TWO
22;25
Gdy tylko wyszłam z samochodu i spojrzałam na budynek stojący przede mną zrozumiałam, że ja naprawdę tutaj jestem. Jedyne światło jakie padało, pochodziło z trzech wież strzeżących więzienia; całość rzecz jasna była ogrodzona murem z drutem kolczastym, prawdopodobnie pod napięciem. Lekki dreszcz wstrząsnął moim ciałem gdy ruszyłam do przodu; czułam się jakbym była w innym świecie - wszystko wokół jakby obumarło i została tylko ta smutna i zimna część budynku. Idąc trzymałam się cały czas boku Felixa, ponieważ tak naprawdę nie wiedziałam gdzie i którym wejściem wejdziemy do środka. Dwójka ochroniarzy, podeszła do nas prosząc o dane. Tak więc Jack podał jednemu z nich listę, zaś drugi kazał iść za sobą. Myślę, że wzmocnili ochronę po tym incydencie. Weszliśmy prawdopodobnie wejściem dla pracowników gdyż nie było tu ani jednego więźnia.
- Wrzućcie tutaj wszystkie metalowe rzeczy i broń, a potem przejdźcie przez bramkę, która znajduje się przed wami - poinstruował nas mężczyzna ubrany w garnitur z identyfikatorem na prawej piersi. Zdjęłam kolczyki i wyjęłam telefon, po czym wrzuciłam je do koszyka. Odpięłam pas z bronią i podałam ją owemu mężczyźnie, który uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
Nienawidziłam przechodzić przez te bramki, bo za każdym razem bałam się, że wyda z siebie dźwięk oznaczający, że coś przemycam lub, że coś ukradłam.
- No dalej - szepnął mi do ucha, stojący za mną Dylan, a ja przełknęłam ślinę i przymykając powieki, zrobiłam krok naprzód.
Dzięki ci Panie Boże, że to nie wydało żadnego dźwięku.
- Nazywam się Trent Sully i jestem zastępcą dyrektora tego więzienia - przedstawił się, gdy ja zakładałam pas. Przechyliłam głowę, widząc jego dziwne spojrzenie. Czułam się zastraszana pod jego wzrokiem.
Jeśli każdy pracownik tu tak wygląda, to ja się boje pomyśleć, co ze skazańcami.
- Felix, Dylan i Olivia, idziecie ze mną do pralni - odezwał się Jack. - Rosie, John i James idźcie przesłuchać tych, którzy byli tutaj gdy to się stało - chwile potem ich trójka zniknęła, a my poszliśmy razem z Jack'iem.
- Um przepraszam pana jednak ja też, muszę być z wami - dziwny facet podszedł do Jack'a, a on westchnął.
- Widziałeś kiedyś trupa? - zapytał, a ja wiedziałam, że nie.
- Nie - odpowiedział. Zagryzłam wargę aby się nie roześmiać.
Policjant otworzył kraty, a my przeszliśmy przez nie; rozejrzałam się - wszystkie ściany były w nijakim kolorze. Żółć była mdła, a drzwi pomieszczeń nie były niczym specjalnym, farba od nich odchodziła. Przy drzwiach na końcu korytarza była taśma, która zagradzała wejście.
Było tu dziwnie cicho, ale nie powinnam się martwić, ponieważ ściany tutaj są prawdopodobnie dźwiękoszczelne.
Będąc kilka metrów od pralni słyszałam rozmowy, a nawet wyłapałam głos Riley'a - patologa.
Zaraz gdy przekroczę te drzwi mam wrażenie, że zacznie się jakiś inny etap mojego życia. Jakkolwiek głupio to brzmi.
Moje serce zaczęło naprawdę szybko bić, a nogi zrobiły się jak z waty; czułam jak zaraz od tego stresu pęknę. Ewentualnie ucieknę widząc trupa. Ha, to jest niedorzeczne.
Zostałam popchnięta przez prawdopodobnie Felixa, więc schylając się weszłam do środka, rozglądając się. Trójka policjantów stała, przyglądając nam się, zaś Riley nachylał się nad ofiarą. Podeszłam więc w jego stronę.
- Riley! - powiedziałam, a on uniósł głowę; uśmiech pojawił się na jego twarzy, po czym wstał.
- Dostałaś sprawę? - zapytał z niedowierzaniem, przez co ja skinęłam, uśmiechając się.
- Patrz! Mam nawet broń! - wskazałam palcem na pasek zawieszony na moich czarnych jeansach.
- Gratuluję - oboje się zaśmialiśmy, a ja potem spojrzałam na ofiarę.
Nie było, aż tak źle jak myślałam, że będzie. Leżał na zakrwawionym, białym prześcieradle; nie było widać po nim żadnych szczególnych oznak.
- Jak to się stało, że go znaleźli? - zapytałam
- Pewien chłopak tak przeraził się dostania szczepionki, że uciekł aż tutaj. Biedny się tak wystraszył, że nie mógł się ruszyć - wyjaśnił Riley.
- Jaka jest godzina i przyczyna zgonu? - zapytał Jack
- Na pierwszy rzut oka wygląda to na przedawkowanie więziennego bimbra jednak - Riley ukucnął obok niego, podwijając kołnierzyk pomarańczowego kombinezonu. - Został uduszony oraz ma złamany kark. Nie żyje od jakiś trzech godzin czyli od niedawna. Został przywieziony w wózku na ubrania, bo świadczą o tym ślady krwi.
- Nie widać żeby krwawił - przyznał Dylan
- Tak ale... - zaczął Riley, po czym podwinął kawałek ubrania, pokazując nam ranę na brzuchu, która mogła być śmiertelna. - Być może ktoś próbował zabić go poprzez ugodzenie nożem ale gdy to się nie udało, udusił go, łamiąc kark.
- Niezłe gówno - skomentował Felix
- O jesteście... O MÓJ BOŻE! - wykrzyknął Trent, po czym zasłonił sobie oczy.
- Mówiłem panu przecież, że ma pan tu nie przychodzić! - Jack podniósł głos, a ja zachichotałam.
- Wiem, ale przyniosłem akta - podał Felixowi teczkę, którą on chwilę potem otwarł. Zakołysałam się na piętach, czekając na to co powie. Zapadła chwilowa cisza, a potem on podniósł głowę i jestem pewna, że coś pojawiło się w jego głowie.
- To Lucas Blunt - zaczął, a potem wziął oddech. - Był świadkiem w sprawie Justina Biebera, którego proces zaczął się dwa dni temu.
xxx
jeśli przeczytałaś / eś zostaw komentarz (:
1 komentarz
niezgodna
Piękne opowiadanie.
livney
@niezgodna to dopiero początek i już tak myślisz? cri
niezgodna
@livney miałam zaszczyt przeczytać kilkanaście rozdziałów tego opowiadania.
livney
@niezgodna okej w takim razie dziękuje (: