraziłem ciebie? Przepraszam bardzo. I na przeprosiny zapraszam was obie do kina.- Popatrzyła na mnie, bez wyrazu. Jej koleżanka przestała się śmiać, podniosła się, poprawiła swoje wdzianko i usiadła znów obok niej na murku. A ja ciągnąłem dalej swój wywód.
-Do teatru?... Nie?...Do Opery?- Nie odzywała się.
-Jola, on nas podrywa.- Powiedziała koleżanka. Jola znów spojrzała na mnie. Przez chwilę przyglądała się w ciszy, aż wreszcie, pokazując na mnie palcem chciała chyba coś powiedzieć, ale ubiegłem ją.
-Nie podrywa, tylko próbuję was poznać.- Tłumaczyłem swój zamiar, trzymając ręce w kieszeni.
-W celu?- Wreszcie się odezwała. Wyciągnąłem dłonie z kieszeni, pokazując od głowy w ich kierunku.
-Łał! Od razu do sedna.- Zdziwiłem się jej nagłą chęcią do rozmowy.
-Tak chyba prościej, prawda?- Powiedziała bardzo spokojnie, próbując znaleźć sens tej rozmowy.
-Gdzieś się spieszycie?- Zapytałem nie chcąc ich spłoszyć i niepotrzebnie zatrzymywać na siłę.
-Nie. Mamy czas. Prawda Jolka?
-Wyszłyśmy pochodzić, bo się nudzimy.- Otrzymałem odpowiedź, jakiej oczekiwałem, która to bardzo, ale to bardzo mi pasowała.
-To się dobrze składa. Widzicie te dziewczyny przy kiosku?- Zacząłem zmierzać do celu tej rozmowy zakończoną w zasadzie grą, którą rozpocząłem.
-Tak.- Powiedziała Jola.
-To moje przyjaciółki.
-I w jakim celu nam to mówisz?- Zapytała druga, próbując się zjednoczyć z Jolą.
-Otóż, założyłem się z nimi, że zmuszę twoją przyjaciółkę do powiedzenia, iż jesteś dziewczyną tej rudej, która to jest moją dziewczyną, a do tego jeszcze jesteś jej kochanką.
-Ty chyba jesteś jakiś nienormalny!?- Rzuciła się do mnie podnosząc się z murku, na którym siedziały obie.
-I nigdy nie było inaczej..., chyba. Eee..., nieważne.- Powiedziałem, rezygnując z założenia, spuszczając głowę i odwracając się, by odejść.
-O co tutaj chodzi?- Zaciekawiła się głupotą tej sytuacji, łykając przynętę.
-W sumie nie muszę wygrać, bo to jest dla mnie nieistotne. Czy wygram, czy taż przegram, to nagroda jest prawie taka sama.
-Czyli co?- Znów ciekawość, na którą liczyłem i jak widać się nie przeliczyłem.
-Łóżko.- Powiedziała Jola.
-Łóżko, to tylko mebel.- Dodała druga.
-To, co mam do wygrania i mogę mieć do przegrania, to rzadko kiedy dzieje się w łóżku.
-Czyli, albo ty jej, albo ona tobie?
-Nie. Jak wygram mam wymyślić jakąś grę..., a jak przegram, to one wymyślają. Mniej więcej, jakoś tak to wygląda.- Powiedziałem wzruszając ramionami.
-Nie lepiej przegrać?- Zauważyła druga.
-To im zależy, żebym wygrał, bo wtedy, to ja wymyślam.
-Głupie.- Odparła Jola. Spojrzałem na nią i próbowałem ujarzmić ich ciekawość, pokazując im swój własny sposób spojrzenia na sprawę.
-W sumie nie, bo wtedy mam władzę nad tym, co się dzieje.- Sprostowałem.
-W sumie logiczne.- Powiedziała, zastanawiając się Jola.
-To jak?- Zagaiłem zostawiając jej prawo wyboru.
-A co my będziemy z tego miały?- Zapytała druga.
-Dobrą zabawę, a do tego powiększycie grono znajomych.- Odparłem, chcąc dać im coś, na co pewnie liczą.
-Ja się piszę.- Powiedziała nie ta, do której skierowane było to pytanie.
-Problem w tym, że to musi być ona. To jak?- Znów zadałem pytanie dziewczynie żującej gumę.
-Proszę, proszę, proszę, zgódź się Jola, plis.- Jolka wypluła gumę do metalowego kosza na śmieci i odpowiedziała.
-Ale to jest... strasznie głupie.- Próbowała się bronić, przed swoją ciekawością widząc, że przegrywa sama z sobą.
-Zawsze, to coś nowego. To jak? I tak się tutaj nudzicie, a ja daję tobie słowo, że cokolwiek tutaj się dzisiaj będzie działo, to i tak to, co ja wymyślę, będzie dużo ciekawsze.
-Co mamy zrobić?- Zapytała Jola decydując się na ten ruch.
-Ty mnie pocałujesz, a ona przywali mi w twarz.- Odparłem, by zobaczyć, czy to przejdzie, ale.... Jola spojrzała na koleżankę podpierając brodę na kostkach dłoni, pokazując drugą dłonią odwróconą do góry palcem wskazującym na mnie, przekrzywiając głowę w jej stronę.
-Grażyna, czy to przypadkiem nie miało być coś innego?
-Żartuje, wygłupiam się, nie wy, tylko ty. Tak, jak mówiłem, masz im powiedzieć, że z nią chodzisz i jesteście kochankami.
-Zgoda. Pokaż mi tylko jeszcze która to, żebym się nie pomyliła. Więc, która to jest dziewczyna?- Zapytała Jola, spoglądając w kierunku grupki, od której odszedłem, by zobaczyć tylko obiekt swoich westchnień z daleka, czyli Agatę. Stały wszystkie przodem do nas, nawet tego nie kryjąc, że jesteśmy obserwowani przez nie.
-To ta dziewczyna z warkoczem na głowie. Tylko, że ona jest bi.- Zaznaczyłem.
-Poważnie?- Zapytała druga.
-Fajna jest. Taka inna.- Powiedziała Jolka.
-Wiem, dlatego przecież z nią jestem. Dobrze, to chodźcie.- I poszliśmy do Agaty, Karoliny, Izy, Marty, Joasi, Żanety, Marioli i Pauliny.- Podszedłem do Agaty i dziewcząt przedstawiając obiekty gry, które wskazała Agata.
-Kochane, to są nasze nowe przyjaciółki, Jola oraz Grażyna. A teraz proszę was o proste stwierdzenie.- Zwróciłem się do Jolki, a ona podeszła do Agaty i przytuliła ją do siebie.
-Kochamy się i jesteśmy razem. A i jeszcze mały szczegół, sypiamy ze sobą.- Powiedziała głośnym szeptem tak, by wszyscy usłyszeli. Po czym pocałowała Agatę w czoło. A ona tego nie znosiła, więc złapała Jolę za twarz i pocałowała ją w usta. Grażyna z koleżanką stały zszokowane tym, co właśnie zrobiła Agata.
-Poderwałeś mnie dla niej?- Padło pytanie w moim kierunku.
-Nie. To nie tak. Nic o tym nie wiedziałem. Przepraszam, jeśli one to ukartowały.- Kajałem się ze wstydu i swojego udziału w tym wydarzeniu, jeśli…, miałaby być to prawda.
-Szymon, ona mnie pocałowała w czoło.- Powiedziała zdenerwowana Agata.
-I musiałaś zrobić jej na złość?- Zapytałem, chcąc przeprosić Jolkę za poczynania Agaty.
