17 wrzesień sobota
W następny weekend i tak pojechałem w sobotę. Około południa dobiłem do celu i faktycznie nie było Agaty w domu. Nikogo nie było. Trudno pomyślałem. Skoro już tutaj jestem, to pójdę do Marioli wyjaśnić pewne sprawy. Kiedy stanąłem przed jej drzwiami zrezygnowałem, obróciłem się na pięcie mając zamiar odejść. Gdy to nagle, otworzyły się drzwi i stanęła w nich Mariola.
-Dlaczego odchodzisz, nawet nie zadzwoniłeś?
-Pukałem.- Oczywiście kłamałem.
-Dziwne, nic nie słyszałam, a przecież byłam przy drzwiach, bo się ubierałam.- Stwierdziła.
-Pewnie za lekko pukałem. Powinienem zadzwonić, ale nie wiedziałem, który przycisk.
-Ten z dzwonkiem.
-Oba mają dzwonek.- Spojrzała nie wierząc mi.
-Tak, ale jeden jest do sąsiada.
-Widzisz, do sąsiada.- Zaznaczyłem kontekst rozmowy, który był mi na rękę.
-Szymon, nikt tutaj nie mieszka.
-A skąd ja mam to wiedzieć. Wróżek, to ja nie jestem.
-Co ty powiesz. A ja myślę, że tak naprawdę, to coś chcesz powiedzieć. A może nie?
-Skąd wiesz?
-Widziałam rozkład jazdy pociągów i nie było takiego po 22:30 miałeś pociąg dopiero rano przed czwartą do Poznania. Więc dlaczego?
-Próbowałaś mnie pocałować.
-Więc, oto chodzi?- Przymrużyła oczy spoglądając na mnie.
-Tak. Nie tworzyć dziwnych, niepotrzebnych precedensów do kłótni z Agatą.
-Ty naprawdę ją kochasz, co?- Podniosła brwi i uśmiechnęła się kwaśno.
-Nooooo. Przecież powiedziałem od razu, że nie ma szans.
-Tak, powiedziałeś. Ale i tak musiałam spróbować. A odszedłeś, bo teoretycznie miałam dużą szansę. Czy tak?
-Teoretycznie rzecz ujmując, to bardzo sporą szansę.
-A już myślałam, że coś ze mną jest nie halo.
-Przepraszam, jeśli odniosłaś takie wrażenie. Nie było to moim celem.
-Nie rozumiem ciebie, przecież nikt by się nie dowiedział o tym, ode mnie.- Powiedziała coś, co stawia mnie na równi z motłochem. Tylko, że ja nie jestem wszyscy.
-Tu naprawdę nie chodzi o to, żeby nikt nie dowiedział się od ciebie, tylko o to, że ja bym to wiedział. To jest cały problem.
-Dziwak jesteś. Każdy facet, by się nie zastanowił nad tą sytuacją, tylko by mnie przeleciał. A ty myślisz tylko o tym, co sam będziesz później czuł. Jak już powiedziałam, dziwny jesteś. A poza tym, to skąd wiesz, że to jest ta jedyna?
-Miała taką samą okazję, jak ja z tobą i gość dostał w twarz.- Odparłem.
-Ja od ciebie nie dostałam w twarz.- Oznajmiła mi spokojnie, z kwaśną miną i potrząsając głową na znak dezaprobaty.
-Ale sprawdziłaś, kiedy mam pociąg. Nie miałaś wrażenia, że to była potwarz dla ciebie. Taka przegrana z osobą, której nie znasz, co?
-Nooooo! Zadowolony jesteś, że to słyszysz?
-Cały problem jest w tym, że nie.
-Wejdziesz?- Zapytała zrezygnowana, myśląc pewnie, że po takiej rozmowie zleje sprawę.
-A mogę tobie zaufać?- Zapytałem, by wiedziała, że mimo wszystko nie umiem odpuścić sobie jej towarzystwa.
-Z tego co widzę, to nigdy nie będziesz mógł.- Nie skłamała mimo, iż wiedziała, że mogę potraktować tego typu odpowiedź za próbę wejścia w stan zagrożenia z jej strony.
-Czyli trzeba na ciebie uważać. Chwila, moment. Ale, gdzieś szłaś. Dokąd idziesz? Pójdę razem z tobą.
