Z pamiętnika niedoszłego samobójcy. Część 27. Sądny dzień.

Rankiem myślałem, że obudziłem się kolorowy jak tęcza, a tutaj taka niespodzianka. Normalnie szok. A dzisiaj jesteśmy wszyscy w łóżku i nic się nie działo? A może… . Uniosłem kołdrę i stwierdziłem ponad wszelką wątpliwość, że wszystko mam na sobie i nie jestem kolorowy. Hm! A swoją drogą, to bardzo ciekawe, co też one dzisiaj w nocy robiły, że wyglądam jeszcze normalnie? Obróciłem się do..., zaraz, chwila, moment, a gdzie jest Agata? Cholera, dlaczego ona pozwoliła spać dziewczynom obok mnie, a sama śpi za Izą? Za dużo tych pytań, jak na jeden poranek. Podniosłem się i poszedłem do ubikacji, gdzie niechcący wlazłem na pchełkę.
-Cześć.- Przywitałem się.
-Witam.- Odparła Mariola, próbując ukryć swój wstyd przede mną. Co było dziwne, gdyż dziewczynie przedtem nic nie przeszkadzało. Nawet, jeśli według wszystkich wyglądało to dziwnie.  
-Fajna piżama.- Powiedziała do mnie.
-Nie. To nie jest żadna piżama, to taki strój sportowy. Kupiłem go ostatnio w Gorzowie. Fajny jest, co?
-Tak, jest taki inny. Nie komentuj mojego, jeśli można prosić.
-Można. No to czekam.- Powiedziałem spoglądając w sufit.
-Na co?- Zapytała zdziwiona moim tokiem rozumowania.
-Aż poprosisz.- Odparłem.
-Wariat jesteś.- Powiedziała z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-Wiem. To, jak będzie?- Nie odpuszczałem jej.
-Z czym?- Zapytała mnie dziwnie zdezorientowana tym, co też mogę od niej jeszcze chcieć.
-Poprosisz mnie wreszcie, czy też nie?
-Ale o czym ty mówisz?
-Wiesz co? Ta twoja piżama jest....
-Nie komentuj. Proszę ciebie.
-Jest bardzo fajna. Nie wiem tylko, co ty od niej możesz chcieć. Mnie osobiście, to ona bardzo się podoba.
-Naprawdę?- Zapytała niedowierzając, że taka kombinacja stroju może się komuś podobać.
-Poważnie. Ładnej dziewczynie rzadko w czym jest nie do twarzy.- Uśmiechnęła się i poszła do pokoju zadowolona. Zatrzymywała się przy każdym lustrze i przyglądała się sobie. Ładnie wygląda odkąd Agata razem z Pauliną pokazały jej, że powinna wyglądać bardziej kobieco. Przedtem w ciemnym makijażu, wolał bym jej nie widzieć, jeśli miałaby go nie zmyć na noc. Lecz dziś, miała na sobie Piotrka koszulkę, która wielkością sięgała jej do wysokości połowy ud i z dziwnie rozszerzającymi się spodenkami u dołu. W tym drugim wcieleniu wyglądała bardziej, jak dziewczynka z kreskówki, ale bardzo podobała mi się w obu. Wszedłem wreszcie do tak zwanego urzędu bezpieczeństwa i regulacji wodno-kanalizacyjnej, a później udałem się z powrotem do pokoju. Gdy byłem już w środku i zamknąłem drzwi za sobą, … .
-Wstałeś już?- Usłyszałem głos kobiecy. Odwróciłem się, by zobaczyć, kto to powiedział.
-Cześć Izuś! Tak, podniosłem się. Możesz mi coś powiedzieć?- Usiadłem obok niej na brzegu łóżka.
-Co takiego chcesz wiedzieć?- Zapytała opierając głowę na dłoni, leżąc na swoim prawym boku i wyglądając bardzo ponętnie.
-Dlaczego Agatka śpi za tobą?
-Grałyśmy wieczorem.
-Dlaczego mnie nie obudziłyście, zagrałbym z wami.
-Brałeś udział w grze.- Spojrzałem dziwnym wzrokiem na Izę i pomyślałem, że źle siebie obejrzałem. Wstałem zdjąłem z siebie koszulkę i spodenki, po czym spojrzałem na siebie w lustrze. Nic tutaj nie ma.
-Ty, co ty robisz?- Zapytała Iza.
-Sprawdzam coście nocą odwaliły, ale chyba nic.- Powiedziałem wzruszając ramionami, oraz zupełnie nie rozumiejąc swojej roli wczorajszego wieczoru.
-Brałeś bierny udział w grze.- Oświeciła mnie.  
-Więc, skoro brałem bierny udział w grze, to..., to byłem nagrodą?- Dokończyłem po chwili zastanowienia.  
-Tak. Agata powiedziała nam, że jak się obudzisz, to zrobisz wygranej to, co jej wczoraj rano.
-A kto dostąpił tego zaszczytu i wygrał we wczorajszej grze?
-Ja.- Powiedziała uśmiechnięta.
-Kłamiesz?- Zapytałem wiedząc, że coś tutaj jest nazbyt naciągane.
-Tak. Całą grę wygrała Karolina. Ja byłam druga, więc powiedziałam, że śpię obok ciebie, a ona się zgodziła. Wiesz, jaki ty jesteś gorący, kiedy śpisz?
-Słyszałem już i podobno bardzo się przytulam.
-Aż się ruszyć nie można. Kiedy próbowałam się tobie wyrwać, to się zmęczyłam. Ty w ogóle masz łaskotki?
-Nie wiem, ale chyba nie. Dlaczego pytasz?
-Próbowałam się tobie wyrwać, ale mi nie wyszło. Więc postanowiłam ciebie połaskotać i też poniosłam fiasko. Odkryłam się, gdyż już było mi strasznie gorąco i po chwili usiadłeś, nakryłeś nas i poszedłeś dalej spać.
-W nocy szybko marznę, bo jestem rozgrzany. Wiesz co? Obliż usta, pokażę tobie to, co Agatce. Położyłem się na niej i dmuchałem jej od oczka po ustach, aż do ucha. Po czym pocałowałem ją w czółko. Spięła się i nagle wzdrygnęła, czym obudziła Agatę.
-Cześć.- Powiedziała Agata. A po oszacowaniu naszych pozycji dodała.  
-Ty, ale to nie ona wygrała.
-To za to, że się przyznała.
-A, to skoro tak, to sorry. Zgłupiałeś!? Nie możesz tak robić z każdą dziewczyną, która się tobie nawinie.
-Jak mnie zmuszasz do czegoś, to wszystko jest ok. Ale kiedy robię coś sam, to już nie? A jak zrobiłaś ze mnie nagrodę, to było wszystko w idealnym porządku. Czy tak?
-Przepraszam, ale lubisz Karolinę.
-Tak. Ale, nie wiedziałaś, kto wygra.
-No nie, nie wiedziałam.
-Więc dlaczego, kiedy mogę sam sobie zagrać w coś, to masz pretensje, a jak ty potrzebujesz czegoś, to nie ma problemu, co?
-Ale przecież wiesz, że ja nie lubię, kiedy robisz coś za moimi plecami.
-To nie jest za twoimi plecami, bo sama to ustawiasz. Ja zmieniam tylko zasady tej gry.
