Marta N. - cz. dwudziesta ósma

Martyna chyba zrozumiała mnie, bo nie zadając dalszych pytań, okraczyła Piotrka i stojąc w rozkroku nad jego głową, pozwoliła mu przez chwilę podglądać ją od dołu. Zadziałało to na niego dość impulsywnie, bo mając jedną bliźniaczkę na sobie, a drugą nad sobą, nie wytrzymał i plunął nasieniem w cipkę Sabiny. Ta czując, że Piotrek doszedł, wrzasnęła z wrażenia i przysiadła, nieruchomiejąc, kiedy dopadł ją orgazm.    
          Martyna natomiast stojąc w rozkroku nad głową Piotra, widząc, że oboje z Sabiną są już po fakcie, rozluźnieni i zadowoleni, sama stanęła na psychicznym rozdrożu, co robić dalej? Klękać i podawać cipkę Piotrkowi, kiedy zeszło z niego napięcie i podniecenie, było dość karkołomne. Była już na tyle dorosła i zorientowana, że wiedziała, jak faceci reagują po spuszczeniu się, obojętnie w cipkę, w usta czy analnie.  
- Marto, chyba wrócimy do naszych pierwotnych planów, bo Piotrek ma pewnie dość widoku mojej cipki, widzianej od dołu - powiedziała z humorem, wycofując się z nad głowy Piotrka.
          Piotrek faktycznie zaspokojony, wyluzowany i zadowolony, nawet nie zamierzał protestować. Mając możliwość zabawy z trzema dziewczynami, z których dwie zaliczył, a trzecią sobie pooglądał z dołu, musiał poczuć się nieźle, bo przecież każda z tych dziewczyn była siostrą jego dziewczyny i nie musiał zaprzątać sobie głowy czy robić wyrzutów, że zdradza Halinkę.  
          Przecież same prosiłyśmy się o to i wpychałyśmy się mu pod 'nóż' w postaci kutasa, więc pewnie założył, że Halinka zostawiając go samego z trzema siostrami, z góry pogodziła się z myślą, że nie będziemy razem czytać książek czy opowiadać sobie bajek. Tak więc Piotruś miał teraz okazję zabalować za wszystkie czasy i odbić sobie chwile przymusowej ascezy czy tortur wytworów własnej wyobraźni. A ta pracowała na pełnych obrotach, kiedy jeździł przez dwadzieścia dni po kraju. Mógł wtedy pokiwać sobie przysłowiowym palcem w bucie, kiedy zżerała go zazdrość na myśl o tym, że ktoś inny mógł nie tylko zawrócić w głowie Halince, jego ukochanej i jakby jemu na złość, pięknej dziewczynie, ale  i wykorzystać ją podczas jego nieobecności.  
          Teraz kiedy pierwsza go zaczepiłam i wręcz zmusiłam do bzykania się ze mną, z udziałem Halinki, wyluzował i przestawił się na całkowicie inny tok myślenia. Halinka nie widziała nic złego w tym, że pieprzył się ze mną, więc dlaczego nie mógł tego powtórzyć z innymi siostrami, tym bardziej, że same się o to prosiły.  
          I tak oto Piotrek, szczery, prosty chłopak o niezbyt wybujałym ego czy zbyt lotnym rozumie, autentycznie kochający Halinkę, mógł się poczuć jak basza z Bliskiego Wschodu. To on teraz był zapraszany do zabawy erotycznej i brany pod uwagę przez cztery niebrzydkie dziewczyny, a kto wie czy nawet nie przez pięć, bo przecież nasza mama też jeszcze była niczego sobie,  niebrzydka, warta grzechu i pewnie po paru lampkach wina, nie miałaby nic przeciw temu, żeby wypróbować możliwości seksualne przyszłego zięcia.  
          Sabina, po ocknięciu się, zobaczyła, że siedzi na kroczu Piotrka i czuła, jak wycieka z niej to, co Piotrek w nią wpompował. Korek w postaci kutasa, który dość szczelnie zatykał jej cipkę, już dawno opuścił jej norkę i teraz skurczony udawał niewiniątko. Roześmiała się, widząc, że wypływające z niej nasienie, utworzyło w zagłębieniu ud Piotrka spore jeziorko.
