Za linią snu.

Damian przekręcił klucz w zamku, cicho, niemal nabożnie. Cisza w domu była jak zawsze lepka i ciężka, jakby ściany znały jego myśli lepiej niż on sam. Żona jeszcze spała — sprawdził wcześniej, wsunął głowę do sypialni. Jej ciało leżało nieruchomo, odwrócone do ściany. Zostawił jej kartkę. Jak zwykle coś o zebraniach, klientach, korkach, nonsensach.
Zamknął drzwi i dopiero wtedy wziął pierwszy prawdziwy oddech. Wolność pachniała jak ciepła skóra i niedopowiedziane obietnice.
Po trzydziestce wszystko miało smak zakazanego owocu. Każdy dotyk był głębszy, bardziej ryzykowny, bardziej... wart wszystkiego. Jechał szybko, bez świateł, miasto migało mu za szybą jak zwiastun filmu, który już znał na pamięć. Ona czekała. Zawsze czekała.
Myślał o niej już od rana — o tym, jak podciąga koszulkę, nieświadomie, odsłaniając płaski brzuch i kawałek biodra. Jak zakłada nogę na nogę i celowo nie patrzy mu w oczy. Jak rozsuwa uda, gdy siada naprzeciwko, wiedząc, że patrzy. Odkąd ją poznał, nie był już w stanie funkcjonować bez tej codziennej dawki obsesji. To nie była zdrada. To było życie.
Gdzieś w tle — cichutko, nieznośnie — coś piknęło.
Zignorował to. Myśli już dawno odpłynęły do jej ciała, jej języka, jej paznokci wbijających się w kark. Jego ręka zacisnęła się na kierownicy mocniej. Przyspieszył.
Nie mógł się doczekać, aż otworzy mu drzwi w samym szlafroku.
Było coś chorego w tej rutynie, coś, co przypominało uzależnienie. Ale nie szukał odwyku. Wręcz przeciwnie — każdy dzień bez niej był jak suchy język przyklejony do podniebienia, jak pulsujący brak powietrza.
Ona… Marta.
Nawet jej imię wypowiadał w myślach jak zaklęcie, przeciągając je, jakby smakował samogłoski na języku. Miała trzydzieści dwa lata i spojrzenie kobiety, która nigdy nie musi o nic prosić. On sam przylgnął do niej jak pies — ślepy, głodny, oddany. A ona? Bawiła się nim. Czasem brała go bez słowa, tylko spojrzeniem wskazując miejsce. Innym razem zwodziła go godzinami, aż kutas bolał od napięcia.
Damian skręcił w boczną uliczkę, gdzie kamienice były stare, obdrapane, ale jedno z okien na trzecim piętrze paliło się ciepłym, złotym światłem. To było ich okno.
Serce mu przyspieszyło.
I znów — gdzieś w tle, w głowie, może w aucie, może poza nim — pik.
Zerknął nerwowo, ale wskaźniki auta nie świeciły niczego niepokojącego.
Zamrugał.
Nie teraz. Nie teraz, kurwa.
Ona czekała. Pewnie już stała naga za drzwiami łazienki, osnuta parą, z mokrymi włosami opadającymi na kark. Może leżała na łóżku, rozchylona, z tą swoją przeklęcie powolną ręką sunącą po brzuchu w dół.
Damian jęknął cicho, niemal odruchowo. W jego spodniach zrobiło się ciasno.
Zaparkował krzywo, niemal na zakazie. Zawsze miał to w dupie.
Wysiadł.
Powietrze było gęste, ciepłe, wieczór zbyt cichy. Jakby miasto zatrzymało się na chwilę, dając mu przestrzeń na to, co miało się wydarzyć.
Schody skrzypiały. Serce waliło.
I znów. Cichutko. Niepozornie. Jak kropla z pękniętej kroplówki.
Pik.
Zamarł.
Westchnął. Potrząsnął głową. Przestaniesz, kiedy ją dotknę, pomyślał.
Jeszcze tylko kilka kroków.
Jeszcze tylko klamka.
Drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem, zanim zdążył zapukać.
Marta stała w progu.
Szlafrok — jeśli można to tak nazwać — był jasnoszary, cienki jak mgła, przewiązany tylko luźnym paskiem, który zsunąłby się od byle muśnięcia. Na udzie była już szpara. Na ramieniu zsunął się rękaw. Mokre włosy lepiły się do skóry. Pachniała mydłem, wilgocią i seksem, który jeszcze się nie wydarzył.