-To nie rób tego, proszę ciebie. Wygląda to troszkę tak, jak gdybyś chciał zrobić mi na złość.  
-Wiesz co? Dobrze, ale ja też to troszkę uświetnię i w związku z tym mam do ciebie pewną prośbę. Karolina wygrała, więc dziś nie zaczynajmy dawać jej tej nagrody, bo tutaj właśnie jest pewien problem. Pozwól mi zrobić to po swojemu.
-Nie ufam tobie, wiesz?
-Wiem, widać. Powiesz mi dlaczego?
-Jasne. Leżysz na nagiej dziewczynie. Spojrzałem na Izę.
-Powiedz mi, że ona kłamie. Iza uśmiechnęła się krzywo.
-Żartujecie sobie?- Zadałem im pytanie.
-Nie.- Odparła Agata, a ja podniosłem się na rękach tak, jak gdybym robiłbym pompki i spojrzałem pod siebie.
-Ups! Ładne masz piersi, wiesz?
-Naprawdę?
-Ej, co ty robisz!?- Gotowała się ze złości Agata.  
-Jak to co? Jestem dobrze wychowany, więc komplementuję to, co zobaczyłem.- Iza spojrzała na Agatę.
-Ty, on zawsze jest, aż tak opanowany?
-Wkurza mnie tym, bo czasem wydaje mi się, iż to olewa. Tylko, że on taki nie jest. Więc tak, jest strasznie opanowanym człowiekiem. Ma dziwny system implementacji zawiłości ludzkiej egzystencji i myślę, iż to dlatego.  
-Cześć wszystkim.- Wstała Karolina, więc położyłem się na Agatę, a później na Karolinę.
-Co się tak patrzysz? Co mam zrobić?- Zapytała.  
-Uśmiechnąć się.- Uśmiechnęła się, a ja pocałowałem ją w czółko i powiedziałem.
-Później zobaczysz dlaczego.- Podniosłem się na rękach i przeniosłem na Agatę, spoglądając pod siebie.
-Dostanę w łeb, co?
-Nie, ale możesz dostać w papę.
-Uuu! Lubię ostry seks.
-Z kajdankami i pejczem?
-No może, nie aż taki ostry.
-Dlaczego? Mogłabym przysięgnąć, że jeszcze chwilkę temu, bardzo się tobie podobał ten pomysł.- Rozbijała Agata moją linię obrony.  
-Tak. Ale wiesz? Człowiek często zmienia zdanie.
-Zwłaszcza na swoje potrzeby, co?
-To prawda. Ale, co byś nie zrobiła, to ja i tak ciebie kocham.
-I za to, już powinieneś dostać w łeb.
-Dlaczego?
-Bo, żeby dać tobie w łeb, to nie potrzebuję się na ciebie rozzłościć.
-Poważnie? To zróbmy test.- Spojrzałem na Izę.
-Nie! Nawet o tym nie myśl, że dam się wciągnąć w tą grę między wami. Agata wspominała mi o twoich gierkach.
-A ty Karolinko?- Pokiwała głową, że nie.
-Trudno, ale wiem kto zagra ze mną.- I ugryzłem się w język.
-Kto?- Zapytała zaciekawiona Izabela.
-Nie mogę. A niech to gęś kopnie. Dałem jej słowo, że nigdy więcej.- Ktoś zapukał do pokoju i wszedł.
-Cześć wszystkim. Pani Dorota prosiła, żeby zejść na śniadanie za dwadzieścia minut.
-Cześć Dagmara.- Przywitała się Iza.
-Witam.- Powiedziałem.
-Dzień dobry.- Powiedziała reszta dziewczyn.
-Dagmara, z Marcinem wszystko w porządku? Dziwny się robi, kiedy są w pobliżu jego rodzice.  
-Czyli, to nie jest tylko moje głupie odczucie.
-Nie. To nie jest twoja paranoja, bo z tego, co ja widzę, to też moja.- Uśmiechnęła się.  
-Zejdźcie za chwilkę na to śniadanie.- Ponowiła apel do wszystkich w pokoju.  
-Dobrze. No to dziewczyny podnosimy się.- Wstałem podniosłem kołdrę, łapiąc ją po środku i zacząłem się kręcić z nią u góry. Tańczyła, niczym spódniczka. Dziewczyny piszczały, ale w tym wszystkim, złapały za poduszki i mnie przewróciły. Jak zwykle dowaliły mi, ile weszło. Po wszystkim rozwinąłem się z kołdry i kopara mi opadła. W pokoju była jeszcze Dagmara. One trzy i Daga. Z Dagą jeszcze nie pogrywałem. Pomyślałem i wstałem, podszedłem do niej i podałem jej dłoń. podniosła się, a ja przytuliłem się do niej.
-Przytul mnie, bo mi źle, a one jeszcze mnie biją.- Odwróciłem się i z uśmiechem powiedziałem do Agatki.
-Widzisz, ona jednak mnie lubi.- Odepchnęła mnie.
-Nie wciągaj mnie w to!- Powiedziała podniesionym głosem.
-Powiedziałaś wszystkim?- Zwróciłem się do Agaty.  
-Tak się mnie wydaje, że to byli właśnie wszyscy.
-Ok, to Karolinko, jestem tobie winien wygraną. I… .- Obróciłem się do Agaty i z zadowoleniem powiedziałem do niej....
-Nigdy, poza tym jednym przypadkiem w życiu, więcej nie prześpię się z przyjaciółką, nigdy. Masz na to moje słowo.
-Zaraz, czy to znaczy, że nigdy w życiu nie zrobisz mi na złość?
-Tak, jak sobie zażyczyłaś. Ale, to nie wyjdzie tobie na dobre. Wiesz o tym, prawda?
-Tak będzie bezpieczniej. Moją ciocię rozumiem, że uważasz za przyjaciółkę.
-Twojej cioci dałem słowo wczoraj i zabezpieczyłem je. Dobrze, je zabezpieczyłem.
-Dobra, dziwni jesteście. Idę dalej budzić ludzi, bo zostało dziesięć minut.- Wyszła. A my ubraliśmy się i poszliśmy pomóc Dorocie w kuchni.
-Dzień dobry Dorotko.
-Witam was dzieci. Mam nadzieję, że przyszliście pomóc, bo chyba źle obliczyłam czas na przygotowanie tego, co zaplanowałam. I raczej na pewno sama się nie wyrobię.
-A co chcesz zrobić? Pomożemy.
-Parówki po cygańsku i kanapki oraz jajka w majonezie. Jak ktoś chce coś na słodko, to dżem i tosty, plus płatki na mleku.
-Co to, parówki po cygańsku?- Zapytałem.
-Parówki zawinięte w plasterek boczku....
-I z położonym plasterkiem sera na wierzchu?- Dodałem.
-Tak.- Odparła widząc, że coś jednak świta mi w głowie.  
-Ok, to ja się tym zajmę, a jajka w majonezie zrobi Agatka. Wiecie co? Może tosty spadną na Karolinę. A ty Iza pomożesz przy kanapkach.
-Razem ze mną.- Dodała Dagmara, która właśnie weszła do kuchni. Ja podsmażyłem parówki zawinięte w boczek, poukładałem je na półmisku i nakryłem je plasterkami sera. Karolina cienko posmarowała pieczywo i stostowała. A Agata, grzebała się z jajkami. Poszedłem jej pomóc.