- Sporo tego zgromadziłeś w tych swoich zbiorniczkach. Wiesz Piotrze, ile kobiet byś tym zapłodnił? - zaczęła wywód w swoim stylu Sabina. Nie oceniała, ile sama miała z tego przyjemności, ale rozważała potencjalne wykorzystanie nasienia faceta, który ją pieprzył.  
          To była cała Sabina. I to nie ciekawość czy dociekliwość była powodem takich rozważań. Moja siostra traktowała czasem to, co dostawała czy otrzymywała, jako coś, co się jej należało. Zawsze była bardzo oszczędna w dziękowaniu za to, co otrzymała, również w okazywaniu wdzięczności. My byłyśmy do tego przyzwyczajone, ale Sabina sama nieraz wspominała, że nie rozumie facetów, od których coś tam otrzymała, ale ich oczekiwania wobec niej były jakieś dziwne, a potem po prostu zaczęli ją ignorować. Raz zwierzyła mi się, że kiedyś tam otrzymała od jakiegoś chłopaka różę na swoje imieniny i nie wie dlaczego, ale potem on przestał się do niej odzywać.  
- Wzięłaś od niego tę różę? - zapytałam ją wprost..
- Wzięłam, była ładna! Taka pąsowa! - oświadczyła, jakby mówiła o burakach na barszcz.
- A powiedziałaś mu chociaż; dziękuję? - kontynuowałam.
- Nie, a za co? Za tę jedną różę? A poza tym ja nie obchodzę imienin - była szczera do bólu.
- Sabino, kiedy ty coś komuś dajesz, oczekujesz czegoś od tej osoby czy nie? - ciągnęłam temat. Zastanowiła się, a potem zarumieniła. Widocznie coś do niej dotarło. Taka ci to była nasza Sabinka. Całkowite przeciwieństwo Martyny, jej bliźniaczki. Najlepsze było to, że Sabina, która urodziła się kilkanaście minut wcześniej od Martyny, obnosiła się z tym tak, jakby była starsza nie o minuty ale o lata. Dobrze, że z czasem jej to przeszło.
          Obserwując je obie i ich zachowanie, nie zdziwiłam się, kiedy ubierając się pewnego razu w przedpokoju, przypadkiem usłyszałam dochodzącą z kuchni rozmowę Halinki z mamą. Halinka, wkurzona o coś na Sabinę, zapytała wtedy mamę żartobliwie, czy naprawdę jest pewna, że obie bliźniaczki spłodzone zostały przez tatę. Mama przeżyła szok, ale w końcu dotarło do niej, że Halinka żartuje. Odpowiedziała jej już na spokojnie, że nasze siostry to nie są bliźniaczki jednojajowe, więc mogą różnić się tak wyglądem jak i charakterem. Zapomniała pewnie dodać, że taktem, wyczuciem i wrażliwością również.
          Moje rozmyślania czy rozważania na temat takich czy innych zdarzeń z przeszłości przerwał dźwięk dzwonka nad drzwiami. Nim siostrzyczki się pozbierały, ja już byłam u drzwi i otworzyłam. W drzwiach stał Tomek, odwalony na galowo w nowy mundur. Stał i patrzył na mnie zmieszany czy zakłopotany. Nic nie mówił, a do mnie w końcu dotarło, że to Tomek i że spędzi z nami święta.
- Dziewczyny! Piotrek! To Tomek! - wrzasnęłam, aż się kamienica zatrzęsła. Nim pojawili się przy mnie, ja już wisiałam na Tomku, całując go, jakbyśmy się nie widzieli od miesięcy, a nie dni. Zaskoczyłam go zupełnie wrzaskiem a potem całusami. A co? Niech wie z kim ma do czynienia. Taką byłam i taką pozostałam. Ni kochać ni całować przez pół nie umiałam i nie chciałam. Tomek nieraz mi to później przypominał, że to właśnie takim spontanicznym zachowaniem ujmowałam i fascynowałam go najbardziej. Ponoć nieraz, kiedy pływał i był  długo poza domem, bardzo mu tego brakowało.  
          W końcu po zaspokojeniu czy zneutralizowaniu mojego wybuchu uczuć, pozwoliłam Tomkowi na przywitanie się z siostrami i Piotrkiem. Bliźniaczki również chciały  pokazać Tomkowi, że im też nie brakuje spontanu, więc Tomek został wyściskany, wylizany,  wyśliniony i wycałowany za wszystkie czasy. A że byłyśmy ubrane dość skąpo, szczególnie siostry, więc miał co podziwiać i dotykać. No cóż, poznał nas już na tyle, że musiał wiedzieć, na co się decyduje, zamierzając spędzić te święta z nami. Dobrze, że nie był sam, bo oswojony już przez nas Piotrek, mógł skutecznie wspierać go, w zaspokojeniu niektórych potrzeb naszego babińca.  