-Po pieczywo i ser.
-Przejdę się z tobą, to załatwisz sprawunki i nie będziesz musiała się drugi raz ubierać.
-Więc się nie rozbierać?
-Ciekawy podtekst do rozmowy, którą teraz prowadzimy między sobą.
-Nie o to mi chodziło. Przepraszam ciebie za to.
-Wiem o co tobie chodziło. Idziemy?
-Ale zostaniesz później troszkę?
-Zgoda. Pojadę do domu wieczorem.- Temat zszedł na drugi plan. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak dobrze się nam grało w ruletkę i skąd wziął się klub o którym ona nic nie wie. Obeszliśmy kilka sklepów i wróciliśmy do kamienicy, powrócił znany temat.
-To jak, wejdziesz? Zapytała dziwnie się uśmiechając.
-Jak za bardzo się nie rozbierzesz.
-Chyba nie mam wyboru i trzeba się zgodzić, prawda?
-Ano trzeba.
-Dobrze.- Weszliśmy i się rozbierała, a w międzyczasie rzuciła żart.
-Pewien jesteś, że tylko tyle mam z siebie zdjąć?
-Nie. I tak.
-Czyżby jakieś niezdecydowanie?
-Nie. Nie masz się dalej rozbierać. I tak. Tylko tyle masz z siebie zdjąć.
-A już myślałam, że się skusisz.
-Wiesz, że wcale bym się do ciebie nie odezwał, jeśli byś mi się nie podobała, pchełko?
-O! A już myślałam, że to było pod wpływem tego głupiego zachowania.
-Poniekąd tak. To tylko zwróciło moją uwagę, ale przyczyna jest taka, że mi się podobasz. Inaczej, bym to po prostu olał.
-Ciekawy kawałek inicjatywy z twojej strony. Dziewczyna wyjeżdża, ty podrywasz drugą, ale w jakim celu?
-Zabicia... .- Stwierdziłem. Widziałem, jak jej mina zrzedła.
-Zabicia czasu i poznania kogoś nowego, ciekawego, kogoś stąd i może kogoś, kto ma subiektywnie rzecz ujmując, inne spojrzenie na mnie i moje wariactwa. Ale z tego, co widzę, to ciężko będzie kogoś takiego poznać.
-Jak się będziesz tak zachowywał, to ciężko tobie będzie coś wskórać.- Bardzo zadziwiła mnie ta odpowiedź, więc zapytałem.
-Tak? To znaczy się, jak?
-Mimo, że się złościsz, to umiesz się zachować.
-Nie rozumiem.
-Ja też nie, ale taka jest prawda.
-Zakończmy ten temat. Do niczego dobrego, to nie prowadzi. A właśnie, jak tam sprawa Marcina? Obiecałaś dopilnować.
-Od tamtego dnia, to ja go nie widziałam ani razu. A normalnie, to bywał u mnie codziennie, więc chyba wszystko jest, w jak najlepszym porządku.
-Więc go nie widziałaś od tygodnia? Może to modliszka i zjadła tego biedaka. Trzeba to sprawdzić.
-On nie jest biedny, możesz mi wierzyć.- Podała mi jego adres, a to dwie ulice obok domu Agaty, więc pewnie ma rację. To nie biedna dzielnica.
-Mówisz, że bywał u ciebie codziennie, a odkąd ma dziewczynę, to go nie widziałaś. Czy tak?
-Tak.
-Nie zainteresowałaś się, co się z nim dzieje?
-Po co, jak nie przychodzi do mnie. O to przecież chodziło. Chyba. Czy nie?
-Tak i nie. Dlatego kazałem tobie tego dopilnować. A poza tym obiecałaś mi, że dopilnujesz tego i nie zostawisz tej sprawy samopas.
-Więc o to chodziło. A ja się zastanawiałam, jaki był tego cel.
-Nie taki, jak olewka sprawy.
-Ale, ja miałam go dość.
-Tym bardziej powinniśmy sprawdzić, co u niego.
-Chcesz iść?
-Przecież o to chodzi od 20 minut.
-Zrobię coś do jedzenia i pójdziemy. Zgoda?