— Spóźniłeś się — powiedziała bez złości. Ton miała aksamitny, z nutą groźby.
— Miałem korek — rzucił, ale nawet nie próbował brzmieć wiarygodnie.
Zmierzyła go wzrokiem.
— Wyglądasz, jakbyś miał zaraz eksplodować.
Nie zaprosiła go gestem. Po prostu odwróciła się powoli, leniwie, zostawiając drzwi otwarte. Szlafrok poruszył się, odsłaniając zarys jej tyłka. Damian łyknął ślinę.
Wszedł. Zamknął za sobą.
Marta nie spojrzała za siebie. Przeszła do salonu, zatrzymując się przy parapecie. Usiadła na nim bokiem, z jedną nogą ugiętą, drugą wyciągniętą, jakby przypadkiem.
Szlafrok zsunął się jeszcze niżej.
— Patrzysz? — zapytała, nie patrząc.
— Tak — odpowiedział, zachrypniętym głosem.
Uśmiechnęła się. Powoli rozwiązała pasek. Ale nie rozchyliła szlafroka — tylko pozwoliła, by trzymał się ledwo, jakby sam się zastanawiał, czy jeszcze powinien zasłaniać cokolwiek.
Damian podszedł bliżej.
— Dotknij mnie — powiedział.
— Jeszcze nie.
Zatrzymała go ruchem palca.
— Siadaj. Tu. — wskazała fotel naprzeciwko.
— Mam cię tylko oglądać?
— Tak. I nie wolno ci się dotykać.
Usiadł. Zacisnął pięści na oparciach, bo spodnie już go opinały nieznośnie.
Marta rozłożyła nogi.
Powoli, z pełną świadomością, sięgnęła dłonią w dół, ale zatrzymała się przy kolanie.
— Dzisiaj ja się będę bawić tobą — powiedziała cicho. — A ty będziesz tylko patrzył. I cierpiał.
Damian zadrżał. Był gotów ją błagać.
W tle — jak z innego wymiaru — znów cichutko zabrzmiało pik.
Ale on już tego nie słyszał.
Marta przeciągała palcami po swojej nodze, wolno, z premedytacją. Paznokcie — ciemnoczerwone, świeżo pomalowane — rysowały niewidzialne linie po skórze.
Damian siedział nieruchomo, jakby był przykuty do fotela. Każdy jego mięsień był napięty. Czuł puls w skroniach, w palcach, między nogami.
— Podoba ci się, jak się ruszam? — zapytała cicho.
Skinął głową, zbyt spięty, żeby coś powiedzieć.
— Nie, Damianie. Powiedz to.
— Tak — wycedził. — Kurwa, tak.
Uśmiechnęła się, nadal nie patrząc mu w oczy. Jakby był tylko cieniem w rogu pokoju.
— A jak zrobię tak?
Jej palce wsunęły się wyżej, między uda, zatrzymując się na cienkiej linii majtek. Półprzezroczyste. Wilgotne. Palcami przejechała przez materiał, zostawiając smugę.
— Nadal nie możesz się dotykać — przypomniała. — Ani o milimetr.
Damian oparł głowę o zagłówek, zaciskając zęby.
— Gdybym ci teraz usiadła na kolanach… w samym tym, co mam na sobie… poczułbyś, jak bardzo za tobą tęskniłam.
— Marta…
— Zamknij się.
Wstała. Zsunęła szlafrok z ramion, ale trzymała go nadal za przód. Przeszła do niego wolno, krok za krokiem, stopy bezszelestne na drewnianej podłodze.
Usiadła okrakiem na poręczy fotela, bokiem do niego. Czuł ciepło jej uda. Jej zapach.
— Powiedziałeś żonie, że cię nie będzie?
— Powiedziałem, że mam spotkanie z klientem.
— Łżesz lepiej niż kiedyś.
Odchyliła głowę do tyłu, przeciągając ręką po swojej szyi.
— Chcesz mnie, prawda?
— Tak.
— A ja cię jeszcze nie chcę.
Pochyliła się i pocałowała go — nie w usta, tylko w szyję, pod żuchwą. Raz. Drugi. Potem ugryzła.
Damian jęknął. Całe ciało miał napięte jak struna.
Marta zsunęła się z poręczy, stanęła między jego kolanami.
— Rozepnij spodnie — poleciła cicho. — Ale nadal się nie dotykaj.
Rozpiął.
Jej palce dotknęły materiału bokserek. Naciskały, wolno.