-Co się dzieje kochanie, nie radzisz sobie z jajkami?
-Posłuchaj ty szowinistyczna świnio.
-Prosiaku.
-Świniaku. Specjalnie to zrobiłeś. Ja nigdy tego nie robiłam, a ty zrobiłeś to specjalnie.- Powiedziała strasznie zażenowana moim wyborem pracy dla niej, przy którym jej nie szło.
-Wiem, przepraszam. Pomogę tobie.
-Ja też.- Dodała Karolina. I razem zrobiliśmy to w chwilkę.
-Dobrze dzieciaki, podajemy do stołu.- Zjedliśmy śniadanie i pożegnaliśmy się ze wszystkimi. Poszedłem z Agatą do domu, a Karolina odwiozła Izę, pojechała się przebrać i miała wrócić. My weszliśmy do domu i nadzialiśmy się na Jagodę, która zwyczajowo próbowała mnie przytulić na powitanie, ale się opamiętała.
-O boże. Przepraszam, zapomniałam o mało ciebie nie..., przepraszam.- Próbowała się zdystansować do mnie.  
-Szymon, o czym ona mówi?
-O zabezpieczeniu, jakie postawiłem pomiędzy nami. To krater, którego nie da się przeskoczyć. Każda próba skoku, zakończy się moim lotem w przepaść.
-Co zrobiłeś?
-Dałem słowo, że nigdy więcej do tego nie dojdzie i nie zostawiłem furtki awaryjnej.
-Pocałował... .
-Znów to zrobiłeś?!
-Agata! To nie on, to ja! Pocałowałam go i on zamknął te drzwi i dobrze zabezpieczył.
-Jagoda, obiecaj mi coś.- Zmieniłem temat.
-Co takiego?
-To, co dostaniesz od nas w prezencie, uznaj za coś, co kupiłaś, zgoda?
-Dobrze, ale przecież wygrałam to sobie.- Odparła, jak gdyby wiedziała o czym się mówi. Przyglądałem się jej reakcji i miałem to jedno pytanie na myśli. Dlaczego ona mi bezgranicznie ufa i nie próbuje zmienić swojego podejścia?
-Nie to. To o czym mówię, zobaczysz w swoim czasie. A teraz baw się na tym, co przygotowaliśmy dla ciebie wspólnie z dziewczętami. W końcu, to sobie wygrałaś.- Podałem jej dłoń, ona dała swoją. Podniosłem ją na wysokość serca i nakryłem drugą dłonią od góry.  
-Gratuluję.
-Dziękuję. Powiesz mi, co dla mnie przygotowałeś?
-Już to tobie powiedziałem. Będziesz w niebo wzięta.- Zamarła na chwilkę, a po chwili zrobiła się dziwnie ciekawska, próbując dowiedzieć się czegoś więcej w tym temacie.
-Powiesz mi, co to znaczy?
-Dosłownie, a nie w przenośni.
-No tak. Ale, co to znaczy?
-To stwierdzenie nie jest w przenośni, to fakt.- Spojrzała na swoją siostrzenicę.
-Agata, o czym on mówi?
-Ciociu, to jest tak, jak mówi. On tego nie przeinacza. Powiedział tobie wprost, co chce zrobić i to zrobi. Tutaj nie ma metafory.
-Przecież, to niemożliwe. Takie rzeczy nie istnieją.
-Ciociu, znasz go dobrze już z tej strony i potrafisz mi powiedzieć, co on wymyślił na walentynki?
-Tak.
-Więc, co to jest?
-Coś niesamowitego.
-Coś niesamowitego, to zobaczysz we wtorek.- Wtrąciłem.  
-Mam wygrany masaż. I idę razem z dziewczętami.
-To jest coś dla ciała, a później będzie coś dla duszy. Zobaczysz.- Powiedziałem spokojnie, próbując uspokoić jej ciekawość.  
-Agata, powiedz mi. Proszę.
-Domyśl się. Ale, wiesz co? Jest takie powiedzenie. Rzeczy niemożliwe załatwia od ręki, a na cuda trzeba troszeczkę poczekać. Zobaczysz rzecz niemożliwą.
-A ty kochanie, niestety musisz troszkę dłużej poczekać i z tego powodu, zobaczysz cud.- Mina Agacie zrzedła, ale po chwili, wróciła do normy
-Zaraz, że co?- I znów była jakaś taka niewyraźna.  
-Będziesz świadkiem cudów, sama zobaczysz.
-Nie powiesz mi?
-Spaprałyście mi teatrzyk, więc tobie nie powiem.
-W takim razie, to ja tobie tym razem, też to spapram!- Powiedziała Agata ze złością.
-Nie da się.- Oznajmiłem jej.  
-Więc powiem cioci, co dla niej robisz.
-Jak to, co dla niej robię. Okazuje jej swoją miłość.
-Słucham!!!?  
-Swoją miłość do ciebie pszczółko.
-Dlaczego ja nie umiem się na ciebie złościć?- Posmutniała. Podszedłem do niej i ze spojrzeniem wbitym w jej oczy powiedziałem spokojnie.
-Bo miłość, to dziwny stan ducha i zawsze, cokolwiek by się nie działo, to nie wiem, jak to się dzieje, ale ona wciąż wygrywa. Nie patrz tak na mnie! I ty też Jagoda przestań wreszcie, to robić. Przyjdzie dzień, w którym to złość wygra.
-Nie u mnie Szymonie.
-Ale u niej, Jagódko.- Powiedziałem i spojrzałem znów Agacie w oczy, które teraz miała dziwnie przymrużone. Wyglądały dziwnie bojowo i tak jakoś nieprzyjaźnie.
-Zaraz, czy ty nie wróżysz przypadkiem koniec naszego związku?
-Nie z mojej strony. Z mojej, to możesz mi nie wierzyć, ale będzie to trwało do końca życia. Jak to się mówi? A no tak. Póki śmierć nas nie rozłączy, to będę ciebie kochał. A nawet wtedy, nic jej do tego. Słyszała Jagoda?- Zwróciłem się bezpośrednio do niej.
-Tak. Tylko nie wiem, czy wyciągnąć ryż z szafki, czy drobniaki z portfela?- Zdenerwowała tym tekstem Agatę.
-O ty krowo! On wyznaje mi miłość ponad życie, a ty się naigrywać będziesz? Ja wiem, nie będziesz!- I zaczęły ganiać się przez chwilkę dookoła wyspy w kuchni. Po czym, Jagoda stanęła za mną i poprosiła mnie o uspokojenie Agatki. Spojrzałem na nią, wziąłem Jagodę za dłoń i obróciłem jej pierścionek na palcu mówiąc.
-Jedno życzenie, jak u Arabelli.- Stwierdziłem patrząc jej w oczy. Puściłem jej dłoń i obróciłem się stając przodem do mej ukochanej Agaty.  
-Zawodzisz nas oboje.- Powiedziałem do niej.  
-Wiem.- Odparła dziwnie zażenowana.  
-Wiesz, a to robisz. Poczekaj z tym, do cudu.- Oznajmiłem jej. Jagoda spojrzała przez moje ramię na Agatę i powiedziała do mnie.
