MIND || jdb #7

SEVEN  

     Następnego dnia równo o ósmej byłam na policji, a o trzeciej razem z tatą i Felixem jechaliśmy do więzienia. Dylan był już na miejscu, a że Trent to idiota nie kazał mu wejść na teren. Tak więc Jack wykłócał się z Trentem przez telefon, a ja dosłownie śmiałam się.

Wszystko czym chcemy się dzisiaj zająć to, przesłuchanie Ryana McCanna; chcemy też dowiedzieć się, co do cholery, stało się z policjantami oraz z kamerami.

     Ponieważ nadal nie chcę wierzyć, że to był jakiś problem techniczny. Poza tym jest jeszcze jeden problem, a mianowicie taki, że nadal nikt nie wie co Lucas Blunt mógł wnieść do sprawy Biebera. Skoro on był świadkiem to wiedział coś, przez co jego wyrok byłby gorszy, prawda? Ale w takim razie jaki sens ma to, że jego proces rozpoczął się dwa dni przez śmiercią Blunta? I kto wniósł ten donos?

     To wszystko jest takie popieprzone.

     - Okej Olivia - zaczął tata, gdy wyszliśmy z samochodu. - Idziesz do Biebera, porozmawiać z nim.

     - Co? Tak od razu? Myślałam, że najpierw zajmiemy się...

     - Tak my, ale ty idziesz do Biebera - przerwał mi, przez co ja wywróciłam oczami. Weszliśmy tak jak ostatnio tylnym wejściem i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Trent.

     - Panie Presley! - zawołał, idąc w naszą stronę.

     - Boże nie mówcie mi, że to Trent Sully - mruknął pod nosem, a ja i Felix zaśmialiśmy się.

     - Przykro mi Colin, ale to on - odpowiedział, a on przeklnął.

     - Jak miło mi pana poznać! - przywitał się, gdy już był dostatecznie blisko. - Nazywam się Trent Sully i...

     - Tak, tak wiem. Oszczędźmy sobie tych przyjemności i przejdźmy od razu do rzeczy. Gdzie jest Dylan? - tata skrzyżował ramiona, a Trent widząc to przełknął ciężko ślinę.

     - Czeka na was w gabinecie - oświadczył ponurym głosem.

     - Dlaczego nie pozwoliłeś mu wejść na teren zbrodni?

     - Nie miał przepustki.

     - Ale był tu wczoraj.

     - Ale nie miał przepustki! - powiedział zirytowany, unosząc ręce do góry, w geście poddania. - Takie są przepisy!

     - Takie macie przepisy? Został zamordowany mężczyzna, a nie ma nagrań kamer, żadnych dowodów! Gdzie byli policjanci gdy to się działo, ja się pytam?! - okej mój tata był kurewsko zły. Trent się wyprostował i poluzował, drżącymi dłońmi, swój krawat. Nie odzywałam się, ponieważ wiedziałam, iż dałabym jakaś niegrzeczną uwagę.
     - Takie rzeczy - zaczął Trent. - Proszę załatwiać z moim szefem.

     - Oh dziękuje! Już myślałem, że będziemy to drążyć, drążyć i drążyć!

     - Już wiem po kim pańska córka jest taka impulsywna i wybuchowa - mruknął do siebie, odwracając się, ale i tak nasza trójka to usłyszała. Zaśmiałam się z tego, a Colin jedynie przeklnął pod nosem.

     xxx

     Teraz się nie stresowałam, tak jak ostatnio, za pierwszym razem. To znaczy nadal mam wrażenie, że Justin nic mi nie powie, ale jakaś część mnie cieszy się, że go zobaczę. Nie wiem o co konkretnie mam zapytać, ale postaram się aby wyszło jak najlepiej. Poprawiłam okulary i splotłam razem palce, które leżały na czarnym stoliku. Tym razem nikt nas nie obserwował, ale myślę, że Bradley, ochroniarz, będzie miał na nas oko.

     Drzwi się otwarły i do środka wkroczył Justin ze spuszczoną głową. Miał kajdanki oraz łańcuchy na nogach przez co przełknęłam ślinę.

     Nie zauważyłam tego wcześniej.

     W ciszy zajął miejsce naprzeciwko mnie i jedyne co zrobił to głęboko odetchnął i skrzywił się. Bradley skinął na mnie głową i wyszedł, zostawiając nas samych.

     Okej, czas zacząć.

     - Mam nadzieję, że tym razem coś powiesz - zaczęłam. Nie zareagował tylko patrzył w stolik. - Justin? - powtórzyłam. Czy oni dali mu jakieś leki, bądź coś na uspokojenie?

