
Każdego ranka przechodziłam przez chłodne krużganki zamku Therenwald, niosąc pod pachą stare księgi — pełne bitew, zdrad, porwań białogłów, tudzież gwałtów na bezbronnych niewiastach oraz legend o zapomnianych królestwach. Uczyłam królewskie dzieci historii — tej prawdziwej, nie tej, którą śpiewa bard w sali tronowej.
Dzieci były pojętne, choć rozkapryszone. Najstarszy, książę Elandar, zasypiał na lekcjach, gdy tylko znikał temat rycerzy i wojen.
Mimo, że uprzednio zuchwale gapił się w mój biust, a nawet zerkał w dekolt, a raz złapałam go na tym, że próbował mi zajrzeć pod spódnicę...
Młodsza księżniczka Lysandra chłonęła wszystko z oczami jak jeziora — mądrzejsza, niż wypadało w jej wieku.
Ale tego ranka coś było inaczej.
Strażnik przy bramie pokłonił mi się głębiej niż zwykle, a służka wyszeptała, że do zamku przybył "Gość z Południa". Król zwołał radę, a rycerze mieli na twarzach ten osobliwy rodzaj napięcia, który zwiastuje albo ślub, albo wojnę.
Po skończonej lekcji, gdym wychodziła z biblioteki, zza filaru wyłonił się On — o postawnej sylwetce w połyskującej zbroi, ciemnoskóry rycerz o spojrzeniu głębszym niż mrok w lochach zamku.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie — tak przenikliwie. Jak na kobietę, którą się pożąda. Jak na zdobycz, którą chce się posiąść.
Poczułam, jak dreszcz przebiegł całe moje ciało. Wydał mi się niebezpieczny i to mnie w nim pociągało... Odrzuciłam natychmiast grzeszną myśl, która pojawiła się w moim umyśle
- a jakby to było, gdyby taki mąż zabłąkał się w nocy i trafił do mojej sypialni...?
— Jesteś Martą od ksiąg? — zapytał głosem miękkim jak jedwab, ale z nutą rozkazu.
Skinęłam głową, choć serce uderzyło o żebra jak ptak w klatce. W jego oczach nie było pytań.
Nazywał się Ser Kaelan, choć nikt z dworu nie śmiał wypowiedzieć jego imienia bez tytułu. Rycerz, czarny jak heban, z Królestwa Cienia, jak mówili szeptem dworzanie, gdzie prawo pisane jest mieczem, a wierność mierzy się krwią. Nikt wtedy nie wiedział jeszcze, dlaczego naprawdę przybył. Miał zapewne złożyć królowi jakąś propozycję. Ale jaką?
Mnie nikt nie pytał o zdanie. A jednak… tego samego popołudnia Kaelan zaprosił mnie — dwórkę, nauczycielkę, kobietę spoza ich sfery — do zamkowej małej sali z kominkiem.
– Mówią, że znasz każdy wers historii, nawet ten, który inni chcą zapomnieć – powiedział, wodząc palcami po liściu figowym, jakby dotykał nie rośliny, lecz mojego ciała. Jakby suwał dłonią po moim udzie... pod spódnicą... Natychmiast skarciłam się za tak niegodne myśli.
– Historia nie zapomina niczego, sir – odpowiedziałam nieśmiało.
Milczał chwilę. Gdy zbliżył się o krok, powietrze zgęstniało. Czułam ciepło jego ciała przez tkaninę sukni, jakby zbroja, którą nosił, parowała napięciem. Patrzył na mnie nie jak na dwórkę, ale jak na tajemnicę, którą chciał odczytać.
– Czy uczysz też… historii... dotyku? – zapytał, ledwie słyszalnie, ale głęboko, jakby słowa wypływały spod powierzchni jeziora.
Moje gardło zaschło. Absurdalne pytanie zbiło mnie z tropu. Jednak natychmiast zrozumiałam, że on ma ochotę... mnie dotykać!
– Dotyk jest najstarszym językiem świata – odparłam cichutko.
Ujął moją dłoń. Nie był to gest dworski. Był zbyt pewny, zbyt nachalny. Przez ułamek chwili chciałam się wyrwać – dla pozoru, dla zasad.
I wtedy właśnie, pośród zapachu jaśminu i wyłaniającego się mroku, usłyszałam coś. Krok. Skrzypienie drzwi.
Nie byliśmy sami.
Drzwi do salki pozostały uchylone tylko przez moment, a cienie za nimi zniknęły tak cicho, jak się pojawiły. Ktoś nas widział – tego byłam pewna. Ale Kaelan nie puścił mojej dłoni.
