Dzień 6 – Amazonia, poranek.
Dżungla obudziła się chwilę przed nimi – dźwięki cykad, ptaków i wibrujących w powietrzu owadów zlewały się w niemal muzyczną symfonię. Powietrze było już gęste i wilgotne, a pierwsze promienie słońca wpadały przez liście niczym złote igły.
Sara siedziała boso przy małym palenisku, trzymając w jednej ręce metalowy dzbanek. Z niego, unosił się intensywny zapach – korzenny, słodki, nieco pikantny.
Spędziła całą noc, leżąc w namiocie i nie mogąc zasnąć. Jej ciało również reagowało na ten równikowy klimat. Koszulka lepiła się do skóry, a piersi były nabrzmiałe i wrażliwe. Sutki pulsowały w rytmie jej własnego serca. Nie nosiła stanika — w takich warunkach byłby tylko przeszkodą.
Marek i Tomek już nie spali – byli spoceni, półnadzy, zasadniczo w samych bokserkach. Leżeli w cieniu drzewa, mając powieki lekko przymknięte, a ich włosy były w nieładzie.
Widziała po nich, że chłopaki też mieli problemy z zaśnięciem, jakby nerwowo oczekiwali tej chwili.
– Czas na eksperyment – powiedziała spokojnie, stawiając przed nimi dwa kubki.
Obaj unieśli głowy, nieco mrużąc oczy od ostrego światła, które rozświetlało leśne poszycie. Widok Sary o poranku — bosej, ubranej w lekką i cienką sukienkę, która opinała się na jej pełnym ciele — zdecydowanie był trudny do zignorowania.
– To bezpieczne? – zapytał Tomek z lekkim uśmiechem.
– Bezpieczne... ale skuteczne – odpowiedziała, siadając na dużym kamieniu naprzeciwko nich. Jej piersi ułożyły się miękko na brzuchu, widoczne wyraźnie przez materiał.
Chłopcy wypili, natychmiast robiąc kwaśną minę. Pojawiła się gorycz na języku, a potem fala gorąca. Przez chwilę nie działo się nic więcej. A potem...
Impuls.
Nie było to jak zwykłe podniecenie. To przyszło jak fala ciepła, rozlewając się od podbrzusza, promieniując w dół i w górę. Czuli, jakby coś w nich pękało. Serce zaczęło bić szybciej, a oddech się spłycił, jakby zaczęło brakować im powietrza.
A potem przyszła twardość. Pulsująca. Bezwstydna.
– O kurwa… – jęknął Marek, próbując zakryć się ręką, ale materiał jego bokserek już uniósł się gwałtownie.
Tomek, zarumieniony, próbował usiąść, ale tylko bardziej uwypuklił napięcie pod cienką tkaniną.
Sara patrzyła spokojnie. Profesjonalnie. Zdecydowanie to były tylko pozory, ukryte pod płaszczykiem naukowego badania.
– Działa szybko. Intensywne. Obaj reagujecie bardzo... silnie.
Podniosła się. Podeszła bliżej nabuzowanych chłopaków. Spojrzała na nich z góry – wysoka, majestatyczna, naga pod sukienką, a jej ciało oblewało się potem. Czuła rosnące ciepło między udami. Pochyliła się do Marka, widząc na jego twarzy, że coś jest nie tak.
– Nie możesz się ruszyć? – zapytała szeptem.
– Nie... – jęknął, z zaciśniętymi oczami. – Nie potrafię tego opanować…
– I dobrze – odpowiedziała krótko.
Jej dłoń powędrowała najpierw do jego klatki piersiowej. Ciepła, pewna. Zjechała nią niżej. Przez brzuch, aż do jego bioder.
Marek otworzył oczy. Spotkały się z Sarą. Nie było w tym ani błagania, ani wstydu. Tylko jej cicha zgoda.
