MIND || jdb #21

TWENTY ONE  
     POV JUSTIN
     kilka godzin wcześniej;

     Prawie krzyknąłem zirytowany, gdy pisząc zdanie na kartce, ono nie pasowało do poprzednich. W ostatnich dniach nie robiłem nic, czym mógłbym sobie zaszkodzić. Nie wdawałem się w bójki, nie zaczynałem kłótni, a także dałem spokój innym i to było naprawdę dziwne gdy złość, którą w sobie nosisz musisz pozostawić w środku. To trochę jak ze smutkiem - jesteś smutny, ale nie pokazujesz tego, bo wiesz, że zacznie się pierdolenie dlaczego tak, a nie inaczej; po prostu uśmiechasz się gdy w środku się rozpadasz.

     Odłożyłem kartkę i ołówek na bok i przeczesałem swoje włosy, a potem spojrzałem na napis tuż naprzeciwko mnie, który znajdował się na ścianie. Nie mam cholernego pojęcia dlaczego on tam jest, ale nie mam odwagi go stamtąd usunąć. WYBACZ. Przechyliłem głowę przypominając sobie, że napisałem go pierwszego dnia, gdy wszedłem do mojej celi i już prawdopodobnie nie miałem jej opuścić. Taki sam napis tyle, że tatuaż, znajduje się na brzuchu po lewej stronie. Zrobiłem go tutaj w więzieniu. Tłumaczyłem sobie, że to dla mojej rodziny, aby wybaczyli mi to, że ich zabiłem. Przymknąłem powieki i policzyłem do dziesięciu. Kurwa, dlaczego znów o tym myślę? Zrobiłem to. Zabiłem ich. Zabiłem mojego tatę, mamę, Brandona, Holly i Jasmine. Zabiłem moją rodzinę i dlaczego nie czuję wyrzutów sumienia, ani innego podobnego gówna? Przez ten cały czas byłem na nich zły za to, że nie akceptowali mnie i to był powód dlaczego ich zabiłem?

     Moja matka brała Xenox. Dlaczego o tym nie wiedziałem i dlaczego ja to wziąłem tego dnia gdy ich zabiłem?

     Moje życie było popieprzone, a ja wolałem być sam niż mieć przyjaciół.

     - O czym myślisz? - zapytał mój współlokator, którego niestety musiałem przyjąć i, który miał chyba coś jak ADHD, bo cały czas prawie coś gadał.

     - O kucykach i tęczy - odpowiedziałem, kładąc się. Syknąłem gdy poczułem ból spowodowany przypaleniem moich pleców. To brzmi tak pojebanie.

     - Pytam serio - odezwał się Blake.

     - Nie mam ochoty o tym gadać - powiedziałem, patrząc w sufit. Usłyszałem jak Blake wstaje, a potem chłopak spojrzał na mnie, kładąc łokcie na mojej pryczy. - Bierz te łapy - mruknąłem, ale i tak wiedziałem, że tego nie zrobi.

     - Mogę cię o coś zapytać?

     - Dajesz - mruknąłem, zerkając na niego, a potem ponownie wróciłem wzrokiem do sufitu. Blake milczał przez chwilę, jakby nie był pewien tego, czy może to powiedzieć, czy nie. - Mam dzisiaj dzień dobroci więc powiedz - wymusiłem lekki uśmiech, a Blake skinął.

     - Jak się czujesz z tym, że zabiłeś swoją rodzinę? Na dziedzińcu gadają, że nie czujesz wyrzutów sumienia, ani nic - powiedział po chwili, a ja się zaśmiałem.

     -Jesteś takim dzieciakiem, Santos - odezwałem się.-Wierzysz w to gówno, o którym oni mówią?-zerknąłem na niego, a ten pokręcił przecząco głową.-To dobrze, bo nie mam w ogóle wyrzutów sumienia. Żywiłem się ich bólem - oczy Blake'a się rozszerzyły, a on chyba się wystraszył. - Żartuje - zaśmiałem się. - Nic nie pamiętam z tego dnia.
     - Co? Nie pamiętasz? - zdziwił się, a ja westchnąłem zirytowany.

