Z pamiętnika niedoszłego samobójcy. Część 34. Propozycja nie do odrzucenia.

Chciałem się wyspać, ale Agata nie dała mi na to żadnych szans. Około godziny ósmej bujała łóżkiem, aż się nie obudziłem.
-Agatko, proszę.
-Zobacz, co zrobiliśmy.- Na sukni balowej z poprzedniej epoki, była dziura i plamy.
-Weronika łeb mi urwie.- Stwierdziłem.  
-Ale, co powiemy?
-Prawdę.
-Oszalałeś chyba. Nie powiemy prawdy.- Oznajmiła mi wystraszona.  
-Dlaczego?
-Wiesz od czego są te plamy?
-Jakie plamy? Oł! No dobra, ale trzeba powiedzieć Żanecie.
-Ty idź.
-Zaraz, zaraz, to ty masz na sobie tą suknię.
-Ale to ty wymyśliłeś, żebym to ubrała.
-Masz rację, to może... .
-Nic nie kombinuj. Było nie ruszać tej sukni tak, jak mówiła Żaneta, a nie mnie namawiać. Idź teraz i jej to powiedz.
-Ale hrabino... .- Rozzłościła się.  
-Zaraz będzie kopniak.- Powiedziała stanowczo.  
-Dobrze, już idę. Aleś się zrobiła drażliwa.- I poszedłem do pokoju w którym spała Weronika, a gdzie teraz była Żaneta. Kiedy wszedłem do salonu, zastanawiałem się, jak to Żanecie zakomunikować, ale problem sam się rozwiązał, gdyż po przywitaniu zapytała widząc moją minę.  
-Dzień dobry. Coś się stało?
-Witajcie. Chodź coś zobaczysz.
-Teraz?
-No przecież, że nie jutro. Chodź.
-Maksiu, idę z Szymonem.- I poszliśmy do niej do pokoju. A kiedy zobaczyła, co zrobiliśmy, to również się rozzłościła.
-Porąbało was!? Boże, matka łeb mi urwie. Wiesz ile ona ma lat?
-Twoja matka? Nie.  
-Nie! Nie moja matka! Ta suknia.
-To nie jest imitacja?
-Nie! To nie jest imitacja! Prosiłam przecież. Czy ty się czasem zastanawiasz, co ty robisz?- Złościła się, irytowała i wrzeszczała, co któreś zdanie na mnie.  
-Bardzo czasem. Choć… był taki czas, kiedy bardzo się zastanawiałem nad tym wszystkim i doszedłem do wniosku, że potrzebuje wsparcia. Potrzebuje pomocy kogoś, kto mnie ośmieli, jakiejś dziewczyny, która mnie rozbawi i rozrusza. Dla której będę mógł zrobić dosłownie wszystko. Rudej z przepięknym uśmiechem, filigranowej, seksownej, a do tego wszystkiego otwartej na propozycje. Widzisz, jak świruje? To moja wina, ja ją namówiłem do założenia tego.
-Niech ciebie Szymon szlak trafi. Cholera! Nawet nie wiem, dlaczego ciebie lubię. A najgorsze, że w ogóle ciebie lubię! Po co kazałeś jej to założyć?
-Chciałem przerżnąć szlachciankę, więc bawiliśmy się w "Lubieżną Baronową". Przepraszam, zapłacę za szkody.
-Szymon, nie o to chodzi. Chodzi o to, że moja matka ma hopla na punkcie tych sukni i na pewno zauważy każde nowe szycie, zwłaszcza na tej sukni, bo już takich nici się nie robi.
-Detalistka?
-Żebyś wiedział.
-Przepraszam, jestem idiotą, nie powinienem kochać się z Agatą będącą w tej sukni. Zależy mi na tym, aby to nie była twoja wina, więc powiem twojej mamie, że to ja zepsułem tą suknię, jak mi odwaliło i się przebierałem chcąc ją założyć na siebie.
-Teraz to już całkowicie tobie odwala. Pozabija nas, jeśli się dowie!- Wykrzyczała mi to prosto w twarz.  
-Ona ma rację.
-Wiem, ale dla was wszystko. Zresztą, to ja wymyśliłem. Agata wcale nie chciała jej założyć, więc ją namówiłem.- Wcale mnie nie słuchała i nagle wyskoczyła z ... .
-Poczekajcie, za chwilkę przyjdę.- Poleciała gdzieś na chwileczkę i wróciła za kilka minut.
-Chodźcie, jedziemy do naszej krawcowej.
-A…, gdzie moje ubrania?
-Chodź… tak, jak stoisz, słyszysz? Agata!
-Ale muszę się przebrać.
-Nie. Nie musisz, chodź.- Złapała Agatę za dłoń i zaciągnęła nas do samochodu Maksymiliana. Gdy dotarliśmy wreszcie do krawcowej, a była nią starsza pani mająca na imię Bożena, która to, uśmiechnęła się na widok Agaty w sukni. Chwilkę stała. Później przyglądała się jej obchodząc ją wokół i uważnie przyglądając się każdemu detalowi znajdującemu się na tej pięknie zdobionej tkaninie.  
-Dziękuję, że zechciała nas pani przyjąć.- Podziękowała jej Agata.  
-Zawładnęła mną zwykła ciekawość kochana.- Odparła.  
-Moje dziecko, jeśli twoja matka dowie się, że ruszałyście jej rodową suknię, to zrobi tobie piekło w domu.- Zwróciła się do Żanety. Wzięła nici i igłę i zaczęła się praca nad tym, by naprawić rozdarcie.
-Więc, gdy rozmawiałyśmy przez telefon i wspomniałaś mi, co się stało, to coś zrozumiałam, więc lepiej będzie, jak coś wam powiem dla waszego dobra. Nigdy..., ale to nigdy..., nie wspominajcie Weronice, że miałaś tą suknie na sobie. Ona nawet do mnie nie przynosi tej sukni do naprawy, tylko sama to dzierga. A z drugiej strony, to cieszę się, że mogłam ją wreszcie zobaczyć. Jest piękna i muszę jeszcze powiedzieć, iż nie kłamała. Dobrze leży na tobie.- Zrobiła pętelkę zaciągnęła i obcięła nożyczkami nitkę przy tkaninie, mówiąc.
-Proszę, już po kłopocie.
-Mama używa specjalnych nici.- Zaniepokoiła się Żaneta.  
-Wiem dziecinko o tym. Zamawia je u mnie. To są te same.
-To dobrze, bo jeszcze by zauważyła.
-Zauważy, ale nie tak szybko, jak myślisz, więc raczej ujdzie wam to na sucho.
-Ten młodszy, to twój chłopak?- Zwróciła się do Żanety.  
-Nie, to jest Szymon pani Bożenko i to nie on jest moim chłopakiem.
-A ten drugi?
-To Maksymilian i to on jest mym lubym.
-Szymon, to imię obiło już mi się o uszy.
-Mało popularne, ale jest fajne, prawda?- Zapytałem tłumacząc.  
-Ostatnio dużo się słyszy o kimś o takim imieniu.
-Tak. My też to słyszymy.
-Dziecko pokaż mi dłoń. Nie tą, tą drugą. Ładny pierścionek i obrączka.- Oznajmiła Agatce.  
-Dziękuję.
-A ty?
-Też masz bardzo ładne. Czyli to prawda.- Popatrzyła na mnie dziwnie zakłopotana.
-Ten mężczyzna z którym była u mnie Weronika, to twój tata?- Zwróciła się do mnie.  
-Nie. Co też pani. To ojciec Maksymiliana.
-Bardziej podobny do ciebie.
-Być może.- Stwierdziłem. Spojrzała na Agatę.
-Stara tkanina, uważajcie na tą suknię, jak będziecie ją już ściągać z tej małej. Niech sama tego nie robi.
-Słyszysz Agatko?- Powiedziałem do Agaty, by na pewno sama nie szarpała się z tym gorsetem.  
-Jeszcze się nabijaj. Zresztą, to twoja wina.
-Nie zaprzeczam i dlatego chcąc się zrewanżować, pomogę tobie ją zdjąć z siebie.- Pani Bożenka spojrzała na mnie. Miałem dziwne wrażenie, że mnie skanuje wzrokiem. O czym ona myśli?
-Dzieciaki, może zdejmiemy ją tutaj? Dla pewności, żeby nic więcej jej się nie stało.- A ona nie chciała dopuścić do większej ilości uszkodzeń.  
-Mówiłam, żebyśmy wzięli moje ubrania.- Trzymała swoją stronę sposobu myślenia Agata.  
-Ja mam coś takiego, co na pewno będzie tobie pasować.- Zaproponowała jej pani Bożenka.  
-Mogę pomóc.- Powiedziałem.
-Szymon, ty już za dużo zrobiłeś.- Powiedziała Żaneta z nutką sarkazmu w głosie.  
-Ona ma rację, więc zapraszamy panów do holu.
-Dobrze, ale... .
-Do holu!- Powtórzyła szorstkim głosem.
-Ok ok, idziemy.
-Dziękuję bardzo.- Powiedziała Agata. Wyszedłem z Maksem na hol i usiadłem na krześle, a on oparł się o ścianę oraz wbił wzrok we mnie.
-Co ona robiła w tej sukni?
-A co można robić w sukni balowej?
-Iść na bal.
-A robiliście bal w domu?
-No nie, masz rację.
-Właśnie.- I dalej patrzył na mnie nie wiedząc, co robiliśmy.
-To jak?
-Tak, jak mówisz.
-Szymon.
-Uprawialiśmy zapasy. Myślisz, że skąd było to rozdarcie?
-A te plamy?
-Jakie plamy?
-Jest poplamiona.
-Nie malowaliśmy, nie jedliśmy, niczego nie piliśmy, to nie wiem skąd mogły się wziąć te plamy. A może były? Nie wiem.- Żaneta wyszła z pokoju do nas na poczekalnie.
-Szymon, co robiliście?
-Tarzaliśmy się po pościeli.
-Szymon, ale te plamy... .
-Możesz mi nie wierzyć, ale…, to nie ja.- Kategorycznie zaprzeczyłem, bym był winny jakimś plamom na tej sukni.  
-Na pewno?
-Sto procent. To była tylko niewinna zabawa. Może i to rozdarcie jest wynikiem mojej głupoty, ale plamy nie są nasze.  
-Wierzę tobie. Ale matka mnie powiesi, jak to zobaczy.
-Upierzesz to sama?
-Nie. No coś ty.  
-Znasz kogoś kto może to zrobić?
-Tak. Zadzwonić?
-Jak trzeba to trzeba. Moja wina i już.
-Będzie drożej niż zwykle, bo dzisiaj jest niedziela.
-Wiem, ale matka nie musi tobie truć, jak jest możliwość naprawy tego, co narobiłem. Dobrze?
-Oby była.
-Oby.- Cholera, ale narobiłem. Pomyślałem sobie. Trzeba teraz to odkręcić. Żaneta zadzwoniła do praczki, która to, robiła im pranie pościeli, bo jej mama lubi mieć wykrochmalone i dowiedziała się, że jest umówiona  już z Weroniką w tej sprawie. Przyszła i mi o tym powiedziała.
-Szymon, to naprawdę nie ty.
-Wiem. Przecież mówiłem prawdę. Nie spuściłem się na suknię, bo my tylko się bawiliśmy w lubieżną hrabinę gdybyśmy robili coś więcej, to byśmy ją zdjęli.
-Niby jesteś szalony, a jak się okazuje, to taki normalny.
-Ciekawy z ciebie gość.- Powiedział Maks. Weszła Agata do holu trzymając suknię w dłoni będącą na wieszaku.
-Co znów kombinujesz?- Powiedziała z przymrużonymi oczętami.  
-Nic. Nagle okazało się, że to nie my. Ciekawe jest to, kto to zrobił i w jakim celu, przecież... .- Spojrzałem na Maksa.
-Co tak myślisz?- Zapytał.  
-W zeszłym tygodniu, kiedy wróciliśmy z pikniku, to twój ojciec był już w domu?- Zapytałem Maksymiliana.
-Nie. Siedzieli razem z moją mamą u nas.- Odpowiedziała, wtrącając się Żaneta.
-To prawda, bo wychodził razem ze mną z domu i widziałem, że nie dopił kawy. Kiedy wróciłem, to ona jeszcze stała na stole, więc raczej na pewno w domu go nie było cały weekend, bo by to sprzątnął.- Wszyscy spojrzeli na mnie.
-W takim razie Maksiu, przedstawiam tobie twoich braci i siostry.
-Chyba zwariowałeś.- Powiedział.
-Szymon, powiedz mi, że żartujesz.- Zwróciła się do mnie Agata.  
-Nie.
-Matka mówiła mi kiedyś, że lubiła w tej sukni się zabawiać, bo się ją długo zdejmuje.
-No, to już wiecie skąd są te rozdarcia i plamy.
-O fuj, a ja to miałam na sobie. Blee.- Stwierdziła Agata rzucając ją do Maksa.
-To wasze.- Dodała. Żaneta patrzyła na mnie.
-Spokojnie zapłacę, bo powinienem ciebie posłuchać i nie ruszać tej sukni. Nie byłoby tych problemów i głupich niedomówień.
-Trzeba było ją posłuchać.- Powiedziała Agata. Spojrzałem na nią.
-Wiesz co? Mogłabyś się tak ubierać. Fajnie to wygląda.
-Prawda?- Powiedziała z dziwnym zadowoleniem na twarzy Agata. Pewnie dlatego, że coś wreszcie zauważyłem.
-Świetnie. Mnie też się to podoba. Wygodnie tobie w tym?- Dopytała Żaneta.
-Gdy to ubrałam, to czułam się dziwnie, ale teraz jest ok. Jak wyglądam?
-Jak uczennica. Tak seksi.- Machnąłem do niej brwiami. Uśmiechnęła się.
-Widzisz, jak chcesz, to potrafisz powiedzieć coś miłego, a dzisiaj, to pobijasz już swój rekord.
-Dlaczego?
-Bo już drugi raz powiedziałeś mi coś takiego.
-Zapamiętać! Już dzisiaj nie mówić Agacie nic miłego.
-No wiesz co!?- Zbulwersowała się.  
-Wiem. Muszę już dzisiaj ciebie nie okłamywać.
-No zaraz tobie przywalę!
-Agata, wiesz co?
-Co?
-Już wiem, dlaczego tak podoba mi się kolor twoich włosów.- Patrzyła na mnie, jak gdybym znów powiedział coś niesamowicie dziwnego.
-Ponieważ jesteś… tak seksowna, kiedy się złościsz, że nie mogę się opanować.- Podszedłem do niej, złapałem ją i lekko pochyliłem do tyłu całując ją w usta.
-Moglibyście przestać?- Usłyszałem za plecami.
-Musimy jechać do pralni.- Dopowiedziała Żaneta.
-To chodźmy.- Stwierdziłem, podnosząc Agatę do góry.
-Szymon, naprawdę się tobie podoba?- Zapytała, patrząc mi w oczy.  
-No to ubranie.- Doprecyzowała, nie widząc mojej reakcji.  
-Poważnie myślisz, że jestem w nim seksowna?- Zmieniła znaczenie zadanego pytania. Spojrzałem na nią i jeszcze raz oszacowałem to, co widzę. Mała filigranowa z płomiennymi kręconymi włosami, mająca piegi wielkości małego paznokcia. Ubrana w dobrze uszytą spódniczkę na wzór mundurków w prywatnych szkołach, z przodem jak w ogrodniczkach, z monogramem na piersi, które to robiły ładną wypukłość tego wdzianka oraz białą koszulą z dziwnymi mankietami. Łał! Pomyślałem sobie, to nawet ciekawsze niż suknia balowa. Weszła pani Bożenka.
-Przepraszam, ale dla kogo pani szyje takie spódniczki?- Zapytałem z ciekawości.  
-Na zamówienie. Przepraszam, jeśli jest na zbyt rzucająca się w oczy.
-Nie. Nie rzuca się w oczy. Sama jest taka zwyczajna, ale ubrana na piękną kobietę, przyciąga wzrok, jak magnes.
-To projekt. Chciałam zobaczyć, jak wygląda na osobie, a nie manekinie. Możesz się w niej troszeczkę poruszać?
-Oczywiście.- Agata podniosła ręce do góry i poruszała biodrami, później położyła ręce na biodrach i zrobiła to samo, a także z ramionami wyprostowanymi na boki. Obróciła się kilka razy, jak balerina i przyklęknęła kłaniając się na koniec, podnosząc się również z obrotem.
-Możemy to kupić u pani?- Zapytałem.  
-Nie. Ale możemy zrobić mały szwindel i pójść na układ. Nie mogę tego sprzedać, ale mogę wam ją dać dziewczyny, w prezencie. Jeśli…, pomożecie mi i będziecie tutaj przychodzić na przymiarki codziennie przez tydzień.- Spojrzałem na Agatę. Ruszyła biodrami.
-To jak? Podoba się tobie, czy nie? Bo nie usłyszałam odpowiedzi.- Podszedłem do niej i pocałowałem ją.
-Wiesz co? To, że mi się podoba, to nic.- Zepchnąłem Agatę na ścianę.
-Ona jest wręcz zabójcza.- Pocałowałem ją jeszcze raz i założyłem jej udo na swoje biodro.
