Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Z rozmaitości czarownika Fafloka - Regulacje jelitowe

Czasami los w geście upokorzenia totalnego wytacza wobec nas ciężkie działa. I tak też przekorny, krnąbrny pan życia i śmierci  - los okrutny, doświadczył czarownika Fafloka.
Poranek był mglisty i chłodny. Przepastne łąki, ciągnące się po prawej stronie traktu przyoblekły mleczne korowody mgieł, a niebo przybrało kolory purpury i ognia na wschodzie.
Czarownik szedł dobrze ubitym, wytyczonym traktem, co jakiś czas wzmocnionym krawężnikami, ale odkąd opuścił przytułek dla ciemnoty okolicznej, gdzie przespał całą noc, czuł coś niedobrego w jelitach.
Był przekonany, że to tamtejsze jadło, skropione czymś nieświeżym, zaczęło bunt w trzewiach.
Przytułek nie przyjmował zwykle podróżnych na nocleg. Pokoje zajmowane były przez żebraków, ślepych kupców i sieroty. Nie było nocy, by ktoś kogoś nie zarżnął z zemsty czy chorej paranoi głupca. Kiedy Faflok się zbudził, korytarzami wynosili jakiegoś małoletniego nieboraka z rozszarpanym gardłem i obciętymi palcami u dłoni i stóp.
Jeden z tych, co nieśli truchło, rzekł do czarownika:
– Dzisiaj tylko jeden, panie.
Czarownik skinął głową, choć nie interesowało go, kto zmarł w tej wylęgarni hołoty. Chciał czym prędzej ruszać w drogę.
Zatrzymał się na moment. Zauważył zwalone drzewo niedaleko, podszedł tam i zasiadł na konarze, oddychając ciężko. Ach, przydałby się jaki ustęp sterylny, zamarzył, czując coraz silniejsze skurcze w podbrzuszu.
Wtem zza winkla, a konkretnie zakrętu wyjechał na koniu jakiś wojak bezkształtny w zbroję obleczony. Pędził co sił, ale widząc siedzącego przy drodze czarownika, wnet zatrzymał konia i zaczął się przyglądać.
– Czego tu szukasz, czarowniku? – zapytał złowrogim głosem.
– A kij ci w pochwę, że się pytasz, blaszaku – odparł Faflok, poirytowany przybyszem i bólem jelit.
– Krnąbrny z ciebie cap, czarowniku. Takich jak ty swego czasu kolekcjonowałem, konkretnie łby z wybałuszonymi oczami.
Faflok nie zaląkł się na te śmiałe deklaracje. Znał on takich wojaków jak ten oto chojrak. Dużo to paplało, ale pożytku nie czyniło na polu walki.
– Zmierzałeś dokądś galopem. To i nie trać czasu na czcze ględzenie. Pędź i nie zatrzymuj się dla własnego dobra.
Jeździec na te słowa zsiadł z konia i chwycił za miecz.
– Nie wiesz, z kim czynisz gierki, staruchu!
– Jak to nie? Widzę. Konował mi stoi przed oczami, knypek plugawy przy swej klaczy ledwo żywej.
Wojak dobył broni i już kierował się w stronę Fafloka, ale oto gazy zebrane w jelitach czarownika poczęły nagle zwiększać swą objętość z niespodziewaną szybkością, by w kulminacji tejże sceny puścić otworem spustowym solidną dawkę zjełczałego fetoru.
– Mateńko moja! – jęknął wojak i prędko na koń wskoczył jak skoczny król, a potem galopem popędził, zostawiając jednak miecz na pastwę losu.
– Nie mnie licho nie weźmie. Dość. Ustępu mi trzeba! – zawołał Faflok i z marszu ruszył przed siebie.
  
Uszedł czarownik kilka mil, pod koniec czując się już bardzo źle. Ale szczęście widać trzymał wciąż na wodzach, bo oto przy trakcie, lekko na uboczu stała budowla całkiem nowa, a przy niej jakiś wieśniak niedomyty.
– Panie, wyglądasz źle – powiedział chłopek.
Faflok spojrzał na karłowatego kmiecia i prychnął jedynie z pogardą.
– Cóż to za budowla? – zapytał zaraz potem.
– Jakże to, nie widać? Sracz nad sracze.
Czarownik dopiero teraz zauważył inicjały toaletowe wykute w kamieniu nad wrotami prowadzącymi do środka.
– Dopiero co otwarli dla wszystkich.
– Ileż taka przyjemność?
– Póki co, panie, nic. Dlatego tu stoję i czekam.
– Ktoś już jest w środku?
– No ba! Moja małżonka!
Czarownik kiwnął głową.
– Ja więc po niej będę.
– Nic z tych rzeczy, panie. Kolejka jest święta i świętą rzeczą jest stać i czekać.
Faflok poczuł na te słowa kolejny mocny ucisk w jelitach. Najmocniejszy był on ze wszystkich do tej pory.
– A niech was diabli, brudne kmioty! Złaź z drogi!
Z ustępu w tym czasie wyszła szkaradna postać w podartych szatach, które nie zdołały zasłonić jednej, wyjątkowo sflaczałej i okrytej pancerzem brudu piersi.
Kobieta podeszła do swego knura i razem tak stanęli przy swojej racji, że Faflok nie miał pola manewru. Kątem oka jednak zauważył, iż toaleta ma certyfikat ochrony przeciw smokom z tutejszej doliny. Była ognioodporna i wydzielała odpychający feromon, który unieszkodliwiał każdą furię smoczyska i robił z tegoż wielkoluda kłębek nerwów i strachu.
Niewiele więc myśląc, a czując nieubłagany finał tej parszywej dolegliwości, Faflok wtargnął z rozpędu do środka i wrota wnet zaryglował ściśle, tak że wieśniacy, choć z uporem, nie mogli nic zrobić. A siedząc już na tronie i z woli własnej poluzowując zwieracze, rzucił czarownik zaklęcie pierwsze lepsze co przywołuje natychmiast jakieś smoczysko z okolicy. I nie minęło wiele chwil, jak dało się słyszeć ryk bestii a po nim krzyki przerażonych wieśniaków.
I tym razem czarownik Faflok wyszedł zwycięsko z batalii z własnymi trzewiami. Parka kmieci zaś dokładnie w abstrakcyjnym stylu rozrzucona została kawałeczkami po trakcie w odległości nie większej niż dwadzieścia kroków. Brakowało paru elementów. Smoki z natury gardzą mięsem pospólstwa, trawionym niedożywieniem i chorobami.
Odchodząc, ze szczęścia i nieuwagi czarownik wdepnął z pierś kobiecą, tę samą, pokrytą pancerzem brudu.

Aleks99

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i komediowe, użył 950 słów i 5598 znaków, zaktualizował 16 gru o 11:04. Tagi: #magia #czarymary #fantasy #komediowe

1 komentarz

 
  • Użytkownik Feliks kolejarz

    Trza przyznać że zabawne i piórem dobrze władasz...

    5 dni temu

  • Użytkownik Aleks99

    @Feliks kolejarz dziękuję za komentarz, pióro szlifuje ;)

    5 dni temu