-Przepraszam ciebie.- Powiedziała do Joli Agata.
-Nie gniewam się na ciebie, tylko na siebie. Dobrze całujesz.- Odparła Jola. Nagle… .
-Grażyna W... !?- Wtrąciła Karolina.
-My się znamy, prawda?- Zapytała.
-Tak. Tak myślę. To ty jesteś Karolina N....., prawda?- Też nie wierzyła własnym oczom Grażyna.
-Pokaz mody w Pradze, dwa lata temu.- Powiedziała Karolina.
-To ty wyszłaś z tą rudą Czeszką i blondynką.- Rozpamiętywała minione dni Grażyna.
-Z Aną i Żanetą.- Dorzuciła Karolina. Do Grażyny podeszła Żaneta i przyjrzała się jej uważnie.
-Cześć, pamiętam ciebie. Byłaś na tym samym pokazie z grupą szkolną.- Powiedziała Żaneta.
-Znacie się?- Zapytałem zdziwiony.
-Tak. Dwa lata temu na jednym z pokazów mody rozmawiałyśmy razem i dowiedziałam się, że obie jesteśmy z Zielonej Góry, ale od tamtej pory nigdy nie miałyśmy okazji się spotkać.
-Aż do dziś.- Powiedziała Grażyna.
-Tak. Aż do tej chwili, niesamowite. Jak to jest Szymon, że zawsze kiedy jestem razem z tobą, dzieje się coś niewytłumaczalnego?- Zapytała spoglądając na mnie Karolina.
-Aniołki tak mają.- Odbiłem piłeczkę.
-Grażynko, co ty takiego porabiasz?
-Uczę się w Poznaniu i pewnie dlatego jeszcze nie miałyśmy okazji się spotkać. A ty, gdzie się uczysz?
-W Paryżu, więc to pewnie moja wina. Ja jestem tutaj bardzo rzadko, choć ostatnio przyjeżdżam, co tydzień, bo Szymon ma fajne pomysły.- Powiedziała Karolina pokazując na mnie.
-Zaraz, to jest..., ten Szymon?
-Nie przedstawiłem się? Ups, Ale gapa ze mnie, przepraszam. Jestem Szymon.- Podałem swoją dłoń, a ona podała swoją.
-Grażyna.- Przedstawiła się, po czym zwróciła się do Joli.
-Jola. To on?- Jola chwilkę patrzyła z uwagą na mnie. Jak gdyby szukała napisu na mnie potwierdzajacego ten fakt, aż zaczęło robić mi się strasznie głupio.
-Tak, to on.- Odezwała się wreszcie.
-Znasz mnie?- Zdziwiłem się, bo ja jej nie widziałem, a raczej nie zapamiętałem, jeśli chodzi o ścisłość.
-Widziałam ciebie na jednej imprezie. Chyba u Daniela.- Powiedziała, patrząc na mnie.
-Tak, to było u niego. Widziałam ciebie, jak piłeś z nim przy barze.
-Upił mnie złamas.- Oznajmiłem jej.
-Bo on nie pił, tylko dolewał sobie do napoju. To dlatego tak często prosił o zmianę napoju.- Oświeciła mnie.
-No, to dużo tłumaczy. Gdyż powinien paść na ryj, ten tłusty wieprz.
-Te plotki, które biegają po mieście na twój temat, to prawda?- Zapytała Jola.
-Tylko niektóre. Tanki i klub, to częściowo prawda.
-A ten numer, że obciąłeś ucho jednemu z nich?
-To bujda. Tylko przyłożyłem mu nóż do głowy za uchem, a on się wystraszył i obrócił ją wbijając go sobie w ucho.
-Podobno nie można się z tobą nudzić?
-Nie wiem, zapytaj je.- Powiedziałem pokazując dłonią na dziewczyny stojące wokół nas przy kiosku.
-To jak?
-Czasem.... Gdzie tam..., nigdy się z nim nie nudzimy.
-Jak was poderwał?- Rzuciła pytaniem Mariola.
-Powiedział do Joli, że pękła jej guma i ma teraz kapcia w gębie.- Wszystkie zaczęły się śmiać.
-To nie tak, jak myślicie.- Próbowałem sprostować wypowiedź Grażyny.
-Wiesz co? Do tej pory myślałam, że najgłupszy podryw, to było wtedy, kiedy podrywałeś Mariolę, ale tym razem pobiłeś sam siebie.
-No co!? Przecież musiałem coś powiedzieć.
-A co powiedział Mariolce?- Zapytała Jola.
-Że poda ją do sądu. Oryginalny tekst, co?- Powiedziała Karolina.
-Z lekka dziwny.
-A to, że pękła tobie guma, to nie jest dziwne?
-Nie, to raczej idiotyczne.- Odparła Jola.
-Co ty mówisz? A ty, jak go poznałaś?- Zwróciła się do Karoliny.
-Przyszedł do mojego pokoju razem z Piotrkiem. Po prostu Piotrek, który jest moim bratem mi go przedstawił.
-Tylko tyle? A ciebie Agata?
-Powiedział, że jeśli miniemy się z prawej strony, to nie połamiemy podstawowych zasad ruchu drogowego i jeszcze dodał, że to jest karalne, więc po co płacić kary, czy nie lepiej jest wydać te pieniądze na coś innego. Zaprosił mnie do kina, teatru, a ja zaprosiłam go do siebie na kolację i przyjechał.
-Żaneta, a ty?
-Piotrek mi go przedstawił.
-Marta?
-Agata mi go przedstawiła, zresztą razem z Tomaszem.
-A ty Tomek?
-Uratowałem mu tyłek, kiedy odkurzacze próbowały go poczęstować kokainą.
-Więc to prawda.- Stwierdziła Iza.
-A ty Iza?
-Wygrałam w ruletkę, więc wzięłam go i poprosiłam do tańca. Podczas tańca powiedział mi kim jest, a ojciec się zagotował, kiedy Szymon powiedział mu, że przychodzi do nas na obiad.
-Co? Zaraz, a my?- Zainteresowała się Grażyna.
-Dowód pewnej tezy.
-Co?
-Przedstawiłem tezę, a wy jesteście dowodem. Pewnie ciekawe jesteście, jaką. Co?
-Pochwal się.
-Gra jest wszechobecną formą kształcenia własnego umysłu.
-Jaka gra?
-Gra. Nieistotne, czy to podryw, czy też coś innego. Ważne, że można w tym wygrać będąc uczciwym lub nie. Najczęściej jednak lepiej wychodzi się na uczciwości tak, jak ja z wami.
-Powiedziałeś prawdę?- Zapytała Karolina.
-Tak. Guma jej pękła i zakład z wami był nieistotny. Ponieważ i tak wygram, czy też przegram, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
-Kłamie?- Zwróciła się Grażyna do Karoliny.
-Szczerze powiedziawszy, to nie. Jak wygra i przegra, to i tak może zawsze coś zmienić w grze. Nikt mu tego nie zabroni.
-Dlaczego?- Dopytywała się Grażyna.
-Bo tylko on ma takie szalone pomysły. Zresztą po zeszłym weekendzie, żadna mu nie powie, że nie.
-A co takiego robiłyście w zeszły weekend?
-Brałyśmy śluby.- Powiedziała Paulina.
-Winszuję ślubu.- Złożyła gratulacje Paulinie, a Paula odparła.
-Dziękuję. Lecz…, dlaczego tylko mi gratulujecie?
-Nie rozumiem?- Zapytała ze zdziwieniem Grażyna.