-Chyba będę musiała zrobić je troszkę dłuższe.- Usłyszałem głos pani Bożeny.
-Zgadzam się.- Powiedziała Agata.
-A nie masz kochana przypadkiem kilku koleżanek, które też chciałyby pomóc?
Mam i z chęcią przyjdą, ale mogę iść w tym do domu?
-Tak. To jest twoje, ale tą białą koszulę proszę mi oddać, ponieważ ma logo szkoły na piersi i ramieniu.- Spojrzałem na nią i faktycznie było tam dziwne słoneczko mające literę i numer.
-Co to za szkoła?
-Dla dziewcząt i to zamówienie na trzydzieści sztuk takich i trzy razy tyle innych krojów. Dziwna szkoła, bo każda klasa ma tam inne stroje, a co bardziej idiotyczne, to klasy same projektują sobie ubrania, bo muszą mieć jednakowe. Nie patrz tak, to prywatna szkoła.
-Dziękuję.- Powiedziałem.
-Nie ma za co.- Odparła pani Bożenka.  
-Mam inne zdanie.- Stwierdziłem.
-Szymon, musimy jechać.
-Dobrze, jedźmy zawieźć tą suknię.
-Szymon, mama już zapłaciła za czyszczenie tej sukni, więc możecie iść. Załatwimy to sami. Lepiej, żeby was nie było.
-Agatko, to jak? Ja uważam, że powinienem zostać.
-Szymon, zawsze wprowadzasz zamęt i zamieszanie wokół swojej osoby.
-Żaneta ma rację. Sama niech to zrobi, będzie mniej krzyku wokół całej tej sprawy.- Spojrzałem na Żanetę.
-Tak.- Kiwnęła głową na potwierdzenie.
-Pewna jesteś?- Dopytałem.  
-Oczywiście, że jestem.
-Dobrze, to zrobię po twojemu i się usunę. To dokąd zmierzamy kochanie?
-Do domu.
-Agata. Chodź, to dam tobie twoje ubrania, są w moim samochodzie.- Oznajmił jej Maksymilian.  
-Kiedy je wziąłeś?
-Jak rozmawialiście w pokoju Żanety.
-Dobrze, to chodźmy.- I poszliśmy do samochodu, gdzie Maks oddał Agacie ubrania. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do niej.
-Cześć!- Przywitała mnie Jagódka.
-Agatko, co robiliście? Byliście na zakupach?
-Nie. Nie byliśmy na zakupach, byliśmy u krawcowej.- Jagoda spojrzała na mnie.  
-Szyjesz jej ubrania?- Zapytała z dziwną miną, spoglądając na mnie.  
-Jagódko. Nie ja, krawcowa Bożenka.
-Zostaniecie na obiedzie?
-Musimy pojechać do klubu.
-Dzwoniła Iza i chce, abyście przyjechali do niej.- Spojrzałem na Agatę.
-Dobrze, ale założę swoją bluzkę. Ciociu, to trzeba będzie wyprać i wyprasować, bo muszę ją oddać w poniedziałek.
-Ładne logo, czego?
-Jakiejś prywatnej szkoły.
-Ty już nie wrócisz dzisiaj?- Zapytała mnie Jagoda.
-Nie.- Znów stanęła opierając się o wyspę w kuchni, w taki sposób, że normalnie…, ojej.
-Boże Ciotka, czy ty nie możesz tak nie robić? Proszę.
-To przyjdź na chwileczkę.- Spojrzałem na Agatę.  
-Poczeka, nigdzie bez ciebie nie pójdzie.- Spojlerowała Jagoda moje myśli.  
-Zostań ona ma rację. A ja idę się przebrać.- I sobie poszła. Spojrzałem na Jagódkę, stała i przyglądała mi się, aż wreszcie zapytała.  
-Odpowiesz mi na trzy pytania?
-To nie było pytanie.
-Będę ciebie katować swoim uśmiechem, jeśli nie.
-Czarownica... . Ale zgoda, odpowiem.
-Dlaczego zawsze mi to robisz?
-Bo ciebie kocham i masz tą swoją broń. Zabójczą.- Dodałem i machnąłem brwiami.
-I kto to mówi. Ktoś, kto ma taką samą broń.
-Nie mam zabójczego uśmiechu.
-Ale masz elektryzujące spojrzenie.
-A drugie pytanie?
-Co tak naprawdę robiliście na tym pikniku?
-Oświadczaliśmy się i braliśmy śluby. No i oczywiście bawiliśmy się. Dlaczego pytasz?
-Podobno nie poleciałeś balonem?
-A no nie.
-Przecież mówiłam, że wystarczy powiedzieć.
-Tak. Ale powiem dopiero wtedy, kiedy będę tego potrzebował.
-Czego?
-Użyć tego marzenia. Dobrze, a trzecie?
-Ten festiwal operowy jest pierwszy raz. Na pewno nie chcesz na niego jechać razem z Agatą?
-Dlaczego pytasz?
-To nie jest moje pytanie, tylko Natalii i Doroty.
-Chcą się dobrze bawić na wyjeździe? Nie odpowiadaj. Chcę, ale nie mogę.
-Jeśli chodzi o pieniądze, to... .
-Nie chodzi o pieniądze, tylko o czas. Nie jestem władcą własnego czasu. A to dla mnie największy problem, jak na te chwilę.
-Nierozumiem.  
-Muszę chodzić do szkoły, bo mam tyle opuszczone, że to paranoja.
-Nie jesteś ideałem syna?
-Już to przecież mówiłem.
-Wiem. Szymon, może chcesz zamieszkać tutaj i chodzić w Zielonej Górze do szkoły? Na pewno załatwiłybyśmy to jakoś z twoimi rodzicami.
-Załatwiłybyśmy? My, czyli kto? Natalia, Dorota, Weronika i ty, prawda?
-Skąd wiesz?
-Domyślam się.
-Mógłbyś mieszkać gdzie chcesz.
-U mecenasa W.
-Akurat z nim nie rozmawiałyśmy.
-Czyli od razu przyjęłyście, że to będzie u którejś z was. Ciekawe dlaczego macie taki sposób myślenia.
-To logiczne, prawda?
-Macie dziwnie prosty sposób myślenia. Powiem wam tak. Tutaj odpada, bo byłbym za blisko Agaty, a na domiar złego ciebie. W końcu byśmy się nie opanowali i byłaby kłótnia. To samo tyczy się Natalii i Karoliny. Mimo, że one potrafią wybaczyć mi wiele, to w końcu by tego nie wytrzymały. Dorota i Władek są okey. Lecz pewne rzeczy, by ich szokowały i stresowały. I wreszcie Weronika, która jest nadpobudliwą i zamykającą każdego w swoim świecie bajek dobrą wróżką. Sądzisz, że… jeśli zamieniłbym jej baśń w horror szoku i niesamowitości związanych z moją osobą, to ona nadal zostanie sobą?
-Ale do czego Szymonie pijesz?
-Zapytaj Natalii, na pewno wam powie.- Zeszła Agata do nas na dół.
-Przemyślcie to sobie i wtedy ja przemyślę tą propozycję, jeśli jeszcze będziecie chciały. Wiesz, że zmieniasz całą rzeczywistość wprowadzając mnie tutaj na stałe? Zastanów się kotku. Dobrze to przemyśl, zanim dasz mi odpowiedź.
-Szymon, o co chodzi?- Zaciekawiła się Agata.
-Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o mnie. Jak wiele się pomyliłem?- Zwróciłem się do Jagody.
-Niewiele, a nawet nic. Zastanowię się i nie dostaniesz odpowiedzi dziś na to konkretne pytanie.
-Takem czuł, bo nie tobie sądzić. Więc, pewnikiem musisz się chyba skonsultować z przyjaciolkami, co?
-Agata, jak wy to mówicie?
-Ale co?
-Jak ktoś sobie na zbyt wiele pozwala.
-Spadaj.
-Właśnie, spadaj. Słyszysz?
-Widzisz, jednak potrafi się na mnie złościć.
-Słucham?
-Kocham ciebie.- Powiedziałem do Agaty i przytuliłem Jagodę trzymając ją za dłonie, żeby mnie nie znokautowała. Ale, jak to zwykle bywa, człowiek nie przewidzi wszystkiego. I dostałem, od Jagody z kolanka w jądra. Kiedy leżałem na podłodze, jak przez mgłę pamiętam, co się działo. Z tego, co zarejestrowałem, to Agata darła japę na Jagodę, a ona próbowała mi pomóc, gdyż czuła się winna temu, co zrobiła. Ja oczywiście wiedziałem, że to moja wina. Kiedy wreszcie doszedłem do siebie, obie siedziały przy stole i rozmawiały na temat tego, co się stało.
-Agatko naprawdę przepraszam, ale jakoś tak mi wyszło. Dobrze stanął.
-Słucham?
-Agata. Mówię, że dobrze się ustawił.
-Przeszło tobie?- Zapytała Agata, kiedy to mnie wreszcie zobaczyła stojącego w drzwiach.
-Żeby to było takie proste.- Stwierdziłem.
-Szymon, przepraszam. Nie chciałam tak mocno.
-Zrozumiałem aluzje. Więcej szacunku.
-Szymon, nie o to chodzi. Proszę ciebie, przestań.
-Jeszcze więcej?
-Ty się nabijasz?
-Tak. Ale zrozumiałem ostrzeżenie.
-Tak, a jakie?
-Że ta bramka jest już zamknięta.
-Dobrze myślisz, tylko źle rozumujesz.
-Obijam się o prawdę, ale nie widzę faktów?
-I to jest właśnie problem. Wiesz co, ale problem w tym, że nie wiesz dlaczego.
-Gdybym wiedział to, co właśnie powiedziałaś, byłbym naprawdę niebezpieczny.
-To może dobrze, że tego nie wiesz.
-To…, na pewno dobrze.
-Co teraz będzie?
-A co ma być. Teraz będzie nudno i normalnie. Chodź Agatko idziemy.
-Szymon, przepraszam.- Kajała się Jagoda.  
-Przyjęte. Ale mogłaś mnie uderzyć w brzuch, walnąć w twarz, nadepnąć mi na odcisk, ale kopać w genitalia, to troszkę poniżej mojej godności.
-Obraziłeś się?
-Chciałabyś, żebym się tylko obraził. Ile to byłoby prostsze. Chodź Agatko.- Kiedy wychodziliśmy Jagoda prosiła.
-Szymon, proszę ciebie, przestań.
-Byłaś, jak muza dla pisarza, jak..., jak wena. A ty zrobiłaś coś takiego. Nie było warto, nie było..., zobaczysz. Cześć.- I zamknąłem drzwi za sobą.
-Szymon, co się stało?- Zapytała naprawdę zaniepokojonym głosem Agata.
-Spoważniałem, a to już bardzo źle.
-Odpuść jej, proszę.- Zagrodziła mi drogę.
-To nie jest możliwe, żeby ot tak jej odpuścić. Hm…, ot tak. Choć..., istnieje taka możliwość, ale musisz mi na to pozwolić.
-Na co?
-Wyrównać rachunek.
-A co, też kopniesz ją w jajka?
-Zobaczę. To jak?
-Jeśli tobie pozwolę, to obiecasz mi coś?
-Oczywiście.
-Nie zrobisz jej nic, czego ona nie zrobiła tobie.- Uśmiechnąłem się do niej.
-Masz moje słowo.
-Więc masz moje pozwolenie.
-Pewna jesteś?- Dopytałem dla pewności.  
-Tak. Możesz zrobić jej to, co ona zrobiła tobie. Rozumiemy się?
-Tak. Nie robić żadnych nadinterpretacji.
-Wspaniale. Więc możesz w tym przedziale wszystko.
-No i dobrze. Tylko tyle chciałem usłyszeć.
-Jak jedziemy?
-Taksówką.
-Zamówiłeś?
-Właściwie to nie. Musimy się cofnąć.
-Chodź, idziemy z powrotem.- Poszliśmy do domu, Agata poszła zadzwonić, a ja poszedłem do Jagody.
-Przepraszam ciebie za to, że się uniosłem, ale to było poniżej mojej godności.
-Szymon przepraszam, że ciebie poniżyłam. Nie przemyślałam tego posunięcia, po prostu zareagowałam. Przykro mi. Nie chcę, abyś był zły na mnie.
-To nie kwestia złości. Tylko szacunku dla siebie i ciebie. Muszę wyrównać powierzchnię. Jeden problem mi nadal odstaje.
-To go wyrównaj.
-A nie będziesz zła?
-Nie.
-To muszę się upewnić i ciebie przytulić.
-Chodź wariacie.- I mnie przytuliła. A ja, żeby sprawdzić, czy nie będzie zła, włożyłem jej ręce pod bluzkę i odpiąłem stanik. Udała, że tego nie poczuła, choć wiedziała, że to zrobiłem. Do kuchni weszła Agata.
-Już zamówiłam i dali nam pięć minut. Ciociu, on coś kombinuje.
-Tego jeszcze do końca nie wiem, ale rozumiem jego punkt widzenia. Z lekka niebezpieczny.- Powiedziała. O cholera, jednak wie, co chcę zrobić. Oraz, że to będzie miało znamiona erotyki.
-Nie mogę zrobić niczego, czego ty nie zrobiłaś mi.- Stwierdziłem.
-Czyli niewiele tobie zabroniła.  
-Tylko seks.- Powiedziałem.
-Ponieważ tylko o to mi chodziło.- Dorzuciła Agata.
-To dobrze.- Powiedziałem do Agaty i się uśmiechnąłem.
-Nie trafiłam w to, co chcesz zrobić?
-Szczerze? To nawet zwiększyłaś mi pole do popisu. Ja na myśli mam tylko jedną sprawę, która mi wadzi. A ona zrobiła to z premedytacją, więc odkuje się jej w ten sam sposób. A jeśli chodzi o pole do popisu kochanie, to nie będę tego wykorzystywać, więc spokojnie.      
-Teraz to mnie zszokowałeś i czuję się w niebezpieczeństwie.- Stwierdziła Jagódka.  
-Powinnaś, bo jesteś, jak zajączek na pustynnej ziemi. Nie masz się gdzie schować i gdzie uciec. A ja jestem, jak orzeł. Wiem, co chcę, wiem kiedy i mam czas, żeby sobie na to poczekać.
-Powiesz mi, co to takiego?
-Coś, co mi odstaje od reszty występków, jakich się dopuściłaś. A zrobiłaś to z premedytacją i po chamsku, bo wiedziałaś, że na to pójdę, ale się przeliczyłaś z wynikiem. Życzę powodzenia w moim świecie bajek.- Jagodzie zgasł uśmiech.              
-Boję się.- Powiedziała.
-Szymon!!! Jeśli ciocia będzie płakać, to ciebie zatłukę.- Podszedłem do szuflady, w której były ostre noże i wyciągnąłem z niej nóż szefa kuchni. Podszedłem do niej i włożyłem jej go do ręki. Spojrzała zdziwiona na mnie, ale nie odezwała się, więc przysunąłem czubek noża do miejsca, w którym mam serce.
-Możesz je sobie wyciągnąć i tak należy do ciebie.
-Zwariowałeś!- Puściła nóż, który upadając rozbił kafelek na podłodze w kuchni. Obie stały zszokowane moją postawą. Agata w końcu się obudziła i mnie przytuliła.
-Nie wiedziałam, że ciebie tak to ruszyło.
-Wiedziałaś. Nie bądź zdziwiona tym, co teraz się stanie.- Spojrzałem jej w oczy, była przerażona. Pocałowałem ją, a później ona mnie i tak dalej i dalej i... .
-Przepraszam, ale ja tutaj jestem.
-To się dołącz, będziesz żyła mniejszym szokiem.- Agata spojrzała na mnie.
-A zresztą.- Powiedziała i dalej mnie całowała. Posadziłem ją na wyspie i oparłem dłonie o jej kolana, wjeżdżając nimi pomału pod spódniczkę.
-Agata! Ja tutaj jestem.- Złapała mnie za dłonie, dała mi szybkiego buziaka i spojrzała na Jagodę.
-Jak nie chcesz pomagać, to nie przeszkadzaj.- Jagoda palcem wskazującym pokazała na okno.
-Taksówka zajechała.- Stwierdziła. Zaśmiałem się.
-To musimy iść.- Oznajmiła mi Agata.
-Dokończymy w samochodzie.- Dodała. Podszedłem do Jagody i przytuliłem ją zapinając jej stanik.
-Dziękuję.- Powiedziała Jagoda.
-Gdybyś wiedziała, po co to zrobiłem, nie podziękowałabyś mi.- Zrobiłem krok do tyłu i ukłoniłem się jej.
-Do następnego spotkania, droga Przyjaciółko.- Stwierdziłem, Spoglądając jej w twarz. Nie odpowiedziała.  
-Tak. Potem, potem.- Oznajmiła wreszcie. Patrzyła na mnie ze zdziwioną miną. Wyszliśmy z domu i poszliśmy do taksówki.
-O witam was, to ty jesteś Szymon. Pamiętam ciebie.- Powiedziała Miki.
-Kto to?- Zapytała Agata.
-Pani prowadząca taksówkę męża. Miki, tak?