     - Boże Blake skończmy ten temat, okej?

     - Kim jest ta dziewczyna, do której tak często chodzisz, huh? - zdziwiony na niego spojrzałem, a ten poruszył brwiami, więc usiadłem tak, że moje nogi zwisały z pryczy.

     - Nie wiem - przyznałem szczerze, ponieważ sam tak do końca nie wiedziałem co ona dla mnie robiła, oprócz tego, że chciała mi pomóc, a ja jak taki idiota to odrzuciłem.

     - Jak to nie wiesz? - zdziwił się.

     - Normalnie - stwierdziłem. Prawdę mówiąc to trochę brakowało mi jej irytującego wymądrzania się, tego jak poprawia swoje czarne okulary oraz tego, że czasami zbyt szybko i niewyraźnie mówi. Przede wszystkim brakowało mi jej. - Stara się mi pomóc - posłałem mu uśmiech, który był naprawdę szczery, a Blake skinął i usiadł obok mnie.- Zastanawiasz się dlaczego Olivia chce mi pomóc prawda? - zagadnąłem. - Otóż ona wierzy, że jestem niewinny.

     - Co? - zapytał. - A ty w to wierzysz?

     - Nie wiem kurwa i już o nic nie pytaj - warknąłem, czując jak zaczynam robić się zły.

     - Uh... - mruknął i już chciał zejść, ale go powstrzymałem.

     - Nie o to mi chodziło po prostu czasami jak jestem zły mówię nie to, co powinienem.

     - Spoko rozumiem - uśmiechnął się. - Już o nic nie pytam.

     - Nie - powiedziałem szybko. - Możesz pytać tylko czasami mogę zareagować trochę nerwowo.

     Chwilę siedzieliśmy cicho do czasu, aż usłyszeliśmy krzyk policjantów, ponieważ za moment idziemy na stołówkę. Zeskoczyłem z pryczy i starłem pyłek ze swoich szarych spodni.

     - No młody - uśmiechnąłem się do Blake'a, który był zdezorientowany. - Idziemy na kolację.

     - Co masz na myśli? - mruknął, a ja się zaśmiałem.

     - Idziemy na stołówkę. Na tamtym oddziale tego nie ma, ale tutaj jest - wyjaśniłem. - Trzymaj się mnie i nie zaczynaj żadnych bójek ani nic, a gdy jakiś idiota coś do ciebie powie powiedz mi, jasne?

     Blake zeskoczył z pryczy i skinął głową.

     - Będzie okej - poklepałem go po plecach. - Jedzenie jest do dupy, ale cóż - zaśmiałem się, a potem obaj zaczekaliśmy na policjanta, który za moment ma przyjść, spiąć nam ręcę i wyprowadzić do stołówki, a ja jestem pewny, że jak zawsze będzie jakiś dym, w którym mam nadzieję, że nie będę brał udziału, ponieważ obiecałem sobie, że więcej nie będę zaczynał niepotrzebnych gówien.

     I może w tym momencie pomyślałem o Olivii, ale to szczegół.

✖✖✖
     Wraz z innymi więźniami wszedłem na stołówkę i od razu rozejrzałem się po pomieszczeniu. Przy okrągłych stolikach siedzieli inni z mojego Oddziału, a przy bufecie także stało kilku innych, których nie znałem. Policjant zdjął mi kajdanki, a ja wolnym krokiem, ponieważ nadal miałem łańcuchy, podszedłem do bufetu i stanąłem w kolejce, a Blake tuż za mną.

     - Gapią się - mruknął, a ja się zaśmiałem.

     - Będą się gapić, ponieważ jesteś nowy - wyjaśniłem i zrobiłem krok do przodu, ponieważ koleja się ruszyła.

     - Dlaczego tylko ty masz łańcuchy? - spytał. Normalnie gdyby zrobił to ktoś inny już miałby tutaj przejebane, ale, że to Blake wybaczę mu to.

     - Stwarzam zagrożenie dla innych więc to w jakimś stopniu powstrzymuje moje ruchy - Blake nic nie odpowiedział, a ja chwyciłem tacę i spojrzałem na mężczyznę za blatem, który znowu nałożył mi pierdolony seler. Zacisnąłem pięści na tacy i spojrzałem na faceta.

