Z pamiętnika niedoszłego samobójcy. Część 31. Piknik ze ślubami.

Przyszła środa i wieczorem, kiedy byłem w domu, zapukała do naszych drzwi sąsiadka Gosia, która to poinformowała mnie o tym, iż ktoś zadzwonił do nich i prosi bym podszedł do telefonu. Udałem się więc z sąsiadką do mieszkania naprzeciwko naszego.  
-Podobno ważne.- Dodała.  
-Miały w innych sytuacjach nie dzwonić, więc pewnie tak.- Podniosłem słuchawkę.
-Cześć Agata, coś się stało?
-Cześć Szymon. Udało się ustawić to w ten weekend.
-Jest! Na sobotę?
-Tak. Musisz przyjechać w piątek wieczorem. I jeszcze jedno. Idziemy do klubu na kolację i stamtąd udajemy się na miejsce odlotu. Start jest nad ranem i jeszcze coś, latają nad Biebrzą.
-Powiedziałaś Tomaszowi?
-Tak.
-Załatwione są już wszystkie sprawy z Martą?
-Tak.
-Wytłumaczyłaś Marcie, dlaczego lecą z nimi?
-Pytała, a ja nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć.
-Powiedz, że muszą być świadkowie zaręczyn. Poza tym chciała zobaczyć zaręczyny, więc jej to umożliwiamy. Tylko powiedz jej, że to już, dajemy jej taką możliwość. I użyj słów, "To już". Dobrze?
-Dobrze.
-To do piątku, robaczku.
-Nie! Porozmawiaj ze mną jeszcze, proszę.
-Podam tobie numer do budki telefonicznej i za chwilkę zadzwonisz do niej, zgoda?
-Dziękuję. Za dziesięć minut?
-Za pięć minut.
-Zdążysz?
-Spokojnie. Będę tam za trzy, pięć podałem na wyrost.- Podałem jeszcze numer budki telefonicznej i się rozłączyłem. Podziękowałem i przeprosiłem za problem. Poleciałem się ubrać. Do budki telefonicznej przy dworcu dobiegłem w czasie, gdy zadzwonił telefon, odebrałem i powiedziałem.
-Halo.
-To ty?
-Tak, to ja.
-Nie kłamiesz, dwie minuty pięćdziesiąt pięć sekund zajęło tobie dotarcie do budki. Daleko ją masz?
-Z czwartego piętra na dół i przez park jakieś 300 metrów.- Rozmawiałem z Agatą godzinę. O niczym istotnym, zwykłe sprawy pomiędzy chłopakiem, a dziewczyną. Kiedy w piątek zajechałem do Zielonej i wreszcie dobiłem do domu Agaty, Andrzej był zły na Agatę za rozmowę, którą prowadziłem z nią w środę wieczorem.
-Kobieto, czy ty czasem myślisz logicznie, wiesz ile to kosztuje?  
-Andrzej, to moja wina.
-Nie, bo ty zadzwoniłbyś z karty. Ona dzwoniła z mojego gabinetu, a to służbowy telefon. Nie chodzi o to, że dzwoniła i o pieniądze, tylko teraz muszę się tłumaczyć, co to za rozmowa przez godzinę z Krzyżem. Co mam napisać?
-Że zapłacę.
-Nie chodzi o pieniądze. Ile razy mam to jeszcze powtórzyć.  
-To o co chodzi?
-Muszę się wytłumaczyć.
-Zapłać.
-Nie da się. Powiedziałem przecież.  
-Nie rozumiem.
-Wiem. Dziwnie pokręcona polityka.
-To my napiszemy. Skoro nie chcą pieniędzy, to przecież będzie bez różnicy, co dostaną za pismo. Prawda? Chodzi tylko o papier. Co nie?  
-W sumie, to masz rację. Wy napiszcie. To przecież wasza wina.- Pokazał na nas palcem, później Andrzej odwrócił się i wyszedł gdzieś, jak okazało się później na dłuższą chwilkę.
-Zwariowałeś! Co masz zamiar napisać?
-Prawdę. Pośmieją się i dadzą sobie spokój. Zobaczysz.
-Napiszesz?
-Dobrze, ale poprawisz błędy.
-Układ stoi. Trzymaj. Tutaj masz długopis, a tu są kartki.-
Napisałem… .  
"Podanie do działu rozliczeń rzeczy nieistotnych,  
   w celu zapobiegania tego typu incydentom."
I zawarłem w nim słowa:

"W związku ze związkiem, jaki prowadzi moja córeczka na odległość, proszę o obciążenie jej chłopaka tj. Szymona M. kosztami tej rozmowy, którą to prowadzili przez ponad godzinę, bez mojej wiedzy. Proszę o pozytywne myślenie i wykonanie mojego zalecenia. W przeciwnym razie, proszę nie stosować jakichkolwiek innych środków zaradczych.
                                               Andrzej D… .
Szymon M.
Gdyż, jak jest to napisane powyżej, winny jest nasz związek, tak więc koszt powinien być rozliczony na mnie.  
Z poważaniem i pocałowaniem dupy, piszący dany kawałek pisma, Szymon M… ."

Podałem Agacie kartkę. Poprawiła chyba trzy błędy, dwa interpunkcyjne i jeden ortograficzny, gdyż pismo było dłuższe, niż ten zarys słów.
-Zwariowałeś! Ojciec przecież, tego nie da.- Oznajmiła mi dość impulsywnie, widząc zakończenie pisma.  
-Wrzućmy to w kopertę i zaklejamy. Niech poda, jak i do kogo podanie zaadresować, a najlepiej, jeśli sam zaniesie, albo my im wyślemy.
-Przecież będzie polewka w firmie, albo się wściekną, że ktoś robi sobie żarty.
-Później będę się tym martwił. Albo i nie, bo i po co.  
-Idziemy dzisiaj do klubu?
-Tak przecież miało być i trzeba powiedzieć Marcie, że idziemy po jej pracy na krótkie zebranie, a później jedziemy do zajazdu, skąd będzie start i poleci zobaczyć zaręczyny.  
-Start jest nad ranem, tak?
-Tak. Bo podobno wtedy jest jeszcze mały ruch powietrza.
-No tak, za daleko nie odlecą.  
-Idziemy zapytać, gdzie to zaadresować i zobaczymy, jak czuje się twoja ciocia po powrocie z Sycylii.- Poszliśmy do kuchni i o dziwo nie spotkaliśmy tam Jagody, nie było jej też w salonie, ani w pokoju.
-Wyszli razem?- Zapytałem zdziwiony.  
-Nie, niemożliwe. Oni nigdy razem nie wychodzili.
-Może się okazać, że coś się zmieniło pomiędzy nimi.
-Szymon, nie irytuj mi cioci, dobrze?
-Tak, tak. Dobrze, zostawić w spokoju. Zrozumiałem aluzje.- Pojechaliśmy więc do klubu i jak zwykle na wejściu spotkałem Martę.
-Cześć Marta.
-O! Znalazł się winowajca. Ja nie chciałam jechać na piknik i zobaczyć ich zaręczyn, tylko chciałam mieć takie same.
-A skąd wiesz, że chcesz, jak nie widziałaś?
-Wszystkie wokół twierdzą, że powinieneś zrobić takie zaręczyny każdemu, a nie tylko im. Myślę, że to będzie coś tak pięknego, jakie możesz zrobić i nam.- Dotknąłem czubek jej nosa, mówiąc… .  
-Sprawdź, nie myśl. To już, pojedź i zobacz. A reszta spraw, to moja głowa, żeby się udało. Wtedy mi powiesz, jak ty sobie to wyobrażasz. Będę wiedział, co chcesz, czego oczekujesz i nie będę się zastanawiał, czy będzie się tobie podobać, czy też nie. A poza tym, to jest już zapłacone i na zmiany nie ma czasu.- Dziwnie podejrzliwie na mnie spojrzała. Jak gdyby wiedziała, że robię coś za jej plecami. Więc powiedziałem… .  
-Marta na tej wysokości na jakiej będzie balon jest chłodniej, ubierz się. Zobaczysz sobie z góry, jak słońce wstaje. Tak więc, masz jechać i nie jęczeć.
-No dobrze. Tomek jest u mnie w biurze i powiedział, że chce się z tobą zobaczyć przed odjazdem.- Oznajmiła mi z lekka zdruzgotana i przytępiona. Spojrzałem na nią i żal się mnie jej zrobił na wzgląd sytuacji, w jaką ją wrabiam. Powiedziałbym, że nagle zachciało się mnie powiedzieć jej całą prawdę, lecz mając na względzie to, iż ten czyn popsuje wszystko, co dla nich robię nie mogłem tego zrobić. Więc, cóż mi pozostało? Zasiać w niej ziarnko nadziei, dające jej odrobinkę zależności od sytuacji. Zrobi to, pomoże sytuacji. Oleje, niczego to nie zmieni. Lecz będzie wiadomo, czego tak prawdę mówiąc ona chce. O czym ja myślę, przecież ona chce, aby Tomasz się wreszcie przestał zastanawiać, a zaczął działać. Więc… .  
-A może chcesz te swoje zaręczyny troszkę przyspieszyć?- Zadałem pytanie odnośnie mojego żalu.  
-Niby jak? Przecież się nie da. Czy da się?- Zaciekawiła się.  
-Da się. Agata, wybrałyście sygnet Tomkowi?- Wciągnąłem moją drugą połowę do dalszych rozważań o możliwościach rozwojowych sytuacji będących w ich zależnościach.  
-Tak. Nawet już go nabyłyśmy.
-Taki, jak mówiłem?
-Srebro z bursztynem i orłem rozmiar 32.
-Jak oni się oświadczą, to ty go zawstydź i..., no wiesz?- Zrobiła duże oczy.  
-Chyba zwariowałeś?
-Połam konwenanse dziewczyno. A to, że zwariowałem, to ja już wiem. Więc, powiedz mi coś, czego o sobie jeszcze nie słyszałem. Jeśli na poważnie chcesz mi dogryźć.- Przeniosła wzrok na Agatę. Chwilę spoglądała, to na mnie, to na nią, aż w końcu zapytała.  
-A ty Agata, co o tym myślisz?
-Nie głupi pomysł. W sumie, to Szymon może mieć rację.  
-Zastanowię się.- Zamyśliła się na chwilę. Lecz Agata wybiła ją z tej chwili zastanowienia, mówiąc.  
-Marta. Jak coś, to ja mam ten sygnet przy sobie. Więc, jeśli się zdecydujesz, to go tobie dam.
-O której jedziemy?
-Jak przybędzie do nas Karolina. Trzeba się zastanowić, co zabieramy na piknik.
-Nie było ciebie, tak więc nie można było się dowiedzieć, co zamierzasz i same zrobiłyśmy menu.
-A grill?
-Wszystko jest, nie trza pluć.
-Widzisz? Same załatwiłyśmy wszystko, bez ciebie.- Stwierdziła Marta, chcąc mi dogryźć. A ja chcąc je pochwalić, że nie wszystko jest na moich barkach, powiedziałem.  
-Niesamowite wrażenie dziewczęta na mnie robicie.
-On się nabija?- Zapytała Marta.  
-Chyba nie.- Odparła Agata.  
-To dobrze. I jeszcze coś. Karolina dzwoniła, że będzie razem z Leszkiem, więc nie pojedziemy wszyscy jednym samochodem.
-Się zobaczy. Natalia ma w garażu podziemnym busa na siedem osób i jeszcze zmieści nam się do niego grill oraz większość potrzebnych rzeczy.- Uśmiechnęła się, pokazując mi swój podziw, mojemu sposobowi rozumowania.  
-Tomek czeka na ciebie.- Oznajmiła w końcu.  
-Zagadałem się. Przepraszam, już idę.- Udałem się do biura Marty. Tomasz siedział i spoglądał na zapisaną oraz strasznie pokreśloną kartkę.  
-Cześć, co tak myślisz?
-Cześć. Pomóż mi w tym. Ja nie umiem tego poskładać.
-Daj tą kartkę i idź się przejść. Nie myśl o tym, będzie dobrze.
-Łatwo tobie mówić, bo to nie ty chcesz się oświadczyć swojej dziewczynie.
-Jej też nie będzie łatwo. Możesz mi Tomciu wierzyć.
-Co wymyśliłeś?
-Zobaczysz. Leć do Marty. Nie martw się. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, dobrze będzie.
-Idę ochłonąć troszkę po tym wszystkim.- I poszedł do baru, a później na salę gier. Spojrzałem na kartkę i stwierdziłem, że trzeba będzie troszkę zamieszać w tym, co napisał. Napisał mało, a zbyt konkretnie.

"Kocham ją za to, że jest dla mnie. Jest opanowana i miła oraz wyrozumiała. Jest kimś z kim chcę przeżyć resztę życia. Wychowywać z nią dzieci i widzieć ją każdego dnia uśmiechniętą. I gdziekolwiek bym był, to chcę, aby ona była razem ze mną."-  

Dziwnie mało i za bardzo konkretnie. Reszta pomazanych strof nie nadaje się do niczego. Pomyślałem sobie. Ale to jego słowa, więc ten tekst musi to zawierać. Może zrobić to na zasadzie kręcenia się wokół słowa? Albo zapętlania odpowiedzi? Cholera zbyt długie, nie nauczy się tego na pamięć. Może coś prostego, bez zbędnej ekwilibrystyki słowem. Tak, to chyba będzie najlepsza forma redagowania dla niego tego tekstu. Więc może zacznę dość tradycyjnie.

"Marta, tobie się zdaje, że nikt nie będzie w stanie ciebie zrozumieć. Ale, ja ciebie rozumiem. Wiem doskonale, czego pragniesz. Chcesz się śmiać. Chcesz podróżować. Chcesz być zaskakiwana i umieć stawiać czoło wyzwaniom. Chcesz by twoje życie było nieprzewidywalne. I ja zamierzam tobie to dać. Chcę wychowywać razem z tobą nasze dziecko i obiecuję tobie, że zrobię dla was wszystko, co w mojej mocy, by żyło się wam dobrze."

Chyba może być. Dobrze, przeczytam i pójdę do Agaty zobaczyć, czy może być to w takiej formie. Poszedłem do Agaty i powiedziałem jej, żeby sprawdziła, czy już jest dobrze.
-Szymon, ale to twoje pismo.
-Moje, bo poprawiłem to, co uważałem za stosowne. Teraz ty sprawdź to po swojemu i nanieś swoje poprawki.- Przeczytała i powiedziała.
-Proste i ładne, czyste i klarowne. Ale wiesz co? Nie wygląda mi to na jego sposób myślenia. Raczej na próbę podrobienia jego sposobu myślenia.
-To jego myśli, ja je tylko złożyłem w całość.
-Widać. Zrób tak, to przełóż tutaj, te dwa słowa do przodu i teraz będzie wyglądać, jak jego.- Zamieniłem kawałek, o którym była mowa i wstawiłem to, co dopisała.  

"Marta, tobie się zdaje, że nikt nie jest w stanie ciebie zrozumieć. Ale ja ciebie rozumiem. Wiem doskonale, czego pragniesz i co chcesz. Dotarło to do mnie. Ty po prostu chcesz, żebym zachował się uczciwie w stosunku do ciebie. Ja też tego chcę. Chcesz podróżować. Chcesz być zaskakiwana i umieć stawiać czoła wyzwaniom. Lubisz się śmiać. Chcesz by twoje życie było nieprzewidywalne. I ja zamierzam tobie to dać. Mam zamiar wychowywać razem z tobą nasze dziecko i obiecuję tobie, że zrobię dla was wszystko, co w mojej mocy, by żyło się wam dobrze. Tak, byśmy byli szczęśliwi."

-Częściowo straciło ten wyraz romantyki i niedopowiedzenia.