-Tak. To taka ksywka od męża, ale teraz, to już wszyscy tak do mnie mówią. To dokąd zmierzamy?
-Na włości tego darmowego przejazdu.
-Ładny dom. Pewnie tego sami nie sprzątają, co?
-Na pewno nie. Nawet sami nie gotują.- Dorzuciłem.
-Mam pytanie do ciebie. Czy to, co mówią o tobie, to prawda?
-Kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz prawda.
-A co jest kłamstwem.
-Na przykład to, że obciąłem ucho komuś i to, że jestem gejem, a prawda jest taka, że jedziemy do Izy.- Zaśmiała się.
-No tak.- Jechaliśmy i rozmawialiśmy troszkę. Widziałem, że na którymś skrzyżowaniu źle skręciła i zrobiła pętlę.
-Było jechać prosto.- Stwierdziłem.  
-Rury wymieniają, więc pojedziemy na około.- Zajechaliśmy od drugiej strony. Na koniec powiedziała do Agaty.
-Fajny ten twój chłopak, trzymaj go.
-Postaram się, ale ciężko jest utrzymać smycz psa na baby.- Chwilkę się pośmiały i wreszcie pożegnały.
-Do widzenia pani.
-Do zobaczenia państwu.- I odjechała. Udaliśmy się do wejścia. I co dziwne, drzwi otworzyła nam jej mama.
-Pomyliliśmy domy kochanie.-Stwierdziłem
-Agata, ty mu przywalisz, czy mogę ja to zrobić? Bo mam na to wielką ochotę. - Oznajmiła nam, kiwając głową na tak.  
-Odradzam kochanie.- Powiedział Roman przechodząc.
-A to niby dlaczego?- Zainteresowała się.  
-Bo co niektórzy… już twierdzą, że umieją pływać.
-Umiem pływać.
-Ale nauki raczej byś nie przeżyła.
-Chodź Szymon, jest Darek u mnie i mam sprawę do was obu.- Spojrzałem na Agatę.
-Spadaj.
-Dzięki.- Powiedziałem do niej z uśmiechem i dałem jej buziaka.
-Ale przyjdziesz do nas?
-Pewnie. Głupie pytanie. - Odpowiedziałem będąc już na schodach. Wszedłem do pokoju, w którym był Darek i kilka innych osób.
-To jest Szymon, wy trzej, już go spotkaliście.- Przedstawił mnie Roman.  
-Tak, mieliśmy tą niewątpliwą nieprzyjemność.
-Zaje wyje.
-Co?
-Chuje w ryje łosie.
-Co?
-Mordy w kubeł.- Powiedział Darek i się zaśmiał, po czym dodał.
-Szymon, nie ma tutaj Tomka.
-Właśnie. To nikt mnie nie powstrzyma przed pozabijaniem ich.
-Spokojnie! Panowie, spokojnie. Mamy do obgadania pewną sprawę. Usiądźcie.- Powiedział nam, co trzeba zrobić. W skrócie powiem, że trzeba było przepchnąć kontener z prochami, a dokładnie z kokainą i drugi z marihuaną. Popatrzyli na mnie.
-Jak myślisz, którędy?
-Najbliższe przejście graniczne?
-Spalone.
-Daj 50.000 marek i już.
-Znasz kogoś, kto nas przepuści?
-Zaraz poznam.
-Gwarantujesz?
-Życiem. Może być?
-Może.- Powiedział jeden z nich i wyciągnął broń.
-Panowie!
-Szefie, on robi sobie jaja. normalnie płaciliśmy 150.000, a on załatwi to za 50.000? To kpina.
-Co ty na to?- Podszedłem do tego z bronią i spojrzałem na nią.
-Większego złomu nie miałeś? Zawsze tak spokojnie załatwiacie przejazdy?
-Tak.
-Nigdy ich nie zabezpieczacie?
-Czym?
-Życiem rodzin celników.- Spojrzeli na mnie.
-Igrasz z ogniem, wiesz o tym?
-Normalnie nie pierdolcie, żeście się obsrali.
-Darek, można mu zaufać?
-To czubek, ale jest w nim coś ciekawego. Szymon, to o czym mówił komendant, co to za sprawa?
-Tomka z prokuratorem. Przecież mu obiecałem, że go zmienię.
-Przecież, to było dwa tygodnie temu.
-I tydzień temu było po sprawie.
-A skąd on o tym wie?
-Ręka rękę myje.
-Pomógł tobie załatwić prokuratora?
-Zdyskredytować, nie zabić. I nie pomógł, tylko się nie wtrącił, a ja wystawiłem mu tych jeleni ze Stuttgartu.
-Wsypałeś ich?
-Jak myślisz, dlaczego dostałeś dwa kontenery do przerzucania przez granicę, a nie jeden?
-Bo ktoś im nawalił.
-Czyżby siedział? Ojej, jak to się mogło stać?- Wszyscy stali i patrzyli na mnie, jak na wariata.
-Trzeba dbać o swoje interesy.
-Oni znają punkty przerzutowe.
-To się ich załatwi. Daj mi te dwa kontenery, trzy samochody, broń i sto pięćdziesiąt tysięcy marek, a ja przejadę z nimi przez Czechy, Austrię, Węgry i tak dookoła do Portugalii. Dla zabawy, żeby tobie pokazać, że się da.
-Zbędne ryzyko. To jedzie tylko do Francji.
-Przemyślcie sprawę i mnie zawołajcie. Idę do dziewczyn.- I poszedłem do pokoju Izy.
-Cześć dziewczyny. Co robicie?
-Rozmawiamy wariacie jeden. I ten przykład wczoraj, był chamski.
-Sama chciałaś się przekonać, że miałaś proste zadanie w porównaniu z Karoliną.
-No tak. Ale dlaczego ty zawsze zaczynasz mnie podpuszczać do zrobienia czegoś tak głupiego?
-Panuj nad sobą, to będziesz miała spokojniejszy sen.
-A ty?
-Ja jak śpię, to śpię.
-Co jeszcze dzisiaj robisz?
-Jak to co? Przecież jestem tutaj.
-Zaprosiłaś nas na obiad.- Powiedziała Agata.
-Chciałam się z wami zobaczyć, ale powiem szczerze, że dobrze zrobicie, jak zostaniecie na obiedzie. I dziękuję bardzo za piknik. Ponieważ dla ojca, to dużo znaczyło. Dzięki.
-Gdzie świniopas?
-Szymon! Miałeś już tak na niego nie mówić.
-Ychy. Tak powiedziałem?
-Nie. Ja tak powiedziałam.
-A, to okey. To gdzie jest ten ... .
-Szymon!- Krzyknęła Agata.
-Robert kochanie, Robert. Ten jej ukochany.- Dokończyłem.
-Znów gdzieś pojechali i nawet mnie nie poinformował.
-Widzisz. Tak właśnie jest po ślubie. Mówiłem nie żeń się. A ty co? No co? No, no..., no właśnie. No.
-Co ty znów świrujesz? Zaraz dostaniesz kopa i będziesz miał.
-Nie wolno mnie kopać. Zresztą sama możesz zapytać.- Stwierdziłem, pokazując palcem wskazującym na Agatę.  
-O czym on znów bzdurzy?- Zapytała Iza Agatę.
-Dostał kopa od ciotki i skończył na podłodze.
-Gdzie?
-W kuchni.
-Agata, ja nie o to pytałam.- Powiedziała jej to na ucho. I roześmiały się.
-Ha ha ha ha, ale śmieszne.
-Nie spodziewałeś się, co?
-Trzymałem ją za dłonie i nawet nie pomyślałem, że ona zrobi coś takiego.- Zamyśliłem się przez chwilkę.
-... . ... . Szymon! Szymon! Ile można do ciebie mówić!?
-Przepraszam.- Zamyśliłem się.
-Co jest?
-Powinienem być w klubie i porozmawiać z Tomkiem.
-Zadzwoń po niego.
-W sumie, to dlaczego nie. Gdzie jest tutaj telefon?
-Na końcu korytarza.
-Dzięki.- Poszedłem do telefonu i powiedziałem Marcie, żeby Tomasz pojawił się u Izy. Wróciłem do dziewczyn.
-I co?
-Przyjedzie.
-Z Martą?
-No nie. Sam, bo Marta jest w pracy.
-Szymon, dlaczego ty robisz takie rzeczy, co?
-Bo mi na to pozwalacie. Czasem mam wrażenie, że robicie to tylko dlatego, że ja to robię.
-Szymon, bo tak jest. Gdyby zrobił to ktoś inny, to nikt by z nim się nie bawił, a ty masz coś takiego w sobie, że nie boisz się porażki.- Pomyślałem chwilkę i odpowiedziałem.
-Zaczynasz bawić się w Natalię. Gdybym miał się przeprowadzić do Zielonej, to mógłbym zamieszkać u ciebie?
-Ej! A ja?
-A ty byś mogła za darmo do mnie przyjeżdżać. Fajny mam pomysł, co?
-Weź spadaj!
-Czyli nie chcesz, żebym mieszkał i chodził tutaj do szkoły? Zrozumiałem aluzje. Możesz odpowiedzieć Jagodzie i Natalii, że się nie zgadzasz i nadal będziesz miała spokój w tygodniu. A zresztą sam im powiem.
-Przestańcie się wkręcać w kłótnię.
-Iza, jak przyjdzie Tomek, to niech przyjdzie do twojego taty, dobrze?
-Przekażę.
-To idę do nich.- I poszedłem.
-To coście wymyślili?
-Jak to, co? Gwarantujesz swoim życiem, to chyba się skusimy.
-To tak, jak powiedziałem. Kasa, trzy samochody i kilka osób do obstawy. Na każdy samochód.- Stwierdziłem.
-A to dlaczego?
-Bo dwie ciężarówki nie mogą jechać razem.
-A to niby dlaczego?- Rzucił pytaniem Marek.  
-Jak wpadnie jedna przez jakiegoś idiotę, to nie moja wina. Ale jeśli obie, to już lipa. Z tego się nie wywinę.  
-Co ty powiesz kolego.
-To, jak chłopaki, jesteście ciekawi, jak to się robi?
-Bo dać dupy z jednym kontenerem, to pół biedy, ale z obydwoma, to już trzeba będzie się wziąć i zastawić.- Powiedział Roman.  
-Nie ma takiej opcji, żeby dawać dupy. Zawsze odbija się towar.- Patrzyli na mnie, jak na wariata.
-No co wy? Teraz, to się zgrywacie, co?
-Niestety nie.  
-Nie okrada się policji.
-No! Jak to nie? Co wy? Przecież żadna jednostka się nie przyzna, że ją okradli, tylko to zatuszuje. Wy poważnie nigdy tego nie zrobiliście?
-Raz zwinęli nam kokainę za pół miliona i do teraz jest gdzieś na magazynie policyjnym.
-A gdzie was zawinęli?
-Jak to gdzie, w Świecku.
-P.O.S.G.
-Skąd wiesz?
-Wiem.
-Czyli towar jest w depozycie na Żołnierskiej w Szczecinie.
-Skąd to wiesz?
-Nieważne. Jak przywiozę wam kilogram tego towaru, to wchodzę w dwa kontenery.
-Układ stoi.- Odparł jeden z nich.  
-Marek, ty nie masz tutaj nic do gadania.
-Szefie, ale i tak mieliśmy to jemu zlecić.
-Szymon, Jeśli przywieziesz tutaj kilogram kokainy z tamtego transportu, to dostaniesz dwa kontenery do przerzucenia do Francji.
-Ile mam czasu?
-Czwartek rano musisz tutaj być.
-W przyszłym tygodniu.
-Oszalałeś? W tym tygodniu.
-Cholera. Jeśli chcesz to zrobić w tym tygodniu, to potrzebuję jeszcze dziesięć tysięcy marek, na swoich ludzi.
-Jak jego ludzie?- Romek skierował pytanie do Darka.
-Znam tylko jednego, ale jest okey.
-Dam tobie te pieniądze, ale jeśli się coś z tym stanie, to wiesz?
-Powiedziałem, że gwarantuję głową.
-Wolałbym tego nie robić, bo moja córka bardzo ciebie lubi.
-Też was lubię, to dlatego zaprosiłem was na zaręczyny waszej córki.- Ktoś zapukał do drzwi.
-Przecież prosiłem, żeby nie przeszkadzać.
-Ja wiem, kto to jest.- Powiedziałem.
-Tomek?
-Tak.- Zadzwoniłem po niego.
-Otwórz.- Podszedłem do drzwi i otworzyłem je.
-Cześć. Co ty znów odpierdalasz? No nie mów mi, że dopiąłeś swego? Ty to dopiero jesteś dziecko szczęścia. To..., co tobie potrzeba?  
-Czterech na dwie puszki.
-Dycha?
-Jest.
-Okey. Zresztą z tobą pójdzie każdy stamtąd, bo ciebie znają. Wiedzą, że twoje plany są idealne i zabezpieczone.
-Jest tylko jeden szkopuł sprawy?
-Jaki?
-Wycieczka do POSG.
-Kurwa Szymon, jak ciebie tam widzą w okolicy, to podwajają straże.
-No i co, ja to przecież wiem.  
-Znów na ścisłym?
-Tak. Fajnie co?
-Szymon, powiedz mi, co to ma być i chłopaki zrobią to sami.- Oponował Tomasz.  
-Kilo ich koki.
-A jak mam rozpoznać ich kokainę?
-Zapierdolić każdy biały proszek, jaki tam jest.
-Wariacie, a ile tego tam jest?
-Za pół miliona złotych.- Powiedział Darek.
-Ile to kilogramów?
-Sto. Stwierdził Roman.
-To nie jest cena detaliczna.- Odparłem.  
-Producenta, nie wiem jaka jest cena detalu.- Odpowiedział.
-Szymon, ani się nawet nie waż tego robić.
-Ale... .
-Nie! Tylko tyle ile potrzeba.
-No przestań.
-Nie, bo ty znowu coś odpierdolisz.
-A o czym ty mówisz?- Spytał Roman.
-Czasem nawet ja nie bardzo wiem.- Odpowiedział Tomasz. Znów spojrzeli na mnie.
-Co się tak na mnie gapicie, coś chcecie?
-Nie, nic. Dlaczego pytasz?
-No, wykrztuście to z siebie. Co chcecie?
-Wiedzieć, co wymyśliłeś.
-Jeszcze nic.
-Ale?
-Ale jakby mieć to wszystko, to można by było narobić tyle zamieszania, że transport poszedłby pociągiem i to nawet nie dwa kontenery, a ze czterdzieści.
-Nikt nam nie da takiej ilości.
-Szkoda. Dalej się gapili.
-No co!?
-Czasem, to się ciebie boję.- Oznajmił mi Tomasz.  
-Wiem, że przesadzam, ale srać na to. Dobra, to kilogram i rozmawiamy. Czy tak?
-Tak. Masz wtedy to, co chcesz.
-Okey. To do środy.- Wychodząc zatrzymałem się obok tego idioty, który wyciągnął broń.
-Roman, tego łosia chcę na wyjazd.
-Mówisz i masz.- Powiedział.
-Kup sobie broń. Najlepiej dużą broń, a jeszcze lepiej dwie sztuki, bo ten złom może tobie nie wystarczyć. Na razie.- I z uśmiechem opuściłem pokój. Udaliśmy się z Tomaszem do dziewczyn.
-I jak idą knowania?- Zapytałem się Izy.
-My nie knujemy tak, jak wy.
-No tak. Wy robicie to inaczej.
-Przestań. Co chciał mój ojciec od ciebie?
-Szczerze, to powinieneś nam powiedzieć. Ona ma rację, że chce wiedzieć.- Powiedziała Agata podchodząc do mnie.
-Oświadczyny już były, to teraz ślub i wesele. No jeszcze kawalerskie, ale to szczegół.- Spojrzały na mnie.
-A nasze potrzeby?
-Niby jakie potrzeby?- Udałem zdziwionego.
-Agata, idę do ojca… tak, to nie będzie!- I poszła.
-Co ty odpierdzielasz?- Rzucił się szeptem Tomek do mnie.
-A co mam jej powiedzieć, że mamy przerzucić dwa kontenery narkotyków?
-No nie. Tutaj masz rację. Szymon, ona wie?- Spojrzał na Agatę stojącą przed lustrem.
-Tomciu, Marta też wie.- Zrobił wielkie oczy.
-Przecież wiedziałeś.- Dodałem.
-No tak, ale nie o wszystkich szczegółach.
-Jasne. I odzywa się ten, który ukrył prawdę o nauce pływania.
-Musiałem jej powiedzieć.
-Wiem, niepokoiła się o ciebie. Powiedziała mi.
-Co jeszcze mówiła?
-Żebym na ciebie uważał i na siebie. Zwłaszcza teraz. Jakby wiedziała, że dostaniemy taką propozycję, to by dopiero było.
-A ty jeszcze to utrudniasz i podnosisz poprzeczkę.
-Nie będą się czepiać. Przynajmniej przez chwilkę.
-A skąd weźmiemy ludzi?
-Za te kasę, każdy da się zabić, nawet policjanci.
-Szymon, jesteś wariatem, ale zaufam tobie. Zresztą zawsze tobie ufałem.
-Wiem.- Weszła Iza do pokoju.