-Zgoda.- Zrobiła spaghetti, zjedliśmy i udaliśmy się do Marcina. Gdy dotarliśmy do niego, drzwi otworzyła nam jego mama.
-Mariola, jak dobrze ciebie widzieć.
-Dzień dobry pani, jest Marcin w domu?
-Ależ oczywiście, że jest i to razem z Dagmarą. Podobno, to ty ich ze sobą poznałaś?
-Nie zupełnie ja, to raczej obecny tutaj razem ze mną, Szymon.- I wskazała na mnie.
-O właśnie, a już się zastanawiałam kim pan jest. Marcin znając pana jeden dzień, dużo o panu mówił. To samo zrobiła Dagmara. Powiedziała mi, że Marcinek zachował się w stosunku do niej chamsko, czy to prawda?- Spojrzałem na Mariolę, która pokiwała głową, że nie. Więc odpowiedziałem tak, jak zasugerowała.
-Pan też mi tego nie powie, prawda?
-Nie. Ale chcę wiedzieć, co dokładnie pani powiedziano zanim potwierdzę. Więc słucham.- Opowiedziała mi, co się działo z punktu widzenia Dagmary, nawet dość dokładnie, jeśliby to opowiadać z punktu widzenia osoby zainteresowanej.
-Tak.To było właśnie tak, jak to pani powiedziano.
-Dziękuję za potwierdzenie mojej obawy. Mój syn to cham. Zwykły cham i nic więcej.
-Ja to widzę inaczej. Po prostu wie o czym myślą faceci i nie boi się konsekwencji wypowiedzenia tego w prost.
-Dość ciekawa opinia, ale ja osobiście mam inne spojrzenie na świat.
-Nie wiem, co pani zamierza z tym zrobić, ale jak będzie podejmować pani jakąś decyzję, niech się pani zastanowi, czy komuś jeszcze nie zrobi pani krzywdy.
-Po kim on to ma?
-Nie chciałbym panią oceniać, ale to wynika z tego, że nauczono go mówić, to co myśli. A, że jego myślenie zmieniło kierunek, to jest, jak jest.
-Więc to moja wina?
-Tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Totalny zbieg okoliczności i tyle. Nie pani wina, przypadek.
-Nie rozumiem.
-Muszę przestać wygłaszać swoje opinie psychologiczne.
-Studiujesz psychologię?
-Nie. Do studiów mi daleko.
-Więc, coś w tym kierunku?
-Niech pani nie zgaduje, bo i tak pani nie trafi.
-Więc?
-Więc, koniec tematu.
-Zaciekawił mnie pan.
-Czym, jeśli mogę zapytać?
-Tym, co pan wie.
-Powiem pani, że ja nie wiem nawet połowy tego, co pani. Doświadczenie czasu, jest czymś więcej, niż tylko suchą teorią.
-Ciekawe spostrzeżenie. Ale tak, ma pan rację.
-Mam prośbę, niech pani mówi do mnie po imieniu. Po prostu Szymon, bez tego pana.
-Denerwuje to pana?
-Irytuje tak samo, jak pytanie: Jak ty to robisz?
-To dziwne, przecież to zwrot grzecznościowy.
-Nie dlatego mnie on denerwuje. Tylko dlatego, że to oznaczenie, może i jest grzecznościowe, ale też jest zupełnie bezosobowe.
-Nigdy na to tak nie spojrzałam, ale wie pan..., masz Szymonie rację. To faktycznie bezosobowe.
-Dziękuję, że to pani rozumie. Rzadko kto potrafi, to dostrzec.
-Dlaczego mój syn, taki nie jest?
-Powiem pani w zaufaniu, że nie chciałaby pani. Upór w pewnych sprawach, jest nie do obejścia. Potrafię postawić na swoim, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować życie.
-Cóż za charakter. Wart podziwu.
-Może mi pani wierzyć, że nie. Często ślepy upór i brak chęci wysłuchania racji drugiej osoby, to błąd.
-Na pewno, nie studiujesz psychologii?- Zapytała niepewnie.
-Co się tak pani przypięła do tych studiów.
-Potrafisz spojrzeć na problem zupełnie inaczej, jak z za jakiegoś muru rutyny. Wpadaj Szymon do nas, kiedy chcesz, dobrze mi się z tobą rozmawia. Właśnie, a wy przyszliście do Marcina, jest w salonie z dziewczyną.- Odeszliśmy kawałek, lecz… .