-Jestem tobie coś winna.
-A to niby za co?- Zapytałem odwracając się do niej i nie mogąc przypomnieć sobie takiego faktu, żebym zrobił coś, po czym mogłaby czuć, iż jest mi coś winna.
-Jeszcze nie wiem, ale coś czuję, że jestem.- Odpowiedziała ze spokojem w głosie. Przymrużyłem oczy, mówiąc.  
-Dobrze.- Po czym odwróciłem się na powrót do Agaty i znalazłem się na kolanach. Złapałem ją za dłoń i powiedziałem, jak bardzo ją kocham. Oniemiała. uklęknęła razem ze mną i powiedziała.
-Słowa nie oddadzą tego, co do ciebie czuję, więc?- Położyła mi obydwie dłonie na policzki i namiętnie, z pełną rozkoszą, przywarła swoimi aksamitnymi ustami do moich ust. Czułem żar namiętności tętniący w jej ciele. Było rozpalone do granic możliwości. Trwało to dłuższą chwilę, po czym wczepiła swoje palce w moje włosy na potylicy i zrobiła to po raz drugi, przewracając mnie na podłogę i upadając na mnie. Całowaliśmy się tak chwilkę, aż Jagoda, chcąc to pewnie przerwać, powiedziała.
-Ej! Ale…, nie jesteście w pokoju, tylko w kuchni!- Zszedł Andrzej do nas.
-Co się tutaj dzieje?- I spojrzał na Jagodę. Jagoda skinieniem palca pokazała na mnie, mówiąc.  
-On jej się o mało nie oświadczył.- Po czym przeniosła kierunek w który pokazywała, ze mnie, na Agatę, dodając.  
-A ona o mało go nie zgwałciła. I to w kuchni!- Andrzej zbliżył się do Jagody i oparł ręce o wyspę, zamykając ją pomiędzy sobą, a szafką. Chwilkę tak stali wpatrując się w siebie, aż w końcu odezwał się do Jagody mówiąc.  
-A tobie, nie podobało się ostatnio w kuchni?- Zadał pytanie z szyderczym uśmieszkiem, odnośnie tego, co się tu dzisiaj dzieje.  
-No nie! Moglibyście sobie darować taką rozmowę przy nas.- Powiedziała z wyrzutem Agata, złapała mnie za dłoń po czym pomogła mi się podnieść z podłogi, a kiedy już się podniosłem, pociągnęła mnie do wyjścia z kuchni.
-Teraz możecie dokończyć.- I zaciągnęła mnie do pokoju, gdzie znów rozpoczęła swoją grę wstępną. Pocałowała mnie raz, drugi, trzeci… . Miałem niesmak, który dziwnie odbijał się na mym sposobie spojrzenia na to, co przed chwilą zobaczyłem.  
-Zaraz, chwila. Wciągnęłaś mnie do pokoju, żebyśmy mogli dokończyć to, co zaczęliśmy?
-Tak.- Odparła stanowczo.
-Przecież zaraz ktoś wejdzie.
-Nikt nie wejdzie. Przestań wróżyć.- Ktoś zapukał do drzwi.
-Czasem wkurza mnie to, że masz rację.- Powiedziała zdziwiona z wyrzutem, oraz będąc strasznie niezadowolona z tego faktu, iż ktoś przerwał nam dokończenie miłosnych uniesień.
-A ty myślisz pewnie, że mnie, to nie denerwuje?  
-Proszę!- Powiedziała, nie chcąc dalej ciągnąć tej rozmowy. Wszedł Andrzej. Taki troszkę zakłopotany.  
-Przepraszam, ale chcę ciebie przeprosić za wczoraj.- Zwrócił się bezpośrednio do mnie.  
-Nie musisz, to ja powinienem ciebie przeprosić. Znów stanąłem pomiędzy wami.
-Ona w dziwny sposób ciebie lubi, gdyż toleruje twoje wyskoki.- Spojrzałem na Agatę, pokiwała głową, abym tego nie robił. A ja i tak odpowiedziałem.
-Nazwałbym to inaczej. Ale niech i tak będzie. Lubi mnie, nawet bardzo. Powiesz mi coś?- Chciałem się czegoś więcej dowiedzieć o kobietach.  
-Pytaj.
-Czy kobiety w tej rodzinie wszystkie takie były, jak one we dwie?
-Tak. Mają to coś w sobie, prawda?- Wpadł w tok rozmowy na ten temat, razem ze mną.  
-Właśnie. Dylemat, to dobre słowo w przypadku czegoś tak wielce zagmatwanego.
-Kochasz je obie. Prawda?- Nic nie mówiłem. Gdyż, co ja też mogłem takiego powiedzieć. Zresztą, on dobrze wiedział, że tak jest. Nie czekał więc na odpowiedź, tylko mówił dalej.  
-Wiesz, że miałem ten sam problem z nimi, kiedy poznałem Jagodę. Miałem w owym czasie dwadzieścia lat. Jagoda była małą dziewczynką, a jej siostra, była już kobietą. Charakterem obie były nadzwyczajnie niesamowite. To mnie w nich urzekło, właśnie to coś, co mają w sobie.- Stwierdził, będąc już o tym przekonany, że mówi prawdę, po tym, jak zauważył to ktoś inny. Znaczy się ja.  
-Może ja sobie wyjdę, co? Gdyż, jak masz twierdzić, że kochałeś Ciocie Jagodę, kiedy miała jeszcze trzynaście lat, to ja wychodzę.- Rozzłościła się. Spoglądałem na to wszystko i nie wiedziałem, czy chodzi o to, że to siostra jej mamy, czy też o to, iż była jeszcze nieletnia.  
-Chodzi o to coś, co macie w sobie. Miała to też wasza ciocia.- Wydawała się mnie czasem, być taka nie rozumiejąca faktu, że ktoś może spoglądać na świat inaczej.  
-Niby która?- Dziwiła się.
-Jola. Więc też myślę, że to dziedziczne w tej rodzinie.- Agata stała i dziwnie spoglądała na nas. Jak gdyby nagle coś sobie uświadomiła i próbowała spojrzeć na wszystko, co działo się do tej pory w jej życiu, przez pryzmat tego filtra, którym było to nasze oświadczenie, że są w tym swoim jestestwie bezprecedensowe. Wręcz błyszczące dla nas.  
-Otwartość, brak zahamowań, dobre wychowanie i ta dziwna umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji, to coś niesamowitego u nich obu.- Ziściłem to w kilku słowach, by zatrzymać ten jej interwał na wrazie, gdyby zagarnęła zbyt duży wycinek swojego życia do zrozumienia tej analizy.  
-Łał, masz oko.- Stwierdził Andrzej.
-Postaw je w głupiej sytuacji i zobacz, jak się zachowują. One się nie denerwują, nie irytują, tylko spokojnie prą naprzód. A oko, to zawiesiłbym na czymś innym.- Odparłem, robiąc krok w tył i przyglądając się Agacie.
-Ty chyba za mało dzisiaj oberwałeś, co?
-No. Możecie mi poprawić, jeśli chcecie oczywiście.- Agata otworzyła drzwi i zawołała.  
-Ciociu! Chodź tutaj!- Przyszła Jagoda.
-Co jest?
-Więc on twierdzi, … .