-Tata mówi, że nie było mowy o kawalerskim.
-Może troszkę się zapędziłem i zagoniłem w kozi róg.
-A co tam robi Darek?
-Ma pilnować twojego chłopaka.
-I dobrze. A więc jednak tata go lubi.
-Przecież podobno mu pasuje.
-Nie mówił, ale on został jako jedyny, reszta kandydatów zrezygnowała.
-Sama?
-Tak.
-Ciekawa sprawa.- Powiedziałem spoglądając na Tomka.
-Szymon, idziemy na obiad.- Powiedziała Iza i poszliśmy. Przy obiedzie Roman poprosił mnie o rozmowę na osobności, więc poszedłem.
-Co to za banialuki z tym kawalerskim?
-Musiałem jej coś powiedzieć, przecież by nie odpuściła.
-Masz rację, czasem jest nadgorliwa. Co zamierzasz w sprawie kontenerów.
-Dotrzymać słowa. Ja dotrzymam mojego, a ty dotrzymasz swojego. Przecież to proste.
-Nic tobie nie obiecałem.
-Ale ja obiecałem tobie i co by się nie stało, dotrzymam słowa.
-Czyli do środy przywieziesz kilogram kokainy?
-Waszej kokainy, ale wam jej nie oddam, bo puszczę ją na granicy za przemyt.
-Psujesz mi rynek.
-Nie tobie, tylko Niemcom. Nie sra się w swoje gniazdko, tylko je broni.
-Będziesz mógł sobie zatrzymać to, co zabierzecie z tego ..., jak to nazwałeś.
-Ze Szczecina.
-No tak, nie zdradza się swojego źródełka.
-Już zdradziłem, ale nie zapamiętaliście.
-Dziwni jesteście. Ilu was będzie?
-Czterech i nas dwóch.
-W jakim celu potrzebne są tobie dwa samochody na jeden kontener.
-Jeden pilnuje, drugi oczyszcza.
-Ale w jakim celu chcesz, aż tyle?
-Bez potrzeby, bym o nie, nie prosił. Potrzebne mi i już.
-Miało być taniej.
-I będzie. Nie chcę BMW ani Mercedesów, tylko zwykłe wózki. A jeśli chodzi o samochody, to będą jeszcze dwa moje.
-Po co tobie taka zgraja ludzi, przecież to zwraca uwagę na was.
-Plan idealny i zabezpieczony.
-Zapytaj córki.
-Jak to, córki?
-Zobaczysz. Zapytaj. Muszę wrócić do stołu, bo Agata coś zaraz zwącha i potrzebne będzie dużo kłamstw, żeby się z tego wykpić.
-Dobrze, idź do nich.
-To widzimy się w środę.- Poszedłem do dziewczyn dokończyć obiad. Posiłek, który rzadko kiedy jadł Roman.
-Co chciał mój ojciec od ciebie?- Zapytała Iza chwilkę po tym, gdy wszedłem.
-Opieprzył mnie za to, że tobie powiedziałem.
-I co?- Dopytała.
-I teraz mi głupio. A i jeszcze dodał, że więcej mi nic nie powie. Gratuluję pomysłu z bieganiem i kablowaniem ojcu. Masz, co chciałaś.
-Pójdę i to załatwię.
-No, to dobry pomysł. Idź jeszcze raz, proszę.- Powiedziałem z sarkazmem w głosie.
-Może masz rację, to głupi pomysł.- Stwierdziła. A widząc moje niezdecydowanie, dodała.
-Przepraszam ciebie, zrobiłam to niechcący.
-Iza, ile razy kandydaci na chłopaków byli u ciebie w domu?
-Najczęściej raz. Teraz, gdy o to pytasz, to myślę, że nie bez powodu byli tutaj tylko jeden raz.
-Rozmawiali z twoim ojcem?
-Nie, tylko Michał rozmawiał z moim tatą. Ale wiesz co? Michał był u mnie trzy razy. Nie licząc Roberta, to rekord.
-Iza, mam prośbę. Nie drąż tego tematu, to i tak tylko domysły.
-Ale tak na spokojnie, mogę to sprawdzić?
-Jeśli chcesz, to zapytaj takiego, który ciebie nie okłamie?
-To by było świństwo ze strony rodziców.
-Izka! Zostaw to dla siebie.
-A to niby dlaczego?
-Żebyś nie narobiła komuś problemów.
-Niby jak?
-Widzisz, poszłaś tylko zapytać, a ja dostałem ochrzan i ostrzeżenie. Pomyśl sobie, co będzie, jak dostanie któryś bure od ciebie.- Popatrzyła na Agatę, na Tomka.
-Nic tobie nie powiem.- Stwierdził niepytany Tomek. I znów spojrzała na mnie.
-Dlaczego sama na to nie wpadłam?
-Nie miałaś powodu tego dostrzec. Było tobie dobrze, a oni tylko dbają o ciebie. Zawsze mogą się w ten sposób tłumaczyć i co ciekawsze, nikt im tego nie zabroni. Iza, mam do ciebie pytanie. Ci chłopcy byli z bogatych rodzin?
-Szczerze powiedziawszy, to nie. Tylko jeden, Robert jest z majętnej rodziny. Mają dwa zakłady mechaniki samochodowej i jeden salon samochodowy, a do tego, jego mama posiada zakład cukierniczy i jeden sklepik. Nie wiem, czy to coś warte, ale mają.
-Normalni ludzie to mają pracę, a nie posiadają zakłady. Nieistotne jakie.
-Czasem odnoszę wrażenie, że jesteś inny niż wszyscy?
-Ja nie jestem wszyscy. Ja, to jestem ja.- Na koniec obiadu Agata zadała mi pytanie.
-Szymon, pójdziesz jeszcze ze mną do domu?
-Tak.
-Zostaniesz do rana?
-Tak.
-Coś się dzieje w naszym świecie?
-Coś się dzieje z nami. Coś..., coś dziwnego.
-Dlaczego tak mówisz?
-Bo coś się dzieje. Musimy porozmawiać na osobności. To będzie dłuższa rozmowa.- Pożegnaliśmy się z Izabelą, oraz jej mamą i udaliśmy się razem z Tomaszem do klubu, gdzie przebywał mecenas W. Powiedziałem mu, co mi jest potrzebne i na kiedy, a on stwierdził, że dostaniemy na wtorek 20 kilogramów tego towaru, bo wie, gdzie on jest. To w klubie poprosiłem Martę o to, aby zerwała z Tomaszem na czas naszej krucjaty, więc Marty nie widzieliśmy. Chodziła po drugiej sali i kiedy usłyszała, że jesteśmy, to poszła do biura, aby nas nie oglądać. Poszedłem do niej.  
-Szymon, co się dzieje?
-Jeszcze nie wiem, ale coś czuję, że będzie za późno, kiedy wreszcie się dowiem, więc obiecaj mi to.
-Szymon, dopiero nas pogodziłeś.
-Proszę. Marta, przecież będziesz miała jeszcze całe życie, żeby się tobie znudził, proszę.
-Dobrze. Gdzie on jest?
-Z Agatą w barze.
-Ale to twoja sprawa, żeby to zrozumiał.
-Masz moje słowo.- Powiedziałem spoglądając jej w oczy.
-Idę.  
-Ej, a ty gdzie, co?
-Jak to gdzie, zobaczyć.
-Idź pierwszy do Agaty i powiedz Tomkowi, żeby poczekał.
-Dobrze.- Gdy wychodziłem z biura, Marta zawołała.
-Szymon!
-Co się stało?
-Poczekajcie na niego z Agatą, proszę.
-Przy samochodzie.- Dodała. Pożegnałem się z Martą i poszedłem do baru, a na miejscu stwierdziłem Tomkowi, że będziemy na zewnątrz budynku. Wyszliśmy razem z Agatą rozmawiając o nas.
-To już?
-Już.
-Odpuść sobie to, proszę. Przecież, to nic nie zmieni.
-Obiecałaś mi, że zrobisz to, o co poproszę.
-Konieczne jest takie poświęcenie? A nie możnaby było zrobić tego jakoś inaczej?
-Można, ale lepiej, jeśli to będzie coś takiego. Agata, to dla waszego dobra, dla waszego bezpieczeństwa i dla naszego spokoju.
-Musimy porozmawiać, prawda?
-Prawda.- Odparłem.
-Szymon, a Marta też będzie rozmawiać z Tomaszem o tym samym?- Zapytała myśląc, że będzie mogła zostać wyłączona z tego ruchu i mając taki precedens życiowy, będzie mogła to ominąć, ale się przeliczyła.
-Marta właśnie z nim zrywa.- Rzuciłem jej tą informacją w twarz. Zrobiła duże oczy.  
-Co?! Zwariowaliście?- Próbowała wbiec do klubu, ale ją zatrzymałem.
-Szymon, nie pozwól im tego zrobić. Przecież dopiero ich pogodziłeś.
-Agata, to musi być w pełni wykonane przez was.
-My zrobimy to jutro rano. Poproszę jeszcze Paulinę o pomoc, dla waszego bezpieczeństwa. Agatko, trzymaj się blisko Izabeli.
-Przecież, to będzie niebezpieczne.
-Ona, jak coś ochroni ciebie, a ty dasz jej wsparcie psychiczne, bo to będzie dla niej ciężki okres.
-Zaraz. To dlatego powiedziałeś jej, żeby sprawdziła byłych chłopaków? Karolina ma rację, ty niczego nie robisz bez powodu. Chwila, a ja?
-Ty, to inna sprawa. W tobie się zakochałem. Zróbmy to, o co ciebie poprosiłem?
-Dobrze.- Z klubu wytoczył się Tomek. Skopał drzewo i stwierdził.
-Pierdole to wszystko! Robimy teraz wszystko, co tylko związane jest z przerzutem.
-Nie powiedziałeś mu?- Zapytała Agata.
-Czego?- Zapytał Tomek.
-To on namówił Martę.
-Słucham?! Nie miałeś prawa gnojku! Już było dobrze!- Wykrzyczał mi w twarz.
-To dla jej bezpieczeństwa.
-Pierdol się!- Wykrzyczał i zawalił mi z buta w klatkę piersiową. Odbiłem się od jakiegoś samochodu  ciężarowego, który stał za mną i nie pamiętam już, jak upadłem na ziemię. Ocknąłem się będąc na łóżku w domu u Agaty, gdzie Jagoda razem z mą ukochaną stały nade mną i patrzyły, jak się budzę.
-Ale poleciałeś.- Powiedziała.
-Było poprosić, może dałby się namówić i sprzedał tobie drugiego.- Powiedziałem uśmiechając się do niej.
-Szymon, on się wystraszył, że tobie coś zrobił.
-A właściwie, to gdzie on jest?
-Z ojcem w salonie.- Próbowałem się podnieść i zabolały mnie żebra.
-O ja pierdziele.
-Leż, nie podnoś się.- Stwierdziła Jagoda.
-Zawołajcie go dziewczyny, proszę.
-Coś ty zrobił, że on tak się zachował?
-Zakochałem się w Marcie.- Spojrzała na Agatę.
-Powiedział jej, żeby zerwała z Tomaszem i ona to zrobiła. Niechcący mu o tym powiedziałam, on się wściekł, a resztę historii znasz.
-Agatko, pewnych rzeczy się nie mówi. Zrozum to. Wiem, że chciałaś dobrze, lecz w waszym wieku reaguje się na zbyt emocjonalnie. I zobacz do czego doprowadziłaś - Powiedziała Jagoda.  
-Przepraszam za to, nie przemyślałam sprawy.
-To moja wina. Powinienem mu o tym powiedzieć, ale wtedy zerwanie nie wyszłoby autentycznie.
-Nie poznaję ciebie. Kim ty jesteś? Nie można tak grać na uczuciach, to nieludzkie.
-Wiem, lecz to, co muszę zrobić, jest nieludzkie. Większość osób uznałaby to za chamskie i bezrozumne, lecz to ich problem. My mamy inny, musimy się rozejść na jakiś czas Jagódko.
-Powiesz mi, co jest?
-Usiądź. Ty też Agatko usiądź.- Usiadły i powiedziałem im wszystko, co wiem w temacie i jak ja to widzę, oraz co zamierzam jeszcze zrobić.
-Szymon. Wiesz, że to wszystko, co chcesz zrobić, jest nielegalne?
-Wiem.
-Agatko, możesz zostawić nas na chwilkę w pokoju samych? Proszę.- Powiedziała Jagoda.
-Wiesz, że wcale mi się to nie podoba?- W moim kierunku skierowała Agata te słowa.
-Wiem kochanie. Zdaję sobie sprawę z twojego niezadowolenia, ale to ona jest moim sumieniem.
-Czasem ciebie Szymon nie rozumiem.- Patrzyła na mnie i po chwili dodała.
-Ale i tak ciebie kocham.- Uśmiechnąłem się. Patrzyłem tak na nią i widziałem, że jej to strasznie nie pasuje, ale kocha mnie i jest gotowa na wielkie poświęcenie.
-Ciocia powiedziała mi, że nie pozwolisz zrobić nam żadnej krzywdy. Zrób, co musisz i szybko wracaj. Ufam tobie, więc możesz przez ten czas wszystko. Tak, jakbyśmy się nie znali. Kocham ciebie, pamiętaj o tym.
-Też bardzo ciebie kocham Agatko. Trzymaj się blisko Izy i jeśli coś złego zacznie się dziać, to powiedz o tym Marcie, ona mi przekaże. I jeszcze jedno, jak się rozejdziemy ponarzekaj na mnie.
-Nie.
-Tak!
-Nie krzycz na mnie.
-Widzisz, jestem chamski i niewychowany, złośliwy i nic nie szanuję.- Powiedziałem i podszedłem do Jagody, obróciłem się razem z nią i dałem jej buziaka.
-Nie zdenerwujesz mnie.
-Nie? To popatrz.- I pocałowałem Jagodę.
-Nie.- Powiedziała spokojnie.
-Nie?
-Nie.- Stwierdziła ot tak, jak gdyby bez zainteresowania.
-To może się z nią prześpię?- Patrzyłem na Agatę z za ramienia Jagody, a ona podeszła do mnie, złapała Jagodę i ją pocałowała. Patrzyłem z niedowierzaniem na to, co zrobiła.
-Możesz zrobić to jeszcze raz?- Zapytałem.
-Agata, znów mną szachujecie. Możecie przestać robić takie numery?
-Przepraszam.- Powiedziałem.
-Ja też ciociu ciebie przepraszam.
-Wiesz, że nigdy przedtem mnie nie przepraszałaś?
-Wiem i za to też przepraszam.- Jagoda podeszła do Agaty i przytuliła ją.
-Co by się nie stało, to masz nas kochanie. Pamiętaj o tym.
-Dziękuję ciociu.
-A teraz jeśli można prosić... .
-Dobrze, zostawię was. Szymon, nie rób nic głupiego?
-Niczego czego ty byś nie zrobiła?- Zapytałem złośliwie.  
-Odwal się.
-Widzisz, od razu lepiej się słyszy.
-Spadaj.- Powiedziała z uśmiechem Agata i wyszła. Jagoda podeszła do mnie i położyła mi dłoń na piersi.
-Ale ty jesteś spokojny.
-Jagódko zabierz dłoń i stój spokojnie.- Powiedziałem do niej, położyłem swoją głowę nad jej piersiami i słuchałem bicia jej serca. Bum bum, bum bum, bum bum, ... .
-Przyspieszone bicie serca wskazuje na twoje zdenerwowanie Jagódko.
-Przyprawiasz mnie o palpitacje, ale nie jesteś jeszcze lekiem na całe zło, a powinieneś być, bo chciałabym, żebyś to był ty.
-Może i tak, ale ja wcale nie chcę.
-Wiecznie niepoprawny, a jednak kochany. Ale może wrócimy do sedna sprawy, jak jesteśmy już sami, bo za chwilkę będziemy mieli kogoś w pokoju. Więc powiedz mi, jak zamierzasz się wyłgać z tego całego zamieszania?- Powiedziałem jej to i kilka innych rzeczy. Zadała mi dwa pytania i otrzymała odpowiedzi na nie.
-To, co mówisz jest ciekawe, ale zastanów się nad wejściem w konszachty z policją.
-Nie. Bo oni zamkną tylko pionki i wtedy to będę mieć większy problem. A ja mam zamiar pozamykać ich wszystkich. Ten transport przejdzie, a następny utopimy. Utopimy, jeśli będziemy pewni tego, że wszyscy będą siedzieć.
-Szymon, dziewczyny pooddają twoje zadłużenia i wyrównają każdą twoją wierzytelność, nawet najmniejszą stratę, ale wycofaj się z tego razem z Tomkiem, proszę ciebie.
-Niestety Jagódko, nie mogę. Wiesz przecież, że to nie jest kwestia mojego sumienia, ani pieniędzy, tylko obietnicy. Chodź zejdziemy do kuchni, to zrobię sobie herbatę.- Wyszliśmy z pokoju gościnnego i udaliśmy się do kuchni.
-Wiesz, ja myślałam, że tylko się tak zgrywasz i zaraz się to wszystko uspokoi, a wy ciągniecie to do końca.
-Kochanie... .- Uśmiechnęła się do mnie.