Nie cofnął się. Wręcz przeciwnie – jego palce przesunęły się po mojej skórze z takim skupieniem, jakby badał starożytną mapę, a ja byłam terytorium, które pragnął odkryć. Eksplorować...
– Twoje ciało opowiada historię, Marto – powiedział cicho, zniżając głos do szeptu, który był bardziej dotykiem niż dźwiękiem. – Ale nie tę, którą czyta się w księgach.
Czułam, jak ogień pełznie po mojej szyi, rozlewając się ku dekoltowi. Serce biło nierówno, a słowa, którymi całe życie się posługiwałam, nagle stały się zbędne. Czułam podniecenie. Czułam ciepło.
– A ty... jakiej opowieści szukasz, Ser Kaelan? - Udało mi się odpowiedzieć, przełamując nieśmiałość.
Jego usta były już przy moim uchu, a oddech muskający skórę wywoływał dreszcze.
– Takiej, w której nie jesteś tylko nauczycielką królewskich dzieci. W której jesteś kobietą – z duszą i ciałem wolnym od przysiąg. I w której mężczyzna może klęknąć nie dla króla... ale dla niej.
Jego dłoń przesunęła się wzdłuż moich pleców, aż do talii. Mój oddech przyspieszył, nie z lęku, lecz z napięcia. Oczy zamgliły się od ciepła, które narastało między nami jak burza gotowa runąć z nieba.
Uniosłam głowę. Wtedy wykorzystał to i natychmiast przyciągnął ją do siebie. Mimo, że starałam się go odepchnąć, mimo, że udawałam opór.
Pocałował mnie bez pośpiechu. Delikatnie, ale z siłą mężczyzny, który wie, czego chce – i wie, że może to dostać tylko w tej chwili.
Moje ciało odpowiedziało szybciej niż myśli. Zadrżałam, a na dole poczułam ciepło.
Gdzieś w oddali dzwon wybił godzinę — nie wiedziałam którą, nie obchodziło mnie to. Czas przestał istnieć.
Zamek spał. Ściany przesiąknięte historią milczały, jakby same wiedziały, że tej nocy rodzi się coś, o czym nie wolno mówić za dnia.
Kaelan mimo moich protestów, poprowadził mnie schodami w głąb zamku, do starej wieży, gdzie tymczasowo mieszkał.
Stałam przy oknie, opierając dłonie o zimny kamień. Ciemność oplatała mnie jak szal, ale jego obecność była ciepła, natarczywa i pewna. Zbliżył się powoli. Czułam każdy jego krok — dźwięk skóry zbroi, oddech, który zbliżał się do mojej szyi.
Nie dotknął mnie od razu. Najpierw pozwolił, by napięcie rosło — jakby każde spojrzenie na moją sylwetkę było aktem rozbierania mnie. I dopiero gdy spojrzałam na niego przez ramię — z pytaniem — uniósł rękę i odgarnął moje włosy.
Pocałunek, który złożył na moim karku, nie był niewinny. Był jak akt ekspansji.
A jednak, mimo mojego oporu, zsunął ramiączko mojej sukni powoli, z czułością niegodną wojownika. Ale w jego dłoniach była siła — brutalna, stanowcza. Gdy materiał opadł z ramion, jego dłonie objęły mnie w talii i przyciągnęły do jego ciała.
Oddychał głęboko, jakby zapamiętywał zapach mojej skóry. A ja… oddychałam jego dotykiem.
Nie rozmawialiśmy więcej. Język słów stał się zbędny. Teraz mówiły tylko dłonie, usta, skóra. W jego spojrzeniu widziałam pożądanie, ale też coś, co zaskoczyło mnie bardziej – dzikość.
Suknia zsunęła się na kamienne płyty.
Byłam taka zawstydzona, gdy oglądał mnie nagą. Wyraźnie najbardziej przyglądał się moim piersiom. Widziałam w jego wzroku uznanie.
Często mężczyźni, nawet kiedyś bard wędrowny, chwalili mój biust. Bard, próbując mnie uwieść, szeptał mi do ucha, że moje piersi są duże i piękne, ale chciałby je zobaczyć bez sukni... A pijany podczaszy, podczas którejś uczty przydybał mnie w spiżarni i tam wygniótł moje cycuchy, jak jakiś wariat...
Tymczasem hebanowy rycerz zdjął swoją zbroję powoli, jakby każdy element odzieży był częścią rytuału. I kiedy w końcu stanął przede mną bez niej — zbliżył się, i zatrzymał palce tuż nad moimi biodrami.
