Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Źródło Młodości (część 1)

Kraków, Uniwersytet Jagielloński
Wydział Archeologii, gabinet 213.

Na parapecie starego gmachu siedziała gołębica, leniwie przymykając powieki. Za szybą, w dusznym, pachnącym kurzem i pergaminem pomieszczeniu, doktor Sara Brzezińska, lat czterdzieści pięć, pochylała się nad mapą.

Jej długie, brązowe włosy z lekkimi pasmami siwizny opadały swobodnie na ramiona. Mimo upływu lat i znoju licznych ekspedycji, była kobietą, którą trudno było przeoczyć. Pełne biodra, wysoki wzrost, ale to jej biust – duży, ciężki, naturalny – niezmiennie przyciągał spojrzenia studentów, choć ona sama zdawała się tego nie zauważać. A może tylko udawała?

Na stole leżały zdjęcia satelitarne Amazonii – świeże, przysłane z Niemiec. Jeden z sektorów południowo-zachodniego Peru przedstawiał coś… niezwykłego. Geometryczne ślady pod koronami drzew, których wcześniej nie zarejestrowano. Prawdopodobnie miasto. Opuszczone. Nieznane. Możliwe, że inkaskie, ale bez klasycznych cech zabudowy Cusco.

A może coś starszego?

Sara uniosła głowę. Cień uśmiechu przeszedł przez jej twarz.

W ciągu trzech tygodni załatwiła grant, sprzęt, transport do Manaus i podstawowe pozwolenia lokalnych władz. Ale jedno pozostawało problemem: kto jej pomoże w tej wyprawie?

Nie mogła zabrać starych kolegów – za dużo pytań, za mało siły. Teren miał być trudny, błotnisty, z niepewnym dojazdem łodzią i pieszo. Musiała znaleźć dwóch silnych, wytrzymałych chłopaków, którzy poradzą sobie z noszeniem sprzętu naukowego, a jednocześnie będą potrafili milczeć wtedy, gdy będzie trzeba.

Znała ich z nie najgorszych ocen z wcześniejszych luźnych rozmów.

– Tomasz i Marek... – mruknęła pod nosem, biorąc do ręki kartki z ocenami.
– Jeden trenuje pływanie, drugi podnosi ciężary. Obaj kumaci, błyskotliwi. I… – zerknęła znacząco przez okulary – dość... estetyczni.

Nie był to warunek oficjalny. Ale nie była też ślepa. W tej wyprawie – czuła to – będzie liczyło się coś więcej niż tylko mięśnie i notatki z wykopalisk.

* * *

Kilka dni później, duża aula wykładowcza.

Sara podeszła do Marka i Tomka po zajęciach z epigrafiki. Ubrana w prostą lnianą koszulę i szeroką spódnicę do kostek, wyglądała bardziej jak artystka niż wykładowczyni. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by chłopcy poczuli, że mają do czynienia z kobietą, która wie, czego chce.

– Mam do was propozycję. – powiedziała cicho, z tym spokojnym, lekko zmysłowym tonem, który powodował, że studentki zazdrościły jej charyzmy. – Ekspedycja do Amazonii. Trzy osoby. Ja, wy… i coś, co może zmienić historię naszej dyscypliny.

Chłopcy spojrzeli po sobie. A potem zgodnie kiwnęli głowami, bo to lepsze niż siedzenie tutaj i nauka.

* * *

Manaus, Brazylia — Tydzień później.

Tropikalne powietrze uderzyło w nich jak ściana wilgotnego jedwabiu. Tomek, mimo że trenował pływanie od lat, jeszcze nigdy nie czuł się tak... mokry, zanim zdążył się nawet spocić. Marek od razu zdjął plecak i wytarł kark.

Sara wyszła z terminala lotniczego jako ostatnia. Miała na sobie luźną, białą koszulę z lnu, która przylegała do ciała w najdelikatniejszy sposób — a jednocześnie całkowicie nie radziła sobie z tropikalnym upałem. Na tle bladego materiału, sutki rysowały się wyraźnie, twardniejąc w odpowiedzi na zmianę temperatury.

Żaden z chłopaków nie powiedział ani słowa. Ale obaj zobaczyli. I obaj to zapamiętali.

– Tu zaczyna się prawdziwa praca – powiedziała Sara, zakładając przeciwsłoneczne okulary.– Mamy trzy dni łodzią, potem pieszo. Wszystko, czego potrzebujemy, mamy w tych skrzyniach. Resztę dźwigacie wy.

Uśmiechnęła się delikatnie i przeszła obok nich, pachnąc... inaczej niż wcześniej. Tropikalne powietrze zaczęło mieszać się z czymś bardziej osobistym. Potem pojawił się jeszcze jeden zapach: wilgoć, świeżość lasu deszczowego i coś lekko ziemistego, słodkawego.

* * *

Dzień 5 — Obóz nad rzeką, w pobliżu zaginionego miasta

Byli już głęboko w Amazonii. Nad ich głowami rozpościerały się gęste sklepienia liści, niebo było widoczne tylko w postaci rozświetlonych smug. Rzeka, która płynęła obok ruin, była nierealnie czysta — jakby nie należała do tego świata.