-Ja! Ja! Ja powiem, proszę!?- Przerwałem jej. Spojrzała na mnie nie wiedząc do czego dążę.
-Dobrze, mów.- Powiedziała nieśmiało Agata.
-Szymon, co wy znowu chcecie?- Próbowała dowiedzieć się Jagoda o co też znów może chodzić.
-Powiedziałem Andrzejowi.- Oznajmiłem jej i zrobiłem głupią minę. Spojrzała na Andrzeja, a on nie wiedząc do czego dążę, nic nie mówił.  
-Dobra…, przyznaje się, to prawda.- Andrzej zgłupiał, a ja złapałem Jagodę za dłoń i powiedziałem.
-Wczoraj oświadczyłem się Jagodzie, kiedy wyszła za mną i ona, powiedziała mi zwyczajowe "tak".- Andrzej zdębiał, Agata nie wiedziała, co takiego powiedzieć, a Jagoda zrobiła krok na bok i stanęła twarzą w twarz ze mną.
-Powiedz im prawdę.
-Kochamy się.
-Szymon!- Zdenerwowała się.
-Może ja ich okłamuję, co!?
-Nie, ale oni o tym przecież wiedzą. Rozumiemy się bez słów, a mimo to, jest w tobie coś takiego, że trudno jest mi się tobie oprzeć. Wariat jesteś, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.- Zrobiłem krok w przód by znaleźć się jeszcze bliżej Jagody, tak na wyciągnięcie dłoni i oznajmiłem jej.
-Daj mi w pysk, a powiem tobie, co to będzie.
-Skłamiesz.- Stwierdziła luźno.
-Nie skłamię. Tobie… powiem prawdę.
-Szymon, co ty znów wyprawiasz!?- Dziwiła się Agata.
-Daj mi w pape, a się dowiesz.- Powiedziałem raz jeszcze do Jagody.
-Nie uderzę ciebie.- Odparła.  
-Szymon, w co ty znów grasz?- Zapytała tym razem mocno zdenerwowana już Agata, moją beznadziejnie głupią sugestią, skierowaną do jej cioci.
-To proste. Nie mogę grać z tobą, to program z nią. Wiem! Nie pasuje to tobie, ale… .- Agata podeszła i obróciła mnie do siebie, po czym zawaliła mi z liścia w pape.
-Świnia jesteś, wiesz?!- Wykrzyczała mi to prosto w twarz, spoglądając w moje oczy. Później odwróciła się na pięcie i skierowała kroki w stronę drzwi.
-Mówi się "Świniak". I sianokosy w tym roku będą prędzej, jak już tak bardzo chcesz wiedzieć… . Tak, jak i nasz piknik.- Dorzuciłem po chwili. Zatrzymała się w wejściu. Chwileczkę pomyślała i po około trzydziestu sekundach przemyśleń, znów odwróciła się w naszym kierunku.
-Jak masz zamiar zrobić sianokosy na wiosnę, a w sumie zimą, bo to będzie początek marca, co?
-Cud, dlatego musisz troszkę dłużej poczekać.
-Szymon, jak mnie kochasz, to mi powiesz, co to będzie.- Powiedziała Jagoda.
-Zgoda. Jak ciebie kocham Jagódko, to tobie powiem.- Dzwonek do drzwi.
-To będzie Karolina, albo Maksymilian zbyt wcześnie.- Stwierdziłem coś, co było nader oczywiste.
-Pójdę zobaczyć.- Powiedziała Agatka i poszła zobaczyć, które to z nich dotarło tutaj pierwsze.
-Chodźmy do salonu.- Stwierdziała Jagoda i udała się do wyjścia z pokoju Agaty. Gdy wychodziła, zawołałem do niej.
-Jagódko!
-Słucham?- Odparła zatrzymując się w pół drogi do drzwi.
-Zjecie posiłek w niebiańskich ogrodach. Nic więcej tobie nie powiem.
-Wiedziałam. Dziękuję tobie.- Wiedziałam? Co ona jest, jasnowidzem? Pomyślałem. I wtedy spojrzałem w wstecz. "Powiesz mi, jak mnie kochasz." Tak powiedziała, a ja głupi powiedziałem jej to, co chciała wiedzieć. Chociaż, ta wersja odpowiedzi pasuje do obu szykowanych przez nas niespodzianek. Zjedzą kolację w ogrodzie różanym, który będzie nierzeczywisty. A drugi raz śniadanie w niebie. To też, jak ogród niebiański z pasącymi się obłoczkami.
-Szymon, to Maks! Prosi, abyś zszedł do niego! Wygląda tak, jak gdyby się czegoś bał!- Zawołała Agata z dołu.
-Bo tak jest! Jest przerażony na samą myśl poznania swojej teściowej. Za momencik zejdę!- Ogarnąłem się i zszedłem do nich.  
-Czego ma się bać?- Zapytała Agata, pewnie nie słysząc tego, co powiedziałem.  
-Teściowej!
-To po co my tam jedziemy?
-Jedziemy, jako tarcza do ochrony oraz, jako jego przyjaciele.  
-Nie znam go.
-To dobrze.
-Zgłupiałeś?
-Nie. Obiecałem to Żanecie. Wiesz co? Polubiłem ją i nie wiem dlaczego, ale ona wydaje się być ciekawą osobą.
-Co kazałeś jej zrobić z mamą?- Zapytała schodząc po schodach za mną Jagoda.  
-Ja też chcę wiedzieć!- Powiedziała do nas Agata wchodząc po schodach na półpiętro.
-Powiedziałem jej, żeby wyprowadziła ją z równowagi.
-To już wiemy. Tylko…, nie wiemy jak?
-Co takiego, by ciebie Jagódko zdenerwowało do granic możliwości?- Chwileczkę się zamyśliła, zastanawiając się nad tym, co powiedziałem i wreszcie stwierdziła.
-Nie zrobiłeś tego. Przyznaj, że to nie to.- Oznajmiła nam swoją zażyłość z mamą Żanety, a ja odparłem.
-Powiedziałem jej, żeby powiedziała matce, że jest w ciąży…, i w dodatku z mężem jej najlepszej przyjaciółki.- Zrobiła duże oczy i w tym szoku nagle powiedziała… .  
-Ty! Ale to ja i Dorota jesteśmy przyjaciółkami Weroniki, a do tego jeszcze Natalia i jej sąsiadka Olka.- Powiedziała dobitnie, dziwnie zaskoczona tym faktem.
-Nie wiem kto, ale kazałem jej iść do mamy i oznajmić tej Weronice, że zostanie babcią i ma się cieszyć, bo nie chce widzieć, że jest inaczej!  
-Teraz to sobie jaja robisz, prawda?
-Nie! Naprawdę uważam, że to musi zadziałać. Tylko jest tam jeden problem. Jeśliby w tym, co miała zrobić bardzo przesadziła, lub nie dopilnowała granicy złości swojej matki, to nie znam jej mamy i nie potrafię powiedzieć, co też takiego mogłoby się stać. Dobra, idziemy do salonu.
-Masz fantazję Szymciu, dobry jesteś. Znając Weronikę, to ja osobiście nie odważyłabym się na taki ruch i nie pojechałabym tam, jako mięso armatnie.
-A co może mi zrobić? Poza tym, to ona jest tylko ciekawa, kto dał taki pomysł jej córce. Jak to się mówi?