-Wszystkie brałyśmy śluby.- Spojrzały na mnie. Udałem, że tego nie widzę, ale to nic nie dało.
-No!- Szturchnęła mnie Grażyna.
-No co? Miały być tylko trzy śluby, ale skoro wszystkie mają chłopaków..., to co mi szkodzi troszkę się zabawić i ich wszystkich ożenić?
-Dziewczyn się nie żeni.
-Ale chłopaków tak, a przecież powiedziałem ich, a nie je.- Wszystkie spojrzały na mnie.
-Coś ty powiedział?
-Dobra, może troszkę wyszedłem przed szereg, ale zrobiłem to dla was.
-Mówiłam, że on skończy to dopiero wtedy, kiedy już nas wszystkie wyda za mąż.
-Pamiętam, jak to mówiłaś.- Powiedziała Paulina.
-I zrób coś z tym nosem.- Dorzuciła.
-Nie. To mój nos i taki ma być, żebym pamiętał o tym, co zrobiłem dla ciebie.
-No dobrze, to teraz twoja gra.- Spojrzałem na dwie nowe dziewczyny w naszym gronie.
-Gracie z nami?
-Szymon, miałeś już nie wplątywać nikogo do tych gier.
-To jak?- Powiedziałem centralnie do nich.
-Będziecie mogły się odkuć, za moje chamstwo.- Dodałem.
-Dobrze.
-Wspaniale. Ktoś odpada? Nie widzę. Więc gramy wszyscy, dobra.
-Ale w co gramy?-Zaciekawiła się Jola.
-Może najpierw w podryw. Zabawa kto poderwie na najgłupszy tekst. Przegranemu wymyślimy coś głupiego do zrobienia.
-Dobrze, ale teksty wybieracie nam wy oboje i sobie wzajemnie, żeby nie było oszustw.- Sprostowała Paulina. Dziewczyny były ładne i zadbane, więc raczej nie miały problemów z podrywaniem chłopaków. Nawet tekst typu "Piękny ze mnie transwestyta?" przeszedł dziewczynom bez większego problemu. Tomek utopił się ze swoim tekstem który dostał. A ja powiedziałem do tej samej dziewczyny tekst. "Jesteś zimna, jak lód." I dodałem od siebie. " A ja gorący, więc może roztopimy twoje serduszko królowo lodu." I przeszło. Nie mogliśmy wymyślić Tomkowi, żadnego głupiego zadania, które mógłbym powiązać, jakkolwiek ze sobą, bo był za wysoki. Tak więc powiedziałem, że ja to zrobię, bo to moja gra. I zaczęły wymyślać mi jakieś głupoty. Gdy nagle jedna wyskoczyła z tekstem.
-Chcę zobaczyć go nago.
-Jola. Nie!- Zbulwersowała się Agata.
-To proste.- Znalazłem kamień i napisałem na kaflu chodnika "GO" po czym stanąłem w tym miejscu.
-Rozbieraj się.- Usłyszałem po chwili.
-Zaraz, zaraz. O tym nie było mowy. Chciałaś zobaczyć mnie nago, to stoję na "GO". Ja nie kłamię, jest napisane, jest. Po sprawie.
-Dobre. Ale to załatwiłeś.- Ucieszyła się Agata.
-Miałam się odkuć.- Stwierdziła Jola.
-Masz kochana rację, więc może przyjaciółko Jolu, chcesz mnie zobaczyć w ubraniu.- Wszyscy nagle spoważnieli, spoglądając na mnie.
-Przecież widzę ciebie ubranego.
-Ale może chcesz mnie zobaczyć ubranego tak, jak ty w tej chwili?- Chwilkę pomyślała i odpowiedziała.
-Zgoda.
-To gdzie się przebieramy?- Zadałem oczywiste pytanie dla mnie, ale chyba nie bardzo zrozumiałe dla Joli.
-Słucham!?- Myślała, że to żart.
-Jeśli mam się ubrać tak, jak ty, to musimy się przebrać. No zamienić na ubrania. Więc pytam, gdzie.
-Ja wiem gdzie!- Wyskoczyła, jak Filip z konopi Grażyna, pokazując na sklep w budynku po przeciwnej stronie ulicy.
-Tutaj za rogiem jest sklep big star-a.
-Ok. Idziemy.- Powiedziałem i poszliśmy do sklepu. Wszedłem do przebieralni, a Jola władowała się do mojej, rozpychając się.
-No gdzie się pchasz, idź do tej obok.
-Nie da się podać ubrań, tutaj jest ściana. No popatrz sobie.
-Masz rację. No dobra, to rozbieramy się w jednej. Wszystko razem z bielizną, czy może bez bielizny?- Zdębiała.
-No co, pytam.- Stwierdziłem.
-Bez.- Odpowiedziała.
-Ale stanik musisz mi dać.
-Dobrze, ale daj mi najpierw koszulkę.
-Dawaj, bo mamy mało czasu.- I się przebraliśmy.
-Szminkę też chcesz?
-A jaką masz?
-Czerwoną. Płomienne pożądanie.
-Nie o to pytam. Smakowa?
-Nie.
-To nie chcę.
-I jak?- Pokazałem się jej.
-Obróć się, to zepnę ją tutaj troszkę agrafką i nie będzie ona tak tobie odstawiać na klatce piersiowej.
-Ok. A teraz, jak wyglądam?- Zmierzyła mnie od stóp do głowy i oznajmiła mi, że… .
-Lepiej.
-Lepiej? Pewna koleżanko jesteś?
-Jestem pewna.
-To wychodzę.- I wyszedłem z przebieralni.
-Szymon, chodź tutaj.- Zawołała mnie półszeptem Agata.
-Widzisz tą dziewczynę, która sprzedaje jeansy blondynce?
-Tak.
-To Wioletta, chodziłam z nią do podstawówki. Pójdziesz do niej?
-Jasne. A jak miała jej najlepsza koleżanka na imię?
-Kaśka.
-Okey.- Podszedłem przyjrzałem się jej i cieniem dłoni pomasowałem jej pośladki. Odwróciłem się do Agaty, a ona pokazała mi, że jest zła, więc dałem sobie spokój z głupimi dowcipami i ruszyłem, by z nią porozmawiać. Wpadłem na nią, i… .
-Przepraszam panią.
-Nie to ja przepraszam..., .- Odparła nie patrząc na mnie.
-Czy mogłaby mi pani pomóc w wyborze czegoś odlotowego?- Zapytałem robiąc wielkie oczy.
-Ależ oczywiście. Na jaką okazję ma to być?- Coś układała na półce, odpowiedziałem "Na wieczorek zapoznawczy", a ona odwróciła się do mnie, a potem dopiero spojrzała w moim kierunku. Zmierzyła mnie wzrokiem i kiedy już chciała coś powiedzieć, to odezwałem się pierwszy.
-A niech mnie, Wioletta! Co ty tutaj robisz!? Pracujesz tutaj!? Ale masz fajną pracę. Wiedziałem, że do czegoś dojdziesz. Ty zawsze byłaś taka przedsiębiorcza. No i taka wygadana w pewnych sprawach. Podobała mi się twoja stylówa. Widać, że
dobrze trafiłaś, mogąc doradzać innym dziewczętom w tym, jak wyglądać tak ponętnie. Pewnie nie jednej osobie pomogłaś w tym, by zainteresował się nią jakiś przystojniak.- Nie dopuszczałem jej do głosu.