-O to chodziło. Teraz wygląda, jak napisane przez niego. Proste i klarowne.
-No dobra. To powiedz mi, co chcesz jeszcze dzisiaj zrobić przed wyjazdem?
-W sumie, to już nic. Szymon, ale zanim pojedziemy muszę coś tobie powiedzieć. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam.
-Co się Kochana stało?
-Pamiętasz tą reklamówkę, którą Tomasz zostawił tobie?
-Tomasz zostawił mi reklamówkę?- Pomyślałem chwilę i przypomniałem sobie, że coś miałem wziąć.  
-Chwila. Tą zaklejoną?
-Tak. Wiesz, co w niej było?
-Ciuchy?
-Pieniądze.
-Dużo?
-Dużo. A nawet bardzo dużo.- Stwierdziła.  
-Powiedz mi ile, a nie bawisz się w zgadywanki.
-90.000 zł
-Nowych?
-Tak.  
-Ładna kwota.  
-Tylko, że wiesz..., troszkę ją uszczupliłam.
-Dużo wydałaś?
-Jakieś 10.000.
-Suknia?
-Tak. Iza wybrała bardzo drogą, więc zapłaciłam tymi pieniędzmi.
-To dobrze. Jej ojciec odda.
-Jest jeszcze coś.
-Powiedz.
-Tomek miał już za mały garnitur.
-To nic.
-Nie jesteś zły?
-Nie. Dobrze zrobiłaś. Marta, też ma suknię?
-Tak. Taką z koronek. Wygląda tak, jak gdyby babcia jej zrobiła na szydełku. Ale przy takiej figurze, to ona bardzo ładnie w niej wygląda. Chciałabym mieć takie ciało, jak ona.
-A nie takie, jak Karolina?
-Nie, bo ty uważałbyś mnie za ideał, a mnie do takiego ideału, jakim jest ona, czeka bardzo daleka droga.
-Takie filigranowe i temperamentne kobietki, jak ty kochana Agatko, są ideałami, jak dla mnie.- Zarumieniła się.  
-Ładnie kłamiesz.- Stwierdziła lubieżnie przygryzając wargę.  
-To fakt, a nie kłamstwo.- Oznajmiłem jej szczerze.  
-Kocham ciebie.- Powiedziała, opierając swoje czoło o moje, by dać mi buziaka… .  
-Wiem. Ja też... .- Odepchnęła mnie.  
-Oj, zamknij się! Przestań mówić, że kochasz siebie! Proszę.  
-Dobrze, przepraszam za to. Głupi żart.- Tłumaczyłem się, mimo tego, iż nie chciałem tym razem tak powiedzieć.  
-Wiesz, jak on mnie denerwuje?  
-Każdego by wkurzyło.
-To, po co to robisz?
-Chciałem zobaczyć ciebie wściekłą.
-Ty to czasem prosisz się o kopniaka.- Podszedł do nas Tomek.
-Cześć Agata.
-Cześć Tomciu.
-Tomek. Te pieniądze, które mi zostawiłeś, to skąd są?
-Są twoje.
-To wiem. Ale skąd je dostałeś?
-Marta kazała tobie oddać.
-Ale tego, to aż tyle nie było?
-Podobno ludzie tobie przynosili. Ona nawet nie wie kto.
-Oł.... Ok.
-Po co ktoś miałby dawać wam pieniądze?- Zapytała Agata.  
-Tego właśnie nie wiem.- Odparłem. I zwróciłem się do Tomasza.  
-Myślisz to, co ja?
-Ktoś się wygadał.  
-To samo wpadło mi na myśl.  
-Kogo obstawiasz?- I zaczął gdybać.  
-Fryzjer nie powiedziałby nikomu, więc zostaje jeden podejrzany.
-Jedziemy do niego?
-Wiesz, co Tomek? Nie jedziemy. Nie mamy powodu do niego jechać.
-Dlaczego?
-Będziesz płakać nad rozlanym mlekiem? Ja nie zamierzam. Trzeba tylko dopilnować, żeby plama miała, jak najmniejszy zasięg terytorialny.
-Co proponujesz?
-Trzeba się dowiedzieć, kto to. A później z nimi zamienić kilka słów.
-Nie mamy czasu na to.
-Dlatego wyślemy agentki specjalne.
-Spadajcie, nigdzie nie jadę.- Odezwała się Agata.
-Nie mówię o tobie. Zobaczysz, nikt się nie zorientuje, że robimy taki numer. A właśnie, przeczytaj to i naucz się na pamięć. Zobacz tylko, czy czegoś jeszcze tam tobie nie potrzeba?- Podałem mu kartkę i nie wiadomo skąd, pojawiła się Marta. Złapała Tomkowi za kartkę, wyrywając ją z ręki i powiedziała.
-Jakieś nowe atrakcje szykujemy na piknik?- Już miała zobaczyć, co takiego jest na karteczce, którą to wyrwała z dłoni Tomaszowi, gdy nagle wyrwałem jej odruchowo kartkę z ręki zanim zdążyła zobaczyć, co takiego ona zawiera.
-Tak, ale nie każdy musi wiedzieć.- Stwierdziłem. Marta spojrzała na Tomasza.  
-Tomek, powiesz mi?
-Marta, zaufasz mi?- Wtrąciła się Agata.
-Tak. Ale to nic złego?
-Nic złego. Ale niespodziankę można łatwo popsuć. Nie rób tego.
-Masz niesamowitą dziewczynę Szymon. Pilnuj jej.- Powiedziała Marta spoglądając na mnie.  
-Wiem. Dlatego jestem z nią związany. Marta, mogę zadzwonić z twojego gabinetu?
-Tak. Masz pozwolenie od Roberta na użytkowanie wszystkiego, co tobie potrzebne w klubie.
-Mecenas się rozkręcił.
-Wiem, że tak, ale powiem tobie szczerze, to nie tylko dla ciebie.
-Dla kogo jeszcze?
-Dla Władka.
-To dobrze, niech się chłopak wkręci.
-Szymon, możesz to szybko załatwić?
-Jasne.- Poszedłem zadzwonić do Natalii i Jagody, ale rozmawiając z mamą Karoliny, dowiedziałem się, że to ona wymyśliła taki wątek, żeby nam pomóc. Zebrała kilka osób, które wpłaciły po trzydzieści tysięcy na ten cel nie wiedząc dla kogo są te pieniądze. Debiut się udał, pomyślałem sobie. Ciekawe tylko, jak będzie później. Złapałem głęboki oddech, uspokoiłem się i poszedłem do Agatki.
-Agata, masz możliwość porozmawiać z Martą na osobności?
-Pewnie, że tak.
-Pójdziesz?
-Jasne, ale o czym mamy z sobą rozmawiać?
-To proste. Niech da Tomkowi ten sygnet. Ustaw to dla mnie, a będzie szybciej. Zobaczysz. Załatwisz to dla mnie?  
-Ufam tobie. Jak do tej pory, ani razu się nie zawiodłam. Mam nadzieję, że i tym razem się nie mylisz.
-A jeśli się mylę?
-To strzel Tomka w twarz za mój wkład. Nie robiłam takiego problemu wszystkim dookoła razem z Karoliną, żeby któryś z nich się teraz wycofał.
-Słusznie.
-Dasz mu w twarz.
-Zgoda. Pod warunkiem, że zrobisz swoje.
-Układ stoi.- Podała mi dłoń. Uścisnąłem ją.  
-Nie trzaśniesz go.- Rzuciła ot tak sobie.  
-Jak to nie. Nawet mu to zaraz powiem.
-Chciałabym to zobaczyć.
-Będziesz miała okazję. Ale tylko jeśli się nie odważy i spenia, to ma strzał.- Zaśmiała się.
-Idę zrobić swoje.- I poszła. Ja poszedłem odszukać Tomasza. Rozmawiał z Martą kiedy go zobaczyłem. Po krótkiej chwili, opuściła go i udała się do biura.
-Tomek, pewien jesteś tego, że chcesz to zrobić?
-Tak. Drugiej takiej szansy, jak ty mi dajesz teraz, nie będę miał nigdy. A ona chyba czeka na to, prawda?
-Tak. To znaczy się, chyba tak. Skoro macie mieć dziecko, to tak się mnie wydaje. W sumie, spoglądając od strony uczciwości na którą liczy większość dziewcząt spoglądając na swoich wybranków, to jednoznacznie mogę powiedzieć tobie, że tak. One właśnie na to liczą.  
-Co chcesz?
-Nic.
-Nie, ty coś kręcisz. Czego chcesz? Mów!  
-Agata powiedziała, że postawiła wszystkich na baczność i… jak któryś z was ma zrezygnować z oświadczenia się, to mam mu dać w mordę za jej wkład.
-Walniesz mnie?- Zrobiłem głupią minę, po czym odpowiedziałem.  
-Tak. Skoro się zdecydowałeś, to walne ciebie.
-Jak z tchórzę, to trzaskaj. Ona ma rację. A jak on wtopi, to co, też w twarz?
-Łaski nie będzie.
-Uczciwie postaw sprawę. Idź i mu powiedz.
-Dobra, idę.- Poszedłem do Roberta, a natknąłem się na Izę.
-Szymon, co wy wszyscy kombinujcie, co?
-A więc rozpocznijmy od początku. Cześć!
-Przestań mnie denerwować. Masz mi natychmiast powiedzieć, co ty znowu robisz Czubku jeden.  
-To kogo mam wkurzać, jak nie ciebie?
-Nie mnie. Ale dobrze. Porozmawiajmy teraz spokojnie. Podejdziesz tutaj?- Troszkę się obawiając jej reakcji, Odparłem.  
-Pewnie.- Zbliżałem się zachowując bardzo dużą ostrożność. A ona okazało się, że chce pokazać mi sygnet podobny do tego, jaki Marta kupiła Tomkowi. Uspokoiłem się.
-Ładny. Kiedy go dasz Robertowi?
-Po oświadczynach, kiedy będziemy już w domu.
-A nie lepiej na jakiejś imprezie?
-A będzie coś teraz?
-Nie wiem, ale może wy robicie jakąś rodzinną nasiadówe teraz?
-Szymon, denerwujesz mnie. Ty coś robisz, bo nagle wszyscy zaczęli interesować się moim związkiem z Robertem. Nawet ojciec nigdy się nie wtrąca, a teraz zadaje tyle pytań, że normalnie przez całe życie nie słyszałam nigdy tylu pytań o chłopaka, co wczoraj.
-Może rozmawiał z twoim ojcem o tobie i... no wiesz?
-Co wiem?
-Ja też tego nie wiem, tylko gdybam. Ale jeśli się zdecyduje, to masz mu się oświadczyć przy mnie, bo to znaczy, że przegrała panna zakład że mną. Więc może ten sygnet, to zostaw sobie na znak twojej miłości do niego, jako pierścionek zaręczynowy.
-Przestań mnie denerwować i kłamać.
-Dobra. Polecisz razem z Robertem zobaczyć zaręczyny Marty i Tomasza.
-Kłamca. Powiedz mi jeszcze raz, że nic nie wiesz.
-O twoich nic nie wiem, nic czego bym nie wiedział, ale może teraz się zdecyduje i poprosi ciebie dzisiaj, po tym, jak zobaczy ich razem.
-Faceci tacy nie są.- Powiedziała.  
-Znalazła się ekspertka.- Skwitowałem.  
-Gnojku, bo dostaniesz kopa zaraz.
-Dobra dobra. Robert rozmawiał z twoim ojcem o zaręczynach Darka z Joanną.
-Po co?
-Robią jakąś uroczystość rodzinną, czy coś takiego? Może tego dnia się tobie oświadczy.- Zasiałem ziarnko zwątpienia.  
-Mówił tobie?
-Co?
-Czy wspominał tobie o zamiarze zawarcia małżeństwa?  
-Przecież, to nie mnie ma poprosić, tylko ciebie! Więc, po grzyba miałby mi coś takiego mówić?
-Nie wiem. Zaraz! To ty robisz tutaj dużo zamieszania, więc pewnie z tego powodu zostałbyś wmieszany w nasze zaręczyny.- Zmrużyła oczęta spoglądając na mnie. Pewnie chciałaby się dowiedzieć, czy takie rzeczy się dzieją wokół nich, jak wokół Dariusza i Joasi. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy.  
-Twój ojciec musiałby poprosić mnie o to i obiecać mi, że odda poniesione przeze mnie koszty. A to nie miało miejsca w tym czasie, jak dotąd. Więc lipa z miodem na tą twoją chorobę.
-Już myślałam że to będzie teraz.
-Uszy do góry, bo gdzie on znajdzie taką kobietę, jak ty. Zastanów się czasem. Przecież ty dla niego jesteś księżniczką.- Pojaśniała słysząc te słowa, spojrzała ze spokojem na mnie interesując się tym, co powiem dalej.  
-Tylko, że on jest dla ciebie świniopasem.- I znów zmrużyła oczęta, chcąc dać mi znać, iż jest niezadowolona z mojej wstawki, która to obraża jej wybranka.  
-Ty naprawdę się prosisz o kopniaka!- Rozzłościła się.  
-Dobra, to gdzie jest?- Zdziwiła się pytaniem.  
-Kto?- Zapytała w końcu.  
-Ten twój świniopas.
-Szymon!!!  
-Porozmawiaj z nim i może się jeszcze okazać, że to nie tylko dla nich ten lot balonem.
-Byłoby miło, prawda?
-Ciekawi mnie o czym rozmawiał z twoim tatą?
-Dowiemy się, kiedy już wylądujemy.
-Nie. Ja idę teraz. Potem, potem.- Pożegnałem ją.  
-Co?
-Później.
-Wariat.- Stwierdziła z dziwnym uśmieszkiem na ustach. Poszedłem do Roberta.
-Wiesz, że jak speniasz, to masz strzała w twarz?
-Od kogo?
-Od Tomka.
-Jak to?
-On też musi się wykazać. Więc, jakby to tobie powiedzieć. Jeśli Iza będzie ciebie pytać, po co lecicie, to powiedz jej, że zobaczyć zaręczyny Marty i Tomka.
-A jak przyjdzie z Martą?
-Masz łeb i..., to kombinuj.
-Ty to jednak fiut jesteś.
-Lepiej być fiutem, jak cipką.
-Spierdalaj! Teraz będziesz się czepiał?
-Tak. A w sumie, to nie.  
-Wiesz, że dzisiaj jest zebranie w klubie?
-Skąd o tym wiesz?
-Tomek mi powiedział.
-Ty. Zabierz Izabelę stąd, bo ta franca wszystko popsuje.
-Ale gdzie mam ją zabrać?
-Wymyśl coś. Skąd mam wiedzieć, gdzie chodzicie?
-Tutaj są wszyscy. Nie da się jej stąd wyciągnąć. To nie realne.
-Zrób coś, bo niczego nie uda się ustalić. No myśl, bo to twój problem.
-Nie wiem, jak to zrobić.- Pomyślałem chwilę i… .
-Poczekaj, masz numer do niej do domu?
-Mam.
-Dawaj.
-Po co?
-Dawaj!
-Po co te nerwy. Chwila, już szukam.- Przewertował kilka kartek i podał mi notes otwarty na jednej ze stron mówiąc.  
-Proszę, to ten.  
-Zaraz oddam tobie ten notes.- Pobiegłem do gabinetu Marty.
-O jesteś. To sobie usiądź i mi powiedz. O co tutaj chodzi?
-Jeszcze nie załapałaś?
-Nie. Tomek twierdzi, że jedziemy zobaczyć zaręczyny Izy i Roberta. A ona mówi, że jadą zobaczyć moje. Powiesz mi?
-To już przecież wiadomo, kto tutaj jest do zaręczenia się, prawda?...Tak? Czy nie?
-No tak.