     Ale moje serce zapadło się, gdy podnosząc głowę, patrzył na mnie, a jego oczy były przekrwione, a twarz zmęczona tak jakby naprawdę długo nie spał.

     - Co ci się stało? - zapytałam z gulą w gardle; zrobiło mi się niesamowicie zimno. Nadal nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie. - Justin - powtórzyłam jego imię.

     - Dlaczego przyszłaś? - spytał, a w jego głosie było coś przez co miałam ochotę nakrzyczeć na kogoś, za doprowadzenie go do takiego stanu. Nawet jeśli, on sam to sobie zrobił to i tak chciałam nawrzeszczeć.  

     - Zapytałam co ci się stało - powiedziałam powoli. Położył ręce na stół i na chwilę przestały drżeć. Przymknął na chwilę oczy i miałam wrażenie, że za chwilę parsknie śmiechem mówiąc, że dałam się nabrać, a on wróci do swojego irytującego i wrednego charakteru.

     Ale tak się nie stało.

     Warga zaczęła drżeć mu jak u dziecka i miałam wrażenie, że on zaraz się rozpłacze, ale gdy wyprostował się, syknął przez co ja, zaalarmowana, wstałam i chyba wiem co się, Justin, stało. Nie patrzył na mnie - jego oczy były cały czas przymknięte, jakby chciał aby przestało go boleć. Cholera powinnam? Tak, chciałam zobaczyć co mu się stało, ale skąd mogłam wiedzieć, że on zaraz nie wybuchnie?

     Pieprzyć to.  

Podchodząc do niego i stając za nim, drżącymi rękoma, podwinęłam kawałek jego szarej bluzy.

     Prawie upadłam w szoku na podłogę i prawie krzyknęłam widząc to. Naprawdę nie życzyłabym tego nikomu, nawet Justinowi, bo może zrobił tutaj coś złego, ale to nie powód aby traktować tak innych więźniów. Miałam ochotę się rozpłakać patrząc na bezbronnego Justina, który teraz był taki słaby, bez życia i skrzywdzony.

     Ponieważ ktoś prawdopodobnie przypalił mu plecy.

     Głos uwiązł mi w gardle, a ja byłam w kompletnym szoku. Zamrugałam oczami, gdy zdałam sobie sprawę, że mogę za chwilę zacząć płakać.

     - Justin? - szepnęłam, lustrując jego plecy; czerwona i jeszcze świeża rana po tym, co mu się stało sprawiała naprawdę okropne uczucie, nie wspominając o bólu.

     - No? - jego głos zadrżał

     - Kto ci to zrobił? - delikatnie, aby nie zranić go jeszcze bardziej, poprawiłam mu bluzę i ponownie usiadłam. Zagryzłam wargę zdając sobie sprawę, że on patrzy na mnie, swoim nieprzytomnym wzrokiem.

     Oni mu coś dali.

     - Kto ci to zrobił? - powtórzyłam, patrząc ja cały się napina, po czym wzrusza ramionami, nawet jeśli to go bolało.

     - Jacyś ochroniarze - zmarszczył brwi, jakby szukał wyjaśnienia tego.

     - Co zrobiłeś?

     - Nie pamiętam - szepnął, a jego wzrok zaczął krążyć po pomieszczeniu.

     - Dali ci jakieś leki? - spróbowałam inaczej.

     Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie nazwy, ale wreszcie spojrzał na mnie.

     - Xenox* - odpowiedział, a ja prawie spadłam z krzesła.

     Dlaczego on dostał leki na schizofrenię?

     - BRADLEY! - zawołałam ochroniarza mając nadzieję, że ten usłyszy i przyjdzie tu, wyjaśniając co mu się do cholery, stało. Tak naprawdę nie obchodziło mnie to, że on był kimś kto mógłby nam pomóc, ale teraz przede wszystkim był kimś, kto potrzebował pomocy.

     Justin nie zareagował; nadal siedział patrząc w stolik; dlaczego do cholery w takim stanie przyprowadzili go na przesłuchanie? Wiem, że jutro i tak nic z tego nie będzie pamiętał, ponieważ dawka, którą dostał jest zbyt wielka, więc całe szczęście, że on się trzyma i najwyżej jest otumaniony. Drzwi po chwili się otwarły, a do środka wszedł Bradley. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, a potem przeniosłam wzrok na Justina.

     - Co oni zrobili Justinowi? - mój głos mimo wszystko zadrżał, a ja zaczęłam się właśnie w tym momencie zastanawiać, czy Justin Bieber jest winny temu wszystkiemu, co zrobił.

xxx

a/n: Xenox; nie mam pojęcia czy taki lek w ogóle istnieje, a nazwę wymyśliłam

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1448 słów i 7694 znaków, zaktualizowała 12 maj 2016.

Dodaj komentarz