-Co tak patrzysz..., nie poznajesz mnie? To ja. A właśnie, może ty wiesz, co tam u Kasi? Dawno jej nie widziałem, a byłyście takie nierozerwalne.
-Nie kojarzę ciebie.- Odpowiedziała, zimno spoglądając na mnie.
-No wiesz co? Chociaż..., może to przez te ciuchy.- Popukałem się po ustach palcem wskazującym. Chwilę poudawałem, że myślę i stwierdziłem… .
-Gdzie tutaj jest jakaś dziewoja ubrana w spodnie.- Rozejrzałem się po sklepie.
-O! Tutaj jakaś biega. Jak mówisz? To, co ona ma na sobie, będzie mi pasować?- Zapytałem.
-Co!?- Teraz patrzyła na mnie już, jak na ufo.
-A to na nią?- Po tym tekście zrobiła jeszcze większe oczy.
-Słucham!?- Całkiem już zgłupiała.
-Idę ją zaczepić.- Oznajmiłem jej, po czym podszedłem do Joli.
-Daj mi w twarz.- Powiedziałem szeptem nachylając się nad nią. .
-Słucham!? Ty chyba jesteś jakiś nie normalny!
-Ja ciebie cmoknę, a ty mi przywal.- Powiedziałem jej cichutko. I ją pocałowałem, ale nie doczekałem się jej dłoni na twarzy, więc zapchałem ją jeszcze raz do przebieralni.
-Co ty robisz?- Powiedziała zła na mnie. Rozłożyła ręce, chcąc się dowiedzieć, co dalej.
-Przebieramy się z powrotem w swoje ciuchy.- I przebrałem się w moment. Wyszedłem z przebieralni, a gdy wychodziłem, to próbowała się wepchnąć do przebieralni Joli jakaś baba.
-Przepraszam panią, lecz tam jest moja przyjaciółka.
-Nie wolno wchodzić do przebieralni we dwójkę.
-Przepraszamy, ale ktoś musiał powiedzieć jej, że ubiera się, jak chłopak i dać jej coś bardziej dziewczęcego. Naprawdę przepraszam i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.- Wioletta przyglądała się temu zajściu z pewnej odległości, więc poszedłem do niej. Zatrzymałem się przed nią i uśmiechnąłem się. Nie odrywała wzroku ode mnie.
-I jak teraz, lepiej?- Zapytałem po krótkiej chwili ciszy.
-Nie znam ciebie.- Odparła z przerażoną miną.
-No jak to nie? O, zobacz kogo widzę. Agata idzie, ale mam dzisiaj szczęście. Cześć Agatko! Zobacz kto tutaj jeszcze jest! Ale spotkanie w trójkę.
-Szymon, cześć. Co u ciebie słychać?
-Powiemy jej, co?- Powiedziałem do Wioletty.
-Słucham?- A ta nie wiedziała, co i jak.
-Z Wiolettą bierzemy ślub.
-Co!!! Ja ciebie w ogóle nie znam człowieku. Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że za ciebie wyjdę. Na mózg się tobie rzuciło.
-No wiesz co!? Ja ciebie kocham, nawet rozmawiałem już z twoimi rodzicami i oboje nie mają nic przeciwko!- Wykrzyczałem do niej.
-To, że nie lubią mojego chłopaka nie daje im prawa do szastania moim życiem i rozdawania mojej ręki, komu tylko chcą! Sama sobie wybiorę towarzysza życia, a nie… żeby oni mi wybierali. Te czasy już dawno się skończyły.- Roześmialiśmy się z Agatą. Teraz już całkiem straciła rozeznanie w sytuacji.
-Agata, to moja dziewczyna, a my się nie znamy. Ale dobra jesteś, że tyle wytrzymałaś, naprawdę. Uśmiechnąłem się do niej.
-Na końcu miałam z bastować, ale całe szczęście, że to tylko żart. Gdzie ukryta kamera?- Zapytała, rozglądając się nerwowo.
-Tam, pomachaj.- Pomachała. Oczy wylazły mi na wierzch.
- Naprawdę nieźle wyszło, tak filmowo.- Stwierdziłem.
-On robi ciebie Wioletta w konia.- Powiedziała Agata, tłumacząc jej, że....
-Tutaj nie ma żadnej ukrytej kamery.
-A ta dziewczyna?- Zapytała skołowana.
-To Jola, nasza nowa znajoma. Ej, chodźcie wszyscy.- Przedstawiłem wszystkich, na końcu siebie i jeszcze przeprosiłem.
-Nie ma za co. Ubawiłam się. Fajny kawał. A i jeszcze jedno.- Powiedziała do mnie.
-Sukienka, to tobie w żadnym stopniu nie pasuje.
-Wiem, to było tylko dla żartu, a tak w ogóle, to mam na imię… .
-Szymon, słyszałam.- Uśmiechnąłem się do niej i obserwowałem jej odruch uspokojenia się. Od takiego wybuchu do końcowego rozwiązania całej sytuacji. To jak spróbować ujarzmić wulkan po erupcji. Hmm, ciekawe.
-Przecież to całe przebieranie się jest głupie.- Powiedziała wreszcie do mnie.
-Wiem. Dlatego Agata wymyśliła ciebie. Zawsze, to coś ciekawszego. Prawda?- Zwróciłem się do Agaty.
-Czyli powinnam podziękować Agacie. Zapamiętam sobie.- Powiedziała spoglądając na nią.
-Dobra dziewczyny, spadamy do Agaty. Kto jedzie?
-Szymon, nie możemy. Obiecałyśmy Natalii.
-No trudno, to my idziemy. Cześć dziewczyny! Tomek, cześć.
-Cześć! Ty to jednak debil jesteś.- Oświadczył mi Tomasz.
-Wiem. Powiedz mi coś, czego o sobie jeszcze nie słyszałem.- Spojrzałem na Martę.
-Cześć. Szymon, może jutro zrobimy jakieś gry w klubie, co?- Żegnajac się z nią, odparłem.
-Marta. Pewnie, że możemy zrobić.
-Szymon, gdzie was można spotkać?- Zapytała Jolanta.
-W klubie biznesu u Marty. Zresztą zapytaj ją o to, bo będzie zabawa. Kochane jesteście, postarajcie się przyjść.
-Postaramy się.
-To cześć.
-Pa.- Pożegnaliśmy resztę ludzi i wyszliśmy ze sklepu. Chwilkę rozmawialiśmy ze sobą o niczym, aż wreszcie Agata stwierdziła.
-Szymon, ciocia za zeszły tydzień jest zła na ciebie.
-Wiem. I przepraszam....- Stwierdziłem odruchowo, ale po chwili namysłu, nie mogąc odnaleźć jakiegoś punktu zapalnego pomiędzy mną, a Jagodą, Zanegowałem swoje pozorne przyznanie się do winy.
-Zaraz! Jak to zła, przecież nic nie zrobiłem. Czy coś zrobiłem?- Zapytałem, bo nie zupełnie wiedziałem dlaczego miałbym mieć przerąbane za nic.
-Nic nie zrobiłeś, a jest zła, bo ominęła ją zabawa.
-Ej, poczekajcie jadę z wami!- Zakomunikowała nam z daleka Iza, podbiegając w naszą stronę.
-Myślałam, że będziemy sami.
-No właśnie.- Zgodziłem się z nią.
-Czyli jednak też masz czasem dość, tego całego zamieszania?
-Mam czasem powyżej dziurek w nosie wszystkiego.
-Fajnie by było, jak miałabyś jeszcze Roberta razem z sobą.- Powiedziałem do Izabeli, kiedy już znalazła się obok nas.