-Marta nie smuć się. Zobaczysz bajeczny widok. Kiedy słońce wstaje i jeszcze promienie słoneczne nie padają na ziemię, to ta łuna nad ziemią jest niesamowita, a zwłaszcza z tej wysokości i o tej porze roku. Uśmiechnij się, proszę.
-Szymon, co ty masz takiego w sobie?
-Nasrane w głowie i coś czuję, że to będzie moje przekleństwo.
-Oj Szymon, Szymon. Żebyś ty wiedział, co one wszystkie myślą o tobie, to....
-To co?
-Chyba i tak za dużo tobie powiedziałam.
-Marta. Nie wciągniesz mnie w tą grę. Bo ja nie mam nic na wymianę. Ty wiesz wszystko.
-Przepraszam.
-Ja ciebie rozumiem, że chcesz wiedzieć, ale... to już...wszystko, rozumiesz?
-Tak.
-Nie muszę tobie tłumaczyć?
-Nie.
-Marta, muszę zadzwonić.  
-Dzwoń. Zadzwoniłem do Romana ojca Izy i poprosiłem go, aby pod jakimś głupim pretekstem ściągnął Izę do domu.
-W jakim celu? Bo nie rozumiem.
-Ona za chwilkę popsuje mi cały plan swoich zaręczyn.
-Dobrze, ale jak?
-Zadzwoń do klubu i poproś ją do telefonu, niech przyjedzie do domu po coś.
-Co mam jej dać?
-Dziewięć tysięcy.
-Ile!?
-Drogą suknię wybrała.
-Gdzie. Jak były w Paryżu?
-Były w Paryżu?
-Załatwiłem tej twojej i Córce wizy i wsadziłem je do samolotu we wtorek. One mają jakąś koleżankę w Paryżu?
-Karolinę i Żanetę.
-Co one tam robią.
-To modelki w domu mody księcia Sobieskiego.
-Pewnie dlatego ta kiecka była taka droga.
-Powiedziała mi w środę, więc pewnie tak. Zrobisz to, o co prosiłem?
-Tak. Tylko, że nie mam tyle pieniędzy, więc w gotówce mam pięć. Może być?
-Mam w dupie pieniądze, masz ją zabrać na chwilkę, bo musimy tutaj coś ustalić.
-Dobrze. Ale mieszasz.
-Dzięki.- Odłożyłem słuchawkę. Spojrzałem na Martę. Stała z rozdziawioną buzią i wielkimi oczami spoglądającymi na mnie.  
-Szymon, ty to faktycznie jesteś aparat. Teraz przynajmniej wiem, jak to się robi.- Powiedziała do mnie. Kiedy już puściłem słuchawkę, uśmiechnęła się.
-Czasem trzeba zrobić sztuczny problem.- Stwierdziłem i poszedłem do Roberta oddać notes.
-Co masz zamiar zrobić z nią na czas zebrania?
-Patrz i ucz się, bo może się to kiedyś tobie przydać.- Pokazałem palcem w kierunku nadchodzącej, jak burza gradowa Izy.  
-Idzie księżniczka. Co taka wściekła?
-Cicho.- Stwierdziłem. Podeszła do nas.
-Robert, ojciec chce żebym pojechała do domu. Zawieziesz mnie?
-Jasne. Poczekaj chwilkę. Szymon, masz nieźle nasrane we łbie.
-Widzisz? Można? Można, trzeba tylko chcieć. Leć, bo jak jej ojciec coś chce..., to wiesz? Lepiej mu to dać od razu.
-Wiem wiem, już się nauczyłem. Idziemy.
-Jak przyjdziecie, to jedziemy na miejsce startu.- Przyszła Karolina i podała wszystkim adres i miejsce oraz godzinę spotkania. Zapisała to na kartce i podała mi.
-Musisz to chyba komuś dostarczyć osobiście, prawda?
-Tak. Wezmę tylko taksówkę i lecę.- Po drodze do biura wymyśliłem, by zadzwonić do Romana i poprosić go, by Iza z Robertem poczekali na mnie w domu. Bo po co mam jechać taksówką z powrotem do klubu, jak oni są na miejscu. Iza była zła, że pojechała do domu, jak ja jechałem zaraz za nimi, ale…, co mi tam.
-Po co mnie tutaj ciągnąłeś, jak on tutaj przyjechał?- Złościła się Iza na ojca.  
-Ty odpowiedz mojej córce.- Powiedział, robiąc mi problem. Spojrzałem na nią. Była zła, więc próba ugłaskania jej raczej nie wchodziła w grę. Trzeba będzie zaatakować.  
-Po co mówiłaś Marcie, że to jej zaręczyny!?- Rzuciłem jej w twarz coś, co miało miejsce.  
-Więc, to nie moje?- Powiedziała tak, jak gdyby była pewna swego, a w jednej sekundzie straciła wiarę we wszystko.  
-Zastanów ty się czasem, czego ty chcesz i dopiero później zadawaj mi takie pytania. Powiem to raz jeszcze. Jedziecie, a w sumie lecicie zobaczyć, czy pomysł będzie się wam podobać. Rozumie?
-Tak.- Powiedziała w dalszym ciągu będąc smutna. Roman Zdziwił się, po czym zapytał.  
-Przepraszam, to właściwie po co one pojechały do Paryża?
-Myślałam, że jedziemy po suknię na ślub.- wtrąciła Izabela.  
-Bo tak jest. Tylko, że ty jesteś świadkiem, razem z Robertem. Przecież muszą być świadkowie, tak ważnego wydarzenia w ich życiu.  
-A dlaczego "Ty!", nie jesteś?
-Nie mogę. Zresztą zobaczysz dlaczego. Jedziemy?
-Tak.
-Idźcie. Ja zamienię dwa słowa z twoim tatą. Poszli, a ja dostałem pytanie.
-Przecież podobno, to jej zaręczyny. Tak, czy nie?
-Ja to wiem, ty to wiesz, ale ona nie musi tego wiedzieć. I to, co ty teraz słyszałeś, też nie jest kłamstwem. Tomek też oświadczy się Marcie w tym samym momencie. Jak widzisz, nie okłamałem nikogo, a w klubie prawie się dogadały. Ale kombinowałem w temacie tego, żeby nie wyszło na jaw, iż obie pary mają zaręczyć się w tym balonie. Nie psuj mi tego.  
-Dobrze, zrozumiałem.
-Właśnie, bo bym zapomniał. Trzymaj, tutaj masz dokładny adres z trasą jak jechać i telefon na w razie co. Nie spóźnijcie się. Jakbyście się spóźnili, to w pensjonacie będzie kartka, gdzie jest piknik, ale dopiero po wylądowaniu. Bo kartkę przywiezie tam ten Francuz, a może wyślemy kogoś innego po was. Się zobaczy.
-To my może dojedziemy do pensjonatu i ktoś przyjedzie po nas. Może tak być?
-Tak. Może.  
-To dobrze.
-Idę, bo twoja córa zaraz mi łeb ukręci.
-To cześć. Spotkamy się na miejscu.
-Dobrze, my jedziemy z klubu.
-Może chcecie kogoś?
-Darek coś robi, czy może pojechać z nami?  
-Może. A nawet lepiej, żeby to był on. Będę spokojniejszy o Izę.  
-To zadzwoń do niego i niech podjedzie do klubu. Najlepiej teraz.
-Leć, bo słyszę, że już jest wojna na dole.
-Dobra idę.- Zszedłem i ubrałem się. Gdy nagle usłyszałem za sobą pytanie.
-Szymon, to jest na Lublin, czy Bydgoszcz?
-Tak pomiędzy, konin i dalej na Twierdzę Osów.
-To jakoś dojedziemy.
-Dokąd?- Zainteresowała się Iza.
-Tamtędy będziemy jechać?
-Tak. Ale po co pytasz, jak odpowiedź nic tobie nie daje?
-Jak to nic?
-A co takiego tobie to dało?  
-Wiem, jak jedziemy.
-Nie będziemy tamtędy jechać.
-To którędy?
-My pojedziemy przez Warszawę, a stamtąd do miejsca odlotu. Poszliśmy do samochodu.
-Zmęczymy się i później lot? Męczące to będzie.
-Rozbudzisz się, zobaczysz sama.
-Ty coś wiesz?  
-No. Jagoda mi opowiadała.
-O zaręczynach?
-Nie! O locie balonem.
-Latałam już samolotem.
-Czyli widziałaś zwierzęta w zoo, a na wolności nigdy nie chciałabyś ich zobaczyć?
-Co to za różnica?
-Dla ciebie żadna. Ale może dla nich, to będzie coś innego.
-Co? Mówisz tak, jak gdyby one oglądały nas.
-Jak ty siedzisz poza ich zasięgiem, to wygląda zupełnie inaczej. Bo to ty jesteś w klatce siedząc w samochodzie.
-O to chodzi. Chodzi tobie o safari?
-Tak. Ale nie tylko. To przenośnia twojego sposobu patrzenia na wszystko. Masz dziwnie realistyczny sposób spojrzenia, ale spróbuj ponownie spojrzeć na to, co się dzieje na niebie i ziemi, gdy już będziecie w balonie. Sama zobaczysz, że to coś innego niż samolot, czy nawet helikopter. Po prostu wisisz w powietrzu, bezszelestnie, poruszając się wraz z ruchem powietrza. To musi być niesamowite.
-Opowiadasz mi o tym tak, jak nigdy byś tego nie przeżył, a tylko wyobrażał sobie, coś takiego.
-Bo tak jest. Ja nigdy nie byłem w balonie. Oddałem to marzenie Jagodzie i Andrzejowi.
-Szymon, leć z nami, proszę.
-Nie mogę. Robert, a ty latałeś balonem?
-Chciałem, ale to nie jest takie proste. Rodzice zawsze byli na nie. Raz w Austrii byliśmy na zawodach balonowych, ale nie pozwolili mi polecieć, sami też nie chcieli, nie rozumiem ich. Przecież, to nie jest niebezpieczne, więc... . A zresztą..., jakbym był w balonie, to miałbym mieszane uczucia, a tak jestem ciekawy, co zrobiłeś dla nas.
-Prawie to samo, co zrobiłem dla Jagody i Andrzeja. Z tą różnicą, że oni jedli śniadanie w niebie. A wy tylko polecicie zobaczyć zaręczyny, bo dla większej ilości osób, jak dwóch w koszu, to miejsca na stół nie ma.
-Nie przejmuj się. Coś wymyślisz.
-Po to właśnie jadę z Agatą, żebyśmy mogli zobaczyć, co można jeszcze zrobić na miejscu.
-Dobra, wysiadka. Dojechaliśmy.- Wraz z nami dojechał do klubu Darek.
-Cześć Darek! Co ty tutaj robisz?
-Mam jechać z wami, szef prosił.
-Zabierz Joasię ze sobą. Nie będziesz się nudzić, a i ona z chęcią po przebywa troszkę z tobą.
-Dobra. Dzięki, że mogę pojechać z nią, bo faktycznie, jakoś tak ostatnio mam mało czasu dla niej.
-Ej, może i wy polecicie zobaczyć, jak Tomek będzie oświadczać się Marcie?
-Wiesz co, zastanowię się i zapytam Joasi. Może tak być?
-Tak. To czekamy na wiadomość.- Weszli do
środka, a ja zostałem na zewnątrz razem z Darkiem.
-Ona nie wie, że to jej zaręczyny?
-Nie.
-Ciekawy gość z ciebie. Za wroga, to nie chciałbym ciebie mieć. A na przyjaciela nadajesz się, jak mało kto. Dziwny z ciebie gość.- Spojrzałem na niego.
-Coś chcesz? - Zapytał.  
-Wyciągnąć ciebie z tego syfu.
-Ale o czym ty mówisz. Ja ją kocham i mam zamiar się z nią ożenić.
-Zrobisz dla niej wszystko?
-Tak.
-To porozmawiamy, jak znajdę jakieś rozwiązanie.- Chciał mnie chyba o coś zapytać, ale uciąłem to mówiąc.
-Nie dziś.
-Dobrze. W takim razie porozmawiamy w tym temacie kiedy indziej.- Weszliśmy do klubu i udaliśmy się do pokoju luster.
-Szymon, za ile jedziemy?
-Za dwadzieścia minut, a maksymalnie za czterdzieści.
-No dobrze, ale czym?
-Szlak by to... .
-Co się stało?
-Rozmawiałem z Natalią, a zapomniałem ją zapytać, co z tym busem. A niech to. Idę zakręcić się w tym temacie.
-Stój. Gdzie lecisz, Karolina jest tym samochodem tutaj.
-Rozmawiałaś z nią o tym samochodzie?
-Nie. Sama stwierdziła, że będziemy jechać w szóstkę, to weźmiemy busa.
-Kochana Karolinka.
-A ja, to jestem niekochana?
-No wiesz co!? Jak ty możesz tak w ogóle myśleć? Aaa już wiem. Przepraszam za te złośliwości z mojej strony. Nie powinienem się tak zachowywać, przepraszam. A właściwie, to jedziemy w ósemkę. Tylko, że Joasia i Robert jadą swoim BMW, ponieważ potrzebny będzie samochód w celu podjechania i przyholowania Romana z hotelu.
-Po co oni?
-Przyjedzie też jego rodzina, przecież to ich zaręczyny. Nie chciałabyś być na zaręczynach swojego dziecka?
-Chciałabym.
-No widzisz.- Spojrzała podirytowana w moim kierunku.
-Czasem to mam chęć takiego kopa tobie zawalić, że noga powinna mnie boleć do naszego następnego spotkania.- Uśmiechnąłem się do niej.
-Wiesz, że ja to robię specjalnie?- Próbowała mnie uderzyć w głowę. Oparłem jej cios o przedramię, obróciłem ją wokół własnej osi, a później przytuliłem i na koniec pocałowałem.
-Głupi jesteś.
-Wiem. I dlatego mnie kochasz, bo jestem głupszy niż ty. A jeśli chodzi o was kobiety, to kocham was za to, że jesteście mądrzejsze niż ja.
-To nieprawda.
-Ale co? To, że masz taki pogląd na nas. Czy też to, że warto pokazać mi siebie całą?
-Przecież widziałeś mnie całkowicie nagą?
-Czasem to mam wrażenie, że myślimy zupełnie o innych rzeczach. Jak dwa bieguny. Dla ciebie to znaczy "tak", więc dla mnie coś takiego musi znaczyć "nie".
-Dobrze rozumiesz, tylko może przestańmy w tym miejscu się kłócić. Ładnie tutaj Natalia zrobiła, prawda?
-Widzę, że te drzewa, to jak panorama Racławicka. Tutaj jest namalowane, a to już drzewo. Fajnie to Waldek wykonał. Powinniśmy zjeść tutaj posiłek. Tylko, że jutro, to my nie damy rady tutaj przyjść. Powiedz Marcie, żeby oddała ten czas na posiłek jakiejś pani. Wiesz, co? Mam pomysł.
-Szymon przestaniesz wreszcie wymyślać. Już masz swoją zabawę, nie róbmy więcej zamieszania, proszę?
-Spokojnie. Chcę tylko, żeby Weronika i ojciec Maksa, troszkę się poznali.- Dziwnie rozszerzającymi się oczętami spojrzała na mnie. A po chwili odparła, szybko mówiąc.  
-Masz pięć minut.
-Dzięki.- Pobiegłem do Marty.
-Kochanie ty moje nie jedyne na zlecenie, zrób coś dla mnie.
-Mów, ale szybko.
-Potrzebuję, abyś umówiła mamę Żanety, Weronikę z ojcem Maksa.
-Nie mam numeru do Maksa.
-Poczekaj.- Wyciągnąłem notes z kieszeni.
-I...to ten numer do ich domu.
-Zapiszę sobie i zobaczę.- Zadzwoniła i dowiedziała się, że jego ojciec jest tutaj w klubie, a on jest razem z Żanetą w domu.