– Jeśli powiesz „nie”… nic ci to nie da – powiedział stanowczo.
– Ależ sir... proszę... nie... - prowokowałam.
Noc była bezgwiezdna, jakby sama nie chciała podglądać tego, co miało się wydarzyć.
Jego dłonie przesuwały się po moim ciele nieśpiesznie, z uwagą człowieka, który nie tylko dotyka, ale słucha tym dotykiem — jakby każda krzywizna skóry opowiadała mu tajemnicę, której nie znał jeszcze nikt.
Wdech. Mój. Wydech. Jego. I znowu.
Kaelan nie miał w sobie pośpiechu mężczyzn, którzy brali niewiastę od razu, byle jak najszybciej ją wychędożyć. Był jak ogień palony powoli, z premedytacją. Jego usta zatrzymały się na moim obojczyku, miękko i pewnie, jakby coś sprawdzały. Czułam, jak każda komórka ciała drga pod wpływem tego, co robił – jakby budził mnie. Powodował, że stawałam się tam wilgotna.
Jego palce przesuwały się po moich biodrach, linii ud, ramionach. Dotykał mnie nie jak trofeum, ale jakby składał hołd. Delikatnie, a jednak z siłą, która dawała mi dziwne poczucie podległości.
Nasze ciała dopasowały się jak dwa wersy tej samej pieśni – stworzone, by być razem, choć przez chwilę. Czułam każdą część jego – ciepło skóry, napięcie mięśni, bicie serca przy moim.
Jęknęłam cicho, bezwiednie, gdy jego dłoń odnalazła miejsce, którego nikt przed nim nie śmiał dotknąć. Nie bał się. Nie pytał. Ale patrzył – uważnie, głęboko, jakby chciał zapamiętać mnie taką, jaką jestem właśnie teraz: rozpaloną, rozedrganą.
Jego palce badały mnie intensywnie. I głęboko. W akompaniamencie moich westchnień.
Rycerz z zadowoleniem przyjął wilgoć między moimi nogami.
Usta jego spotkały się z moimi ponownie – tym razem głębiej, śmielej, z całą mocą pragnienia, które narastało od pierwszej chwili. Język zdobywcy wbijał się w me usta. Eksplorował je...
Nie było już nic poza ciałem. Ciepłem. Oddechem. Dłonią na piersi. Skórą na skórze.
Czarna dłoń mocno kontrastowała z moimi białymi półkulami.
Ściskał je. Nie jakby pieścił, ale badał. Gniótł. Czułam, że podoba mu się, że są takie duże...
Wydobywał ze mnie westchnienia i upajał się nimi. Gdy chciał mego intensywniejszego jęku - ścisnął je mocniej.
Wreszcie położył się na mnie. Poczułam na sobie ciężar wojownika. Prężnego i spragnionego.
W lustrze komnaty widziałam odbicie dwóch ciał - na górze czarnego, na dole białego.
To czarne ciało było nad wyraz aktywne...
Tym razem nie był delikatny i nie czekał długo. Nakierował swoją długą włócznię tam, gdzie zamiarował zadać pchnięcie. I zadał. Mocno, jak na turnieju rycerskim, kiedy kopia zakutego w stal męża z impetem uderza w przeciwnika. Krzyknęłam.
Wchodził we mnie z niecierpliwością, patrząc się w moje oczy, jakby chcąc z nich odgadnąć co czuję.
Jednocześnie upajał się moimi głośnymi jękami.
Poruszał się we mnie jak człowiek, który walczy — a ja przyjmowałam go, z każdą chwilą czując, że nie jestem już tylko dwórką. Byłam jego zdobyczą. Napawałam się swoją uległością. W duchu krzyczałam - "O tak, mój hebanowy wojowniku! Dźgaj mnie... rozpychaj me łono... Przebij mnie na wylot... Chcę być przez ciebie wychędożona!"
Każdy ruch, każdy szept, każde napięcie mięśni odbierałam niezwykle intensywnie.
Choć sam akt nie trwał długo...
A gdy szczyt przyszedł — nie jak burza, ale jak fala cicha i wszechogarniająca — przyciągnął mnie do jego ramion, mocno, jakby dowodząc - posiadłem cię! Należysz do mnie.
Czułam wybuchającą lawę w moim wnętrzu. To było jak akt spełnienia. Choć jednocześnie wywoływało dziwny niepokój... "A co, jeśli...?"
Nie powiedzieliśmy ani słowa.