-Pojechał gdzieś do rodziny z rodzicami.- Zdziwiłem się, że jej nie zabrali.
-Pytali ciebie, czy pojedziesz z nimi?
-Nie. Dlaczego pytasz?
-Jesteś jego narzeczoną, więc raczej powinniście jeździć razem. Tym bardziej, że do jego rodziny. Powinnaś ich poznać. Nie wiem, ale dla mnie, to takie logiczne, bo przecież, kiedy weźmiecie ślub, to będzie też twoja rodzina. Tłumaczyłem swój pogląd w najprostszy sposób, jaki można.
-Faktycznie i praktycznie, to masz rację.
-Jest jakaś taksówka, jedziemy.- Wsiadłem z dziewczętami do taksówki i podczas drogi rozmawialiśmy na temat rodziny. Każdy w inny sposób widział to, co powinno się, a czego nie powinno się robić. Głupie co? Przecież patrząc na tradycje, to wszyscy jesteśmy Polakami, ale różnice pomiędzy nami, są przeogromne. Dojechaliśmy do Agaty. Kierowca, jak to zwykle bywało nie chciał pieniędzy, bo jechała z nami Iza, więc poszliśmy do domu. Weszliśmy i w salonie spotkaliśmy Jagodę i Andrzeja.
-Cześć Szymon.
-Cześć Jagódko. Andrzej wstał i podał mi dłoń.
-Cześć. Musimy porozmawiać na osobności. Chodź do mojego gabinetu.- I poszliśmy. Zamknął drzwi za sobą i powiedział.
-Szymon, nie pisze się takich rzeczy do firmy. Wszyscy mnie pytają teraz, gdzie mnie pocałować, a Dyrektor działu rozliczeń, powiesił to sobie na gazetce i nie pozwala zdjąć.
-Podobało mu się?
-Tak. Ale nie o to chodzi.
-Odpowiadaj, że to nie twój tyłek, tylko mój.
-Szymon! Czy ty w ogóle słuchasz tego, co ja do ciebie mówię?
-Przecież napisałem prawdę.- Oznajmiłem mu.
-Tak, ale teraz wszyscy chcą, żebym pisał o wszystkie głupoty pisma, zresztą nie tylko ja.
-Mam to wyprostować?- Zapytałem dla pewności.
-Ty już lepiej nic nie prostuj. Zostaw to tak, jak jest.
-To o co chodzi?
-Dlaczego nie powiedziałeś nam, że robisz piknik?
-A więc to, o to chodzi?
-Tak też. Wszyscy żałują, że nie pojechali.
-Przecież macie Agatę w domu, nie mówiła wam?
-Podobno to było tajne przez poufne.
-Tylko dla Izy i Marty.- Stwierdziłem.
-Dlaczego?- Nie zrozumiał.
-Chłopaki im się oświadczali.
-To dużo tłumaczy.
-Przecież byli rodzice Izy i Roberta.
-Mówiła, że żadnego z rodziców nie będzie.
-No, jak to nie? Przecież wiedziała, bo rozmawiałem z nimi i mówiłem jej, po co do nich idę.
-A dlaczego wszyscy wzięliście śluby?
-Skoro wszystkich poznałem, to musiałem ich ze sobą ożenić.
-Ty faktycznie jesteś jakiś dziwny. Zaraz..., a ja i Jagoda?
-Was nie poznałem, tylko uzmysłowiłem wam, że się kochacie.
-Niby tak, ale zaręczyny... .
-Za każdym razem będziesz do tego wracać. Baw się z nią, a nie jęczysz. I do ślubu się wam nie mieszam. Co tak patrzysz?- Spoglądał na mnie tak, jak gdybym zrobił coś, co jest mu zupełnie nie na rękę.
-No właśnie, bo miałeś być świadkiem.
-Nie mogę. Nie mam osiemnastu lat. Ale w kościele katolickim wystarczy, że masz bierzmowanie.
-Jest tylko jeden, niewielki, problemik. Nie mam bierzmowania.
-Dlaczego?
-Nie chodziłem na religię od piątej klasy.
-To wiele tłumaczy. Ale jesteś katolikiem?
-Tak. Tylko nie podoba mi się podejście księży do ludzi mających uprzedzenia. Czasem są do rany przyłóż, ale większość z nich jest nastawiona do człowieka tak, jak gdybyś nie miał innej możliwości, a przecież jest dużo osób, odrzucających nauki kościoła.
-Pojedyncze jednostki zawsze działają na niekorzyść danej instytucji. Tak, jak ten twój papierek z wytłumaczeniem u mnie.
-Nie chcą pieniędzy?
-Nie przesadzaj, sam bym to zapłacił dla spokoju.
-Tak myślałem. Dlaczego w gabinecie nie masz drugiej linii telefonicznej?
-Mam obie, ale telefon służbowy jest na biurku.
-Łatwiej z niego zadzwonić.
-Właśnie. Dobra, chodźmy do dziewczyn.- I poszliśmy do salonu.
-Szymon, dzisiaj znów przeszedłeś samego siebie.- Powiedziała Jagoda, jak tylko wszedłem z Andrzejem do salonu.
-Musicie wszystko powtarzać? Paple.
-Tak, bo jakby nie ty, to byłby chroniczny brak tematów.
-Muszę przestać to robić.
-Ty nigdy nie przestaniesz. To samo mówiłeś ostatnio. Andrzej pokazał mi pismo, jakie razem z Agatą wysmarowaliście do jego pracy w sprawie tego telefonu, ale się uśmiałam.
-Agata ostrzegała mnie, że będzie polewka w firmie, ale że będą chcieli więcej takich głupich pisemek, to uświadomił mi Andrzej przed chwilką.
-No coś ty?
-Teraz o wszystko się czepiają i chcą pisma od wszystkich na wszystko. Znaczy znaleźli sobie rozrywkę.
-Toś nabroił.- Ironizowała Jagoda.
-Wiem, przepraszam.
-A co tam u was?
-Jak gdyby się już nie pochwaliły tobie.
-Pochwaliły ciebie za nową grę.
-No tak. A ja już myślałem, że warto zrobić sobie założenie, że coś tutaj może zostać w naszym gronie.
-Powiedz mi coś. Przecież nie przegrałeś. Po co to zrobiłeś?- Zapytała Izabela.
-Z nudów i z ciekawości. No i może jeszcze, żeby dać Joli możliwość zdenerwowania Agaty za to, że pocałowała ją w usta. Dlaczego pytasz?
-Wiedziałam.- Powiedziała Agata.
-Tak tylko chciałam wiedzieć.- Odparła Iza.
-Jasne.
-A więc się nudziłeś.
-Tak. Z nimi to nie gra, są za ładne.
-Dziękuję, nigdy tego nam nie mówisz.- Powiedziała Iza.
-Jestem, jaki jestem.- Wzruszyłem ramionami.
-Chodźcie zrobimy kolację.- Powiedziała Jagoda.
-No dobra. To, co robimy?
-Jedzenie.
-No tak, ale co?
-Nie wiem. Myślałam, że ty coś wymyślisz.
-Wiesz Jagoda, co bym zjadł? Pizzę.- Powiedział Andrzej i spojrzał na mnie.
-Długi czas przygotowania.
-We Włoszech robią w pół godziny.
-Bo mają przygotowane ciasto. Tylko je formują i nakładają sos, ser i inne dodatki. A samo wyrośnięcie ciasta drożdżowego, to z pół godziny. To może zapiekanki.