— Tyle razy byłeś we mnie. W samochodzie, w łazience, nawet kiedy twoja żona dzwoniła ci na telefon. A teraz… teraz będziesz mnie błagał.
Damian westchnął, niemal się złamał.
Ale wtedy, jakby w odpowiedzi, gdzieś… znikąd…
Pik.
Zadrżał. Coś w nim jakby się przesunęło.
Marta spojrzała mu w oczy po raz pierwszy. I przez ułamek sekundy… coś było w tym spojrzeniu dziwnego. Jakby jej źrenice… zwęziły się nienaturalnie. Jakby znała więcej, niż powinna.
Potem mrugnęła. I wszystko wróciło.
— Klęknij — powiedziała. — Czas, żebyś poczuł mój smak.
Damian uklęknął. Powoli, bez słowa, jakby był pod hipnozą.
Czuł się, jakby się modlił. Ale to nie była modlitwa. To był rytuał — pełen napięcia, wilgoci i zapachu jej skóry.
Marta rozchyliła szlafrok szerzej. Nie zdjęła go. Po prostu stanęła nad nim, z rozchylonymi udami.
Wsunęła dłoń w jego włosy i pociągnęła go bliżej.
— Wiesz, gdzie jesteś? — zapytała szeptem.
— W piekle.
— W moim. I nie wychodź, dopóki ci nie pozwolę.
Czuł jej ciepło. Oddychał przez usta. Zbliżył się, wciągając zapach jej podniecenia.
Marta jednak odsunęła się o pół kroku.
— Jeszcze nie — powiedziała chłodno. — Patrz. Ale nie dotykaj.
Zsunęła majtki. Powoli, teatralnie. Upadły na jego dłonie, ale nie pozwoliła mu ich chwycić. Odsunęła je nogą.
Potem podniosła jedną nogę, oparła ją na oparciu fotela, eksponując siebie zupełnie. Była gładko ogolona, lśniąca od wilgoci, otwarta.
Damian zadrżał. Miał ochotę ją rozszarpać, zanurzyć się w niej językiem, dłońmi, biodrami. Ale klęczał, jak pies.
Marta uniosła dwa palce do ust, oblizała je, a potem wsunęła między własne wargi sromowe. Cicho westchnęła.
— Tak bardzo chcesz? — spytała.
— Błagam.
— Głośniej.
— Marta… błagam cię, pozwól mi cię dotknąć…
Spojrzała na niego z góry.
— Nie zasłużyłeś.
Zaczęła się pieścić. Wolno, jakby była sama. Gładziła się środkowym palcem, potem dwoma. Jej oddech stawał się coraz krótszy.
Damian jęczał bezgłośnie.
Jej drugą ręką przesunęła po własnej piersi, ścisnęła sutek przez szlafrok.
— Patrz, jaka się dla ciebie robię. Wilgotna, spuchnięta… a ty tylko siedzisz i patrzysz, jak piesek pod stołem.
Zadrżał. W jego oczach była czysta desperacja.
— Marta… błagam… pozwól mi chociaż…
— Jeszcze nie.
Zaczęła przyspieszać ruch. Jej biodra poruszały się lekko, rytmicznie. Westchnienia zmieniały się w krótkie, urywane oddechy.
Damian był na krawędzi.
I wtedy…
Pik.
Zamrugał. Coś pękło. Przez ułamek sekundy zobaczył… nie pokój Marty… tylko coś białego. Tkaninę? Plastik?
Mrugnął. Marta zgięła się lekko, jakby dochodziła do szczytu.
Wróciła. Znów była przed nim. Piękna, naga, drżąca.
— Jeśli teraz wyciągniesz język… dam ci mnie. Ale tylko język. Jedno muśnięcie. I nic więcej.
Damian nie wahał się ani przez chwilę.
Pochylił się, powoli, z szacunkiem i udręką, jakby zbliżał się do świętości. Wysunął język. Jeden ruch. Jedno muśnięcie — miękki dotyk wzdłuż jej wilgotnej szparki.
Marta zadrżała, łapiąc go za włosy.
— Właśnie tak — syknęła. — I koniec.
Odsunęła biodra, natychmiast. Damian jęknął, desperacko próbując ją zatrzymać, ale ona już stała metr dalej, znów otulona szlafrokiem.
— Jesteś posłuszny. Lubię to. Ale za bardzo się ślinisz, Damianie.
Chodziła po pokoju wolno, zupełnie naga pod tkaniną, a on nadal klęczał.