-Poznaj swego wroga.- Powiedziała Agata.
-Właśnie. Konfrontacje, jak coś, to będą dużo później.- Dotarliśmy do salonu, gdzie był Maks, Andrzej i znalazła się już druga moja osłona na obiad u Żanety, Karolina.
-Cześć! Coś taki stremowany?- Zapytałem Maksa.  
-Żeś nawymyślał, a ja teraz dostanę po głowie. Niech się tylko okaże, że ona zaraz zajdzie w ciążę, to dopiero jej matka mi tyłek skopie.
-Czyli Szymon nie kłamał?
-Nie. Nie kłamał. Nie mogłeś wymyślić jej czegoś innego?- Zwrócił się do mnie. Tylko, co ja innego mogłem zrobić?
-Mogłem, ale to za dużo kombinacji i skutek byłby marny, oraz nie do przewidzenia. Musiała skumulować całą swoją złość w jednym miejscu i czasie, by mogła ją stłamsić w całości. Taki sposób, jest pewny. Co najwyżej mi się dostanie. Jakby coś, odcinaj się od wszystkiego.- Powiedziałem centralnie do Maksa.  
-Jak chcesz.- Zgodził się bez sprzeciwu na który liczyłem. Pewnie jest wystraszony faktem, że jej matka zgodziła się na to, aby Żaneta przyprowadziła chłopaka do domu. Skoro całe życie była przekonana, że to zbyt wcześnie, skoro jej córka się jeszcze uczy.  
-Po wszystkim była jeszcze u ciebie?
-Tak. Była na noc i pojechała do domu i do Paryża, jak wróciła znów przyjechała na noc. I powiedziała, że jej mama, chce mnie poznać i zabiera ciebie, jako tarczę na w razie, gdyby coś.
-To dobrze, jak była u ciebie. To znaczy, że będziesz żył.- Odwróciłem się do Agaty.  
-Więc Agatko, nie wiem, jak to tobie powiedzieć, ale… zacznij się martwić o mnie.
-Szymon, może się wprosić do Weroniki, co?- Oponowała Ciocia Agaty.  
-Nie Jagódko. Co ma być, to będzie.
-Południe już minęło pół godziny temu. Musimy jechać.- Powiedziała Karolina i ubraliśmy się. Pożegnałem Jagodę i Andrzeja.
-Andrzej! Dopilnuj, żeby była w sukni. Porozmawiaj z dziewczynami w tym temacie. Tobie, żebyś miał garnitur, to mówić nie trzeba. Do następnego razu, cześć.- Powiedziałem do Andrzeja.
-Cześć.
-Do widzenia pannie młodej. Już żałuję tego posunięcia. Ale trza, to trza. Cześć Jagódko.
-Cześć Szymonie.
-Kup sobie tą suknię i ubierz ją dla mnie we wtorek. Idę pa.- Poszedłem do samochodu, gdzie Agata i Karolina usadowiły się z tyłu. Wsiadłem i z ciekawości zapytałem.
-Mam rozumieć, że siedzę jako prawy?
-Tak, obok kierowcy.- Stwierdziła Karolina.  
-Dobrze, bo głupio by wyglądało, jakby któraś z was miała wysiadać z samochodu przed domem Żanety, jako siedząca obok niego.
-To samo pomyślałam.
-Maksiu, boisz się?- Zapytała Agata.
-A ty byś się nie bała?- Odparł.
-Nie wiem. Myślałam już nad tym, jak to będzie, kiedy już poznam jego rodziców, ale jakoś mnie to, nie ruszyło za specjalnie.  
-Ty masz inną sytuację. Troszkę nasłuchałeś się na temat jej mamy, co?- Powiedziałem do niego.  
-A daj spokój, chyba specjalnie zrobiła mi taką dziurę w głowie, żebym miał miejsce na strach.
-Musiała tobie zaszczepić niezłą paranoję, że tak reagujesz.
-Nasłuchałem się tyle, że zanim wejdziemy, to pewnie dziesięć razy zawrócę.
-Nie przesadzaj. Masz odwagę rozpocząć walkę o własną firmę, a nie masz odwagi stawić czoła jednej kobiecie w walce o swoją miłość?
-Jestem tchórzem, co?
-Nie. Są różne rodzaje odwagi. ty masz ten bardziej ludzki, ten cywilny. Ja nie mam tego cywilnego, ale mam ten zbrojny. A to źle. Nie boję się dostać w gębę, ale daję sobie spokój, jeśli chodzi o codzienne bzdurki.
-I ty uważasz, to za błąd?
-A nie? Proste rzeczy na co dzień nieistotne, po dłuższym czasie robią wielki problem.
-Maks, rozumiem, że masz kwiaty dla przyszłej teściowej?- Zapytała Karolina.
-Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. A niech to!
-Skręć tutaj w lewo i zatrzymaj się na poboczu przy następnym skrzyżowaniu.
-To jest ta kwiaciarnia, w której kupiłaś mi kwiaty dla Agaty?  
-Tak, jest czynna w niedzielę i to dlatego ją lubię. Jest droższa, ale robią tutaj fajne bukieciki.- Zatrzymaliśmy się, a one wyskoczyły na chwilkę, my rozmawialiśmy w temacie Żanety, oraz jej podejścia do różnych rzeczy. Gdy nareszcie wróciły z bukietem kwiatów w różnym kolorze i rodzaju, oznajmiły Maksymilianowi, że… .
-Jak będziesz dawał ten bukiet niedoszłej teściowej, to powiedz, że nie wiedziałeś, jakie pani lubi, więc zmuszony byłeś zażyczyć sobie wszystkich kolorów, jakie mieli. I witając się, pocałuj ją w rękę. Zachowaj się, jak dżentelmen.  
-Dobra jedziemy. Macie jeszcze jakieś sugestie?
-Zawsze rozmawiając z jej mamą, patrz jej w oczy i nie garb się.
-Reaguj na to, co się dzieje przy stole i pomagaj przy drobnych pracach.
-Co?
-Podawaj różne rzeczy stojące poza zasięgiem ramion i pytaj, kiedy widzisz, że rozgląda się za czymś.
-I co kolwiek nie robi, to jedno proste pytanie, a najlepiej stwierdzenie.
-Jakie?
-W czymś pomóc? Pomogę. I jeszcze coś. Nigdy, ale to nigdy, nie przerywaj, jak ktoś zabiera głos. Zapamiętaj to sobie, bo ty masz dziwny zwyczaj prostowania czyichś wypowiedzi. Nie rób tego u niej, rozumiesz?
-Nie przerywać, nie wpieprzać się komuś w słowo, nie prostować niczyich wypowiedzi, pomagać i być zadowolony ze wszystkiego. Czy tak?
-Z grubsza, tak. Może przeżyjesz dzisiejszy obiadek. Pierwsze wrażenie podobno jest najważniejsze.
-To tutaj. A i jeszcze jedno. Maksiu, trochę odwagi.
-Dziewczyny, nie otwierajcie sobie drzwi, my to zrobimy. Jak patrzy, to niech ma na co.
-Jak to zrobisz, to zawsze otwieraj drzwi Żanecie.
-Zrobię to. Chodźmy wreszcie, bo to czekanie jest zabójcze.