Sara stała na brzegu i wpatrywała się w nią w milczeniu. Miała na sobie szorty i cienką bokserkę, która z każdym krokiem coraz bardziej przyklejała się do jej ciała. Jej biust poruszał się ciężko i rytmicznie, mimo że trzymała plecak z notatnikami przyciśnięty do piersi. To nie pomagało.

Tomek i Marek walczyli z namiotami. Pot spływał im po torsach. Obaj byli wysportowani, w krótkich spodenkach, bez koszulek — i z każdym dniem coraz bardziej zdani na siebie nawzajem.

– To tu – powiedziała Sara, wskazując na fragment porośniętego mchem zawalonego pomnika.

Podeszli. Na kamieniu, który wyglądał na kilkaset lat stary, znajdowało się wyrycie:

    „Gdy w pełni księżyc wzniesie się nad rzeką, ciało mężczyzny stanie się darem. A dusza – przynętą.”

– Co to znaczy, pani doktor? – zapytał Marek, czując, że ciarki przechodzą mu po plecach.

Sara nie odpowiedziała od razu. Przesunęła dłonią po napisie, potem położyła rękę na karku Marka, nieco dłużej niż trzeba.

– To znaczy, że musimy zostać tu co najmniej tydzień. Do pełni.

Spojrzała na rzekę. Ta błyszczała cicho, leniwie, niepozornie.

– I bardzo uważać, komu ufamy, kiedy zapadnie noc.

* * *

Wieczorem tego samego dnia, kiedy skończyli kolację, Sara zaprosiła chłopaków do wspólnego rozstawiania sprzętu badawczego. Pomiędzy analizą glonów i osadów zaczęła opowiadać o lokalnych legendach:

– Woda tutaj ma podobno właściwości oczyszczające… ale i erotyzujące. Wiecie, że miejscowe plemię wierzy, iż kąpiel w tej rzece „budzi ogień w nasieniu”?
– Czyli co… działa jak afrodyzjak? – zapytał Tomek, lekko rozbawiony.

– Coś więcej. Według nich, w tej wodzie mężczyzna staje się bezbronny wobec swoich pragnień. – odpowiedziała Sara, poważniejąc.

Potem sięgnęła do skrzyni i wyjęła niewielki woreczek z zasuszonymi korzeniami.

– To roślina Tlaloca. Używana w starożytnych rytuałach płodności. Ponoć wystarczy kilka gramów, by przez trzy dni mężczyzna nie był w stanie „ochłonąć” bez pomocy.

Zamilkła. A potem, patrząc obu w oczy, dodała z uśmiechem:

– Jutro zrobię z niej napar. Potrzebuję dwóch ochotników do eksperymentu. Naukowego oczywiście.  

Chłopcy zamilkli, a w ich spojrzeniach pojawiło się coś nowego. Nie tylko zaciekawienie czy młodzieńczy entuzjazm, ale napięcie – nieokreślone, pulsujące, jakby powietrze między nimi zgęstniało. Sara to dostrzegła, ale nic nie powiedziała. Jedynie uśmiechnęła się tajemniczo i wróciła do sortowania sprzętu.

Wieczór w dżungli miał swój rytm. Dźwięki owadów narastały niczym orkiestra. Gdzieś daleko rozległ się krzyk małpy kapucynki, a w zaroślach zaszeleścił wąż wodny. Chłopcy rozpalili ognisko przy kamiennym kręgu, który wyglądał na pozostałość po czymś rytualnym. Sara uznała to za dobry znak — jakby ktoś przed nimi już tu był, zrobił miejsce i odszedł. Albo... nigdy nie wrócił.

Marek siedział przy ogniu i czyścił nóż. Jego mięśnie naprężały się przy każdym ruchu, a skóra błyszczała od potu i popiołu. Tomek w tym czasie mył menażki w rzece, ale co chwilę spoglądał w stronę brzegu. Nie na wodę. Na Sarę.

Ona zaś, klęcząc przy skrzyni z próbkami, wyjęła szklaną fiolkę i ułożyła w niej pokruszone części korzenia. Przysunęła ją do nosa i zamknęła oczy. Zapach był słodki, korzenny, wraz z dziwną nutą przypominającą coś pierwotnego. Pragnienie? Żywioł? Albo jakby ktoś obudził w niej wspomnienie, którego nigdy nie miała.

— Jutro o świcie. Napar będzie gotowy — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do nich.

Gdy wróciła do ognia, Marek od razu podniósł wzrok.

— I co, pani doktor? Przejdzie test?

— Przejdziemy go wszyscy — odparła spokojnie. — Ale ostrzegam: nie będzie to zwykłe badanie.

Spojrzała w ich oczy. Znała już ten rodzaj męskiej ciekawości. I znała jego cenę.

BrutuS

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i przygodowe, użył 1437 słów i 8383 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Rebus

    Ciekawe opowiadanie. Pisz dalej.

    19 godz. temu