* * *
Sara uklękła między nimi, robiąc to delikatnie i powoli. Majestatycznie, niczym nadchodząca wieczorna mgła. Zsunęła z siebie ramiączko sukienki. Jedno, potem drugie. Tkanina opadła niemal bezszelestnie. Jej olbrzymie, pełne piersi się uwolniły i zawisły przed oczami chłopców. Każdy oddech i ruch powodował ich kołysanie.
– Wiedziałam, że ta roślina was złamie... – szepnęła.
Jej dłoń sięgnęła do Marka. Odsunęła bokserki. To, co zobaczyła, ani trochę jej nie zdziwiło. Był gotowy. Nawet więcej niż gotowy.
Powoli, bez słowa, nachyliła się nad nim i musnęła jego skórę językiem. Przesunęła się w dół. Tomek jęknął obok, odczuwając pewną zazdrość.
Nie zapomniała o nim. Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Nie będziesz czekał długo.
Chwyciła ich obu za członki. Jej dłonie były silne, zdecydowane, rytmiczne. Czasem ściskała ich razem, pozwalając napięciu narastać wspólnie. Chłopcy jęczeli cicho, nie mogąc oderwać wzroku od jej nabrzmiałych, błyszczących od potu piersi.
Sara przechyliła swoje ciało mocniej na Tomka i zamiast jej dłoni, dała mu poczuć ciężar swego biustu. Zakołysała swymi piersi, a te zaczęły obijać się naprzemiennie o boleśnie nabrzmiałego członka. Mógł poczuć śliskość jej skóry i sutki, które stwardniały do granic możliwości.
– To... tylko... eksperyment – szeptała, zaciskając dłoń na jędrnej główce jednego z nich.
Jeden z chłopaków nie wytrzymał pierwszy. Marek.
Jego członek skierowany lekko na bok, trysnął na leśną ściółkę, tworząc mleczny ślad. Wciąż boleśnie pulsował, kiedy wydawał z siebie resztki nasienia, a jego ciało drżało pod jej dłonią.
Sara podniosła się powoli, wciąż rozgrzana, a jej piersi trzęsły się lekko od przyspieszonego oddechu. Spojrzała na Tomka. Wciąż twardy. Wciąż niespełniony.
– Twoja kolej...
Poprowadziła go za rękę do namiotu. Tam czekał już cienki materac i aromat dżungli.
* * *
Tomek wszedł za nią, wciąż z pulsującym napięciem między nogami. Jego ciało aż drżało – nie z niepewności, ale z nieustającego pożądania, które napar z Tlaloca tylko wzmacniał z każdą minutą.
Wewnątrz namiotu było duszno. Powietrze stało w miejscu. Pachniało potem, ziołami i kobiecą skórą.
Sara usiadła na materacu – naga, spokojna. Jej biust, wielki, ciężki, zawisł na jej klatce piersiowej jak żywe bóstwo. Skóra napięta, sutki ciemne, twarde, skierowane lekko w dół. Piersi przesuwały się powoli przy każdym jej oddechu, a Tomek nie mógł oderwać od nich wzroku.
– Nie patrz się tak – powiedziała ostro, z półuśmiechem. – To nie teatr. To rytuał.
– Przepraszam… – wydusił.
– Nie przepraszaj. Wykorzystaj to. Pokaż, że potrafisz wziąć to, czego chcesz. Najpierw jednak… klęknij.
Zrobił to bez wahania, wyglądając niczym pies na smyczy swej pani. Sara dała mu więcej miejsca, rozchylając lekko nogi. Na czworaka, przysunął się bliżej jej ciężkich piersi, które teraz miał przed swoją twarzą.
Wzięła je oburącz i przesunęła nimi po jego policzkach, wolno i z premedytacją. Były większe niż jego głowa. Ciepłe. Miękkie. A jednocześnie pełne władzy.
– Dotknij je. Tylko dłońmi. Powoli.
Usiadł niezdarnie na kolanach i chwycił je ostrożnie. Zanurzył palce w ich masie, nie mogąc objąć ich całych. Były jak żywe stworzenia – poddawały się jego dotykowi, ale jednocześnie dominowały przestrzeń. Skóra była lepka od wilgoci, ale gładka, pachnąca... czymś dzikim. Czymś, czego nie potrafił nazwać.