-I zapamiętaj sobie Maksiu jedno. Kultura.
-Kultura.
-I jeszcze raz kultura.
-Dobrze.- Wyszliśmy z samochodu i otworzyliśmy drzwi dziewczynom, ja podałem dłoń Agacie i pomogłem wysiąść z samochodu.
-Dziękuję kochanie.
-Nie ma za co kwiatuszku.- Poszliśmy do wejścia. Maks zadzwonił. Drzwi otworzyła nam Żaneta.
-Proszę, wejdźcie. Witam was wszystkich. Proszę o zdjęcie butów i tam są kapcie.- Spojrzałem ze zdziwieniem.
-Wiem, nie komentujcie.- Stwierdziła Żaneta.  
-Bardzo ładnie z twojej strony, że masz kapcie dla wszystkich.
-Czasem myślę, że mieszkam w muzeum. To jest stare, to było drogie, a tamto, to pamiątka rodzinna.
-Masz stary ród, więc powinnaś być wdzięczna za te geny, które tobie przekazali.
-Jestem, spróbowałabym tylko nie być wdzięczna, to dopiero bym miała piekło.
-Chodźmy dalej.- Poszliśmy do Jadalni, gdzie dołączyła do nas pani Weronika. Szczerze mówiąc, to widać było, po kim Żaneta ma urodę. To jeden z tych przypadków w których można było powiedzieć, że autentycznie wyglądają, jak siostry. Z około sześciu do ośmiu lat różnicy, na oko.  
-Witam panią. Jestem Maksymilian. Proszę, to są kwiatki dla pani. Nie wiedziałem, jakie pani lubi, to wziąłem wszystkie rodzaje i kolory, które mieli.
-Mam na imię Weronika, dziękuję bardzo za kwiatki. Kochanie, wstaw je do któregoś wazonu.
-Mogę pomóc w czymś pani.
-Będziesz miał okazję, a teraz może przedstawi się reszta gości.
-Mam na imię Agata i jestem przyjaciółką pani córki, a to jest Szymon, mój chłopak. Karolinę pani pewnie zna.- Podałem dłoń i witając się, przekrzywiłem lekko głowę i się ukłoniłem. Uśmiechnęła się do mnie.
-Dobrze, to usiądźcie sobie, a ja podam obiad i sobie porozmawiamy.
-Może pani pomóc, niepotrzebnie będzie pani biegała kilka razy do kuchni i z powrotem.
-To może Szymon mi pomoże, a wy sobie usiądźcie.- Pomogłem Agacie usiąść przy stole i zanim poszedłem z Weroniką do kuchni, cichutko powiedziałem nachylając się do niej.  
-Teraz zacznij się o mnie martwić.- Wyszedłem z panią Weroniką z jadalni udając się do kuchni. Czułem, że coś ją gniecie, jeśli chodzi o moją osobę.  
-Rozmawiała pani z Dorotą, prawda.
-Tak. powiedziała, że dobrze czujesz się w kuchni. I powiedziała mi też, że nie lubisz mówić do kogoś per pani, pan.
-To nie tak. Nie lubię, jak do mnie mówi się na pan, bo wydaje mi się to takie bezosobowe.
-Umiesz wyjaśnić swoje zachowanie, więc dobrze… .- Podała mi swoją dłoń i powiedziała.
-Jestem Weronika i przychylam się do twojego wytłumaczenia, w którym chodzi o te dziwne tytuły grzecznościowe pan i pani. Zapominamy o tym między sobą, zgoda?- Podałem swoją dłoń.  
-Zgoda Weroniko.
-Miło, że tak mówisz Szymonie, bo mam do ciebie pytanie. Dlaczego powiedziałeś mojej córce, żeby mnie okłamała?
-Spodziewałem się Weroniko tego pytania i odpowiedź będzie nic nie wnosząca do tego, co się stało. Dla lepszej komunikacji pomiędzy wami obiema i nie ukrywaniem Maksa przed tobą. Porozmawiałyście sobie od serca i to najważniejsze, bo o to chodziło. Musiałaś zebrać w sobie całą złość i stłamsić ją w zarodku, żeby oczyścić atmosferę między wami.  
-Miałam być na ciebie zła, a nie umiem tego tobie powiedzieć, jak ty to robisz?
-Nie umiem okłamywać takich pięknych kobiet i w dodatku przyjaciółki moich przyjaciółek. Interesowałaś się mną. A wiem to, bowiem Jagoda powiedziała, że wypytywałaś o mnie. Sama dodałaś, że rozmawiałaś z Dorotą. Nie wiem tylko jeszcze, czy dzwoniłaś do Natalii. Zresztą, to nieistotne.  
-Umiesz się bronić, ciekawe. To ty przedstawiłeś sobie Żanetę i Maksymiliana?
-Znali się już prędzej z jakiejś imprezy, ale to ja wrobiłem ich w siebie, bo uważam, że do siebie pasują. A szkoda dawać im popełniać idiotyczne błędy z nieodpowiednimi osobami. To, jak Jagoda i Andrzej. Tyle czasu mieszkają razem, kochają się, a żadne z nich nie zrobiło nic w tym kierunku. No może prawie nic.  
-To prawda, mówiłyśmy jej to nie raz. Ale jakoś nic z tego nie wychodziło. Bo to Agata, bo jeszcze nie teraz i tak zawsze było.
-A ja to zmieniłem. Widzisz, jednak można.
-Dam tobie już spokój, teraz Maks.
-Nie, dlaczego? Ja z miłą chęcią odpowiem tobie na każde pytanie, jakie zadasz. No chyba, że nie będę znał odpowiedzi.- W tym czasie robiliśmy kilka rzeczy w kuchni.  
-Miły jesteś, a ja miałam utrzeć tobie nos, za ten podsunięty pomysł mojej córce, ale sobie daruję, bo widzę, że to nie ma sensu. Ty się po prostu tym nie przejmiesz. Przyjmiesz to na klatę i tyle.- Troszkę mnie zszokowała tym stwierdzeniem. Po czym dodała.  
-Weź tą waze, a ja wezmę resztę i przyjdziemy tutaj jeszcze raz.
-Dobrze.-Tak szybko odpuściła. Szybko, ale płynnie. Poszliśmy do jadalni zanieść zupę i ziemniaczki i jakąś surówkę.
-Żaneta mówiłaś, że ciężko prowadzi się rozmowy z twoją mamą, a mi dobrze się rozmawia z Weroniką.
-Widzisz, jak się zmieniła? To jej jednak było potrzebne.- Oznajmiła Agata Żanecie.  
-Widzisz Kochana Weroniko, jednak przydał się tobie wstrząs w postaci nerwowej sytuacji.- Rzuciłem broniąc Maksa przed rozmową, a ściągając jej pytania na mój temat.  
-Przydał się. Łatwiej nam się rozmawia i ona jest bardziej ufna we własne siły. Ale nie rób tego nigdy więcej, słyszysz?
-Dlaczego? Nie chcesz przeżyć jeszcze raz jakiegoś szoku?
-Nie takiego.
-A jakiego, jeśli można zapytać.
-Nie można i przestań się dopytywać.
-Chyba dziewczyny musicie sobie porozmawiać na osobności, tak od serca, raz jeszcze. O, a może Maksiu zaprosisz na następny raz swojego tatę. Zrobicie sobie rodzinne spotkanie, co?