-Poszukam go, a ty załatw sprawę z Weroniką. Poszedłem go szukać i znalazłem go na sali głównej przy stoliku nr 7.
-Witam Pana.
-Cześć. Siadaj, co tobie potrzeba.- Przedstawiłem mu sprawę i usłyszałem, że nie widzi problemu, aby poznać Mamę Żanety.
-Ale pod warunkiem, że ona też będzie tego chciała.
-Jak nie będzie tego chciała, to po prostu nie przyjdzie.
-Tak się nie robi. Jeśli się nie chce, to trzeba wiedzieć, jak się zachować. Przeprosić i podziękować za zaproszenie, ale... niestety z przykrością muszę odmówić.
-Ciekawe to jest, prawda? Trzeba komuś podziękować, żeby odmówić. Mało tego, trzeba go jeszcze przeprosić.
-Wiesz dlaczego?
-Żeby następny raz, gdy będzie robił imprezę, a my będziemy chcieli iść, to aby nie czuł się urażony.
-Głupi, to ty nie jesteś.
-Mądry też nie. To w takim razie jakim człowiekiem mnie widzisz?
-Z tego, co wszyscy mówią, to ciekawym człowiekiem.
-Kłamią?  
-Czyli to prawda.
-Niby co?
-Wyjątek potwierdza regułę. To jak kłamca kłamiąc, że to nie on. Utwierdza oskarżyciela w rozumowaniu, iż jest winny.
-Czym się pan zajmuje?
-Jestem rozjemcą.
-Co to?
-Pracuję dla wymiaru sprawiedliwości, zresztą tak, jak i ty, nie w kraju.
-Skąd się wziął ten sposób myślenia u Pana, że to ja?
-To mały świat i wąskie grono osób. Nieźle tobie poszło z tymi Niemcami.
-Jakimi Niemcami?
-Dobrze wiesz. Raport też jest niesamowity.
-Jaki kurwa raport?
-Chwila, więc nie ty pisałeś ten raport?
-Nie.
-Więc ciekawe kto?
-Już chyba wiem kto. Tomek, albo...?
-To nie Tomasz.
-Nie. Podobno nikogo tam nie ma więcej, tylko my.
-Wierzysz policji? Dobra rada. Najwięcej kłamców i oszustów jest w policji.
-Przecież to policja, organ powołany, żeby bronić prawa.
-Najciemniej pod latarnią. Zapamiętaj to sobie.
-Jak ktoś jest na tyle inteligentny, aby przejść wszystkie testy i prześwietlony zawsze wychodzi na plus, musi być dobrym kłamcą.
-Znam kilka osób, przeciwko którym prowadziłem sprawy dowodowe i nic nie udało mi się im udowodnić. A teraz spotykam ich w różnych sytuacjach zagrożenia życia i okazuje się, że są funkcjonariuszami policji. Albo jeszcze gorzej. Głupie co?
-W sumie nie. Zawsze kiedy nie można zrobić gdzieś inwigilacji jakiejś organizacji, próbowano przekupić któregoś z przeciwników do pracy na rzecz innej grupy. Po prostu znają system i zawsze wiedzą, jak to wszystko chodzi. Najprostsze rozwiązania są najlepsze.
-Szymon, mogę tak do ciebie mówić?
-Jasne.
-Chciałbym podziękować za Maksa.
-Nie ma za co. Przyjaciół się broni.
-Przecież nawet go nie znałeś.
-Przyjaciel mojej przyjaciółki, jest moim przyjacielem.
-I tak tobie dziękuję.- Powiedział Jerzy i dodał.  
-Gdybyś potrzebował rady, albo pomocy, to jestem tobie coś winien.
-Zapamiętam. Dziękuję. A jeśli chodzi o tą kolację... ?
-To powiedz Weronice, że to ja zapraszam.
-Mam dziwne wrażenie, że do siebie pasujecie. Dziękuję.
-Nie ma za co.
-Do widzenia.
-Do następnego razu.- Poszedłem do Marty.
-Udało się? Ale wiesz, że to on zaprasza.
-Tak. Sam to zaproponował.
-Szymon, powiedz mi, jak ty to robisz?
-Nie wiem. Jakoś tak, samo się.- Uśmiechnęła się i stwierdziła.  
-Wariat jesteś..., ale… taki kochany.
-Dzięki. Tylko, że to nie mnie masz kochać.
-Wiem.
-Marta, musimy iść do reszty i ustalić liczbę osób jadących na start.
-Nas szóstka.
-Plus Darek i Joasia, a do tego Karolina z Leszkiem.
-Chodź.- Poszliśmy poszukać resztę.
-Wiesz, jakiego sposobu Żaneta użyła, aby iść z Maksem do swojej mamy?
-Mnie, jako tarczy, Karoliny jako doradcy i Agaty dla równowagi sił.
-Sama ciebie poprosiła?
-Tak. Sama.... Tylko, że zrobiła to dla Maksa. Powiesz mi coś?
-Pytaj.
-Nie byłeś zdenerwowany przed poznaniem rodziców Agaty?  
-Nie miałem czym. Jej ciocię poznałem chwilkę po wejściu, a Andrzeja w chwili wejścia tak, jak Paulinkę. Co jest, przecież Tomek poznał już twoją rodzinę.
-Ale ja jego rodziny nie znam.
-Stres ciebie zżera?
-Głupie co?
-Nie. To normalne. Tylko, że powinnaś coś wiedzieć.
-Co?- Spojrzała na mnie zaciekawiona.
-To, że jesteś marzeniem niejednej teściowej. A teściowi, to taka kobieta, jak ty, zawsze będzie się podobać.
-Dziękuję.
-Za co?
-Że mnie pocieszasz.
-Nie pocieszam ciebie. To fakt oczywisty, nie tylko dla mnie. Zresztą sama zobaczysz, kiedy spotkasz się z jego rodzicami. Masz dobrą pracę, jesteś poukładana, ładna, spokojna i do tego wszystkiego umiesz dobrze gotować. Jesteś dobrym materiałem na żonę. Po co ja to tobie mówię. Sama tego nie widzisz? No tak, bo jeszcze jesteś bardzo krytyczna wobec siebie. Jesteś ideałem żony dla niejednej teściowej i niejednego narzeczonego.- I przesadziłem mówiąc to, bo się popłakała, a później mnie przytuliła. Pech chciał, że do sali głównej wszedł Tomasz. Obrócił się na pięcie i odszedł.
-Marta, poszukaj Agatę, a ja znajdę Tomka, zgoda?
-Nie lepiej będzie na odwrót?
-Uwierz mi na słowo, że nie.
-Skoro tak mówisz, to zaufam tobie.- Poszedłem w kierunku biura Marty, dokąd jak mniemałem, udał się Tomasz. Nie myliłem się. Gdy wszedłem do środka, stał w oknie usilnie myśląc, co powiedzieć.
-Posłuchaj...! Powiedział szorstko i zamilkł ze zdziwienia. Widocznie spodziewał się kogoś innego rodzaju, niż ja.
-Głupio wyglądało, prawda?
-Dlaczego spotykam ciebie w głupich sytuacjach z dziewczynami?
-Bo zawsze, kiedy tego potrzebują jestem pod ręką? Nie spojrzałeś nigdy na to w ten sposób?
-Nie.
-Powiem więcej. Nie powinieneś wychodzić, tylko zamienić się miejscami ze mną. I nie musiałbyś się zastanawiać nad tą całą sytuacją.
-Nie powiesz mi o co chodzi?
-Ona bała się spotkania z twoimi rodzicami.
-Matka żyć mi nie daje, bo chce ją poznać. A ojciec nie wierzy mi, że znalazłem dziewczynę pasującą do mojego wzrostu. A do tego ładną, mądrą oraz zakochaną we mnie po uszy, do tego stopnia, że potrafi pokłócić się ze mną, gdy chcę jechać za szybko do domu.
-Żartujesz sobie?
-Następny!
-I ty się człowieku zastanawiasz?
-Co?
-Poproś ją o rękę.
-A co ja myślę zrobić?
-Pokaż mi pierścionek.
-Nie mam go debilu przy sobie, przecież by go wymacała w moment. Nie wiem, po co takie kubaturowe te pudełeczka robią.
-Dla lepszego wrażenie. Chodź idziemy do dziewczyn i przytul się czasem do niej Łosiu.
-Odezwał się znawca.
-Spadaj. I ruszaj przodem.
-Gdzie są?
-Nie wiem. Poszukajmy ich.- Poszliśmy do baru i zaczepiliśmy barmana.
-Jurek, gdzie jest Marta?
-Nie wiesz?- Odpowiedział Tomkowi pytaniem na pytanie.
-A Agatę widziałeś?- Spytałem.
-Co wam jest?
-Daj po 50-tce.- Nalał nam po jednym kieliszku.
-Jedziemy dzisiaj samochodem nad Biebrzę. Tomek weź kieliszek do ręki. I spytam jeszcze raz. Gdzie są?
-Mam to gdzieś, że pijecie.
-Ty może tak. Ale one, jeśli powiem im, że wiedziałeś o tym, iż jedziemy i dałeś nam alkohol, to nie będą miały tego gdzieś.- Spojrzał na mnie i na Tomasza.
-Są w pokoju luster.- Odparł pospiesznie.  
-Dziękujemy.- Ja odstawiłem kieliszek, a Tomek wypił.
-Co ty kurwa robisz?- Zapytałem.  
-Po co ma się zmarnować.- Stwierdził. Westchnąłem głęboko.
-Stres ciebie z żera?
-No. Głupie co?  
-To na drugą nogę.- Walnął na drugą. Jurek zdębiał.
-Nie powiecie im tego?
-Się zobaczy.- I poszliśmy do pokoju luster.
-Głupi jesteś. Było wypić coś takiego, jak porto, a ty walisz na żywca rum.
-Wolę rum od wódki.
-A mi smakował ten rum, co to wzięliśmy go przez przypadek u Andrzeja. Zresztą nieistotne. Właź pierwszy.- Weszliśmy do pokoju luster.  
-Co dziewczynki myślicie?- zapytałem.  
-Miałeś pięć minut, a zrobiłeś z tego piętnaście.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj mnie. Kocham ciebie.
-Ja ciebie też kocham.
-Przestaniesz to robić?
-Nic nie robię. Samo się robi.
-Głupie masz te teksty.
-Odwal się od niego.- Stanął po mojej stronie Tomasz.  
-Właśnie.
-No, co tak patrzysz na mnie, jak sam jesteś sobie winien.
-Jak ty to robisz?- Zapytała Marta.  
-No dobra, nie chcę wiedzieć.- Stwierdziła wreszcie, gdy nie kwapiłem się odpowiedzieć.  
-Dziewczyny, więc jedziemy w szóstkę, a w jeszcze jednym samochodzie jedzie Darek i Joasia. Wszedł do nas Leszek razem z Karoliną, Darkiem, Joasią, Maksem i Żanetą.
-Cześć. Jedziemy z wami. Oznajmił Maks.
-Cześć robaczki. Jak tam twoje podkowy.
-Dobrze, dziękuję tobie za pomoc.
-Nic nie zrobiłem. Mecenas sam kazał ciebie przyjąć, ale gdzieś ta wiadomość utknęła.
-Szymon, o co chodzi?
-O nic.
-Załatwił mi praktyki u Mecenasa W.
-Nie mówiłeś.
-Nie pytałaś.
-A pochwalił się tym, że chciał zamienić się na ubrania?
-Myślałam, że kłamał.
-Nie kłamał, bo ja myślałam tak samo, jak ty. Ale on na poważnie to mówił.
-Masz kopa.
-Nie pierwszy raz.
-Szymon, bo my sobie myślałyśmy, żebyśmy mogły pojechać jednym samochodem, a wy drugim.
-My?
-No wiesz. My dziewczyny busem, a wy chłopaki drugim samochodem.
-Karolinko mogę ciebie na chwilkę?
-Jasne. O co chodzi?
-Dopilnuj, żeby Marta z Izabelą się nie dogadały.
-A co?
-Niewiele brakowało.
-To dobrze, że udało się temu tobie zapobiec. Postaram się, aby nie rozmawiały w tym temacie.
-Dziękuję. Powiedz Agacie i Żanecie, to pewnie tobie pomogą.
-A Joasia?
-Porozmawiaj z nią, ale pewnie też tobie pomoże.
-Szymon!
-Już, spokojnie. Tylko chciałem zamienić dwa słowa z Karoliną.
-A właśnie! Szymon, w busie mamy wszystko na piknik.
-Dzięki. Kochana jesteś.
-Szymon!
-Ok, ok, ok.
-Dobra, to twoja decyzja. Słuchamy.
-Nie mogę sam podejmować decyzji.
-Masz dwie minuty.
-Chłopaki, to jak?
-Zgoda.
-Okey.
-Mnie tam gra.
-Dobra.
-Może być.
-Ale dziewczyny? Wiecie, że macie jednego chłopaka u siebie?
-Dlaczego?
-Ponieważ nie mamy tyle miejsc.
-Jak to nie?
-No tak. Zobaczcie, ja, Tomek, Robert, Leszek, Darek i Maks. Wy macie jedno miejsce więcej, więc zrobimy inaczej. Wy dacie nam dwie dziewczyny, a my wam trzech chłopaków. Będzie trzy na dwa.
-Teraz my porozmawiamy. Debatowały chwilkę i zgodziły się, co do tego, by na pierwszą linię pszyły do nas Iza i Joasia, więc żeby nie było, że ktoś ma lepiej ustaliłem, że do nich pójdzie Robert, Darek i ja. No niestety, trzech na dwie, ale jakoś to rozwiążemy. Wyjechaliśmy i po drodze zajechaliśmy do Warszawy, gdzie znaleźliśmy na wyjeździe z miasta francuzów z przyczepą zawierającą balon i kosz. Myślałem, że to będzie mniejsze. Źle myślałem. Nie ważne. W każdym razie nie miały okazji się dogadać, bo były rozdzielone całą drogę. Co było dobrze przemyślane. Na miejscu przed wejściem do kosza balonu szukały kogoś, kto jeszcze z nimi poleci. Ale wiedząc, że to będzie przeszkodą dziewczyny odmówiły, a chłopaki też nie pałali chęcią unoszenia się w szóstkę w koszu. Więc Darek umówił się na następny dzień i dołączyli do nich Leszek i Karolina. Polecieli, a my pozostaliśmy na dole i pojechaliśmy za samochodem, który jeździł za balonem. Teraz to, co działo się w balonie. I tutaj będzie problem, bo każdy widział to inaczej. Ale to standard, więc nie przejmujcie się, tak jest zawsze.
-Widok jest piękny. Szymon dobrze mówił, faktycznie taki jest. I ten wschód słońca jest powalający. Zobacz, że my jesteśmy już w słońcu, a ziemia jeszcze nie. Wysoko jesteśmy?- Zapytała Marta.  
-Cieszę się, że się tobie podoba. Myślę, że 600-800 metrów.
-Ale nie powiedziałeś mi, że polecimy. Tylko on to zrobił, zresztą prawie mnie zmusił.
-Oddałaś mu pieniądze, które tobie dał i myślałaś, że on je da komuś innemu?
-Głupia jestem, co?
-Nie. Po prostu nie znasz Szymona.
-W którą stronę się nie obrócę, to ten widok zapiera dech w piersiach. Szkoda, że Agata z Szymonem nie lecą.
-Szymon oddał to marzenie Jagodzie i póki ona sama mu go nie odda, on nie wsiądzie do balonu.
-Czasem Szymona nie rozumiem. Dlaczego nie uparłeś się, aby polecieli z nami?
-Byłem taki uradowany, kiedy dowiedziałem się, że zgodziłaś się lecieć ze mną.... No co..? Nie chciałem zapeszać.