-Może być. To chodź, idziemy zrobić.- Zainicjowała początek wspólnej pracy w kuchni Jagoda.- I poszliśmy do kuchni.
-Chleb, czy bułki?
-Mnie tam wszystko jedno.
-To zróbmy z tego i z tego.- Podczas przygotowania Jagoda wypytywała mnie, o zeszły weekend. Odpowiadałem jej na pytania do czasu, gdy dotarła do miejsca, w którym urwał mi się film.
-Agata mówiła, że się z rana nieźle załatwiliście z Darkiem i Piotrkiem.
-Tak. Podobno nawet śpiewaliśmy. Wiesz, że na koniec dnia naliczyliśmy prawie półtora tysiąca ludzi na naszym pikniku?
-Szymon, ty zawsze robisz takie zamieszanie wokół siebie, że każdy z ciekawości przyjdzie zobaczyć, co wymyślasz.- W pewnym momencie podczas przygotowania, weszliśmy sobie w drogę.
-Ale bym ciebie przytuliła.
-To w czym widzisz problem?
-Nie naciągasz żadnych zasad.
-Nie. Jeśli tego naprawdę potrzebujesz, to nie.- I przytuliła się do mnie.
-Wiesz co, Jagódko? Chciałbym mieć kogoś takiego jak ty, jako swoje sumienie.
-Po co to tobie?- Opowiedziałem jej to, co zrobiłem z Ginterem i spółką. Wysłuchała i jasno zadała mi pytanie.
-Co oni takiego zrobili, że zasłużyli na taką karę?- Odpowiedziałem jej na to pytanie. Zrobiła dziwną minę.
-To dlaczego nie dałeś im tam zdechnąć?
-Bo było powiedziane, że jak wchodzą tankom w drogę, to piach. Ale Tomek i Komendant lepiej, żeby nie mieli niczego do ukrycia.
-Nie chciałeś ich pozabijać, prawda?
-Chciałem. Ale nawet Tomkowi zrobiło się ich żal w pewnym momencie, a mnie nie. Dlatego potrzebuję kogoś, kto mi powie, co jest dobre, a co nie. Podejmiesz się zadania?
-A jeśli ja się nie zgodzę, to kogo obarczysz takim ciężarem?
-Jakiegoś Aniołka. Bo przecież Anioły, po to są.- Zastanowiła się chwilę i powiedziała.
-Dobrze, ale nie będziesz interpretował na swój sposób tego, co ode mnie usłyszysz?
-Dobrze. Zgadzam się.
-Masz jeszcze jakiś dylemat?
-Darek oświadczył się Joasi. Wyciągnąć go z tego bagna, czy nie?
-Jeśli możesz, to jej pomóż, ale tylko jeśli on tego zechce.
-Musi, bo innej możliwości nie będzie.- Przytuliłem ją, a w tej naszej bliskości poczułem jej spokój. Spojrzałem w te zielone oczy, miałem dziwną chęć ją pocałować i prawie że to zrobiłem, lecz ona zasłoniła mi usta dłonią.
-Szymon, twoja obietnica.
-Widzisz i już ratujesz mi życie.
-Nie możesz nic zrobić z tą obietnicą?
-Mogę i chcę, ale czy powinienem? Na pewno powinienem zapytać mojego sumienia. Jak mówisz, zrobić to, czy nie?
-Swobodniej będę się czuła, odpowiadając na twoje pytania, jeśli zdejmiesz to z siebie.
-W takim razie, muszę zapytać ciebie raz jeszcze. Jagódko nocą, gdy księżyc był w pełni swej okazałości, czasie kiedy twym sercem zawładnęła złość na ukochanego w stosunku do trzeciej kochanej przez ciebie osoby, dałem tobie obietnicę, która upierdliwia nam obojgu życie i uniemożliwia tobie swobodne udzielanie mi porad związanych z tym, co zamierzam zrobić. Które to, będą zawsze odbierane przeze mnie w odpowiedni sposób i należycie z twoim słowem wykonywane. I tylko pod tym warunkiem zgadzam się na zadanie tobie takiego pytania. Czy mogę ją złamać?
-Tak. Ale odpowiesz mi na jedno pytanie. Dlaczego mnie dręczysz w ten sposób rozwiązując tą obietnicę?
-Bo nie mogę jej zdjąć, tylko złamać pieczęć i zamienić na inną.
-A skąd wiesz, że ciebie kocham?
-Kochasz wyobrażenie o mnie. W sumie, to to samo. Więc jest to normalne. O moim życiu nie wiesz nic. Jestem cichy, spokojny i opanowany. A tutaj przyjeżdżam, bo was kocham i nic mnie u was nie ogranicza. Tutaj mogę się wyluzować i będąc w gronie przyjaciół, zawsze zrobić coś idiotycznego. Czasem tylko upuszczam kapkę złości, jak z tymi fiutami z Niemiec, którzy wywinęli ten numer Marcie. Ale się wściekłem, gdy się o tym dowiedziałem. Dobrze tylko, że minęło troszkę czasu i udało mi się to wyprostować, bo bym ich pozabijał bez mrugnięcia okiem za zniszczenie czyjegoś życia.
-Ty nie dasz nam nic zrobić, prawda?
-Tak.- Popłakała się i wybiegła, mijając Andrzeja, który szedł do nas do kuchni zobaczyć, ile jeszcze czasu nam zajmie zrobienie zapiekanek. Wszedł do kuchni i zapytał?
-Co się znów stało?
-Sumienie mnie opuściło. Chodź, wyciągniemy zapiekanki i zaniesiesz jej na górę.
-Jak to twoja wina, to może…?
-Nie. To ty powinieneś iść. Jak zaniesiesz jej ty, to wyżali się tobie. Jeśli zrobię to ja, będzie to następny kamień milowy w waszym porozumieniu.- W drzwiach stanęła Jagódka.
-Nie opuściło ciebie sumienie i nie opuści.
-No widzisz?- Powiedział. Mrugnąłem do niego, a on pokazał mi, żebym ją przytulił, więc ją przytuliłem.
-Dziękuję.- Powiedziałem przytulając ją, do niego.
-A ja przepraszam.- Odparła ona.
-Nie masz za co. Czasem pewne rzeczy robię instynktownie. I wiesz co? Nie powinnaś przepraszać za to, jaka jesteś cudowna.
-Chodź, wyjmiemy zapiekanki z piekarnika.
-A tak właściwie, to o co poszło?- Zapytał Andrzej.
-Zwykłe zawirowanie. Proste niezrozumienie, taki niezapowiedziany szok.- Powiedziała.
-Myślałem, że coś poważnego, bo tak to wyglądało.- Stwierdził, nie rozumiejąc jej wywodu.
-Pomyłka. Zwykła pomyłka.- Dorzuciłem.
-Na pewno?- Zwrócił się do mnie.
-Błąd w nawigacji. Nie wpadło w tą dziurkę, w którą powinno.- Stwierdziłem.
-Co?
-Zachłysnęła się informacją.- Oznajmiłem mu.
-Słucham?- Zdziwił się jeszcze bardziej. Stanęła na wprost niego i uśmiechnęła się. Nienawidziłem, kiedy robiła to ze mną. Ale ten uśmiech, razem z tą aparycją i do tego ta delikatność, seksapil, oraz świadomość tego jej dobrze dobranego słownictwa, wyższej inteligencji zrozumienia drugiego człowieka, było czymś, czego brakuje mi w innych kobietach do tej pory. Poważnie.