-Chwileczkę, jeśli ja mam mówić do ciebie po imieniu, to ty też zwracaj się do mnie w ten sposób. Mam na imię Dorota. Idźcie już, Mariola zna rozkład pomieszczeń.- Poszliśmy do salonu. Powiem szczerze, nigdy nie widziałem takiego wystroju wnętrz. Jasne, stylizowane na 18 wiek. Ładne krzesła oraz stoły zrobiły na mnie wrażenie, a zwłaszcza spodobał mi się sekretarzyk, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Odpiąłem zegarek, aby mi upadł i upuściłem go, by zobaczyć, co to za dywan. Niesamowity materiał, jak na dywan, teraz już wiem, co to było, to dywan z kaszmiru. Teraz kosztuje fortunę, ale w tym czasie, sprowadzenie go, musiało kosztować niebagatelną sumkę. Dobiliśmy do celu tej podróży, znaczy do salonu. Dagmara siedziała Marcinowi na kolanach i się umizgiwali.
-Cześć zakochana paro. Co tam u was słychać?
-Zaraz, skąd ty się tutaj wziąłeś?
-Moja dziewczyna to Agata. Znasz ją, prawda?
-Agata, to twoja dziewczyna? Ta ruda, biegająca z brunetką, przedtem chodziła z Rafałem, a teraz z tobą?
-Tak. Będziemy wpadać do ciebie. A ty Dagmara, nie żałujesz tego posunięcia?
-Powiem tobie szczerze, że nie ma czego.- Wstała i przeszła obok mnie mówiąc.
-Chyba, że ciebie.- O co tym ludziom chodzi, czasem sam nie wiem. Mariola usiadła z Marcinem, Dagmara stanęła obok mnie.
-Co, zadowolony jesteś, że z nim jestem?
-Tak, ulga. Wreszcie ktoś z nim jest i to może prawie z własnego wyboru.
-Jak go bliżej poznać, to można powiedzieć, że naprawdę miałeś rację.
-Wiem, nawet nie znając go zbyt długo, można było powiedzieć, że warto. Jest prawdomówny, więc zawsze dowiesz się od niego prawdę. Nie okłamie ciebie, nawet wtedy, kiedy byś tego sama chciała.
-To prawda, szczery do bólu. A nawet bardziej.
-Szymonie mogę ciebie prosić na chwilkę?- Zapytała Dorota, wchodząc do salonu.
-Dobrze, proszę pani. Przepraszam, Doroto.- Odszedłem od Marcina i dziewcząt.
-Powiedz mi, co myślisz. Czy ten związek ma szansę przetrwać, jeśli mój syn, tak się zachowuje?
-Oczywiście, że tak.- Po jej twarzy zauważyłem, że to stwierdzenie uspokoiło jej obawy, ufała mi. A to już było dobrym stanem rzeczy na tą chwilkę znajomości.
-Uspokoiłeś mnie, dziękuję.- Powiedziała. Lecz, aby to nie wyszło bardzo pobieżnie uznałem, że skieruję jej zakusy na pomoc Dagmarze, będącą jednoznacznym motorem zmiany postępowania jej syna, a zarazem kimś, kto będzie potrzebował kompanię ludzi, by zmienić, to czy tamto w jego sposobie bycia.
-Dlaczego nie porozmawiasz Dorotko z Marcinem?
-Relacje między rodzicami, a dzieckiem, są ciężkie.
-Czasem mam takie samo zdanie. Może lepiej byłoby porozmawiać tobie z Dagmarą za jakiś czas oczywiście. Miałabyś szersze spojrzenie na dany problem. Myślę, że ona sobie z nim poradzi. Ma jakiś wpływ na niego, widziałem to.
-Pewnie masz rację. Szymonie my wychodzimy, nie róbcie imprezy w domu, jeśli mogę prosić?
-Masz Dorotko moje słowo. Ładne dywany i meble, szkoda by było.- Zrozumiałem jej obawę.
-Więc właśnie. Do widzenia.
-Do zobaczenia.- Wszedłem z powrotem.
-Dobra ludziska, to co robimy?
-Idziemy do tego klubu, w którym byliście.