-Agatą?
-Rozkojarzaliby nas.
-Od czego?
-Tego jeszcze nie wiem.
-Tomek jesteś wspaniały. Zasługujesz na najlepsze. Ale oni są naszymi przyjaciółmi. Powinniśmy im to za sponsorować.
-Nie słuchałaś, co mówię? Dla Szymona, to nie jest kwestia pieniędzy. Dałem mu reklamówkę z tym, co chciałaś, żebym mu oddał. Nie wiem tylko, czy to wziął.
-A jeśli, to wziął.
-To ta szopka na dole będzie za te pieniądze.  
-Jaka szopka? No tak, piknik.
-Wiem, że mnie kochasz. Nie jestem idiotą i to ty zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
-Wiem, że do siebie nie pasujemy. Wiem, że zrobiłam tobie niezłą paranoje na moim punkcie, ale to zmienię. I na znak mojej miłości do ciebie, chciałabym tobie coś dać. Proszę.- Podała mu sygnet, zakładając go na jego palec.
-Sama wybierałaś?
-Razem z Agatą, według pewnych wytycznych.
-Wiesz, co Marta? Tobie się zdaje, że nikt nie będzie w stanie ciebie zrozumieć. Ale ja ciebie rozumiem. Dotarło do mnie to, czego ode mnie chcesz. Ty po prostu chcesz, żebym zachował się uczciwie w stosunku do ciebie. Wiem doskonale, czego pragniesz. Ja też tego chcę. Chcę wychowywać razem z tobą nasze dziecko i obiecuję tobie, że zrobię dla was wszystko, co w mojej mocy, by było dobrze. Chcesz się śmiać. Chcesz podróżować. Chcesz być zaskakiwana i umieć stawiać czoła wyzwaniom. Wiem, że umiesz. Chcesz, aby twoje życie było nieprzewidywalne. I ja zamierzam tobie to dać.
-Łał, niezła przemowa.- Pocałowali się.
-Łał, niezły pocałunek. Gdzie nauczyłeś się tak całować.
-Nieważne jest, gdzie nauczyłem się tak całować. Ważne, że dla ciebie i na taką chwilę. Więc mam do ciebie jedno pytanie.- Wyciągnął pudełeczko z pierścionkiem i je otworzył.
-Wyjdziesz za mnie?- I teraz opowieści się rozjeżdżają. On twierdzi, że była zdziwiona i dojście do tej odpowiedzi zajęło jej ze dwie minuty. Ona twierdzi, że odpowiedziała natychmiast, a Robert z Izą mówią, że zamarli oboje. No cóż, zeznania zawsze są różne. Pewnie wypowiedzi też są niepełne. Ale trudno, co zrobić. Teraz jeśli chodzi o Roberta i Izę, to Robert miał wszystko na kartce, ale po tym, jak mi ją dał, to ja ją zgubiłem. Moja wina, więc napiszę tylko to, co ustaliłem i pamiętam. Przeczytałem kartkę i powiem szczerze, Robert zrobił to staromodnie. Co nie znaczy, że źle. Z tego, co zapamiętałem, to początek jego narracji był typowo chrześcijański. Tutaj jest to w skrócie, bo nie chciałem mu mówić, żeby napisał to raz jeszcze, więc tylko zarys słów jakie tam były.
-Biorąc Boga na świadka i wszystkich świętych będących tutaj razem z nami w niebie, tak jak i my jesteśmy obecni tutaj. Chcę zapytać ciebie, tą którą kocham ponad wszystko. Czy byłabyś szczęśliwa, idąc przez życie razem ze mną?
-Tak. -Więc chcę zapytać ciebie, czy wyjdziesz, za mnie?
-Odpowiem tobie, kiedy będziemy na dole, zgoda?
-A mam inny wybór?
-Nie. Ale bardzo cieszę się z tego pytania i odpowiedź prawie dostałeś, a na dole ją potwierdzę.- I tutaj też jest dużo rozterek. Jedni mówią, że było romantycznie. Inni zaś, że mechanicznie, ale ładnie i płynnie. Co by nie powiedzieli, to miejsce było magnetyczne. Przy lądowaniu byliśmy już niedaleko nich i szczerze mówiąc to to, co się stało w powietrzu, zawsze dla mnie będzie zagadką. Myślę jednak, iż to o czym powiedziała mi najmniej zestresowana Iza, jest najlepiej oddającym zarys tego, co się działo w gondoli tego balonu. Kiedy lądowali my byliśmy już na lądowisku. Ładny i duży kawałek łąki z kilkoma drzewami, gdzie rozłożyliśmy grilla i piknik. A kiedy byli już niewysoko Iza oznajmiła mi, że mam przechlapane.
-Zatłukę ciebie, wiedziałeś! Masz przerąbane! Skopie tobie tyłek! Zobaczysz! Kłamco! Łgarzu! Na sto procent wiedziałeś, nie wymigasz się…!- I takie tam bzdury leciały z tych pięknych ust. No…, co by tutaj nie mówić, to w moim kierunku.
-Czy ty możesz choć jeden dzień, kogoś nie zdenerwować?- Zapytała Agata.
-Nie. Ale mogę za chwilkę to wyprostować.
-Jak?
-Wygrałem! Teraz ty musisz dotrzymać swojej części umowy!
-Iza, o co tutaj chodzi?- Zapytał Robert.
-Zobaczysz. Chamie jeden! Specjalnie to zrobiłeś?  
-Wiem. A co głupsze, ja wiedziałem o tym, jak już mnie pytałaś. Więc mogłem tobie obiecać złote góry.- Stwierdziłem jej fakt oczywisty, dla mnie.  
-Powiedziałeś mu?
-Tak. Na imprezie u Roberta, zanim się oświadczył. Wiedziała jeszcze Karolina i Marta.- Bez problemu podał jeszcze Izabeli przyjaciółki, jak na widelcu.  
-No wiecie, co dziewczyny!?
-Przecież powiedziałyśmy, że niespodziankę można szybko popsuć. Nie słuchałaś tego, o czym się mówiło.- Marta spojrzała na Tomka, po czym zapytała.  
-Tomek, co było na tej kartce?
-Tekst naszych zaręczyn. Szymon z Agatą… .
-Poprawiliśmy go, bo był lekko za sztywny i długi.
-Ogólnie, to poprzestawialiśmy tylko kilka wyrazów i okroiłem go z niepotrzebnej narracji.  
-Szymon powiedz mi, że widziałeś Roberta tekst, to oboje macie kopa.
-Nie. Waszego nie widziałem. U Tomka miało wyglądać spontanicznie i naturalnie. Więc Marta, jak według ciebie wyszło?
-Nawet nie zauważyłam, że to oświadczyny, bo zrobił to zaraz po tym, jak dałam mu sygnet.
-Masz go?- Zapytałem Tomasza.  
-Mam. Założyła mi go na palec.
-Pokaż.
-Fajny jest, co?
-Mój ojciec ma podobny, tylko orzełek jest, jak z podręcznika historii.  
-No wiesz. W końcu jesteś nowszy model.- Zażartowała Marta.
-Szymon Francuzi zostają z nami.- Wtrąciła Karolina.  
-A ta dziewczynka, która jest z nimi, to kto?
-Nie wiem, jak ma na imię, ale jest zabawna.- Ciekawa blondyneczka z kucykami, jak u dziewczynki. Ganiająca ten balon, jak swój świat. siedziała na koszu i rozmawiała z chłopakiem, który jechał razem z nią tutaj.
-Pokażcie mi pierścionki dziewczyny.- Powiedziała Agata.
-Ten mi się najbardziej podoba.- Stwierdziła.
-Ej! Nie patrzysz?- Rzuciła do mnie.  
-Po co, jak już wybrałem.- Odpowiedziałem. I załapałem swój błąd.
-Słucham?
-Już wybrałem styl w jakim chcę, aby był ten wzorzec mojego pojednania z tobą.
-Co ty pieprzysz?
-Mówię, że już wiem, jak będzie wyglądać nasz pierścionek zaręczynowy. Znaczy się, twój.  
-Jak.
-Zgoła tradycyjnie, a szlif princessa, lub zwykły diamentowy, bo różany, to się nie nadaje do pierścionków.
-A jak wygląda szlif diamentowy?  
-Masz na palcu.- Powiedziałem do Izy.
-Skąd się biorą tacy ludzie, jak ty?
-Przestaniesz już o to pytać?
-Tak, ale odpowiesz mi na jeszcze jedno pytanie?  
-Dawaj i miejmy to z głowy.- Odparłem Izabeli.  
-Szymon, ty wiedziałeś, że Robert się oświadczy, więc powiedz mi coś. Jak to się ma do uczciwości w twoim wykonaniu?
-To proste kotku. Kiedy zapytałaś o gwarancję, nie pytałaś mnie, czy coś wiem, tylko chciałaś, żeby się zdeklarował, a nie zdeklasował. To twoja wina, że myślisz, iż to ja ciebie zmusiłem do tej gry razem ze mną. Sama chciałaś.
-On ma rację Iza. To tyś go zmusiła do tego. On chwilkę przed rozpoczęciem rozmowy z tobą, rozmawiał ze mną razem z Robertem, żebyś mogła polecieć dziś do nieba. Miałam to ustawić i się udało na dziś.- Oznajmiła jej Karolcia uradowana tym, że miała w tym swój wkład. Iza zamyśliła się na chwilę. Po czym odparła.  
-To niesprawiedliwe. Odpuść mi, proszę.
-Rozumiem, że słowa zaręczyn sobie przyszykowałaś?- Pociągnąłem sprawę dalej.  
-Nie!- Zbulwersowała się.  
-Mam je tutaj.- Stwierdziła Agata.  
-No wiesz, co… Agata?
-Musiałam, bo chciałaś się z nim przespać.
-Wszystkie prawie z nim spałyśmy. Czepiasz się.
-Ta rozmowa robi się coraz bardziej ciekawa.- Stwierdziła Joasia.
-Jak się dla ciebie rozbierałem, to nie protestowałaś.
-Spałaś z nim?
-Nie.
-Bo ja nie chciałem… .- Darek zdenerwował się i chciał odejść.
-Ej! Poczekaj. Nie chciałem, bo tylko zrobiłem jej teatrzyk na urodzinach.- Odsunął się od nas i spojrzał na mnie.  
-No co!? Agata mnie prosiła i przekonała.
-Przyjdziesz do mnie na urodziny?- Zapytała Marta.  
-Jasne. Tylko w samych majtkach.
-Możesz, bo to będzie prawie lato.
-Dowcipna jesteś. Dobra koniec tej gadki. Rozumiem, że macie przygotowane teksty przysięgi małżeńskiej na dzisiaj.
-Marta i Iza mają. A wy chłopaki, macie?- Zwróciła się Agata do Roberta i Tomka, a co dziwne odpowiedział Darek.
-Mam. A ty kochanie?
-Nie mam. Ale nie widzę problemu, żebyśmy mogli tutaj takie napisać.
-Tomek, a ty?
-Mogę.
-Robert.
-Co?
-Pytam ciebie, czy możesz napisać swoją przysięgę małżeńską na dziś.
-Jasne.
-To mamy jeszcze dzisiaj oświadczyny Izy. I trzy śluby naszych przyjaciół. Darek, pojedziemy do tego zajazdu i poczekamy tam na rodziców Izy i Roberta, ale tak o dziesiątej godzinie. Zgoda?
-Jasne.
-A! I zamówcie sobie pokój na noc poślubną.
-Tak mieliśmy zrobić, bo jutro nad ranem lecimy balonem.
-Dobrze. A macie suknię ślubną na dziś?
-Nie. Lecz dziewczyny mają. Chyba się nie obrażą, jeśli poprosimy je o pożyczenie, co?
-Zapytaj też o garnitur Roberta.
-Mam w samochodzie. Idę zobaczyć, w jakim stanie on tam jest.
-Joasiu, pomożesz troszkę Tomkowi?
-Jasne, dlaczego nie.
-Dzięki.
-Lubisz mieszać, co?- Zapytała Joanna.  
-No. Fajnie, co?
-Noo!  
-Joasiu, nie udawaj. Ty też jesteś niezłą aparatką.
-Aż tak widać?
-Zorientowałem się, jak zrobiłyście sobie zabawę ze mną z tym imieniem. A później stwierdziłaś, że chcesz, abym zrobił tobie striptiz na urodziny. Wtedy byłem już tego pewien.
-To prawda, że masz szesnaście lat?
-Jeszcze tak. Drugiego maja kończymy siedemnaście.
-My?
-Mam brata bliźniaka.
-Co!
-Nie mówiła tobie?
-Nie.
-Muszę iść.- Zripostowałem dalszą rozmowę.  
-Gdzie?
-Pojedziemy do jakiejś piekarni z Darkiem.
-Po co?
-Zobaczycie. Pojechaliśmy do piekarni którą mijaliśmy po drodze i poprosiliśmy o trzy ciasta, a najlepiej torty. Ale niestety obiecano nam tylko ciasta. Lecz nie byle jakie, jedno z kruszonką, drugie z galaretką, a trzecie piaskowe z kremem. Trzeba tylko podjechać do nich do sklepiku na dziesiątą. Robert załatwił dwóch chłopaków z gitarami, a ja jeszcze dowiedziałem się gdzie znaleźć kogoś, kto z chęcią postoi przy grillu. Mięso i takie tam bzdury kupiliśmy na miejscu i zabraliśmy dwóch grajków oraz kucharza na piknik.
-Szymon, a alkohol?
-Marta miała wziąć z klubu.
-Wzięła?
-Nie wiem.
-Jakieś wino i coś jeszcze to miała mieć. Może reszta, jak przyjedzie, będzie miała jakieś napoje wyskokowe.
-Ty, a kto ma jeszcze być?
-Wszyscy moi przyjaciele. Nie wiem. Osiem osób, plus minus kilka.
-No, domyślam się, że bardziej plus niż minus.
-Nie wiem kto przyjedzie, ale może być różnie.- Wreszcie dojechaliśmy na piknik i od razu wszyscy wzięli się do pracy, a ja poszedłem dowiedzieć się, co też zrobiono z moim pomysłem. Myślałem, że Francuz zwinął balon i dalej impreza potoczy się normalnym torem, a tutaj wszystko jest inaczej. On go tylko przytwierdził wraz z chłopakiem do ziemi i rozłożyli sobie koc niedaleko naszego. Wyciągnęli sery i wino, a także dziwne małe, czerwone, przypominające kształtem daktyle, śmieszne owoce, których nigdy nie jadłem. Podszedłem do nich i zapytałem, co to jest. Zabawna dziewczynka odpowiedziała po francusku i w tym wszystkim zauważyłem słowa nie pasujące do tego języka. "Synsepalum dulcificum."
-Synsepalum?  
-Tak. Powiedziała stojąca za mną Karolina.
-Chcesz spróbować?
-Jeśli można.- Powiedziała coś do dziewczyny i wzięła dwa owoce do ręki.
-Proszę.- Spróbowałem i szczerze mówiąc nic szczególnego.
-I jak?
-Taki sobie. A w sumie, to bez smaku. Taki nijaki.- Zaśmiała się.
-Pokażę tobie dlaczego jest takim ciekawym i zjawiskowym owocem w przyrodzie.- Wzięła cytrynę i obrała ją nożem i oskubała z białej skórki. Podała mi trzy ząbki cytryny.
-Spróbuj to.
-Przecież to cytryna.
-Nie. Mandarynka i to w dodatku słodka. Spróbuj.- Wiedziałem, że to nie jest mandarynka tylko cytryna, ale Karolina nigdy by mnie nie okłamała bez powodu. Więc spróbowałem. O dziwo cytryna miała słodki smak, ciekawe.
-Fajne co?
-To ten owoc, robi coś ze smakiem?