-Przepraszam.- Powiedziałem, widząc co zrobiłem.
-Nie przepraszaj, to miłe.- Uśmiechnąłem się.
-I mówi to ta, która powiedziała, że się nie zakochała.
-Nigdy tak nie powiedziałam.
-Czyli nie zaprzeczasz.
-Z tobą rozmowa jest niesamowita. Ale odbiegamy od tematu..., ty znów to robisz.
-Może troszkę.
-O i nie zaprzeczasz. Szybko się uczysz Jagódko, nad wyraz szybko.
-Przestań to robić, bo i tak tobie nie wyjdzie. Nie zmienimy tematu.
-Lubię kiedy jesteś taka władcza.
-Szymon, przeginasz.
-No zobacz, taka władcza, a jednak uległa.
-Przeciągasz strunę.
-O! Przeciągam strunę, więc gramy muzykę miłości?
-Przestaniesz wreszcie to robić?
-Ale, co takiego mam przestać robić smakowita Jagódko.
-Szymon, zaraz oberwiesz.
-Jagoda?
-Słucham.
-Ale wiesz, że u was złość piękności... jednak nie szkodzi.- Usiadła śmiejąc się.
-Czasem ciebie nie rozumiem. Żadna z nas nie potrafi wytłumaczyć twojego postępowania. Ale i tak nie wiedząc dlaczego, każda z nas poszłaby z tobą niewiadomo gdzie.
-Znaczy się..., do łóżka?- Dopytałem, bo jedno miejsce i na dodatek niewiadomo, gdzie się znajdujące, to zazwyczaj łóżko. Gdyż określić jego położenie jest ciężko, tyle ich jest.  
-Muszę przestać z tobą rozmawiać. A właśnie! W tym tygodniu w następny weekend, Marta organizuje w klubie wieczorek z poezją i Natalia wpisała ciebie, żebyś jako trzecia osoba, coś ciekawego powiedział.- Ki diabeł? Pomyślałem.  
-Powiedzieć coś kobiecie. No, ale teraz, to już z lekka przesadziłyście.
-Zrób to jako zadośćuczynienie za operację Alicji.
-Dla ciebie.
-Nie!
-To ty zapłaciłaś za tą operację.
-Dlaczego wszystko sprowadzasz do mnie?
-Ale to ty podsunęłaś mi ten pomysł.
-I znów ja.
-No niestety.- Znów stanęła w ten sposób, w którym nie mógłbym jej odmówić niczego.
-Nie rób tak.
-Jak?
-Ty wiesz jak.
-Tak?
-Właśnie tak. Nie rób tego.
-Ale czego?
-Wiesz co?  
-Nie wiem.
-Bardzo ciebie lubię Jagódko. Ale, jak będziesz tak dalej stała, to normalnie możesz już czuć się zgwałcona.- Złożyła ręce kładąc je w taki sposób na blacie, że przedramiona leżały równolegle do siebie. Wyciągnęła się na nim tak, by biust przekroczył linię rąk i opuściła ciało cofając się. Biust prawie wyskoczył jej ze stanika i odezwała się do mnie.
-Naprawdę?
-Powiem Andrzejowi. Andrzej!!!- Wydarłem jape. Spojrzała z pod byka oblizując i przygryzając sobie wargi oraz podnosząc brwi.
-Nie usłyszy, bo go nie ma. Wyszedł z Tomkiem. I co teraz będzie?
-Pech. Znów jakaś wariatka chce mnie zgwałcić.
Agata! Ciotka mnie deprawuje!
-Ma pozwolenie!
-Ale ona mnie namawia do czynów lubieżnych!
-Pocałuj ją i nie drzyj japy!- Uśmiechnąłem się.
-Ani nawet o tym nie myśl.- Powiedziała. Podszedłem do niej i stanąłem po drugiej stronie wyspy.
-Nie odważysz się.- Palcem wskazującym prawej dłoni, odsłoniłem jej dekolt. W sumie tylko po to, by zobaczyć jaki ma dziś stanik, ale... .
-Nic tam więcej nie zobaczysz. Chyba, że chcesz mi powiedzieć, iż mam mały biust.
-Masz ładny biust. Może nie tak okazały, jak ma Monika, ale bardzo ładny.
-Co się tobie takiego podoba w moim biuście?
-To, że nie jesteś całkowite bezguście. Wiesz, jaka powinna być oprawa, czegoś tak pięknego.
-Przecież mam sklepy z bielizną.
-Biust masz równy, twardy i okrągły. Nie za duży, a taki w sam raz, akurat wielkości melona, mieści się idealnie w dłoni. Jest równo opalony i jędrny.- Pocałowałem jednego i drugiego. Nie negowała tego, co zrobiłem, ale na koniec powiedziała.
-Agata skopie tobie tyłek.
-Powiedziała, że mogę ciebie pocałować i pocałowałem. Więc?
-W takim razie sprawdźmy. Agata, Szymon mnie całuje!
-Przecież mu pozwoliłam!
-Ale on nie całuje mnie w usta!
-A gdzie!?
-W pupę!
-Szymon!
-Skłamała! Pocałowałem ją w biust! To znaczy w obie piersi!- W drzwiach pokazała się Agata.
-Czy ciebie zawsze muszę pilnować?- Powiedziała zniesmaczona.  
-Raczej Jagodę, bo to ona mnie deprawuje.- Odbiłem piłeczkę
-Chwila. Ja tylko zapytałam się go, czy mógłby.
-Miałem jej się na to zgodzić?- Zapytałem Agatę spoglądając na Jagodę.
-Tak.
-Ha ha ha.- Roześmiała się Jagoda.
-Dobrze, w takim razie wystąpię na tym wieczorku, z balladą.
-To jest wieczór z poezją.
-Nieważne, może być i ten.  
-Ciociu? Schowaj ten biust.
-A no tak, przepraszam.
-A ty mógłbyś czasem przestać myśleć jak facet?
-No przecież teraz nie pomyślałem, jak facet, tylko jak niemowlak.- Agata spojrzała raz jeszcze na Jagodę, a ona spokojnie powiedziała jej, dlaczego to robi.  
-To moja wina, ponieważ chcę, aby wystąpił na wieczorku poezji za tydzień w klubie, który organizuje Marta.- Agata spojrzała na nią, jak na wariatkę, bo czegoś nam nie powiedziała.  
-Natalia wpisała go na trzecie czytanie, no a ja na drugie.
-Słucham?- Zdziwiłem się.
-Jakoś tak wyszło. Ona napisała Szymon M. , a ja M.... Sz. i wychodzi na to, że jesteś wpisany w dwóch miejscach. Przepraszam ciebie za to.- Powiedziała skruszona.  
-No dobra, trudno. Jakoś z tego wybrnę. Poza tym, to i tak jestem wam to winien za pomoc w mojej operacji i wsparcie psychiczne.- Spojrzałem na Agatę i dodałem.
-Teraz, to dopiero będzie jazda.
-Jak tego nie każesz Marcie zmazać z tablicy ogłoszeń, to nie chcę ciebie martwić, ale na sali będzie dużo osób. A znając Natalię, to może i nawet prasa.
-Nie przesadzaj. Co najwyżej jakiś krytyk literacki i być może, będzie jeszcze ktoś z prasy lokalnej.
-Być może ktoś, kto jest z lekka wyżej.- Spojrzałem na Jagodę, gdy nam to zakomunikowała.
-No dobra. Będzie ktoś z prasy lokalnej i regionalnej. Ale to nikt znaczący, więc na pewno nie będzie się wcinać.- Podszedłem do niej tak blisko, że prawie usiadła na wyspie i spojrzałem jej w oczy.
-Nie wiem kto to będzie. Za to wiem, że są małżeństwem.- Uśmiechnąłem się do niej po czym zbliżyłem swe usta do jej ucha.
-A wiesz może, które z nich jest krytykiem wyższego szczebla, tego regionalnego?
-Kobieta.- Odparła. Uśmiechnąłem się.
-To zagrajmy pod kobietę sukcesu. Skoro jest krytykiem, będzie daniem głównym i celem do odstrzału na początku zabawy. Wiecie może, kto jeszcze jest na tej liście z naszych znajomych oprócz mnie?
-Natalia.
-To żart?
-Nie. Ona chce mieć godnego przeciwnika.
-Marta, to oby na pewno sama na to wpadła?
-Przyszła z nami porozmawiać o tym, co chciałybyśmy tutaj jeszcze zobaczyć i jakoś tak od słowa do słowa. No wiesz, jak to jest, prawda?
-Prawda. Tylko, że nie mogę mieć jej za oponenta, ja chcę mieć ją po swojej stronie.- Nagle coś mi przyszło do głowy, spojrzałem na Agatę, a później w stronę Jagody. Na mojej twarzy pojawił się przelotny uśmieszek.
-Zgoda.- Odparłem
-Nie nie nie, ja znam ten uśmiech. Ani nawet się nie waż tego zrobić. Słyszysz?- Usłyszałem głos Agaty. Zrobiłem minę szczeniaczka.
-Nie patrz tak, bo i tak mnie nie przekonasz.
-No dobra, skoro nie, to nie. Jeśli nie mogę zrobić tak, żeby ją przeciągnąć na moją stronę, to zagram po swojemu i wciągnę je obie w tą grę.
-Szymon, nic się nie stanie mam rozumieć?- Zaniepokoiła się moją inwencją Jagoda.  
-Wszystko będzie, w jak najlepszym nieporządku.
-Pytam poważnie.
-Wiem Jagoda i rozumiem twoje zaniepokojenie tą sprawą, ale obiecuję tobie, że nic się nie stanie.
-O której godzinie dzisiaj jedziesz?
-Wieczorem.
-Czyli zostajesz na kolację?
-Muszę porozmawiać z Agatą.
-To już?- Zdziwiła się myśląc pewnie, że uda się jej to odwlec.  
-Tak. Musimy to ustalić.
-Ciociu, idziemy do mojego pokoju.- Podała mi dłoń i poszliśmy. Początek rozmowy był drętwy. Agata przekonywała mnie, że to niepotrzebne i ona poradzi sobie ze wszystkim.
-Nie kwestią jest to, że ty sobie poradzisz, a to, czy ja sobie poradzę. I to właśnie jest przyczyną oraz problemem do przeskoczenia.
-Więc, wchodzisz w coś nie wiedząc, czy się tobie uda?- Pokiwałem głową, że tak.
-Zwariowałeś?- Zapytała zdziwiona moim tokiem rozumowania.
-Zawsze byłem walnięty.
-Ty się ze mną nie liczysz.
-Gdybym się z tobą nie liczył, to byłoby mi to obojętne. A nie jesteście mi obojętne.
-Jak to my?
-Joasia, bo Darek to jej narzeczony. Iza, gdyż to jej rodzina. Oraz ty, z wiadomych przyczyn.
-A Marta?
-To już przecież załatwione.
-Nic dobrego z tego nie wyniknie. Jak to mawia ciocia. Wiesz, że na początku, kiedy już do nas przyszedłeś na kolację, miałam rozmowę z ciotką i powiedziała mi, że ten mój odwet na niej się szybko skończy? A zobacz ile to już trwa.
-Siedem miesięcy od wakacji.- Powiedziałem i dodałem coś od siebie.
-Wiesz, że do tej pory nic się nie zmieniło?
-Tak panie Szymon. Do tej pory jesteś dla nas z kosmosu. Jest coś, co ogranicza twoją wyobraźnię?
-Śmierć. Śmieszne co?
-I tak ciebie kocham.
-Wiem. Nie narażałbym ciebie, gdybym miał inne możliwości. Zerwij ze mną, proszę ciebie.
-Po wieczorze poezji. Może być?
-Ale dasz mi w twarz.
-Nie!
-Dlaczego nie chcesz mnie uderzyć?
-Bo ciebie kocham.
-No proszę ciebie.
-Musiałbyś nabroić i sobie nagrabić.- Na mojej twarzy, znów pokazał się znajomy jej uśmieszek.
-Zgłupiałeś. Nie zrobisz tego.
-Zaproszę do klubu Monikę z Jackiem.- Stwierdziłem głupio, jak zawsze i dodałem.  
-Ciekawe, czy jej wyszło.  
-Niby, co miało jej wyjść?- Uśmiechnąłem się do niej.
-Głupi jesteś. Władowałeś dziewczynę na pal i to będącą dziewicą, a teraz pewnie chcesz wiedzieć, czy już straciła dziewictwo.  
-Nie na pal. Tylko w związek z którego ciężko będzie jej się wyrwać bez uprzedniej zgody wyrażonej przez jego mamę. Co zresztą skrzętnie ukryłem w rozmowie z nią i niechcący mi to obiecała.
-A to niby z jakiego powodu, co?
-pielęgniarka oddziałowa, u której Monika jest na zmianie, jest matką Jacka. To w jej domku byliśmy na tej osiemnastce.
-Jeśli nadal tam pracuje.
-Pracuje.
-Skąd wiesz?
-Rozmawiałem z Jowitą.
-Kiedy?
-Wpadłem na nią, jakiś miesiąc temu w pociągu do Piły.
-Mieliśmy spotykać się z nimi razem.
-To przypadek, a przypadek to wyjątek.
-A co robiłeś w pociągu do Piły?
-Jechałem do szkoły, jak co dzień. No może to jeden z tych dni, w które tylko jechałem, bo raczej nie dotarłem. Ale, to akurat szczegół. No co?
-Czasem nie wiem, co powiedzieć.
-Że jestem głupi i powinnaś odejść ode mnie. Na jakiś czas oczywiście, żebym mógł zmądrzeć.
-Debil jesteś.
-Wiem i widzisz sama mi przytakujesz, że to jest moja szajba.
-Mógłbyś dać sobie spokój z tymi swoimi pomysłami i nie zmuszać mnie do zerwania z tobą.
-Obiecałaś mi.
-Wiem.
-A ja wierzę, że dotrzymasz swojego słowa. Ja przecież już dotrzymałem swojego i wzięliśmy ślub, teraz ty dotrzymaj swego.
-Chodź do mnie.- Podszedłem do niej i zatrzymałem się blisko niej.
-Dobrze, dotrzymam danego tobie słowa, ale chcę dostać coś w zamian od ciebie.- Powiedziała tak poważnie, że aż mnie to zaintrygowało.  
-Co?
-Dziecko. Chcę mieć z tobą dziecko.- Zaskoczyła mnie tą prośbą i zachowałem się, jak jakiś dupek.
-Tylko, że ja nie mam dziecka.
-Szymon!
-Dobrze, to zrobimy sobie ryjka niemytego. Teraz?
-Wiesz co? Wal się.- Pchnęła mnie na łóżko i ostentacyjnie wyszła z pokoju. Leżałem tak i czekałem na nią, aż wróci. Lecz nie doczekałem się jej, a Jagody. Przyszła do mnie z dziwną miną.
-Szymon, mogę wiedzieć o co chodzi? Bo nie umiem sprecyzować jej humoru.
-To chyba dobrze, co?
-To zależy od tego, co robiliście.
-Tylko rozmawialiśmy.
-O czym?
-O tym, że zostaniesz babcią, masz się cieszyć i nie chcemy widzieć, by było inaczej.
-O cholera. Agatko porozmawiajmy!- I pośpiesznie opuściła pokój. Słyszałem, jak Jagoda krzyczała na Agatę, a raczej do niej, bo się gdzieś zamknęła. Za chwilkę usłyszałem cichutkie pukanie do okna, ale pomyślałem sobie, że to żart, ponieważ okno znajdowało się na piętrze. Znów usłyszałem delikatne pukanie w szybę. Podszedłem do okna i ku mojemu zdziwieniu za oknem na dachu znajdowała się Agata. Otworzyłem więc okno i pomogłem jej wejść do pokoju.
-Coś ty tam robiła?
-Uciekłam przed ciocią.- Stała z rękoma na biodrach, z dziwną pretensją do mnie.  
-Musiałeś jej o tym powiedzieć?
-Nie. Nie musiałem, ale chciałem. Chciałem po prostu zobaczyć jej minę.
-I co?
-I było warto poświęcić jej zaufanie. A teraz, czas je odzyskać.- Powiedziałem spoglądając na nią.
-Co chcesz, żebym zrobiła?
-Po udawajmy, że się kochamy. Głośno udawajmy.- I odwaliliśmy szopkę.
-Agata otwieraj! Szymon otwórz te drzwi!- I otworzyliśmy.
-Zirytowałaś się, co? Przyznaj, że ciebie to jednak ruszyło.  
-Zabiję was. Co wy sobie myślicie, że to zabawa?
-Chciałem zobaczyć twoją reakcję na wiadomość o tym, że będziesz młodą babcią.- Po czym dodałem.  
-I nie podoba mi się ona.- Przytuliła mnie i powiedziała do Agaty.
-On nie robi nic bez przyczyny, więc o co chodzi?
-Musimy na jakiś czas się rozejść i najpewniej właśnie to z tego powodu Agata powiedziała do mnie, że chce mieć ze mną dziecko dla pewności, że do niej wrócę.- Wziąłem i się oswobodziłem z rąk Jagody i podszedłem do Agaty, przytuliłem się do niej i powiedziałem.