-----
Kaelan odjechał przed świtem. Bez pożegnania.
Nie pozwolono mi nawet stanąć na murach, by patrzeć, jak znika wśród mgły. Usłyszałam tylko stukot kopyt, gdy jego oddział opuszczał bramy zamku — jak echo czegoś, co miało być snem, a stało się pamięcią.
Przez następne dni żyłam jak duch. Wracałam do lekcji z dziećmi królewskimi, znów mówiłam o przeszłości, tak jakby moja przyszłość nie pękała właśnie pod sercem.
Z początku nie wierzyłam. Zrzucałam zmęczenie na brak snu, zawroty głowy na napięcie. Ale pewnego dnia, gdy podniosłam z podłogi upuszczony pergamin i zakręciło mi się w głowie, zrozumiałam.
Nie minął tydzień, a zamek już szumiał od plotek. Dwór był jak studnia – wszystko, co wrzucone, powracało echem.
– Podobno dwórka Marta już nie jada z innymi – mówiła kucharka do pomocnicy.
– A niedługo pono będzie sama karmić? – parsknęła ta druga. – Chyba nie nauczyła się tego z ksiąg.
Szeptali wszyscy. O rzeczach, które ktoś widział, a ktoś inny zmyślił.
Nie miałam obrony. Żadnej przyjaciółki, żadnej pozycji, żadnego mężczyzny u boku.
Domyślałam się, że słowa, którymi mnie raczono, były ostre jak piki. "Puściła się. Wychędożona! Zmajstrował jej czarnego jak sam diabeł bachora! Kurew!"
Jeszcze bardziej obawiałam się, że dworskie pachołki nie tylko będą się ze mnie sprośnie naigrywać, ale i że uznają, że skoro, jako panna poszłam z rycerzem do łoża, to i że oni będą próbowali mnie do łożnicy zaciągnąć... Do tego może ich rozzuchwalić to, że przecie już oni mi brzucha nie zmajstrują...
Psiarczyk Pietrek mi nawet nieprzystojne uwagi szeptał, gdym szła przez dziedziniec, mówiąc, żebym przyszła wieczorem na siano, a on może mi sprezentuje zausznicę...
Zaś stary a wszeteczny łowczy przydybał mnie w zaułku korytarza i wepchnął łapsko pod mój kaftanik... Wyrwałam się mu, kiedy pakował łapę mi pod spódnicę...
Kaelan nie wrócił. Nie przysłał gońca. Nie zostawił słowa. A we mnie rosło coś więcej niż dziecko – rosła też złość, lęk i dziwna, bolesna duma.
Kiedy królowa wezwała mnie do swojej komnaty, wiedziałam, że nie chodzi o lekcje.
Stała przy oknie, oparta o framugę, z twarzą zbyt spokojną, by to był dobry znak.
– Znasz historię Eleonory z Północy? – zapytała, nie patrząc na mnie.
– Wydano ją za mąż, bo urodziła dziecko królewskiego stryja – odparłam bez zastanowienia.
– Nie. Zakopano ją w biały dzień, a dziecko zniknęło.
Zapadła cisza. Moje serce dudniło jak bęben wojenny.
– Marta – powiedziała cicho. – Jesteś w stanie błogosławionym, a ojciec dziecka... czarny jak heban mężczyzna, odjechał. Czy mam rację?
Nie zaprzeczyłam.
Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!
3 komentarze
Jakub
świetne...
Maciek12
No to puść wodze swojej fantazji...
Historyczka
@Maciek12
Dzięki za uwagę. Natomiast nie zrozumiałam kontekstu...?
Maciek12
@Historyczka dałem odpowiedź na twoje pytanie po opublikowanieu opowiadania
Historyczka
Jestem niezmiernie ciekawa odbioru tego tekstu.
Przyznam, że zaintrygowały mnie seriale, w których występują hebanowi rycerze w średniowiecznych zamkach.
Stąd i to.
ParadisePD
@Historyczka Czekam na gangbang z udziałem setek hebanowych rycerzy
Historyczka
@ParadisePD
A dwórek ile przewidujesz w opowiadaniu?
ParadisePD
@Historyczka bardzo wiele
Historyczka
@ParadisePD
To trzaby jakąś epopeę na wzór Gry o Tron sprokurować...
japanlover
@Historyczka
Bardzo fajny tekst. Ciekawe co dalej stanie się z dworską nauczycielką...
ParadisePD
@Historyczka dokładnie tak
nieśmiały
[komentarz oczekuje na moderacje]