-Masz kartę członkowską?
-Nie.
-Ja mogę wejść tylko z jedną osobą towarzyszącą. Poczekajcie!- Pobiegłem do wyjścia może rodzice jeszcze nie wyszli. Złapałem jego mamę, jak wsiadała do samochodu.
-Przepraszam Doroto, ale mam jedno pytanie.
-Tak, słucham.
-Czy mogę wyrobić Marcinowi kartę do klubu?- Z samochodu dobiegł głos jego ojca.
-Przepraszam młody człowieku, czy ty przypadkiem nie jesteś Szymon?
-Tak, to ja. Dlaczego pan pyta?
-Jestem jedną z osób, które podpisały się pod twoją kartą.
-Dziękuję, jest pan 3 osobą, którą poznałem, jaka się podpisała. Jeszcze mi ich troszkę zostało do poznania. O przepraszam podziękowałem już?
-Tak, a kartę do klubu Marcina, masz w moim biurze na szafce, obok sekretarzyka w kopercie. Tydzień temu mu ją wyrobiłem, kiedy wreszcie zobaczyłem, że mądrzeje. Miło było mi ciebie poznać Szymonie.
-Wpadnij czasem z Agatą do nas na kawę. My musimy już jechać.- Dodała Dorota.
-Do widzenia państwu.
-Cześć.
-Do widzenia.- Udałem się z powrotem do salonu i już stamtąd do gabinetu jego taty.
-Po co miałeś tutaj przyjść?- Zapytał Marcin.
-Jak znajdę, to będę wiedział.- Odszukałem kopertę, o której powiedział mi jego ojciec. Sprawdziłem zawartość i zabrałem ją ze sobą.
-Co to jest, Możesz mi powiedzieć?
-Mogę, ale nie wiem czy powinienem, a to różnica, więc zobaczysz ją, jak przyjdzie pora.
-Ale nie możesz mi powiedzieć?
-Dostałeś odpowiedź na to pytanie, prawda?
-Prawda, ale to moje, więc chcę wiedzieć, co to jest!
-Karta.
-Jaka?
-Najpewniej czarna.
-Ale się z tobą prowadzi rozmowę.
-Fachowo, co?
-Raczej nie.
-I o to chodzi.
-Dobra, co teraz?
-Idziemy, ubierajcie się.- Poszliśmy do klubu, przy wejściu poproszono nas o kartę wstępu, ja swoją pokazałem i wyjąłem kartę Marcina. Po zeskanowaniu okazało się, że karta jest nieaktywna.
-Ten pan nie wejdzie!
-Proszę zawołać kierownika.- Przyszła Marta.
-Cześć! Szymon, o co chodzi?
-Cześć Marta. Mam kartę Marcina, ale ona nie działa, bo jest rzekomo nieaktywna. Więc można by coś z tym zrobić? Proszę.
-Daj tą kartę, jego ojciec wie, tak?
-Jasne, sam mi powiedział, gdzie jest karta i dodał, że podpisał się pod moją wejściówką.
-Zgadza się. Zadzwonię do niego i poproszę, aby potwierdził. Poszła i za 3 minutki wróciła.
-Szymon, nie odbiera.
-Poszli gdzieś. Kiedy z nim rozmawiałem, to właśnie gdzieś jechali. Nie wiem gdzie.
-Podpiszesz jego rachunek?
-Przecież mój rachunek płacą ci, którzy się podpisali, czy tak?
-Masz rację.
-W takim razie, daj podpiszę i zadbam o to, aby dziś na jego kartę nie wchodziło nic.
-Nie musisz Szymon nic robić, bo ja i tak wyślę jego rachunek na kartę jego ojca. Ale muszę mieć podkładkę. Karta jest aktywna, możecie wejść.
-Dzięki Marta, złota dziewczyna jesteś. A właśnie, gdzie Tomek?
-Przyjedzie dziś.
-To niech mnie poszuka.
-Sam o ciebie zapyta, zawsze pyta, gdzie jesteś.
-A ja nigdy nie wiem.
-I to się tego dnia zmieni, dziś będziesz wiedzieć. A właśnie, do której pracujesz?
-Do 22:00 potem zjawię się u was, a Tomek będzie za godzinę. Chyba, że gdzieś zajedzie po drodze.