-Kotek, ja nie potrzebuję żadnej kotwicy, żebym chciał do ciebie wrócić. Masz coś mojego, po co i tak wrócę. Nawet jeśli musiałbym się cofnąć z zaświatów.- Uderzyła mnie dwoma piąstkami w klatkę piersiową, twierdząc.
-Nie mów tak! Nigdy nie mów, że zginiesz. Proszę ciebie. Proszę.- Powiedziała wtulając się we mnie.
-Przepraszam ciebie za moją nieumyślną wypowiedź. Ale ja nawet nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Naprawdę jesteś dla mnie, jak gwiazda polarna dla żeglarzy.
-A ja w takim razie, kim jestem?- Zapytała zdziwiona moim tokiem myślenia Jagoda.
-Jak Krzyż Południa.- Uśmiechnęła się naprawdę ładnie.
-Nie wyobrażaj sobie za dużo, bo ja i tak mam szersze i głębiej wchodzące wyobrażenie o tym, co teraz powiedziałem do ciebie.- Agata przyglądała się nam mając na twarzy szeroko zakrojony uśmiech.
-Jak ty to robisz, że w jednej chwili potrafisz nas obie ustawić wściekłe na ciebie i to z dwóch stron, a później pogodzić na jednej płaszczyźnie.
-To nie ja taki jestem. Tylko wy w stosunku do mnie jesteście takie same. Zresztą wy wszystkie tutaj takie jesteście.
-A gdyby była tutaj Natalia, to co byś wtedy jej powiedział?
-Że zawsze była dla mnie, jak księżyc oświetlający mi drogę nieznaną w noc ciemną. Nie dość tego, to dzięki niej potrafię spojrzeć na wszystko z takiej odległości, bo księżyc widzi wszystko takim jakim jest. Bez zbędnego koloryzowania.
-A gdyby była tutaj Karolina?
-Blask dobroci jej serca ogrzewa wszystko wokół niej. Reszta słów jest zbędna, jeśli chodzi o nią.
-A Paulina?
-Paulina to kotek mający odrębną filozofię, oraz ktoś, kto chodzi własnymi ścieżkami i do tego powiedziałbym jedno. To dzięki niej potrafię zrozumieć i zrobić coś takiego, jak wasze śluby panieńskie. A także większość tych wszystkich gier w naszym towarzystwie, bo to wszystko właściwie powstało dzięki niej.
-A Marta?
-Jest jak posąg, którego byliśmy świadkami narodzin. To muza i ideał zrozumienia, aby to pojąć, wystarczy tylko być obok niej.
-A ta mała? No ta, co tak dziwnie na nią mówisz.
-Pchełka.- Powiedziała Agata.
-Szaleństwo w jakim żyła i powrót z tego, czyni z niej żywioł do opanowania, czego dowodem jesteś tutaj ty sama.- Powiedziałem do Agaty.
-Iza.
-Izabela jest kimś, kto ma swój własny świat. Mimo tego, że wygląda na idealny świat, to co tutaj będziemy tyle deliberować, on niestety taki nie jest. To problem i trzeba jej to uświadomić. Tylko nie bardzo wiem, jak to zrobić, żeby jej nie skrzywdzić. Dlatego wspieraj ją, jak tylko możesz.
-To dlatego powiedziałeś, żebym z tobą zerwała?
-Będziesz łatwym celem dla nich, ale ona nie da tobie zrobić nic złego. Tylko, że musisz się odizolować ode mnie.
-Teraz rozumiem, dlaczego tak tobie na tym zależy.
-Właśnie.
-Plan idealny, a ja go zabezpieczam.
-Szymon?- Zapytała Jagoda.
-Wiem, nie powinienem się na to zgodzić, ale sama to zrobiła i nie miałem już nic do gadania.
-Przecież to jest niebezpieczne.
-A najbezpieczniejsza na tą chwilę dla niej jest? ... . Przyjaźń z Izabelą. Tylko, że musisz ze mną zerwać i to publicznie.
-Obiecałeś mi.
-A czy kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa danego tobie? Powiedziałem, że ślub będzie w sobotę i był. Powiedziałem, że ją poznasz i poznałaś. Twierdziłem, że wiesz ile mam lat i... .
-I powinnam to zapamiętać, ale byłam tak zauroczona tobą na początku, że ciebie wcale nie słuchałam, bo patrząc na ciebie wciąż myślałam jaki jesteś.
-I jaki jestem?
-Strasznym ignorantem, że zmuszasz mnie do czegoś takiego.
-Więc się zgadzasz?- Zapytałem patrząc na jej pofalowane włosy wyglądające niczym sprężynki wystające z jej głowy. Wbiłem palce w jej Szopę na głowie i długo nic nie mówiłem. Poczułem dłoń na moim ramieniu i usłyszałem głos Jagody.
-Pomożemy Izie na ile będziemy mogły. Masz moje słowo.
-Dziękuję tobie. Gdybym wiedział na samym początku, że będę musiał zniszczyć świat przyjaciółce, to bym tego nie robił.
-Czyli jednak, przyznajesz nam rację.
-To prawda, ale już wtedy musiałem się na to zgodzić.
-Dlaczego?
-Na samym początku to była sprawa Maksa i to było początkiem tego wszystkiego.- W drzwiach stanął Tomek.
-Sorry za to, że ciebie kopnąłem.
-Musiałem to zrobić.- Zaimplementowałem mu swój sposób spojrzenia na problem.  
-Wiem. Tylko, że to powinna być moja decyzja, a nie twoja.
-Ja to wiem. Tylko, że ty byś jej nigdy nie podjął, a to znów stwarza możliwość skrzywdzenia Marty. Niestety nie mogę pozwolić tobie na takie twoje, widzi mi się. Musiałem się tobie władować z buciorami w życie. Po prostu musiałem.
-Wiem. Przepraszam ciebie za tego kopniaka.
-Nie musisz, ja to akurat rozumiem. Tylko, że czasem, to ja waszego sposobu rozumowania ludzie nie pojmuję.
-Szymon, przecież on mógł tobie zrobić krzywdę.- Wtrąciła się Jagoda.  
-Może zasłużyłem?
-Może. Zaraz, co ty pieprzysz. Na nic nie zasłużyłeś.- Próbowała wywołać na mnie błędną reakcję.  
-Mało wiesz o życiu jeszcze mniej o świecie, więc posłuchaj dziewczę i tak cię... .  Bardzo lubię Jagódko.- Dodałem po dłuższej chwili ciszy, gdy już jej mina była dopowiadającą sobie część, nie odkrytą prze zemnie.  
-Irytujesz mnie tym tekstem.
-Wiem i to się mnie bardzo podoba.- Zmróżyła oczy.  
-Kopa?- Zapytała. Spojrzałem za siebie przez prawe ramię i lewe ramię.
-Co ty robisz?
-Patrzę czy przypadkiem nie ma za mną jakiegoś dużego samochodu.
-Ale zabawne.- Powiedział Tomek.
-Nad wyraz.- Dodała Jagoda.
-Chodźmy do salonu.- Stwierdziła Agata i poszliśmy.
-I jak, lepiej?- Zapytał Andrzej, kiedy znalazłem się w salonie.
-Znacznie, choć nie do końca dobrze.
-Jagoda, coś się stało?
-Nie. Tylko oni mają nad wyraz głupie żarty.
-Na temat tego, co się stało?
-Raczej tego, co się stanie.- Odparłem.  
-Nie rozumiem.- Jagoda podeszła bliżej do Andrzeja i powiedziała mu to na ucho.
-O co chodzi z tą babcią?- Zapytał się mnie.  
-Że Jagódka będąc tak piękną kobietą ciekawie wyglądałaby jako babcia. Pomyśl sobie. Wychodzi z wózkiem i wpada na to wasze gestapo. -Kochana pani, ale ma pani pięknego synka. -Droga Pani, to jest mój wnuczek. -Co też pani powie, naprawdę? -Znalazłam go w koszyku na schodach do domu. Ale z pani to dobra kobieta, przygarnąć jakiegoś rozwrzeszczanego berbecia. Pani to ma złote serce.- Jagoda poczerwieniała, a Andrzej zaniemówił.
-Coście tak zaniemówili? To tylko taki scenariusz.- Powiedziała Agata przytulając się do mnie. Andrzej spojrzał na Jagodę.
-Ale mnie zdenerwował tym swoim żartem.
-Agata, czy to przypadkiem nie jest znów, jakiś twój dziwny pomysł?- Zapytał Andrzej.
-Ja nie miewam dziwnych pomysłów.
-A jakie?
-Szalone, niebezpieczne, dwuznaczne, nieodpowiednie, nader drażliwe, postrzelone.
-Niby jakie?
-Takie dziwnie zaskakujące wszystkich. Tak, jak ten z dzieckiem dzisiaj.
-Normalnie oczy wylazły mi na wierzch.- Stwierdziłem.
-Agata. Ile razy jeszcze będziemy musieli prowadzić tą rozmowę. Przecież dziecko, to nie jest zabawka. Urodzisz i co dalej, no słucham?
-I on zostanie ze mną.
-Kochanie, ale dziecko, to nie jest kotwica. Zresztą zapytaj kogo chcesz.- Agata spojrzała na Tomka.
-Zgadzam się z Jagodą.- Spojrzała na mnie.
-Muszę przyznać rację twojej cioci.- I znów spojrzała na Jagodę.
-To nie zadziała tak, jak chcesz. Życie jest bardziej skomplikowane aniżeli się nam wydaje.
-Życia nie da się ułożyć. Życie to zabawny twór wyobraźni ludzkiej egzystencji na scenie będącej częścią składową tego, co się dzieje wokół ciebie. A i tak są w nim zawsze takie dziwne zawirowania, że człowiek nie jest w stanie ich przewidzieć.- Dodał Andrzej.
-Przepraszam was za tą chwilę zapomnienia.
-I tak ciebie kocham.- Powiedziałem i ją przytuliłem.
-Wiem Szymon, ja też ciebie kocham.
-W takim razie, jeśli chodzi o tą sprawę, to uważam, że jest już wszystko wyjaśnione. Tak?- Zapytała Jagoda, podchodząc do nas.
-Tak.- Odpowiedziałem, a Agata spojrzała na mnie i powiedziała.
-Czyli już możemy iść i planować, jak zrobić sobie dziecko?- Jagodzie opadły ręce.
-Agata, czy my się niejasno wyrażamy?
-Jasno. Chodź idziemy.- Powiedziała uśmiechając się do mnie.
-Agata!- Krzyknęła Jagoda.
-Zostawcie ich. Ona się bawi w Szymona. Nie zauważyłaś?- Zapytał Tomek Jagodę.
-Czasem, to oni doprowadzają mnie do furii.
-Dlaczego?- Zapytałem patrząc na nią.
-Może dlatego, że to nie są takie tematy, żeby sobie z nich żartować. Wy jeszcze nie zdajecie sobie sprawy z tego, co niesie ze sobą macierzyństwo. Zobaczycie ilu rzeczy trzeba będzie się wyrzec ze swojego dotychczasowego życia i wtedy, jeśli jeszcze zechcecie, to sobie porozmawiamy.
-Tak. Przyjdzie koza do woza.- Skwitował Andrzej.
-Tak będzie. Ciociu zostaniesz z dzieckiem dzisiaj, proszę. Tak będzie, zobaczycie.- Naśmiewała się Jagoda.
-To może poprosimy od razu. Ciociu, pomożesz nam wychowywać dziecko?
-Tak. jeśli w tym czasie nie będzie mi to kolidować z moimi zajęciami i przyjemnościami, oraz moim wolnym czasem, to myślę, że tak.
-Ale dyplomatycznie.- Stwierdziłem.
-Ciekawe od kogo się tego nauczyłam.
-Pewnie od tego gościa, co ostatnio.
-Pewnie na pewno. Ale... .
-Zawsze trzeba mieć jakieś.- Powiedziała.
-To akurat prawda. Wiesz, że dzisiaj miałam suknię rodową Weroniki na sobie?
-I co ona na to?
-Krawcowa, która ją zszywała twierdziła, abyśmy zachowywali to dla siebie. Wiesz może dlaczego?
-Andrzej, Weronika zabije twoje dziecko.- Oznajmiła mu Jagoda.  
-Słucham?
-Pamiętasz, jak w zeszłym roku byliśmy na kolacji u Weroniki?
-Tak. Wyszliśmy stamtąd po waszej kłótni o jakąś kieckę.
-Ja ją wtedy tylko pogłaskałam, a ona tą suknie wieczorową miała na sobie.- Andrzej spojrzał na mnie i powiedział.
-Mam nadzieję, że ona się o tym nie dowie.
-Raczej nikt jej o tym nie powinien powiedzieć, no chyba, że to będę ją.
-Powiesz mi coś?- Zapytała mnie Jagoda.
-Pytaj.
-Czy wy poważnie zastanawiacie się nad dzieckiem?
-Nie.
-Bo już myślałam.
-My się w ogóle nie zastanawialiśmy, a pomysł był jednym z tych spontanicznych.
-Słucham!?- Zdziwiła się Jagoda.
-Szymon, nie masz dość już dzisiaj tego całego zamieszania?- Zapytała Agata i spojrzała najpierw na mnie, a później na Jagodę.
-Zwariował?- Zapytała ją ciotka.
-To żadna nowość.
-Mam dość, ale z Jagodą, to ja nawet będąc zupełnie padnięty jestem w stanie bawić się do upadłego.- Wstała z miejsca obok Andrzeja i podeszła do mnie.
-Pewny jesteś swoich słów?- Zapytała.
-Jestem. Tak samo, jak was wszystkich tutaj.
-Czyli nie dość tego, że nam wierzysz, to jeszcze nam ufasz.
-To akurat jest bardzo logiczne.
-To chodźmy do kuchni i zrobimy kolację.
-Nie wiem czy chcę.- Odpowiedziałem.
-Masz chcieć. Jak przy dziecku, gdyż tam musisz mieć chęć, bo dziecka, to nie obchodzi, że się tobie nie chce.- Powiedziała z sarkazmem w głosie.  
-Musisz. Hmm. Czyli, to nie jest dla mnie. Szkoda, prawda?- Zapytałem Agatę.
-Słucham?
-No wiesz. Przynajmniej na tą chwilę. Później pewnie tak.
-Najpierw coś negujesz, później potwierdzasz, a w międzyczasie zmieniasz pozycję na bardziej dogodną, by wreszcie móc mi odmówić.
-Widzisz, jak zmienia się mój światopogląd.- Jagoda złapała mnie za kołnierz i pociągnęła do góry.
-Chodź.- Wstałem.  
-Albo wiesz, co kochanie? Zmuszam siebie do wszystkiego teraz i przez jakiś czas zobaczę, czy podołam i wtedy porozmawiamy.
-Tylko, że ja chcę zaliczyć wpadkę.
-No i to jest konkret. Więc i ty się postaraj zmusić do wszystkiego teraz. Na początek wystarczy tylko, żebyś dała mi w twarz, a później się zobaczy.
-Nic z tego.
-Szymon, co ty znów świrujesz?- Zapytał zdziwiony Tomek.
-To samo, za co ty mi się odwinąłeś.
-Chyba nie zrobicie tego w klubie?- Zapytał Andrzej.  
-Za tydzień, po wieczorku poezji.
-Szymon, ja czekam.- Powiedziała Jagoda, zaczynając jednocześnie ze zniecierpliwieniem tupać w jednym rytmie.
-Już idę.- I wyszliśmy z salonu do kuchni.
-To, co robimy?- Zapytałem patrząc na jej piersi.
-Najpierw klepiemy małolata w twarz, za bezczelne gapienie się na moje cycki, a później bierzemy się do przygotowywania kolacji.
-No tak. Ja to wiem, więc może powiesz mi, co takiego będziemy robić na ten ostatni posiłek dnia.
-Jeszcze nad tym nie myślałam.
-Naleśniki z serkiem waniliowym i dżemem jagodowym.
-Szymon, zaraz dostaniesz kopa.
-Chwila, chwila! Najpierw w papę.
-Doprosisz się.
-Wiem. Lubię wprowadzać ciebie w zakłopotanie.
-Ja nie jestem zakłopotana przy tobie. I wtedy zrozumiałem aluzje, co do jej uczucia.
-Ty nie możesz się powstrzymać.- Roześmiałem się.
-To nie jest zabawne.- Stwierdziła.  
-A z Natalii to się śmiałaś.
-To akurat nie jest prawdą. Ona tylko wpadła, jak śliwka w kompot i ją to męczyło.
-Pewnie się uśmiejesz, ale to, co zaszło pomiędzy nami w tym samochodzie, było dość specyficzne dla mnie i powiedziałbym tobie jeszcze jedno. Natalia niewiele odbiega sposobem bycia i spojrzenia na wszystko, co ją otacza od Karoliny. Jest starsza i ustatkowana, ale to jedyne różnice między nimi.- Spoglądała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, aż nagle wyskoczyła z pytaniem.
-Jeśli miałbyś wybrać, ja czy ona, kogo byś wybrał?
-Odszedłbym nie dając odpowiedzi żadnej z was.
-Ale gdybyśmy zmusiły ciebie do tego, postawiły ciebie pod ścianą. No, nie byłoby innego wyjścia, to kogo byś wtedy wybrał?