-Tak. Blokuje receptor smaku kwaśnego w kubeczkach smakowych na języku i wszystko wydaje się być słodkie. Zdzisław Kamiński razem z Andrzejem Kurkiem pokazywali ten owoc w programie "Sonda", nie oglądałeś?
-Więc, ten owoc, który pokazywali, to synsepalum? Długie on ma działanie na kubeczki smakowe.
-W najlepszym razie kilka minut, ale trzeba go chwilkę porzuć tak, aby miał, jak najdłuższy kontakt z językiem.- Podeszła do nas Agata.
-Co kombinujecie?
-Nic nie kombinujemy. Agatko proszę.- Podałem jej drugi owoc. Wzięła do ręki i przyjrzała się mu z uwagą.  
-Co to jest?
-Owoc synsepalum. Taki troszkę słodki i bez szczególnego smaku, ale nie o to w nim chodzi.
-Kwaśny?
-Nie. Spróbuj sobie i dostaniesz za chwilkę coś jeszcze do spróbowania.
-Ale nie jest gorzki ani kwaśny?
-Nie. Musisz go pogryźć  i porzuć chwilkę.- Zrobiła o co prosiłem.  
-Faktycznie w smaku taki nijaki.
-To zobaczysz, jak teraz to smakuje.- Karolina podała jej kawałek cytryny.- Wzięła do ust bez zastanowienia.  
-Słodkie. Co to jest?- Zapytała z ciekawością.  
-Cytryna.
-Kłamiecie. Cytryna jest kwaśna, a to jest dobre. Podniosłem skórki od cytryny leżące na stoliku i pokazałem je Agatce.
-Masz.- Dała mi jeden kawałek cytryny. Zjadłem go i prawie nie poczułem kwaśnego.
-Kłamiesz, bo się nie krzywisz.
-Bo też jadłem synsepal.
-Nie wierzył mi tak, jak i ty. Masz jeszcze jeden kawałek cytryny i daj komuś.- Podeszła do Żanety.
-Ugryź. Ugryzła pół kawałka, który Agata trzymała w ręku i natychmiast się skrzywiła.
-Ale kwaśna.
-Nie. Zobacz sobie ja ją zjem.- I zjadła drugi kawałek nie krzywiąc się. Żaneta spojrzała na nas.
-Coście jej zrobili?
-Popsuliśmy..., ale spokojnie, sama się naprawi.
-Zaraz dostaniesz kopa.
-Ty też zaraz dostaniesz.
-Nie wolno bić dziewczyn.- Broniła Żanetę Karolina.  
-Ale ja mówię, że coś do zrobienia i na dodatek w nagrodę, a wy od razu myślicie, że będę ją bić. A co ja Damski bokser jestem?- Podeszła do nas Joasia.  
-Przestań się złościć.- Stwierdziła.  
-Wiesz co? Dzisiaj mam chęć, żeby coś zrobić, ale jest tak, że wy zawsze się kłócicie.
-Joasiu, a co chcesz zrobić?
-Nie wiem, bo mama rzadko kiedy pozwala mi na pikniki.
-Czyli jednym słowem, chcesz się zabawić.- Zainteresowałem się.  
-Tak. Ale w coś innego.- Odparła.  
-Szymon! No proszę ciebie. Opanuj się z wymyślaniem dzisiaj jakiejś głupoty, proszę.- Omal nie błagała Agata.  
-Spokojnie słońce ty moje. Chce coś porobić, to nie ma problemu. Ja już jej ustępuje.
-Co?!
-Mianuję ciebie siostrą wszystkich przyjaciół i poprowadzisz śluby.
-Co!?
-Joasiu dziś weźmiesz udział w dwóch ślubach, a trzeci ślub będzie twój. Ty prowadzisz dwa pierwsze, a Agatka twój.
-Nie chciałam nic prowadzić.- Zirytowała się Agata.  
-Jak to nie? Mam mieć więcej czasu dla ciebie, to muszę zrezygnować z czegoś. Albo wiem. Żaneta, można ciebie prosić na chwilkę!- Podeszła do nas.
-Co się znowu stało?
-Zostałaś wybrana jednogłośnie, na dzisiejszą sytuację awaryjną, jako osoba odpowiedzialna za treść i prowadzenie ślubów przyjacielskich. Tutaj masz asystentkę.- Pokazałem na Joannę.  
-I za chwilkę wam powiem, co i jak.
-Dobrze. I dziękuję za to wyróżnienie. A, że tak zapytam z ciekawości, to kto głosował na mnie?
-Ja.
-Mówiłeś, że jednogłośnie.
-No tak. Jeden głos, na jednego głosującego.
-To sto procent za tobą.- Dodała podśmiechując się Agata.
-Widzisz, ja nie kłamię.
-On zawsze taki jest?- Zapytała Żaneta.  
-Przyzwyczaisz się.
-Coś się mnie nie wydaje.
-Dlaczego?
-Szymon to, że wszyscy tolerują twoje zachowanie, nie znaczy, iż ja będę je także tolerowała.
-Dostanę dzisiaj w twarz?
-Tak. Coś czuję, że dopniesz swego.- Powiedziała Agata.  
-Jak moja mama już tobie przywaliła, to jestem pewna, że ona się nie oprze twojej bezmyślności.- Stwierdziła Karolina.  
-No przestań. Wiesz ile trzeba się nagłówkować czasem, żeby dostać w papę?
-Tobie, to jakoś nie przychodzi za ciężko.
-A powinno.- Dodała Agata.
-Lubię, jak ktoś się złości na mnie.- Wszyscy spojrzeli w moim kierunku.
-No co?!
-Obiecałeś, że nic więcej nie będziesz wymyślał.- Stwierdziła zażenowana Agata.  
-Faktycznie obiecałem, przepraszam.
-Czyli rozejm?- Dopytała Żaneta.  
-Póki co.
-Szymon, zostaw mi Żanetę.
-Nie. Bo nie wybrałem jej bez przyczyny.
-To znaczy?
-Jest osobą prawną.
-I?- Wtrąciła się Joasia.
-Studiuje prawo międzynarodowe, tak?
-Tak.
-Więc naród mężczyzn, oddaje tobie dziewczyno z narodu kobiet, tegoż oto Dariusza. Jest porozumienie międzynarodowe? Jest. Więc, co się znów nie zgadza!?
-Na świecie nie ma niewolnictwa.- Wyskoczyła z innej beczki.  
-Czepiasz się pierdół.- Skwitowałem.  
-Powiedz to komuś, kto tego doświadczył.
-Doświadczyłaś tego?
-Nie.
-To czego jęczysz?
-Zaraz będzie nokaut.- Powiedziała Dziwnie spoglądająca w moim kierunku Joanna.  
-Ej! Nie można mi bić Szymka.- Spojrzałem na Agatę.
-Kochanie, ja ciebie nie poznaję. Cóż za wspaniałe przeistoczenie motylku.- Podszedłem do niej i pocałowałem ją.
-Agata, ty mu przywalisz, czy ona?- Zapytała Żaneta.  
-Nie. Dzisiaj będzie można zobaczyć, jak się okazuje miłość.- Kopara opadła mi na ziemię.
-Motylku, nie przesadzasz?
-Nie. Dzisiaj, to ty mnie będziesz miał dość.
-Kotku, robaczku ty mój. Odpuść sobie, proszę.
-Agata, nie!- Powiedziała Karolina do Agaty, chyba wiedząc, co zamierza zrobić.
-No dobrze. Ale prędzej czy później i tak to zrobię, bo on nie da mi żyć.
-Uspokoisz się?- Rzuciła w moim kierunku Karolina.
-Zgada. Dzisiaj dam wam spokój, ale jutro pobawimy się dalej w takie zabawy.
-Ale jutro.
-Przecież powiedziałem, jutro.
-Uuu u. Będzie bolało.- I odeszły wszystkie na bok, rozchodząc się do swoich zadań, które przydzieliła im Karolina. Kobieta, która zawsze potrafi się znaleźć i wszystkim kierować. Ja tak nie potrafię. Logicznie to poustawiała, ciekawe… . No tak. Przecież zawsze, gdy była jeszcze w domu, miała takie zadanie przy różnych imprezach. Spojrzałem na dziewczynkę siedzącą nieopodal balonu. Była dziwnie uśmiechnięta, a nawet powiedziałbym, że uśmiechała się do mnie. Podszedłem do niej.
-Jestem Szymon.- Powiedziałem podając jej dłoń. Odpowiedziała mi.
-Katia.
-Nie znasz polskiego?
-Szymon, ona nigdy tutaj nie była.- Powiedziała do mnie Karolina podchodząc w moim kierunku. Obróciłem się przodem do niej.
-Co to ma do rzeczy?
-To, że ty chyba specjalnie próbujesz zdenerwować Agatę.- Spojrzałem w stronę motylka i podałem jeszcze raz dłoń Katii.
-Szymon, co ty wyprawiasz?
-Chodź, bo mi się przydasz do tłumaczenia.
-Co?
-Proszę.- Zwróciłem się do Karoliny.  
-Ciebie też proszę.- Powiedziałem do dziewczyny o blond włosach, dziwnie uśmiechającą się w moim kierunku.  
-Nie zrobisz tego, ona jest wściekła. Będziesz się jej narażać, to w końcu dostaniesz za swoje.
-Wiem.
-Ty to robisz specjalnie.
-To też wiem.
-Szymon, ja nie idę.- Zatrzymała się ostentacyjnie.  
-Chodź ze względu na Katię.- Oponowałem swoją wizję pewnego przyszłego zdarzenia.  
-Co ty sobie myślisz, że będę robić, co chcesz, bo wplątasz ją w te swoje gierki?
-Nie. Bo sumienie tobie nie pozwoli na pozostawienie jej samopas razem ze mną.- Odparłem szyderczo się uśmiechając.  
-Szymon! Nie rób tego, proszę ciebie.  
-Chodź. Nie jęcz.- Szła za mną nie szczędząc mi wyrzutów.
-Agatko, mam zaszczyt przedstawić tobie Katię L........
-Witam.
-Agata, to Katia. Katia, c'est-a Agata.
-Znasz francuski?
-Liznąłem lekko ten język, bo moja mama się go uczyła. Ale niewiele umiem.
-Szymon. Oui?
-Oui. Cest moi.- Powiedziała do mnie coś bardziej złożonego.
-Karolinko, pomożesz?
-Przecież podobno po to tutaj jestem. Więc, ona pyta się, czy jesteście razem.
-Oui. Nous sommes ensemble.- Znów się zaczęła do mnie uśmiechać i powiedziała coś do Karoliny, która odpowiedziała jej natychmiast. A po chwili powiedziała mi, że zaciekawiła się mną.
-Powiedz jej troszkę o mnie i porozmawiajcie z Agatą, niech się nie denerwuje.
-Szymon, ona ciebie znienawidzi.
-Zrób Karolinko to, o co proszę. A ja pojadę z Darkiem po ciasta i do zajazdu. Agatko, porozmawiajcie sobie. Jedziesz na Riverę, więc zapytaj ją czy tam była i o ciekawe miejsca.
-Co?
-No wiesz..., o wszystko. Co tam można robić i takie tam bzdury.
-Masz rację. Dlaczego sama na to nie wpadłam?- Powiem szczerze, że nie złościła się na mnie i bardzo długo ze sobą rozmawiały. Co głupie, to nawet po moim powrocie, podeszły do mnie i jeszcze rozmawiały. A dziwne było to, że wciąż się do mnie uśmiechała.
-Karolina, zapytaj Katię z jakiego powodu cały czas się do mnie uśmiecha.
-Grały ze sobą w "pytanie czy zadanie". Przegrała Agata.- Podszedłem do Kwiatuszka.  
-Co Agatko przegrałaś?
-Skąd wiesz, że coś takiego miało miejsce?
-Spójrz na mnie i powiedz mi, jak to się ma do mnie, bo Karolina mi tego bez powodu nie zakomunikowała?
-To proste, wiesz. Możesz ją teraz pocałować.
-Nie chcę.
-Musisz. Przegrałam.
-Wariatka. Ale dobrze, zrobię to.- Podszedłem do Katii i chciałem ją pocałować, ale to ona mnie pocałowała. Więc nie bacząc na jej wywód, obróciłem ją i położyłem na trawie, będąc do góry nogami pocałowałem ją. Wszyscy patrzyli na mnie, jak gdybym zrobił coś dziwnego. Katia wstała, rzuciła mi się na szyję i mnie pocałowała następny raz. Spojrzałem na Agatę.
-Coście jej dały?
-Szymon, ty jesteś jakiś inny. Nie możesz raz kiedyś, zrobić czegoś normalnie?
-Mogę, ale… nie chcę.
-To dlaczego mnie tak nie całujesz?
-Przecież to ja ciebie miałem mieć dość, a ty oddajesz mnie bez walki?  
-Za chwilkę dostaniesz kopa. Normalnie nie daruję tobie.
-Zaraz, zaraz. To ja teraz jestem urażony, a nie ty.
-A kiedy ja będę mogła się obrazić?
-Potem, potem.- Karolina tłumaczyła Katii każde słowo.
-Szymon, Katia mówi, że nie ma pojęcia, jak wyglądają związki w Polsce, ale u nich jest inaczej.
-Powiedz jej, że dla ciebie, to też jest dziwnie zapętlone, bo ty nie znasz nikogo takiego, jak nasza dwójka.
-To akurat wiem.
-To powiedz jej to, a nie trzymasz ją w niepewności i błędnym założeniu.- Powiedziała jej to, o co prosiłem, a ona zwróciła się z pytaniem do Agaty. Dlaczego pozwalamy sobie na takie rzeczy? Co cały czas tłumaczyła Karolina.  
-Bo tak nie jest nudno. Zawsze dzieje się coś innego niż w przypadku normalnego związku. Po prostu się nie nudzimy. Ot i cała filozofia.
-Ona mówi, że to niemożliwe.
-Agatko, zabawimy się?
-Tylko nie przesadzaj.
-Karolina powiedz jej, że zapraszamy ją do wspólnej zabawy w łóżku.
-Powiedz jej, Karolcia.- Katia roześmiała się.
-Ona myśli, że to żart.
-Agatko?
-Nie pozwolę tobie.
-To sama to zrób.- Podeszła do niej od tyłu i zgarnęła jej włosy do przodu na piersi i pocałowała ją w kark. Później... widziałem, ale jednak nie do końca jestem pewny tego, co zrobiła, lecz wydaje mi się, że złapała ją za pierś, a drugą dłonią wjechała jej na wzgórek.
-Szymon, przerwij to. Proszę ciebie.- Powiedziała Karolina. Więc podszedłem do Katji i przytuliłem się do nich i pocałowałem Agatę będącą za Katią.
-Wystarczy Agatko. Chyba posunęliśmy się zbyt daleko. Désolé petite amie.- Zwróciłem się do Katii.  
-Szymon, tego się tak nie wymawia.- Powiedziała Karolina, a Katia odpowiedziała mi.
-Vous me jouer.
-Nie zrozumiałem. Co ona mówi?
-Bawisz ją. Zabawny dla niej jesteś. A w sumie, to ma pewnie na myśli waszą dwójkę.  
-Zapytaj ją, czy przyjdzie. Karolina zadała jej to pytanie, ale odniosłem wrażenie, że w odpowiedzi też dostała pytanie.
-O co chodzi?
-Pyta mnie, czy też będę. Co mam jej odpowiedzieć?
-Chcesz?
-Nie jestem sama.
-No tak, Leszek.
-Szymon, to może niech przyjdą razem.
-Widzisz i po problemie. Więc Karolina powiedziała jej to, co ustaliliśmy.
-Teraz to ona dopiero zgłupiała i pyta się, kim wy jesteście.