          Kiedy rytuał powitania został zakończony przez panów męskim uściskiem dłoni i paroma niedźwiadkami, zamknęliśmy w końcu drzwi wejściowe, pozbawiając pewnie sąsiadów możliwości podglądania i bezpłatnego widowiska dla dorosłych w naszym wydaniu.           
          Widząc tak wygalantowanego Tomka, którego urodę wyeksponował jeszcze dodatkowo, dość dobrze dopasowany mundur elewa Szkoły Morskiej, o mało nie posikałam się z radości. Gdyby była to inna pora dnia, to pewnie nie oglądając się na nikogo, rwałabym go do swojego pokoju i szybko rozebrała z tego pięknego munduru.
          Teraz jednak należało pomyśleć o nakarmieniu naszego gościa, bo był na pewno po wczesnym śniadaniu, a marsz do naszego domu w chłodnym, grudniowym powietrzu pewnie zaostrzył jego apetyt. Nasz czy Piotrka zresztą też, bo wcześniejsza zabawa z Piotrkiem zużyła dość sporo kalorii u każdej z nas i pewnie u Piotrka również.
- Nie wiem jak wy, ale ja poczułam się głodna, Tomek pewnie po spacerze do nas również. Tomku, bądź uprzejmy i wyskakuj z tego munduru, bo naprawdę jest piękny, tak jak jego właściciel. A my dziewczyny idziemy do kuchni i przygotujemy co nieco do zjedzenia - zwróciłam się do Tomka i pozostałego towarzystwa. Podobnie jak poprzednio nie usłyszałam słowa sprzeciwu, że objęłam komendę w domu, chociaż nie do końca.
- Martuś, miło mi i dziękuję za powitanie, jak i za troskę o mnie tak tobie, jak i Martynie, Sabinie czy Piotrkowi. Ale może przyjmiecie moją propozycję i razem podejdziemy do jadłodajni, którą minąłem po drodze, idąc do was. Zachwalają domowe jadło i pierogi różnego rodzaju. Z chęcią spróbowałbym tych pierogów, o ile zechcecie mi towarzyszyć? Zbliża się pora obiadowa i nie widziałem tłoku w tej jadłodajni. Poza tym muszę pochwalić się, że dostałem dość wysokie stypendium, a do tego rodzice też mi podesłali trochę kasy. Myślę, że mi nie odmówicie? - podsumował swoją wypowiedź, po której na chwilę zapadła cisza i wymiana spojrzeń.
- I co wy na to? - zwróciłam się ogólnie do wszystkich. To był cały Tomek. Polubił nas i chciał te święta spędzić z nami, ale nie chciał też nic za darmo. Po prostu chciał partycypować w kosztach swojego pobytu u nas.
- Oczywiście, że idziemy! Ogarniemy się i za chwilę będziemy mogli iść - powiedziała krótko Martyna, rzeczowa jak zawsze. A potem działo się, jakby w nas piorun strzelił.  
          Nie chcąc, aby Tomek zbyt długo na nas czekał ubrany, bo leniowi nie chciało się zdejmować kurtki, szybko założyłyśmy zimowe ciuchy, stosowne do pory i zimnego wiatru wiejącego od morza, o czym powiedział nam Tomek.  
          Piotrek co prawda coś tam zaczął marudzić, że wypada i jemu ubrać się odpowiednio, bo wygląd Tomka przyćmiewał go całkowicie, więc chciał podejść do siebie. Został jednak zakrzyczany i zdominowany przez nas, że też jest fajnie ubrany, a poza tym to jest dzień roboczy, więc nie musi być tak wyelegantowany jak Tomek, którego by inaczej nie wypuścili z internatu.  
          Był to już przedświąteczny okres, a Szkoła Morska dbała o swoją renomę i wizerunek, którego niewątpliwym elementem był wygląd jej uczniów - elewów. Tak więc nie trwało długo od chwili przyjścia Tomka, kiedy wychodziliśmy wszyscy razem do jadłodajni.