     - Dałeś mi seler - powiedziałem.

     - Co ty nie powiesz - syknął. - Zmiataj nie widzisz, że inni czekają?

     - Dałeś mi kurwa seler - warknąłem. - Każdy kucharz wie, że tego nie jem więc daj mi coś innego.

     - Co mnie to obchodzi? Jesz to, co wszyscy.

     - Poprzedni dostał marchewkę. Też chcę.

     - Ja pierdole - usłyszałem głos Marcusa. - Będziecie kłócić się o pieprzony seler?

     - A żebyś wiedział - spojrzałem na mężczyznę, który wywrócił oczami i podszedł do mnie.

     - Daj mu tą pieprzoną marchewkę - spojrzał na kucharza.

     - Ale ma już seler! - podniósł głos, a ja przysięgam, że zaraz wybuchnę. Słyszałem jak inni więźniowie śmiali się z naszej rozmowy, ale miałem to gdzieś.

     - Dobra - odezwał się Blake. - Wezmę jedzenie Justina, a mi niech pan da marchewkę - spojrzałem na kucharza unosząc brwi i uśmiechając się, widząc jak on mruczy coś pod nosem, aż wreszcie podał tacę z jedzeniem dla Blake'a; zamieniliśmy się tacami.Odeszliśmy w trójkę do stolika Marcusa, przy którym siedziało jeszcze trzech innych więźniów, których znałem i lubiłem. Kątem oka spojrzałem na Blake'a, który przełknął ślinę i gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu, a gdy zobaczył, że idziemy do stolika, przy którym siedzą prawie sami napakowani faceci wiedziałem, że on zaraz spieprzy.

     - Uspokój się - roześmiałem się, patrząc na chłopaka. - Nic ci nie zrobią, a że jesteś tu po raz pierwszy będą zadawać pytania czemu tu jesteś.

     - I co mam im powiedzieć?

     - Prawdę - wzruszyłem ramionami, a potem usiadłem przy ławce, a chłopak obok mnie.

     - Siema Bieber! - uśmiechnął się John, a ja przybiłem z nim żółwika, podobnie jak z Benem i James'em.

     - Kto to? - James skinął na Blake'a. Przeniosłem na niego wzrok widząc jak cały się napina.

     - To Blake. Jest ze mną w celi od wczoraj - wyjaśniłem, a on skinął.

     - Jesteś młody. Co zrobiłeś, że siedzisz w Oddziale C? - dodał Ben.

     - Mam problemy emocjonalne i nie panuje nad gniewem - chwilę zajęło mu aby się odezwać. - Prawie pobiłem na śmierć jakiegoś człowieka, który mnie popchnął - mruknął, a Ben klasnął w dłonie.

     - Woah! Prawdziwa bomba zegarowa! - wszyscy przy stoliku się zaśmiali, w tym Blake. - Ile masz lat?

     - Dziewiętnaście - odpowiedział już bardziej pewniej, przez co się uśmiechnąłem.

     - Jesteś najmłodszy na Oddziale - dopowiedział Marcus. - Kiedyś ty byłeś szczylem, co nie Bieber? - chłopak poruszył brwiami, a ja pokazałem mu środkowy palec i zacząłem jeść swój obiad.

     Gdy nasza szóstka rozmawiała o jakimś gównie, ktoś szturchnął mnie w ramie, a ja odwróciłem się zauważając jakiegoś trzęsącego się chłopaka. Zmarszczyłem brwi, a przy stole zapanowała cisza.

     - No? - spytałem, krzyżując ramiona, a ten koleś przełknął ślinę i wyciągnął do mnie drżącą dłoń.

     - M - miałem ci to przekazać od Logana - wziąłem od niego gryps i momentalnie jęknąłem.

     - Ja pierdole - spojrzałem na łabędzia w mojej dłoni, a potem rozwinąłem go. Przez chwilę gapiłem się na to gówno nie dowierzając w to, co widzę, bo to nie może być normalne.