-Jak to kim? Sobą. No..., może po prostu nie przejmujemy się tym, co sobie myślą inni. No i jeszcze jedno. Agata lubi kobiety.- Karolina przetłumaczyła całość mojej wypowiedzi i czekałem z niecierpliwością na odpowiedź. Odpowiedziała w taki sposób, że nie zrozumiałem ani słowa.
-Co powiedziała?
-Zgodziła się.
-Podziękujmy jej za podjęcie decyzji. Merci.- I znów powiedziała do mnie coś, czego nie zrozumiałem. Spojrzałem na Karolinę, która zdębiała.
-Co powiedziała?- Zapytałem z ciekawości.
-Ona pyta, czy jesteś gejem.
-Co?
-Czy jesteś pedałem. Dokładnie tak zadała pytanie.  
-No. Je ne suis pas gey.- Uśmiechnęła się i powiedziała.
-C'est bon.
-Zapytaj ją, dlaczego zadaje mi takie pytanie.- Zadała jej to pytanie i po chwili przetłumaczyła mi odpowiedź, której znów nie zrozumiałem.
-Szymon, ona mówi, że się wystraszyła, kiedy powiedziałeś, że może być z chłopakiem.
-Że jestem gejem?
-Tak.
-Oł..., ok.
-Nie jesteś zły?
-Nie. Tylko ciekaw byłem z jakiego powodu, to pytanie urodziło się w jej głowie?
-Bo powiedziałeś, że może być z nim.
-Powiedz jej, że nie uprawiamy seksu, tylko z sobą śpimy.
-Ona pyta, co to znaczy.
-Wymyślamy jakąś grę i gramy sobie do białego świtu, a na koniec bierzemy wspólny prysznic.
-Mówi, że sobie żartujecie.
-Opowiedz jej ten kawałek z zaręczynami i tą waszą grą, a nie moim zamotaniem z tymi zaręczynami.
-Dobrze.
-Idę, bo Darek za chwilkę będzie mnie szukać. Agatko pomóż Karolince, dobrze?
-Długo się wam zejdzie?
-A co?
-Chcę pojechać z wami.
-Okay.
-Co? Okey i już? Nie pokłócisz się ze mną?
-Nie. I nic dzisiaj nie wskórasz, bo ciebie kocham.
-Więc mogę?
-Tak. Przecież powiedziałem.- Katia podeszła do nas i przytuliła Agatę, a później mnie. Karolina stała i przyglądała się temu wszystkiemu.
-Aniołku, na pewno nic jej nie dałyście?
-Na sto procent.
-Czyli to prawdziwy odruch. Żaneta! Zajmij się Katią, dobrze?
-Jasne.
-Idź do Leszka Aniołku, bo chłopaczyna się nudzi, zobacz.
-A Katią, to kto się zajmie?
-Kochanie, mamy tutaj Żanetę. I może teraz ona, co?
-Dobrze.
-Uśmiechnij się, przejdzie.
-Co?
-To twoje niezdecydowanie.
-Aż tak widać?
-Widać. Leć do niego i się zabaw jego zmysłami, a jak już się rozgrzeje, to daj mu....
-W twarz!
-Nie. Spróbować troszkę tego tortu, ale tylko troszkę.
-Czasem, to nie wiem o co tobie chodzi.
-I dobrze. Poluzuj mu ten łańcuch i wtedy właśnie będziesz miała refleksje, czy z nim zostać, czy też nie.
-Jest w porządku, ale to nie wszystko.
-Wiem.
-Przyjdźcie wieczorem, to się zabawimy. Chodź Agatko, idziemy poszukać Darka.- I poszliśmy. Szukaliśmy go prawie pół godziny, kiedy to nagle wpadłem na pomysł, że może on czeka na nas przy samochodzie. Poszedłem sprawdzić to razem z Agatą i faktycznie znaleźliśmy go leżącego na siedzeniu kierowcy.
-Pobudka wstać koniom wody dać! Wy tu śpicie pół godziny, a ja szukam... !
-Nie drzyj japy! Jestem tutaj od godziny, daj spać.
-Musimy jechać.
-Co!? Która to już godzina? Dobra, wsiadajcie.- Powiedział po spojrzeniu na zegarek.  
-Męczące co?
-Ychy. Nie myślałem, że to będzie takie wyczerpujące. Zamiast słuchać was w samochodzie, lepiej było mi spać.
-Mówiłem.
-On zawsze się tak wymądrza?
-Tak. I jeszcze jedno. Co gorsze, rzadko kiedy się myli.
-Przestań.
-Mam nadzieję, że co do ciebie się nie pomylił. A zwłaszcza Joasia. Zatłukę ciebie, jak coś jej zrobisz.
-Ta twoja kobiecina jest gorsza niż ty.
-Widzisz. A teraz pomyśl sobie, jaki ja jestem i jeszcze raz spójrz na nią.
-Szymon, zaczynacie mnie przerażać.
-To sobie uważaj.- Dodała Agata.
-Kotku, nie denerwuj Darka, bo nie pozwoli Joasi przyjść do nas do łóżka.- Ostro zahamował zjeżdżając na pobocze, po czym obrócił się w naszym kierunku.
-Słucham?
-U nas w pokoju na łóżku będzie gra.
-Przyjdziesz chyba z nią, co?
-Chyba świnią nie będziesz i nie puścisz jej samej.- Stwierdziła Agata. Dodała coś jeszcze i znów spojrzała na niego tym swoim przenikliwym wzrokiem.
-Jutro nad ranem jedziemy na balony, więc raczej powinniśmy o tej porze być w łóżku.
-Ma rację.- Powiedziałem do Agaty.
-I będziecie.- Dodałem w kierunku Darka.
-Ale chcielibyśmy być u siebie w łóżku!
-Kupiłeś łóżko do zajazdu?
-Co ty pieprzysz?
-Mówisz, że w swoim łóżku.
-Za dosłownie bierzesz te słowa.
-Odpuszczę. Dobrze, to jedziemy, bo zamkną nam sklep, ale najpierw do zajazdu.
-Szybko, szybko, szybko.- Pospieszała Agata Dariusza.  
-Ona tak zawsze?- Usłyszałem pytanie skierowane do mnie.  
-Nigdy nie słyszałem, żeby mnie poganiała tymi słowami.
-Szymon?
-Cóż znowuż?
-Będzie kopniak.
-Niech ona wysiądzie, bo ja dalej z nią nie jadę.- Darek wysiadł z samochodu i otworzył drzwi Agacie, a ona wysiadła z tylnego siedzenia i usadowiła się na miejscu kierowcy, po czym ruszyła z piskiem opon.
-Wracaj!- Krzyknął przerażony Darek.
-Zatrzymaj się. Proszę!- Powiedziałem. Zatrzymała się z piskiem opon. Darek ruszył w naszym kierunku.
-Powiedział, że dalej z nami nie jedzie.
-Żartobliwie.
-Nie odniosłam takiego wrażenia. Najpierw jęczycie, a później zaczynacie skomleć, jak szczeniaczki.
-Kocham ciebie, ale wróćmy po niego.
-No dobra.- Wrzuciła wsteczny i ruszyła w jego kierunku o mało nie rozjeżdżając jego samego.
-Gdyby nie przeskoczył przez rów, to byś go trzasnęła.- Stwierdziłem z niedowierzaniem.  
-Na pewno pomogłoby mu to się przebudzić.- Podszedł i otworzył drzwi kierowcy.
-Zwariowałaś! O mało mnie nie rozjechałaś wariatko.
-Zrób krzywdę Joasi, to nie będzie litości.- Spojrzał na mnie, pewnie chcąc, bym mu pomógł.
-Mnie w to nie mieszaj.
-Ale żeście się dobrali, pozazdrościć. Wysiadaj i idź do Szymona na tył. Dalej, ja prowadzę.- Przyszła z głupkowatym uśmieszkiem siadając obok mnie.
-Miałaś nie latać tak nisko, jak ja.
-Zbyt nisko?
-O kilometr, ale pod wodą.
-Przepraszam.
-Jak już się wynurzysz, to wzleć jeszcze drugie tyle w górę.
-Dobrze.- Przez jakiś czas trwania podróży nie odzywaliśmy się do siebie. Myślałem o tym, że źle zrobiłem wplątując Agatę w tą całą sprawę.
-Zły jesteś na mnie?- Spojrzałem na nią.
-Przepraszam, ale ja naprawdę nie chciałam Darkowi nic zrobić. Zresztą możesz zobaczyć, że nic mu nie jest. Darek powiedz mu, że nic się nie stało.
-Na szczęście, nic.
-Powiedz coś. Przecież przeprosiłam, a poza tym nic się nie stało.
-Mylisz się. Chcę mieć w nim przyjaciela, a ty ustawiasz go w pozycji obronnej.
-Przepraszam ciebie. Ciebie Dariusz, także przepraszam.
-Szymon, to ten sklepik.
-Taki adres nam podali?
-Tak.
-To Idźcie. A ja poczekam.- Poszli, a ja oparłem się o samochód i czekałem, aż wrócą. Jakieś głąby zawalały przodem i podeszły do mnie.
-Fajny wózek kolego.
-A jak zajebiście wyposażone to autko. Pokażę wam.- Podszedłem do bagażnika i otworzyłem go. Wyciągnąłem klucz do kół.
-Kolego, z czym ty wyskakujesz do ludzi. Chłopcy powyciągali Motylki, a jeden bagnet.
-Nie to barany, mówiłem o tym.- I wyciągnąłem TT- ke. Cofnęli się i po krótkiej chwili jeden z nich się odezwał.
-Spokojnie kolego, tylko oglądamy. Fajna fura.
-Przecież wiem. Wiecie co? Za miastem około siedmiu kilometrów w kierunku…, gdzieś tak wschodnim jest polanka na której z drogi widać balon, wpadnijcie tam z dziewczynami będzie piknik. Weźcie jakąś kiełbasę, piwo, mięso na grilla i zawitajcie do nas. Zgoda?- Podałem dłoń jednemu z nich na zgodę.  
-Dobrze. Będzie ognisko?
-Może później, teraz jest grill. Ze sklepu wyszła Agata.
-Szymon, chodź pomożesz, bo my tego nie zabierzemy we dwoje.
-Sorry chłopaki, ale potrzebuje się tam udać.
-Co kupujecie?
-Ciasto, ale chcieliśmy tort.
-Ej, obok mnie mieszka kobiecina, która piecze dobre torty. Na dzisiaj już nie zdąży zrobić. Chyba że… .
-Pięć godzin jej wystarczy?  
-Ciasta i tak zabieramy.- Powiedziała Agata.  
-Iść zapytać?- Usłyszałem głos chłopaka, chcącego pomóc.  
-Leć. A ja z dwójką z nich poszedłem do sklepu.
-Szymon, kto to?
-Chłopaki stąd, a co?
-Nic.
-Zapłacone?
-Tak.
-To zabieramy.- Wzięliśmy trzy kartony wyłożone papierem pergaminowym wypełnione ciastami i zanieśliśmy je do samochodu.
-Jasna cholera Szymon!- Wkurwił się Darek.  
-Sorry. Jakoś tak wyszło.
-To nasza wina.- Powiedział jeden z nich.  
-Gdzie jest?  
-Ja mam. Oddam tobie po drodze.
-Dawaj.
-Teraz?
-Tak.
-Agatko chyba jest na przednim fotelu. Podasz?
-Dobrze.- Poszła, a ja wyciągnąłem TT-ke zza paska i podałem ją Dariuszowi, który szybko schował go na miejsce.
-Agatko, jest tutaj, nie szukaj go.
-Ale czego?
-Klucza do rozwiązywania problemów społecznych i obywatelskich.
-Znów sobie jaja robisz?  
-No ja? Taki uczciwy oszust matrymonialny. W życiu ani nawet prawie, że nigdy, a nawet wcale. Skąd masz takie dziwne poglądy w moim kierunku kochanie?
-Szymon, jakbym ciebie nie znała, to pewnie bym tobie uwierzyła. A, że znam ciebie i to dość dobrze, to nie wierzę tobie… w ani… jedno… słowo.- Przybiegł chłopak, który był u pani piekącej podobno dobre torty.
-Zrobi, ale ona chce wiedzieć, jaki ma być ten tort.
-Dobry.
-Nie o to chodzi, na jaką okazję?
-Na ślub.
-Jaja sobie robisz?
-Nie. Mówię poważnie.
-Twój.
-Nie mój! Tylko jego. Wszyscy spojrzeli na Darka.
-Tak, mój i jeszcze dwójki przyjaciół.
-Fajnie. Będzie wesele?  
-Ty, a kto gra?  
-Jurek, Irek. Nie pamiętam dokładnie jak on ma.
-Z gitarą?
-Tak.
-A Jola?  
-Kto to Jola?
-Taka dziewczyna, co to z nim śpiewa. Nie, nie widzieliśmy z nim żadnej kobiety.
-To my przywieziemy.
-Okey.
-Następna baba.- Fochnęła się Agata.
-Dobrze, to jedziemy. A wy przyjedźcie tak w południe.
-Zgoda? To cześć.
-To przywieziemy tort. Zaraz. A właściwie, to co na nim napisać?
-Na czym?
-Na torcie.
-Nic.
-Musi coś być napisane.
-Z okazji zaręczyn.
-Przecież to ślub.
-Sam sobie zobaczysz.
-No dobra. "Z okazji zaręczyn."  
-To do dwunastej.- Pojechaliśmy do zajazdu i zajęliśmy sobie pokoje, a po chwili do nas dobiła reszta, Piotrek, Paweł i Marcin, każdy z dziewczyną.
-Cześć! Widzieliście jeszcze kogoś?
-Na zewnątrz budynku są jacyś ludzie.
-Dokończcie sprawy w recepcji, a ja idę zobaczyć.- Poszedłem zobaczyć, kto to jest i faktycznie był to Roman.
-Cześć. Dojechaliście jednak, a ja już zaczynałem się martwić, że zbłądzicie gdzieś po drodze.
-Widziałem te samochody i stwierdziłem po rozmowie z nimi na stacji paliw, że jadą tutaj, więc jechaliśmy za nimi.- Podeszła do nas mama Izy, wraz z rodzicami Roberta.  
-Witam państwa. Panią również.
-Tak czułam, że to ty jesteś tutaj powodem tego całego zamieszania.
-Jak zwykle poprawna. Oj przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Szymon.- Powiedziałem centralnie do rodziców Roberta.  
-Witam. Monika.
-Stanisław.
-Więc, skoro to ty tutaj jesteś tym człowiekiem, który nas zaciągnął w to miejsce, to może powiesz mi, co my tutaj robimy?
-To proste. Będzie piknik zaręczynowy waszych dzieci.
-Zaręczą się?
-Już się zaręczyli, tylko Iza jeszcze nie odpowiedziała Robertowi.
-To nad czym się zastanawia?  
-Przecież ona tego chciała.- Odparła jej mama.  
-Otóż nie zastanawia się, tylko przegrała ze mną grę i musi zrobić to w pewien sposób. A zresztą zobaczycie.
-Szymon, pewnie przesadziłeś, co?
-No. Fajnie będzie, zobaczycie.
-Dobrze. A co ty miałeś zrobić, jak byś przegrał?
-Dopiero byś się wściekł.
-Powiesz mi?
-Może lepiej nie, bo miałbyś pretensje, że się na to zgodziłem.
-A..., o jak dużo przegrała?
-Ja już na starcie byłem na mecie.
-Więc już od początku wiedziałeś, że wygrasz?
-Ja już na starcie wygrałem.
-Nie pojmuję.
-Pytała mnie, czy wiem coś na temat tego, czy Robert ma zamiar się jej oświadczyć.
-I?
-Chwilkę przed tą rozmową, rozmawiałem z nim w tym temacie.
-Czyli wiedziałeś o tym.
-Tak.
-Przecież, to jest jawne oszustwo.