          Faktycznie wewnątrz nie było tłoku, bo pora obiadowa dopiero się zaczęła. Ściągnęliśmy to, co kto z nas miał jako wierzchnie odzienie i zajęliśmy dwa sąsiednie stoliki. Była pełna samoobsługa, więc z tacami w ręku ustawiliśmy się do kasy. Każde z nas wybierało z potraw widocznych na tablicy to, co preferowało.  
          Ja nie wyobrażałam sobie wtedy obiadu bez zupy, więc wybrałam zupę pieczarkową i pół porcji pierogów z borówkami oraz całą porcję pierogów z truskawkami, a do tego kompot z mieszanych owoców. Bliźniaczki wybrały same pierogi; jedną porcję z owocami i jedną ze serem  plus kompot. Za zupą nie przepadały. Chłopaki wybierali podobnie, tylko że z zupą i kompotem. Wszystko sfinansował Tomek. Piotrek, tak jak z ubiorem próbował protestować i chciał pokryć przynajmniej połowę należności, ale został skutecznie wyhamowany przez Tomka.  
- Ja was zaprosiłem i ja zapłacę. A że pierogi mi posmakowały, to pewnie będziemy tu jeszcze nie jeden raz i wtedy nie będę ci się sprzeciwiał przy kasie - krótko i zwięźle wyjaśnił Piotrkowi swoje stanowisko. W wyśmienitych humorach wróciliśmy do domu. Halinka już na nas czekała. Widząc Tomka z nami, wyraźnie poweselała, ale i opieprzyła nas, że poszliśmy na obiad, kiedy ma wszystko przygotowane do obiadu w domu.  
- Halinko, jeżeli już to ja zawaliłem - sumitował się Tomek serdecznie się z nią witając i całując w policzek. Halinka nie zważając, że wita się z nim w obecności Piotrka, odwzajemniła buziaka, tylko że w usta. O dziwo, Piotrek zareagował na to uśmiechem.
- Nie musisz się czaić Tomku! Przecie wiem i widzę, że się lubicie, więc nie rób z siebie ciapy i całuj dziewczynę w usta, a nie w policzek jak starą ciotkę - odzywka Piotrka zaskoczyła wszystkich, a chyba najbardziej Tomka, bo Halinka przyjęła to dość obojętnie.
- Dobrze wiedzieć! Możesz być pewny, że więcej już tak Halinki nie pocałuję - powiedział Tomek i dotrzymuje tego słowa do dziś, o co ani Piotrek ani ja nie mieliśmy nigdy i nie mamy nadal pretensji, tak do Tomka jak i Halinki.  
- A co do obiadu Halinko, to jeszcze raz przepraszam. Lubię pierogi i to ja ich namówiłem na ten wypad, kiedy zobaczyłem tę jadłodajnię i ogłoszenie. A ty na pewno nie miałaś w planie na dziś pierogów, więc nie gniewaj się - ponownie przeprosił Halinkę.  
- A właściwie o co miałabym się gniewać? Że nakarmiłeś tych głodomorów i będę miała o tyle roboty mniej? - Halinka faktycznie wyluzowała i żartobliwie podziękowała Tomkowi, że mimowolnie odciążył ją od obiadu dla nas wszystkich.  
- Teraz muszę poczekać na mamę, bo sama nie wiem, co teraz gotować - zaczęła się zastanawiać.  
- Halinko, najlepiej będzie, jak zrobisz ten obiad tak jak planowałaś, bo to co zjedliśmy w tej jadłodajni, to możemy potraktować jako przystawkę. Przynajmniej ja tak uważam - podpowiedziałam siostrze rozwiązanie, bo faktycznie znając nasz metabolizm, to co zjedliśmy w jadłodajni trudno było nazwać posiłkiem z prawdziwego zdarzenia.  
          Słysząc moje słowa nie tylko Halinka gruchnęła śmiechem. Przez chwilę wszyscy rechotali, jakby usłyszeli dobry dowcip. No cóż, nic nie poradzę, że jestem szczera i mówię to, co myślę. Zobaczymy, kto będzie śmiał się ostatni, bo wiedziałam przecież z jakimi głodomorami przyszło mi żyć w tej rodzinie, siebie nie wyłączając.  
          W ten sposób postawiłam Halinkę przed faktem dokonanym i pewnie odciążyłam jej umysł od główkowania, co ma gotować dla siebie i mamy. Po prostu nastawiła obiad w takim wydaniu, jak wcześniej zaplanowała i było po sprawie.  
