MIND || jdb #44

FORTY - FOUR

     POV JUSTIN

     - Jeśli chcecie dobrze grać to logiczne, że musicie się bardziej przyłożyć - spojrzałem na grupkę chłopaków, którzy potakująco skinęli. Bradley mi polecił aby jakoś zapanował nad grupą nastolaktów, którzy robili co chcieli, a poza tym, cóż, sam mogłem jakoś odreagować. - Musicie myśleć głową - odwróciłem się do nich plecami i wykonałem rzut do kosza z kilku metrów, a chwilę potem zaczęli bić brawo. - Nie chodzi tu o to brawa, tylko o dobrze zagrany mecz.

     - Tak czy inaczej są z tego pieniądze - usłyszałem jednego z nich, na co się zaśmiałem.

     - Niestety tobie za wyszczekany ryj nikt nie zapłaci - wychrypiałem, a reszta chłopaków się zaśmiała. - Jak ci na imię? - spytałem, patrząc na chłopaka.

     - Andy.

     - A więc Andy - uśmiechnąłem się do niego. - Masz przepiękne imię.

     Andy przełknął ślinę i wyglądał tak jakby za moment miał się rozpłakać; parsknąłem śmiechem podobnie jak pozostali chłopacy, a potem klasnąłem w dłonie aby zaczęli już grę.

     Wtedy usłyszałem jak ktoś woła moje imię. Rozejrzałem się i zauważyłem Bradleya, który szedł w moją stronę.

     - Chłopaki ja idę! - zawołałem do nich, a potem podszedłem do niego. Byłem pewny, że chodzi o spotkanie z Ernestem i datę pierwszej rozprawy, więc pozwoliłem aby założył mi kajdanki, a potem zaczęliśmy iść w stronę wejścia do więzienia.

     Bradley nie był dzisiaj rozmowny, a szkoda.

     - Co tam u ciebie, Brad? - wychrypiałem. - Jak tam twoja dziewczyna?

     - Dobrze wiesz, że nie mam dziewcyny - odpowiedział.

     - To może chłopak? - uniosłem brew, mimo tego że on nawet tego nie widział.

     - Też nie - dodał, a ja się zaśmiałem.

     - Jak stąd wyjdę to pójdziemy na piwo.

     - Nie piję.

     - Ty chyba poza tym miejsciem nie masz w ogóle życia - parsknąłem, a zamian usłyszałem jego śmiech. Bradley nie odpowiedział, ponieważ chwilę potem przekroczyłem próg pokoju odwiedzin i tak szybko jak tam wszedłem tak szybko chciałem stamtąd wyjść.

     - Kurwa, wychodzę - zacząłem się szarpać, chcąc wyswobodzić się z jego uścisku, ale on mnie wciąż trzymał. - Nie mam ochoty na nią patrzeć - splunąłem i zauważyłem jak wywraca oczami.

     - Po prostu mnie posłuchaj - odezwała się i wstała, podchodząc do mnie. - Bradley możesz iść.

     - Nah, wolę lepiej żeby został, bo mogę cię zawsze uszkodzić - warknąłem, patrząc na nią, ale te słowa w ogóle jej nie ruszyły. Nigdy bym jej nie uderzył, ale postraszyć ją zawsze mogę.

     - Bradley, możesz iść - syknęła, patrząc w moje oczy.

     - Bradley ma zostać - odpowiedziałem, ciskając w jej oczy pierdolone pioruny.

     - Ja jebie - odezwał się Bradley. - Za dziesięć minut wracam i chcę widzieć was w jednym kawałku.

     Olivia zaczekała, aż on wyjdzie i chciała coś powiedzieć, ale złapałem ją za kark i zmusiłem aby na mnie spojrzała. Zrobiła to z niechęcią.

     - Ustalmy jedno - zacząłem powoli. - Nie wezmę cię na litość.

     - I dobrze - prychnęła, wyrywając mi się. - Nie przyszłam aby klękać przed tobą.

     Zaśmiałem się i przejechałem językiem po ustach.

     - Klękać zawsze możesz - wychrypiałem i parsknąłem śmiechem, a ona słysząc mój podtekst usiadła i założyła nogę na nogę jak pierdolona pani niezależna.