— Chciałbyś mnie teraz położyć na stole, rozchylić nogi i wbić się we mnie do samego końca, prawda?
— Tak…
— Zatkać mi usta swoją dłonią, żeby sąsiedzi nie słyszeli, jak krzyczę twoje imię, co?
— Marta, błagam…
— Chciałbyś mnie od tyłu. Mocno. Brutalnie. Tak, że aż wbijam paznokcie w blat… tak?
Damian prawie się rozpłakał.
— Tak… kurwa, tak!
Marta podeszła do niego znowu. Pochyliła się. Wsunęła dłoń między jego uda i chwyciła go przez bokserki — mocno, brutalnie.
— A ja cię teraz zostawię takiego. Napiętego. Półżywego. Bo możesz mnie mieć… tylko wtedy, kiedy ci pozwolę.
Pocałowała go w usta. Krótko, sucho.
— Wróć na fotel.
Posłusznie usiadł. Nie zapinał spodni. Nie było sensu.
Marta stanęła na wprost niego. Zsunęła szlafrok raz jeszcze. Ale tym razem… odwróciła się tyłem. Rozchyliła pośladki.
— Lubisz patrzeć, jak wyglądam z tej strony?
— Uwielbiam.
— A ja lubię, jak patrzysz.
Przykucnęła. Jej palce znów zniknęły między udami.
Damian patrzył, jak się dotyka. Jak pieści swój mały, różowy otwór, jak pociąga palcami między wargami sromowymi  
Oparł się głową o zagłówek, tracąc kontrolę.
Ale wtedy…
Pik.
Tym razem coś wyraźnie mignęło. Jakaś cyfra.  
Zatrzepotały mu powieki. Marta zniknęła na ułamek sekundy, jakby klatka filmu się urwała.
Potem znów tam była. Nadal kucająca.
Ale czy jej uśmiech… nie był nagle smutny?
— Jeszcze chwilę, Damianie — wyszeptała. — Jeszcze tylko chwilę.
Damian przełknął ślinę. Całe jego ciało pulsowało w rytmie Marty. Jej ruchy, oddech, zapach — wszystko to było jak narkotyk, który nie chciał go zabić, tylko męczyć, odsuwać spełnienie o milimetry.
Marta klęczała teraz na kanapie, przodem do niego. Jedną nogę miała opartą o podłogę, drugą podciągniętą, całkowicie otwarta, świadoma swojego ciała, swojej władzy.
Między palcami miała kroplę wilgoci, którą przeciągała sobie po sutku.
— Widzisz, co robi ze mną twoje patrzenie? — zapytała szeptem, ale bez czułości.
— Tak.
— A ty? Nadal się powstrzymujesz? Nadal nie dotykasz?
— Jak każesz.
— Dobrze. Bo jak tylko się pospieszysz… wszystko się skończy.
Damian zacisnął dłonie na podłokietnikach fotela. Pochylił się lekko. W ustach miał sucho, w oczach wilgoć.
Marta spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. Zsunęła rękę w dół i zaczęła pocierać się w rytmie, który był niemal złośliwie wolny.
— Marzysz, żebym cię dosiadła, prawda? Żebym osiadła ci na biodrach i zaczęła się na tobie poruszać, centymetr po centymetrze…
Damian nie odpowiedział. Z gardła wyrwało mu się tylko krótkie, urwane westchnienie.
Marta jęknęła przeciągle. Naprawdę była blisko. Albo po prostu dobrze grała.
Wtedy —
Pik.
„Znowu to cholerne pik”, przemknęło mu przez głowę. Jakby coś chciało mu przerwać. Jakby z innego świata. Ale nie miał zamiaru się poddawać.
Skupił wzrok z powrotem na niej. Na jej mokrych palcach. Na delikatnym dreszczu, który przebiegł przez jej uda.
— Wiesz, co bym teraz zrobiła, gdybyś był grzeczny?
— Co? — wychrypiał.
— Usiadłabym na tobie tyłem. Powoli. Tak, że czułbyś każdy mięsień, jak mnie wciągasz. A potem… poruszałabym się tak, jak lubisz najbardziej.
Zadrżał.
— Ale nie jesteś jeszcze grzeczny. Jeszcze się nie nauczyłeś, czym jest głód.
Odwróciła się. Usiadła na jego kolanach, ale bokiem, nie dotykając go żadnym intymnym miejscem. Tylko ciężarem uda, ciepłem uda.
— Oddychaj, Damianie. Nie pęknij mi tu. Jeszcze nie teraz.