-Nie ważne, co jest tutaj oszustwem. Ważne jest to, kto wygrał. A wygrałem ją. Sama chciała, więc się zabawimy.  
-Co moja córka ma w związku z tym zrobić?
-Dać mu odpowiedź w formie zaręczyn.
-Słucham?
-Teraz ona musi połamać konwenanse.- dziwnie na mnie spojrzeli.  
-No musi go poprosić o rękę… . No po prostu musi mu dać odpowiedź w formie oświadczyn.
-To jakiś żart, prawda?- Zirytowała się jej mama.  
-Nie. Mówię poważnie.
-Roman!
-Zaufaj mu kochanie. On nigdy Izie krzywdy nie zrobi. Przecież zrobił to, dla nich.
-Przyjaciele zrobili to dla nich. Nie ja, tylko wszyscy. Ja tylko tym kieruję, a każdy dorzucił coś od siebie.- Wyszedł Paweł z Pauliną z budynku.
-Szymon i jak zaręczyli się?- Zadała pytanie Paulina.  
-Tak. Tylko teraz Iza musi dotrzymać swojej części umowy.
-Oświadcza mu się?- Ucieszyła się Paulina.  
-Tak. A później będą śluby trzech par.
-Nie, nie, nie. Nic z tego kolego. Ślub, to odbędzie się w Poznaniu.
-Dobrze, to weźmiemy i zrobimy im próbę generalną.
-A dla nas, co zrobisz? Zapytała Paulina.- Spojrzałem na Pawła.
-Kochana Paulinko, jeśli on poprosi mnie o zrobienie czegoś dla ciebie, to możesz mi wierzyć, albo i nie, ale swoich zaręczyn nie pożałujesz.
-Dziękuję.- I mnie przytuliła. Paweł stał w pewnej odległości od nas i przyglądał się całej sytuacji.
-Obiecuję tobie, że jeśli chodzi o ciebie, to będzie wystrzałowo. Ale tylko jeśli on mnie o to poprosi. W innym przypadku nie mogę interweniować, przepraszam. Obiecałem mu to.
-Co?- Wyskoczyła zdziwiona.
-Że z chodzę wam z drogi i nie pcham się między waszą dwójkę.  
-No teraz, to sobie jaja robicie. I to oboje.  
-Nie. Mówię poważnie.
-Ty to jakiś dziwny jesteś. Dlaczego mu to obiecałeś?
-Tak na poważnie, to jesteśmy tacy sami i dlatego nie potrafimy się dogadać.
-Szymon, wy na pewno nie jesteście tacy sami, ja to wiem.
-Dzięki. Jest różnica między nami, ale tylko powierzchowna, a tak naprawdę, to jesteśmy identyczni charakterami i sposobami myślenia.- Próbowała mnie pocałować, ale położyłem jej swoją dłoń na ustach i pocałowałem się z nią.
-Rozumiesz mnie, prawda?
-Robisz to, żebym nie miała problemu?  
-Możesz ją pocałować.- Usłyszałem.
-Nie. Obiecałem, że nie będę właził z buciorami na twoje podwórko. Ale dzięki za zaufanie.
-Chyba wiem dlaczego one ciebie kochają. Zawsze robisz dla nich coś takiego, co każdy prędzej zrobiłby dla siebie niż innych, a ty prędzej zrobisz to dla nich.
-Widzisz..., gdyby było mnie stać. A mnie na to nie stać.
-Ale gdyby było ciebie stać?- Zapytała Paulina.
-To i tak, dla dziewczyn, które są nie z tej ziemi, zrobiłbym to tak, jak zawsze. Ale nie zastanawiając się nad tym, kto za to zapłaci.... No co? Tak przecież jest.
-Dlaczego ona trafiła na ciebie pierwsza?
-Miała szczęście.- Obróciłem się do osoby, która to powiedziała i ku mojemu zdziwieniu obok Pawła stała Agata.
-Przecież wiesz.- Powiedziała.
-Wiem, ale to, że mogę w twoich oczach to zrobić, nie znaczy, że moje zasady nie zostaną naruszone.
-A dla Jagody naciągasz wszystkie.
-Dla Jagody i dla was. Tylko, że w pewnych sytuacjach się tego nie robi. I to jest właśnie taka sytuacja. A zresztą i tak muszę przestać to robić.
-No wiesz, co? Przemyśl to jeszcze, proszę?
-Paulina, ty zawsze będziesz do tego wracać?
-A one, to myślisz, że tego nie robią?
-Tego nie wiem, ale na pewno się tym nie przejmują tak, jak ty.
-Myślałam, że to będzie dobry argument, a ty tylko zaostrzyłeś status do mojego podejscia.
-Zaostrzyłeś status. Wiesz co? Kocham ciebie, ale pewne rzeczy zawsze będą poza twoim zasięgiem. Miałaś rację.
-W czym?- Zapytała Agata.
-Żeby ciebie nie mieszać do tego zadania. I tak byś nie posłuchała, prawda?- Pokiwała głową, że tak.
-Właśnie.- Podeszła, przytuliła i pocałowała mnie w policzek.
-Nie dam tobie odejść.- Stwierdziła. Po czym dodała.  
-Choćby nawet miało mnie to kosztować życie.
-Nie mów tak.
-Przepraszam.
-Darek zostawiłeś włączony samochód.
-Wiem, ciasto jest w bagażniku.
-To dobrze.
-Cały problem w tym, że masz mało paliwa.- Powiedziała Agata.
-Trzeba pojechać i zatankować.
-Tutaj niedaleko, jakiś kilometr od nas po drodze będzie stacja paliw.
-To zajedziemy.
-Cześć Szymon!
-Cześć! Piotrek też jest?
-Tak. Jest też Marcin z Dagmarą.
-Ciekawe, a ona nie powinna być w pracy?
-Powinna, ale kierownika nie ma, to....
-On jest tutaj.
-Jak to tutaj? Przecież miał się spotkać z Karoliną.
-Ona też jest tutaj.
-Powiem jej.- I Poszła z powrotem do zajazdu. I wyszedł Marcin razem z Piotrem.
-Cześć.
-Cześć. I jak podoba wam się plener ślubny?
-Ty to jednak jesteś nienormalny.
-Chwila. A kto bierze ślub?
-Marta z Tomkiem, Darek z Joasią i Robert z Izą.
-Już mówiłam, że moja córeczka nie bierze dziś ślubu.
-Bierze, tylko taki nieformalny.
-To dobrze, że taki. Mają obrączki?
-Tak.
-Kto prowadzi ślub?
-Żaneta, razem z Agatą.
-Dlaczego nie ty?
-A co? Też weźmiecie?- Powiedziałem do Piotrka. Nie odpowiedział mi.
-Chłopaki weźmiemy ślub?
-Jasne.
-Ale ja nawet się jeszcze nie oświadczyłem.- Wyszła Agata razem z Dagmarą, Pauliną i Pchełką.
-Dziewczyny można na chwilkę?
-Co ty znowu wymyślasz za bzdury?
-Jak to co? Pojedziecie do miasteczka i znajdziecie złotnika, kupicie u niego sygnety i oświadczycie się chłopakom, zgoda?
-Z głupłeś do reszty?
-No weź. Nie psuj zabawy.
-Wszystkie weźmiemy śluby dzisiaj?
-No.
-A my?- Zaniepokoiła się Agata.
-Dobrze. Też weźmiemy.
-Ale ty mi się oświadczysz?
-Już to zrobiłem.
-Co? Kiedy?
-Pamiętasz jak w środę dostałaś kwiaty?
-Tak.
-To był tekst zaręczyn, brakowało tam tylko pytania na koniec, ale odpowiedź znam.
-Tak. Dlaczego jeśli chodzi o takie rzeczy, jak zaręczyny, nie potrafię się złościć na ciebie?
-Bo mnie kochasz. Kup mi sygnet i sobie pierścionek oraz obrączki ze srebra.
-Dobrze.
-Trzymaj tysiąc złotych, powinno wystarczyć wam na wszystko.
-Szymon, dwa?
-W końcu to twoje zaręczyny.- Uśmiechnąłem się i dałem jej to, o co prosiła.
-Dziękuję. Dziewczyny! Udajemy się po wszystko dla siebie i dla chłopców. To pa.- I pojechały.
-Szymon, co ty wyprawiasz?
-Ożenię was. Napiszcie sobie przysięgę małżeńską na piknik, bo będą śluby.
-Wal się, ja nie biorę udziału w tej twojej zabawie.- Złościł się Paweł.  
-Się zobaczy.
-No weź przestań wreszcie wymyślać te bzdury, bo Paulina zaczyna się czepiać, że nic ze mną nie robi.
-Macie pieniądze i jeszcze do tego młodość. Baw się człowieku z nią, bo za chwilkę nic tobie nie zostanie.- Patrzył na mnie, jak gdyby nie zrozumiał, co się do niego mówi.
-Dopisz się do lotu balonem na jutro razem z Pauliną.
-Niby gdzie?
-Na pikniku kutafonie. Chyba, że polecą jeszcze dziś, to się łap.
-Przestaniesz się mądrzyć? Skąd wiesz, że to właśnie o to im chodzi?
-Bo, jak nie wiadomo o co chodzi, to najpewniej się nudzą idioto.
-Piotrek, ty mu powiedz.
-Szymon, one cały czas mówią o tobie.
-To zróbcie coś, żeby to zmienić, a nie tylko słuchacie i słuchacie. Walczcie z tym.
-Bo mu zaraz dam w zęby.- Wkurwił się nie na żarty Paweł.  
-On ma rację. My nic z tym nie robimy. Spójrz sobie na ostatnie miesiące i powiedz mi. Co zrobiłeś ciekawego dla Pauliny?- Bronił mnie Piotrek.  
-Byliśmy w teatrze i na balecie.
-Widzisz. I teraz porównaj to z tym, co on nawymyślał. I jak to wypada w twoich oczach?
-Lipnie.
-Zrozumiałeś?
-Tak. Mam się bawić w jego zabawy.
-Brawo, jakiś postęp w postrzeganiu praw ukochanej dziewczyny.
-Ale gdyby nie on, ....
-To by się nudziła.- Powiedział Roman. Czym mnie zdziwił.  
-Dziękuję za spostrzeżenie. Iza się zmieniła, jest bardziej otwarta. Widzę to.  
-A ty lecisz balonem z Agatą?- Zapytał Piotrek.  
-Nie mogę. Oddałem to marzenie Jagodzie.
-Zapłacę.
-Nie chodzi o kasę.
-To o co?
-O zasady. Dla zasady. Będąc w porządku z własnym sumieniem.
-Ty kurwa jesteś jakiś nienormalny.- Stwierdził Paweł.  
-Wiem. Powiedz mi coś, czego o sobie jeszcze nie usłyszałem.
-Dojebie tobie zaraz, zobaczysz.
-Chłopaki, przestańcie. To zaczyna być nudne.
-Czyim samochodem dziewczyny pojechały?- Zapytałem.  
-Moim.
-To Pawełku jedziemy razem na piknik.
-Nie jadę z tobą.
-A właściwie, to kto ma wino i takie tam z klubu?
-Troszkę ja i Marcin. Mamy wino, szampana i butelkę z czymś dziwnym.
-Trzeba Martę zapytać, co to jest.
-Dobrze jedziemy.
-Ja pojadę z Szymonem.- Powiedział Piotrek.
-Wiesz co? Mógłbyś się czasem opamiętać i się z nim nie kłócić.- Dodał.
-Wiem, ale czasem jest takim bucem, że ciężko mi to zrobić.
-Nie potrzebnie się z nim kłócisz. Łatwiej jest mu pewne rzeczy wytłumaczyć na spokojnie, bo jak się go wkurzy, to staje okoniem do wszystkiego.
-Wiem. Tylko, że myślałem o Paulinie, a ona nie wyszła w odpowiedniej chwili.
-Chcesz ich skłócić?
-Nie. Chciałem, żeby zobaczyła pewną sytuację, ale nie wyszło.
-Przecież pojechały wszystkie.
-Zapomniałem.
-Znów jakiś plan?
-Raczej zarys, choć ty go nieświadomie pokolorowałeś.
-Nie wiem, czy podziękować za to wyróżnienie, czy nie.
-Problem w tym, że tego sam nie jestem pewien.
-Doigrasz się.
-Wiem. Chodźcie jedziemy.- I pojechaliśmy. Po drodze zatankowaliśmy, a Piotrek zapytał, co powinien napisać w przysiędze małżeńskiej. Odpowiedź otrzymał tendencyjną. Ale razem z Darkiem pomogłem mu napisać taką dla niego i jeszcze jedną dla Pauliny od Pawła, co było przyczyną krótkiej kłótni między nami. Uważam, że dobrze zrobiłem. Chciałem, żeby Paulina miała swoją przysięgę małżeńską na poziomie. Głupi jestem, wiem. Napisałem komuś, a sam nie miałem okazji do napisania swojej. Co głupie, to ja w ogóle tego nie zrobiłem. Oświadczyłem się Agacie tak, jak powiedziałem jej w pokoju luster, ale pokazując na rosnące kwiatki na łące i zadając jej pytanie na koniec. Podczas ślubu powiedziałem całą przysięgę małżeńską z głębi serca, a Agata miała przygotowaną przysięgę, która była o dziwo dość podobna do każdej przysięgi dziewczyn. Ale to nieistotne w tym wszystkim, bo co ciekawsze w tłumie, jaki się znalazł na pikniku, a był spory, to były jeszcze trzy pary, którym zrobiliśmy ślub. Nawet jedna para której odnowiliśmy przysięgę małżeńską na dwudziestolecie pożycia małżeńskiego. Ludzie podawali sobie wiadomość i zjeżdżali się z okolic do nas na piknik. Wieczorem próbowaliśmy się doliczyć ilości ludzi będących na naszych ślubach. Doliczyłem się razem z dziewczynami pewnej ilości i wyszło nam 1436 osób w tym zamieszaniu. Na pewno źle, ale w którą stronę to nie wiem. Ktoś pytał mnie, co to za impreza. Odpowiedziałem, że piknik firmowy Stal hurt-u. Grajek miał dziewczynę, która zaśpiewała z chórem, jak się później okazało kościelnym, a do tego jeszcze innych grających ludzi, którzy przychodzili zewsząd. Muzyka była cały czas, a wieczorem balon startował dwa razy i nie wiem, gdzie lądował, ale ludzi wozili do niego samochodem. Torty dostaliśmy trzy i warto było zapłacić jakiejś kobiecie te pieniądze. Dziękuję pani Alicjo za podjęcie tego wyzwania. Wieczorem byliśmy padnięci i nie było żadnej gry. Co ja pieprze, wstawało słońce. Chłopaki polecieli balonem razem z dziewczynami. Tylko ja nie poleciałem, Agata poleciała. Miała focha na mnie za moje poglądy w tej sprawie, ale podobno to rozumiała. Katia zaprzyjaźniła się z nami i podobno była z Agatą na Rivierze w wakacje. Ciekawy Weekendowy wypad na lot nad Biebrzą. Tak w skrócie można by to nazwać. Wieczorem w niedzielę byliśmy w Poznaniu, gdzie wysiadałem z samochodu razem z Karoliną i Żanetą, które leciały do Paryża. Były zachwycone weekendem mimo, że wcale nie spały. Po powrocie do domu, co dziwne nie było żadnych uwag w moim kierunku. Tylko mama pytała, czy mi się podobało. Opowiedziałem jej, co zrobiłem, ale uznała to za moją wyobraźnie. Ciekawe, jak mówiłem prawdę, to mi nie wierzyli, a jak kłamałem, to było w porządku. Dziwne ludzkie podejście do sprawy.

kaktus

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 17901 słów i 98047 znaków, zaktualizował 15 kwi 2021.

Dodaj komentarz