     Chciała coś powiedzieć, ale jej warga zadrżała i wyglądała tak jak małe dziecko, które może się zaraz rozpłakać. Chciała grać silną, ale coś jej nie wyszło. Czekałem, aż się odezwie, bo ja nie mam pierdolnego zamiaru tego zrobić. Oparłem się o ścianę i spojrzałem na nią.

     - No powiedz coś wreszcie, bo czas ucieka - westchnąłem i wzrok przeniosłem na automat z piciem, który stał w roku pomieszczenia. Czułem to napięcie, takie jak było gdy rozmawialiśmy dwa tygodnie temu i wcale mi się to nie podobało.

     - Kocham cię - wyrzuciła z siebie, a moje serce zabiło szybko i przerażony na nią spojrzałem, ale ona nie patrzyła na mnie; miała zamknięte oczy. - Tak dobrze słyszałeś, powiedziałam, że cię kcoham - dodała i wzięła oddech. Byłem w pieprzonym szoku i nie mogłem się odezwać, bo aż w gardle czułem moje serce, jakby za moment miało mi, kurwa, wyskoczyć, bo aż tak się tego nie spodziewałem. - Może to nie jest dobry czas, ale powinieneś to wiedzieć, że ja z ciebie nigdy nie zrezygnowałam, a to co powiedziałam ostatnio zrobiłam po to, bo nie chciałam aby Tobby coś ci zrobił, bo miesiąc wcześniej wysłał mi groźby abym trzymała się od ciebie z daleka. A ja naprawdę nie chciałam - tutaj jej głos zadrżał, a ona otarła łzy, które spłynęły po jej policzkach i mówiła dalej. - Tobby może robić co chce, a ja nie pozwolę aby mnie zastraszył. Mimo że ty mnie za to nienawidzisz to ja cię kocham - dodała ciszej.

     Ja pierdole, tego to się nie spodziewałem.

     - Więc to tyle - wstała i spojrzała na mnie. - Życzę ci abyś... - nie dokończyła, ponieważ przywarłem do niej ustami. Poczułem jak jej serce przyśpiesza i jak oddycha z ulgą, a potem jak obejmuje moją twarz swoimi dłońmi. Chciałem ją objąć, ale wciąż miałem kajdanki i jedyne co mogłem to cieszyć się z tego, że po tak długim czasie znów mam ją tylko dla siebie i, że znów mogę ją całować. Przysięgam, byłem teraz tak kurewsko szczęśliwy.

     Chwilę potem odsunąłem się od niej i wytarłem z łez jej policzki, a potem zauważyłem, że ma zamknięte oczy.

     - Hej, spójrz na mnie - poprosiłem, ale ona natychmiast pokręciła przecząco głową. Chciała się odsunął, ale zdążyłem ją do siebie przyciągnąć. - Uspokój się - szepnąłem w jej włosy. Zaczęła się trząść, a ja myślałem, że zaraz krzykne żeby się uspokoiła i spojrzała na mnie. - Jest okej, słyszysz?  Nie musisz płakać.

     - Nienawidzisz mnie.

     - Nieprawda - pocałowałem ją w skroń i pozwoliłem aby mnie mocno objęła.

     - Więc co? - pociągnęła nosem.

     - Kocham cię - powiedziałem szczerze. Moje serce zabiło mocniej, gdy wypowiedziałem te słowa. Cholera, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek je wypowiem.

     Kocham ją. Olivia jest perfidnie i bezwstydnie moja. Tylko moja, a gdy tego kutasa Tobby'iego dorwę to go zabije zanim wypowie choć jedno pierdolone słowo, bo to przez niego prawie wszystko popsułem.

     - Kłamiesz. Mówisz tak tylko dlatego, żebym poczuła się lepiej.

     - Mówię, to bo cię kocham, głupku - zaśmiałem się, kładąc obie ręce za jej plecy. Następnym, kurwa, razem powiem Bradley'owi, że ma mi je zdjąć.

     - Naprawdę? - spojrzała na mnie z iskierkami w oczach. Musnąłem jej usta.

     - Nie rozwaliłem niczego, to chyba wystarczy, nie? - dziewczyna się zaśmiała i uderzyła mnie w pierś. Napięcie między nami zniknęło.

     - Muszę ci coś powiedzieć.

     - Kocham cię.

     Zmarszczyła nos, a potem szybko poprawiła swoje okulary.