Czuł jej zapach. Czuł, jak jego ciało błaga, żeby się ruszyć. Ale trwał.
Ona wiedziała.
I szeptała mu do ucha:
— Chcesz, żebym cię zniszczyła… czy tylko złamała?
Marta uśmiechnęła się, jakby czytała mu w myślach. Jej dłoń wsunęła się pod jego koszulkę, paznokciami pociągnęła go po klatce piersiowej — najpierw delikatnie, potem z coraz większym naciskiem. Damian wygiął się nieznacznie, głowa opadła mu do tyłu.
— Chcesz nagrodę za cierpliwość? — mruknęła mu do ucha, muskając językiem jego płatek.
— Tak… Marta… błagam…
— Dobrze. Ale tylko tyle, ile sama zdecyduję.
Zsunęła się z jego kolan, klęknęła między jego udami. Złapała go przez materiał bokserek, wolno, niemal leniwie, jakby trzymała coś delikatnego, kruchego. Potem… wsunęła palce pod gumkę. Damian zamarł.
— Nie ruszaj się — rozkazała cicho.
Obnażyła go. Jej wzrok przesunął się po jego penisie z takim skupieniem, jakby badała dzieło sztuki, a nie narzędzie własnej władzy.
— Tak długo czekałeś… — szepnęła. — A on wciąż twardy jak skała.
Pochyliła się. Jej oddech otarł się o jego żołądź, ciepły, wilgotny. Damian jęknął cicho.
— Tylko językiem — dodała. — Bez dotyku.
I dotrzymała słowa. Jedno, płaskie muśnięcie. Potem drugie — wolniejsze, bardziej precyzyjne. Jej język sunął po nim od dołu ku górze, aż po sam czubek, gdzie zatrzymała się, obracając kółeczka jak dziewczyna, która wie dokładnie, jak grać, by nie dać ci spaść, a sprawić, że całe ciało wyje o więcej.
Damian dyszał, dłońmi ściskał materiał fotela.
Marta ujęła go w usta. Ale tylko czubek. Nic więcej. Ssanie było ledwie zaznaczone, drażniące.
Po chwili odsunęła się z triumfem.
— To wszystko.
— Kurwa… Marta…
— Nie. Teraz mówię ja.
Wstała, znów powolna, naga, nieśpieszna.
Podeszła do stołu, oparła się o blat. Jej pośladki zapraszająco się napięły. Odwróciła głowę przez ramię.
— Ale jak naprawdę chcesz mnie… jak naprawdę… to musisz mi to pokazać.
— Jak? — zapytał, ledwo mogąc mówić.
— Zwiąż mnie. I zrób, co chcesz. Ale nie zapomnij… że ja ci pozwalam.
Damian wstał bez słowa. Nogi miał jak z waty, dłonie drżały, ale w oczach było już coś innego niż tylko pożądanie — pewność. Marta patrzyła na niego spod przymrużonych powiek, spokojna, jakby czekała na ten moment od samego początku.
Rozejrzał się po pokoju. Na oparciu fotela wisiała cienka, czarna koszula, którą zostawił u niej kilka dni temu. Chwycił ją i skręcił w długi, ciasny pas materiału.
— Ręce na blat — powiedział.
Marta uśmiechnęła się półgębkiem, jakby właśnie zdał jakiś egzamin, i powoli położyła dłonie na chłodnym, drewnianym stole. Przesunęła się lekko, wypinając pośladki, tak że linia jej ciała stała się bezwstydną obietnicą.
Damian podszedł do niej, stanął blisko, bardzo blisko. Oplotł jej nadgarstki materiałem, zawiązał mocno, ale nie brutalnie. Czuł jej puls pod palcami, słyszał oddech, który nie był już grą. Marta drżała — nie ze strachu, tylko z ekscytacji.
— A teraz? — zapytała, ledwie słyszalnie.
— Teraz… robisz się moja — powiedział cicho, nie pytając o zgodę, tylko ją biorąc.
Złapał ją za biodra i przyciągnął do siebie. Jej skóra była gorąca, gładka, sprężysta. Pochylił się, przesunął językiem wzdłuż jej kręgosłupa, od karku aż po dół pleców, czując, jak Marta wygina się pod jego dotykiem.
— Damian… — jęknęła. — Już… proszę…
Wsunął się w nią jednym, głębokim ruchem. Ciało Marty odpowiedziało natychmiast — napięte, gotowe, mokre od dawna. Jęknęła, ale nie skarżyła się. Przeciwnie — rozchyliła nogi szerzej, przyjęła go całego.