-Szymon, co ty znowu świrujesz?- Denerwowała się Agata.  
-Nic. Cicho tam być. To, jak będzie Maksiu? Albo jeszcze inaczej. Zaproście panie do jakiejś dobrej restauracji i twój ojciec pozna synową i jej piękną mamę. Na pewno będzie zazdrościć tobie takiej teściowej, co?
-Myślę, że to nie głupi pomysł.- Odparła mama Żanety.  
-Widzisz Weroniko? Poznacie swoje rodziny i będziesz wiedzieć na czym stoisz razem z córką. Dobrze, koniec tego gdybania, idziemy po resztę obiadu do kuchni.- Poszliśmy jeszcze po mięso, kompot i jakieś śliwki oraz gruszki do obiadu. Pomogłem ponalewać wszystkim zupę, a Maksymilian ponalewał kompot. I zaczęliśmy wreszcie jeść.
-Wiesz Weroniko, to bardzo dobre, co zrobiłaś. Dobrze doprawione i nie jest za mdłe. Smakuje mi.
-Tylko tak mówisz.
-Szymon ma rację pani Weroniko, to naprawdę jest dobre.- Potwierdziła moje spostrzeżenie Agata.  
-Dziękuję.
-Szymon zna się na kuchni. Moja ciocia lubi z nim gotować.
-Dorota też mi mówiła, że szybko odnajduje się w kuchni.
-Dorota ma niesamowitą kuchnie i zaopatrzenie. Normalnie, chciałbym kiedyś taką mieć.
-O nim już dużo wiem, więc może… Maksymilianie, tak? Bo tak brzmi twoje imię. Powiesz mi, czym ty się zajmujesz?
-Otworzyłem własną firmę i jestem programistą komputerowym. Firma jest o nowym profilu softwarowym. Więc ja, jak sama nazwa wskazuje piszę programy.
-Dobry musisz być w tym, co robisz. Myślisz rozwijać swoją działalność?
-Tak. Rozmawiam z dwoma innymi firmami nad wprowadzaniem nowych rozwiązań w ich biurach. Mam też zlecenie polegające na wykonanie prostego programu księgowego dla dużej firmy w Niemczech, ale to dłuższy temat.- Maks przez ponad godzinę mówił o swojej pasji, która była czarną magią w tym czasie dla nas. Opowiadał, jak pisze się programy i rozszerza ich możliwości w miarę potrzeb klienta. Na koniec Weronika skwitowała całą jego wypowiedź, jednym zdaniem.  
-No proszę, chłopak z wizją.- Pochwaliła go Żanecie.
-Da się z tego wyżyć?- Zapytała jeszcze ze zwykłej ciekawości.
-Pani raczy żartować, prawda?  
-Nie znam się na tym, nigdy o tym nie słyszałam, to skąd ja mam to wiedzieć?  
-Przepraszam, dla mnie to logiczne. Ale… tutaj pani ma rację, to nowa myśl technologiczna, więc ja tak myślę, że jeszcze z dziesięć lat i wszyscy będziemy mieli komputery w domach.
-Jakoś mnie to nie przekonuje.
-Moi rodzice też tak mówili, ale teraz widzą, że warto było inwestować w moją przyszłość.
-A ty Szymon, co myślisz?
-Że trafił mu się niezły pomysł i jak raz będzie miał z tego pieniądze.
-Tak myślisz?
-Tak. Jeszcze parę lat, to będziemy mogli coś więcej powiedzieć w tym temacie.
-Ty też robisz, to co on?
-Nie. Ja mam zgoła inne zainteresowanie.
-A mogę wiedzieć jakie?
-Denerwowanie ludzi. To moja pasja życiowa.
-Szymon! Zachowuj się.
-Dobrze kochanie. A co ty Weroniko robisz?
-Uprzykrzam życie córce.
-To akurat już wiemy. A poza tym, to zajmujesz się czymś jeszcze?
-Jestem księgową, ale czasem zajmuję się kadrami.
-Masz dobrze wychowaną córkę, szkoda tylko, że tak nastawiłaś ją przeciwko chłopakom. Straciłaś coś, czego nawet ty możesz żałować.
-Niby, co to takiego?
-Piotrka.
-Wolałabym Pawła. Jest kimś, kto wyżej zajdzie.
-Mylicie się, co do Piotrka. Zobaczycie, że to będzie odwrotnie. Paweł to buc i jest wpychany na różne stanowiska przez ojczyma. A jak zabraknie ojca, to się wypali jego szczęście. Piotrek zajdzie wyżej ze względu na swoje znajomości i umiejętność rozmawiania z każdym, jak równy z równym. Wspomnicie moje słowa.
-Nigdy nie patrzyłam na nich w ten sposób, ale możesz mieć rację. Paweł zawsze bierze, co mu ojciec daje. A Piotrek zawsze, to odrzuca i sam coś próbuje zrobić.
-Widzisz Weroniko, nawet Karolina widzi, to samo, co ja.
-Agatko, zabierz go ode mnie. Zaczynasz mnie przerażać, wiesz?
-Nie. Ale to jest dla mnie nieistotne. Maksiu, odwieziesz mnie na stację za dwadzieścia minut, co?
-Jasne. Dzięki, że przyszedłeś ze mną i zabrałeś Agatkę i Karolinkę. Lubię z wami przebywać. Zawsze się coś wokół was dzieje. A i dziękuję za ochronę moich interesów. Tomasz nie chce ode mnie pieniędzy, więc może, ty je weźmiesz?
-Od przyjaciół się nie bierze.
-Dlaczego?
-Dla sumienia swojego. Nie wiem, ale się nie bierze. A jak tak bardzo chcesz wcisnąć Tomaszowi pieniądze to, jak Marta urodzi dziecko kup jej wózek i co tam będzie jej potrzebne według was dla dziecka.  
-Kierowniczka klubu?
-Tak, a co?
-Chciałem się upewnić.
-Dobra, chłopaki i dziewczęta. A teraz sprzątamy po obiedzie.- Stwierdziła Weronika.  
-Ja, ja, ja mogę? Proszę ciebie, ja chcę?
-Przecież zaraz wychodzicie.
-Wiem, dlatego szybko, szybko, bo nie ma czasu na pierdoły.
-Dobrze, to jak ty to widzisz?
-Więc wy dwie znosicie to do kuchni, ty Weroniko chowasz to, co sobie zostawiasz, ja to zmywam, a Maks wyciera i twoja córka chowa. Całe sprzątanie po obiedzie trwało siedem minut. Tak stwierdziła Weronika, kiedy opuszczaliśmy ich dom. Dziewczyny zostały, a Maks po odwiezieniu mnie miał wrócić do nich. Tego dnia wiedziałem, co się szykuje na środę i miałem zamiar to zrobić. Tylko, jak to wykonać, żebym nie wtopił ze swoim programem dnia. Jednego byłem pewien, z czegoś trzeba będzie zrezygnować. Tylko z czego? I tego właśnie nie wiem…, choć wszystko to kwestia priorytetów. Ale…, czy oby na pewno.

kaktus

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 8452 słów i 45398 znaków, zaktualizował 10 paź 2022.

Dodaj komentarz