          Niedługo potem w domu pojawiła się mama i powitanie z Tomkiem było nie mniej wylewne, niż poprzednio w naszym wydaniu. A ile było przy tym achów i zachwytów nad wyglądem przystojnego krewniaka, nie mówiąc o całusach i przytulaniu, to trudno opisać.  
Nie, nie byłam zazdrosna o mamę. Za bardzo ją kochałam, podobnie jak Halinkę czy siostry. A że Tomkowi nasze zachowanie wobec niego podobało się, więc i mnie też robiło się cieplej czy weselej, kiedy widziałam jego zadowoloną minę.
          Tak jak przewidywałam, kiedy nadeszła pora obiadu całe towarzystwo zasiadło do stołu. Widząc, że żadna z sióstr nie kwapi się do pomocy Halince, czując się gośćmi we własnym domu, więc dołączyłam do niej i wspólnie rozłożyłyśmy talerze, sztućce i szklanki. Potem ja trzymałam wazę z zupą, a Halinka nalewała na talerze. Jakoś nie słyszałam, żeby ktoś odmawiał zupy czy drugiego dania, a przecież było tyle śmiechu, kiedy zaproponowałam Halince, żeby gotowała obiad dla nas również.  
          Tylko do popicia po obiedzie, był wybór, co kto lubił; herbata, kawa, sok owocowy czy kompot. Po obiedzie, siostry zreflektowały się i zaoferowały, że posprzątają ze stołu i pozmywają naczynia oraz talerze. Mama natomiast, zadowolona tak z obiadu, jak i z faktu, że Tomek do nas dołączył, sama wyciągnęła butelkę wina i kielichy, aby uczcić tak miłe wydarzenie. Na szczęście Halinka znając mamę i wiedząc, że na jednej butelce się nie skończy, dość dobrze zaopatrzyła domowy barek w wino, które mama lubiła.  
          Kiedy wszystko zastało uprzątnięte i pozmywane, usiedliśmy wszyscy przy stole i mama ni z tego ni z owego ogłosiła, że czas zacząć świętować, mimo, że od wigilii, dzieliła nas jeszcze doba, a i choinka miała zostać kupiona i ubrana dopiero w następny dzień.
Mamie to nie przeszkadzało, a że tak ona jak i Halinka miały mieć wigilię wolną od pracy, więc zapowiedź mamy została przyjęta więcej niż z zadowoleniem.      
          Zaczęło się więc świętowanie na całego, a mama po paru kielichach wpadła w swój romantyczny czy może bardziej w sentymentalny nastrój. A najciekawsze było to, że mama wyciągając kielichy policzyła nas wszystkich, ze mną włącznie i napełniła je równo. Czyżby się zapomniała, że ma córkę niepełnoletnią i to nie jedną? Na szczęście tak ja, jak i bliźniaczki, nie chciałyśmy nadużywać czy wykorzystywać chwili zapomnienia mamy i odlałyśmy część wina z naszych kielichów do kielichów Tomka i Piotrka, oczywiście symbolicznie, czym zyskałyśmy chyba u mamy punkty, bo obrzuciła nas ciekawym spojrzeniem, w którym było lekkie zdziwienie, ale i aplauz za nasze zachowanie.  
- Tomeczku, mam nadzieję, że nie zapomniałeś swojego kunsztu gry na akordeonie? - zwróciła się do Tomka, który też już zdążył wypić ze dwa kielichy wina, podobnie jak Piotrek, co obu znakomicie poprawiło humor,
- Marysiu, dla ciebie wszystko! Jak świętowanie, to świętowanie - odparł Tomek, który nie przyzwyczajony do alkoholu, był już na małym rauszu. Zaczął rozglądać się po pokoju.                Domyśliłam się, że chodzi o akordeon, który spokojnie stał w moim pokoju. Podeszłam i podniosłam futerał z dość ciężkim instrumentem. Lekko przygięta pod jego ciężarem, przydreptałam do pokoju. Tomek widząc, że morduję się, podszedł szybko do mnie.  
- Nie mogłaś Martuś powiedzieć, że jest w twoim pokoju, zamiast wlec go tutaj sama? - zwrócił się do mnie z lekką przyganą w głosie.