-Niema sytuacji bez wyjścia. To tak, jak tekst, musisz. Coś takiego nie istnieje.
-Przypuśćmy... .
-Pokazałbym wam, że za was warto umrzeć.
-Dlaczego?
-Jesteście moimi przyjaciółkami, a przyjaciół się nie faworyzuje. Po prostu to sprzeczne z moją ideologią. Zaburzyłabyś mój cały świat.
-Wiec?
-Jestem razem z wami na jednym polu i uważam, że to nieistotne dla mnie. Więc, po co wam to wiedzieć?
-Mały impas. A ty stanąłeś okoniem.- Coś zaświtało mi w głowie.  
-Chwila. Chcieliście, żebym był sędzią?
-Tak.- I zrobiła głupią minę.
-W jakiej to sprawie nie możecie się dogadać?
-W sprawie twojego występu.
-Nie rozumiem.
-Chodzi o to, że któraś z nas musi ciebie wykreślić z harmonogramu imprezy. A żadna z nas nie chce tego zrobić.
-W czym problem, bo ja go jakoś nie widzę.
-Chodzi o to, że jesteś wpisany dwa razy.
-Ja to wiem, więc nie rozumiem waszego problemu, przecież wyjdę i powiem coś dwukrotnie i już. Będzie ciekawie zobaczycie.
-A mogę mieć do ciebie małą sugestię?
-Jasne.
-Zrób coś dla Agaty.
-Mówisz i masz. Jeśli chodzi tylko o takie rzeczy.
-Czyli nie jesteś zły?
-Na was? A za co?
-To dobrze. Więc chcesz naleśniki. Dobra, to zrobimy naleśniki.
-Jakie?
-Nie rozumiem ciebie. Jak to jakie?
-No jakie?
-Normalne. Okrągłe, a co?
-Zobacz.- Wziąłem szklankę mleka i dwa jajka, do tego troszkę cukru i soli. A później miksowałem białko z jaj ubijając, aż nie powstała piana. Wtedy dosypałem mąkę i resztę składników miksując to, do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Gdy zacząłem to smażyć, Jagoda podeszła bliżej przyjrzeć się temu, co wyszło na patelni.
-Jak to zrobiłeś, że on ma tyle dziurek?
-Widziałaś to przecież.- Obróciłem naleśnik podrzucając go.
-Nie popisuj się. Gdy się usmażył podniosłem go dłonią z patelni i położyłem na talerzu.
-Zrobisz sobie krzywdę, uważaj!- Dziwnie na niego patrzyła, gdy nalewałem na patelnię drugi.
-Podnieś go.- Powiedziałem.
-Ale on jest jakiś dziwny.
-Popatrz.- Podniosłem go w kierunku lampy i oświetlenie przebijało się przez niego, jak przez durszlak.
-Ale fajnie.- Położyłem go na jednym palcu i powiedziałem.
-Widzisz, nie musi być na talerzu, a nie opada.
-Złamie się?
-Nie. Dasz serek homogenizowany i dżem.
-Oczywiście.- I podała mi to o co poprosiłem. Ja natomiast, posmarowałem go dżemem i nałożyłem na niego serek. Po chwili zmiękł i zawinąłem go.  
-Proszę, spróbuj.- Wzięła do ręki i powiedziała do mnie.
-Ja z jednej, a ty z drugiej. Start!- I spotkaliśmy się na środku.
-Wariatka z ciebie. Gdyby ktoś tutaj wszedł, to byłaby bura.
-Wiem.- Powiedziała uśmiechając się do mnie. I wtedy zorientowała się, że nie bez powodu powiedziałem to do niej. W drzwiach stał Tomek.
-Nic nie widziałem.- Powiedział.
-Raczej nie chciałeś nic widzieć.
-To też. Pytają, czy będziemy jeść w kuchni, czy w salonie.
-W kuchni.
-Dobrze, to przekażę.- I poszedł, a Jagoda roześmiała się.
-Nie śmiej się, to nie było mądre z naszej strony.
-Więc dlaczego na to przystałeś?
-Bo mi to sch...a.
-Co!? Nie dosłyszałam.
-Bo mi to schlebia.
-Tak trudno było to przyznać?
-Nie, tylko znów to robię.
-Twoja obietnica.
-Tak.
-Ale nie pocałowałeś mnie.
-Nie rozdrabniaj tego na kawałki. To i tak moja wina.
-Ale coś takiego w tobie jest, że jak się zacznie ciebie poznawać, to nie można przestać.- w międzyczasie usmażyłem około dziesięciu naleśników i przyszła do nas reszta biesiadników.
-Bierzcie, a ja będę dokładać.
-Poczekamy, zjesz z nami. Ja już jadłem.
-Niby kiedy?
-Jak byłem zapytać, gdzie będziemy jeść, to widziałem.- Powiedział Tomek i pokiwał głową.
-Tomek, musisz tutaj zostać dzisiaj, a najlepiej będzie jeśli zostaniesz do końca tygodnia. Możesz?
-Tak. Pilnuj się i dziewczyn.
-Szymon?
-Co tam?
-Uda się?
-Jasne. Mam, co chciałem i teraz wystarczy tylko zdążyć na czas ze wszystkim.
-Masz plan?
-Tak.
-Poznam go?
-Poznasz i od razu będziesz mógł go ocenić.
-Czyli najpierw go wykonamy, a później mi powiesz?
-Zgadza się.
-Nie lubię rozmawiać z tobą o tym wszystkim.
-To zrozumiałe dla mnie.- Odparłem.
-Szymon, co takiego powinnam wiedzieć o tym, co zrobisz na wieczorku?- Zapytała Jagoda.
-Tobie nic.
-A komu?
-Cel pierwszy, Darek. Cel drugi, Agata. Cel trzeci, ktoś z publiczności będący z prasy.
-A moja część, czym będzie?- Zaciekawiła się Agata.
-A czym chcesz, żeby była?
-Czymś o naturze i miłości.
-Wzniosłe. Czyli to musi być wzniosłe i na dodatek powinno być metaforą. Da się zrobić.
-Co jeszcze przedstawisz?- Zainteresowała się Jagoda.
-To akurat proste. Mój pogląd na sprawiedliwość i może, coś o pięknie. Zobaczę jeszcze. A my, co takiego będziemy mogli zobaczyć w twoim wykonaniu?
-Ja nie występuje.
-Czyli widzę zwyczajny szowinizm. Wpisujesz mnie, a sama stronisz od takiej możliwości składania deklaracji własnych celów strategicznych?
-Słucham?
-Normalnie czuję się, jak gdybyś złożyła mnie na ołtarzu miłości. Na pewno nie chcesz uwolnić swojej myśli, swoich przemyśleń, swojego wewnętrznego sposobu komunikacji w sposób wzniosły i z lekka zagmatwany, bo ubrany w inną rzeczywistość?
-Yyy, nie. Szymon, ja tak nie potrafię, ja mam prosty sposób podejścia do wszystkiego, co w moim życiu jest raczej normalne. Na przykład taka matematyka. Nie da się zrobić z tego nic takiego. Wstałem i podszedłem do niej kładąc swoją dłoń na jej ramieniu.
-Andrzej, mogę?
-Jasne.
-Stań w taki sposób, w jaki nie lubię, gdy tak nam robisz.- Znów stanęła za wyspą, oparła się w ten sam sposób i uśmiechając się powiedziała.
-Tak?
-O Boże, właśnie tak.- Powiedziałem stojąc po drugiej stronie.
-Wzór miłości jest zwykłą matematyką. Wzór miłości, to zbiór liczb, będących częścią składową jednego słowa. Każda liczba jest względna, każda cyferka, to literka w słowie kocham. To granicą, jaką człowiek musi czasem przekroczyć, by zasmakować jej słodyczy lub jej goryczy. A składniki tejże wypadkowej kwestii smaku, są proste. Pytanie zaś brzmi tak. Jaka jednostka odpowiada danej cyfrowej zagadce, będącą cyfrą w układzie si na słowie kocham? Na pierwszym miejscu w tabeli jest to, co widzimy gołym okiem. Niczym robienie ciasta na naleśniki, z pytaniem. Czy wszystko dodaliśmy, czy wyjdą tak, jak myśleliśmy? A sprowadza się to do mąki, będącej kolorem włosów, głębi oczu oraz ostrości rzucanej w naszym kierunku. Do tego trzeba dodać cukier, by było to słodkim wizerunkiem, a więc prezencja i troszkę smaku, czym jest jej sposób bycia. Lecz czy to wszystko? Nie. Potrzebny jest składnik, który to wszystko połączy, a jest nim mleko i jajko, odpowiadające podejściu do mojej osoby. Niczym w równaniu matematycznym są znaki mnożenia, dodawania i dzielenia, tak w wyrabianiu ciasta, trzeba składniki połączyć, więc się miesza, miksuje, ugniata. Na koniec każdego równania lub wzoru, jest znak równości i wtedy składniki z jednej strony zgadzają się z drugą stroną. Czyli ciasto na naleśniki trzeba jeszcze usmażyć, a inne upiec. Każdy z tych sposobów jest inny, ale każdy ma swoisty sposób przygotowania, to też skoro składniki mogą być różne, a sposoby jego przygotowania inne, to smak, wygląd, czy też zapach są swoiste, więc dla każdego z tych sposobów przygotowania będą inne. Każdy inaczej odbiera swoją miłość i dla każdego te czynniki są inne, jak i proporcje w przepisie do przygotowania. Więc, jak widać, każdy sam powinien upiec własne ciasto, sam rozwiązać postawione przed sobą zadania i ułożyć własny wzór wniosku o miłość. Ja podałem wam swój wzór w szpitalu. Prawda?
-Pamiętam.
-A jaki jest twój wzór? Z czego wnioskujesz, że to, co czujesz, to jest właśnie miłość?- Zapytałem patrząc w jej oczy. Zmieszała się. Przez chwilę patrzyła na mnie, a później na Andrzeja, Agatę i znów na mnie. Złapała mnie za dłoń i położyła ją sobie pomiędzy piersiami.
-Czujesz to? To rytm serca będącego w stanie miłości.- Odepchnęła moją dłoń i wyszła. Wszyscy patrzyli na mnie, jak na winnego całego tego zamieszania.
-Chciałem tylko poznać jej sposób spojrzenia na mnie, jak i na Andrzeja.
-I poznałeś. Jagoda kocha ciebie, tak samo, jak moja córka.
-O cholera.- Powiedziałem drapiąc się po głowie, jak gdybym wcześniej tego nie wiedział.
-Przecież już to wiesz.- Dodał.
-Zawsze myślałem, że to jest miłość rodzicielska. Traktują mnie, jak syna, a jednak okazuje się, że one wszystkie, nie widzą granic pomiędzy tymi wszystkimi rodzajami miłości.  
-Dlaczego?- Usłyszałem głos Agaty.  
-Agata kochasz mnie?- Zapytał Andrzej.
-Tak.
-A jeśli powiedziałbym, żebyś się ze mną przespała?
-Nie! Zwariowałeś? Jesteś moim tatą.
-Teraz to rozumiesz?- Zapytał.
-Teraz tak. Nie ma granic przyzwoitości. W miłości brakuje zdrowego rozsądku i dlatego jest ona taka niesprecyzowana.
-Tak. Są pewne przyjęte reguły. Ale nie ma jasno określonej ramy, więc dla każdego ta granica jest inna. Kiedyś powiedziałeś, że miłość nie jest dla ciebie przywiązaniem. Jednak chyba tylko dla ciebie.
-Dlaczego tak mówisz?
-Tomek, jak zachowuje się Marta, gdy jesteś z nią w tygodniu, kiedy Szymona nie ma u nas?- Zapytał Andrzej.
-Normalnie.
-A kiedy jest?
-Jak gdyby wszystko nagle zaczynało kręcić się wokół niego, a nie słońca.
-Widzisz?
-To nie prawda?!- Zaprotestowała Agata.
-Kochanie zrób mi herbatę.- Wstała i podeszła do wyspy, by zrobić mi herbatkę, a ja stałem opierając się o nią, w takim miejscu, że aby móc wyciągnąć herbatę z szafki, musiała mnie przeprosić.
-Przepraszam.- Powiedziała wreszcie.
-Twój tata ma rację.
-Słucham?- Zdziwiła się.
-Znów stajesz po stronie mojego ojca?
-Wodę wstawiłbym nie ruszając się z miejsca, kubek jest tutaj, a herbatę wziąłbym, bez żadnej trudności, musiałbym tylko podnieść dłoń.
-Wiecie co? Odwalcie się od nas wszyscy!- Wykrzyczała nam to i wyszła.
-Teraz już mi wierzysz?- Zwrócił się do mnie Tomasz.  
-Teraz tak. Trzeba będzie je przeprosić za moje zachowanie.
-Więc, do której idziesz najpierw?- Zapytał Andrzej.  
-Myślałem, że ty pójdziesz do jednej, a ja do drugiej.
-Nic z tego. Ja się nie będę narażać na ich humorki.
-Popieram.- Powiedział Tomek.
-To co mam zrobić?
-Bawić się.- Dodał Andrzej z szyderczym uśmiechem na twarzy.
-Widzę, że sobie nagrabiłem.
-Teraz wypij to piwo, którego nawarzyłeś.
-No to zdrówko.- I wyszedłem szukać problemów. Najpierw trzeba będzie iść do Agaty, pomyślałem sobie. I jak to ja, zrobiłem inaczej. Bo, co jeszcze głupszego mogę dzisiaj zrobić? Nic. Poszedłem więc do Jagody. Znalazłem ją w pokoju. Stała i spoglądała przez okno, jak tego dnia, gdy przypomniałem jej niechcący o byłym chłopaku. Podszedłem do niej i położyłem dłoń na jej ramieniu.
-Przepraszam ciebie za to. Nie zrobiłem tego specjalnie. Nie chciałem doprowadzić do takiej sytuacji, w której zakłopotanie odbierze tobie mowę.- Odwróciła się i powiedziała.
-To nie twoja wina. Tylko, że przy tobie czuję się dobrze. Nie rozumiem, dlaczego tak jest, ale jest.- Przytuliła mnie.
-Dlaczego wy dziewczyny, tak na mnie reagujecie?
-Cokolwiek można by było powiedzieć o tobie, to tylko tyle, że z tobą można o wszystkim porozmawiać. Jesteś dziwnie spokojny, strasznie opanowany, szalony, ale nadzwyczaj miły. Nie rozumiem tylko, dlaczego mnie dręczysz?
-Bo jesteś niczym bogini seksu. Nie rozumiem tego, ale obie macie coś takiego w sobie, co nie daje mi możliwości myślenia o niczym innym, jak tylko o was.
-I mówi to ktoś o kim nie można przestać myśleć.
-Nie mogę się na ciebie napatrzeć i zawsze zadaje sobie pytanie, czy spotkam kiedyś kogoś takiego z takim seksapilem, jak twój. Ale raczej wiem, że coś takiego się nie stanie, bo to jest niemożliwe.
-A Agata?
-Posiada tą samą moc, co ty, tylko bardziej plastyczną. Jest wspaniała, zabawna, a do tego wszystkiego, uzupełnia swoim sposobem bycia całą resztę składników, jakie brakują komuś takiemu, jak ja.
-Na przykład czego?
-Szaleństwa i czegoś takiego, jak bliskość osoby ze zmienną fazą uczuć.
-Co to znaczy?
-Nigdy nie wiem, co ona myśli. Podnieca mnie to. Nie patrz tak na mnie. No co?!
-Mówisz o wszystkim w taki sposób, jakby ciebie to nie dotyczyło. Co niektórzy byliby zszokowani, inni cieszyliby się, a ty podchodzisz do wszystkiego w taki sposób, jak gdybyś miał to gdzieś.
-To akurat jest tylko twój sposób spojrzenia. To o czym mówisz, to tylko mój spokój wewnętrzny.
-Zachowujesz się, jak baranek, miły jesteś, jak baranek, ale potrafisz zdenerwować człowieka samym spokojem.
-Podobno to prawda. Moja wychowawczyni pani Renata Mosiewicz powiedziała do mnie, że jeśli zamknięto by ją razem ze mną w jednym pokoju na tydzień, to by zwariowała.
-Ja chciałabym posiedzieć razem z tobą w jednym pomieszczeniu.
-Królowałby, totalny brak opanowania.- Uśmiechnęła się.
-To akurat nieprawda.
-Możliwe, że nie na początku. Ale doszłoby do tego, co i tak jest oznaką szaleństwa.
-Raczej czegoś innego.
-Tak, a czego?- Wzięła moją dłoń i znów położyła ją sobie pomiędzy piersiami.
-Tego.- I znowu mnie przytuliła.
-Mogę zadać tobie pytanie?
-Oczywiście.
-Wszystko dobrze?
-Tak. Wszystko jest dobrze.
-To mogę już iść ugłaskać złośnicę?
-Idę z tobą.- I poszliśmy do pokoju Agaty. W pokoju jej nie było, w gościnnym też nie. Więc gdzie?
-Gabinet Andrzeja?
-Trzeba będzie sprawdzić.- I poszliśmy, ale jej tam nie było.
-Więc, gdzie jest?- Zapytałem.  