     - Mówię to, ponieważ chcę mieć pewność, że wiesz, że cię kocham - przyznałem. - Ale mów dalej, przerwałem ci. Przepraszam.

     Uśmiechnęła się.

     - Wyjeżdzam z Molly do Kanady, aby odnaleźć tą osobę.

     - Nie ma pieprzonej mowy, żebyś to zrobiła - powiedziałem od razu. Ona i Kanada? I kurwa Molly? To jakiś żart?

     - Daj spokój. Molly okazała się naprawdę spoko i w sumie dzięki niej tutaj jestem.

     Nie puszczę jej do Kanady, gdy ten pierdolony Tobby wciąż oddycha tym samym powietrzem co one.

     - Już raz cię straciłem i nie chcę cię stracić ponownie.

     - I nie stracisz - zapewniła i objęła dłońmi moją twarz.

     - Wrócę we wtorek.

     - To tydzień - stwierdziłem, a ona westchnęła i przejechała palcem po mojej bliźnie na policzku.

     - Wiem - powiedziała zrezygnowana. - Nie chcę aby Molly jechała sama, a tym bardziej ja muszę być przy niej. Myślisz, że ona potrafi się obronić? - zaśmiała się.

     - Kiedy masz samolot?

     - Za godzinę. Molly czeka w samochodzie.

     - Czyli przyszłaś się pożegnać.

     - Tak - mruknęła cicho. - Nie chcę cię tutaj zostawiać, ale muszę. Tym bardziej Tobby zagroził mi, że coś ci zrobi gdy będę utrzymywała z tobą kontakt i...

     - Nim się nie przejmuj - przerwałem jej. - Poradzę sobie.

     - Mam nadzieję.

     A wtedy jej telefon zaczął dzwonić. Przeklnęła i wywróciła oczami widząc kto dzwoni.

     - To Molly - przyłożyła go do ucha, a ja oparłem się o ścianę i patrzyłem jak wkurzona łapie się za głowę. - Ja pieprze, Molly, weź się zamknij i już nie panikuj. Zaraz przyjdę... Mogłaś myśleć o tym wcześniej. Nie moja wina, że zarezerwowałaś bilety na wcześniejszą godzinę... Tak już idę, zamknij się - syknęła i schowała urządzenie do kieszeni.

     Olivia sobie poradzi, wierzę w to.

     - Felix wie? - zapytałem, a ona przeklnęła.

     - Miałam nadzieje, że o to nie zapytasz.

     - Czyli nie - stwierdziłem za nią, a ona jęknęła. - Powiem mu, gdy już was tu nie będzie.

     - Naprawdę? - objęła mnie w talii, a ja skinąłem potakująco. - Będę na siebie uważała, i będę dzwoniła do Brada, aby mówił mi jak się masz - posłała mi uśmiech.

     - To tylko tydzień, co to dla nas.

     - Kocham cię - pocałowała mnie po raz ostatni, a potem przez chwilę patrzyła na moją twarz, jakby starała się zapamiętać każdy jej najmniejszy detal.

     - Kocham cię - odpowiedziałem. - ''Weź moją dłoń, zabierz też moje życie'' - szepnąłem.

     Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, aż wreszcie kobieta mojego życia wyszła, a ja mimo wszystko usiadłem na ławce z uśmiechem, bo ona też mnie kocha.


XXX
ja pieprze, wstawiam 2 rozdział tego samego dnia, cri. Mam nadzieje, że się podoba i w ogóle, bo omg powiedzieli sobie te pieprzone słowa!  

nie mogę doczekać się meczu i z całego serca wierzę, że Walia wygra ten mecz!

livney

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1940 słów i 9790 znaków.

4 komentarze

 
  • Hutqoi

    Cudo *-*

    6 lip 2016

  • Malutka

    Wow.. zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem :) Jestem pod wrażeniem i oby tak dalej :)

    6 lip 2016

  • livney

    @Malutka woow dziekuje hahaha

    6 lip 2016

  • ???

    Super... :D

    6 lip 2016

  • livney

    @??? dziekuje :)

    6 lip 2016

  • Julka000666

    Super! Wow dwa rozdziały w jeden dzień. Podziwiam cię! Piszesz super opowiadania

    6 lip 2016

  • livney

    @Julka000666 dziekuje!

    6 lip 2016