- Pewnie mogłam, ale poprzednio wydawał mi się lżejszy - odparłam pogodnie. Tomek założył akordeon i w swoim stylu zaczął rozgrzewać ręce, wygrywając krótkie melodyjki.
- Tomeczku, nie muszę ci przypominać, o jakie melodie mi chodzi, prawda? - mama miała już lekko zmieniony głos. Tomek oczywiście dostroił się do nastroju mamy i zaczął od melodii, które lubiła, my zresztą też.  
          A Tomek śmignął następnego kielicha i mając już rozgrzane palce, zaczął grać w swoim stylu, przebierając palcami po klawiszach i guzikach akordeonu w tempie, którego nie powstydziłby się muzyk z prawdziwego zdarzenia, a przecież Tomka można było śmiało  uważać za okolicznościowego grajka. A po nim widać było, że to granie sprawia mu to autentyczną przyjemność, bo grał jak natchniony i jednocześnie jakby od niechcenia, z uśmiechem na twarzy. To był cały Tomek.  
          Rozanielona mama patrzyła na niego jak urzeczona, Halinka siedząc obok Piotrka, też nie spuszczała z niego oczu, odzywając się od czasu do czasu do Piotra. A Tomek  grał, sypiąc nutkami, że zapierało dech. To była prawdziwa uczta nie tylko dla uszu, ale i dla oczu, bo widziałam jak odbierają to mama czy Halinka. No to będzie się działo! - przyszło mi na myśl. Jeżeli jednak myśleli, że odbędzie się to bez mojego udziału, to się mylili.  
          Tak mama jak i Halinka myślały pewnie o grze i zabawie, ale to ja byłam rozgrywającym w tej grze. W dość przyjemnej atmosferze upłynął czas do kolacji, a po niej kolejno małymi grupkami meldowaliśmy się w łazience dla dokonania wieczornej toalety. Widząc, że mama będzie potrzebować naszej pomocy, wspólnie z Halinką pomogłyśmy jej przemieścić się do łazienki. O dziwo, mama nie protestowała i potulnie dreptała, lekko tylko wspierając się na naszych ramionach. Obie też pomogłyśmy się jej rozebrać.  
- Teraz możesz już Halinko wrócić do pokoju, my tu obie z Martą jakoś sobie poradzimy - odezwała się mama i trzymając się mnie, weszła do wanny.  
- Jeżeli uważasz mamo, że poradzicie sobie obie, to faktycznie nic tu po mnie - Halina była chyba lekko rozczarowana czy rozżalona na mamę, że wybrała mnie, a nie ją, najstarszą z nas.
Po wyjściu Haliny, mama odezwała się całkiem trzeźwym głosem.
- Chyba naraziłam się Halinie, ale przecież nie jestem inwalidką, ani tak pijaną, żebyście obie zajmowały się mną - usprawiedliwiała się mama przede mną.
- Mogłaś mamo powiedzieć jej to sama, ale poza tym rzeczywiście lepiej jest, że wróciła do Piotrka, a my obie też damy sobie radę - pocieszyłam mamę, bo na chwilę spuściła nos na kwintę, a ja wolałam widzieć ją wesołą i zadowoloną z życia.
- Chciałam też powiedzieć ci, że śpisz dzisiaj ze mną, bo przecież Tomek musi wiedzieć i mieć ten komfort, że ma się gdzie zatrzymać i przenocować - kontynuowała mama, uśmiechając się przy tym do mnie. Faktycznie, przecież mówiliśmy Tomkowi, że mój pokój będzie do jego dyspozycji.
- Jeżeli uda ci się przekonać go, żeby spał z nami, to też nie będę miała nic przeciwko temu - dodała, mierząc mnie wesołym spojrzeniem. Aaa… to tu jest pies pogrzebany - pomyślałam w duchu. Ale po co te podchody? Przecież poprzednio mama bez skrępowania targała Tomka do siebie, nie zważając na to, co my o tym sądzimy, więc skąd nagle te skrupuły?  
- Mam oczy i widzę, a nawet wiem curuś, że zależy ci na Tomku, a mimo to godziłaś się, żeby Tomek bzykał się ze mną czy z Halinką. Czy nadal jest to aktualne, czy raczej jest to już wbrew tobie i rani twoje uczucia? - mama nie owijała sprawy w bawełnę i chciała znać moje zdanie na ten temat. Jestem pewna, że gdybym nie wyraziła zgody, uszanowałaby moje zdanie. Ja jednak nadal nie byłam zazdrosna tak o mamę, jak i o żadną z sióstr. Wiedziałam też, że Tomek też nie dojrzał jeszcze na tyle, żeby mnie traktować w kategoriach swojej dziewczyny. Oboje mieliśmy jeszcze dużo czasu przed sobą, żeby dojrzeć do takiej sytuacji.