Zaczął się w niej poruszać, mocno, rytmicznie, z każdą chwilą głębiej, szybciej. Jej nadgarstki były skrępowane, ale całe ciało mówiło „więcej”. Stękała, jęczała, gryząc dolną wargę, a jej biodra odpowiadały mu idealnym tempem.
Damian był już na krawędzi, a ona to czuła.
— Nie kończ jeszcze… — wysapała. — Wytrzymaj… błagam…
Zacisnął zęby. Jej mięśnie ściskały go jakby go wciągały, jakby chciały zatrzymać go w sobie na zawsze.
Pik.
„Znowu to cholerne pik.” Myśl przecięła mu czaszkę jak nóż. Przez moment wszystko zadrżało — rzeczywistość, ciało Marty, nawet jego własna świadomość. Ale potem znów był w niej. Tu i teraz. W środku jej, w środku tej chwili.
Marta nagle napięła całe ciało.
— Damian… kurwa… nie mogę…!
Zadrżała, jakby przeszył ją prąd. Jej biodra przywarły do niego tak mocno, że nie mógłby się cofnąć, nawet gdyby chciał. Głowa opadła jej w bok, palce zacisnęły się w pięści, aż kostki pobielały, a z ust wyrwał się krzyk — głośny, dziki, niekontrolowany:
— Aaaaah! Jeeeeesuuu… TAK!
Zgięła się pod nim w spazmie, ciało trzęsło się całe, każdy mięsień grał pod jego dotykiem. Wewnętrzne ściany jej pochwy zacisnęły się na nim tak gwałtownie, że jęknął, niemal tracąc kontrolę.
Czuł, jak jej orgazm przepływa przez nią falą — szarpiąc, drgając, jakby wszystko miało się rozpaść. Jej oddech zamienił się w chrapliwy śmiech i płacz w jednym.
Damian przycisnął ją mocniej do blatu, wciąż w niej, czując jej pulsującą głębię, ciepło, ślady ekstazy jeszcze trwające w rytmicznych skurczach.
Zamknął oczy. Chciał zapamiętać tę chwilę. Każdy jej dźwięk. Jej zapach. Smak skóry, który miał na ustach.
Pik.
Zamrugał. Marta była przy nim. Czuł ją. Czuł wszystko.
Ale coś się lekko rozjechało.
— Zadowolony? — zapytała nagle, głosem niższym niż wcześniej, wciąż z ciężkim oddechem, ale już z uśmiechem zwyciężczyni. — A teraz… twoja kolej.
Odwróciła się, spojrzała mu prosto w oczy, dłonie wciąż skrępowane.
— Tylko nie bądź miękki, Damian.
Damian już nie mógł.
Poczuł, jak jego własne ciało przejmuje kontrolę, jak nie ma już żadnego „jeszcze chwilę”, żadnego odwlekania. Wszystko w nim napęczniało do granic możliwości i pękło — nagle, gwałtownie, głęboko w niej.
Zatopił się do końca, zaciskając dłonie na jej biodrach, aż Marta syknęła z rozkoszy i bólu, ale nie cofnęła się ani o centymetr.
— Kurwa… Marta…
Jęknął, jakby wydzierał coś z samego środka siebie. Fala rozlała się przez niego — mocna, nieunikniona, aż zabrała z sobą świadomość czasu, przestrzeni, wszystkiego poza jej ciałem.
Zadrżał. I jeszcze raz. I jeszcze.
A potem nastała cisza. Gęsta. Lepka.
Tylko dźwięk.
Pik.
Pik.
Pik.
Pik.
Szybko.
Ale coś się zmieniło.
Dźwięk był… dalej. Jak zza ściany. Jakby nie dotyczył już jego ciała. Jakby płynął z innego miejsca.
Pik.
Pik.
Coraz cichszy.
Jakby ktoś przykręcał gałkę.
Jakby oddalał się od niego, choć wciąż trwał.
Damian trwał jeszcze przez chwilę w środku niej — ale coś już się przesunęło. Grawitacja tej sceny odpływała, światło bladło, dotyk był… jak przez szybę.
Marta odwróciła głowę.
— Damian?
Nie odpowiedział.
Bo teraz słyszał już tylko:
Pik.
Pik.
Pik.
Ciszej. Szybciej. Gdzieś daleko.
Jak echo z drugiego brzegu.
Cdn.

Phaleg

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 3844 słów i 22008 znaków.

Dodaj komentarz