-Po prostu nie zrozumiesz kobiety. Szymon też nie rozumie, a i tak wszystkie go kochają. Ja ciebie też kocham, bo niczego to nie zmienia. Wy chłopaki jesteście jednak niedojrzali uczuciowo, bo nie umiecie okazywać uczuć. Dla was, to jest takie… niemęskie. Nie przejmujcie się, ponieważ wy wszyscy tacy jesteście i muszę do tego przywyknąć, bo to się nigdy nie zmieni.
-Widzisz Andrzej? Trzeba tylko przywyknąć.- Stwierdziłem.
-Tak. Do pewnych sytuacji z wami w roli głównej będę musiał przywyknąć.- Oznajmił nam. Roześmialiśmy się razem z Jagodą.
-Z czego się śmiejecie?- Zapytał.
-Z ciebie. Ale wiesz co? A zresztą..., po co to roztrząsać, jak i tak pewnych rzeczy nigdy nie zrozumiemy w kobietach.
-Z kobietami, to tak jest i trzeba... .
-Przywyknąć. Po prostu przywyknąć.- Powiedziała kończąc jego zdanie.
-No tak.- Stwierdził. Po wyjęciu zapiekanek zanieśliśmy je na stół.
-Dziewczyny, chodźcie!
-Macie łagodniejszy ketchup.- Zapytałem.
-Tak, z Międzychodu. Siedź przyniosę.- Stwierdziła Jagoda.
-Szymon, tutaj jest cebula. Mogłeś sobie darować.
-W tych z bułek od góry nie dałem cebuli, złośnico.- Ucieszyła się, podskakując.
-Dziękuję.- Pewnie dlatego, że nie pomyślała, iż o niej nie zapomnę.
-Nie ma za co.- Przyszła Jagódka z ketchupem. Podała mi go, mówiąc… .
-Proszę. Ten, jest łagodniejszy.
-Dziękuję.
-Co dzisiaj robimy?
-Dlaczego wszyscy od razu patrzycie na mnie?
-Bo ty masz zawsze coś w zanadrzu.
-Mam w zanadrzu, hm.
-Przestań się boczyć. Coś wymyślimy.
-Wiem. Zawsze coś wymyślamy. Tylko, że nie o to chodzi.
-A o co?
-Nie powinno mnie tutaj dzisiaj być.
-Będziesz miał kłopoty?
-Nie o to chodzi, to bzdurka. Tylko pewnie Darek jutro będzie chciał porozmawiać o sytuacji w miasteczku, a ja nie wiem, co mu powiedzieć.
-Przecież tam się nic nie stało.
-Stało się. Tylko, że ty nie zauważyłaś.
-Co zrobiłeś?- Zapytała Jagoda.
-Wygłupiłem się, bo się wystraszyłem. A oni okazali się być w porządku chłopakami.
-Wystraszyłeś się. Czyli jednak się boisz?- Stwierdziła Agata.
-Mam o kogo, to się boję.
-Czasem ciebie nie rozumiem.
-Agata zostaw ten temat.- Powiedziała Jagoda widząc, że nie pasuje mi ten temat i dodała.
-On na pewno miał powód do takiej reakcji.- Agata naskoczyła na swoją ciocię.
-Wiesz, co się stało!?- Zapytała Jagodę.
-Nie.
-To dlaczego go bronisz!?
-Bo tak trzeba.
-Dlaczego tobie wszystko zawsze uchodzi na sucho?- Powiedziała, ale już spokojnie.
-Nie uchodzi.
-Jak to nie? Zawsze o cokolwiek ciocia nie miała do mnie pretensji, to nigdy żadne z nich mnie nie broniło. A ciebie, to już następny raz ktoś tutaj broni. Ktoś…, oni oboje.- Spojrzałem na Jagodę, a potem na Andrzeja.
-Bronicie mnie?- Jagoda z Andrzejem spojrzeli na siebie.
-Czasem Agata jest na ciebie zła, a my nie wiemy dlaczego i z tego powodu z nią często rozmawiamy w twoim temacie.- Stwierdził Andrzej.
-Nie bronimy ciebie, tylko szukamy rozwiązania jej sposobu spojrzenia na twój świat, a tylko czasem uświadamiamy jej błędny sposób myślenia.- Dorzuciła Jagoda.
-Czyli jednak potrafisz być zła na mnie.- Oznajmiłem jej swoje spostrzeżenie.
-Oj przestań się tak puszyć!
-Czasem chodzi wściekła na coś, a to jednak na ciebie. A ja się zawsze zastanawiam, co takiego ją ugryzło, a to ty ją doprowadzasz do białej gorączki.- Zwróciłem uwagę na to, co Jagoda powiedziała tym razem.
-Iza, powiesz mi coś. Czy ona jest zła na mnie w czasie, kiedy jestem w Zielonej?
-O dziwo nie.
-Czyli to jest złość na samą siebie, że nie potrafi mnie zatrzymać na miejscu przy sobie.- Powiedziałem końcówkę centralnie do niej.
-Odwalcie się!- Powiedziała z wyrzutem Agata i wybiegła z domu. Wszyscy patrzyli na mnie, a ja siedziałem cholernie zadowolony z siebie.
-Specjalnie to robisz, co?- Zapytała widząc moją dumę Jagoda.
-Aż tak widać?
-Idziesz, czy ja mam iść?- Znów zwróciła się do mnie. Przemyślałem swoje postępowanie i uznałem, że chyba lepiej będzie, jeśli to ja oberwę po uszach, więc… .
-Idę.- Odparłem.
-Tak więc, jeśli ty idziesz, to Agata pewnie jest za domem, przy Dębie. Dlaczego cały czas się cieszysz?
-Bo wreszcie mi się udało.
-Wkurzyć ją?
-No. Fajnie, co nie?
-Ty to chyba jednak debil jesteś?- Powiedziała Iza.
-Nie chyba, a na pewno.- Wstałem ukłoniłem się i powiedziałem.
-Dziękuję. A…, i za chwilkę przyjdziemy.
-Tak się tobie… tylko wydaje.- Powiedziała Jagoda.
-Zmierz mi czas.
-Dziesięć minut. Stwierdziła Jagoda. Odwróciłem się i oznajmiłem jej, że… .
-Przyjmuję zakład. Ja obstawiam sześć.- Powiedziałem.
-Osiem dla równowagi.- Zaklepała Iza.
-Piętnaście, bo im dłużej nie wyjdziesz, tym gorzej ją udobruchać.- Stwierdził Andrzej.
-Przegrani składają się na weekend wygranemu.- Powiedziała Iza.
-Dobrze.- Przystałem na taki układ.
-Nie ma sprawy.- Powiedział Andrzej.
-To, czas start.- Stwierdziłem i wyszedłem z domu. Z tyłu faktycznie stał jakiś dąb, a za nim na ławce siedziała Agata.
-Chodźmy do domu. Przepraszam ciebie pszczółko, to moja wina. Zrobiłem to specjalnie, żeby wreszcie zobaczyć ciebie zdenerwowaną.
-Nie, to ja przepraszam.
-Nic nie zrobiłaś.
-Wiem. Nie jestem zła, tylko zawiedziona.
-Czym ciebie zawiodłem?
-Swoim zachowaniem.
-Ale skłamałaś, że się na mnie nie złościsz.
-Wiem i przepraszam.
-Chodź do domu, Jagoda mówi, że się przeziębisz, bo jest już zimno.- I ją pocałowałem. Nie odwzajemniła pocałunku.
-Chodźmy.- Wstałem i pomogłem się jej podnieść.