- Mamo, co mam ci powiedzieć? Nie jestem Halinką, która traktowała Piotrka jak swojego chłopaka od dawna i co by miała z tego, gdybym się nie wtrąciła? A teraz to już nie jest ta sama Halinka, ani ten Piotrek i myślę, że ich związek przetrwa, pomimo tego, że Piotrek pewnie jeszcze nie jeden raz bzyknie mnie, bliźniaczki i nie wiem, czy i ciebie nie przeleci, jeżeli zdarzy się sprzyjająca sytuacja? Tak więc mamo, nie jestem nadal zazdrosna o ciebie i z chęcią namówię Tomka na wspólną zabawę z nami obiema, oczywiście za twoją zgodą - też nie ukrywałam przed mamą swojego zdania na temat wspólnej zabawy z Tomkiem.
- To teraz odświeżmy się i opuśćmy łazienkę, aby i inni z niej skorzystali - powiedziała mama i ucałowała serdecznie w usta, sygnalizując językiem, że ma chęć na wspólne pieszczoty i zabawę. Muszę przyznać, że mając mamę przed sobą, nie odmówiłam sobie, zahaczenia kilka razy ręką o jej sterczące cycki, aż zadrżała.
- Nie zaczynaj, bo nie wyjdziemy z tej łazienki, choćby nawet sikali pod drzwiami - powiedziała, wsuwając mi rękę w moje krocze, osłonięte majtkami. Też poczułam ciarki na plecach i motylki w brzuchu. Odsunęłam się od wanny i umyłam zęby, a potem szybko ściągnęłam majtki i biustonosz, wchodząc do mamy. Szybko odświeżyłyśmy się obie, myjąc sobie nawzajem cycki i krocza. Podnieciłyśmy się niesamowicie, więc szybko dokończyłyśmy toalety i obie ubrałyśmy koszulki nocne. Wrzuciłyśmy bieliznę do kosza i opuściłyśmy łazienkę.  
- Łazienka wolna! - krzyknęłam w stronę pokoju i obie z mamą przemknęłyśmy do jej dziupli. Kiedy położyłyśmy się na tapczanie, mama napalona na maksa, wjechała mi ręką w krocze i zaczęła ślizgać się palcami po moim sromie. Odpowiedziałam jej tym samym, wsuwając rękę w jej krocze.  
          Była nie tylko mokra, ale wprost zaczęła zalewać moją rękę swoimi sokami. Równocześnie gmerając ręką w jej cipce, przyssałam się do jej cyców, ssąc jak niemowlę to jednego to drugiego sutka i wirując wokół niego językiem, jednocześnie masując drugą ręką i obgniatając to jedną to drugą pierś.  
          Czułam, że mama dochodzi, więc złożyłam palce i wsunęłam je w szparkę, suwając po ściance pochwy. W pewnej chwili chyba podrażniłam jakiś szczególnie czuły punkt, bo mama jęknęła głośno i zwarła uda, tryskając sokami, że wyraźnie poczułam to na swojej ręce. Przez chwilę miałam mamę z głowy, gładziłam więc lekkimi muśnięciami jej srom oraz cycki. Otworzyła oczy i pochwyciła moją głowę, zatapiając w moich swoje usta.
- Jesteś mała cholera, wiesz! Tak zmaltretować swoją rodzicielkę, że odleciałam całkowicie - mama nie ukrywała zadowolenia i radości, że otrzymała ode mnie nie lada przyjemność.           Muszę przyznać, że ani mama ani ja nie zastanawiałyśmy się wtedy, czy to co robimy, jest normalne czy nie? A przecież to było właściwie preludium tego, co wydarzyło się potem, a co oznaczało, że nie mamy w sobie ukrytych skłonności do kobiet.  …cdn…

2 komentarze

 
  • Użytkownik PoProstuJa

    Dlaczego tak długo nie pojawiają się żadne opowiadania?

    30 wrz 2018

  • Użytkownik TojaPysiorka96

    Jak zwykle piękne, dziękuję :*

    28 sie 2018