Sara przysunęła jego twarz do środka.
– Zanurz się w nich. Tak jakbyś chciał się w nich zgubić.
Tomek to zrobił. Zatopił się w jej piersiach jak w miękkiej, wilgotnej jaskini. Czuł, jak ocierają się o jego twarz, jak jej sutki muskają jego usta. Sapnął.
– Teraz oddychaj tylko przez nie – nakazała.
Ledwo był w stanie pamiętać o oddychaniu, kiedy ich masa i objętość, niemal go dusiły. Jednak nie to było najlepsze, a co przyszło dalej. Sara uklękła kolanami na materacu i poprosiła, żeby on wstał. Złapała jego biodra i pociągnęła do siebie. Jego członek był twardszy niż kamień. Pulsował. Czekał.
Sara wypięła biust i przysuwając ogromne piersi do siebie, objęła nimi jego męskość. Otuliła ją całą.
Zniknął w jej biuście. Dosłownie.
– Patrz, jak cię pochłaniam. Nawet nie muszę cię brać do ust. Wystarczą moje piersi.
Zaczęła się poruszać – powoli, rytmicznie, przód-tył. Biust falował, ocierał i ściskał.
Tomek jęczał niczym w agonii. Próbował utrzymać oczy otwarte, ale nie był w stanie. Jej piersi go zamknęły, otuliły, pochłonęły.
Sarze to nie wystarczało i na tym nie poprzestała.
W pewnym momencie przerwała ruchy, odsunęła piersi i spojrzała z dołu mu w oczy.
– Teraz wejdź we mnie, ale się nie spiesz. Ja prowadzę.
Odwróciła się, uklękła przodem do ściany namiotu, wypinając się do niego. Jej pośladki były pełne, jędrne, nabrzmiałe od gorąca. Biust opadł pod nią jak ciężkie owoce, kołysząc się pod każdym ruchem.
Tomek uklęknął za nią i nakierował twardy narząd. Wszedł jednym, głębokim pchnięciem. Była gorąca. Wilgotna. Śliska. I głęboka.
Sara jęknęła, ale nie cicho. Dźwięk był pierwotny, gardłowy. Jak z rytualnego transu.
– Szybciej, głębiej. Będziesz mnie czuł przez całe życie.
– Boże…
– Nie mów do Boga! Mów do mnie!
Ruchy przyspieszyły i słychać było klaskanie ich ciał. Dźwięki stały się coraz mniej kontrolowane. Jej piersi uderzały o jej brzuch, potem o podłoże, rytmicznie wraz z pchnięciami. Były wszędzie. Falowały, podskakiwały i się rozlewały.
Sara objęła się sama pod spodem za masywy biust. Chwyciła własne sutki i zaczęła je ugniatać.
– Zobacz, jak je kocham – syknęła. – Zobacz, jak ta dżungla chce, byśmy się zjednoczyli. Tu nie ma zasad. Tu jesteś mój.
Tomek wbił się w nią jeszcze głębiej. Czuł, że nie wytrzyma. Całe jego ciało pulsowało.
– Do środka. Nie bój się. Wpuszczam cię. Chcę cię. Muszę cię mieć…
Wystrzelił w niej z siłą, jakiej nie znał. Jeszcze mocniej dobił, wydając ostatnie posiadane resztki nasienia. Drżał. Oddychał nierówno. Padł na jej plecy, całując kark.
Sara uniosła głowę, a oczy miała zamknięte. To było więcej niż dobre.
– Jeszcze z wami nie skończyłam. To dopiero początek.
1 komentarz
Historyczka
Siła i magia natury wręcz hipnotyzują. BrutuSie - brawa!
BrutuS
@Historyczka Dziękuję! Niech Cię nie zwiedzie piękno przyrody, bo to bywa zgubne