-Wiesz, że wszyscy obstawili, ile czasu zajmie mi udobruchać ciebie?
-Ile podałeś?
-Sześć.
-Dał ktoś mniej?
-Nie, wszyscy przekroczyli. 6;8;10 i 15.
-Piętnaście minut dała ciocia?
-Twój tata.
-Ciocia bardzo w ciebie wierzy.
-Wiem. Ale zawsze możemy im zrobić na złość.
-Chyba sobie jaja robisz.
-Wchodzimy?
-Pewnie.- Weszliśmy do domu i o dziwo zmieściłem się w czasie sześciu minut.
-Ej, to niesprawiedliwe. Oni to ukartowali.
-Szymon, o czym ona mówi?
-Zanim wyszedłem za tobą, to wszyscy wzięliśmy i założyliśmy się, ile czasu miałem przyjemność ciebie uspokajać. I jak mi poszło?
-Pięć minut pięćdziesiąt trzy sekundy.
-Wygrał weekend.- Powiedziała Jagoda.
-Głupi jesteś. Aż tak ich wkręciłeś?- Wszyscy spojrzeli na mnie.
-Nie. Ona kłamie. Nic nie ukartowaliśmy.
-Szymon by tego nie zrobił.- Powiedziała Jagoda.
-Widzisz, znów ciebie broni.- Powiedziała z wyrzutem.
-Bo mnie kocha, bo mnie lubi, bo ma duże oparcie w nas. Ponieważ jest kobietą o zdrowym sposobie myślenia. A poza tym wszystkim, to ona jest tutaj moim sumieniem.- Agata zmarszczyła czoło.
-Zaraz, coś ty powiedział?
-Że mnie lubi, kocha, szanuje i jest szanowaną osobą. To tak w skrócie.
-Rozwiń to tak, jak przedtem.
-To moje sumienie, zawsze dowiaduje się od niej, czy dobrze, że coś zrobiłem, czy też źle.
-Dziwnie zabrzmiało, prawda?- Powiedział Andrzej.
-Takie zbliżeniowe.- Dodała Agata.
-Iza, broń mnie.- Powiedziałem.
-Wiem, że tego nie ukartowałeś.
-Widzisz? I to jest zdrowe podejście do sprawy.- Powiedziałem do Agaty.
-Chcecie ten weekend?- Spytała Jagoda.
-Może uznajemy, że wszyscy uczestnicy konkursu otrzymają nagrody i wyróżnienia, dla zasady. Więc pojedziemy wszyscy na weekendowy wyjazd. Co ty Iza na to?
-Sama?
-Nie. Razem z nami i zabierz ze sobą tego swojego świniopasa, wasza wysokość.
-Zaraz dostaniesz kopniaka, jak jeszcze raz nazwiesz go w ten sposób.
-Wiecie, że świniopas... .
-Masz kopa!- Wstaliśmy i zaczęliśmy się ganiać dookoła stołu. A ja mówiłem dalej.
-Pojechał z rodzicami do rodziny i nie zabrał swojej narzeczonej i żony. To dopiero idiotyzm. Nawet jej nie zaproponował.- Zatrzymałem się obok Jagody, która to, złapała Izę za rękę i powiedziała.
-Usiądź dziecko tutaj, obok mnie.- Gdy usiadła, zapytała ją.
-Powiedział tobie, że jedzie?
-Tak.
-To dlaczego nie powiedziałaś, że jedziesz z nimi?
-Nie poprosił.
-Nie chcesz poznać jego rodziny?
-Chcę.
-To wychodź z inicjatywą. Tak samo jeśli będziesz jechać do swojej rodziny, zabieraj go. Zawsze to łatwiej zaprosić rodzinkę na ślub, jeśli znają narzeczonego. No oczywiście nie do wszystkich się wybierzecie, ale do tych, których macie najbliżej siebie, powinniście pojechać i przedstawić im swój wybór. Tak należy zrobić. To kwestia dobrego wychowania i wyrachowania w stosunku do osób będących w waszych rodzinach.
-Nie spojrzałam na to w ten sposób.
-Widzisz, zawsze warto się poradzić. Ciocia prawdę tobie powie.
-Szymon..., przestań czarować.- Powiedziała błagalnie Jagódka.
-Ale bawić, to ona się nie umie.- Stwierdziłem chyba w złym momencie..., bo za chwilkę Usłyszałem głos Jagody.
-Dziewczyny, dowalmy mu poduszkami.- I wszystkie pobiegły do salonu po poduszki, a ja wbiegłem do gabinetu Andrzeja i wlazłem do szafy za drzwiami, w której wisiały tylko dwa garnitury. Słyszałem, jak ktoś wszedł i głos Agaty, który powiedział, że "Pewnie jest pod łóżkiem u mnie, albo w gościnnym.".
-To idziemy zobaczyć.- I wyszły. Za chwilkę ktoś jeszcze wszedł, ale ktoś cięższy, bo podłoga skrzypiała pod jego ciężarem. Słyszałem, jak otworzył barek i wyciągnął grube szkło, które miało dość specyficzny tępy dźwięk. Postawił na biurku, stwierdziłem po odgłosach i otworzył drzwi w szafie.
-Siedź jeszcze chwilkę, bo one jeszcze tutaj wpadną.- Powiedział do mnie. I wyciągnął z drugiej strony butelkę białego wina.
-Powiem kiedy.- Dodał spoglądając na mnie. Zamknął drzwi w szafie. Słyszałem, jak otworzył wino i nalewał, ale do grubych szklanek? Uchyliłem kawałek drzwiczki, robiąc szparkę. Spojrzałem na to, co robił w tym czasie, a on nalał wino w kieliszki. Ale, po co mu grube szkło? Wyciągnął z biurka jeszcze jedną butelkę i ledwo ją otworzył, drzwi w biurze otworzyły się.
-On musi być tutaj. Stwierdziła stanowczo Agata.
-Widzisz go? Nie? To chyba logiczne, że znajdzie się, kiedy poduszki wrócą na swoje miejsce.- Oznajmił spokojnie Andrzej.
-Dobra, chodź Iza, zaniesiemy je do salonu.
-Jak będziecie szły z powrotem, to krzyczcie, że jesteśmy w gabinecie i żeby przyszedł.- Powiedziała Jagoda. Kiedy wyszły i usłyszałem, że są na schodach wyszedłem z szafy. Jagoda spojrzała na Andrzeja.
-Nie wiedziałeś?- Rzuciła w jego kierunku.
-Widziałem go, kiedy brałem wino, ale on się nie chowa dlatego, że chcecie mu natrzaskać, tylko dla zabawy.
-Właśnie, bo później zawsze Agata układa włosy, bo się jej poplątają, a ja chciałem tego uniknąć i zaoszczędzić jej troszkę czasu na siedzeniu i czesaniu tego mopa na głowie.
-Jakiś ty rycerski. Siadaj.- Usiadłem z nimi i pomyślałem sobie, że może przegiąć strunę i zrobić dziewczynom jakiś kawał. Jagoda patrzyła na mnie i w końcu powiedziała.
-Nawet o tym nie myśl.
-Ale o czym?- Zapytałem, udając niewiniątko.
-Ty już wiesz, o czym. Nie rób tego.
-No dobra.- Reszta wieczoru wyglądała standardowo. Rozmowy i takie tam głupotki, nic szczególnego znaczenia dla mnie. No może poza seksem, bo Iza pojechała do domu i wreszcie byliśmy sami. Ale tego, to ja już nie przepiszę.
Dodaj komentarz