     Pilnuj tej swojej policjantki, bo jej też może się coś złego stać, a tego byś nie chciał, prawda?

     Uderzyłem dłońmi o blat, a potem szybko wstałem, gniotąc w dłoni gryps. Chciałem się kurwa pośpieszyć, ale gdy ma się to gówno na nogach jest to kurewsko trudne. Na nieszczęście Logana, siedział on blisko więc gdy tylko stanąłem za nim popchnąłem go za plecy, tak że jego twarz wylądowała prawie w jedzeniu.Nie trwało to długo gdy on sam spojrzał za siebie, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.

     - Bieber - powiedział i wstał. - Czym zasłużyłem sobie na twoją obecność w gronie, do którego należysz?

     - Co to kurwa jest - syknąłem, pokazując mu gryps, a on wziął go w swoje ręce i zaczął czytać. Parsknął śmiechem, oddając mi to.

     - Wyglądam ci na jakąś pieprzoną wróżkę? Skąd mam to wiedzieć?

     - Nie pierdol, bo ten nowy przyniósł mi to i powiedział, że to od ciebie - splunąłem.

     - I ty w to uwierzyłeś - parsknął. - Myślałem, że jesteś mądrzejszy.
     - Myślałem, że masz jakiś rozum, ale chyba się pomyliłem bo - zaśmiałem się, dosłownie czując jak tracę kontrolę. - Nie mnie zamkli, bo spierdoliłeś napad na bank i zabójstwo.

     Chwilę potem poczułem mocne uderzenie w szczękę tak, że się prawie przewróciłem. Przełknąłem ślinę i szybko stanąłem prosto, a potem złapałem tego śmiecia za pomarańczowy kombinezon.

     - Jesteś pojebany - warknąłem. - Właśnie urządziłeś sobie miesiąc w izolatce - dodałem, wiedząc, że gdy Logan zacznie bójkę wyląduje w izolatce. Chciał coś powiedzieć, ale uderzyłem go z główki, a potem pozwoliłem aby opadł na podłogę. Nikt nam na szczęscie nie przeszkadzał, bo wiedzieli jak to by się dla nich skończyło. Kopnąłem go w brzuch i już chciałem odejść, gdy jakiś idiota uderzył mnie w twarz. Odwróciłem się powoli zauważając, że to Mike i to mnie totalnie wkurwiło, bo miałem nie zaczynać. Ale pierdole to. Więźniowie zaczęli krzyczeć, nakręcać tłum aby to się wreszcie zaczęło. Chyba sami czekali na ten pieprzony dzień, gdy Justin Bieber wpierdoli komuś podwójnie.

     Zanim Mike zdążył zrobić unik uderzyłem go w nos, a on jęknął. Chwyciłem go za koszulę i uderzyłem w brzuch. Chłopak się przewrócił, a ja zacząłem okładać go pięściami tam gdzie go trafiałem. Nie obchodziło mnie to, że mogę iść za to do izolatki. Zaczepił mnie więc mu oddam. Kiedy jego twarz spuchła, a krew leciała mu z nosa i wargi ktoś złapał mnie za ramiona.

     - Upokój się - warknął mi do ucha Bradley. Moja klatka unosiła się i opadała, a ja chciałem więcej i więcej, tak żeby on mnie popamiętał.

     - Zabije go. Puść mnie! - krzyknąłem, szarpiąc się.

     - Puść go! - dodał. Ktoś inny złapał mnie za drugie ramię i w dwójkę wyprowadzili mnie ze stołówki. - Jesteś tak skończonym kretynem, że aż słów mi na ciebie!

     - I dobrze! Nie mam ochoty słuchać tego gówna! - krzyknąłem. - Chcę rozmawiać z Olivią! - sam nie wierzyłem, że to powiedziałem, ale od czegoś trzeba zacząć, bo wiem, że ona się nie przełamie.

     - Co? - zapytał zdziwiony Bradley.

     - Słyszałeś co powiedziałem więc lepiej do niej zadzwoń, bo inaczej rozpierdolę coś jeszcze i będę miał gdzieś to, co mi zrobicie - warknąłem.

xxx

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2588 słów i 13283 znaków.

Dodaj komentarz