-Poczekamy, to się przekonamy. Najpewniej będziemy przy stole bilardowym.
-Szybko ciebie namierzę.
-Dobra ludzie wchodzimy.
-Szymon kto to jest?- Zapytał Marcin.
-Marta. Kierowniczka tutaj i dziewczyna mojego przyjaciela. Dziewczyny idźcie do baru weźcie sobie coś do picia i może nam, a my poustawiamy bile na stole.- Minęło raptem ze 20 minut i pojawił się Piotrek.
-Cześć Szymon. Co porabiasz?
-Bawię się. Gramy w bilarda. A co, masz może lepszy pomysł?
-Mam, ale jeszcze grają w ruletkę.
-Masz na myśli grę na alkohol.
-Tak.
-Poczekaj zagramy raz w bilarda i pójdę załatwić stół. To Mariola i Dagmara, a to....
-Cześć Marcin. Cześć dziewczyny, jestem Piotrek.
-Znacie się?- Zapytałem.
-A ty myślisz, że gdzie są jego rodzice? Przyjaźnią się z moimi i teraz grają w remika u nas.
-Tak? Zapytałem Marcina.
-Tak.
-Było powiedzieć, jak Marta szła zadzwonić, gdzie może znaleźć twojego ojca.
-Czepiasz się.
-Dobra, zagramy i pójdę zobaczyć do ruletki.
-Niby, jak zamierzasz tam się dostać. Zobacz, co się dzieje przy stole.
-Szybko i bezpiecznie. Zresztą zobaczysz.- Pograliśmy w bilard i poszedłem do stołu z ruletką.
-Przepraszam państwa, jestem Szymon i… .
-Nareszcie przyjechałeś, bo zaczynało być nudno tutaj bez ciebie.
-Witam mecenasie. Dobrze, to ile osób bierze aktywną grę w stuningowaną wersję ruletki?
-Dobrze, to ile butelek?
-Nie wiem jeszcze ile osób Mecenasie. Dobił do nas Tomek.
-Cześć, co znowu tutaj mieszasz?
-Jeszcze nie wiem, ale muszę wiedzieć, ile osób gra z nami w grę.
-To zapytaj. Przepraszam państwa, kto gra dalej na nowych zasadach, podnosi rękę. Dwa, cztery, sześć, osiem, was ile jest czwórka, to daje 12, ja i Piotrek to 14.
-Ktoś jeszcze..., brak chętnych.
-Jeszcze ja i Karolina.
-Osiem dziewcząt i ośmiu mężczyzn. Może zacznijmy od ustalenia co pijemy. Słucham propozycji.
-Białe półsłodkie deserowe.
-Mc Laren Vale, z winnego regionu Południowej Australii.
-Skąd pani wie, że mamy?- Zapytała Marta.
-To ja zamówiłam 12 kartonów tego wina.
-Powinno wystarczyć. Dobrze, kto jest za? 14-ście. Przeciwko, nikt? A no tak, ja i Tomek to 16 osób. Niech będzie. Zasady będą takie, jak przedtem, ale ze względu na to, że jest nas 16 osób, to wygrana płeć zatańczy z przegraną, przeciwną jeden taniec i omija ją kolejka. Ktoś ma jeszcze jakieś sugestie? Wnioski? Dodatki? Inne sprawy? Wszyscy rozumieją?
-Ja nie wiele, jak to wygrana płeć. Co to znaczy?
-Osoba, która najwięcej wygrała, jej płeć i osoba, która najwięcej przegrała z płci przeciwnej. Teraz jasne.
-Teraz tak. Ale pod co będziemy tańczyć?- Zapytał jakiś starszy pan.
-Twoja inicjatywa. Słucham? Zadałeś pytanie, to odpowiedz na nie.
-Czerwone gitary.
-Zgoda. Macie coś takiego, prawda?
-Jest. Za chwileczkę puścimy.
-Marta, potrzebny będzie kelner na stałe.
-Się robi Szymon, zaraz będzie.
-I pytanie. Czy ktoś rezygnuje?- Nikt nie podniósł ręki i nikt nie wstał od stołu.
-Rozumiem, że nie.
-Czy, ktoś ma jakieś uwagi do zasad?- Znów nikt.