-Wyszła.- Poszedłem zobaczyć za dom i trafiliśmy. Agata siedziała pod drzewem z nogami na ławce, opierając głowę o kolana. Płakała. Co było dla mnie zupełnie niezrozumiałe na te chwile. Podszedłem do niej i w przysiadzie oparłem swe dłonie o jej kolana.
-Nie wiem, co mam powiedzieć.- Podniosła głowę i mnie pchnęła.
-Odejdź!
-Dałem tobie słowo i taki był klucz. Więc jeśli naprawdę chcesz, to odejdę.
-Odejdź ode mnie!- Podszedłem do niej kładąc swe dłonie na jej policzkach i podniosłem ją delikatnie i lekko. Stała zapłakana, mając swą twarz na wysokości moich włosów, stojąc na ławce, była o głowę wyższa ode mnie.
-Daj mi w twarz.- Powiedziałem spoglądając do góry. Położyła dłonie na moich policzkach i mnie pocałowała. Później znów spojrzała mi w oczy.
-Spoglądając w górę, widzę oczy gwiazd zapłakane. Dlaczego płaczą? Jest wiosna i wody wezbrane. Płaczą, bo widzą z góry, co się dzieje na ziemi, co zrobiły czarne, które tu były chmury. Więc pytanie kierują do najbliższej z gwiazd. Powiedz słonko, co się tam dzieje na ziemi wśród twych wiosek i tych miast?
-Nic się nie dzieje. Jest wiosna baranie, to dlatego koryta rzek nie utrzymują wody wezbranej, to dlatego, że wszystko topnieje i w końcu odpłynie, tak jak i ty o pewnej, niewiadomej mi jeszcze godzinie.- I mnie pocałowała.
-Przepraszam ciebie, za moją chwilę zwątpienia w twoje intencje.
-Nie musisz mi się tłumaczyć, ja mam prosty sposób bycia w tym trójkącie, a właściwie to jest sześcian.
-Jak to sześcian?
-Ty, Jagoda, Paulina, Iza, Karolina, Natalia, Marta i Pchełka.
-A do tego Monika i inne dziewczyny, o których nic nie wiem.
-Nie powiększaj mi tej figury geometrycznej, bo i tak czasem się na niej gubię. A jeśli chodzi o inne dziewczyny, to nie ma żadnej. Ale to prawda, że takich, jak wy obie, to nie ma nigdzie indziej, tylko tutaj. Porozmawiaj ze mną, proszę.
-Co masz na myśli mówiąc, że my obie?
-W tej rodzinie, wy kobiety macie w sobie coś takiego, że nie można się wam oprzeć. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nawet Andrzej tak twierdzi.
-On kocha moją mamę i Jagodę, więc co ma powiedzieć?
-Poszerz ten swój świat o inne dziewczyny w waszej rodzinie.
-Ale po stronie mamy jest tylko Jagoda i ciocia... .
-No właśnie. Zapytaj je o problemy z facetami, to sama zobaczysz.
-Ciotka mieszka w górach, ale porozmawiam z nią o facetach.
-Chodź kobieto z widocznym przesłaniem od słońca.
-Nie mów tak.
-Dlaczego?
-Bo to brzmi, jakby słońce spuściło mi się na twarz, świnio.
-Słońce to ona. Wiem, że lubisz kobiety, ale wy się raczej sobie na twarz, nie spuszczacie.
-Tak? A co według ciebie robimy?
-Macie trzy ciężkie dni i strasznie szalone noce.
-Zwłaszcza kiedy poznamy jakiegoś szaleńca.
-Raczej kiedy się zakochacie obie w jednym chłopaku. To jak trzecie koło w rowerze.
-Każdy rower ma trzy koła.
-No coś ty.
-Tak. Przednie, tylne i zębate.
-Patrząc w ten sposób to cztery, bo zębate są dwa. Jedno takie malutkie, bo dopiero co wyklute.
-Czyli cała rodzina.
-Rama to ich dom. Co ciebie tak wzięło na rodzinę?
-Chciałabym mieć ciebie tutaj, cały czas.
-Do tego nie potrzeba pchać się w pieluchy.
-Dlaczego?
-Dziewczyny chcą, żebym chodził tutaj do szkoły.
-Mógłbyś?
-Mówią, że mogę tutaj mieszkać. Wystarczy, że powiem u kogo.
-Tylko, że ty nie chcesz.
-Cały problem w tym, że chcę. Tylko, że wprowadzając mnie tutaj na stałe, wasz świat przestanie być taki niezgłębiony, zakazany, przykryty taką łuną mistycyzmu. Codzienność musi być do dupy, żeby człowiek wiedział, jak jest lub może być gdzieś indziej w weekendy.
-Czyli nie chcesz.
-Chodzi mi o to, żeby to nie spowszedniało.
-Nie rozumiem.
-Co lubisz jeść?
-Ciasto z kruszonką i owocami.- Uśmiechnąłem się.
-Masz mój gust. Ale jedząc je codziennie, w końcu tobie zbrzydnie. A ja nie chcę dopuścić do tego, by się coś między nami zepsuło.
-Masz inną, prawda? Taką odskocznię. No przyznaj się. Powalczę o ciebie. Obiecuję, że ciebie nie oddam.
-Jesteś niesamowitą kobietą. Nie potrzebuję innych, ty jesteś dla mnie wszystkim.- I ją pocałowałem.  
-Chodź do domu.- I poszliśmy.
-Agata! Przecież jest zimno.- Bulwersowała się Jagoda widząc w czym wyszła ma luba.  
-Rozgrzewa mnie miłość, więc nie muszę się niczym przejmować.- Rzuciła w stronę Jagody i poszła na górę do pokoju.
-Teraz ty nabroiłaś, ja wypiłem swoje piwo, a ty idź posprzątać swój bałagan. Tomek z Andrzejem się roześmiali.
-Zamknijcie się. Pewnie ma ciężkie dni i zaraz tak któryś z was pójdzie ją przepraszać.
-Pewnie tak.- Stwierdził spokojnie Andrzej.
-To może od razu pójdziemy tam we trójkę.
-Nic z tego.- Podtrzymał Andrzej swoją niechęć do rozmawiania z Agatą w takim stanie.
-W takim razie idę sama.- I poszła.
-Co się dzieje?- Zapytał Andrzej.
-Człowieku, jeśli bym wiedział, co się dzieje, to byłbym na pewno jasnowidzem.
-To pewne.- Powiedział Tomek.
-Też nie rozumiesz swojej kobiety?- Zapytał go Andrzej.
-Nie. Ale on rozumie.- Pokazał palcem w moim kierunku.
-To akurat ewenement. Rozumie każdą, oprócz swojej.
-To logiczne. Jak wiedziałbyś, że to będzie problemem, to byś tego nie robił prawda?
-Prawda.
-To byłoby nudno.
-I co z tego?
-Pewne niesnaski muszą być. Taki standard życia codziennego.
-On ma rację. Taka nieopuszczona deska w ubikacji.
-Albo skarpetki w kącie.
-Musimy zrobić sobie męski wieczór.- Stwierdził Andrzej. Do pokoju weszła Jagoda z Agatą.
-Dlaczego jej powiedziałeś o tym pomyśle, że mógłbyś tutaj chodzić do szkoły?
-Już kiedyś jej to insynuowałem, ale nie zwróciła pewnie uwagi.
-Zaraz, on ma tutaj mieszkać?- Zdziwił się Andrzej.
-Mam pomysł. Rzuć focha i idź na górę, teraz niech one przepraszają.
-Ej!- Krzyknęła Jagoda.
-Zamknij się, bo zaraz dostaniesz kopa.- Powiedziała Agata.
-Nie chcesz, to nie. Teraz ja się obrażam.- I poszedłem do gabinetu Andrzeja i usiadłem na biurku naprzeciwko drzwi. Siedziałem tak ze dwadzieścia minut i ku mojemu zdziwieniu do gabinetu wszedł Andrzej.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale nie wypada mi ciebie przepraszać, więc wezmę tylko to i wychodzę.- Wziął butelkę z szafy i poszedł. Wydało mi się to strasznie dziwne. Więc czekałem dalej. Za trzy minuty przyszła Jagoda, no może za pięć.  
-Andrzej zapomniał wziąć kieliszki.- Wzięła i wyszła. Co jest, jaja sobie robią? Zaraz, przecież kieliszki są w kuchni. Po następnych pięciu minutach przyszła Agata. Popatrzyłem na nią i usłyszałem.
-Co się tak patrzysz? Zresztą nie ważne, przyszłam tylko po otwieracz do wina.- Oparła się o biurko, tak jak próbowałaby mnie pocałować i powiedziała.
-O jest!- I machając nim, mając go w ręku wyszła. No teraz to sobie kurwa robią jaja. Ni cholery nie idę. Zobaczę, co teraz wymyślą i czekałem dalej siedząc na biurku. Minęło już pięć minut i nic, później znów pięć i w dalszym ciągu nic. Nagle usłyszałem za drzwiami jakiś rwetes, jakby ktoś się przepychał i uciekł. Aaa, czyli jednak coś kombinują. Za chwilkę do gabinetu wszedł Tomek.
-Chodź, dziewczyny przeproszą ciebie na dole.
-Niech one przyjdą.
-Oportunista się znalazł.
-I tak, jak już byliście wszyscy na górze, to było tylko wejść.
-Słyszałeś je?
-Tak.
-One nie przyjdą, a przeproszą ciebie tylko na dole w salonie.
-Ale ja nie idę.
-Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.- Podszedł i mnie podniósł, zarzucił na ramię i zaniósł do salonu. Posadził mnie na kanapie i powiedział do dziewczyn.
-Teraz go przeproście.
-Ale nie zszedł.
-Powiedziałyście, że przeprosicie go na dole w salonie. To go przepraszajcie, bo jest w salonie!- Wkurzył się Tomek.
-Dobrze więc przepraszam ciebie.- Powiedziała Jagoda.
-Teraz ty. Powiedział Tomek do Agaty. A ona wstała, ostentacyjnie zdjęła bluzkę, rozpięła stanik i trzymając go by nie upadł podeszła do mnie i ... .- Andrzej krzyknął.
-Ubieraj się z powrotem!
-To, jak mam go przeprosić?
-Normalnie.- Powiedziała Jagoda.
-Nieee tam. To ja wolę sobie poczekać. Ale jesteście nudni.
-Agata uspokój się.- Powiedziałem.
-Już myślałam, że się zgodzą z nami grać, ale chyba się pomyliłam.
-Nie pomyliłaś się, ale wybrałaś złą grę.
-Jak to?
-Kochasz tatę?
-Tak.
-To się z nim prześpij.
-Powaliło was dzisiaj z tym sypianiem z ojcem.
-Ta sama zasada. Ty nie chcesz się z nim przespać, a on nie chce, żebyś zachowywała się w jego obecności, jak kobieta lekkich obyczajów.
-Zaczynacie mnie denerwować.- Wstałem, podszedłem do niej przytulając się i wciskając swe dłonie pod jej bluzkę, by zapiąć jej stanik, ponieważ widziałem, że tego nie zrobiła.
-Mam już w tym wprawę.- Wyszeptałem jej do ucha.
-Ciekawe skąd.
-Ja wiem.- Powiedziała Jagoda będąc blisko nas.
-Przećwiczył to na mnie. Problem w tym, że nie jestem pewna, w jakim celu to zrobił.- I obie spojrzały na mnie.
-Powiesz?
-Nie.- Odpowiedziałem uśmiechając się.
-Więc, co to było?
-Test, czy się obrazi za mój wyczyn.
-Co ty kombinujesz?
-Nic, czego ty byś nie zrobiła mi.- Spojrzała na Agatę.
-Nie wiem, co kombinuje, ale próbując to zablokować, nic nie wskórałam. Na szybko wymyśliłam tylko to.
-Aleś mu poszerzyła pole do popisu.
-Dał mi słowo, że nie będzie tego nadużywał.
-Zaczynam się bać.
-Nie ma czego. Zresztą sama zobaczysz.- Uspokoiłem ich chorą wyobraźnię.  
-O co chodzi?- Zapytał Andrzej.
-Mam prywatną wojnę z Jagodą.
-Za co?
-Zaplanowała i wykonała pewien głupi ruch, a ja się z nim uporałem. Teraz się odwdzięczę.
-Przeprosiłam ciebie za moją chwilę nieuwagi i za to, że niechcący kopnęłam ciebie w genitalia.
-Kochana, ja nie mówię o tym.
-To o czym rozmawiamy?- Zapytała Jagoda.
-Zobaczysz w swoim czasie.
-A mogę nie chcieć tego widzieć.
-Wystarczy w pewnym momencie zamknąć oczy.
-Coś czuję, że przyjdzie mi za coś odpokutować.- Agata spojrzała na mnie ze złością.
-Jak ciocia będzie płakać, to oberwiesz, zobaczysz.
-Tak. To będzie musiało być spektakularne.
-Tylko spróbuj.
-Pozwoliłaś mi.
-Bo nie wiedziałam na co.
-To powiedz mi jedno. Skoro w dalszym ciągu nie wiesz, co chcę zrobić, to po kiego grzyba się ciskasz?
-Bo nie chcę dopuścić do tego, aby ciocia płakała.
-Już wiem, że nie będzie.
-Skąd?
-Sprawdziłem.- Do tej pory Jagoda tylko słuchała naszych przepychanek, ale wreszcie się odezwała.
-Agata, zostaw go. Skoro może zrobić tylko to, co ja zrobiłam jemu, to zobaczmy, co on takiego głupiego wymyślił. A później zdecydujemy.
-Widzisz? Kochana ciocia.- Podszedłem do Jagody, która stała bokiem, przytuliłem ją oraz dałem jej buziaka w policzek.
-Powiesz mi, za co chcesz mnie ukarać?
-Musiałem ciebie bronić.
-Kiedy?- Zmarszczyła czoło ze zdziwienia.
-Jeszcze tego samego dnia.
-Nic takiego nie miało miejsca.
-Miało. Tylko, że ty o tym nie wiesz.- Agata spojrzała na mnie z wielkimi oczami.
-Tak. Właśnie za to.
-Szymon, ale to było niechcący. Nie zrobiła tego specjalnie.
-Zaplanowała to i wykonała pewien głupi żarcik. Wiem o tym. Niespodzianką był dla niej wynik, tego co się stało.- Usiadłem obok Agaty.
-Agata, ty wiesz już o co chodzi, prawda?
-Tak myślę.
-I on mnie bronił wtedy?
-Przede mną. Powinnam tobie za to... !- I ją pocałowałem.
-Dlaczego ją bronisz, przecież... !- I znów złożyłem pocałunek na jej ustach.
-To sprawa między mną i Jagodą.
-Całkiem o tym zapomniałam i wiesz co? Za to możesz się odkuć.
-Szymon, dowiem się, co Jagoda tobie zrobiła?- Zapytał Andrzej.
-Powiem tobie, ale w swoim czasie.
-Będziesz miała nauczkę, ale najpierw załatwię jedną sprawę. Nie bój się, będzie zabawnie. Nie zrobię tego po złości, tylko dla hecy, gdyż ten dzień zmienił tutaj wszystko.
-Ufam tobie. Nie zrobisz mi krzywdy, więc postanowiłam zagrać z tobą. Jeśli chodzi tobie o jakąś konkretną sprawę i faktycznie zawiniłam, to jestem w stanie zrozumieć wasze zniesmaczenie i nie będę mieć do was żadnych pretensji. Rozumiem, że po wszystkim będziemy mogli porozmawiać o tym, co takiego zrobiłam?
-Masz moje słowo.
-Za to ciebie lubię.- Powiedziała Jagoda próbując stanąć za Andrzejem, by zakryć swoje zaniepokojenie.
-To nie jest w porządku, że nie chcesz nam powiedzieć o co masz pretensje do Jagody.
-Szczerze mówiąc to o nic. Sprawa wyszła nad wyraz spokojnie, co było miłe. Ale doszło do pogwałcenia mojego wyobrażenia o tym, jak to było. No może ugłaskanie złośnicy zabrało mi pewien przywilej szachowania tym faktem dalej, ale to szczegół.- Rozwinąłem rąbek tajemnicy Andrzejowi.  
-Czasem jesteś zabawny.
-A czasem złośliwy.- Powiedział Andrzej wcinając się Jagodzie w słowo.
-Ja tak nie uważam.- Dodała.
-Wiem.- Stwierdziłem fakt oczywisty dla mnie.
-Otwieramy to wino?- Zapytał Tomek.
-Tak.- Stwierdził Andrzej i podał Tomaszowi korkociąg. Później rozmawialiśmy na różne tematy, aż w końcu Po północy Andrzej odwiózł mnie na stację kolejową do pociągu. Nawet wtedy, gdy wymyśliłem u nich jakiś głupi temat, to i tak można było bawić się i rozmawiać z nimi w tym temacie do upadłego. To było najlepsze. Nigdy wcześniej ani później, nie miałem tak zgranej ekipy obok siebie. No, może za Huzara i w P. S. Ale to już inna bajka.

kaktus

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 19939 słów i 107812 znaków, zaktualizował 20 maj 2021.

1 komentarz

 
  • 437348

    free drug detox  asian herbal remedies   female odor remedies

    12 gru 2020