MIND || jdb #11

ELEVEN

     - Tak jak powiedział Trent nie ma sposobu, aby porozmawiać z Justinem - oświadczył mój tata, podczas gdy ja pisałam smsa do Bradleya.

JA: Właśnie nadszedł ten czas, gdy musisz mi pomóc.

BRADLEY: Co masz na myśli??

JA: Chcę abyś wprowadził mnie na oddział Justina, tak aby nikt o tym z ochrony nie wiedział.

BRADLEY: Okej, w takim razie zaczekaj przy pomieszczeniu socjalnym

     Naprawdę długo nie mogłam znaleźć nigdzie numeru Bradleya, ale wreszcie się udało i nadszedł ten moment, gdy ma mi pomóc.

     - Za jakiś czas wrócę. Muszę iść do archiwum - powiedziałam, chowając telefon do kieszeni.

     - Iść z tobą? - zapytał Felix, a ja zaprzeczyłam. Widziałam jego podejrzliwe spojrzenie, ale starałam się wyglądać normalnie, a nie tak jakbym za moment miała wejść na Oddział C.

     - Okej, ale pośpiesz się - mruknął mój tata. Szybkim krokiem udałam się w lewo tam gdzie faktycznie było archiwum, ale także pomieszczenie socjalne. Tak szczerze gdzieś mam to, że dużo ryzykuje ale w każdym razie to wina Trenta, nie moja.

     Uśmiechnęłam się gdy dostrzegłam Bradleya, jak wychodził z pokoju.  

     - Hej - przywitałam się z nim, ale on mnie zignorował i szedł dalej, a ja obok niego.

     - Tak szczerze to jesteś całkowicie nienormalna idąc tam - oznajmił

     - Tak szczerze to nie mam wyboru - wzruszyłam ramionami. - To przez Trenta.

     - Tak Ostatnio zachowuje się kurewsko dziwnie. Wszędzie łazi z tą teczką i krzyczy na wszystkich - weszliśmy na schody, na których szczycie były ogromne pancerne drzwi, a ja przełknęłam ślinę. Zawsze byłam w tej bezpiecznej części więzienia, a nigdy tutaj. Bradley widząc moją minę, roześmiał się.

     - Nie martw się. Wszyscy są w swoich celach. Nie zwracaj uwagi na żadne uwagi w twoją stronę, które na pewno się pojawią. Poza tym masz broń, wszystko będzie dobrze - wyjaśnił

     - Tak, ale gorsze jest to, że nie wiem czy on będzie chciał ze mną gadać - mruknęłam

     - Powinien docenić to, że przyszłaś aż tutaj - Bradley się zaśmiał, a ja patrząc na niego zmrużyłam oczy. Podniósł ręce w obronnym geście. - Dobra okej. Nie mówiłem nic. A tak to dowiedziałaś się już czegoś? - zmienił temat

     - Tak jakby - odpowiedziałam. - Ale będę pewna gdy Justin mi to wyjaśni.

     - Rozumiem.  

     Przymknęłam powieki gdy Bradley wpisywał kod umożliwiający otwarcie drzwi. Przekraczając próg od razu do moich uszu doszły krzyki i wrzaski. Otwarłam oczy. Rozglądając się zobaczyłam, że Oddział C ma dwa piętra po może dwadzieścia cel. Przełknęłam ślinę i ruszyłam za Bradley'em, który szedł na piętro. Idąc za nim słyszałam pomruki mężczyzn, gdy przechodziłam obok miejsca ich odsiatki. Czułam się dziwnie wśród tych wszystkich ludzi, ale na szczęście oni byli zamknięci, a ja miałam broń. Bradley zatrzymał się na moment, a potem objął mnie ramieniem.  

     - Ja pierdole patrzcie! - krzyknął jakiś mężczyzna, obok którego przeszłam. - Bradley kim ona jest? Niezła.

     - Zamknij mordę Smith - syknął Bradley w jego stronę, a ja wyprostowałam się jak struna.

     - Zostawię was samych i będę patrzył czy jakiś kret nie idzie. Masz dziesięć minut, jasne?

     - Jasne - odpowiedziałam, bardziej ściskając teczkę, którą trzymałam w dłoni.

     Jezus, gdzie jest jego cela?

     Ale odpowiedź na to pytanie poznałam chwilę później, ponieważ Bradley zatrzymał się przy celi i wyjął pęk kluczy; ostatni raz spojrzał na mnie i wrócił wzrokiem do poprzedniego punktu.

     - Bieber masz gościa - powiedział głośno

     - Kogo? - zapytał zachrypniętym głosem i skłamałabym gdybym powiedziała, że jego głos był czymś normalnym.

     - Zobaczysz - mruknął i otwarł celę, a ja zrobiłam krok na przód.

     - NIKT Z WAS NIC NIE WIDZIAŁ, OKEJ?! - wydarł się do reszty i serio czy on myśli, że oni go posłuchają?

     - A co z tego będziemy mieli?! - odkrzyknął jeden z nich, na co Bradley się zaśmiał.

     - Nic nie mówię, ale chyba nie chcecie, aby było niezapowiedziane przeszukanie, prawda?

     Wszelkie sprzeciwy i przekleństwa zamilkły i każdy jakby skupił się na swoich sprawach. Tak więc jeden problem z głowy. Wzięłam oddech, a następnie licząc do dziesięciu weszłam do jego celi. Dopiero widząc go, leżącego na pryczy w pomarańczowym kombinezonie, wypuściłam oddech i moje serce jakby się unormowało, ponieważ on żyje i nic mu jakby nie jest.

     Podnosząc głowę do góry i widząc mnie, jego twarz doznała szoku, tak jak zapewne on sam, bo na pewno to nie mnie się tu spodziewał. Ale cóż, tak jakoś, Justin wyszło. Usiadł prosto i przeczesał swoje brązowe włosy i zacisnął szczękę, a ja nie wiedziałam czy się odezwać, czy cokolwiek, bo jeszcze nigdy nie spotkałam się w takiej sytuacji.

     - Jesteś tu nielegalnie, wiesz to, prawda? - odezwał się, o dziwo, spokojnie co dla niego chyba jest rzadkością, bo myślałam, że zacznie krzyczeć lub coś podobnego. - Niemniej jednak, cieszę się, że cię widzę - na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek, a Justin wstał i podszedł do mnie.  

     Jestem tu dosłownie kilka minut, a już dostaję klaustrofobii.

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 972 słów i 5198 znaków.

Dodaj komentarz