-Nie. Czy, ktoś chce coś dodać od siebie?- Brak chętnych.
-Nikt.
-W takim razie, rozpoczynamy grę.- Za pierwszym razem wygrałem, a Karolina przegrała. Więc nie zostało mi nic innego, jak zaprosić ją do tańca. Wstałem i:
-Przepraszam za moją śmiałość, ale czy mógłbym prosić nadobną panienkę do tańca.
-Wszak nie wypada mi odmówić zaproszenia, tak wspaniałego pana. W dodatku mistrza tej ceremonii.
-Cóż za elokwentna odpowiedź, tak mądrej i pięknej osoby.
-Ale pięknie, ja też chcę przegrać.- Powiedziała jakaś kobiecina.
-Musi pani przegrać najwięcej. Ale ktoś musi najwięcej wygrać. Chyba, że to pani najwięcej wygrała, to wtedy trzeba poprosić przegranego pana.
-Coraz bardziej, podobają mi się twoje pomysły.- Powiedział Mecenas. Poszedłem z Karoliną zatańczyć jeden kawałek. Zanim skończył się nasz utwór "Czekasz na tę jedną chwilę" dobiły do nas dwie pary.
-Proszę państwa zrobimy małe sprostowanie, tańczy się cały utwór, można końcówkę już lecącego, ale następny jest wasz. Zgoda?- Wszyscy się zgodzili. Rotacja przy stole była taka, że sam się nie spodziewałem. Ubaw był z zapraszaniem do tańca przez panie panów. Kobiety jednak były bardziej pomysłowe pod tym względem. Graliśmy tak z sześć godzin. Zabawa była tak dobra, że jak skończyliśmy, to przy stole było ze trzydzieści osób.
-Szymon powinieneś wymyślić nam coś na kawalerskie.
-I niech wymyśli coś na panieńskie.
-Nie, ja nie znam się na takich rzeczach.
-Ja mam ciastkarnie i mogę zrobić ciasto w różnych wzorach.
-Mam pomysł, mogę z panią chwilkę porozmawiać na osobności.
-Dobrze, ale dlaczego?
-Jeszcze nie wiem, ale istnieje możliwość, że się dowiem.
-Mam pomysł, ale muszę się czegoś dowiedzieć.- Poszliśmy do pokoju z lustrami.
-Może pani zrobić imitację męskiego członka z czekolady.
-Ale w jakim celu?
-Zawodów, która pierwsza zjedzie go do jakiegoś miejsca.
-Muszą być jednakowe. Najlepiej byłoby zrobić je z formy i w dodatku z jednego mieszania masy.
-Nie znam się. Myślę, że pani wie o czym mówi. Na wielu imprezach panieńskich pani była?
-Ciężko powiedzieć.
-Nie rozumiemy się. Nie chcę znać ilości, ale dowiedzieć się, co było na nich ciekawego, według pani? Opowiedziała mi kilka ciekawych gierek i szarad, oraz dowcip, jaki robi się na południu Francji pannie młodej. Pododawałem coś od siebie do każdej gry i zapisałem sobie. Popytam dziewczyny jeszcze o inne zabawy i podam wam, trzy scenariusze do imprez różnego rodzaju. Ale, to troszkę potrwa. Może Marta tak być?
-Dobrze. Ale przyjeżdżaj częściej, ludzie dobrze się bawią, jak jesteś, ja także.
-Do widzenia Marta. Ja niestety muszę już iść, o piątej mam pociąg.
-Szymon, odwiozę ciebie.
-Zgoda, pożegnaj się z dziewczynami.
-Ty ze znajomymi.
-Tak zrobię.- Poszedłem do sali głównej, gdzie był Marcin z dziewczętami.
-Tu was zostawię.
-Nie wrócisz z nami?
-Nie. Fajna jesteś, ale ja już mam dziewczynę, przecież wiesz.
-Wiem. Do widzenia, dobrze się bawiłam z tobą.
-Ja z tobą również. Do następnego razu.
-Do widzenia Szymon. Pa.- Tomek odwiózł mnie do Poznania na stację, a dalej pojechałem pociągiem. On też ma daleko do Zielonej, jest z Kielc. Ładny kawałek drogi.
Dodaj komentarz